Serce - Agnieszka Białomazur - ebook

Serce ebook

Agnieszka Białomazur

0,0

Opis

Serce” – wielowątkowa opowieść, w której losy bohaterów przeplatają się. Sposób postępowania poszczególnych postaci nakreśla miłość albo jej niedosyt. W różnych okolicznościach spotykają się bohaterowie, których serca są pełne miłości, gotowe na miłość bądź też spragnione miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 51

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Agnieszka Białomazur

Serce

2020

© Copyright by

Agnieszka Białomazur

 

Projekt okładki:

Agnieszka Białomazur

 

ISBN 978-83-65848-12-3

 

 

 

 

 

Wydawca: Self-publishing

 

 

 

 

 

 

2020

Wszystkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

1

Przyroda budziła się do życia. Wiosenne kwiaty przebijały się przez ziemską skorupę. Drzewa obsypane pąkami chłonęły słoneczne promienie, by z dnia na dzień rozkwitnąć i zachwycić wiosenną wonią. Kolejna zima odchodziła w zapomnienie. Wnet wszelkie smutki, rozterki, niedokończone sprawy ustąpią miejsca rodzącym się w ludzkich sercach nowym planom, nadziejom, marzeniom...

Dzielnica była spokojna, oddalona od centrum miasta o kilka kilometrów. Skupiska domów przeplatały się z niezagospodarowanymi jeszcze działkami. Malowniczy teren zachęcał, by właśnie tutaj odpocząć od miejskiego zgiełku. Ruchliwe drogi osłonięte pasmem drzew, w oddali urodzajne pola i rozległe łąki kuszące soczystą zielenią.

Wysiadł na ostatnim przystanku. Kierowca autobusu wskazał kierunek.

- Dziesięć minut pieszo i będzie pan na miejscu – w głowie pobrzmiewały usłyszane słowa, lecz droga dłużyła się, a bagaże ciążyły bezlitośnie.

W prawej ręce dźwigał walizkę, w lewej torbę podróżną, na ramionach wielki plecak – niemal cały dobytek. Niespełna trzydziestoletni mężczyzna w pełni sił nie mógł narzekać.

Pozostał tylko jeden dom. Dziesięć minut już dawno upłynęło. Zatrzymał się, postawił na chodniku walizkę i torbę, wyjął z kieszeni kurtki małą, złożoną na pół kartkę i sprawdził adres.

- To tutaj – powiedział półgłosem.

Podszedł do bramki. Nie było na niej tabliczki, że na posesji znajduje się groźny pies. Mimo to rozejrzał się.

Do drzwi frontowych prowadził wąski, wyłożony kolorową kostką chodnik. Ogródek niewielki, zadbany i ładnie wypielęgnowany. Rozkwitające kwiaty dodawały uroku poszarzałemu nieco budynkowi.

Nacisnął dzwonek. Po chwili rozległ się dźwięk sygnalizujący możliwość otwarcia bramki. Wszedł do ogrodu uważając, by walizką lub torbą nie uszkodzić żadnej z roślin.

Drzwi frontowe uchyliły się i na zewnątrz wyszła gospodyni. Skinął lekko głową, po czym kontynuował ostrożną przeprawę przez ogród. Gdy był już blisko, postawił na podeście dźwigane bagaże i przemówił:

- Dzień dobry. Olek Biernacki.

- Dzień dobry, panie Olku – odrzekła gospodyni. – Zapraszam do środka.

Olek posłusznie przekroczył próg.

- Bagaże proszę zostawić – zakomunikowała gospodyni. – Najpierw pokażę panu pokój. Później zajmie się pan rozpakowywaniem swoich rzeczy, a ja wrócę do gościa, który czeka na mnie w salonie.

Po tych słowach Stefania Jędrysik skierowała się wprost ku schodom wiodącym na poddasze.

- Pan pozwoli za mną – dodała, nie oglądając się za siebie.

Pomimo ukończonych sześćdziesięciu sześciu lat nadal cieszyła się doskonałym słuchem. Z łatwością rozpoznawała ludzkie kroki, nawet te najcichsze. Wzrok także miała bardzo dobry. Zakładanie okularów, choćby tylko do czytania, było jej zupełnie obce. Średniego wzrostu, z lekką nadwagą, falowanymi, schludnie przystrzyżonymi włosami i ciepłym, serdecznym uśmiechem na twarzy – taka właśnie była Stefania Jędrysik.

Dorosłe dzieci opuściły rodzinny dom – syn wyjechał za granicę, a córka zamieszkała z mężem i teściami. Dwa pokoje na poddaszu stały puste od kilku lat. W końcu Stefania zdecydowała wynająć je lokatorom.

Idąc schodami w górę przedstawiała zasady, które chciała, by były przestrzegane.

- Kuchnia jest wspólna. Może pan swobodnie z niej korzystać – mówiła. – Łazienka na poddaszu na razie będzie tylko dla pana, dopóki nie znajdę drugiego lokatora. Proszę nie hałasować. Odwykłam od głośnej muzyki, odkąd moje dzieci wydoroślały. I proszę zbyt późno nie wracać. Opłaty zgodnie z tym, co ustaliliśmy – zakończyła, po czym wskazała na uchylone drzwi.

Olek domyślił się, że tam właśnie zamieszka.

- Ten pokój jest dla pana – oznajmiła Stefania.

Otworzyła szerzej drzwi i pierwsza weszła do środka. Po chwili opisywała poszczególne elementy wyposażenia, zapewniając przy tym swego lokatora, iż zostały dobrane ze szczególną starannością. Umiejętna prezentacja potrafiła dodać uroku nawet najzwyklejszemu pomieszczeniu, z czego Stefania zdawała sobie sprawę. Nie chcąc przedłużać, powiedziała:

- Gdyby potrzebował pan czegoś, będę w salonie.

Po czym odwróciła się i wyszła.

Olek rozejrzał się, zatrzymując nieco dłużej wzrok na niektórych przedmiotach.

- Pokój skromny, ale przytulny – stwierdził.

Przekonaniu temu niewątpliwie dopomogły słowa Stefanii. Nie było tutaj niczego nadzwyczajnego – łóżko, obok szafka nocna, biurko i krzesło po przeciwnej stronie, do tego średnich rozmiarów garderoba. Najbardziej okazałe było okno z widokiem na sad pełen kwitnących czereśni.

Olek podszedł bliżej, jednym ruchem przekręcił uchwyt i wpuścił do środka zapach wiosny – ten sam, który tak doskonale pamiętał z dziecinnych lat. Długą chwilę stał w bezruchu z utkwionym w jeden punkt wzrokiem, wydobywając z najgłębszych zakamarków pamięci pokryte kurzem wspomnienia.

- To już przeszłość – powiedział do siebie, ocknąwszy się.

Wziął głęboki oddech i z nadzieją w głosie dodał:

- Zaczynam nowe życie.

2

Stefania z zadowoleniem na twarzy powróciła do salonu. Sadowiąc się naprzeciw swego gościa, powiedziała:

- Mój pierwszy lokator. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze mieszkało pod jednym dachem. Chłopiec – tak nazwała Olka, choć znała jego wiek – wydaje się miły, spokojny i trochę nieśmiały. Ale cóż się temu dziwić, przyjechał do obcego miasta sam jeden. Nie ma tutaj nikogo bliskiego ani rodziny, ani żadnych przyjaciół.

Chciała dorzucić kilka słów, lecz w porę powstrzymała się. Rozwodzenie się o lękach i obawach związanych z obcą osobą w jej własnym domu lepiej było pozostawić dla siebie, ewentualnie mogła zwierzyć się mężowi. Natomiast ten, który zasiadał naprzeciw, powinien postrzegać ją w korzystnym świetle, zważywszy na wykonywaną profesję i działalność, w którą ostatnio Stefania często angażowała się.

Sięgnęła po talerzyk z ciasteczkami.

- Proszę, może jeszcze jedno – zaproponowała. – Domowej roboty – dodała skromnie.

Odziany w długą, czarną sutannę ksiądz Hieronim uśmiechnął się życzliwie. Domowe wypieki przywodziły mu na myśl rodzinny dom – dawne, bardzo odległe czasy. Postura Goliata dodawała mu surowości, okulary na nosie powagi, lecz gołębie serce zjednywało każdą napotkaną osobę. Dostrzegał dobro w każdej istocie, wyciągał pomocną dłoń do tych, którzy tak często potykali się o własne błędy, wychodził naprzeciw ludzkim problemom i potrafił znaleźć uzasadnienie na najgorszy ludzki występek – za kulisami najbardziej haniebnych czynów kryje się brak miłości; człowiek, który kocha siebie i innych i który czuje się kochany, nigdy nie ośmieli się przeciwstawić ani ziemskim, ani boskim prawom.

- Wracając do naszej rozmowy – przemówił barwnym głosem.

Nim w domu Stefanii rozległ się dźwięk dzwonka sygnalizujący przybycie Olka Biernackiego, ksiądz Hieronim przedstawiał wstępny plan przedsięwzięcia charytatywnego, który zamierzał przeprowadzić końcem miesiąca. Projekt obejmował zaangażowanie co najmniej kilku wolontariuszy, przeprowadzenie zbiórki pieniężnej, dotarcie do najbardziej potrzebujących osób i przekazanie im darów pieniężnych bądź materialnych.

Ksiądz Hieronim zanim przystępował do dzieła, dzielił się pomysłami z innymi, by możliwie najdokładniej dopracować szczegóły. Tym razem wybrał Stefanię, nie bez powodu zresztą. Kobieta często wykazywała chęć niesienia pomocy innym, o czym także zaświadczyć mógł fakt przygarnięcia pod swój dach zupełnie obcego młodego mężczyzny.

Działalność księdza Hieronima z roku na rok nabierała rozgłosu i przyciągała nowych wolontariuszy, zarówno młodych, jak i starszych wiekiem. Największym zainteresowaniem cieszyły się akcje przeprowadzane tuż przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocą. Ksiądz Hieronim nie ograniczał się jednak do tych dwóch okresów. Aktywnie uczestniczył we wszystkich akcjach charytatywnych, niosąc potrzebującym zebrane dary, dobre słowo i swe serce.

Pomysł stworzenia organizacji charytatywnej zrodził się w sercu księdza Hieronima na początku posługi kapłańskiej i dojrzewał przez długie lata, nabierając na sile podczas corocznych wizyt duszpasterskich. W tym pięknym, bożonarodzeniowym okresie spotykał wiele dobrych ludzi gotowych pomóc innym i jeszcze więcej tych, którzy potrzebowali wsparcia materialnego, lecz nie śmieli o nie prosić.

Do współpracy zaprosił kilka osób. Wspólnymi siłami opracowali zakres działalności, po czym, posiadając skromne środki finansowe, przystąpili do dzieła. Pierwsza akcja charytatywna spotkała się z ogólnym uznaniem, wolontariusze zgłaszali się sami, nie brakowało też darczyńców.

- Zastanawiam się – kontynuował ksiądz Hieronim – kogo jeszcze moglibyśmy zaangażować w nasze przedsięwzięcie. Chciałbym, aby tym razem akcja objęła całą parafię. Pozostało tyle rodzin potrzebujących wsparcia, a z drugiej strony tak wiele osób poszukuje sposobu, by wyrazić tę najpiękniejszą cząstkę siebie.

- Dobrze to ksiądz ujął – skomentowała Stefania. – Na myśl przychodzi mi kilku kandydatów. Jestem pewna, że przyłączą się do nas.

Stefania wymieniła nazwiska potencjalnych wolontariuszy, po czym wskazała rodziny, do których powinni udać się w pierwszej kolejności. Wtem w przedpokoju odezwał się znajomy dźwięk telefonu. Stefania żwawym krokiem podążyła, by czym prędzej podnieść słuchawkę. Po chwili dał się słyszeć jej ciepły głos:

- Słucham. Dzień dobry, Moniczko. Oddzwonię do ciebie później, mam gościa.

Gdy Stefania powróciła do salonu, ksiądz Hieronim rzekł:

- W zasadzie omówiliśmy wszystko. Czas na mnie. Może pani spokojnie porozmawiać z bratanicą.

3

Na aparacie telefonicznym wyświetlały się kolejno cyfry. Stefania wystukała numer bratanicy, odczekała standardowe kilka sekund, po czym z zaciekawieniem spytała:

- O co chodzi, Moniczko?

- Ciociu, mam bardzo dobre wieści – Stefania usłyszała radosną odpowiedź.

Monika Rudnicka, podróżując swym małym miejskim samochodem, często prowadziła rozmowy podczas jazdy. Początkowo nie potrafiła przyzwyczaić się do systemu głośnomówiącego, z czasem jednak dostrzegła zalety tego wynalazku, jakże użytecznego w świecie, w którym minuty tak szybko płyną.

Była uroczą trzydziestosiedmioletnią kobietą. Delikatny makijaż podkreślał piękne rysy twarzy, a modny ubiór dodawał wdzięku. Chrześnica Stefanii, z którą łączyły ją mocne, rodzinne więzi. Obie z łatwością znajdowały wspólny język, nieraz pomagając sobie w różnych życiowych sytuacjach. Były dla siebie nie tylko bliskimi krewniaczkami, lecz także przyjaciółkami.

- Ciociu, agent ma kupca na moją działkę – mówiła Monika. – Dzisiaj pojawi się obejrzeć teren. Jeśli rzeczywiście jest zdecydowany, tak jak stwierdził agent, to w ciągu tygodnia wszystko będzie załatwione.

- Powiedziałaś rodzicom, że sprzedajesz rodzinną działkę? – spytała zaniepokojona Stefania.

- Właśnie do nich jadę – odpowiedziała Monika.

Rozległa, w kształcie kwadratu, częściowo zalesiona działka stanowiła część rodzinnego spadku, przechodzącego z pokolenia na pokolenie. Zaledwie kilka dni po narodzinach Moniki ojciec dopełnił wszelkich formalności, by ten pokaźnych rozmiarów skrawek ziemi stał się własnością córki. Pełne prawa do działki Monika nabyła z dniem osiągnięcia pełnoletności.

Przez długie lata nieruchomość pełniła rolę zabezpieczenia finansowego, pozwalając młodej dziewczynie snuć marzenia o wspaniałej przyszłości u boku tego jedynego. Po kilku nieudanych związkach Monika przyznała, że to, czego pragnie najmocniej, to piękna, bezinteresowna miłość – cel jakże trudny do osiągnięcia w świecie, w którym na pierwszy plan wysuwa się chęć posiadania.

4

- Dzień dobry, mamo