Sen o Argentynie - Frances Bella - ebook

Sen o Argentynie ebook

Frances Bella

3,9

Opis

Sławny argentyński sportowiec Rocco Hermida zakochał się we Frankie Ryan, gdy miała szesnaście lat. Spotyka ją ponownie w Buenos Aires już jako dorosłą kobietę, Sądzi, że krótki romans wyzwoli go z obsesji na punkcie Frankie. Okazuje się jednak, że im dłużej są razem, tym trudniej przychodzi decyzja o rozstaniu. A Rocco nie chce się z nikim związać na dłużej…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 145

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (21 ocen)
8
6
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bella Frances

Sen o Argentynie

Tłumaczenie: Agnieszka Baranowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Leniwe letnie popołudnie powitało ciepło Rocca Hermidę wysiadającego z helikoptera na nieskazitelnej nawierzchni Campo Argentino de Polo w Buenos Aires. Ukryta w tłumie podekscytowanych gapiów Frankie Ryan poczuła, jak powietrze się zagęszcza: kobiety trzepoczą rzęsami, a mężczyźni z bogobojnym zachwytem wpatrują się w milczeniu w swego idola. Z pewnością nawet kucyki potrząsają grzywami z uwielbieniem, pomyślała pogardliwie Frankie. Jednak w niej widok narodowego bohatera polo wzbudził jedynie uczucie upokorzenia, bólu i wstydu. Niech go diabli, przeklęła w myślach. Obserwowała Rocca zbliżającego się sprężystym krokiem do tłumu wielbicieli. Wydawał jej się trochę wyższy i zdecydowanie bardziej umięśniony. Jego niepokorne, czarne loki, teraz nieco dłuższe, nadal tworzyły nieujarzmioną czuprynę. Surowa męska uroda, pomimo upływu lat, wciąż przyprawiała ją o żywsze bicie serca.

Rocco przystanął i powoli, dając fotografom okazję do znalezienia idealnego ujęcia, rozejrzał się wokół. Frankie zauważyła niewielką bliznę przecinającą czarną brew i krzywiznę złamanego kiedyś nosa, niedoskonałości podkreślające jedynie piękno jego ogorzałej twarzy. Dopiero po chwili dostrzegła przystojnego blondyna o olśniewającym uśmiechu gwiazdora filmowego poklepującego brata po ramieniu i pozującego z wdziękiem do zdjęć. Rocco i Dante, królowie życia. Wyglądali olśniewająco, podekscytowani zbliżającym się meczem, niesieni entuzjazmem tłumu, tworzyli niezapomniane widowisko. Oszałamiające. I odrażające. Jak miała przetrwać najbliższe cztery godziny, przyjęcie na cześć zwycięzcy, bałwochwalczy zachwyt kibiców? Tylko ona wiedziała, do czego był zdolny ich bohater – jak potrafił oczarować, a potem porzucić, złamawszy niewinne, ufne serce młodej dziewczyny.

Spokojnie, powtórzyła w myślach z wymuszoną nonszalancją. Przecież musi jedynie obejrzeć mecz, wypić trochę szampana i trzymać się z dala od kłopotów. Czy to takie trudne?

Frankie skryła twarz za szkłami wielkich okularów przeciwsłonecznych zsuwających się co rusz z wąskiego nosa. Może nie powinna była przyjeżdżać? Przecież nie śledziła już rozgrywek polo. Minęło wiele lat od czasu, gdy, dorastając na ranczu, marzyła o karierze w profesjonalnej lidze. Jakże była naiwna! Wystarczająco naiwna, by buntować się przeciw ojcu wieszczącemu jej karierę sekretarki lub żony. I by rzucić się w ramiona najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek poznała, i praktycznie błagać go, żeby się z nią przespał! Cóż, po dziesięciu latach nauczyła się przynajmniej nie ekscytować się tak jak dawniej.

Usiadła na ławce i zacisnęła drżące dłonie na malowanych deskach. Srebrna obrączka z imieniem ukochanego kucyka, którą dostała na czternaste urodziny, wbiła jej się w dłoń. Nadal tęskniła do tego konia i nadal nienawidziła mężczyznę, który jej go odebrał. Przynajmniej dbał o Ipanemę, pomyślała, i o kucyki, które urodziła. Rocco chwalił je w wywiadach i często wymieniał jako swe ulubione konie, współautorów jego zwycięstw i chlubę swej stajni. Dzisiaj znów miały towarzyszyć mu w kolejnej wygranej, tak przynajmniej uważał tłum wielbicieli wierzących gorąco, że wielbieni przez nich bracia Hermida w cuglach pokonają drużynę z Palm Beach. Frankie spoglądała z politowaniem na zastępy naiwnych fanek i wznosiła oczy do nieba, ubolewając nad ich głupotą. Ona, na szczęście, już dawno zmądrzała!

Nie przyjechała do Buenos dla Rocca Hermidy, co to, to nie! Mogła się założyć, że nawet jej nie pamiętał… Oczywiście doprowadzało ją to do furii – pojawił się w jej życiu, odebrał szacunek do samej siebie, podstępem wykradł ukochanego konia, doprowadził do uwięzienia jej w szkole zakonnej, a potem znikł. I nigdy nawet nie próbował się z nią skontaktować. Frankie obiecała sobie wtedy, że już nigdy nie pozwoli nikomu tak zawładnąć swoim sercem. Dlatego postanowiła skupić się na pracy. Przez lata harowała jako sekretarka, potem asystentka, by w końcu wywalczyć awans na stanowisko menedżera w firmie kosmetycznej Evana. Udowodniła tym samym ojcu, że jej nie docenił – zamiast kserować dokumenty dla jakiegoś dyrektora, podróżowała po całym świecie, poszukując idealnej plantacji aloesu i negocjując ważne umowy. Zasługiwała zatem na dzień wytchnienia na meczu polo, z kieliszkiem szampana w dłoni i perspektywą spotkania z dawno niewidzianą przyjaciółką Esme, czyż nie?

Frankie wstała z ławki i zgarnęła z tacy niesionej przez kelnera kolejny kieliszek perlistego wina. Mogła sobie pozwolić na odrobinę relaksu – pozostało jej już tylko jedno spotkanie, na którym zamierzała sfinalizować kontrakt. Od dawna przekonywała do tego zarząd swojej firmy. Składniki z organicznych upraw argentyńskich mogły, jej zdaniem, sprawić, że produkty Evany zyskają wiarygodność wśród wymagających klientek i zapewnią firmie przewagę nad konkurencją. Zatopiona w myślach, popijając szampana, Frankie spacerowała pośród odświętnie wystrojonych wielbicieli polo z całego świata, skrzętnie omijając biały namiot dla VIP-ów, gdzie Esme, jako żona kapitana drużyny z Palm Beach, witała najważniejszych gości i z olśniewającym uśmiechem pozowała do zdjęć.

Frankie nie potrafiła sobie wyobrazić nic gorszego. Zerknęła na wielki ekran, gdzie, przebrany w strój do polo Rocco Hermida prezentował się publiczności w pełnej krasie. Bezwiednie zawiesiła wzrok na jego udach, umięśnionych, silnych… Pamiętała, że pokrywały je czarne włoski, drażniące delikatnie jej skórę, gdy się do nich przytulała.

Na moment zatopiła się we wspomnieniach: jej pierwsza wielka miłość, pierwsza namiętność… I złamane serce. A wszystko przez tego jednego mężczyznę. Odwróciła głowę i przeklęła pod nosem tak paskudnie, że jej matka na pewno zemdlałaby z przerażenia, gdyby mogła ją słyszeć. Zauważyła, że napięcie wśród publiczności sięga zenitu, co oznaczało, że za chwilę rozpocznie się pierwsza część spotkania. Postanowiła usiąść na swoim miejscu, obejrzeć rozgrywki, a jeśli nie będzie mogła znieść aroganckiej pewności siebie Rocca, to kibicować zespołowi Palm Beach. Mimo że to w argentyńskiej drużynie występowały dwa konie z linii Ipanemy. Sceptycyzm Frankie topniał jednak wraz z postępem gry. Rocco galopował niczym tornado, a za każdym razem, gdy zdobywał punkt, jego mroczne oblicze rozjaśniała błyskawica krótkiego uśmiechu tryumfu. Obok niego Dante, w idealnej harmonii z bratem, czarował tłum i olśniewał publiczność. Niech ich wszyscy diabli! Frankie, razem z innymi, wpatrywała się jak zaczarowana w idealny duet pędzący ku zwycięstwu. Zanim jeszcze biało-niebieski tłum zerwał się z miejsc, by wiwatować na cześć swych bohaterów, Frankie wymknęła się i podążyła w stronę stajni, gdzie po zakończeniu spotkania miała nadzieję po kryjomu rzucić okiem na potomstwo swej ukochanej klaczy. Po to przecież przyjechała. Polo i Rocco nic jej nie obchodzili, parsknęła pogardliwie, słysząc wiwatujący ekstatycznie tłum.

Zaraz potem zamierzała wrócić do hotelu, wziąć zasłużoną długą kąpiel i uciąć sobie drzemkę. Od dwudziestu czterech godzin działała na najwyższych obrotach, dlatego, jeśli miała się pojawić na przyjęciu Esme, musiała się wcześniej zregenerować.

Na szczęście żaden ze stajennych nie zwrócił na nią uwagi, co specjalnie jej nie zdziwiło. W niczym nie przypominała wysokich, wystrojonych fanek kręcących się wokół graczy polo.

Przez większość dzieciństwa wspinała się z braćmi na drzewa i dotrzymywała im kroku w konnych wyścigach. Aż pewnego dnia dzika nastolatka wpadła na drodze na gościa swych braci, Rocca Hermidę. I wtedy wszystko się zmieniło. Na zawsze. Galopowała wtedy na Ipanemie rozbryzgującej błoto kopytami. Gdy go ujrzała, ściągnęła gwałtownie cugle i stanęła. Młody mężczyzna przyglądał jej się w milczeniu. Nigdy w życiu nie widziała nikogo piękniejszego i bardziej charyzmatycznego.

Dopiero po dłuższej chwili odwrócił się bez słowa i podszedł do stojących nieopodal Marka i Danny’ego. Nawet sobie nie zdawał sprawy, że wywrócił cały jej świat do góry nogami tym jednym spojrzeniem.

Teraz posiadał kilka świetnie prosperujących firm, światowej sławy hodowlę koni, ale jego prawdziwą pasją pozostawało polo. Wszyscy o tym wiedzieli. Zagrody z jego końmi wyglądały jak raj dla zwierząt. Weszła do środka i przyglądała się, jak stajenni polewają zziajane zwierzęta wodą, a potem wycierają je do sucha. Wdychała głęboko zapach rozgrzanej sierści, rozglądając się niecierpliwie w poszukiwaniu dwóch klaczy, do złudzenia przypominających swą matkę.

– Co pani tu robi? – Drgnęła, usłyszawszy pytanie zadane po hiszpańsku znanym jej świetnie niskim, głębokim głosem, który zawsze przyprawiał ją o przyjemne dreszcze. Tuż za jej plecami.

Zamarła. Nie odwracając się, odpowiedziała po angielsku:

– Rozglądam się tylko.

– Odwróć się – rozkazał w tym samym języku, tym samym tonem, którym wypowiedział te fatalne kilka słów tamtej nocy: „Wynoś się, jesteś za młoda!”.

Frankie stała w miejscu, sparaliżowana napięciem, które wypełniało powietrze. Mimo że kolana uginały się pod nią, znalazła w końcu siłę, żeby stawić czoło najbardziej imponującemu mężczyźnie, jakiego znała. Nie była już przecież nastolatką, ale dorosłą kobietą z własnym życiem i sukcesami! Powoli odwróciła się.

– Wiedziałem, że to ty! – Zrobił krok w jej stronę, a ona odruchowo się cofnęła.

Nadal miał na sobie strój do polo, jego włosy były zmierzwione i wilgotne od potu, a twarz pokrywał rumieniec wywołany wysiłkiem. Biła od niego nieposkromiona energia witalna, której fala uderzyła we Frankie z mocą huraganu. Zacisnęła dłonie w pięści i postanowiła wytrwać.

– Chciałam zobaczyć klacze Ipanemy. – Jej słowa zabrzmiały słabo i niepewnie.

– Chciałaś zobaczyć się ze mną.

– Chyba żartujesz! – wykrzyknęła, szczerze oburzona.

Rocco spojrzał na nią z góry, wyraźnie rozbawiony.

– Nie.

Bezczelny drań, co on sobie wyobraża?!

– Wiesz co, możesz sobie myśleć, co chcesz! – odparowała. – Mam ciebie dosyć. Od dawna.

Rocco przysunął się do niej jeszcze bliżej, a jego oczy rozbłysły niebezpiecznie.

– Nie sądzę, nigdy mnie nie miałaś, chociaż chciałaś.

Nie odrywał od niej wzroku. Frankie nie odezwała się, obawiała się, że zdoła wydobyć z siebie jedynie żałosny jęk. Rocco uniósł rękę i powoli, delikatnie pogłaskał ją po policzku, a potem położył dłoń na jej karku. Tylko tyle.

– Mała Frankie…

Przez chwilę stali nieruchomo, w zawieszeniu.

– Co? – wykrztusiła w końcu.

– Dorosłaś.

Stała teraz z twarzą tuż przy jego piersi. Pod bawełną koszulki widziała wyraźnie zarysowane mięśnie, kilka rozpiętych guzików pod szyją pozwalało jej dostrzec cień zarostu pokrywającego oliwkowobrązową skórę. Bała się unieść wzrok – wiedziała, że widok kapryśnie wykrzywionych, zmysłowych ust nie pomoże jej w odzyskaniu panowania nad sobą. Jego dłoń parzyła jej skórę, rozgrzewała spięte mięśnie karku. Musiała się uwolnić spod jego czaru, natychmiast!

– Dorosłam – burknęła i zrzuciła jego dłoń potrząśnięciem ramion. – I już sobie idę. Przepuść mnie – zażądała.

– Za chwilkę – mruknął, przyglądając jej się bacznie. Czuła na sobie jego oceniający wzrok, rejestrujący wszystkie jej niedostatki: za wielkie dziecinne oczy, za wąski nos i ostro zakończony podbródek sprawiający, że w kiepskie dni przypominała raczej elfa niż dorosłą kobietę.

– Gdzie się zatrzymałaś?

Zawahała się; wyobraziła go sobie w swoim malutkim pokoju hotelowym, na łóżku, czekającego na nią… Potrząsnęła głową, żeby się opamiętać.

– Nieważne gdzie. Przyjechałam tylko na kilka dni.

– Szkoda, moglibyśmy się spotkać, pogadać o starych czasach. – Rocco nadal nie przesunął się ani o centymetr. Przez tyle lat marzyła, żeby zechciał się z nią zobaczyć, zaproponował spotkanie… Za późno, pomyślała smutno.

– Nie ma co wspominać – ucięła.

– Tak myślisz, maleńka? – Jego głos stał się niebezpiecznie miękki, prawie pieszczotliwy. – Ja nie zapomniałem tej nocy, kiedy pojawiłaś się w moim łóżku… Nawet nie wiesz, jak chętnie bym dokończył to, co wtedy zaczęłaś – szepnął i pogłaskał ją po karku, po czym zatopił palce w jej włosach i zacisnął je lekko.

Frankie jęknęła cicho, nie z bólu, lecz z podniecenia. Rocco omiótł ją łakomym spojrzeniem, a ona zadrżała.

– W twoich snach! – Wyprowadzona z równowagi reakcją swego zdradzieckiego ciała, odepchnęła Rocca z całych sił. Nawet nie drgnął. Roześmiał się głośno i po chwili odsunął na bok.

– Obejrzyj konie, odpoczywają w boksach. Świetnie się spisały – powiedział i wskazał jej ręką kierunek.

– Dziękuję – bąknęła, przeciskając się obok niego, rozpaczliwie starając się go nie dotknąć.

– Cała przyjemność po mojej stronie – szepnął. – Mam nadzieję na ciąg dalszy – dodał i wyszedł ze stajni.

Frankie wypuściła ze świstem powietrze. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech. Odnalazła konie. Ich boksy oznaczono irlandzkimi imionami, zauważyła. Wyglądały na zdrowe i zadowolone. Musiała przyznać, że Rocco świetnie o nie dbał. Mark byłby przeszczęśliwy, pomyślała. Jej brat przejął stajnie od ojca i z tego co wiedziała, czasami kontaktował się z Rockiem, żeby wymienić się doświadczeniami.

Głaskała lśniącą sierść pięknych stworzeń, rozmyślając nad skomplikowaną ludzką naturą. Zdecydowanie wolała towarzystwo koni – zawsze czuła się przy nich swobodnie i bezpiecznie. Zwłaszcza przy Ipanemie, którą dostała jako źrebaka i z którą wspólnie dorastała. Kiedy pożegnała się z końmi, na zewnątrz tłum przerzedził się – większość gości, przynajmniej tych szczęśliwców, którzy otrzymali zaproszenie, szykowała się już na sponsorowane przez producenta szampana przyjęcie w hotelu Molina Lario. „To wydarzenie roku! Bal charytatywny stanowiący zwieńczenie sezonu polo, wszyscy tam będą!” – zachwalała Esme. „Musisz przyjść! Najwyższy czas, żebyś się trochę rozerwała”.

Niestety „wszyscy” na pewno oznaczało również główną gwiazdę wieczoru, a na drugie spotkanie z Rockiem nie miała już siły. Może po prostu zostanę w łóżku i spróbuję to wszystko przespać, pomyślała. Nasunęła na nos okulary przeciwsłoneczne i zdecydowanym krokiem ruszyła ku wyjściu. Wiedziała, że Esme zrozumie, znała wręcz patologiczną niechęć Frankie do Rocca Hermidy, choć nie domyślała się jej przyczyny. Nikt nie znał jej sekretu, tylko ona i Rocco. Cóż, pomyślała z niechęcią, przynajmniej za jedno mogła mu być wdzięczna – zmotywował ją do opuszczenia rodzinnej farmy. Kiedy odchodził, pospiesznie, o świcie, z plecakiem przerzuconym przez ramię, Frankie zrozumiała, że świat poza ranczem oferuje znacznie więcej, niż mogła sobie wyobrazić wiejska dziewczyna. I zapragnęła, tak jak Rocco, stać się częścią tego ekscytującego świata, na przekór ojcu lekceważącemu jej ambicje. Wtedy pierwszy raz przyjrzała się sobie uważnie: chuda, o chłopięcej sylwetce, bez pojęcia o tajemnej sztuce makijażu. Popłakała sobie najpierw w poduszkę, a potem otarła łzy i uknuła plan ucieczki. Teraz mieszkała w Madrycie, pracowała dla międzynarodowej korporacji kosmetycznej, a wszystko to zawdzięczała tylko i wyłącznie własnej, ciężkiej pracy. Zatopiona w myślach, z pochyloną głową, dotarła wreszcie do bramy, kiedy u jej boku, niespodziewanie, pojawił się ogromny mężczyzna ubrany na czarno.

– Pan Hermida zaprasza panią na przyjęcie – oznajmił osiłek.

Przeszył ją dreszcz podniecenia. Przez chwilę kusiło ją, żeby przyjąć zaproszenie. Ale nie, nie zamierzała skakać prosto w ogień.

– Nie, dziękuję. – Nawet się nie zatrzymała.

– Pan Hermida przyjedzie po panią wieczorem do hotelu, o dziesiątej. – Mężczyzna nie zrażał się jej obcesową odmową.

Oburzona, zatrzymała się nagle, żeby powiedzieć mu, co myśli o panu Hermidzie, ale olbrzym znikł już w tłumie bez śladu. Frankie sapnęła gniewnie. Dlaczego wydawało jej się, że spotkanie z Rockiem nic jej nie będzie kosztowało? Nadal stanowił dla niej zagrożenie. Musiała za wszelką cenę trzymać się od niego z daleka. Prawie wybiegła za bramę, niczym uwolniony niespodziewanie zakładnik.

Arogancki drań, nadal nie mogła się uspokoić. Co on sobie wyobrażał? Dorastała u boku dwóch starszych braci i pod czujnym okiem nadopiekuńczego ojca, byle gwiazdor polo nie zdoła jej onieśmielić! Jedyne co moze zastać w hotelu to wywieszka „Nie przeszkadzać” na klamce drzwi do mojego pokoju, odgrażała się w myślach.

Tytuł oryginału: The Playboy of Argentina

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2015

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Anna Jabłońska

© 2015 by Bella Frances

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami

należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-2857-2

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.