Seksualne cienie - André Tesarski - ebook

Seksualne cienie ebook

André Tesarski

1,0

Opis

Na czacie w pokoju zwanym Studnią Przemilczanych Pragnień spotyka się kilka osób. Łączy ich jedno: nie są w stanie przezywać miłości fizycznej w taki sposób, jak większość ludzi. Mimo że nie robią nikomu krzywdy, nie mają złudzeń: ujawnienie prawdy będzie skutkowało wyalienowaniem z otoczenia jako "zboczeńców". Tylko w Sieci mogą być sobą.
Jednak najbardziej skryta, Poczwarka, założycielka Studni, nawet na anonimowym czacie nie zdradza, gdzie leży istota jej problemu. Do czasu, gdy spotyka Alchemika, jedynego człowieka, przed którym gotowa jest się otworzyć. Decyduje się na coś, co za zaskakuje ją samą: spotkanie w "realu". Zdziwienie Alchemika jest spore, bo Poczwarka okazuje się...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




André Tesarski
Seksualne cienie
Copyright by André Tesarski 2009Korekta: Magdalena GeragaProjekt okładki: Agnieszka Wachnik
ISBN 978-83-7564-224-7
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Małgorzacie Loch, mojej żonie,która nigdy nie przestała we mnie wierzyć

Opuściła mieszkanie po jedzenie i butelkę wina. Późny ranek nastrajał melancholijnie. Łypnęła na świat spod oka. Rozczarowana wróciła do domu. Tym samym rytmem jak co dzień spędziła kolejne godziny życia. Siedziała przed komputerem, piła wino, wprowadzając się w lekką nieświadomość istnienia, zjadła byle co i późnym wieczorem położyła się do łóżka, aby przez następne dwie godziny myśleć o absurdzie własnej osoby i całego świata, nie mogąc zasnąć w spokoju, bojąc się czegoś, bez cienia wyobrażenia o twarzy swego lęku. Gdy w końcu udało jej się wyrwać z kajdan myśli, gnała po pustkowiach wyczarowanych przez podświadomość w koszmarach, wspomnieniach bądź złudzeniach z najskrytszych pragnień i marzeń niezrealizowanej w psychice osobowości.

Gdy ocknęła się z niespokojnej nocy, posłyszała wrzawę codzienności, wdzierającą się niczym złodziej w jej progi i kradnącą uzurpowany w ostatnich chwilach snu pogląd, iż każda nieprzychylność jest do pokonania, że poddanie się jest niechlubnym wyjściem awaryjnym, z którego korzystają jedynie nieudacznicy. Nie mogąc wytrzymać z wszechogarniającą bezczynnością, usiadła na łóżku i założyła to samo ubranie co wczoraj i przedwczoraj, i jeszcze dzień wcześniej. Zajrzała do lodówki i spostrzegłszy niedojedzony zeszłego wieczoru jogurt, uśmiechnęła się do siebie: „Co się ze mną porobiło?”. Wyłożyła puszkę z kocim jedzeniem do talerzyka przy stoliku w kuchni i patrzyła w ciszy, jak kotka, głupie stworzenie, połyka kawałki mięsa, Bóg wie z jakiego zwierzęcia, być może z innego kota? Zazdrościła jej. Tak niewiele potrzebowała ta kulka futerka. Puszkę kociej żywności, czasem suchą karmę dla równowagi pokarmowej i czystą kuwetę (o której czyszczeniu niekiedy zapominała, lecz smród dochodzący z okolic szafki na buty w przedpokoju przypominał rychło o obowiązkach posiadacza niższej formy życia). Jakże chciała stać się bezrozumnym zjadaczem materii, podobnym miauczącym potomkiem ameby o zminimalizowanych potrzebach. Usiadła na taborecie przy oknie i czekała, aż kotka skończy jeść. Ta oblizała się, dojadłszy wszystko, co zostało jej wyłożone, i spoglądając w kierunku właścicielki obojętnie, obróciła się i wyszła z kuchni. Powędrowała za zwierzęciem bez ciekawości, dla samej przechadzki, z kuchni do dziennego pokoju. Kotka wskoczyła na fotel i zawinąwszy ogon, zasnęła, bezpieczna, niegłodna, szczęśliwa.

Wyszła z domu przed pierwszą. Dzień, który z rana nasłonecznił jej mieszkanie, teraz, pochmurny i ciemny, pachniał wczesną jesienią. Zanosiło się na deszcz. Lubiła deszcz. Przeganiał ludzi z ulic i sprawiał, że świat wyglądał znośniej, był wówczas bardziej podobny do niej, szarością i smutkiem lgnął do niej niczym brat bliźniak. W sklepie spożywczym kupiła dwie główki sałaty i bułki. Kasjerka oszukała ją na drobnych. Wiedziała o tym, ale nie zareagowała, zgarnęła z lady resztę i wróciła do domu. Nie lubiła zabierać głosu w sytuacjach, w których można oszczędzić sobie wysiłku otwierania ust. Ale postanowiła więcej do tego sklepu nie pójść. Wspięła się na drugie piętro, do wynajętego mieszkania, i zamknęła za sobą drzwi na zamek. Usiadła w fotelu, który wcześniej okupowała jej kotka, i pogrążyła się w myślach.

Od półtora roku mieszkała sama. Nie miała „żywych” przyjaciół, a jedynie znajomków z ekranu monitora, internetowych ziomków dotrzymujących jej towarzystwa, kiedy wieczorami nachodziła ją potrzeba dopełnienia stadnej natury. Siadała przed komputerem i wymieniała poglądy, myśli, uwagi z osobami, których oblicza były jej obce, nieznajome albo które znała jedynie ze zdjęć złej jakości, przesyłanych pocztą elektroniczną wśród tłoku sieciowego, który potęgował się z miesiąca na miesiąc, uniemożliwiając niekiedy zwykłą egzystencję w cyberprzestrzeni. Nie wiodła jednak życia podzielonego na dwie osobowości: jedna widoczna w życiu codziennym, w realiach miejskich struktur, odziana w cielesność, druga wirtualna, stworzona przez nią w społeczności Globalnej Wioski, uźródlona w świadomości i rzucona na dysk twardy serwera internetowego. Nie tak wyglądało jej życie, ponieważ życie poza pokojem mieszkania, utrzymywanego z zasiłku socjalnego, poza siecią, poza społeczeństwem wirtualnym, nie istniało. Ograniczało się do podtrzymywania funkcji biologicznych organizmu, do chadzania na spacery celem wypoczęcia, schłodzenia umysłu, kupienia prowiantu dla siebie i kota. W życiu wirtualnym natomiast żyła bardzo aktywnie. Prowadziła kilka stron www zawierających notatki z dziedzin jej zainteresowań, była autorką grupy dyskusyjnej zbierającej wypowiedzi wszelkich mniejszości na świecie, często uczestniczyła w czatach, gdzie poznawała nowych przyjaciół lub spotykała starych. Przeszukiwała „półki” sklepów internetowych, kupując niekiedy książki, płyty z muzyką, czy inne produkty mniej lub bardziej potrzebne, pomniejszając oszczędności zgromadzone w poprzednim roku, kiedy jeszcze pracowała.

Czy była szczęśliwa, prowadząc podobną egzystencję, pełną wyrzeczeń natury ciała, potrzeb rodzinnych, bez wakacji z przyjaciółmi czy zwykłego spaceru z kochaną osobą? Jest rzeczą jasną, iż wiele nocy spędziła płacząc, użalając się nad sobą, a nawet myśląc o samobójstwie. Ale nie jej pozostawiono wybór takiego a nie innego życia. Została niejako zaszeregowana przez naturę i społeczeństwo do grupy ludzi, którzy w normalnych warunkach zwykłego życia nie potrafią odnaleźć szczęścia czy choćby spokoju. Zmuszona zatem do prowadzenia podobnego bytu, osiadła w średniej wielkości miasteczku i z dala od rodziny, matki, przyrodniego brata i sióstr, udawała przed samą sobą, iż jest normalna.

Jak zaczęło się jej osamotnienie, pozostawienie samej sobie w warunkach elektronicznych przełączników Globalnej Wioski? Przede wszystkim wyemigrowała z rodzinnego kraju do innego państwa, gdzie system opieki socjalnej był na wyższym poziomie i nikomu nie przeszkadzało, iż była wrzodem na ciele społeczeństwa. Kluczem do tego było posiadane podwójne obywatelstwo. Początkowe kłopoty z językiem rychło pokonała. Znalazła pracę za rozsądne wynagrodzenie, umeblowała mieszkanie, zaoszczędziła trochę gotówki na zakup przenośnego komputera. Po roku dopełniła formalności z przyznaniem zasiłku socjalnego, niewielkiego, ale zapewniającego utrzymanie stałego przyłącza do Sieci i odpychającego wizję śmierci głodowej. Wszystko to, nie nawiązując bliżej znajomości z kimkolwiek. Będąc z natury nieśmiałą, a może nie chcąc angażować się w jakąkolwiek przyjaźń, z przyczyn nawet dla niej zupełnie niejasnych, oduczyła się obcować z ludźmi na tyle, by dziwić się najzwyklejszym ich gestom. Ale co tak naprawdę przyczyniło się do oderwania od stada społecznego? Dlaczego postanowiła upozorować własną śmierć przed światem i w dwudziestopierwszowiecznej samotni planować resztę życia? W jakich źródłach należy się zanurzyć w poszukiwaniu odpowiedzi…?

Zaczął padać deszcz. Zamknęła okno, wszystko wskazywało na to, iż zima tego roku przyjdzie rychlej i będzie zimniejsza od poprzedniej. Drugi raz spędzi w tym miejscu krótkie dni zimowe i długie wieczory pod kocem przy biurku komputerowym, z rozświetlonym jasno monitorem, lub w grubej pościeli, przykryta po uszy, z laptopem na kolanach. Wyjęła z barku nową butelkę wina i nalawszy sobie do używanego już dzisiaj kieliszka pokrzepiającego płynu, zasiadła do klawiatury w nadziei dopisania kilku zdań do tworzonej w porywach powieści. Otwarła edytor tekstu i miast pisać wyimaginowane wydarzenia wzrastające jak przebiśniegi na wiosnę w rozbudzonym umyśle szaleńca czy notorycznego łgarza, notowała fakty z własnego życia, mniej lub bardziej zrozumiale, bardzo spontanicznie, zapominając o znakach przestankowych lub poprawnej konstrukcji zdań, żonglując trzema znanymi językami, włączając niekiedy do ciągu liter znane w Internecie znaczki symbolizujące nastroje.

Po chwili przyjemnego zatracenia w historii swego bytu, jego naturze i wynaturzeniach, weszła do pokoju pogaduszek, gdzie spędziła łącznie wiele tygodni, spotykając ludzi ze wszystkich zakątków tej przedziwnej planety, spotykając znane „twarze”, spotykając przyjaźń i zrozumienie, spotykając niezrozumienie i nienawiść. Pokój zbudowany przez nią dwa lata temu, gdy jeszcze mieszkała z rodziną, a jej kontakty z Siecią ograniczały się do kilku godzin dziennie, pod nazwą Studnia Przemilczanych Pragnień, świecił pustkami. Nic dziwnego, godzina wczesna. Pokój zapełniał się przeważnie około godziny dwudziestej drugiej. Pozostawiając nicka w liście osób uczestniczących w pogaduszkach, wyszła do kuchni przygotować sobie kolację. Skromną, bo zawierającą poszatkowaną główkę sałaty, pieczywo i kilka kostek żółtego sera. Gdy wróciła do biurka, w pokoju rozmów przebywał ktoś o pseudonimie Alchemik, a w oknie dialogowym widniał napis:

– Hello.

Przysiadła do klawiatury i rzuciła zapytanie, które zawsze stosowała, poznając nową osobę:

– Kim jesteś?

Ku swemu zdziwieniu otrzymała najnormalniejszą odpowiedź, jaką kiedykolwiek udało jej się uzyskać:

– Nie wiem. A Ty wiesz, kim jesteś?

Usiadła wygodniej na krześle na kółkach i rozluźniła palce. Rozmowa zaczynała się ciekawie.

– Nie wiem, kim jestem. Ale nie spieszy mi się z odpowiedzią na to pytanie. Jestem tym, kim jestem teraz, jutro się zmienię, dzień później też… A za rok mogę być zupełnie kimś innym. Dlatego postanowiłam nigdy sobie na to pytanie nie odpowiadać. Ale powiedz mi, jak odnalazłeś ten pokój? I czego się spodziewasz po wizycie tutaj?

Nastąpiła krótka pauza. Wypiła zawartość kieliszka i poczuła, jak wino rozgrzewa jej żołądek. Położyła miseczkę z sałatą na kolanach i jedząc spokojnie, spoglądała na monitor. Po chwili czytała:

– Niczego nie spodziewam się po wizycie tutaj. Właściwie nie lubię czata. Zabiera czas na pogaduszki z osobami, których i tak nigdy nie zobaczę. Tak samo jak nie lubię rozmów przez telefon. Dla mnie najważniejszy jest bezpośredni kontakt, kiedy mogę rozmówcy patrzeć prosto w twarz, kiedy z oczu mogę wyczytać prawdę bądź fałsz.

– Wśród nas są mistrzowie kamuflażu. W ich oczach zawsze odczytasz prawdę, pomimo iż mogliby zostać łgarzami roku. Mnie się zdaje, że tutaj częściej odnajdziesz szczerość niż w realu, ponieważ tutaj nie masz nic do stracenia. Pozostajesz anonimowy.

– Masz zdjęcie? – zmienił temat. – Lubię wiedzieć, z kim rozmawiam.

– Nie, nie mam zdjęcia. Nigdy nie pokazuję swojej twarzy. Ludzie, którzy bywają tutaj często i znajdują się w gronie mych przyjaciół, wiedzą, że nigdy tego nie robię. Nikt stąd mnie jeszcze nie widział, choć wszyscy dobrze znają moją osobowość. Skoro zakładasz z góry, że z żadną osobą z czata nie zamierzasz się spotkać, nie uważam, aby wygląd zewnętrzny miał jakiekolwiek znaczenie – rozpisała się. – A poza tym to, w jakie ciało przyodziała Cię natura, jest ważne tylko wówczas, gdy w grę wchodzi seks, a wierz mi, między nami na coś takiego na pewno się nie zanosi.

Podejrzewała, że po takiej informacji rozmówca z pewnością opuści pokój niezadowolony, na zakończenie dopisując coś sprośnego albo obelgę, lecz myliła się:

– Masz zupełną rację. To hasło ze zdjęciem podpatrzyłem wcześniej w innym z pokoi. Zdawało mi się, że każdy o to prosi, dlatego też strzeliłem. Nie spaceruję po Internecie za często, jak już wspomniałem. Jakie najczęściej poruszacie tutaj tematy, bo sama nazwa pokoiku wydaje się dość intrygująca?

„Czyżby ktoś inteligentny?” – pomyślała. Odstawiła miskę na biurko i wypiła pół szklanki wina, które pochodziło z nowo rozpoczętej butelki.

– To wszystko, czego nie mówimy na głos, co przed rodziną i przyjaciółmi ukrywamy, to wszystko, co skrywamy na samym dnie świadomości i serca, a przed czym sami uciekamy, wierząc niekiedy, iż ucieczka i zapomnienie jest możliwe – to wszystko jest tematem rozmów tego pokoju. To ja jestem autorką tego pokoju. Jestem tutaj codziennie – i zastanawiając się, czy nie jest za wcześnie odrzeć się z połowy swej tajemniczości, dopowiedziała wszakże: – Tutaj jest prawie cały mój świat.

– Możesz mi napisać, skąd jesteś?

– To, gdzie mieszkam, też nie przedstawia żadnego znaczenia. Internet daje możliwości komunikacyjne nieznane dotąd ludzkości. Granice kulturowe, państwowe, wyznaniowe i wiekowe zatracają się. Jak już stwierdziłam, moje istnienie zostało przeze mnie skrystalizowane wyłącznie w postać tutaj widniejącą. Jego materialna natomiast część, czyli moje ciało, przebywa w bezpiecznym kącie Europy. Nie pragnę w przyszłości spotykać się z kimkolwiek tutaj poznanym. Czyż zatem wiadomość o mym realnym pobycie jest komuś do życia potrzebna?

– Masz bardzo bogate słownictwo i jesteś elokwentna. Studiowałaś filozofię albo coś podobnego?

– Nie. Ale dużo czytam i piszę wiele listów. To wyrabia umiejętność trafnego doboru słów.

– Rozumiem. OK. Ja muszę już iść. Miło było tutaj wpaść. Trzymaj się i do zobaczenia.

– Cześć.

Lata spędzone w sieci nauczyły ją wiele. Pojawiające się i znikające „twarze” w pokojach pogaduszek i tymczasowe pseudonimy na liście uczestników czata to codzienność. Nietrwałe przyjaźnie i znajomości przelotne, wymiana adresów e-mail przy pierwszej rozmowie, a później brak odzewu zupełnego przez całą wieczność była standardem. Rzucane w pośpiechu przy zakończeniu dyskusji: „trzymaj się i do zobaczenia” to najczęściej niewinne kłamstwo, do którego nikt nie przywiązywał dużej wagi. Spodziewała się, że Alchemik nie będzie tu wyjątkiem. Dokończyła kolację i poszła się wykąpać. Wzięła ze sobą butelkę wina i kieliszek. Postanowiła skończyć trunek w wannie.

Szum nalewanej wody przypomniał jej pierwszą kąpiel w hotelu, gdy wyjechała z kraju. Nie była to wyprawa planowana kilka tygodni, dokładnie ustalona i zaaranżowana technicznie. Bilet lotniczy został przez nią kupiony na dwa dni przed podróżą, a sama decyzja o wyjeździe zapadła w jednej z przypadkowych chwil rozpaczy. Poza małą walizką podróżną, która stała jeszcze przy hotelowym łóżku nieotworzona, a która zawierała najpotrzebniejsze osobiste przedmioty, posiadała jedynie wiarę w sercu, że zdoła ułożyć sobie życie na nowo. Pamiętała, ile wówczas obaw ściskało jej gardło. Ile niepewności i trwogi towarzyszyło każdemu oddechowi. Wiedziała, że pragnie izolacji, samotności, że potrzebuje czasu, aby się zastanowić, w jakie szaty przyodziać nadchodzące dni dyskusji z własnym ja. Teraz wracała do tamtej nocy i do tamtej pierwszej kąpieli z obojętnością. Wolała nie zadawać sobie pytania: „Co by było, gdyby…”. Takie rozrachunki z przeszłością i dokonanymi wyborami rodzą niepotrzebne wyrzuty i wyjaskrawiają poczucie własnej niedoskonałości. Czuła się bezpiecznie teraz, kiedy społeczeństwo dało jej spokój i utrzymanie, gdy stać ją było na codzienne kąpiele z winem. Podczas tamtej, odległej już pierwszej kąpieli czuła się bardzo zagrożona, niepewna. Czuła wówczas całą sobą, iż rozpoczyna życie od początku, czy może raczej zamienia dotychczasowy byt w coś innego, co nie do końca można było nazwać życiem…

Przyjaźń z Brzeziną sięgała jeszcze czasów, gdy mieszkała z rodzicami, gdy właściwie poznawała dopiero dobrodziejstwa i zasadzki Sieci. Rozmawiały niemalże codziennie i pisały do siebie listy, uważając sztukę epistolarną za jedną z najpiękniejszych form wyrazu artystycznego, a przy okazji odkrywały przed sobą tajniki osobowości, posiadając nań wystarczającą ilość czasu, który w klasycznej rozmowie czy na czacie jest ograniczony i nie zezwala na najtrafniejszy dobór słów i wymusza natychmiastowe odpowiedzi bez gruntownego zastanowienia. W ich uznaniu listy stanowiły istotną część egzystencji w internetowym światku i to one właśnie stały się fundamentem ich bliskości i zapoczątkowały fascynację sobą nawzajem. Brzezina była jedną z tych osób, które były jej szczególnie bliskie. Miały bardzo podobne postrzeganie świata, a ich sposób odróżniania rzeczy ważnych od błahych pokrywał się zupełnie.

Brzezina mieszkała z dwójką dzieci. Chodziła do pracy, która nie dawała jej żadnej satysfakcji, wracała do domu o szesnastej. Gotowała. Sprzątała. Po wspólnym posiłku z nastoletnimi już dziećmi siadała do komputera, a jej potomstwo zajmowało się własnymi sprawami. Każde z nich miało własny pokój, każde własny komputer. Łączyło ich niewiele: to samo nazwisko, wspólne mieszkanie i modem szerokopasmowy wiszący w przedpokoju poniżej aparatu telefonicznego. Dzielili się domowymi obowiązkami, dzielili się uśmiechem podczas wspólnych obiadów w kuchni, ale przede wszystkim dzielili się łączem internetowym, które dzięki nowoczesnej technologii było na tyle szerokie, że nie powodowało między nimi konfliktów.

Brzezina była wykształconym filozofem. Tytuł magistra zawdzięczała systematycznej nauce i wytrwałości, a także powodowała nią chęć pokazania innym, że jest nietuzinkowa, lepsza. Od dziecka czuła, że ma jakąś misję do spełnienia, że jej życie jest ważne, bardziej sprowokowane do odkrycia przed światem prastarej tajemnicy bytu, że ktoś lub coś pokłada w niej swe nadzieje na zarysowanie prawdy wszech rzeczy. Tymczasem po ukończeniu studiów przyszedł czas na rzeczywistość, pojawiły się wzloty i upadki miłosne, finansowe zmagania z systemem, uciekający między palcami czas, a jej marzenia o dokonaniu wielkich rzeczy rozmyły się w bezkształtną masę wspomnień. Kustoszowanie w muzeum, do którego nikt nie zagląda, dawało jej poczucie stabilizacji ekonomicznej i społecznej. W stabilizacji uczuciowej nie miała niestety tyle szczęścia. Kiedy zrozumiała, że już męża nie kocha, przestała się do niego przytulać, przestała go całować i uprawiać z nim seks, przestała z nim rozmawiać. Kotarka miłości okrywająca dotąd szczelnie wady towarzysza jej życia została odsłonięta i ukazała Brzezinie niedoskonałą formę mężczyzny, słabego i zagubionego, prostego emocjonalnie i mało atrakcyjnego jako przyjaciel i duchowe wsparcie. Długo nie trwało, nim zdecydowali wspólnie, że rozwód przyniesie więcej korzyści niż szkód. On wyjechał na kilkuletni kontrakt do Niderlandów, a ona zajęła się dziećmi: bardziej z przykazania społecznego, aniżeli z głębokich rodzicielskich przekonań. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca w mieszkaniu, w którym drzwi do pokojów dzieci były wiecznie zamknięte, a sypialnia, dotąd chłodna i bez namiętności, teraz skuta lodem i strasząca lawiną, nie zachęcała do spędzania w niej czasu, zadecydowała o zakupie komputerów dla siebie i dzieci i połączeniu się ze światem poprzez Internet. Bezpośredni kontakt z innymi ludźmi drażnił ją, a nieliczni znajomi stronili od niej, uważając za osobę mało towarzyską i nudną; wstydzono się zapraszać ją na imieniny i inne uroczystości.

Bezpieczny kąt dla każdego nowego mieszkańca Globalnej Wioski, zminimalizowany anonimowością wstyd bycia sobą oraz nieograniczone możliwości poznawcze świata, innych i siebie zachwyciły Brzezinę mocno. Usiadłszy przed monitorem pierwszego wieczoru po wizycie monterów z firmy telekomunikacyjnej, otwarła szeroko oczy – jak dziecko widzące pierwszy raz morze lub wesołe miasteczko – i spędziła w Sieci swe pierwsze chwile, zadomawiając się powoli, ucząc się nowego świata, odwiedzając kolejne miejsca, w niektórych pozostawiając ślady swej wizyty. Korzystała z Internetu codziennie przez wiele godzin, nie zapominając wszakże o obowiązkach służbowych i macierzyńskich. Poznawała sukcesywnie stronę techniczną i merytoryczną nowego środowiska, przyzwyczajała się do nowego sposobu ujmowania wyrażeń, takich jak przestrzeń i czas, nabierała dystansu do znajomości nawiązanych na swych wycieczkach po informatycznej pajęczynie i osiągała coraz większą wprawę w wyszukiwaniu interesujących informacji, stron wartych przestudiowania, osób godnych zagadnięcia o rozmowę. Minęło kilka miesięcy, nim ulubionym miejscem Brzeziny w sieci stała się Studnia Przemilczanych Pragnień.

Wyszła z wanny i owinęła się ręcznikiem. Nie chciało jej się wycierać, wolała zaczekać, aż tkanina sama wchłonie wodę. Wyciągnęła ze schowka łopatkę i szufelkę, nachyliła się nad kuwetą i przecedziła przez szczebelki łopatki koci piasek. Wyrzuciła do muszli odchody zwierzęcia i zbrylony mocz. Wiedziała, że zalecenia producenta są inne, że nie należy zużytego piasku wyrzucać do toalety. Nie dbała o to. To był najszybszy i najprostszy sposób pozbycia się nieczystości, szczególnie teraz, gdy czuła się wstawiona i pragnęła rozwiązywać problemy możliwie najmniejszym nakładem pomyślunku i energii. Zazwyczaj trafiają one do pojemnika z domowymi odpadami, szczelnie zamknięte w foliowym worku. Umyła ręce i usiadłszy przed komputerem w sypialni, poruszyła myszką, przerywając w ten sposób działanie wygaszacza ekranu. Uruchomiła przeglądarkę internetową i wyświetliła stronę portalu, który umożliwił jej i wielu innym zbudowanie własnych pokoi do pogaduszek. Pojawiła się w połowie dyskusji między Brzeziną i Leptonem. Uprzywilejowani posiadali w jej pokoju możliwość wklejania większej ilości tekstu z plików zewnętrznych, bez konieczności przepisywania go przy pomocy klawiatury. Czytała zatem okazały fragment przemyśleń Brzeziny, zajmujący całą przestrzeń ekranu:

– A dlaczego zatrzymujesz się w tych pytaniach na Bogu? Dlaczego nie pytasz dalej? A kto stworzył Boga? Na pewno mi odpowiesz, że nikt; Bóg istniał zawsze. A co spowodowało, że Bóg postanowił stworzyć Wszechświat? A dlaczego tego samego nie można powiedzieć o Wszechświecie? Kto stworzył Wszechświat? Nikt, istniał zawsze. A co spowodowało Wielki Wybuch? Nic, Wszechświat zapadł się w poprzednim cyklu w Wielkim Kolapsie i rozpoczął nowy cykl w Wielkim Wybuchu. I tak w kółko, w nieskończoność. A może to Wszechświat jest Bogiem? A może Boga stworzył inny nadbóg, a nadboga nadnadbóg? I tak w nieskończoność... Kiedyś ludzie wierzyli w kilku, kilkunastu bogów, potem przyszła era monoteizmów i zaczęli wierzyć w jednego. A może tak naprawdę istnieje nieskończona ilość bogów? Jeśli Bóg jest doskonały, to dlaczego stworzył świat? Jeśli był doskonały przed stworzeniem świata, to po co coś zmieniał? Każda zmiana doskonałości jest na gorsze, bo nie może być na lepsze, przecież nie ma nic doskonalszego od doskonałości. Jeśli więc był doskonały przed stworzeniem, to przestał być nim po stworzeniu świata i vice versa. Jeśli nie był doskonały przed stworzeniem świata, a stał się takim po stworzeniu, to po co znów coś zmienia? Przecież według religii Bóg cały czas wpływa na świat (dokonuje w nim zmian). Jedyną sensowną odpowiedzią jest to, że Bóg dokonuje zmian, by być coraz doskonalszym. A może coraz szczęśliwszym? Samotny Bóg przed stworzeniem świata był chyba niedoskonały i nieszczęśliwy. Ewidentnie dąży do czegoś, czego mu brakuje, stwarza świat, wpływa na niego. Ale po co, czego mu brakuje? Brakuje mu tego, co robi – dokonywania zmian. Jeżeli brakowałoby mu jednak dokonywania zmian, to zmieniałby wszystko, co tylko się da i ile się da. Ale przecież nie wszystko się zmienia. Czasami więc wstrzymuje się od zmian, czasami czegoś nie zmienia…

– Mogę się z Tobą zgodzić w stu procentach. Twoja wypowiedź jest podparta argumentami i trafnymi wnioskami. Jak sama wiesz, ja też jestem agnostykiem, ale Ty jesteś bardziej agnostykiem negującym, a ja niewiedzącym. Dostaliśmy od natury ograniczone możliwości percepcyjne, zdolności logiczne, a nasze wnioskowanie bazuje wyłącznie na biologii świata. Myśli ludzkie nie są doskonałe, a co więcej, różnią się w zależności od tego, kto myśli, a wewnątrz jednej osoby zmieniają się w czasie. Nie bez wpływu na nie pozostają też wahania nastroju i emocjonalnego zabarwienia. Chcę przez to powiedzieć, że nasze rozumienie rzeczy jest skończonym zbiorem prawd świata dla nas dostępnych i żaden z ludzi nie wykreśli większego koła pojmowania. A co, jeśli nasz Stworzyciel posiadał większy cyrkiel, taki, który nie wykreśla okręgu, lecz linię prostą, która przecinając ludzki wykres, tworzy jego sieczną? Wówczas człowiecze rozumienie religijności i wiary ogranicza się do dwóch punktów na jego powłoce, przy czym tracą swą aksjomatyczną naturę zasady fizyki, chemii czy filozofia. Ludzie po prostu zawsze będą myśleć po ludzku, a Bóg po bożemu, i niemożnością będzie kiedykolwiek połączyć ziemsko te dwa szlaki rozumowania.

Wiedziała, że Lepton posiada niesamowitą zdolność posługiwania się klawiaturą, a jego riposty górowały zawsze nad wypowiedziami wszystkich zaglądających w to miejsce. Brzezina bardzo często posiłkowała się materiałami z wcześniej stworzonych przemyśleń i referatów, Lepton natomiast stukał opinie na bieżąco, zaskakując w niektórych momentach nawet samego siebie swym kunsztem słowa. Oboje byli szczególnie mile widziani w Studni Przemilczanych Pragnień i szczególnie też do nich skierowała swe pierwsze słowa przywitania:

– Żeby choć raz wyswobodzić się z kajdan myśli i pragnień, wyrwać korzenie z ziemi i unieść marzenie ku nieboskłonom, by choć raz wyszeptać Bogu litanię lęku i pragnienie odnalezienia domu… Siła nie przychodzi znikąd, należy ją sobie wyhodować na bólu i rozczarowaniu, na odciskach i łzach. Dobry wieczór wszystkim.

– Dobry wieczór, Poczwarko – wyskrobała Brzezina najszybciej.

– Witaj, szeryfie – zawtórował żartem Lepton. Często nazywano ją tutaj szeryfem, każdy bowiem znał jej rolę w tym pokoju i niemiłe skutki nieprzestrzegania jego zasad.

– Znowu rozmawiacie na tematy boskie?

– Znasz nas, lubimy się niekiedy posprzeczać na argumenty. Dziś nawet przygotowałam sobie gotowca, czytałaś go?

– Tak – odparła w zgodzie z prawdą, choć rozumienie jego treści wypłukało się w spożytym wcześniej winie. – Nie będę jednak dodawać nic od siebie. Dziś już sporo wypiłam i mogłabym nie nadążyć za tokiem Waszych przemyśleń.

– Białe, słodkie czy może przerzuciłaś się na coś mocniejszego? – spytał Lepton, wypluwając na ekran połyskujące żółte twarzyczki, które rytmicznie wysuwały i chowały języki, co sygnalizowało dowcipne zabarwienie.

– Znowu alkohol? – dodała trwożną symboliką Brzezina. – Czy nie uważasz, że każdy wieczór z kieliszkiem to zły znak?

– Nie róbcie ze mnie pijaczki. Wino to jeszcze nie koniec świata. Znacie zresztą moje położenie. Ale jeśli chcecie, to jutro wieczorem odmówię sobie przyjemności sączenia ubóstwianego przeze mnie trunku i skończymy dyskusję na temat homofobii, który pomimo burzliwości i interesujących wniosków został wczoraj odłożony do ponownego przedyskutowania ze względu na późną już porę i moją niedyspozycję – broniła się, wyświetlając na koniec znaczek bezradności.

– Niedyspozycja? – podłapał Dedal, który od kilku tygodni chętnie odwiedzał Studnię, z tym że jego czatowanie zawężało się do krótkich wizyt i nieczęstych wypowiedzi na poruszane tematy. Jak sam stwierdził, wolał śledzić przebieg wydarzeń w milczeniu i na własne potrzeby notował trafniejsze spostrzeżenia uczestników dyskusji. – Gdyby nie Twoja ciągotka do trunkowania, kochana Poczwarko, miałbym gotowy artykuł do gazety i uzupełnione notatki do powieści. A tak, w najciekawszym momencie, kiedy do głosu doszły kontrargumenty zwolenników religii chrześcijańskiej, przestałaś się odzywać, a przecież to Ty byłaś rdzeniem wczorajszego procesu odmienności seksualnej, bez Ciebie nie mogliśmy ustalić werdyktu ławy przysięgłych, bo byłaś jej przewodniczącą! Znowu przysnęło Ci się przy biurku, prawda? – dodał oskarżająco.

– Właśnie, co się właściwie wczoraj stało, że straciliśmy z Tobą kontakt? Miałaś problemy techniczne? – zasugerowała Brzezina. – Czy rzeczywiście znów usnęłaś zmęczona winkiem? – zabarwiła posępnym symbolem.

Poczwarka przyzwyczaiła się do wyrażania nastroju w symboliczny sposób. Pojawiające się w oknie dialogowym migające obiekty: wesołe lub posmutniałe, rozgoryczone czy negujące twarzyczki, zmieniające kształty i ułożenie palców dłonie i przedmioty codzienności transformujące się w czynność były elektronicznym odwzorowaniem człowieczych zachowań i odczuć. Poprzetykane tymi symbolami wypowiedzi stawały się jaśniejsze dla odbiorcy, zastępowały wszystko to, z czego zostały oskalpowane ich stosunki. Bez nich, posiłkując się jedynie znakami przestankowymi, wielu uczestników czata skazanych byłoby niewątpliwie na brak zrozumienia i strumień pytań o zamierzone przesłanie i subiektywne wrażenia. Niosły ze sobą wszakże i wiele zagrożeń, szczególnie wśród osób podobnych Poczwarce, które nawykłe już do otrzymywania na tacy gotowizny emocjonalnej rozmówcy, utraciły zdolność czytania z oczu, gestów czy mimicznych znaków, które zapomniały znaczenia słów, jakimi posługuje się język ciała.

– Miałam problemy techniczne własnego mózgu – żartowała, choć krytyka jej alkoholowych nawyków ją dotknęła. – Nie wiem, kiedy odpłynęłam w nieznane. Pamiętam, że było mi zimno i po ciemku wślizgnęłam się pod kołdrę. Wydarzyło się coś ciekawego pod moją nieobecność?

– Niespecjalnie – rzuciła Brzezina. – Po Twojej ucieczce z listy czatujących (nie wiem, w jaki sposób udało Ci się, zasypiając, zamknąć okno przeglądarki?) wszyscy poszli do łóżek. Było już, jakby nie patrzeć, dobrze po północy.

– Rozmawiałeś już z żoną, Leptonku? – zmieniła temat Poczwarka.

– Nie. I nic nie zapowiada, że z nią w najbliższym czasie porozmawiam – spowiadał się Lepton. – Nie umiem tak po prostu przy kolacji wziąć jej za rękę, zaprowadzić do pokoju, ułożyć wygodnie w fotelu i powiedzieć, że jestem gejem, a całe nasze małżeństwo jest po prostu wielką farsą. Chyba nie jestem na tyle odważny.

– Zamierzasz zatem oszukiwać ją przez całe życie, cierpiąc z tego powodu i z powodu nierealizowania Twych potrzeb seksualnych? – krytykowała, wiedząc bowiem, że tylko w taki sposób może pomóc przyjacielowi pokonać strach przed rozmową z żoną.

– Nie wiem. Postanowiłem na razie nie wkraczać na te wody. Wiem, że podjęcie takiej decyzji jest nieodzowne, lecz muszę dokładnie przemyśleć, jak dalej żyć, gdy będę już sam.

– Przeglądałaś pocztę? – wtrąciła Brzezina. – Miałam chwilę natchnienia i postanowiłam skrobnąć do Ciebie kilka spostrzeżeń.

– Jeszcze nie – odrzekła Poczwarka, ziewając. Odmalowała też na ekranie emotikonkę symbolizującą zmęczenie. – Zanim pójdę spać, zajrzę do poczty, ale to dopiero wówczas, jak się z Wami pożegnam.

– Chyba że opadniesz z sił i zaśniesz, nim zdążysz napisać: dobranoc – uciął Dedal, który odzywał się rzadko, ale lubił być złośliwy.

– Dzisiaj będzie inaczej, obiecuję – odparła spokojnie. Nie miała dziś nastroju na docinki. Nie lubiła kłótni w swoim pokoju. W innych miejscach sieciowych pogaduszek najczęstszym rodzajem dyskusji było niecenzuralne narzucanie innym swoich opinii, co kończyło się wielokrotnie nerwowymi obelgami i usunięciem najbardziej wulgarnych gości. Poczwarka wszelkimi sposobami starała się unikać tutaj podobnych sytuacji.

– Ja już jednak będę pędził – dodał Dedal. – Dobrej nocy wszystkim! Skoro jutro będziesz trzeźwa, to wpadnę na teatrzyk! Do jutra zatem!

– Do jutra – został pożegnany kilkoma linijkami tekstu na ekranie i kolorowymi łapkami wymachującymi „pa, pa”.

Po prawej stronie okna znajdowała się lista uczestników czata. Osoby wyświetlane na niebiesko były postaciami, którym Poczwarka przydzieliła miano stałych, dobrze znanych, pojawiających się regularnie. Czerwone pseudonimy natomiast należały do nowych gości, którzy trafiali rzadko do Studni, bądź też takich, którzy pojawili się pierwszy raz, rozeznali się w sytuacji i, nie odnajdując dla siebie nic ciekawego, znikali, nie pozostawiając po sobie śladu najkrótszej wizyty. Obok każdego nicka pojawiały się też malutkie znaki, które oznajmiały, iż dana osoba rozmawia z inną w prywatnym oknie, niedostępnym dla pozostałych przebywających w tym samym pokoju lub też takie, które oznaczały obecny stan ducha. Pożegnawszy Dedala, Poczwarka spostrzegła, że wśród gości jej pokoju połyskiwał widziany już dziś pseudonim „Alchemik”, z przyczepionym do literki „k” symbolem zaciekawienia.

– Dobry wieczór, Alchemiku. Nie spodziewałam się tak prędko gościć Ciebie pod moim dachem ponownie.

– Znasz go? – wtrąciła Brzezina. – Już próbowaliśmy z Leptonem nawiązać z nim kontakt, ale się nie odzywał. Prawdopodobnie wszedł tutaj, otworzył nowe okno i zajął się czymś innym, jak często to bywa. Albo w ogóle nie ma go przy komputerze.

– Zgadza się – dorzucił Lepton, udowadniając w ten sposób, iż śledzi na bieżąco przebieg rozmowy.

Po krótkiej przerwie wszyscy czytali jednakże:

– Czekałem na właściwy moment, aby zagadnąć. Nie należę do najśmielszych ludzi na świecie. Witaj, Poczwarko, witajcie pozostali! Jeżeli pojawia się tutaj ktoś nowy i podoba mu się to miejsce, to powinien chyba się przedstawić, opowiedzieć kilka słów o sobie, prawda? Czy tak wygląda etykieta u Was?

– To prawda – oznajmiła Poczwarka, zadowolona, że jej popołudniowy rozmówca przyszedł ponownie do Studni, i rada tym bardziej, że mu się tutaj podoba. – Wśród nas są osoby, które niejednokrotnie znają się latami. Nie jesteśmy jednak zamkniętym kręgiem. Jesteśmy otwarci na dialog z nowymi przybyszami. Opowiedz nam w kilku zdaniach, kim jesteś.

– Mam trzydzieści pięć lat i jestem kawalerem – pisał prędko, emitując na ekran pojedyncze zdania w nowych wierszach. – Jestem z zawodu ekonomistą. Pracuję w banku, w dziale księgowości. Lubię moją pracę. Nie przeszkadza mi, że jest żmudna i mało w niej urozmaicenia. Mieszkam sam z kotem i nie planuję w tej materii nic zmieniać. Przynajmniej na razie.

– Masz więc towarzysza do rozmów o futrzakach, Poczwarko – wtrącił Lepton. Nikt na to nie odpowiedział, Alchemik kontynuował zatem:

– Nigdy nie lubiłem Internetu, szczególnie podobnych tej pogaduszek. Wspomniałem o tym już dziś po południu. Jednakże po przeczytaniu historii rozmów z tego pokoju poczułem coś zaskakującego. Jakbym w jakiś magiczny sposób – trudno to ująć inaczej – znalazł to miejsce w sieci, które przyciąga, ubezwłasnowolnia i uzależnia, którego się długo szuka, choć tak naprawdę nie wie się o celu własnych poszukiwań. Czuję się dobrze tutaj. Wierzę, że będę tutaj częściej zaglądał, jeżeli oczywiście będę mile widziany.

Alchemik skończył i przez dłuższy czas nic nowego nie pojawiło się w oknie dialogowym. Poczwarka ziewnęła głośno i przetarła zmęczone oczy.

– Możesz zaglądać tutaj tak często, jak tylko zechcesz – orzekła w końcu zdawkowo i spojrzała przez ramię na nieposłane łóżko. – Jestem zmęczona bardzo. Zapraszam tutaj jutro, Alchemiku. Jutro będziemy rozmawiać o seksualności człowieka w szerokim wymiarze. Będzie ciekawie, obiecuję. Dobranoc, Skowronki – zwróciła się do pozostałych. – Przepraszam, że tak prędko uciekam, ale nie czuję się najlepiej.

Odczekała chwilę, aż grupa