Sekret Emily - Christine Merrill - ebook

Sekret Emily ebook

Christine Merrill

3,9

Opis

Lady Emily poślubiła miłość swego życia, hrabiego Folbroke, z nadzieją, że wybranek z czasem ją pokocha. Hrabia już po trzech miesiącach wspólnego życia opuścił wiejski majątek i przeniósł się do Londynu. Emily znosiła z godnością ten afront, ale po trzech latach uznała, że ma dość! Chce odzyskać męża i postarać się o dziecko, bo w przeciwnym razie posiadłość przejdzie w ręce kuzyna. Emily odnajduje męża i odkrywa, że stracił wzrok. Zrezygnowany i zagubiony w obliczu ułomności, zatraca się w hulaszczym trybie życia. Emily postanawia zdobyć miłość w nietypowy sposób. Przedstawia mu się jako tajemnicza mężatka, potrzebująca pocieszenia…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (82 oceny)
30
27
15
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
M_rezo

Nie oderwiesz się od lektury

Przynajmniej ja nie mogłam oderwać się od lektury, wciąga, polecam.
10

Popularność




Christine Merrill

Sekret Emily

Tłumaczenie: Melania

Doktorowi Eugene’owi Swansonowi i jegożyczliwemu Personelowi z podziękowaniemza troskę o moje oczy.

Rozdział pierwszy

Chociaż Emily Longesley nie minęłaby się z prawdą, mówiąc, że niewielu jest ludzi, których darzy niechęcią, to zaczynała sobie uświadamiać, że do Ruperta, kuzyna swojego męża, odczuwa zwykłą nienawiść. Miała nieodparte wrażenie, że gdy Rupert przygląda się pokojom podczas odwiedzin we dworze, ocenia wartość mebli.

Tym bardziej irytowała ją świadomość, że ta żądza posiadania ma mocne podstawy, jeśli bowiem Emily pozostanie bezdzietna, tytuł wcześniej czy później przejdzie na Ruperta. W miarę jak mijały lata, odkąd opuścił ją mąż, kuzyn składał odwiedziny coraz częściej i zachowywał się coraz bardziej natarczywie. Krótko mówiąc, nabierał pewności, że w końcu przejmie rodzinną schedę. Ostatnio zaczął z bezczelnym uśmieszkiem pytać o zdrowie męża Emily, jakby posiadł nieznane jej informacje.

Podejrzenia, że kuzyn może mieć ku temu powody, stanowiły dla niej dodatkowe źródło niepokoju. Chociaż sekretarz jej męża, Hendricks, zapewniał ją, że pan hrabia czuje się dobrze, to z równą stanowczością twierdził, że milord nie życzy sobie z nią kontaktu. Trudno było więc liczyć na przyjazd Adriana, z drugiej zaś strony odwiedziny u niego po prostu nie wchodziły w grę. W tej sytuacji Emily nie wiedziała, czy otoczenie coś przed nią ukrywa, czy po prostu niechęć jej męża do niej jest tak oczywista, jak się wydaje.

Wreszcie jednak poczuła, że dłużej tego nie zniesie.

– Rupercie, co właściwie oznacza pańska mina? Odnoszę wrażenie, że wątpi pan w prawdziwość moich słów. Warto byłoby okazać przynajmniej pozory współczucia, jeśli podejrzewa pan, że Adrian jest chory.

Rupert popatrzył na nią z aroganckim uśmiechem, który wydawał się sugerować, że zdobycz wreszcie wpadła mu w sidła.

– Nie tyle podejrzewam Folbroke’a o chorobę, co zaczynam wątpić w jego istnienie.

– To jakieś androny. Doskonale pan wie, Rupercie, że on istnieje. Znacie się od dzieciństwa, poza tym był pan obecny na naszym ślubie.

– Minęły prawie trzy lata. – Rozejrzał się dookoła. – Teraz go tutaj nie widzę.

– Przecież większą część roku spędza w Londynie.

Prawdę mówiąc, spędzał tam okrągły rok, ale nie było sensu mówić o tym.

– Nie widział go tam żaden z jego przyjaciół. Nie zajmuje swojego miejsca podczas obrad Izby Lordów. Nie bywa na przyjęciach ani w teatrze. A kiedy składam mu wizytę, słyszę, że go nie ma i służba nie spodziewa się go w najbliższym czasie.

– Może nie chce pana przyjąć? – podsunęła Emily.

Jeśli tak, to przynajmniej w tej jednej sprawie miała wspólne poglądy z nieobecnym mężem.

– Ja też nieszczególnie mam ochotę z nim rozmawiać – przyznał Rupert. – Jednak z uwagi na kwestię sukcesji żądam przedstawienia dowodu, że ten człowiek jeszcze oddycha.

– Że oddycha? Wiele niedorzeczności już pan mówił, Rupercie, ale tej chyba nic nie dorówna. Jest pan jego najbliższym krewnym i dziedzicem. Gdyby hrabia Folbroke zmarł, zostałby pan o tym niezwłocznie powiadomiony.

– Gdyby pani uznała za stosowne mi o tym powiedzieć.

Mierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, jakby był przekonany, że wystarczy przyglądać się dostatecznie długo, by wyznała, że pod rabatami w ogrodzie leży ukryte ciało.

– To oczywiste, że powiadomiłabym pana w razie potrzeby. Jaki mogłabym mieć powód, by ukrywać, że coś się stało Adrianowi?

– Bardzo istotny. Bo czyż to ja nie wiem, jak podczas jego nieobecności poczyna sobie pani w majątku? Służba odbiera od pani polecenia. Widziałem, jak rządca i plenipotent przychodzili do pani po wskazówki. Zastałem też kiedyś panią nad księgami rachunkowymi, zupełnie jakby wiedziała pani, co z nimi robić.

Rzeczywiście wiedziała, spędziła bowiem nad nimi wystarczająco dużo czasu, by się tego nauczyć. Zresztą mąż nie miał nic przeciwko temu, nawet wyraził zadowolenie z jej sposobu zarządzania majątkiem, jeśli wierzyć kilku krótkim informacjom, które przekazał Hendricks.

– Nie rozumiem, jakie może to mieć dla pana znaczenie, skoro jeszcze nie jest pan hrabią.

Rupert zmrużył oczy.

– Ta sytuacja jest nienaturalna. Nie chcę, żeby mój spadek się skurczył wskutek nieudolnego zarządzania przez kobietę. Nieraz już pisałem do Folbroke’a, wyrażając moje obawy w tej materii, a jednak nie widzę najdrobniejszej oznaki, by zamierzał osobiście przejąć władzę nad majątkiem, który zgodnie z prawem jest jego własnością. Bywa tu tak rzadko, że naprawdę nie wiadomo, czy jeszcze chodzi po tym świecie. Jeśli jednak zmarł, a pani sądzi, że uda jej się ciągnąć tę maskaradę i udawać, jakoby Folbroke nadal był tu panem, to grubo się pani myli.

Emily odetchnęła głęboko. Musiała zachować spokój w obliczu frontalnego ataku. Rupert zawsze wykazywał skłonności do zrzędzenia, ale dla dobra swego męża starała się zachowywać wobec niego uprzejmie. Nie miała jednak nieograniczonych zasobów cierpliwości, a Adrian i jego kuzyn wspólnie przyczynili się do tego, że właśnie się wyczerpały.

– Pańskie zarzuty są śmieszne.

– Nie wydaje mi się, kuzynko. Ostatnim razem, kiedy złożyłem wizytę Folbroke’owi, służący twierdzili, że jest niedysponowany, kiedy jednak przeszukałem pokoje, w ogóle nie natrafiłem na jego ślad.

– Jeśli nadużywa pan jego gościnności i uzurpuje sobie władzę nad służbą, to nic dziwnego, że nie chce pana widzieć. Takie zachowanie jest więcej niż niegrzeczne. Poza tym jeśli nawet pan go nie widuje, wcale to nie oznacza, że również i ja nie mam do tego okazji. Jak pańskim zdaniem byłyby sporządzane dokumenty dotyczące majątku? Ja ich przecież nie mogę podpisywać.

Prawdę mówiąc, była przekonana, że jej fałszerstwa są całkiem udatne, jeśli zaś jakichś dokumentów nie ważyła się sfałszować, przekazywała je sekretarzowi męża i wracały do niej z podpisem. Inna sprawa, że Hendricks życzliwie odnosił się nie tylko do niej, lecz również był bardzo oddany swemu panu. Nie dysponowała dowodem, że i na tych papierach podpisy fałszowano, ale swoje podejrzenia miała.

Rupert jednak nie ufał jej ani trochę.

– Przeciwnie, nie mam najmniejszych wątpliwości, że mogłaby pani podpisywać dokumenty, i nawet to robi. Gdybym jakimś cudem dostał list od jej męża, również nie miałbym żadnego dowodu na to, że został napisany jego ręką.

– Przypuszczam więc, że nie wierzy mi pan również wtedy, gdy mówię, że regularnie się z mężem spotykam.

Kuzyn parsknął śmiechem.

– Oczywiście, że nie. Moim zdaniem to zwykła sztuczka mająca na celu niedopuszczenie do przejęcia przeze mnie własności, która zgodnie z prawem mi się należy.

Jego niezbite przeświadczenie o jałowości tego małżeństwa okazało się kroplą, która przelała czarę.

– Majątek nie jest pański nawet w drobnej części. Należy do Adriana Longesleya, obecnego hrabiego Folbroke’a. Potem zaś przejdzie na własność jego syna.

Rupert znów się roześmiał.

– A kiedy będziemy mogli zobaczyć syna pani niewidzialnego męża?

Nagle wpadła na pewien pomysł i nie umiała się powstrzymać przed zrobieniem z niego natychmiastowego użytku.

– Być może już za osiem miesięcy, chociaż niewykluczone, że będzie to dziewczynka. Jednak Adrian zapewnia mnie, że w jego rodzinie jako pierwsze dziecko niemal zawsze rodzi się chłopiec.

Z Ruperta nagle uszło powietrze.

– Jest... jest pani...

– Brzemienna? Tak. – Pierwsze kłamstwo miała więc już za sobą, co zachęciło ją do następnych. – Nie zamierzałam zachowywać się w sposób niegodny damy i przywoływać w rozmowie swojego stanu, ale ponieważ dręczy mnie pan bezpodstawnymi podejrzeniami, nie pozostawił mi pan wyboru. Na pana miejscu byłabym też ostrożna i nie śpieszyła się z wypowiedzeniem na głos tego, co prawdopodobnie siedzi mu w głowie. Lepiej nie imputować, że nie jest to dziecko mojego męża. Jeśli usłyszę coś podobnego, powiadomię Adriana, w jaki sposób odnosi się pan do mnie podczas jego nieobecności. Wtedy koligacje nic nie pomogą, Adrian po prostu przedziurawi pana na wylot za sianie paskudnych plotek na mój temat. Wiadomo przecież powszechnie, że służył w wojsku, jest świetnym strzelcem i doskonale włada białą bronią.

Dodam, że bardzo dba o moje uczucia i bardzo by nie chciał, żebym czuła do kogoś urazę – zakończyła ostrzegawczym tonem, oczywiście mając pełną świadomość, że ostatnie łgarstwo było wprost horrendalne. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia, skoro i tak ciąża była wytworem fantazji.

Rupertowi pojawiły się na twarzy czerwone plamy. Wargi wykrzywił w grymasie, który wskazywał, że niewiele mu brakuje do ataku apopleksji. Przez dłuższą chwilę nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa.

– Jeśli powiedziała pani prawdę, czemu trudno mi dać wiarę, to zupełnie nie wiem, co miałbym o tym sądzić – powiedział wreszcie.

Emily uśmiechnęła się i spojrzała na niego przebiegle.

– Drogi kuzynie Rupercie, przecież to bardzo proste. Wystarczy najpierw powiedzieć „Z całego serca gratuluję”, a potem „Do widzenia”. Kobiety w moim stanie łatwo się męczą. Niestety, nie mam już siły na dalsze prowadzenie tej rozmowy.

Ujęła go za rękę w taki sposób, że gest mógłby ujść za wyraz sympatii, gdyby nie to, że uścisk był bardzo mocny. Pociągnęła Ruperta za sobą do sieni i dalej do wyjścia. Gdy znalazł się na zewnątrz, szybko zamknęła za nim drzwi i oparła się o nie, jakby to wystarczało, by zapobiec następnym wizytom kuzyna.

Źle było już na samym początku rozmowy, gdy poczuła się przyparta do muru żądaniem Ruperta, by przedstawiła dowód, że jej marnotrawny mąż wciąż żyje, teraz jednak sprawa nabrała nowego ciężaru. Otóż Emily będzie musiała pokazać kuzynowi dziecko, a Adriana przekonać, że jest jego ojcem bez względu na to, jak wyglądałaby prawda.

A gdyby to nie on został ojcem? Ta możliwość wydała jej się całkiem interesująca, jednak nie miała obecnie wielbicieli, których mogłaby zachęcić do wybuchów namiętności. I chociaż nie uważała się za nieatrakcyjną, to przypuszczała, że nawet lojalny Hendricks nie posunie się aż tak daleko, by utrzymać obecny stan rzeczy.

Jeśli jednak Adrian był zainteresowany jej niezachwianą wiernością, powinien pojawić się w domu na dostatecznie długo, by dowieść przynajmniej swojego dobrego zdrowia, o płodności już nawet nie wspominając. Prawda jednak była taka, że nie miała od niego żadnych wiadomości od prawie roku. Chociaż służący przysięgali, że go widzieli, zawsze mieli przy tym zatroskane miny, które wskazywały, że coś jest nie w porządku. Oczywiście zaraz po tych przysięgach następowały równie gorliwe zapewnienia, w czym zresztą celował Hendricks, że nie ma potrzeby, by jechała do Londynu sprawdzić, jak sprawy mają się naprawdę. Twierdzono nawet, że to najgorsze, co mogłaby zrobić.

Domyślała się, że chodzi o romans. Próbowali ukryć przed nią, że jej mąż sprowadził pod swój dach inną kobietę. Zlekceważył żonę i odrzucił szansę na stworzenie prawdziwej rodziny, a postąpił tak dlatego, by związać się z kochanką i spłodzić gromadkę bękartów.

Próbowała tłumaczyć sobie, że niepotrzebnie dramatyzuje sytuację, przez co staje się śmieszna. Większość mężczyzn utrzymywała takie czy inne związki pozamałżeńskie, a wiedzione rozsądkiem żony udawały, że nic o tym nie wiedzą. Gdy jednak miesiące zamieniły się w lata, a Adrian w ogóle nie zwracał uwagi na jej istnienie, z coraz większym trudem udawała, że jej to nie obchodzi.

Lecz teraz najważniejszym problemem było nie to, co mąż zrobił, ale to, czego nie zrobił. Życie każdej odtrąconej kobiety niejako z zasady nie należy do łatwych, jednak w przypadku Emily stało się wprost nie do zniesienia. Mianowicie od pewnego czasu każdego ranka budziła się pełna niepokoju, że z powodu odrzucenia przez męża będzie musiała opuścić własny dom. Mieszkała w Folbroke Manor już trzy lata i w tym czasie zaczęła traktować to miejsce jako swoją prawowitą własność. Gdyby jednak ten głupiec, którego poślubiła, został uznany za zmarłego tylko dlatego, że nie chce mu się ujawnić, musiałaby oddać nieruchomość w ręce tego matoła Ruperta.

Byłoby to źródłem niewygód i problemów dla wszystkich zainteresowanych stron.

Emily zerknęła na biurko i pomyślała o napisaniu surowego w tonie listu na ten temat. Sprawa była jednak zbyt pilna i zbyt osobista, by ryzykować, że ktoś jeszcze pozna jej szczegóły. Hendricks prawdopodobnie czytał całą pocztę milorda, nie chciała więc domagać się od męża na piśmie współżycia małżeńskiego.

Byłoby zresztą wyjątkowo żenujące, gdyby otrzymała odpowiedź napisaną inną ręką bądź nie otrzymała odpowiedzi w ogóle. A najgorsze, gdyby odpowiedź okazała się negatywna.

Zważywszy na to, uznała, że najlepiej będzie niespodziewanie pojawić się w Londynie, zamieszkać u Adriana i tam doczekać jego powrotu. Gdy służący przekonają się, że pani nie zrezygnuje, w końcu ustąpią przed jej całkiem racjonalnym żądaniem, by mogła porozmawiać z własnym mężem. A kiedy już go zobaczy, zażąda, żeby spłodził z nią dziecko albo przynajmniej dowiódł swego istnienia temu odrażającemu Rupertowi, bo tylko wtedy kuzyn zostawi ją w spokoju.

Potem mogliby spokojnie żyć dalej, każde swoim życiem. I Adrian znów udawałby, że nie wie o jej istnieniu, najwyraźniej zgodnie ze swoim życzeniem.

Rozdział drugi

Minęło już mnóstwo czasu, kiedy Emily po raz ostatni była w tym samym mieście co Adrian Longesley. Teraz znajdowała się najwyżej kilka mil od niego, a może nawet była tuż-tuż, o ile Adrian przebywał w swoim domu, przed który właśnie zajechała.

Pokonała lęk wzbudzony tym widokiem, odruchowo przyciskając dłoń do spłukanej deszczem szyby powozu. Żałowała, że nie udziela jej się chłód szkła. Bliskość

Adriana budziła w Emily przykre, choć dobrze znane uczucie, zupełnie jakby ktoś podciągał jej żołądek na lince. Borykała się z tym niemal przez całe życie, więc nauczyła się nie zwracać na ten problem uwagi, jednak gdy powóz dotarł do przedmieść Londynu, ściskanie w piersi zaczęło odbierać jej dech.

Krótki oddech powodował, że jej głos słabł, a jakby tego było mało, całkiem znienacka stawał się piskliwy, do tego gubiła sens wypowiedzi. Jak więc mogłaby sensownie porozmawiać z Adrianem? Przecież w tym stanie nerwów zaczynała się jąkać, powtarzać i urywać zdania w połowie myśli, by po chwili wyrzucić z siebie potok słów. A nawet gdyby przez cały czas milczała, miałaby problem z pąsami, którymi okrywała się jej twarz, a także z wielkiego lęku nie potrafiłaby spojrzeć rozmówcy w oczy.

Ponieważ zaś było dla niej oczywiste, że hrabia Folbroke nie czuje się związany z nią żadną magiczną więzią, takie zachowanie najpewniej by go tylko rozdrażniło. Znów uznałby ją za osobę niespełna rozumu, jak wtedy, gdy zawarli małżeństwo. I znów by ją oddalił, zanim zdążyłaby cokolwiek wyjaśnić.

Znacznie łatwiej było jej kontaktować się z Adrianem korespondencyjnie. Szykując list, Emily miała czas na zebranie myśli, wyrzucenie bądź doszlifowanie niezgrabnych zdań czy wyrażeń, a nieudane brulionowe wersje ciskała w ogień. W każdym razie w formie pisemnej wyrażała swoje poglądy bez kłopotów.

Pod tym względem była całkowitym przeciwieństwem męża, Adrian bowiem, gdy już zadał sobie trud, by z nią porozmawiać, bardzo jasno wyrażał to, o co mu chodzi. Jednak nieliczne listy, które od niego dostała, były lakoniczne, pełne przekreśleń i napisane niemal nieczytelnymi bazgrołami. Przypuszczała, że działo się tak wskutek nadmiernego picia. Wprawdzie ostatnie listy były całkiem łatwe do odcyfrowania, wszystkie jednak zawierały krótki wstęp, z którego wynikało, że milord jest niedysponowany i dyktuje je Hendricksowi.

Zerknęła na swoje odbicie w szybie powozu. Z upływem lat wyglądała coraz bardziej korzystnie. Cerę miała gładszą, włosy lepiej ułożone. Choć ostatnimi czasy nie ruszała się ze wsi, ubierała się zgodnie z najnowszą modą. To prawda, że jako dziewczynka nie grzeszyła urodą, jednak wyrosła na przystojną kobietę, tak w każdym razie uważała. Tę opinię potwierdzali inni, mówiono nawet, że jest prawdziwą pięknością. Bardzo jej to schlebiało, choć nie podpisałaby się pod tym. Zapewniano ją również, że jest osobą uroczą i wielce intrygującą rozmówczynią.

Jednak u jednego jedynego mężczyzny, na którym zawsze chciała wywrzeć wrażenie, nie mogła osiągnąć niczego. Była dla niego tylko męczącą młodszą siostrą Davida Estona. Niewątpliwie wyłącznie z lojalności wobec przyjaciela i jego rodziny Adrian pozwolił sobie przyczepić kulę u nogi, godząc się na małżeństwo z taką nudną i pozbawioną wdzięku panną.

Jej wizerunek w szybie nagle się rozpłynął, bo woźnica otworzył drzwi powozu i rozłożył schodki, a potem odprowadził Emily do wejścia, trzymając nad jej głową parasol.

Drzwi otworzyły się natychmiast.

– Lady Folbroke – powiedział z osłupiałą miną kamerdyner jej męża.

– Nie ma potrzeby mnie anonsować, Abbott. Jeśli znajdziesz kogoś, kto odbierze ode mnie okrycie, sama rozgoszczę się w salonie.

Choć nie pojawił się z pomocą żaden lokaj, i tak rozwiązała tasiemkę pod szyją i pozwoliła, by z jej ramion narzutka swobodnie się zsunęła, dlatego Abbott był zmuszony rzucić się naprzód, by ją złapać, zanim upadnie na podłogę.

– Oczywiście, milady. Ale lord Folbroke...

– ...nie oczekuje mnie – dokończyła za niego.

Przy końcu korytarza pojawił się sekretarz męża. Najpierw zerknął na nią, po czym nerwowo spojrzał za siebie. Sprawiał wrażenie królika, który zauważył lisa i szuka kryjówki, do której mógłby śmignąć.

– Witam pana, Hendricks. – Uśmiechnęła się do niego życzliwie, całą swą postacią wyrażała jednak stanowczość. Zmusiwszy kamerdynera do odsunięcia się na bok, ruszyła ku sekretarzowi.

– Lady Folbroke – powiedział Hendricks, który wydawał się przerażony jej widokiem. – Nie jest pani oczekiwana – powtórzył.

– To oczywiste, Hendricks. Gdybym zapowiedziała swój przyjazd, mój najdroższy Adrian polowałby w tej chwili w Szkocji albo na kontynencie. Gdziekolwiek, byle nie przebywać w Londynie jednocześnie ze mną. – Chciała skwitować te słowa beztroskim śmiechem, by dowieść, jak mało się tym przejmuje, ale głos fatalnie ją zawiódł. Próbowała zignorować ściskanie w sercu i sensacje w żołądku, nie ulegało jednak wątpliwości, że w tej rezydencji jest nieproszonym gościem.

Przynajmniej sekretarz miał na tyle przyzwoitości, by sprawiać wrażenie zawstydzonego, ale nie zadał sobie trudu, by zaprzeczyć jej słowom.

– Oczywiście wiem doskonale, że nie powinnam przesadzać z nadzieją i liczyć na obecność lorda Folbroke’a w domu.

– Rzeczywiście, milady. Milorda nie ma.

– To samo powiedział pan kuzynowi Rupertowi, który zadręcza mnie pytaniami o miejsce pobytu Adriana. Mam tego dosyć, Hendricks. – Wstrzymała na chwilę oddech, zadowolona, że jej głos nie słabnie. Stanowczo nie chciała piszczeć. – Mój mąż musi pogodzić się z tym, że jeśli nie potrafi załatwić sprawy ze swoim dziedzicem, w zamian będzie miał do czynienia ze mną. To nie do przyjęcia, żeby unikał nas oboje. Chętnie biorę na siebie odpowiedzialność za ziemię, dzierżawców, plony i kilkaset sztuk owiec, gdy w tym samym czasie Adrian szuka przygód w Londynie czy gdziekolwiek indziej, ale dodatkowego ciężaru w postaci Ruperta nie zniosę. Hendricks, musi pan zrozumieć, że to jest kropla, która przelała czarę.

– Rozumiem, lady Folbroke. – Hendricks przybrał ton beznamiętnej uprzejmości, jakby miał nadzieję, że w ten sposób zniechęci ją do stawiania pytań.

– Czy mój mąż wciąż jest w Londynie? – Zmierzyła sekretarza nieufnym spojrzeniem, a gdy w milczeniu najpierw się wzdrygnął, a potem skinął głową, spytała: – Ile czasu może minąć, zanim tu wróci? – Niestety nie doczekała się satysfakcjonującej informacji, bo sekretarz tylko bezradnie wzruszył ramionami. – Szczerze, Hendricks. Pan wie więcej, niż mówi, w to nie wątpię. Wymagam jedynie prostej odpowiedzi. Zamierzam tutaj czekać do skutku, byłoby jednak miło, gdybym wiedziała, czy powinnam poprosić o lekką przekąskę, czy raczej mam posłać służbę po moje kufry i zakwaterować się na dłuższy pobyt.

– Nie wiem, lady Folbroke.

W tym stwierdzeniu pobrzmiewała nuta beznadziejności, która omal nie wzbudziła u niej wiary w słowa Hendricksa.

– Milord z pewnością zdradza panu swoje plany, kiedy wychodzi.

– Jeśli zadaje sobie tyle trudu, by jakiekolwiek poczynić – odrzekł z goryczą, która mogła nawet być szczera. – Zresztą jeśli w ogóle ma jakieś plany, rzadko się ich trzyma. Czasem wychodzi na kilka godzin, kiedy indziej wraca po kilku dniach.

– Czyli musi wynajmować jeszcze jakieś pokoje.

– To możliwe. Nie wiem jednak, gdzie, bo nigdy tam nie byłem. A kiedy milord wraca... – Pokiwał głową ze smutkiem.

– Przypuszczam, że jest pijany. – Westchnęła z odrazą. Właśnie tego się obawiała, ale po uzyskaniu potwierdzenia wcale nie poczuła się w lepszym nastroju.

– Żeby to było wszystko. On jest... – Hendricks starał się znaleźć wyrażenie, które by nie zniszczyło jego pewności siebie. Był w trudnej sytuacji, reprezentował wszak kogoś, kogo trudno było obronić. – Jest w niedobrym stanie, milady. Ma kłopoty ze zdrowiem. Wątpię, czy w ogóle je i śpi. Kiedy wreszcie wraca do domu po takiej eskapadzie, przez wiele dni jest nie do życia. Zawsze obawiam się, że wyrządzi sobie krzywdę, tak bardzo o siebie nie dba.

– Jego ojciec stracił życie mniej więcej w tym samym wieku, prawda?

– Tak, milady. Jechał konno i miał wypadek.

Zostało to ujęte bardzo oględnie, jak zawsze, gdy o czymś mówił Hendricks, mistrz niedopowiedzeń. Jednak Emily doskonale pamiętała okoliczności zdarzenia, jako że ciężkie rany starego hrabiego były tematem wielu sąsiedzkich rozmów. Ojciec Adriana po pijanemu pędził na złamanie karku przez las, ryzykując skoki tam, gdzie inni nie próbowaliby nawet na trzeźwo. Upadek zabił zarówno konia, jak i jeźdźca, ale w obu przypadkach śmierć przychodziła długo i była bardzo bolesna.

Brat nie powiedział jej ani słowa o tym, jak przyjaciel zniósł ten wypadek, jednak Emily wyraźnie zapamiętała otoczonego aurą mrocznej powagi młodzieńca z sąsiedniego majątku, który budził w niej zarazem lęk, jak i zaciekawienie.

– Może coś dręczy jego umysł. Tym bardziej mam powód, żeby tu być. Muszę położyć temu kres. – Sekretarz milczał. Wydawał się nieufny, lecz zarazem pełen nadziei, jakby nie potrafił zdecydować, komu tak naprawdę jest winien lojalność. Natomiast Emily postanowiła działać. – Proszę wezwać woźnicę, który wiózł milorda, kiedy ten opuszczał dom – powiedziała stanowczym tonem. – Dowiemy się w ten sposób, dokąd pojechał. Jeśli ustalimy miejsca, w których zwykle przebywa, będę go tam szukać aż do skutku.

– Milady nie może – odparł mocno spłoszony.

– Mimo wszystko zamierzam to zrobić.

Hendricks spojrzał jej w oczy, jakby chciał oszacować moc postanowienia, w końcu ciężko westchnął i oznajmił:

– W takim razie będę pani towarzyszył.

– Nie wydaje mi się to konieczne.

Na te słowa wyprostował się i wyprężył, starając się przybrać wzbudzającą jak największy respekt pozę.

– Przykro mi, lady Folbroke, ale muszę nalegać – oświadczył. – Jeśli jest pani zdecydowana postępować w sposób bez wątpienia niegodny polecenia, to nie mogę jej zostawić samej.

– A kto daje panu prawo kwestionowania moich decyzji?

– Lord Folbroke we własnej osobie. Udzielił mi nad wyraz precyzyjnych wskazówek. Mam pomagać milady we wszystkim, ufać jej ocenie sytuacji i okazywać takie samo posłuszeństwo jak panu. Przede wszystkim jednak milord pokłada we mnie niezłomną nadzieję, że powstrzymam milady przed sprowadzeniem na siebie nieszczęścia.

To oświadczenie mocno ją zaskoczyło. Po rocznym milczeniu męża nie przyszłoby jej do głowy, że Adrian w ogóle jeszcze o niej myśli. A z pewnością nie na tyle, by zastanawiać się nad jej bezpieczeństwem.

– On się o mnie troszczy?

– Naturalnie. Pyta o milady zawsze, kiedy wracam z Derbyshire. Zwykle zapewniam go, że nie ma powodów do niepokoju, ale tym razem... – Pokręcił głową.

Emily wolała nie zastanawiać się nad tą ulotną chwilą, w której zrobiło jej się cieplej na sercu, gdy usłyszała, że Adrian o nią pytał.

– Jeśli moje samopoczucie jest dla niego takie ważne, może jednak powinien poświęcić mi trochę czasu albo przynajmniej trzymać się z dala od miejsc owianych złą sławą. Wtedy nie musiałabym go szukać tam, gdzie jego zdaniem nie powinnam bywać.

Hendricks zmarszczył czoło, szukając kontrargumentu na tę pokrętną logikę, ale Emily nie pozwoliła mu długo się zastanawiać, zwróciła się bowiem do kamerdynera:

– Abbott, proszę podstawić powóz. Pan Hendricks i ja wychodzimy. Wrócimy z lordem Folbrokiem. – Przeszyła Hendricksa groźnym spojrzeniem. – Nieważne, czy milord będzie z tego zadowolony.

– Jest pan pewien, że to tutaj?

Według wszelkich znaków na niebie i ziemi w tym domu kryła się spelunka, w jakiej nie sposób spotkać szlachetnie urodzonych rozpustników.

– Tak, milady – powiedział Hendricks z ponurym uśmiechem. – Ostatnio służba przywozi go właśnie tutaj. Drogę do domu znajduje sam.

Westchnęła. Nad odrapanymi drzwiami chwiał się szyld przedstawiający, po wizerunku sądząc, mało cnotliwą i jeszcze mniej ubraną kobietę.

– Jak to miejsce się nazywa?

– Wszyscy zwą je Pod Wesołą Ladacznicą. – Hendricks zakasłał, wyraźnie zakłopotany ujawnieniem tej nazwy.

– Czy to jest burdel? – Spojrzała przez szybę powozu na brudne okna zakładu, starając się nie okazać zainteresowania.

– Nie, milady. Gospoda.

– Rozumiem. – W niczym nie przypominało to tradycyjnych wiejskich zajazdów z Derbyshire, ale cóż, Londyn miał swoje prawa. – Dobrze więc, niech pan poczeka w powozie.

– Nie ma mowy, milady. – Sekretarz natychmiast uświadomił sobie, jak bardzo w swych staraniach, by zapewnić jej ochronę, przekroczył granice dopuszczalnego zachowania. Po chwili milczenia dodał więc łagodniejszym tonem: – Bywałem już za takimi drzwiami i widywałem klientów, jakich tam się spotyka. To jest niebezpieczne miejsce nawet dla samego lorda Folbroke’a, a co dopiero mówić o samotnej kobiecie.

– Nie zamierzam tam przebywać tak długo, by narazić się na niebezpieczeństwo. Jeśli on jest w środku, pomyśli tak samo jak pan, więc nawet gdyby wybrał to miejsce ku własnej uciesze, będzie zmuszony wyprowadzić mnie na zewnątrz. Bez niego nie wyjdę. – Lekko wysunęła podbródek. Służba w Folbroke Manor dobrze wiedziała, że to znak, by skończyć z niedorzecznym uporem.

I rzeczywiście, sekretarz wydawał się mięknąć.

– Nawet jeśli milady go tam znajdzie, milord wcale nie musi uznać, że powinien wyjść. – Znów nastąpiła krótka pauza. – W takiej sytuacji moja pomoc naprawdę może się przydać.

Był to mocny argument. Emily nie miała podstaw, by sądzić, że mąż ulegnie jej usilnym prośbom, skoro nawet nie odpowiadał na listy.

– Czy w razie potrzeby wyprowadzi go pan siłą?

Hendricks znów się zasępił. Wzięcie strony milady w obecności pana trąciłoby jawnym buntem. W wojsku był adiutantem Adriana, więc miał zaszczepione posłuszeństwo wynikające z hierarchii szarż. Wyższy oficer i jego podwładny, to było takie proste i oczywiste. Teraz to posłuszeństwo brało się zarówno z głębokiej przyjaźni, jak i z lojalności wobec chlebodawcy.

– Jeśli milady wydałaby takie polecenie i miałoby ono służyć jego dobru, to tak – powiedział z wyraźnym ociąganiem. – Dziwne zachowanie milorda ma swoje powody, które milady wkrótce pozna. Skoro jednak pan hrabia nie jest już w stanie postępować zgodnie ze swym najlepiej pojętym interesem, ktoś musi decydować za niego.

Emily dotknęła ramienia Hendricksa, by dodać mu otuchy.

– Niech pan się nie obawia o swoją posadę. Obiecuję, że z powodu słusznego postępowania nie spotka pana krzywda. Tylko jedno musimy uzgodnić, zanim cokolwiek się stanie. Najpierw poproszę męża, by wyszedł, i poczekamy na jego reakcję. Dopiero gdy odmówi, pomoże mi pan go wyprowadzić.

– Dobrze. – Skinął głową. – Decyzja podjęta, zróbmy to więc szybko. Taka sytuacja nie może się przeciągać.

Weszli do środka, ona przodem, on trzymał się z tyłu, za Emily, która jednak tuż za progiem cofnęła się gwałtownie, wpadając na Hendricksa. Doprawdy, widok był szokujący nawet dla Emily, której zdawało się, że przygotowana jest na najgorsze. Nie była. Najpierw dotarły do niej pijackie odgłosy, takie jak nieopanowany śmiech, hałas bójki i sprośna przyśpiewka. Potem w nozdrza uderzył ją odór uryny i wymiocin, a także przypalonego mięsa i dymu z zapchanego przewodu kominowego. Spodziewała się zastać Adriana w zwykłej jaskini hazardu, gdzie grano o wysokie stawki, a kobiety nie były damami. W najgorszym razie wyobrażała sobie dom uciech, gdzie zabawiano się całkiem inaczej. Zakładała jednak, że będzie to miejsce, do którego przychodzą lordowie, gdy mają dość sztywnych reguł panujących w wyższych sferach i pragną zabawić się swobodnie.

Tu jednak nie postała noga nawet najpośledniejszych członków londyńskiego towarzystwa. Była to wyjątkowo obrzydliwa speluna pełna nieokrzesanych ludzi, którzy przyszli cieszyć się swoimi występkami bez cienia szacunku dla Bożego i ludzkiego prawa.

Hendricks położył jej rękę na ramieniu.

– Usiądziemy przy stoliku w kącie, jak najdalej od tej tłuszczy, a ja zapytam o niego w imieniu milady.

Gdy zaprowadził ją tam, barmanka z pogardliwym uśmiechem przyniosła im dwa kubki. Emily zajrzała do swojego i przekonała się, że już jest napełniony. Wyczuła zapach jałowca.

Hendricks położył dłoń na jej kubku.

– Moc dżinu nie wystarczy, żeby zabić brud tego kubka. – Rzucił monetę na blat, a gdy barmanka po nią sięgała, chwycił ją za nadgarstek. – Znasz hrabiego Folbroke’a? Jest tutaj? – Gdy dziewczyna przecząco pokręciła głową, Hendricks jej nie puścił, tylko indagował dalej: – A Adriana Longesleya znasz?

– Addy’ego?

Hendricks rozluźnił uścisk, ale jego zachowanie zwróciło powszechną uwagę. Od sąsiedniego stolika wstało kilku osiłków, takich, którzy szukają byle jakiego powodu do zaczepki. Jeden z nich, obleśny szczerbaty typ, rzucił prowokacyjnie:

– Ej, jesteś tu obcy i masz swoją laleczkę, nie?

– No właśnie – powiedział drugi. – Jeśli chcesz coś dostać od naszej Molly, to i ty musisz się podzielić. – Stanął za plecami Emily i pochylił się nisko.

Ona zaś odsunęła się z krzesłem, na ile było to możliwe.

– Lepiej daj spokój! – rzucił ostro Hendricks. Spojrzenie miał stanowcze, a ramiona szerokie.

Chociaż w porównaniu z Adrianem wydawał się Emily jakby wycofany, a nawet lękliwy, to jednak dosłużył się w wojsku stopnia kapitana, była więc pewna, że ze wszystkich sił będzie bronił jej honoru. Jednak przeciwników było tylu, że siła i sprawność Hendricksa zdawały się nie mieć znaczenia. Jej obawy szybko się potwierdziły. Hendricks chciał wstać, ale cios w szczękę posadził go z powrotem na krześle.

Emily krzyknęła wystraszona, gdy inny osiłek ruszył do niej z łapskami. Wiedziała już, że przychodząc tu, popełniła fatalną omyłkę. To miejsce było okropne, odwiedzający je mężczyźni jeszcze okropniejsi i wszystko wskazywało na to, że sama padnie ofiarą własnej głupoty. Nawet jeśli jej mąż tu był, to wcale nie była pewna, czy chciałaby go zobaczyć. Dla kogoś, kto szuka takich kompanów, najpewniej nie ma już ratunku.

Gdy ponownie krzyknęła, nagle przez ścisk otaczający jej krzesło przebiła się ręka, która chwyciła Emily za ramię i pociągnęła naprzód. Po chwili znalazła się w objęciach swojego wybawiciela.

Rozdział trzeci

– Nie widzisz, że ona nie życzy sobie twojego towarzystwa?

Laska ze srebrną główką spadła jednemu z mężczyzn na głowę, drugiemu zaś przetrąciła rękę. Zaatakowani krzyknęli z bólu, a gdy kompani ryknęli śmiechem, zaczęli mocno utyskiwać.

Emily objęła w pasie swego wybawcę, bo wprawdzie jej ulżyło, ale ugięły się pod nią nogi. Poznała głos męża. Od dnia ślubu jeszcze nigdy jego bliskość nie sprawiła jej tyle radości.

– A ty myślisz, że woli ciebie? – odkrzyknął jeden z pobitych laską.

W sali znów zabrzmiał głośny śmiech.

– Jakżeby inaczej? – spytał Adrian. – Jestem wśród was jedynym dżentelmenem.

Śmiechy nie ustawały.

– Nie bądź taki pewny swego! Dama bez wątpienia jest wybredna, więc z pewnością nie przypadłeś jej do gustu.

Emily nie mogła zdecydować, czy ludzie śmieją się z tego, co mówi Adrian, czy raczej z niej, ponieważ została nazwana damą, co w tym miejscu brzmiało absurdalnie i obraźliwie. Tymczasem zgiełk ucichł, zaczęła się więc zastanawiać, czy Adrian zamierza zareagować na obelgi pod jej adresem inaczej niż tylko żartami. Spojrzała mu w twarz.

Zmienił się, ale oczywiście nie na tyle, by go nie poznała. Frak miał dobrej jakości, choć postrzępiony i brudny, na fularze widniały plamy, a brązowe włosy dawno nie widziały grzebienia. Mimo to wciąż miał niesamowicie niebieskie oczy, którymi jednak spojrzał na nią tylko przelotnie. Pozostał mu też szelmowski uśmiech, ostatnio częściej niż przez żonę oglądany przez inne kobiety. W jego krzepkich objęciach czuła się jak karzełek. Obawiała się, że może zostać zgnieciona, lecz mimo to czuła się bezpieczna.

Gdy znalazła się przy Adrianie, odwaga zaczęła ją opuszczać. Coraz bardziej pragnęła po prostu wtulić się w niego i rozkoszować ciepłem, jak w kąpieli. Przestało ją interesować, co się dzieje dookoła. Była z Adrianem i wierzyła, że wszystko się ułoży.

I wtedy Adrian ją pocałował. W usta.

Gwałtowność tego pocałunku nią wstrząsnęła. Spodziewała się chłodnego powitania i marsa na czole, bo przecież tak to zawsze wyglądało, zupełnie jakby Adrian, witając się z nią, od razu myślał o jak najrychlejszym pożegnaniu.

A tymczasem ją całował. Smakował dżinem i tytoniem, czuć było od niego pot, a na policzkach miał kilkudniowy zarost. Odbierała to jak zamach na swoje zmysły, dziwne połączenie przeciwstawnych wrażeń, z których niektóre były przyjemne.

W niczym nie przypominało to ich wcześniejszych pocałunków, które były nijakie i powierzchowne, chciałoby się rzec, – bezkształtne. Nawet jeśli pragnęła, żeby było inaczej, musiała przyznać przed samą sobą, że nieszczególnie jej się podobały. Adrian bardzo się starał, żeby jej nie urazić, ale przecież sam nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Nawet ich zbliżenia były pełne dystansu i rezerwy, Adrian nigdy nie pozwolił sobie na utratę panowania nad sobą.

I oto nagle w zatłoczonym szynku ani nie spytał jej o zdanie, ani tym bardziej nie poprosił o pozwolenie, a jednak pożerał ją jak dojrzały owoc, wywołując tym pomruk uznania zgromadzonej wokół publiki.

Emily na moment zapomniała i o swojej złości, i o obawach. Znikło poczucie urazy i przekonanie, że została zdradzona. I nawet nie czuła onieśmielenia, które zawsze towarzyszyło jej w obecności Adriana. W końcu uznał, że jednak ją kocha, pragnie jej. A jeśli mogła go odzyskać, choćby i w taki sposób, to wszystko musiało ułożyć się dobrze.

Adrian odsunął się nieco i szepnął Emily do ucha:

– Nie obawiaj się, miła. Przestańmy się zajmować tymi obwiesiami. Usiądź mi na kolanach.

– Słucham?

Wróciła jej trzeźwość myślenia. Życzenie było dziwne, a w dodatku wyrażone w sposób obraźliwy dla Hendricksa, który wciąż mocno oszołomiony, z trudem dochodził do siebie. To cud, że po ciosie w ogóle utrzymał się na krześle, a nie legł pod stołem. Wciąż na poły bezwładny i z półprzytomnym wzrokiem, potrząsał głową, pocierał obolałą szczękę i wzdrygał się co i rusz.

Adrian uścisnął ją jeszcze raz i dodał kolejny, już nie tak gwałtowny pocałunek w usta, by ją zachęcić.

– Możesz mi pomóc przy kartach. Jeśli będziesz grzeczna, dostaniesz lśniącego suwerena.

Traktował ją jak obcą kobietę, nic w jego głosie nie wskazywało, że ją poznał. Adrian nie odgrywał komedii, nie ukrywał tożsamości Emily, by uchronić ją przed gawiedzią, bo gdyby tak było, przekazałby jakiś sekretny znak lub coś szepnął na ten temat. Czy jest aż tak pijany, że mnie nie poznaje? – zachodziła w głowę.

– Pomóc przy kartach? – spytała, otrząsając się z resztek pożądania. Jeśli nie widzi w niej swojej żony, to kogo właściwie tak całuje? – Sądzę, że milord może sobie doskonale poradzić sam, tak jak zwykle.

– Zdziwisz się, moja miła – szepnął jej do ucha, ignorując karcący ton jej głosu. – Prawdę mówiąc, z dnia na dzień potrzebuję coraz więcej pomocy. – Pocałował ją przy samym uchu dla podkreślenia, jak bardzo jest dla niej czuły, a potem dodał głośniej: – Skoro mamy zostać dobrymi znajomymi, możesz mówić mi po imieniu. Jestem Adrian. – Pociągnął ją w kierunku karcianego stolika po drugiej stronie sali, gdzie nie było tak tłoczno.

Emily próbowała się opierać, starała się zapanować nad oddechem, by powiedzieć mężowi, że z tak ordynarnym zachowaniem jeszcze się nie spotkała, ale rzecz jasna przy jego sile nie miała żadnych szans. Po chwili on siedział na krześle przy ścianie, a ona na kolanach Adriana, który cały czas muskał wargami jej szyję i policzek, jakby nie mógł się nasycić pieszczotami.

Dotyk jego warg tłumił jej złość. W końcu doszła do wniosku, że skoro Adrian nie potrafi się opanować, to i ona nie musi się krępować. Przecież ich ciała się znały, nawet jeśli umysł Adriana o czymś zapomniał. Odchyliła się więc i otarła policzkiem o jego wargi. Ostatecznie z wyjaśnieniem nieporozumień mogli jeszcze poczekać. Jednak jej nasycony erotyzmem gest nie wywarł na nim zamierzonego wrażenia, bo Adrian szepnął:

– Zaraz będą rozdawać. Będziesz mi szeptać, jakie karty dostałem. Udawaj, że się czulisz, tak samo jak ja. I mów mi, jakie karty są zagrywane. Jak obiecałem, dostaniesz za to suwerena.

– Mam udawać? – Czyżby dla niego znaczyło to tylko tyle?

– Pst – szepnął tuż przy jej policzku. – Niech będzie gwinea.

Złość jej wróciła. A więc jednak Adrian nie jest ani trochę lepszy, niż sądziła. To zwykły pijak i hulaka, który umie myśleć tylko o własnej przyjemności. A ona była głupia, że nie umiała pozbyć się związanych z nim marzeń, choć tyle razy pokazał jej prawdziwą twarz.

Razem ze złością przyszło jednak zaciekawienie. Mąż wciąż jej nie poznał. Wyglądało jednak na to, że jego uwodzicielskie zapędy są zwykłą blagą, jako że był o wiele bardziej zainteresowany hazardową grą niż pocałunkami. Nie rozumiała takiego zachowania, dlatego uległa życzeniu Adriana, mając nadzieję, że z czasem wszystko się wyjaśni. Nadal siedząc na kolanach męża, zerkała bacznie i ledwie słyszalnym szeptem opisywała kolejne rozdania.

Przyglądając się współgraczom, szybko doszła do wniosku, że uznali ją za szulerkę o sokolim wzroku.

Dlatego nie spuszczali jej z oka, a karty trzymali jak najbliżej ciała. Jednak oszukańcze praktyki nie zajmowały Adriana. Każdy nowy układ witał półprzytomnym uśmiechem, a głowę przechylał ku Emily, by lepiej słyszeć jej wskazówki.

Wreszcie dotarło do niej, że to, co wzięła za półprzytomny uśmiech, bierze się głównie ze specyficznego spojrzenia Adriana. Doprawdy, zadziwiające, pomyślała. Otóż patrzył nie na nią, nie na karty trzymane w dłoni ani nawet nie na współgraczy, tylko kierował wzrok na lewo, nieco powyżej podłogi, jakby spodziewał się, że otworzą się tam niewidzialne drzwi do całkiem innego miejsca. Innymi słowy, było to spojrzenie umykające stąd, utkwione w jakiejś nieokreślonej przestrzeni.

Mimo dziwnego zachowania umysł wciąż miał jasny. Po uzyskaniu niezbędnych informacji Adrian sprawnie licytował i liczył punkty, wygrywał więcej, niż przegrywał. Jeśli rozdanie poszło po jego myśli, kładł dłonie na gromadzącej się przed nim wygranej, pilnując, by nikt nie uszczknął części tego, co mu się należy. A jeśli coś mu się nie podobało, chwytał za laskę i głośno stukał w podłogę, by wyrazić swoje niezadowolenie.

Zauważyła też, że gracze przy stoliku zwracają baczną uwagę na ruch tej laski i ciężkiej srebrnej główki, toteż ilekroć Adrian po nią sięgał, bardzo szybko opanowywał sytuację przy stoliku. Jej mąż i jego laska zdawali się jednak budzić nie lęk, lecz mimowolny szacunek, jakby doświadczenie nauczyło tych karciarzy, że jest przeciwnikiem, którego trudno pokonać.

Po pewnym czasie Adrian znużył się grą czy też ogarnął go jakiś niepokój, bo zaczął poruszać nogami, a Emily raz po raz musiała zmieniać pozycję na jego kolanach.