34,90 zł
CyklWojna.pl to historia żołnierzy elitarnego batalionu Wojska Polskiego przeniesionego z roku 2007 w czasy II wojny światowej za pomocą tajnego amerykańskiego urządzenia...
W obszernym, (póki co) czteroczęściowym cyklu została pokazana wielopiętrowa intryga polityczna, w której naprzeciw siebie stają: Polskie Państwo Podziemne, stalinowska Rosja, rząd Stanów Zjednoczonych oraz hitlerowskie Niemcy.
Stawką w tej grze jest wiedza na temat przyszłości oraz dominacja w powojennym świecie.
Ciszewski nie tylko oczarował swoją twórczością tysiące czytelników, ale zainspirował także producentów oraz wytwórnie filmowe do przeniesienia na ekran losów swoich bohaterów.
Wyobraźmy sobie wspólnie, jak mógłby wyglądać serial „WWW.1939COM.PL” i film „Major”.
Oddajemy także w Państwa ręce nowelę „Porucznik Jamróz”, będącą kontynuacją „WWW.1944.WAW.PL”. Mamy nadzieję, że niebawem rozrośnie się do rozmiarów powieści...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 294
Scenariusze Filmowe— oraz nowela —Porucznik Jamróz
© 2015 Marcin Ciszewski
© 2015 WARBOOK Sp. z o.o.
Redaktor serii: Sławomir Brudny
Redakcja: Karina Stempel-Gancarczyk
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Projekt graficzny, skład, eBook:Ilona i Dominik TrzebińscyDu Châteaux, [email protected]
Projekt okładki: HEVI
Ilustracja na okładce: Tomasz Tworek
ISBN 978-83-64523-34-2
Ustroń 2014
Wydawca: Warbook Sp. z o.o.
ul. Bładnicka 65
Czytelniku,
muszę Cię lojalnie uprzedzić, że to, co za chwilę przeczytasz, nie jest pracą skończoną.
Scenariusze trzech odcinków serialu zatytułowanego „Wojna.pl” napisałem wraz z żoną dla pewnej stacji telewizyjnej, która zainteresowała się moimi książkami z serii „www” i uznała, że stanowią one odpowiednią podstawę do stworzenia serialu telewizyjnego. Ponieważ podzielaliśmy ten pogląd, ochoczo zabraliśmy się do pracy, zaczynając – co wydawało mi się logiczne – od początku, czyli próby przeniesienia na ekran powieści „www.1939.com.pl”. Stworzyliśmy trzy trwające około 45-55 minut odcinki; po dłuższych dyskusjach stacja odstąpiła jednak od pomysłu. Mniejsza o powody. Mnie jednak wydawało się, że scenariusze są na tyle interesujące, iż warto Ci je, Czytelniku, zaprezentować, nawet jeśli szklany ekran będziesz musiał zastąpić własną wyobraźnią. Jako się rzekło, to tylko pierwsza część opowieści, dobrze jednak pokazuje, w jakim kierunku zmierza adaptacja. Co oczywiste, część wątków znanych z książki istnieje w formie bardziej ograniczonej, niektórych brak, pojawiają się za to inne, nowe.
Wyobraźmy sobie wspólnie, jak mógłby taki serial wyglądać.
Miłej lektury
Marcin Ciszewski
Marcin Ciszewski
Katarzyna Ciszewska
na podstawie powieści autora pod tym samym tytułem
Rząd niewielkich baraków. Przed nimi – ogromny betonowy plac, na którym stoi kilka rozrzuconych w luźnym szyku czołgów oraz kilkanaście wojskowych ciężarówek i jeepów.
Środek placu zajmuje MDS, masywny, osiemnastokołowy pojazd o futurystycznych kształtach. Ma niewielką szoferkę i długą naczepę bez okien. Z dachu naczepy pnie się w niebo gruby maszt, na którym spoczywa podłużny, matowoszary emiter pola siłowego, przypominający nieco antenę systemu AWACS. Powietrze wokół niego lekko drga.
Plac jest bezludny. Pojazdy stoją nieruchomo. Panuje całkowita cisza.
Przestrzeń pokonuje rakieta Tomahawk. Leci z prędkością 900 kilometrów na godzinę. Ziemia pół kilometra niżej zlewa się w szaro-zieloną smugę. Rakieta wchodzi w łagodny łuk w lewo. Obniża lot.
POV kamery Tomahawka.
Rakieta wychodzi z łuku. Mknie po linii prostej. Widać stojący przed barakami MDS, a także czołgi i ciężarówki. Pojazdy rosną w oczach. Wypełniają całe pole widzenia.
Rakieta pikuje.
Powietrze przecina długi, ciemny kształt Tomahawka, ciągnący za sobą smugę kondensacyjną.
WYBUCH!
Detonacja następuje kilkadziesiąt metrów przed pojazdami, odbijając się od niewidzialnej bariery. Dopiero dym i ogień wydobywają z nicości okrywającą plac przezroczystą kopułę, wytwarzaną przez emiter pola siłowego MDS-a.
Eksplozja widowiskowo odbija się od powierzchni osłony, która jest jak niewidoczna ściana. Nic, co znajduje się pod spodem, nie ponosi najmniejszego uszczerbku.
Odłamki powoli opadają. Dym rozwiewa się. Świeci jasne słońce.
Po chwili kopuła znika. Maszt powoli, niczym teleskop, składa się do wnętrza MDS-a. Emiter „kładzie się” na dachu pojazdu.
Czołgi i samochody są nietknięte.
Słychać głos DOWÓDCY TESTU oraz GENERAŁA. Rozmowa toczy się po angielsku.
DOWÓDCA TESTU (OFF)
Panie generale, melduję zakończenie próby. Ugięcie pola wyniosło sześć dziesiątych milimetra. Mamy sto procent skuteczności osłony, sir. MDS jest gotów do testów poligonowych.
GENERAŁ (OFF)
Dziękuję, pułkowniku. Dobra robota.
W kierunku stojącego bez ruchu MDS-a idą dwie osoby: Generał oraz NANCY SANCHEZ (35), blondynka w pustynnym mundurze US Marines z kapitańskimi naszywkami. Jest bardzo ładna. Porusza się sprężyście, jak osoba bardzo wysportowana.
GENERAŁ
(po angielsku)
Jesteś dowódcą oddziału MDS, ale Holden ci nie podlega, pamiętaj o tym. On jest cholernym… zresztą mniejsza z tym. Jego projekt ma najwyższe poparcie.
Nie możesz popełnić najmniejszego błędu.
Dochodzą do MDS-a. Jest potężny, ludzie wyglądają przy nim niepozornie. Nancy przygląda się mu uważnie, na jej twarzy widać dumę.
NANCY
(po angielsku)
Tak jest, panie generale. Jestem pewna, że sobie poradzę.
Podrzędna speluna. Przy stolikach kilka jaskrawo umalowanych kobiet i kilkunastu dobrze zbudowanych, ostrzyżonych na krótko, ostrookich mężczyzn. Dużo dymu papierosowego, słychać disco polo i przekleństwa.
Pod ścianą stolik, przy którym siedzą Jerzy GROBICKI (36), Wojciech KURCEWICZ (33), Jan WIETESKA (32) i Józef GALAŚ (44). Cała czwórka pije piwo ze szklanek. Grobicki jest wysoki i muskularny. Na głowie ma okulary przeciwsłoneczne Ray Ban Aviator. Kurcewicz jest powściągliwy w ruchach. Galaś: inteligencja w oczach, smutek na twarzy. Wieteska ma na sobie kurtkę motocyklową. Trzyma w ręku najnowszy model smartfona. Na wyświetlaczu widać zdjęcie bardzo ładnej brunetki. Wieteska pokazuje ją pozostałym.
KURCEWICZ
Poczekaj, to jest… no… Małgosia.
Grobicki uśmiecha się. Wieteska krzywi się z niecierpliwością.
WIETESKA
Mówiłem ci, nie słuchałeś. Małgosia to zamierzchła przeszłość – od piątku nieaktualna już. Od soboty miłością moją jest Jadwiga.
KURCEWICZ
Jadwiga.
WIETESKA
Jadwiga. Zamierza studiować prawo.
KURCEWICZ
Chyba najwcześniej za dwa lata.
Wieteska z udanym przestrachem przygląda się zdjęciu.
WIETESKA
Myślisz, że ona jest niepełnoletnia?
KURCEWICZ
Nie sprawdzałeś?
WIETESKA
Kochany, ja ufam kobietom, które mówią, że są dorosłe.
GROBICKI
Więc od soboty ufasz Jadwidze.
KURCEWICZ
Co najmniej do przyszłej soboty.
Wieteska robi z dwóch palców pistolet, celuje i strzela do Kurcewicza, a potem do Grobickiego. Zdmuchuje z lufy niewidoczny dymek.
WIETESKA
Jureczku, à propos uczucia. Co tam u Karskiego?
GROBICKI
Smutny jakiś.
KURCEWICZ
(do Wieteski)
Dziwisz się? Spakowany był, gotowy, tyle że stary nominację Jureczkowi wręczył.
WIETESKA
Ciekawe, z jakiego powodu.
KURCEWICZ
To jasne. Za wybitne zasługi dla obronności kraju.
WIETESKA
Posłuchaj: podpułkownik Jerzy Grobicki, dowódca Pierwszego Samodzielnego Batalionu Rozpoznawczego.
KURCEWICZ
Brzmi jak początek powieści Sienkiewicza.
Wieteska wstaje, przykłada rękę do serca i zamyka oczy.
WIETESKA
Było ich czterech pułkowników, w całej Rzeczypospolitej sławnych: Kmicic, Skrzetuski, Wołodyjowski oraz najdzielniejszy z dzielnych: Grobicki.
Grobicki śmieje się, kiedy Wieteska siada.
GROBICKI
Przynajmniej na koniec zrobię coś dzielnego.
Kurcewicz kręci głową.
KURCEWICZ
Naprawdę chcesz potem odejść? I co będziesz robić?
GROBICKI
Rzucam papier zaraz po przyjeździe.
WIETESKA
Postanowił zostać przedszkolanką. Kupił przedszkole i uroczym małym urwiskom będzie wycierał słodkie zielone glutki.
GROBICKI
(śmiejąc się)
Przestań, Johny, nie każdy na widok dzieci dostaje alergii.
(do Kurcewicza)
Wyremontuję budynek i zrobię klub. Będę uczył dzieci dżudo. Dwanaście lat wystarczy, żeby się przekonać, że wojsko to nie moja bajka.
WIETESKA
Jasne, twoja bajka to niańczenie gówniarzy.
GROBICKI
Lubię walczyć, więc będę uczył dzieci, jak się walczy. Dla mnie to wystarczy. Bez hierarchii, raportowania, Karskich i Poklewskich.
Kurcewicz przygląda się Grobickiemu z uśmieszkiem. Wieteska cmoka niecierpliwie i wznosi oczy do nieba. Patrzy na Galasia.
WIETESKA
A ty, Józiu, co taki milkliwy? Poklewski za skórę ci zalazł czy tatulo kazali wcześnie doma wrócić?
Galaś dopija łyk piwa, po czym spokojnie odstawia szklankę na blat.
GALAŚ
Mój ojciec zmarł trzy tygodnie temu.
Pogodny nastrój znika.
WIETESKA
Nie mówiłeś…
Galaś krzywi się, wstaje.
GALAŚ
Nie było okazji.
Galaś zabiera puste szklanki i idzie do baru. Staje w niewielkiej kolejce. Pozostała trójka odprowadza go wzrokiem.
W drzwiach pubu ukazuje się trzech ogromnych facetów. Rozglądają się przez chwilę. Jeden z nich dostrzega Galasia stojącego przy barze. Trąca kolegę. Ten kiwa z zadowoleniem głową. Cała trójka rusza w stronę baru. Tylko Kurcewicz ich widzi: siedzi przodem do sali.
Galaś odstawia szklanki na bar. Pokazuje barmanowi cztery palce. Barman powolnym ruchem bierze czystą szklankę i zaczyna nalewać piwo. Galaś przypatruje się rosnącej niespiesznie pianie.
Nagle na jego ramieniu pojawia się ciężka, wytatuowana ręka. Dłoń zaciska się. Galaś odwraca się z trudem. Stoją przed nim trzej mężczyźni, którzy przed chwilą weszli. Najniższy przerasta go o głowę.
Trzymający rękę na ramieniu Galasia szef, ŁYSY, przygląda mu się uważnie, jakby zobaczył nieznany gatunek owada. Galaś bezskutecznie próbuje wyswobodzić ramię.
ŁYSY
No sześć, Józiu. Stęskniłem się.
Galaś, choć przestraszony, robi uradowaną minę.
GALAŚ
Cześć, Łysy. Dobrze, że cię widzę. Pogadać chciałem.
Stojący za Łysym mężczyzna parska lekceważąco. Cała trójka ma znudzone miny.
Łysy puszcza ramię Galasia. Galaś krzywi się. Barman udaje, że nie widzi, co się dzieje.
ŁYSY
Ja też. Ale nie na oku.
GALAŚ
Jasne.
Galaś odwraca się i idzie w kąt pubu.
Łysy i pozostała dwójka podążają za nim. Cała czwórka kieruje się w stronę toalety.
Barman obojętnie stawia na blacie kolejną szklankę. Galaś otwiera drzwi do toalety.
Wieteska patrzy na Grobickiego z dezaprobatą. Kurcewicz gładzi szklankę. Odprowadza wzrokiem Galasia znikającego w toalecie.
KURCEWICZ
Zmienię na moment temat: Galaś zawsze chodzi do kibla w towarzystwie trzech łysych?
Grobicki ogląda się. Widzi tylko plecy znikających w toalecie kompanów Łysego.
GROBICKI
Raczej nie.
KURCEWICZ
No to właśnie poszedł. I tamci nie wyglądali na kumpli z przedszkola.
Grobicki jeszcze raz odwraca się w stronę baru. Lustruje wzrokiem salę, zdejmuje okulary z głowy i pieczołowicie kładzie je na stole. Wstaje.
GROBICKI
Zaraz przyjdę.
Nie oglądając się, idzie w stronę toalet. Kilku siedzących przy stolikach mężczyzn odprowadza go uważnymi spojrzeniami.
Kurcewicz również podnosi się z krzesła i rusza śladem Grobickiego.
Wieteska bierze ze stołu okulary Grobickiego, przegląda się w jednym ze szkieł, wkłada je do kieszeni, dopija piwo, po czym również wstaje.
Męska toaleta. Lepiąca się terakota, brudne pisuary i umywalki, goła żarówka na drucie. Galaś odwraca się i wtedy dostaje cios w twarz. Pada. Jeden z kompanów Łysego zamyka drzwi.
ŁYSY
Kasę miałeś przynieść. Wczoraj.
Galaś, ocierając ręką krew z twarzy, usiłuje wstać.
GALAŚ
Nie wszystko przyszło. Paru klientów zalega.
Kopnięcie. Galaś ponownie pada na podłogę.
Grobicki dochodzi do drzwi męskiej toalety i wyciąga rękę w stronę klamki.
Pośrodku podłogi siedzi Galaś z wyprostowanymi nogami i zakrwawioną twarzą. Jeden z mężczyzn trzyma go od tyłu, wykręcając ramiona, drugi siedzi mu na stopach, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
Łysy natomiast bierze zamach, by sprawdzić wytrzymałość kolana Galasia w starciu z teleskopową pałką.
Drzwi otwierają się. Staje w nich Grobicki. Cała czwórka podnosi głowy. Łysy wstrzymuje cios. Mierzy Grobickiego szybkim spojrzeniem.
ŁYSY
Zajęte.
GROBICKI
Puść go.
Łysy jakby nie dowierzał własnym uszom. Prostuje się. Pałką nadal mierzy w kolano Galasia.
ŁYSY
Spierdalaj. Mówię ci, że zajęte.
GROBICKI
A ja cię proszę, żebyś go puścił.
Łysy patrzy beznamiętnie, jakby starał się zapamiętać każdy szczegół fizjonomii Grobickiego. Potem kiwa głową. Siedzący na stopach Galasia facet prostuje się i staje twarzą w twarz z Grobickim. Są tego samego wzrostu.
Mężczyzna robi szybki krok do przodu i odchyla głowę, by uderzyć nią w twarz Grobickiego. Grobicki zmienia się w ułamku sekundy: luzactwo ustępuje miejsca brutalności. Odchyla się i nim głowa napastnika zdoła dokończyć ruch, łapie go obiema rękoma za kark, zgina mocno, po czym wyprowadza błyskawiczne kopnięcie kolanem w górę. Słychać chrupot łamanych kości i wrzask. Napastnik podnosi ręce ku zgruchotanemu nosowi. Grobicki uderza od dołu lewym uppercutem. Ciało z hukiem uderza o mur, facet pada bezwładnie. Grobicki robi miękki zwód w lewo, schodzi z linii ciosu pałki Łysego, zmierzającej ku niemu szybkim lotem, łapie za uzbrojoną rękę, kopie piszczelem w odsłonięty bok. Łysy stęka, ale drugą ręką trafia Grobickiego krótkim sierpowym w twarz. Grobicki odskakuje, jednak nie puszcza ręki z pałką. Przechodzi do zwarcia.
Galaś tymczasem szybkim ruchem przekręca się na bok. Przytrzymujący go za ramiona facet jest zaskoczony rozwojem sytuacji, więc reaguje zbyt późno. Galaś wyswobadza się z uścisku i próbuje wstać. Facet uderza go pięścią w głowę. Galaś mięknie. Nadal krwawi. Grobicki, walcząc w zwarciu z Łysym, kopie w twarz podnoszącego się dręczyciela Galasia. Mężczyzna leci na ścianę, odbija się od niej, ale jednocześnie wyciąga zza paska pistolet.
Podnosi go na wysokość oczu.
Kurcewicz szybkim krokiem podąża śladem Grobickiego. Balansując ciałem, omija jednego z klientów pubu, który wstaje od stolika i próbuje zagrodzić mu drogę. Kurcewicz przyspiesza kroku. Dochodzi do toalety, ignorując szuranie krzeseł za plecami. Wyciąga pistolet, odwraca się na moment, ocenia, że kilku mężczyzn, którzy ruszają jego śladem, jest jeszcze daleko, po czym energicznie otwiera drzwi.
Widzi Grobickiego i celującego w niego faceta.
W jednym płynnym ruchu podnosi broń na wysokość twarzy, dołącza drugą rękę, ściąga spust. Glock huczy, kula przebija ramię napastnika. Krew tryska na ścianę, broń tamtego upada na podłogę, o którą nieco wcześniej metalicznie stuka łuska. Napastnik uderza plecami o mur, po czym upada, krzycząc głośno. Kurcewicz przesuwa lufę w lewo i bierze na muszkę Łysego, który robi krok do przodu i podejmuje próbę zasłonięcia się Grobickim. Grobicki skręca tułów, zgina biodra i efektownie rzuca Łysym o podłogę. Męska toaleta drży w posadach. Grobicki z miną Terminatora łapie rękę z pałką i wykręca ją. Słychać chrupot łamanej kości. Pałka spada na podłogę, Łysy krzyczy przeraźliwie. Grobicki kopnięciem posyła pałkę pod ścianę.
Trzej napastnicy leżą na ziemi. Jęczą. Na ścianie pojawiają się rozpryski krwi. Grobicki ma obojętną minę, nawet nie jest zdyszany. Patrzy na Kurcewicza, nieznacznie kiwa głową, schyla się, po czym jednym szarpnięciem stawia na nogi Galasia.
Kurcewicz odwraca się. Trzyma broń wysoko.
Cała trójka wychodzi z toalety.
Grobicki, Kurcewicz i Galaś wchodzą do głównej sali. Panuje w niej bezruch połączony z absolutną ciszą. Większość gości pubu siedzi przy stolikach tak jak poprzednio. Pośrodku stoi bez ruchu grupka pięciu mężczyzn wyglądających na klony facetów spoczywających na podłodze toalety. Na ich twarzach maluje się, oprócz okrucieństwa, bezmyślność połączona z niezrozumieniem.
Pomiędzy nimi a barem stoi Wieteska. Trzyma w ręku pistolet podniesiony na wysokość twarzy i obserwuje zastygłych mężczyzn przez przyrządy celownicze broni. Ma zmrużone oczy.
Grobicki, Kurcewicz i Galaś szybkim krokiem idą w stronę drzwi wyjściowych. Ich śladem, tyłem, wycofuje się Wieteska. Mijając bar, kiwa uprzejmie głową barmanowi, po czym kładzie palec na ustach. Barman stoi bez ruchu.
Za całą czwórką bezgłośnie zamykają się drzwi.
Grobicki, Wieteska, Kurcewicz i Galaś wybiegają z drzwi knajpy, nad którymi wisi czerwony neon „Kolorowa”. Biegną szybko. Kurcewicz i Wieteska chowają broń. Docierają do zaparkowanego na chodniku samochodu osobowego. Szybko wskakują do środka. Wieteska siada za kierownicą. Drzwi knajpy otwierają się i wypada z niej kilkunastu mężczyzn. Część z nich rozmawia przez komórki, dwóch trzyma w rękach broń.
Wieteska zapala silnik. Bez włączania świateł i kierunkowskazu rusza z piskiem opon. Knajpa i mężczyźni błyskawicznie znikają w tylnym oknie.
Siedzący na fotelu pasażera Grobicki odwraca się do siedzącego z tyłu Galasia. Jest wściekły.
GROBICKI
W coś ty się wpierdolił?
Galaś krzywi się. Rozmazuje dłonią krew cieknącą z nosa.
Wieteska wchodzi w zakręt z impetem. Piszczą opony. Wozem rzuca gwałtownie, ale samochód utrzymuje tor jazdy.
WIETESKA
No mów! W imię czego pan pułkownik nadstawiał swój pułkownikowski tyłek?
KURCEWICZ
A pan kapitan kapitański?
Trwa milczenie przerywane rykiem silnika.
GROBICKI
Kto to był, do cholery?
GALAŚ
Chłopaki. Miejscowi.
GROBICKI
Chłopaki! Wisisz im kasę?
Galaś z wahaniem, jakby nie chcąc tego wyartykułować, lekko kiwa głową.
WIETESKA
Nie to, żebym był ciekaw, ale jednak postawię ten problem: dużo?
Galaś odpowiada po chwili, cicho.
GALAŚ
Trzydzieści tysięcy.
WIETESKA
Akurat na waciki.
Za co?
Galaś milczy.
GROBICKI
Za co, Galaś?
Galaś nadal się nie odzywa. Grobicki zgrzyta zębami i klnie bezgłośnie. A potem zwraca się do Wieteski.
GROBICKI
Jedź prosto do jednostki.
Grupa złożona z sześciu operatorów jednostki specjalnej GROM stoi przyklejona plecami do ściany tonącego w półmroku korytarza. Przed nimi drzwi. Jeden z żołnierzy, saper, zakłada na nich mikroładunki wybuchowe. Żołnierze cofają się. Saper naciska spust detonatora i drzwi lecą z hukiem na ziemię. Pojawia się dym. Żołnierze jeden po drugim wpadają do pomieszczenia. Ciemność przecinają czerwone smugi laserowych znaczników celu. Pośrodku na krześle siedzi człowiek z twarzą zasłoniętą kominiarką. Klaszczą wytłumione, krótkie serie. Dzwonią opadające na ziemię łuski. Ciemne postacie stojące w różnych miejscach pokoju padają na ziemię jak ścięte. Kule przelatują tuż obok głowy siedzącego człowieka.
Strzelanina cichnie, wszystko na moment zastyga w bezruchu. Nagle pomieszczenie rozświetla blask zawieszonej u sufitu żarówki. Mężczyzna na krześle podnosi kominiarkę do góry. To porucznik Janusz WOJTYŃSKI (32), niewysoki, szczupły, o ascetycznej, surowej twarzy. Jest ubrany w polowy mundur GROM-u. Wstaje z krzesła. Rozgląda się. Widzi leżące na ziemi podziurawione tekturowe sylwetki przedstawiające terrorystów. Patrzy na stojących przed nim operatorów. Jeden z nich, Leszek JAMRÓZ (28), muskularny, wysportowany, podnosi gogle i uśmiecha się. Sprawia wrażenie człowieka, którego energia wprost rozpiera. Wojtyński jest skupiony. Poważny.
WOJTYŃSKI
Nieźle.
Wojtyński wychodzi przed budynek. Za nim żołnierze grupy.
WOJTYŃSKI
Dziesięć minut przerwy, jeszcze jedna runda i kończymy na dzisiaj.
Jamróz uśmiecha się szeroko. Żołnierze kiwają głowami. Na ukrytych za goglami twarzach nie da się wyczytać uczuć.
JAMRÓZ
Będę za tobą tęsknił.
Wojtyński uśmiecha się.
WOJTYŃSKI
A ja nie.
JAMRÓZ
Pozdrów ją ode mnie.
Niewielka, nowocześnie urządzona kuchnia. Przy zlewozmywaku stoi AGATA (29), atrakcyjna brunetka w bardzo zaawansowanej ciąży. Ma na sobie prostą białą sukienkę. Porusza się z pewnym wysiłkiem. Myje pomidory. Cicho pogwizduje. Na blacie obok leży sałata.
Wchodzi Wojtyński. Ma na sobie dżinsy i T-shirt, a w ręku torbę z zakupami. Bez munduru wygląda młodziej. Odkłada torbę na stół, podchodzi do Agaty i obejmuje ją od tyłu. Agata wyciąga pomidora ze zlewozmywaka, kładzie na desce i zaczyna kroić. Uśmiecha się.
AGATA
Niedługo będziesz miał za krótkie ręce.
WOJTYŃSKI
Niedługo będzie po wszystkim.
AGATA
Mam nadzieję.
W kieszeni Wojtyńskiego dzwoni komórka. Kilka sygnałów. Wojtyński ignoruje ją.
AGATA
Odbierz. To może być twoja mama. Będzie dzwoniła przez cały dzień.
Wojtyński śmieje się. Puszcza Agatę i wyciąga aparat. Patrzy na wyświetlacz. Marszczy brwi. Z wyraźnym wahaniem odbiera połączenie.
WOJTYŃSKI
Dzień dobry, panie pułkowniku.
Agata przestaje się uśmiechać. Nadal kroi pomidora, ale wolniej. W słuchawce słychać głos PUŁKOWNIKA, szefa jednostki GROM.
PUŁKOWNIK (OFF)
Dzień dobry, poruczniku. Przejdę od razu do rzeczy. Wakulewicz godzinę temu miał wypadek samochodowy. Jest w szpitalu.
WOJTYŃSKI
Coś poważnego?
PUŁKOWNIK
Właśnie mu amputują nogę. Kretyn, który w niego wjechał, miał trzy promile we krwi.
Wojtyński stara się zachować obojętną minę, ale wiadomość robi na nim wrażenie. Zaczyna zdawać sobie sprawę, po co pułkownik mu to mówi. Patrzy przed siebie. Zaciska usta.
Agata przestaje kroić.
PUŁKOWNIK (OFF)
Obejmiesz dowództwo jego grupy.
Wojtyński nieruchomieje. Patrzy przed siebie niewidzącym spojrzeniem.
WOJTYŃSKI
Nie mogę. Umówiliśmy się, że zastępcą Wakulewicza jestem tylko formalnie. Właśnie zacząłem urlop.
PUŁKOWNIK (OFF)
Nikt nie mógł przewidzieć wypadku samochodowego.
WOJTYŃSKI
To nie jest zwykły urlop, wie pan o tym. Dałem słowo żonie…
Agata powolnym ruchem odkłada nóż. Stoi nieruchomo.
PUŁKOWNIK (OFF)
Janusz…
WOJTYŃSKI
Nigdy wcześniej nie prosiłem o takie rzeczy.
PUŁKOWNIK (OFF)
Wiem.
Wojtyński milczy z zaciętym uporem. Agata odwraca się. Patrzy na Wojtyńskiego. Pułkownik przybiera profesjonalny, rzeczowy ton.
PUŁKOWNIK (OFF)
Gliński jest w Iraku. Bogacki jeszcze nie doszedł do siebie po ajdiku. Korbuta nie poślę, bo brakuje mu doświadczenia. Mówimy o specjalnej misji, o której media trąbią od miesięcy. Kto ma twoim zdaniem dowodzić?
Wojtyński zdaje się nie słuchać. Kręci głową z uporem. Nie chce dopuścić do siebie myśli, co rozkaz Pułkownika naprawdę znaczy.
WOJTYŃSKI
Nie mogę.
Agata bez słowa wychodzi z pokoju. Jej ramiona drżą.
PUŁKOWNIK (OFF)
Jutro o ósmej trzydzieści proszę się zameldować u generała Dreszera w Piątej Brygadzie Pancernej. On pana wprowadzi w szczegóły. To rozkaz, panie poruczniku.
Wojtyński odejmuje telefon od ucha, wyłącza go, po czym powolnym ruchem wkłada do kieszeni. Z głębi mieszkania słychać płacz Agaty.
Obszerna, dobrze zaopatrzona księgarnia w amerykańskiej bazie lotniczej w Ramstein. Wzdłuż regałów chodzi Nancy. Przygląda się grzbietom książek. Jej wzrok przyciąga „Bastion” Stephena Kinga. Wyraźnie zna autora. Wyciąga książkę z półki i uśmiechając się do siebie, idzie w stronę kasy. Stoi za nią KASJERKA. Nancy kładzie książkę na ladzie. Kasjerka kiwa z aprobatą głową. Rozmowa toczy się po angielsku. Nancy ma amerykański akcent z południa.
KASJERKA
Doskonała książka, jeśli ktoś lubi tego autora. I sporo do czytania.
Nancy uśmiecha się.
NANCY
I tak nie wystarczy. Dość długo mnie nie będzie.
KASJERKA
To może coś jeszcze? Bardziej klasycznego?
NANCY
Na przykład?
Kasjerka odwraca się. Wyjmuje z półki „Wehikuł czasu” Wellsa. Podaje książkę Nancy. Oczy kobiety rozjaśniają się.
NANCY (cont’d)
Mój Boże, czytałam to w liceum.
KASJERKA
Nowe wydanie. Wczoraj przyszło kilka sztuk.
NANCY
Świetny pomysł. Biorę.
Kasjerka skanuje kody kreskowe obu książek. Dzwoni komórka. Nancy uśmiecha się przepraszająco do Kasjerki, po czym wolną dłonią sięga do kieszeni. Nie patrząc na wyświetlacz, przykłada aparat do ucha.
NANCY (cont’d)
Nancy.
Po drugiej stronie słychać głos jej męża, JOHNA SANCHEZA.
JOHN (OFF)
Witaj, kotku.
Rysy Nancy ściągają się. Mechanicznym ruchem wyciąga z kieszeni kartę kredytową. Podaje ją Kasjerce.
NANCY
Czego chcesz?
JOHN (OFF)
Chcę, żebyś wróciła do domu.
NANCY
Jestem w Ramstein. Za chwilę wylatuję do Polski. A potem do Afganistanu. Zresztą po co?
Milczenie. Po chwili głos Johna jest znacznie agresywniejszy.
JOHN (OFF)
Dlaczego dostęp do subkonta jest zablokowany?
Nancy wzdycha, jednocześnie wystukując PIN na terminalu.
NANCY
Masz swoją część. Tak się umówiliśmy.
JOHN (OFF)
Potrzebuję tych pieniędzy, Nancy.
NANCY
Potrzebujesz moich pieniędzy?
Nancy jest zdenerwowana. Kasjerka patrzy na nią. Oddaje jej kartę kredytową.
JOHN (OFF)
Jeszcze jesteśmy małżeństwem. To wspólne pieniądze.
Nancy ścisza głos.
NANCY
Już nie. Podzieliliśmy je, a twoja część jest tylko dlatego tak duża, że zgodziłeś się na rozwód.
JOHN (OFF)
Czas płynie, a sytuacja się zmienia.
Nancy mocniej przyciska aparat do ucha.
NANCY
Niech zgadnę: wziąłeś pożyczkę na inwestycję i znowu nie trafiłeś, co?
Dwóch klientów podnosi głowy. Nancy bierze kupione książki i pośpiesznie zaczyna przeciskać się między półkami do wyjścia.
John krzyczy.
JOHN (OFF)
Nie, nie, nie! Nic nie rozumiesz, Nancy. Ja naprawdę potrzebuję tych pieniędzy.
NANCY
John, umowa była jasna: zostawiam ci dodatkowo połowę mojej części, a ty podpisujesz papiery.
JOHN (OFF)
Już nie ma tej umowy. Zmieniłem zdanie. Nie podpiszę papierów.
NANCY
Co? Przecież się dogadaliśmy… Nie myśl, że będę spłacała twoje długi!
John śmieje się chrapliwie.
JOHN (OFF)
Kochanie, jesteśmy małżeństwem, czy ci się to podoba, czy nie. Jeśli pójdziemy na dno, to razem. Jako mąż i żona.
Słychać, jak John wyłącza telefon. Nancy stoi jeszcze przez chwilę przed drzwiami księgarni, trzymając aparat, jakby chciała nadal rozmawiać, po czym nerwowo wybiera na klawiaturze numer. Przykłada słuchawkę do ucha.
NANCY
Peter? Chwała Bogu, że cię zastałam.
Wychodzi z księgarni.
Nancy idzie alejką wzdłuż wojskowych baraków. Trzyma książki pod pachą. Rozmawia przez telefon.
NANCY
(po angielsku)
Dobrze słyszysz, zerwał umowę… Ten skurwysyn znowu wymyślił jakiś złoty interes. Chce dostępu do mojej części pieniędzy.
(słucha)
Tak, zawarłam umowę. Ustną. Nie na papierze.
Z naprzeciwka nadchodzi czarnoskóry sierżant Dickson DOWNEY (29). Trzyma w obu dłoniach papierowe kubki z kawą. Gdy Nancy do niego dochodzi, zatrzymuje się, odwraca i zaczyna iść obok. Wyciąga w jej stronę kubek. Nancy bierze go machinalnie, po czym kontynuuje rozmowę przez telefon.
NANCY
Peter, mówiłeś, że ustna umowa zawarta w obecności świadków też jest wiążąca.
(słucha)
Co chcesz przez to powiedzieć? Że przegram przed sądem?
Idący obok Downey ma obojętną minę. Zdaje się nie zwracać uwagi na rozmowę.
NANCY
Jesteś moim prawnikiem, kosztujesz fortunę. Zrób, co musisz. Zmuś go do podpisania tych cholernych papierów… żebym nie musiała więcej go oglądać.
Zrób to, Peter. I zadzwoń do mnie, jak wszystko załatwisz.
Nancy przerywa połączenie i wrzuca komórkę do kieszeni spodni.
DOWNEY
Cappuccino, tak jak pani lubi.
Nancy patrzy na niego, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu. Po chwili przytomnieje. Zwalnia kroku. Pije łyk kawy. Downey również zwalnia.
NANCY
Dziękuję.
DOWNEY
Coś się stało?
NANCY
Nic.
DOWNEY
Na pewno?
NANCY
Tak. Nie.
DOWNEY
Okej. Przepraszam.
Nancy idzie w milczeniu. Zwalnia jeszcze bardziej.
NANCY
To ja przepraszam.
DOWNEY
Nic nie szkodzi. MDS i sprzęt zapakowany. Jesteśmy gotowi do odlotu.
NANCY
Stało się. Wszystko się popieprzyło.
DOWNEY
Jeśli mogę pomóc…
Nancy kręci głową. Nieopodal widać grupę około dwudziestu marines ubranych w mundury w kamuflażu pustynnym. Stoją, palą, śmieją się i rozmawiają. Obok nich leżą plecaki i broń. Nieco z boku stoi z rękoma założonymi na piersiach cywil, Steven HOLDEN (38). Downey wskazuje na niego brodą.
DOWNEY (cont’d)
Jest zły.
Nancy zatrzymuje się. Patrzy, jakby dopiero dotarła do niej rzeczywistość.
NANCY
O co chodzi tym razem?
DOWNEY
Nie wyjaśnił.
Nancy i Downey podchodzą do Holdena. Holden patrzy na zegarek. Potem zatrzymuje wzrok na książkach Nancy. Wydyma pogardliwie wargi.
HOLDEN
Siedem minut spóźnienia. Taki system pracy mi nie odpowiada. Jeżeli testy MDS-a mają się odbyć poprawnie, musi pani zacząć działać jak profesjonalista. Nie mamy do czynienia z prasowaniem czy sprzątaniem, tylko z przedsięwzięciem wojskowym o najwyższym priorytecie. Rozumie to pani?
Nancy z trudem powstrzymuje się od wybuchu.
NANCY
Wszystko jest przygotowane do wylotu, panie Holden.
HOLDEN
Już powinniśmy siedzieć w samolocie.
Nancy chce odpowiedzieć, ale Holden odwraca się na pięcie i odchodzi. Nancy i Downey odprowadzają go wzrokiem.
DOWNEY
Wygląda na to, że w Polsce czeka nas niezła zabawa. Panią zwłaszcza.
Nancy klęka i z westchnieniem wkłada książki do swojego leżącego na ziemi plecaka.
NANCY
Wygląda na to, że wszędzie, gdzie się ruszę, czeka mnie niezła zabawa.
Grobicki, Galaś, Wieteska i Kurcewicz idą szybkim krokiem przez plac apelowy jednostki wojskowej w stronę piętrowego budynku dowództwa. Grobicki ma na sobie mundur wojsk lądowych w pustynnym kamuflażu i naszywki podpułkownika. Galaś ma identyczny mundur. Jest sierżantem. Wieteska ma kombinezon lotniczy i narzuconą na ramiona kurtkę motocyklową, a Kurcewicz kombinezon czołgisty. Obcasy stukają o beton. Podbite oko Grobickiego widać pomimo okularów. Galaś garbi się i powłóczy nogami.
W głębi na plac zaczynają nadjeżdżać lawety z czołgami, transportery Rosomak, ciężarówki, wozy dowodzenia. Pojazdy ustawiają się w długim szeregu.
WIETESKA
Co dalej?
GROBICKI
Zobaczymy.
Grobicki zatrzymuje się. Patrzy na obu kapitanów.
GROBICKI (cont’d)
Panowie kapitanowie, odmaszerować do oddziałów. Nic nie widzieliście, o niczym nie wiecie. Jasne?
Wieteska chce coś powiedzieć, ale Grobicki nie daje mu szansy.
GROBICKI (cont’d)
Będzie dobrze. A teraz odmaszerować.
(odwraca się do Galasia)
A ty ze mną i ani słowa.
Wieteska i Kurcewicz odwracają się i idą w stronę zbierających się na placu oddziałów. Grobicki i Galaś wchodzą do stojącego na skraju placu budynku dowództwa.
Grobicki i Galaś wchodzą po schodach. Po chwili znajdują się na piętrze. Przed nimi widać drzwi obite tandetną skórą.
GROBICKI
Nie ruszaj się stąd i żadnej własnej inicjatywy.
Galaś skwapliwie potakuje. Grobicki nie zwraca uwagi na odpowiedź: wygładza mundur i puka do drzwi, po czym naciska klamkę.
Pokój jest nieduży i niemal od podłogi do sufitu wypełniony książkami. Generał DRESZER (54), niski, szczupły, szpakowaty, o zimnym spojrzeniu, siedzi za idealnie uporządkowanym biurkiem. Drzwi otwierają się. Do pokoju wchodzi Grobicki, staje przed biurkiem na baczność.
GROBICKI
Panie generale, podpułkownik Grobicki melduje się do raportu.