Scenariusz na wspólne życie - Violetta Vinci - ebook

Scenariusz na wspólne życie ebook

Violetta Vinci

3,2

Opis

Pola zabiera swoich przyjaciół z tętniącego życiem Poznania do Darłowa, rodzinnej miejscowości nad morzem. Tam chce wypocząć i zapomnieć o rozstaniu. Nie chce się angażować w nowy związek, ale chłopak z sąsiedztwa komplikuje jej życie. Kto dla miłości poświęci wszystko? Opowieść o pragnieniach, miłości i wyborach.

Specyficzna atmosfera w niewielkim miasteczku wywołuje niezapomniane emocje. Wydarzenia zmieniają losy bohaterów na ich przyszłe życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (5 ocen)
2
0
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Vio­let­ta Vin­ci

Sce­na­riusz na wspólne życie

Co­py­ri­ght © by Vio­let­ta Vin­ci

Rok wy­da­nia 2014

http://ksiaz­ki­czy­ta­ne.blog­spot.com

Tytuł: Sce­na­riusz na wspólne życie

Au­tor: Vio­let­ta Vin­ci

Wy­da­nie I

ISBN: 978-83-940755-0-7

Pro­jekt okładki: Mi­chał No­wak

Re­dak­cja: Be­ata Wójcik

Ko­rek­ta: Łukasz Mac­kie­wicz

Wszyst­kie pra­wa za­strzeżone. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie całości lub części pu­bli­ka­cji za­bro­nio­ne bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra.

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Przy­jazd do domu ro­dzin­ne­go

Pola i Zuza pośpiesz­nie do­my­kały wa­liz­ki. Umówiły się z po­zo­stałymi pasażera­mi, że każdy za­bie­ra do sa­mo­cho­du tyl­ko po jed­nym bagażu. Trud­no było spa­ko­wać wszyst­kie cen­ne rze­czy do jed­nej tor­by. Ale po­ra­dziły so­bie. Nie­ważne, że trzy razy mu­siały prze­pa­ko­wy­wać wa­liz­ki.

Przy­ja­ciółki po­znały się dzie­więć lat temu, kie­dy roz­po­czy­nały stu­dia na wy­dzia­le an­gli­sty­ki jed­nej z po­znańskich uczel­ni. Po li­cen­cja­cie Zuza wy­je­chała do Lon­dy­nu, gdzie zaczęła pracę jako opie­kun­ka do dzie­ci. Pola do­stała się na stu­dia dok­to­ranc­kie w Po­zna­niu.

Obie zakończyły właśnie nie­uda­ne związki. Były zbyt am­bit­ne, by w wie­ku dwu­dzie­stu sied­miu lat go­dzić się na da­le­ko idące ustępstwa. Chcąc za­po­mnieć o trud­nych przejściach, zor­ga­ni­zo­wały ty­go­dnio­we wa­ka­cje nad mo­rzem dla sie­bie i trójki przy­ja­ciół. Miej­scem do­ce­lo­wym wy­po­czyn­ku miał być dom ro­dzin­ny Poli w Darłowie.

– Pola, szyb­ciej, bo zno­wu się spóźnimy! – Zuza ener­gicz­nie wkładała klu­cze do zam­ka.

– OK, wezmę jesz­cze tyl­ko śmie­ci i możemy ru­szać. Po­cze­kaj! – Pola na chwilę przy­stanęła. – Okna za­mknięte? Żelaz­ko wyłączo­ne? – Po­biegła szyb­ko do sy­pial­ni. – Wszyst­ko w porządku, idzie­my.

Nie było im łatwo znieść wa­liz­ki po scho­dach z trze­cie­go piętra. Wpraw­dzie każda z nich miała tyl­ko je­den bagaż, ale za to nie­miłosier­nie ciężki.

Pola przy­depnęła roz­wiązaną sznurówkę w swo­ich różowych tramp­kach. Aby utrzy­mać równo­wagę i nie spaść, mu­siała po­zwo­lić wa­liz­ce dry­fo­wać po scho­dach.

Przy sa­mo­cho­dzie Zuza ner­wo­wo wyciągnęła kartkę spod wy­cie­racz­ki. Stanęła nie­ru­cho­mo i prze­czy­tała krótką in­for­mację. Ode­tchnęła z ulgą, gdy oka­zało się, że to nie man­dat, tyl­ko re­kla­ma fir­my piorącej dy­wa­ny. Pola za­par­ko­wała na chwilę pod blo­kiem w nie­do­zwo­lo­nym miej­scu i man­dat wca­le by jej nie zdzi­wił. Wsiadły pośpiesz­nie i od­je­chały.

– Tym two­im sa­mo­cho­dem – roz­ma­rzyła się Zuza, wtu­lając ple­cy w skórza­ne opar­cie – mogę je­chać na ko­niec świa­ta. Wiesz, ta wy­pa­sio­na fura pa­su­je do cie­bie.

Pola kupiła no­we­go czer­wo­ne­go ci­tro­ena po dwóch la­tach oszczędza­nia. Ni­ko­mu nie po­zwa­lała nim kie­ro­wać, chy­ba że w nagłych sy­tu­acjach. Jed­nak ta­kich sy­tu­acji było w jej życiu sto­sun­ko­wo nie­wie­le.

Po dzie­sięciu mi­nu­tach pod­je­chały pod czte­ro­piętro­wy bu­dy­nek miesz­kal­ny na strzeżonym osie­dlu. Przy klat­ce scho­do­wej cze­ka­li znie­cier­pli­wie­ni pasażero­wie. Do sa­mo­cho­du wsiadła Ha­nia, Szy­mon pod­szedł do bagażnika.

Ha­nia, per­fek­cjo­nist­ka, i Szy­mon, typ wiecz­ne­go chłopca, po­bra­li się nie­spełna dwa mie­siące temu po wie­lo­let­niej zna­jo­mości. Szy­mon, ma­gi­ster dzien­ni­kar­stwa, pra­co­wał w agen­cji re­kla­mo­wej w Po­zna­niu. Ha­nia po stu­diach pe­da­go­gicz­nych bez­sku­tecz­nie szu­kała pra­cy w za­wo­dzie. Ko­chała dzie­ci i chciała pra­co­wać tyl­ko z nimi.

– Wresz­cie, dziew­czy­ny! Nie mogło się obyć bez małego spóźnie­nia, co? – Szy­mon za­sa­pał się, pa­kując wa­liz­ki do bagażnika.

– Oj, nie ma­rudź. I tak mamy niezły czas – od­parła Zuza.

– Ale miało być po jed­nej wa­liz­ce – wtrąciła Pola.

– Jest po jed­nej. Aaa, to ko­sme­tycz­ka. – Ha­nia wska­zała na małą wa­lizkę.

– Ro­zu­miem – roześmiała się Pola.

Po ko­lej­nych dwu­dzie­stu mi­nu­tach do­tar­li do Su­che­go Lasu, gdzie miał na nich cze­kać ostat­ni współpasażer. Mar­cel, wy­so­ki, przy­stoj­ny blon­dyn w oku­la­rach prze­ciwsłonecz­nych, sie­dział w po­zy­cji lo­to­su przy przy­stan­ku au­to­bu­so­wym. Ten wrażliwy fi­lo­zof był przez wszyst­kich po­strze­ga­ny jako ta­jem­ni­czy sa­mot­nik. Pra­co­wał w tej sa­mej fir­mie co Szy­mon na sta­no­wi­sku gra­fi­ka kom­pu­te­ro­we­go. Mężczyźni przy­jaźnili się od sześciu lat.

Kil­ka lat temu pod­czas jed­nej z wy­praw or­ga­ni­zo­wa­nych przez sa­morząd stu­denc­ki obie­ca­li so­bie, że zro­bią wszyst­ko, aby ich przy­jaźń prze­trwała. Od tam­tej pory raz w roku spędza­li ze sobą kil­ka dni. Za­wsze mo­gli na sie­bie li­czyć i nie­jed­no­krot­nie po­ma­ga­li so­bie w trud­nych sy­tu­acjach.

Cała czwórka, oprócz Zuzy, miesz­kała w Po­zna­niu i sta­rała się spo­ty­kać re­gu­lar­nie raz w ty­go­dniu. Nic jed­nak nie zastąpi prze­by­wa­nia ze sobą przez kil­ka dni i nocy z rzędu, dla­te­go raz w roku de­cy­do­wa­li się na wspólny wy­jazd. Łado­wa­li wte­dy aku­mu­la­to­ry na ko­lej­ny rok. Za każdym ra­zem spraw­dza­li zmia­ny swo­ich cha­rak­terów, bo jak twier­dził Mar­cel, du­sza lubi się zmie­niać.

Je­cha­li spo­koj­nie drogą tran­zy­tową nu­mer je­de­naście. Licz­ne przy­stan­ki opóźniały nie­co podróż, ale to nie miało zna­cze­nia. Naj­ważniej­sze, że znów byli ra­zem. Je­den postój oka­zał się nie­co dłuższy. W połowie dro­gi, w Pod­ga­jach, mu­sie­li cze­kać na Mar­ce­la, którego po­byt w to­a­le­cie odro­binę się przedłużył, po­nie­waż za­trzasnął się w ka­bi­nie. Ko­lej­ne pół go­dzi­ny minęło, za­nim pra­cow­nik roz­wier­cił za­mek.

– Dojeżdżamy! – krzyknęła Pola.

– To nie­ważne, że je­cha­liśmy z Po­zna­nia do Darłowa sie­dem go­dzin. – Machnęła ręką Zuza. – Mogłabym z wami je­chać trzy doby, albo dłużej. Nadal nie wierzę, że udało nam się w jed­nym cza­sie zor­ga­ni­zo­wać wspólny wy­jazd.

– Zuza, je­steś mi­strzy­nią, uciec z Lon­dy­nu, gdy aku­rat roz­po­czy­nasz nowy biz­nes!

– Ko­cha­na, nie­ważna pra­ca, gdy ma się w per­spek­ty­wie spędze­nie wa­ka­cji z przy­ja­ciółmi – od­parła Zuza z en­tu­zja­zmem. – Ja to ja, ale na­sze za­obrączko­wa­ne gołąbki chciały je­chać na mie­siąc mio­do­wy na Co­sta Bra­va, a wy­brały Co­sta Darłowo.

– Mamy na­dzieję, Pola, że wiesz, co ro­bisz, przy­wożąc nas tu­taj? – ode­zwała się Ha­nia, uśmie­chając się sze­ro­ko. – Praw­da, Szy­mon­ku? Co­sta Darłowo brzmi bar­dziej in­try­gująco niż Co­sta Bra­va.

– Ha­necz­ko, wszędzie tam, gdzie je­steś ze mną, będzie do­brze – po­wie­dział Szy­mon, całując żonę z czułością w czoło.

– A nasz Mar­cel zno­wu śpi. Prze­sy­pia całą podróż, a po­tem się dzi­wi, że nie wie, o co cho­dzi. – Zuza odwróciła się w stronę Mar­cela i rzu­ciła w nie­go małą po­duszką, którą ener­gicz­nym ru­chem wyciągnęła spod głowy. – Po­bud­ka!

Mężczy­zna pod­sko­czył prze­stra­szo­ny, ude­rzając przy tym głową o szybę sa­mo­cho­du, ale już po chwi­li szcze­rze się uśmiechnął.

Wszy­scy roześmia­li się donośnie, gdy w tle z głośników roz­brzmiał głos Mi­cha­ela Bublé w pio­sen­ce It’s a Be­au­ti­ful Day. Zuza i Pola na­tych­miast zaczęły śpie­wać utwór swo­je­go ulu­bio­ne­go wy­ko­naw­cy.

Nie­ba­wem przy­ja­cie­le wje­cha­li do Darłowa. Mia­stecz­ko przy­wi­tało ich słoneczną po­godą.

Końcówka czerw­ca była w tym roku wyjątko­wo ciepła. Ruch na uli­cach był na ra­zie umiar­ko­wa­ny. Spo­ro sa­mo­chodów miało re­je­stra­cje z różnych części kra­ju, a na­wet Eu­ro­py, co świad­czyło o tym, że se­zon wa­ka­cyj­ny już się zaczął.

Gdy wy­sie­dli przed do­mem ro­dziców Poli, za­parło im dech w pier­siach. Po­czu­li, że zna­leźli się w nie­zwykłym miej­scu. Ich go­spo­da­rze miesz­ka­li w par­te­ro­wej wil­li w sty­lu ka­na­dyj­skim. Dwie okrągłe ko­lum­ny przy wejściu połączo­ne były ze scho­da­mi w sty­lu hisz­pańskim, a mała fon­tan­na od­gry­wała rolę ron­da. Brązo­wo­czer­wo­na dachówka połyski­wała w słońcu jak ta­blicz­ka cze­ko­la­dy. Okna o ościeżni­cach w zbliżonym do da­chu ko­lo­rze zda­wały się ma­chać skrzydłami do nowo przy­byłych.

Cały te­ren ogro­dzo­ny był drew­nia­nym płotem w ko­lo­rze kasz­tanów, który har­mo­ni­zo­wał z ko­lo­rem da­chu. W kil­ku miej­scach, sy­me­trycz­nie po obu stro­nach podwórza, przy­ciągały wzrok ni­skie drzew­ka wkom­po­no­wa­ne w bruk i oto­czo­ne ka­mie­nia­mi w ko­lo­rze pia­sku.

W po­bliżu widać było po­dob­ne re­zy­den­cje, stojące w bez­piecz­nej od­ległości od sie­bie. Każdą z nich ota­czał płot, co gwa­ran­to­wało miesz­kańcom ano­ni­mo­wość.

– O kurczę, Pola, kim są twoi ro­dzi­ce? – za­py­tał Mar­cel z nie­do­mkniętymi ze zdzi­wie­nia usta­mi.

– Tato jest ma­ry­na­rzem, a mama ciągle szu­ka swe­go miej­sca w życiu. Od nie­daw­na pra­cu­je w domu przy kom­pu­te­rze. Twier­dzi, że In­ter­net to cały jej świat. Jakoś so­bie radzą.

– Jakoś? Chciałbym tak so­bie ra­dzić. O kurczę, jeśli Darłowo jest ta­kie cud­ne jak ten dom, to już mi się po­do­ba.

– Widzę, że od mo­je­go ostat­nie­go po­by­tu u was dużo się zmie­niło – za­uważyła Zuza.

– A ja­kie tu jest świeże po­wie­trze, czu­je­cie? W Po­zna­niu ta­kie­go nie ma – zawołała Ha­nia. – Szy­mon, dla­cze­go w Po­zna­niu nie ma ta­kie­go po­wie­trza?

– Bo w Po­zna­niu nie ma mo­rza – od­po­wie­dział Szy­mon, przy­tu­lając żonę. – No do­bra, Pola, pro­wadź da­lej. Ktoś jest w domu?

– Jak wie­cie, ro­dzi­ce są w Hisz­pa­nii, za­fun­do­wa­li so­bie wa­ka­cje z oka­zji trzy­dzie­stej rocz­ni­cy ślubu. W domu po­win­na być moja sio­stra, zna­cie Lenę. Wróciła z Po­zna­nia już ty­dzień temu, po za­li­cze­niu se­sji.

Gdy Pola wyciągała swoją wa­lizkę z sa­mo­cho­du, za­ha­czyła o coś w środ­ku i cała za­war­tość bagażu zna­lazła się na pod­jeździe.

– Ko­cham cię za to! – roześmiała się Zuza.

Po­mogła przy­ja­ciółce spraw­nie za­pa­ko­wać wa­lizkę i poszły da­lej, jak gdy­by nic się nie stało.

Zuza jak za­wsze wyglądała zja­wi­sko­wo. Nie tyl­ko in­te­re­so­wała się modą, ale też pro­jek­to­wała i szyła swo­je stro­je. Na­wet do sa­mo­cho­du uszyła so­bie błękit­ny kom­bi­ne­zon z krótkim ręka­wem, który ide­al­nie za­ma­sko­wał jej krągłości, a pod­kreślił pier­si i smukłe ręce.

Na­gle z domu wy­biegła z krzy­kiem Lena.

– Pola! Szyb­ko, szyb­ko, chodźcie tu wszy­scy. Ra­tun­ku! Ja tam nie wejdę.

Przy­stanęli jak wry­ci.

– Co się stało? – próbował do­wie­dzieć się Szy­mon.

– Uspokój się, nie dra­ma­ty­zuj i po­wiedz, co się dzie­je – drążyła Pola.

– Tam, tam, w kuch­ni, cho­dzi.

– Kto cho­dzi? – Za­in­te­re­so­wał się tym ra­zem Mar­cel. – Od­dy­chaj, od­dech jest nie­zwy­kle ważny.

– Ktoś jest w domu? – do­cie­kała Pola.

– Tak. I cho­dzi, w kuch­ni…

– Zo­stańcie tu – roz­ka­zał Szy­mon. – Mar­cel, chodź ze mną.

Kie­dy mężczyźni we­szli do domu, Pola próbowała do­wie­dzieć się od sio­stry cze­goś więcej.

– Dzwo­nić po po­licję? Co tam się stało? Ktoś się włamał? Uspokój się, Lena, i wszyst­ko nam opo­wiedz.

Nie otrzy­maw­szy od­po­wie­dzi, dziew­czy­ny po­sta­no­wiły wejść do domu.

– Ni­ko­go tu nie ma – wy­szep­tał Mar­cel. – Może jest na górze.

– Nie­możliwe! – krzyknęła Lena. – Nie­możliwe, żeby pająk tak szyb­ko po­szedł na górę.

– Pająk?! – powtórzy­li wszy­scy w tym sa­mym mo­men­cie.

– Je­steś nie­nor­mal­na! – roześmiała się Pola.

Szy­mon, kie­dy opa­no­wał już śmiech, poważnie za­py­tał:

– Gdzie ostat­ni raz wi­działaś to nie­bez­piecz­ne stwo­rze­nie?

– W kuch­ni, przy oknie – od­parła Lena.

Szy­mon od­sta­wił de­li­kat­nie krzesła i prze­sunął stół.

– Jest! Nasz nie­pro­szo­ny i jakże nie­bez­piecz­ny gość. Ura­tuję ci życie, Leno, i wy­pro­wadzę go przed dom, do­brze?

– Cieszę się, że już je­steście. Nie lubię być w domu sama. – Uspo­ko­jo­na Lena uści­skała wszyst­kich ser­decz­nie na po­wi­ta­nie.

– Niezły początek – uśmiechnęła się Ha­nia.

– Wi­taj­cie w na­szym domu ro­dzin­nym – zaczęła ofi­cjal­nie Pola. – Roz­gośćcie się. Na górze są trzy sy­pial­nie i łazien­ka, na dole sa­lon, kuch­nia i łazien­ka. Łóżko w każdym po­ko­ju jest jed­no, ale podwójne. Ja z Leną zajmę sy­pial­nię ro­dziców, Ha­nia i Szy­mon mogą za­miesz­kać w po­ko­ju Leny, a ty, Zuza, mu­sisz dzie­lić ra­zem z Mar­ce­lem nie tyl­ko pokój, ale i łóżko. Chy­ba że któreś z was woli spać w sa­lonie, ale tu są nie­rozkłada­ne i nie­zbyt wy­god­ne sofy.

– Nie ma pro­ble­mu, praw­da, Mar­cel? Nie zmie­niłeś orien­ta­cji? Nadal wo­lisz chłopców? Będę bez­piecz­na? – do­py­ty­wała Zuza.

– Ta­aaaak. – Na twa­rzy Mar­ce­la po­ja­wił się ru­mie­niec.

Wszy­scy wie­dzie­li, ja­kiej orien­ta­cji jest Mar­cel, i ni­ko­mu to nie prze­szka­dzało. Może dzięki temu tak do­brze do­ga­dy­wał się z dziew­czy­na­mi. Jed­nak jego blond włosy i sza­re oczy po­do­bały się nie tyl­ko ko­bie­tom. Wszyst­kich za­chwy­cała jego wrażliwość i po­mysłowość. Nie­kie­dy za­cho­wy­wał się jak dziec­ko po do­sta­niu wy­ma­rzo­nej za­baw­ki. Te­raz też tak wyglądał. Stał bez­rad­ny w białym T-shir­cie, krótkich spoden­kach i ukręcał da­szek od czap­ki. Cały Mar­cel.

Tym­cza­sem Ha­nia i Zuza po­sta­no­wiły zwie­dzić dom. Mar­cel i Szy­mon roz­gościli się na górze, a sio­stry zaczęły przy­go­to­wa­nia do ko­la­cji. Lena już wcześniej ugo­to­wała swo­je po­ka­zo­we da­nie, czy­li la­za­nie. Za­pach ba­zy­lii roz­no­sił się po całym domu. Po­zo­sta­wało tyl­ko na­kryć do stołu i zawołać głod­nych gości.

– Zuza, czu­jesz to co ja? – Ha­nia przy­mrużyła oczy i pochłaniała wzro­kiem wnętrze sa­lo­nu.

– Co mam czuć? Je­dze­nie. – Odwróciła się w kie­run­ku kuch­ni.

– W tym domu czuć szczęście – wy­szep­tała Ha­nia.

Ha­nia za­wsze była po­dat­na na emo­cje i za­chwy­cała się drob­ny­mi rze­cza­mi. Często nosiła luźne su­kien­ki, w myśl za­sa­dy, że du­sza lubi mieć luz. Ra­zem z Mar­ce­lem two­rzy­li duet wrażli­wych dusz.

Sa­lon go­spo­da­rzy, połączo­ny z kuch­nią, za­ska­ki­wał. Zo­stał tak urządzo­ny, że spra­wiał wrażenie dużo większe­go, niż był w rze­czy­wi­stości. W holu stała za­bu­do­wa­na sza­fa, która mogła po­mieścić ubra­nia i buty przy­najm­niej dwu­dzie­stu osób. W po­bliżu usta­wio­no dużą beżową sofę w kształcie li­te­ry U, która wręcz zachęcała do od­po­czyn­ku. Obok sofy stał mały sto­lik, pod jedną ze ścian ni­ska ko­mo­da, a na niej te­le­wi­zor. Po dru­giej stro­nie po­ko­ju, pod oknem, pysz­nił się ciem­ny dębowy stół, wokół którego roz­sta­wio­no osiem krze­seł z wy­so­ki­mi, miękki­mi opar­cia­mi. Na sto­le w szkla­nej mi­sce kusiły owo­ce: jabłka, grusz­ki, kiwi, ba­na­ny. W dru­giej mi­sce pach­niały doj­rzałe tru­skaw­ki.

Część ja­dalną od­dzie­lał długi blat, obu­do­wa­ny z jed­nej stro­ny półkami na książki, a od stro­ny kuch­ni – szaf­ka­mi. Me­ble ku­chen­ne w ko­lo­rze we­nge, z do­dat­ka­mi wa­ni­lio­wy­mi i chro­mo­wa­ny­mi wykończe­nia­mi, do­da­wały temu miej­scu nie­wy­mu­szo­nej ele­gan­cji.

Na wszyst­kich oknach w domu nie­po­wta­rzal­ny kli­mat two­rzyły drew­nia­ne żalu­zje ko­lo­ru orze­cha la­sko­we­go, a świeże kwia­ty roz­sta­wio­ne w wie­lu miej­scach nada­wały do­mo­wi przy­tul­ny cha­rak­ter.

Wi­dok ścian wywoływał naj­większe emo­cje, bo sta­no­wił klucz do przeszłości ro­dzi­ny miesz­kającej w tym domu. Na słonecz­nym tle wi­siały ob­ra­zy, duże i małe, przed­sta­wiające jej członków w ko­lej­nych la­tach życia. Były więc Lena i Pola same, z ro­dzi­ca­mi i dziad­ka­mi, na działce, w górach, nad mo­rzem, z laj­ko­ni­kiem i smo­kiem, na ro­we­rach, na stat­ku, a na­wet w to­gach.

Sio­stry miały długie, ja­sne włosy jako dziew­czyn­ki i upływ cza­su ani nożycz­ki tego nie zmie­niły. Mimo że Lena miała pro­ste włosy, a Pola kręcone, za­wsze je ze sobą my­lo­no. Lena po­sta­no­wiła więc na stu­diach prze­far­bo­wać włosy na na­tu­ral­ny, ciem­nobrązowy ko­lor.

Mar­ce­la i Szy­mo­na ściągnęły wresz­cie na dół za­pa­chy do­chodzące z kuch­ni. Wszy­scy sie­dli do stołu i z ape­ty­tem zje­dli pierw­szy posiłek nad mo­rzem. Po­tem de­lek­to­wa­li się se­zo­no­wy­mi owo­ca­mi.

– Słuchaj­cie, je­steśmy nad mo­rzem, świe­ci słońce, pachną tru­skaw­ki i nie ma bro­war­ka? – wtrącił w pew­nym mo­men­cie Szy­mon.

Lena z zakłopo­ta­niem zaczęła się tłuma­czyć, że wy­le­ciało jej to z głowy.

– Nie martw się, słonecz­ko, wu­jek Mar­cel o wszyst­kim pomyślał.

Po­biegł do garażu i przy­niósł z sa­mo­cho­du dwie zgrzew­ki piwa, po dwa­naście pu­szek każda.

– Tyl­ko pamiętaj­cie, to jest za­pas na cały ty­dzień. – Po­gro­ził pal­cem. – Żebyście nie wy­do­ili wszyst­kie­go w je­den dzień! Po jed­nym do posiłku na lep­sze tra­wie­nie.

– Oczy­wiście, Mar­cel­ku, prze­cież je­steśmy do­rosłymi, kul­tu­ral­ny­mi ludźmi – od­po­wie­dział Szy­mon, składając przy tym usta w dzióbek.

Posiłek je­dli po­wo­li. Opo­wia­da­li za­baw­ne hi­sto­rie, wspo­mi­na­li cza­sy stu­denc­kie. Zuza nie­ustan­nie pod­kreślała, jak wie­le zmie­niło się przez sie­dem lat, kie­dy nie od­wie­dzała Poli w domu jej ro­dziców.

W pew­nym mo­men­cie roz­legł się dźwięk te­le­fo­nu. Lena po­biegła ode­brać.

– Halo, mamuś. Tak, wszy­scy do­je­cha­li. Nie, nie je­steśmy głodni. Tak, mamy pełną lodówkę. Nie mar­tw­cie się. A jak u was? – Po po­ta­kującej głowie Leny można się było zo­rien­to­wać, że również do­brze. – Do ju­tra, mamuś, wy­po­czy­waj­cie.

– Lo­su­je­my, kto zmy­wa, czy jest ktoś chętny? – za­in­te­re­so­wał się Szy­mon.

– No wiesz, zjadłeś przy­go­to­waną przez Lenę ko­lację i chcesz, żeby lo­so­wała? – obu­rzyła się Ha­nia. – A jeśli ona wy­lo­su­je zmy­wa­nie, do­brze będziesz się czuł?

– Nic mi nie za­szko­dziło, ko­cha­nie, czuję się świet­nie.

– Igno­rant, muszę cię le­piej wy­cho­wać.

– Daj­cie spokój, dzi­siaj zmy­wa na­sza przy­ja­ciółka. – Pola ucięła wy­mianę zdań między małżon­ka­mi i zaczęła zbie­rać na­czy­nia.

– Ja? – Zuza wstała zdzi­wio­na.

– Do­bra, ja. – Ha­nia pod­niosła się jesz­cze ener­gicz­niej.

– Nie­eeee, przy­ja­ciółką tego domu jest ktoś inny.

– Kto? – spy­tały obie, naj­wy­raźniej zdez­o­rien­to­wa­ne.

– Zmy­war­ka! – roześmiała się Pola.

Za­pa­ko­wała na­czy­nia do in­te­li­gent­nej ma­szy­ny ułatwiającej życie. Włączyła ją, po czym zbliżyła się do okna.

– A te­raz chodźcie zo­ba­czyć drugą stronę domu.

Pola po­deszła w kuch­ni do dużych oszklo­nych dwu­skrzydłowych drzwi bal­ko­no­wych. Za­pa­liła światła, bo na zewnątrz za­padła już ciem­ność, i oczom wszyst­kich uka­zał się fan­ta­stycz­ny ogród.

– O kurczę, Pola – Mar­cel onie­miał. – Wi­dzisz, Ha­niu, na Co­sta Bra­va nie miałabyś ta­kich wi­doków.

Ogród w