Samobójstwo - Marlena Ledzianowska - ebook + audiobook + książka

Samobójstwo ebook i audiobook

Marlena Ledzianowska

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Młody hedonista i narcyz oraz trzydziestoletnia „grzeczna dziewczynka” sąsiadują ze sobą. On trawi życie na taniej rozrywce i pomnażaniu majątku, ona – na zadowalaniu wszystkich wokoło. Choć żyją kontrastowo odmiennie, oboje coraz bardziej odczuwają pustkę wewnętrzną i przejmującą samotność. Nawiązują korespondencję mailową, ale nie wiedzą, jak wyglądają, mimo że mieszkają w sąsiedztwie. Listy stają się coraz bardziej wylewne i emocjonalne…

Trudne relacje, mobbing i jego skutki, bolesne konflikty, w końcu – miłość, która jest kołem ratunkowym, nie zawsze jednakże wykorzystanym, to tematy tej poruszającej powieści, zaskakującej na każdym niemal kroku, zarówno odmienną od innych formą, jak i treścią, dotyczącą najbardziej aktualnych problemów współczesnych trzydziestolatków.

Powieść wyciska łzy i rozśmiesza, zmusza do refleksji i przewartościowań. Wprowadza cień metafizyki do boleśnie realnego świata. A może jakieś przyjazne siły mają jednak wpływ na naszą egzystencję?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 548

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 58 min

Lektor: Tomasz Urbański

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Marlena Ledzianowska

SAMOBÓJSTWO

Strona redakcyjna

REDAKCJA: Zuzanna Gościcka-Miotk

KOREKTA: Anna Klas

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

SKŁAD: Anita Sznejder

© Marlena Ledzianowska i Novae Res s.c. 2014 Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-7942-299-9

NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE

al. Zwycięstwa 96 / 98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

Konwersja do formatu EPUB/MOBI:

Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com

Samobójstwo

Letnia gorąca noc pełna była nieuchwytnego piękna. Granatowe niebo, upstrzone gwiazdami, wróżyło upalną pogodę, która dawała się we znaki mieszkańcom Torunia już od kilkunastu dni. Skwar wypędził większość z nich poza mury gotyckiego miasta, więc na ulicach zmalał ruch. Pozwoliło to młodemu mężczyźnie oddawać się w pełni pasji fotografowania. Szedł wzdłuż Bulwaru Filadelfijskiego i celował długim obiektywem aparatu fotograficznego w płynącą leniwym nurtem Wisłę, w której odbijały się światła reflektorów skierowanych na zabytkowe mury. Zbliżył się do mostu. Nie przejeżdżał żaden samochód. Chciał tę pustkę utrwalić na kliszy i wytężył wzrok, by pstryknąć zdjęcie. Wtedy dojrzał kobietę. Spacerowała przy balustradzie, wpatrując się w nurt wody. „Patrzy, jakby była potencjalną samobójczynią”. Wkrótce okazało się, ku jego przerażeniu, że ta myśl nie była pozbawiona racjonalnych przesłanek. Kobieta bowiem zaczęła wspinać się na balustradę. „To mi się chyba śni! Ona naprawdę chce wskoczyć do rzeki”. Sytuacja zmusiła go do natychmiastowego działania. Zanim zdążył się zastanowić, już pędził co sił w jej kierunku. To był odruch. Samobójczyni zauważyła mężczyznę dopiero wtedy, gdy stojąc na poręczy balustrady, przytrzymywała się jedną ręką stalowej konstrukcji mostu.

– Co robisz?! – wykrzyknął, gdy był już bardzo blisko niej, ale nie odpowiedziała, bo wskoczyła w rozświetlony nurt Wisły.

Zdjął w popłochu aparat fotograficzny, który zwisał mu na szyi, i położył go na wąskim chodniku, ciągnącym się wzdłuż mostu tuż przy jezdni. Nie należał do bohaterów, ale jakaś siła pchnęła go w tym samym kierunku. Po chwili czuł przejmujący chłód rzeki. Nurkował w ciemności, szukając w głębinie nieszczęsnej samobójczyni.

* * *

Teresa Danielewicz wpatrywała się w karty dziennika lekcyjnego. Zapisy tematów zajęć tworzyły regularną mozaikę. Jednak porządek ten zaburzały ślady długopisu z czerwonym wkładem naniesione tu i ówdzie w beztroski sposób. „Ciągle traktuje się nas jak uczniów. Musimy wchodzić w dwie różne role. To jakiś absurd! Do południa siedzę przy biurku nauczycielskim, a po południu – w ławce szkolnej na radzie pedagogicznej. Kim ja właściwie jestem?”. Stojący obok nastolatek przerwał swój monolog na temat tragizmu Konrada Wallenroda.

– Tragizm jest to sytuacja bez wyjścia. Bohater musi dokonać wyboru pomiędzy dwiema racjami moralnymi. Cokolwiek wybierze, skazany jest na klęskę... – chłopak mówił niby nakręcony, a ona wyłączyła się całkowicie. Wiedziała, że prymus dobrze zna wyuczoną lekcję. „Bzdury. Przecież musi być zawsze wyjście. Co by się stało, gdyby państwo litewskie przestało istnieć? Może nic takiego? Mieliby innego władcę. Po co ja uczę, skoro w to nie wierzę?”.

– Tak. Patryk, nauczyłeś się tej lekcji. Dostaniesz ocenę bardzo dobrą. Siadaj!

Nie kryła znudzenia. „Prymusik! Nie lubię go jednak... Ciekawe dlaczego? Może dlatego, że sama byłam takim nadgorliwcem?”. Klasa oczekiwała dzwonka, który spóźniał się kilka minut. Nagle głośny dźwięk oznajmił koniec lekcji. Momentalnie zapanował ożywczy chaos. „Nareszcie! Dlaczego ja się cieszę z dzwonka? Przecież praca powinna satysfakcjonować. Ale czy ja widziałam nauczyciela, który czułby się spełniony zawodowo? Każdy marzy tylko o tym, że kiedyś stąd odejdzie, że założy własny interes albo rozpocznie pracę w jakiejś firmie. Co my mamy do zaoferowania tym młodym ludziom? Banda pouczających nieudaczników, którym wydaje się, że mają receptę na wszystko, lecz sami nie potrafią szczęśliwie żyć!”.

– Pani profesor, moja mama chciała się jutro z panią spotkać. Czy może przyjść na długiej przerwie? – zapytała drobna blondynka.

– Dobrze. Niech przyjdzie. Będę czekać w sali 24.

„Nie potrafię powiedzieć »nie«? Gdzie moja asertywność? Przecież tego ich uczymy. Powinniśmy dawać przykład. Ale właściwie kiedy mam spotykać się z rodzicami?”. Zeszła po schodach do pokoju nauczycielskiego, gdzie panował gwar. Mimo to było tam ciszej niż na korytarzu szkolnym. Włożyła dziennik w odpowiednią przegródkę i powiesiła klucz od sali. Schowała podręczniki do szafki. Zdjęła płaszcz z drewnianego wieszaka i ruszyła do drzwi, chcąc jak najszybciej wyjść ze szkoły. Była zmęczona. Omal nie zderzyła się w progu ze swoją przyjaciółką, Renatą Sędzikowską.

– Cześć! Dobrze, że cię widzę. Mam sprawę. Mogę wpaść dziś wieczorem? – zapytała Teresę.

– Skoro masz sprawę... Będę wolna o szóstej. Czekam. Na razie.

– Zatem do zobaczenia.

Teresa z ulgą opuściła mury szkolne. Styczniowy chłód orzeźwił ją nieco. Zapięła płaszcz i poprawiła szalik. „Nigdy nie lubiłam szkoły jako uczennica. Po co skazuję się na przebywanie w tym miejscu?”. Wsiadła do samochodu zaparkowanego na szkolnym parkingu i ruszyła w stronę znajdującego się w innej dzielnicy przedszkola. Dziesięć minut zajął jej dojazd na miejsce. W szatni panował hałas. Dzieci niechętnie wkładały zimową odzież, a zniecierpliwione matki popędzały je bezlitośnie. Pięcioletnia Anetka podbiegła radośnie do mamy.

– Dobrze, że już jesteś, mamusiu!

– Ubieraj się, Aneta. Nie mamy zbyt dużo czasu. Musimy jeszcze po drodze zrobić zakupy. Wieczorem będzie u nas gość – powiedziała Teresa i podała kurtkę swojej córeczce.

Po chwili obie jechały zabawnym dwukolorowym fiatem pandą w kierunku centrum miasta, gdzie budowano z ­zapałem nowe osiedle. Skręciły z impetem w drogę osiedlową. „Pełno aut. Nawet na chodnikach je parkują! Niedługo nie będzie można tędy przejechać”. Otworzyła pilotem bramę otaczającą małe pseudopodwórko wokół nowego bloku. Postawiła samochód obok czarnego błyszczącego audi z przyciemnianymi szybami. „To wóz mojego sąsiada. Nawet nie wiem, jak ten facet wygląda. Wiecznie jest u niego pełno ludzi. Mam dość tego hałasu, tych idiotycznych rozmów i rechotów pijackich!”. Sterylnie czysta klatka schodowa wpływała na nią kojąco. Szczekanie rudego jamnika Teodora zawsze wprawiało ją w mieszane uczucia: złość, ale też sympatię do radosnego i oddanego zwierzaka. Czuła się przez niego poganiana. „Gdzie ten gówniany klucz się podział?! Zaraz wyrzucę na schody całą zawartość mojej torebki pełnej skrytek. Przecież kupiłam ją po to, żeby niczego nie gubić...!”. Otworzyła drzwi i weszła do wielkiego i pustego przedpokoju, gdzie na ścianie wisiało lustro, a na podłodze lśniła biało-czarna szachownica. W progu rudy jamnik podskakiwał w radosnych podrygach, szczekając na przywitanie swojej pani.

– Teodor! Cicho! Już dobrze. Dobry pies, merda ogonem, bo pani wróciła. Jaki radosny i skoczny piesek!

– „I jak tu nie kochać psa, gdy taką mordę ma!” – zaśpiewała radośnie Anetka na widok swego pupila i przytuliła go z całych sił, choć wyrywał się sprytnie, bo nie przepadał za tak wylewnymi pieszczotami.

– Trzeba z nim szybko wyjść na dwór, bo na pewno chce się załatwić! Idź, Aneta, proszę! Zaraz zrobi kałużę.

– Już zdjęłam czapkę! No... dobra... Założę i pójdę. Teodor! Chodź! Idziemy! – zawołała i założyła smycz podekscytowanemu psu, który skakał z radości. „Zaraz nasika na podłogę, jeśli ta dziewczyna się nie pospieszy. Zapomniałam o zakupach! Będę musiała je jednak zrobić. Na szczęście mam obiad od wczoraj. Wystarczy podgrzać. Jurek wróci pewnie wieczorem, jak zwykle. Prawnik! I to ma być dobry zawód? Wiecznie pracuje! Nigdy nie ma czasu dla dziecka ani dla mnie. Muszę wszystko robić sama. Praca, dom, dziecko, praca, dom, dziecko, praca, dom, dziecko. Karuzela. Kierat”. Dźwięk domofonu, w który wklepany został odpowiedni numer, uświadomił jej powrót Anety. Teresa, nie zdjąwszy płaszcza, usiadła na wielkiej, obitej kanarkową skórą sofie. „Skąd mam ciągle brać siły? Czy można kupić jakieś baterie?”.

Anetka, ku zadowoleniu matki, odwiedziła koleżankę w mieszkaniu obok. Teresa mogła więc zrobić zakupy. O siedemnastej Jurek wrócił z pracy. Przywitał się bez wylewności i zniknął na moment w sypialni, by po chwili wrócić w stroju domowym. „Nie lubię go w tym dresie. Odbiera mu męski powab. A przecież jest atrakcyjnym mężczyzną. Co prawda już ma lekką siwiznę, ale ponoć na ciemnych włosach pojawia się dużo wcześniej”.

– Zjesz obiad? – zapytała od niechcenia.

– Chętnie. A co jest? – zadał pytanie, którego tak bardzo nie lubiła.

– Zupa pomidorowa oraz zrazy wołowe z ziemniakami i bu­­raczki – kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie brak pomysłów w tej dziedzinie.

Zasiedli do stołu we trójkę, bo Anetka znudziła się już wizytą u sąsiadów. W milczeniu spożywali popołudniowy posiłek. Nie mieli w zwyczaju ucinać sobie pogawędek przy obiedzie.

– O szóstej będzie Renata – oznajmiła Teresa.

– Trudno. Zamknę się w gabinecie – odpowiedział obojętnie.

Tuż przed przyjściem Renaty Teresa spojrzała niechętnie w lusterko, by skontrolować swój wygląd. Proste, jasne z natury włosy zaczesywała w koński ogon. Dość ładnej twarzy nie potrafiła ozdobić odpowiednim makijażem. Szczupła sylwetka pozwalała jej chodzić na okrągło w dżinsach i golfach. Ubierała się w różne odcienie szarości, czasami połączone z czernią lub bielą.

Renata, przyjaciółka z czasów wspólnych studiów polonistycznych, była punktualna. Usiadły na fotelach przy niskiej ławie. Kawa i ciasto to zwyczaj, który powtarzał się w trakcie ich częstych rozmów.

– Chciałam podziękować ci za pomoc – zaczęła Renata.

– Drobiazg. Nie ma sprawy.

– Nie mów tak. W dzisiejszych czasach praca jest najcenniejszym towarem. Pomogłaś mi.

– Tylko szepnęłam szefowi. Nie potrzebuję tylu nadgodzin. Ty to co innego. Od dawna chciałaś odejść z tej wiejskiej szkoły. I udało się – Teresa natrętnie przyglądała się starannie wyprostowanym, krótko ściętym włosom Renaty, których rudy kolor rozpromieniał twarz. – Zresztą co to za praca: nauczyciel? Słyszałam w jakimś filmie amerykańskim, że kto sam nic nie potrafi robić, ten zostaje nauczycielem.

– A kto nie potrafi uczyć, ten zostaje nauczycielem w-f-u – dodała rozbawiona Renata. – Tak. Masz rację, ale lepszy rydz niż nic. Można szukać dalej.

– Ty powinnaś pracować w jakiejś firmie. Jesteś singlem, nie masz dodatkowych obowiązków...

– Łatwo powiedzieć...

– Ja natomiast... no cóż – dziecko, mąż, prowadzenie domu.

– Ja też mam mieszkanie do sprzątania, choć, przyznaję, że nie tak imponujące, jak twoje...

– Ale nie masz dziecka, które trzeba na czas odebrać z przedszkola – dość zadziornie stwierdziła Teresa.

– Nie narzekaj! Masz dobrego męża, który sporo zarabia. Ja muszę sama troszczyć się o siebie.

Doszłoby pewnie do sporu, gdyby nie fakt, iż w mieszkaniu obok włączono głośną muzykę. Towarzyszyły jej wybuchy śmiechów.

– To znowu mój sąsiad. Imprezowicz! Powinnam mu zwrócić uwagę – zmieniła temat.

– A może lepiej czasem się zabawić, zamiast wciąż narzekać? – nieoczekiwanie wypaliła Renata.

– Nie mam czasu na taką rozrywkę – oburzyła się Teresa.

– Chyba na żadną. A może warto go znaleźć? – ciągnęła Renata.

W tym momencie w salonie zjawił się Jurek. Przebrał się w bardziej wyjściowy strój. Teresa odetchnęła z ulgą. Usiadł na sofie i zagadnął:

– Słyszałem, że pracujecie razem. Teraz będziecie już zupełnie nierozłączne, co? – próbował zażartować.

– Tobie też by się przydał przyjaciel – ripostowała Teresa.

– Może ten, który mieszka za ścianą? Na pewno byś się nie nudził – dodała Renata.

– Przemyślę to – Jurek nie sprawiał wrażenia rozbawionego.

Rozmowa przedłużyła się do dziesiątej. Teresa uświadomiła sobie, że jej córka pewnie chce już spać. Przeprosiła towarzystwo i zajrzała do dziecięcego pokoiku. Zostawiła przyjaciółkę w towarzystwie swego męża.

– Anetko. Nie nudziłaś się? – zapytała z troską.

– Nie, mamo. Oglądałam bajki w moim telewizorze.

– To dobrze – odpowiedziała Teresa. – Idź szybciutko wymyć się, a ja pościelę łóżko i przygotuję piżamkę.

„Nie powinna sama siedzieć przed telewizorem”.

Wszedł Jurek i oznajmił spokojnym tonem:

– Odwiozę Renatę. Jest już późno. Ona nie ma samochodu.

– Dobrze – odpowiedziała Teresa. Ucieszyła się z chwili spokoju. „Poczytam Anecie, bo poświęcam jej za mało czasu. Skąd go brać? Żeby tak można było kupować minuty, godziny, dni. To głupie. Przecież właśnie dlatego nie mamy czasu, że chcemy mieć pieniądze...”.

Kiedy Anetka leżała zadowolona w łóżku, Teresa otworzyła jedną z książek dla dzieci w miejscu, gdzie znajdowała się zakładka, i zaczęła czytać. Patrzyła, jak dziecko powoli zamyka oczy, rozkłada się wygodnie w łóżku. Czytała tak długo, aż córeczka usnęła. Wtedy do przedpokoju wszedł Jurek.

– Wiesz, ten sąsiad rzeczywiście wyraźnie przesadza – stwierdził spokojnie i wyszedł do salonu. Teresa poprawiła kołdrę. Po chwili wyszła cicho z dziecięcego pokoju.

* * *

Kacper Winkler zabawiał się w towarzystwie przyjaciela, Kamila Kulczaka oraz dwóch koleżanek z pracy. Opijał awans na menedżera.

– Nareszcie! Może w końcu wypłynę na szerokie wody – powiedział, rozlewając starannie wino do kryształowych kielichów.

– Zdrowie gospodarza! – Kamil wzniósł toast. Towarzystwo z gromkim śmiechem przechyliło kielichy. Seksowna blondynka w kusej spódniczce zaczęła uważnie oglądać kryształowe naczynie, obracając je pod ostrym światłem wielkiej lampy, przypominającej dinozaura lub kosmitę.

– Rosenthal! Gdzie je kupiłeś?

– W AlmiDécor – z satysfakcją odpowiedział zadowolony gospodarz.

– Drogie, co? – drążyła blond piękność.

– Nooo.

– Ostatnio nieźle ci się powodzi, co? – rozglądała się po wielkim minimalistycznym mieszkaniu.

– Owszem. Nie narzekam. Ty też dobrze sobie radzisz, Patrycja. Nowy wóz...

– Ciebie i tak nie przegonię – stwierdziła.

– Staram się, jak mogę, by to ci się nie udało – odpowiedział zadziornie. „Może nawet niezła laska...”.

– Nie przechwalaj się tak, bo zapeszysz! – przerwał mu Kamil. – Przyznaję jednak, że mieszkanie masz po prostu zajebiste! Zajebiste, facet! Jak ty to zrobiłeś?!

– Tak, jak większość normalnych ludzi. Wziąłem wielki kredyt i... kupiłem. A po kilku miesiącach okazało się, że wartość mieszkania wzrosła prawie dwukrotnie – przechwalał się Winkler.

– Chyba ktoś ci pomógł w urządzaniu... – odezwała się Beata, ciemnowłosa młoda kobieta, ubrana niczym urzędniczka w banku. Biel bluzki, podkreślona przez czarny pulower, była zbyt oficjalna, zwłaszcza w połączeniu z wąską szarą spódniczką do kolan.

– No tak. Rzeczywiście. Wynająłem... dekoratora wnętrz. Nie chciałem ryzykować. Tak było prościej, wygodniej i szybciej. Minimalizm to właśnie to! Odpowiada mi. Pozwala utrzymać porządek.

– Ty i ten twój porządek! – odezwał się Kamil. Głośny śmiech dziewcząt dopełnił te słowa. To był ulubiony temat wszystkich imprez z udziałem Winklera.

– Oglądaliście łazienki? – zapytał gospodarz.

– Tak! – krzyknęli wszyscy jednocześnie.

– Ta biała przeraża swoją sterylnością – stwierdziła Beata.

– Jak sterylność może przerażać?! – zdziwił się Kacper.

– Wierz mi, może – poparła koleżankę Patrycja i posłała porozumiewawcze spojrzenie Kamilowi, który pociągnął ich ulubiony temat.

– Blat barku jakoś niewyraźnie się świeci. Zauważyłeś, Kacper? Widać okropne plamy, jak się spojrzy pod światło...

– Gdzie?! Chyba żartujesz? Dokładnie czyściłem wszystkie powierzchnie najnowszym Pronto... – zaniepokoił się Kacper. Znowu wybuch śmiechu przerwał mu tę zabawną mimo woli wypowiedź.

– Banda palantów! – udawał obrażonego.

– No. Nie przejmuj się tak bardzo... – pocieszał kolegę Kamil. – Po prostu zrozum normalnych ludzi. Możemy bać się rewizyty.

– Nie przesadzaj, stary. To, że zalatują ci nogi, można przeżyć – zakpił Kacper z przyjaciela, ku uciesze rechoczących kobiet. Delikatnie dotknął ręką czubka głowy, by upewnić się, że najmodniejsza fryzura, specjalnie usztywniona, trzyma fason. Spojrzał w wielkie lustro, wiszące pomiędzy długą półką na książki i komodą. Markowe ciuchy leżały nienagannie, więc niebieskie oczy ich właściciela rozbłysły na moment radością.

– Mam nadzieję, że mimo wszystko przyjdziesz do mnie w przyszłą sobotę na imprezę z okazji moich dwudziestych dziewiątych urodzin. Będzie niezła zabawa. Nie może się obejść bez mojego najlepszego przyjaciela – Kamil zauważył zabawne zachowanie Winklera. – Wyglądasz świetnie, jak zwykle zresztą, ale powoli zamieniasz się w...

– Narcyza – dodała ciemnowłosa Beata. – A to odbiera mężczyźnie sporo seksapilu, wbrew pozorom. Nie wiedziałeś o tym? Kobiety wolą, aby to one mogły się przeglądać w lustrach oczu swych partnerów. Ty nas zakompleksiasz swoim perfekcjonizmem.

– W pracy nie narzekają na mój perfekcjonizm – bronił się Kacper.

– Takie czasy. Lubią pracoholików, bo oni dają zarobić firmie. Ale to się może zmienić – odparła z przekąsem Beata.

– Wątpię, czy kiedykolwiek będzie się cenić lenistwo w pracy – ripostował Kacper „Robi się coraz bardziej nudna. Jak ona się ubrała? Jakby wybierała się na rozmowę kwalifikacyjną. Co ten Kamil w niej widzi?”.

– Lenistwo jest tak samo potrzebne, jak pracowitość. Jedno uwypukla drugie. Nie wiedziałeś? – dodała.

– Więc właśnie leniuchujemy! – Winkler zakończył wywód na temat pracy i wypoczynku.

– Kacper! Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – Kamil udawał obrażonego.

– Chyba nie masz żadnych wątpliwości, że przyjdę. Zapiję się na umór!

– Z radości czy ze smutku? – zapytała Patrycja, która przez kilka minut skupiała swą uwagę wyłącznie na wnętrzu mieszkania gospodarza.

– Ze smutku, że mój kumpel obchodzi ostatnie urodziny przed trzydziestką.

„Ja mam dopiero dwadzieścia osiem”.

– Może powinniśmy nieco ściszyć? – Kamil zadbał o relacje przyjaciela z sąsiadami.

– W dupę z sąsiadami! Wolnoć Tomku w swoim domku!

* * *

Teresa Danielewicz leżała w łóżku obok swojego męża. Z ulgą powitała tę chwilę, gdy mogła zafundować sobie jedyny prawie odpoczynek. Lubiła czuć, że zaraz pogrąży się we śnie i ucieknie od wszelkich powinności. Jurek tymczasem położył się nie na boku, jak to zwykle bywa, ale na wznak. To wróżyło rozmowę.

– Kochanie, mam pewną sprawę do ciebie... – zagadnął w taki sposób, że spodziewała się nieprzyjemności.

– Słucham. Proszę cię jednak, nie przedłużaj niepotrzebnie, bo jestem już zmęczona – odpowiedziała.

– Chodzi o... to, że jutro chciałbym, abyśmy wszyscy złożyli wizytę moim rodzicom...

– No nie! Znowu?! Ciągle ich odwiedzamy. Naprawdę nie wiem, kiedy spędzimy przyjemny, relaksujący weekend – odparła z gniewem.

– Proszę cię, tylko nie rób awantury, dobrze? Mama ostatnio niedomaga i prosiła, byśmy przyjechali... Wiesz przecież, że jako jedyny syn mam pewne obowiązki – przypomniał Jurek prawie patetycznym tonem. Teresa wiedziała, że nie wygra.

– No dobrze. Pojedziemy. Wiedz jednak, że ja nie wierzę w to całe pogorszenie stanu zdrowia. Ona choruje na zawołanie. Kiedy nie ma innego powodu, żeby cię ściągnąć, to wmawia sobie choroby. Dajesz sobą manipulować.

Pewnie mówiłaby tak jeszcze długo i coraz szybciej, gdyby nie podważalny argument, który wytrącał jej wszelką broń i skazywał ją na przełykanie złości.

– To oburzające, co mówisz! Mamusia ma już przeszło siedemdziesiąt lat. Stary człowiek chce tylko zobaczyć się z najbliższymi. Być może to ostatni jej rok życia. Jak możesz? Skończmy tę niepotrzebną rozmowę. Rano wyjeżdżamy i już! Przypominam ci, że dużo mamusi zawdzięczamy – odwrócił się na bok i przykrył kołdrą po sam czubek głowy. Teresa kipiała złością.

– Wiem, gdyby nie ona, to nie mielibyśmy tego pięknego mieszkania. Nawet gdybym bardzo chciała zapomnieć, to nie pozwoliłbyś mi na to. Pamiętam o tym, do cholery!

„Nienawidzę tej jędzy! Nienawidzę jej i już! Nic na to nie poradzę. To samo się we mnie rodzi i panoszy. Chciałabym, by było inaczej, ale nie potrafię zmienić swych uczuć. Ile razy próbuję być dobrą synową, żeby poczuć się lepiej, to ona przygotowuje nową intrygę, żeby pociągać za sznureczki. Żyje tylko wymyślaniem kolejnych. Chce rządzić. Męża już dawno pozbawiła jaj. Ja nawet nie wiem, czy on w ogóle istnieje! Syna uzależniła od siebie. Wykorzystuje wszystkie atuty. Nawet jej starość i choroby są kartą przetargową. Obwinia wszystkich wokół. Ciągle przekupuje. Wszystkich. Nawet Anetę, która doskonale wie, że jeśli przyjedzie do babci, to dostanie prezent, a jeśli nie, to podarunek przepadnie. Stara materialistka. I co ja tam będę robić? Słuchać jej narzekań na podły świat? Wiadomo, że Jurek i jego ojciec zamkną się w pokoju, a ja będę musiała wysłuchiwać i robić dobrą minę do złej gry. Oni już znaleźli swój sposób na radzenie sobie z tą jędzą. Po postu jej unikają. Sprytnie. Tylko dlaczego ja muszę się męczyć z tą babą, która ciągle robi mi wyrzuty, że nie jestem dość dobrą synową, dość dobrą matką, a przede wszystkim dość dobrą żoną? Bo przecież Jurek miał dzisiaj wygniecioną koszulkę. Kto jest winien? Zła żona, nie prasuje koszulek mężowi, bo wciąż się leni. Nie pucuje mieszkania starym, biednym, schorowanym teściom, bo jest leniwą krową, której chce się czytać książki. I po co, jak nie ma z tego zarobku? A jeszcze jakie ma wymagania! W weekendy chciałaby sobie wyjeżdżać nie wiadomo gdzie. W sobotę, zamiast gotować wieczorem niedzielny obiad, to do teatru jej się zachciewa. Paniusia! Wiem, że ona tak właśnie o mnie myśli. Przecież to kobieta z innej bajki. Czy nie ma jakiegoś ratunku? Jakiegoś wyjścia z tej sytuacji? Wiem, że po weekendzie będę jeszcze bardziej zmęczona niż przed nim. A przecież muszę jakoś egzystować w szkole. Moja praca oczywiście nic nie znaczy, bo wcześnie wracam do domu. A kto przygotuje się do lekcji? Kto sprawdzi te uczniowskie wypociny? Moja praca nic nie znaczy, bo ja przecież zarabiam grosze! Gówniane grosze! Ucz się, ucz, a garb ci sam wyrośnie. Mnie już rośnie. Czuję go na plecach. A kto musi się zajmować domem i dzieckiem? Sprzątanie, zakupy, obiadek. W kółko. On przecież ma poważną pracę. Poważną, bo popłatną i tyle! Ale czasu dla dziecka nie ma, bo musi pracować i w przerwach zajmować się starą, kochaną mamusią. Już chrapie. Śpi i nic go nie obchodzi, bo załatwił sprawę. No nie! W ten sposób to ja nie będę spała przez całą noc. On śpi, a ja rozmyślam o weekendzie. To jakiś koszmar! Pójdę na chwilę do kuchni. Łyknę kilka ziółek uspokajających, otworzę szerzej okno i... może zasnę”.

Po cichu wyszła z łóżka. W kuchni usłyszała dźwięki muzyki. Dość przytłumione, ale jednak słyszalne. „To znowu ten hedonista! Ciągle imprezuje. Zadzwonić po policję? Nic nie wskóram. Może później robić mi na złość. Odpuszczę sobie. Zajrzę do Anetki. Pewnie znów się odkryła. Jak zachoruje, to będę musiała wziąć zwolnienie, bo przecież Jurek nie może. Jak zaprowadzę ją do przedszkola z katarem, to przedszkolanka znowu będzie mnie opieprzać, że nie dbam o dziecko. Wezmę zwolnienie, to szef będzie gderał. Musi być zdrowa! Następny antybiotyk na pewno wytworzy zaklęte koło. I wtedy osłabiony organizm będzie znowu podatny na choroby i znowu trzeba będzie brać antybiotyk. I tak w kółko. No tak. Miałam rację. Cała spocona i odkryta! A ja szerzej otworzyłam okno! Te ziółka chyba zaczynają szybko działać, bo coś mi się ziewnęło. Dobrze, że łyknęłam więcej. Może się wyśpię. Muszę, bo inaczej jutro nie wytrzymam. Najwyżej wypiję rano mocną kawę i już”.

Położyła się do łóżka i skuliła w pozycji embrionalnej. Odwrócona tyłem do męża, usnęła.

* * *

Kacper obudził się późnym rankiem obok blond piękności i przypomniał sobie wczorajszy wieczór. Patrycja spała. Resztki makijażu odebrały jej urodę. Z bliska było widać odrosty na włosach. Zdradzały sztuczność i niedoskonałość. Spojrzał na nią bez odrobiny namiętności. „A wczoraj wydawała się taka piękna... Gdzie ja miałem oczy? Za dużo opala się w solarium. Widać to przy dziennym świetle. Szybko się zestarzeje laska. Oho, chyba zaczyna się budzić. Pójdę do łazienki”. Szybko wymknął się i zamknął za sobą drzwi. Uspokoiła go biel kafelków. Lubił przeglądać się we wszystkich lustrach i w różnym oświetleniu: od najzimniejszego do najcieplejszego. Lekko opalona skóra wyglądała zdrowo. Mięśnie ­zdradzały ­systematyczne ćwiczenia na siłowni. Zaczął myć zęby elektryczną szczoteczką. „Pewnie pojedzie zaraz po śniadaniu. I dobrze! Pójdę na basen i do sauny! Muszę o siebie zadbać. Potem dokładnie sprzątnę mieszkanie”.

– Kacper! Gdzie jesteś? Która godzina?

Blondynka weszła do łazienki.

– O, to ty!? Wołałaś mnie? Woda leciała...

– Jasne! Myjesz zęby...

Przeciągnęła się zalotnie, pewna swej urody. Niezbyt dokładnie związała szlafrok Kacpra. Winkler zerknął w lusterko i zobaczył, co się święci.

– Zjesz oczywiście śniadanie ze mną...? – zapytał, unikając jej spojrzenia.

– „Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd...” – zanuciła leciutko nie w ciemię bita blondynka. – Tak, oczywiście, bardzo chętnie.

– To ja już zwalniam ci łazienkę i idę do kuchni – oznajmił uprzejmym tonem.

– W porządku – odparła.

Wprawnymi ruchami dłoni sprawdził, czy nowe spodenki leżą na nim idealnie. Otworzył lodówkę. „Zrobię jajecznicę. Nic innego nie przychodzi mi do głowy, a jajka są, cebula jest i trochę boczku też. Dobra. Mam nadzieję, że szybko sobie pójdzie. Po co ja się z nią przespałem? Teraz będzie problem... Nie lubię takich rozmów, ale czasami są konieczne. Nie wydaje się, na szczęście, kochliwą romantyczką...”. Pokroił cebulę na bambusowej deseczce. Wrzucił na rozgrzany tłuszcz i zajął się boczkiem. „Chyba się kąpie. Mam nadzieję, że nie zaleje całej łazienki i dokładnie umyje wannę. Nie znoszę sprzątać po kimś”. Dorzucił do podsmażonej cebuli boczek, który głoś­no zaskwierczał. „Z jajami trzeba będzie poczekać, aż wyjdzie z łazienki. To nawet dobrze, bo będę mógł uporządkować w tym czasie sypialnię. Wyobrażam sobie, co tam się dzieje!”. Starannie pozbierał porozrzucane ciuchy kobiece i ułożył na fotelu.

– Już jestem – oznajmiła blondynka, owinięta jedynie w ręcznik.

– Tak? To chodźmy do kuchni. Dokończę jajecznicę. „O czym ja teraz mam z nią rozmawiać? No przecież nie o pogodzie. A właściwie dlaczego nie?”.

– Mróz nadal trzyma. Widać przez okno, że ludzie chodzą jacyś tacy opatuleni... – zagadnął i wrzucił jaja do boczku z cebulką. Energicznie zamieszał.

– Czyżbyś na dodatek był zmarzluchem? – sprowokowała Patrycja.

– Na dodatek? – udał zdziwienie.

– Pedant... karierowicz... narcyz...

– Hm. To w niczym ci się nie podobam? – zadał nieodpowiednie pytanie.

– Nooo. W jednym... owszem... – chwyciła widelec. Talerzyk pełen jajecznicy stał już przed nią. Spojrzała prowokacyjnie, obserwując jego reakcję. Kacper zakrztusił się.

– O co ci chodzi? – zapytał, by zebrać myśli.

– Domyśl się...

„A jednak na mnie leci i daje to wyraźnie do zrozumienia. Ratunku!”.

Nagły telefon przyszedł mu w sukurs. Przeprosił i wyszedł do przedpokoju. Poczuł ulgę, gdy usłyszał głos Kamila. Przyjaciel umawiał się na trening w siłowni.

– Nie jestem pewien... Dobrze... postaram się być o jedenastej – celowo mówił głośno. Kacper był bardzo wdzięczny przyjacielowi za ten telefon, bo wybawił go z kłopotliwej sytuacji. Odechciało mu się jednak jeść. Wyrzucił resztki jajecznicy prosto do kosza na śmieci. Uważał przy tym, by wpadły do worka.

– To Kamil? – zapytała Patrycja.

– Tak. Chce się spotkać ze mną na siłowni...

– To jedź! Ja już muszę się zbierać...

– No tak. Zadzwonię... – Kacper poczuł, jak wraca mu dobry humor.

– Nie musisz – jednak Patrycja lekko go popsuła.

„Mogłaby zachować pozory, ale musiała wbić mi szpilę”.

– Wiem – powiedział, wytrzymując dzielnie jej zimne spojrzenie.

– Gdzie moje ciuchy? – zapytała.

– W sypialni na fotelu. Poukładane.

Dziewczyna ubrała się szybko i pożegnała chłodno Kacpra, który, nie zwlekając, udał się na spotkanie z przyjacielem. Prawie w biegu zamknął drzwi i wyszedł na mróz. Tuż koło klatki schodowej nieoczekiwanie poczuł, iż nadepnął na coś miękkiego. „Nie do wiary! Kurwa! To niemożliwe!!! Wszedłem w psie gówno! Co za chamstwo mieszka w tym bloku! Burki jakieś czy co!? Jak tak można?! Co ja teraz zrobię?! Muszę jakoś ten but wyczyścić w śniegu, i to jak najszybciej, bo będę zostawiał ślady. Wyglądam jak pajac. Żebym tylko wiedział, kto nie dopilnował zwierzaka! Przyłapię go. Na pewno przyłapię go następnym razem”. Szorował but w śniegu długo, starannie i dyskretnie. Ciągle bał się, że podeszwa jest nadal brudna. W końcu wsiadł do wozu. W niespełna pół godziny był na miejscu. Nie przepadał za widokiem siłowni. Nigdy nie było w niej porządku. Godził się jednak na znoszenie tego bałaganu z konkretnego powodu. Mógł do woli powiększać swoje mięśnie, rozmawiając z przyjacielem. Dwa w jednym. To mu odpowiadało.

– Jestem. Sorry, spóźniłem się, bo... coś mi wypadło – powiedział na widok Kamila podnoszącego sztangę.

– Cieszę się, że jesteś, bo to znaczy, że pozbyłeś się Patrycji. O to ci chodziło? – położył sztangę i podał dłoń Kacprowi.

– Jo – odpowiedział w gwarze toruńskiej Winkler.

– Nie podobała ci się? Przecież to niezła laska. Dziewczyna jak z obrazka – Kamil wyraził swoje zdziwienie.

– Stary, nie wiesz, co mówisz! – zaprzeczył gwałtownie Kacper.

– Mylisz się. Wiem – odpowiednie spojrzenie dopełniło to stwierdzenie wymownie.

– Chcesz powiedzieć, że ty i ona...? – Kacper nie był pewien, czy dobrze zrozumiał Kamila.

– Tak. Właśnie.

– To sam ją rzucasz i chcesz, żebym ja był zadowolony?! – oburzył się Winkler.

– Kto powiedział, że ją rzuciłem? To ona odeszła. Spodobałeś się jej. Dlaczego te laski tak na ciebie lecą? – Kamil wyraził swoją zazdrość.

– Przestań! Wiesz doskonale, że chcę odpocząć od związków. Zabierają dużo czasu i... pieniędzy.

– A co ci się nie podobało w Patrycji? Nie wymyła po sobie kibla? – z ironią w głosie zapytał Kamil, po czym chwycił sztangę i powoli podniósł ją do góry. Oddychał przy tym rytmicznie, nadymając poczerwieniałe policzki.

– Wanny! – ripostował Kacper i usiadł na rowerku.

– Niewiele się zatem pomyliłem...

– Nie o to chodzi! Wiesz doskonale. Nie chcę się teraz wiązać – Kacper ostro pedałował na rowerku.

– A kiedy? – zapytał zasapany Kamil, który chciał w inny sposób porozmawiać z przyjacielem.

– Nie teraz. To nie jest dobry czas na romanse – uciął temat Winkler.

– Nigdy nie jest – Kamil cedził przez zaciśnięte zęby.

– Znalazłeś sobie ponurą laskę i od razu się wymądrzasz! – Kacper wypalił zbyt ostro i spojrzał niepewnie na reakcję przyjaciela.

– Nie musi ci się podobać. I nie jest wcale ponura. Po prostu ma trochę oleju w głowie i... zasady... – bronił się Kamil.

– Zasady? Jakie zasady?! Odkąd interesują się dziewczyny z zasadami, co? – zakpił bezlitośnie Kacper.

– Od teraz – poważnie i pewnie odpowiedział Kamil.

– Zaczynasz się zmieniać w nudziarza – szydził Winkler.

– Jestem zakochany... – Kamil zaryzykował szczerość.

– Zakochany? A co to znaczy? Że masz ochotę na seks z dziewczyną? – prowokował.

– To też. Ale nie tylko. Jestem przy niej szczęśliwy – spokojnie odpowiedział Kamil.

– Szczęśliwy? Nie poznaję cię. Nieźle cię wzięło, stary. Gratuluję zatem, bo ja nie znam takich uczuć.

– Wszystko przed tobą. Pod warunkiem jednak, że przejdzie ci ta ślepa miłość do innej osoby.

– Ślepa miłość? Do jakiej osoby?

– Do siebie samego.

* * *

Teresa niechętnie otworzyła oczy w sobotni poranek. Miała mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyła się, że może dłużej pospać. Z drugiej jednak przypomniała sobie o konieczności wizyty u teściów i poczuła niechęć do męża. Nie wiadomo, dlaczego właśnie do niego. „A jednak wyspałam się. To najważniejsze. Najbardziej nie lubię tej ociężałości ciała i umysłu po nieprzespanej nocy, świadomości zmęczenia ukrywanego przed otoczeniem. Strachu, że to się znów powtórzy. Dzisiaj jestem wyspana. To miłe uczucie. Wstanę pierwsza, bo mam dużo do zrobienia”. Prawie zadowolona, ubrała szlaf­­­rok i ukryła się na moment w łazience. Zapaliła najciemniejsze światło. Przemyła twarz i wsmarowała krem. Wymyła zęby i związała włosy. To był koniec jej toalety. Przemknęła po cichu do kuchni, otwartej na pokój dzienny. „Jakie potrawy ja mam ciągle wymyślać na te śniadania, obiadki i kolacje? Skąd czerpać pomysły? Może powinnam zacząć oglądać programy kulinarne? Włączę telewizor. Chyba leci Nigella Lawson. Rzeczywiście. Miałam rację. Skąd ta kobieta czerpie tyle energii? Chyba z tego jedzenia, którego sobie nie żałuje. Pewnie musi co jakiś czas stosować diety”.

Dźwięk telewizora pozwolił jej zagłuszyć własne myśli. Czuła, że nie jest sama, a nie przepadała za swoim towarzystwem. Rzeczywiście na ekranie pojawiła się piękna ciemnowłosa i ciemnooka kobieta o rubensowskich kształtach, umiejętnie podkreślonych przez wąską spódniczkę, dopasowaną do ciała bluzkę w tym samym kolorze oraz trawiastozielony krótki sweterek. Z wdziękiem godnym Afrodyty przygotowywała niedzielne śniadanie. Każda czynność zdawała się sprawiać jej przyjemność. Teresa spojrzała przez moment i zabrała się do pracy. „Jak można cieszyć się z krojenia chleba i układania wędliny na talerzu? To jakiś cyrk. Patrzę na nią i ­zaczynam wierzyć, że to możliwe. Czy to ona udaje i oszukuje, żebym ją oglądała, czy ja nie potrafię w nic włożyć odrobimy entuzjazmu?”.

Usłyszała charakterystyczne szuranie kapciami i za chwilę zobaczyła swego męża. Zmierzwione włosy i rozpięta piżama zdradzały bezpośrednie przejście z sypialni do kuchni.

– Tak wcześnie wstałaś? Przecież jest sobota? – zagadnął, spoglądając z apetytem na stół w salonie.

– Zapomniałeś, że musimy wyjechać do twoich rodziców? Wiesz przecież, że jeśli przyjedziemy później, to matka będzie robić fochy. Zawsze rozlicza nas z czasu. Jej zdaniem powinniśmy wstawać skoro świt nawet w niedzielę, bo kto rano wstaje... – zaczynała wylewać swą gorycz serca na męża, który zdawał się przyjmować to ze stoickim spokojem.

– Przesadzasz! Mamusia po prostu nie może się nas doczekać. To chyba zrozumiałe w jej wieku, prawda?

– Nas?! Mnie na pewno nie! – wkurzył ją swoją hipokryzją.

– Dlaczego tak mówisz? – wyraził swoje oburzenie.

– Bo to prawda! Do cholery! – Teresa już nie przebierała w słowach.

– To twój punkt widzenia. Nie wiesz, co ona czuje – stwierdził obojętnie.

– Wystarczy spojrzeć na jej twarz i wszystko jasne. Jak mo­­żesz tego nie widzieć?! Jak możesz być tak ślepy?! – te słowa prowadziły wprost do kłótni.

– Proszę! Skończmy już tę dyskusję, bo ona do niczego nie prowadzi – zapobiegł temu Jurek.

W tym momencie weszła zaspana Anetka, co zmusiło jej rodziców do udawanego spokoju.

– Co jest na śniadanie? – zapytała.

– Zobacz sama – odpowiedziała Teresa, która nie lubiła mó­­­­­wić o potrawach przygotowanych przez siebie. – A zresztą idź najpierw umyć twarz i zęby. „To on daje jej zły przykład. Potem dziwić się, że dziecko rozczochrane i niemyte siada do stołu. Mamuśka tak go wychowała!”.

W końcu zaczęli wspólnie spożywać posiłek, w milczeniu zagłuszanym przez dźwięki dochodzące z telewizora. Cała trójka patrzyła w ekran jak zahipnotyzowana.

– Nikt nie wyszedł z psem! – nagle przypomniała sobie Teresa.

– Anetko! Jak zjesz śniadanie, to wyjdziesz z pieskiem, tak? – Jurek zdawał się prosić, ale tylko słowami, bo jego ton był rozkazem. Dziewczynka nie protestowała. Zwykle była biernie posłuszna.

– Dobrze – powiedziała tylko.

Zaraz po śniadaniu ubrała się bez słowa i założyła psu obrożę. Widać było, że już nie mógł się doczekać. Gdy otwierała drzwi, Teodor wybiegł z mieszkania na klatkę schodową. Zanim Aneta zdążyła zejść po schodach, załatwił swą potrzebę obok drzwi wejściowych.

– Tak szybko przyszłaś? – spytała podejrzliwym tonem Teresa.

– Tak. Jest zimno i Teodor szybko zrobił kupkę... Chciał już do domu. On nie lubi mrozu – dziewczynka przezornie nie powiedziała całej prawdy.

W ciągu następnej godziny Teresa wykonała rutynowe czynności. Sprzątnęła po śniadaniu, zasłała łóżka. Włożyła dżinsy i niebieski golf. Makijaż zabrał jej znacznie mniej czasu niż przeciętnej kobiecie: nieco pudru, lekko podkreślone rzęsy, usta powiększone za pomocą błyszczyka w naturalnym kolorze.

– Jurek, jesteś gotowy do wyjścia? – zapytała męża.

– Tak, za chwilę mogę wychodzić – odparł.

Wtedy zajrzała do dziecięcego pokoiku, gdzie Anetka sa­­motnie bawiła się lalką, czekając cierpliwie na nowe rozporządzenia.

– Idziemy, Aneta. Szykuj się! – Teresa wiedziała, że nie musi powtarzać dwa razy. Tyle matek narzeka na zachowanie swoich dzieci. Jej córka nie wymaga ani specjalnej uwagi, ani kar, bo zwykle robi to, czego się od niej oczekuje. Po prostu jest niekłopotliwa. „Nie lubię momentu wychodzenia z domu, bo zawsze jest stresujący. Zwykle pojawia się problem. Poza tym pies szaleje. Ten chaos mnie osłabia. Potrzebuję trochę spokoju”.

– Gdzie się podziała moja komórka?! – krzyczał Jurek. – Aneta! Na pewno znowu się nią bawiłaś!

– Nie ruszałam twojej komórki, tato – odpowiedziała dziewczynka.

– Na pewno włożyłeś ją do kieszeni kurtki – podpowiedziała Teresa. – Sprawdź!

Jurek zaczął nerwowo szukać telefonu. Znalazł zgubę.

– Rzeczywiście. Jak człowiek ma tyle na głowie... – usprawiedliwił się bardziej przed samym sobą niż przed żoną i córką. – Idziemy!

Skaczący z radości pies narobił hałasu. Na szczęście mieszkali na parterze i szybko wyszli na mroźne powietrze. Weszli do samochodu. Stał wyjątkowo na parkingu zamiast w garażu.

– A co, jeśli nie zapali? – zapytała Teresa, która obawiała się nagle następnego problemu.

– Mój lexus!? Chyba żartujesz! – żachnął się Jurek.

Kiedy wszyscy zajęli miejsca w wozie, włożył kluczyk do stacyjki i próbował włączyć silnik. Coś zacharczało i cała czynność spaliła na panewce. Teresa zaśmiała się pod nosem.

– Spokojnie. Mówię przecież, że zaraz będzie wszystko w porządku.

Powtórzył czynność i tym razem się udało. Ruszyli. Na drodze wewnętrznej musieli bardzo powoli lawirować pomiędzy wozami. Kiedy w końcu wyjechali na główną trasę prowadząca do Inowrocławia, Jurek włączył radio.

* * *

Wracając z siłowni, Kacper zajechał do Galerii ACM. Lubił oglądać wystroje wnętrz, planować kupno tego czy innego bibelotu. W holu poczuł falę ciepła, która zmusiła go do zdjęcia wierzchniego nakrycia. Z zimową kurtką pod pachą rozglądał się najpierw na parterze. Porównał najnowsze modele telewizorów. Tempo zmian zaczynało go przerastać. Czuł się jak na karuzeli, która wciąż niemiłosiernie przyspieszała. „Poszukam prezentu dla Kamila. Powinien być dowcipny i drogi”. Wszędzie witali go uprzejmi i kompetentni sprzedawcy. Gdy tylko próbował się czemuś bliżej przyjrzeć, już zagadywali, uśmiechając się sztucznie.

– Dzień dobry! Czy mogę w czymś pomóc?

– Dzień dobry! Czy coś podać?

„Gdybym potrzebował pomocy, to przecież bym powiedział, pacanie. Nie męcz mnie! Zostaw mnie w spokoju. Zanim coś mi wepchniesz, muszę się zastanowić, popatrzeć. A ty już włazisz na chama do mojej kieszeni. Gdzie twoje maniery, co?!”. Odpowiadał jednak w tym samym tonie.

– Nie. Dziękuję bardzo. Poradzę sobie.

W końcu znużony wyszedł ze sklepu, uznawszy, że nic ciekawego w nim nie przybyło. Miał ochotę trafić w takie miejsce, gdzie nie byłoby powtarzalności artykułów i zachowań. Gdzieś, gdzie panowałby inny klimat. Pojechał do centrum miasta i cierpliwie szukał wolnego miejsca na parkingu. Znalazł. Dzień nie sprzyjał spacerom, więc Kacper sam się dziwił, co tu robi. Nie spoglądał wcale na piękne zabytkowe kamienice, nie cieszyły go kocie łby w małych, krętych uliczkach. Jednak tam właśnie zaczął szukać intuicyjnie innego sklepu. Właśnie sklepu, bo to była jego ulubiona rozrywka. W końcu zobaczył napis „Antyki” i otworzył drzwi. Zaskrzypiały. W środku panował półmrok. Kacper wypatrywał sprzedawcy, ale nikogo nie było. Zaczął rozglądać się dookoła. Zobaczył mnóstwo dziwnych przedmiotów. Stare, przesadnie zdobione zegary prześcigały się w tykaniu, komponując niechcący jakąś wspólną, dziwną melodię. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Kacper omal nie zahaczył o niego głową. W końcu potknął się o zydel przykryty czerwoną poduszką. Zobaczył kurz na ladzie. „Nie za czysto tutaj. I ciemno jakoś. A jednak... chyba mi się to podoba. Tu na pewno można znaleźć coś... niepowtarzalnego. Tylko gdzie podział się sprzedawca?”. Zakaszlał głośno. Z głębi pomieszczenia dochodził dźwięk powolnych kroków. Nagle Kacper zobaczył przygarbioną sylwetkę starszego mężczyzny. Ubrany dziwnie, w długi czarny fartuch, przygładził resztki włosów po bokach głowy i poprawił okrągłe druciane okulary na nosie, dzięki czemu można było ujrzeć jego przenikliwe, małe oczy. Patrzył mądrze i dobrotliwie, ale Kacper poczuł ciarki na plecach. Wtedy sprzedawca odezwał się prawie szeptem:

– Dzień dobry szanownemu panu. Jestem pewien, że wiem, czego pan szuka.

– Tak? A niby skąd? – zdziwił się Kacper.

– To już moja tajemnica. Mój patent – posłał świdrujące spojrzenie prosto w oczy swego klienta.

– Czego zatem szukam? – zapytał Winkler.

– Myślę, że tego... – wskazał wielkiego białego anioła w rogu pomieszczenia obok obrazu przedstawiającego dziwny pejzaż.

– Anioła? – zdziwił się Kacper. – Może anioła właśnie...? – dodał w taki sposób, jakby pytał sam siebie.

– Zdecydowanie tego anioła – odpowiedział sprytny sprzedawca, mocno podkreślając słowo „tego”. W jego tonie nie było cienia wątpliwości.

– Tego? Dlaczego tego właśnie? – Kacper nie zauważył wcale, że role się odwróciły i to on zadawał pytania, a stary ku­­piec znał odpowiedzi.

– Na to pytanie pan sam mi odpowie – starzec podniósł z wysiłkiem figurkę i postawił na ladzie. Robił to tak nieudolnie, że Kacper chwycił anioła, by zapobiec jego potłuczeniu. Zaskoczyła go gładkość porcelanowej powierzchni. Spojrzał na ogromne skrzydła anioła. Posągowa twarz lekko się uśmiechała. „Piękny! Naprawdę piękny. Nigdy takiego nie widziałem, a jest tego pełno na rynku. I na dodatek wielu ludzi je kupuje. Anioły. To taka moda. Ten jest chyba... stary”.

– Podoba się panu, prawda? – zapytał albo stwierdził sprzedawca.

– Tak. Coś w nim jest... – przyznał Kacper.

– Bardzo wiele, proszę mi wierzyć. To cudowny anioł. Powinien należeć właśnie do pana – zapewnił sprzedawca.

– Do mnie? O nie! Nie gustuję w tego typu bibelotach. Myślałem o swoim przyjacielu, który niedługo wyprawia dwudzieste dziewiąte urodziny...

– Jak go pan kupi, to zmieni pan zdanie – sprzedawca wyraźnie wiedział, co mówi. Zachowywał się profesjonalnie, choć zupełnie inaczej niż większość handlowców.

– Wątpię... Czy on jest... zabytkowy? – zapytał niepewnie Kacper.

– O! Tak. Zdecydowanie. Jest bardzo... stary – odpowiedział przekonująco kupiec.

– Jak bardzo? – drążył Kacper.

– Na to pytanie nie odpowiem panu.

– Rozumiem. Ile kosztuje zatem?

– Jest bezcenny w rzeczywistości...

– Ile!? – zniecierpliwił się Kacper.

– Jak dla pana... trzysta złotych.

– Drogo. Bardzo drogo – Kacper przez chwilę zastanawiał się, czy powinien się targować. Uznał, że jeśli to przedwojenny anioł, do tego porcelanowy, to może być wart nawet więcej. Chciał zaimponować w towarzystwie i kupić coś, o co nikt by go nie podejrzewał.

– Okay! Kupuję – podjął szybką decyzję i poczuł zadowolenie. „Na urodzinach najlepszego przyjaciela nie można oszczędzać”.

– Nie pożałuje pan! – sprzedawca powiedział to tonem bardzo uroczystym.

– Zobaczymy – Winkler zakończył rozmowę, wyjmując wielki skórzany portfel. Miał na szczęście gotówkę, bo nie podejrzewał, by w tym miejscu można było płacić kartą kredytową. Sprzedawca nie przeliczył nawet zapłaty, lecz szybko schował pieniądze do podręcznej szufladki.

– To okazyjna cena. Niedługo muszę bowiem zamknąć sklep. Pozbywam się towaru.

– Do widzenia – powiedział Kacper i chwycił anioła. Wyszedł ze sklepu. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim samochodzie. Kiedy zapuszczał silnik, naszły go jakieś wątpliwości.

„Nie wiem, po co cię kupiłem”. A jednak widok anioła sprawiał mu przyjemność. „Niektórzy wierzą, że anioły pomagają. Czy ja potrzebuję pomocy? Dlaczego właściwie pomyślałem o sobie, przecież to prezent dla Kamila? Jemu może się ­przydać, zwłaszcza gdy całkiem straci głowę dla tej laski i zechce się żenić”. Zajechał na parking pod blokiem i pożałował, że nie kupił garażu. Widok samochodów równiutko postawionych jeden obok drugiego prawie wyprowadził go z równowagi. „No nie! Nie ma miejsca dla mojego wozu. Muszę zaparkować obok, na chodniku. W końcu straż miejska zacznie wlepiać mandaty i co wtedy?”.

Objął czule anioła dwiema rękami i zaniósł pod drzwi klatki schodowej. Musiał jeszcze wpisać kod, aby wejść do środka. W końcu znalazł się w swoim schludnym mieszkaniu. „Postawię go na razie na komodzie w salonie. Niech tam stoi. No, teraz mogę w spokoju robić porządki”. Tę myśl wyparła inna, gdy nieopatrznie zerknął do szuflady w komodzie, gdzie leżało niechciane zdjęcie smutnego chłopca w tanim i znoszonym dresie z kapturem. „Czy ja jestem szczęśliwy? Czy w ogóle potrafię coś takiego odczuć? Nie wiem. Od momentu, gdy stałem się dorosły, a to stało się wcześnie, zawsze do czegoś dążyłem. Kiedy byłem tym zabiedzonym synem alkoholika” – wpatrywał się w owo zdjęciem z bólem – „chciałem uciec z domu. Jak najdalej od tego... piekła. Matka umarła. Walczyłem o edukację. To była ciężka walka. Szybko musiałem zarabiać na siebie. Udało się skończyć zaocznie studia. Potem prag­nąłem nowego samochodu, nowego mieszkania, nowego stanowiska. Dobra. Posiadam to wszystko. I co dalej? Teraz mam czas na myślenie, bo nie muszę już walczyć, bo nie muszę żyć w biegu. Nie wiem. Trzeba szukać nowego celu, ale jakiego? Miłość? Kiedyś to chyba przeżyłem, ale bardzo dawno. Nie dawało zresztą szczęścia”.

Schował zdjęcie do albumu. Zabrał się do intensywnej pracy. Chciał poczuć zmęczenie fizyczne. Sprzątał przez dwie godziny bez przerwy. Usiadł zmęczony i zadowolony z efektów swych działań. Wszystko lśniło. Każda rzecz odnalazła swoje miejsce. Wykąpał się więc i w eleganckim szlafroku zasiadł przed telewizorem. Ostry dźwięk muzyki towarzyszącej reklamom zmusił go do wyciszenia odbiornika. Nagle doznał olśnienia. „Wiem! Chciałem, by moje życie wyglądało tak jak w reklamach. I wygląda teraz. Jednak czegoś mi w tym wszystkim brakuje”. Na jednym z kanałów leciał film familijny. Szybko przełączył. „Dlaczego ja nie oglądam takich filmów? Nie są wiele głupsze od moich ulubionych. Wiem. Nie znoszę widoku rodzin, szczęśliwych rodzin. Nie wierzę w to. A prze­­­cież, gdy byłem chłopcem, o tym właśnie... marzyłem. O prawdziwym domu. I mam go. To znaczy... mam piękne mury, gustownie urządzone. To wszystko. Jeszcze mnóstwo przedmiotów”.

Pesymistyczny nastrój minął, gdy Kacper sprawdził pocztę w internecie. List za listem. Same gratulacje oraz zaproszenia na imprezy. Uśmiech zajaśniał na jego twarzy. Kacper spojrzał wprost na kupionego niedawno anioła.

– Widzisz! Nie jestem sam. Mam mnóstwo przyjaciół.

Anioł uśmiechał się jednak wciąż w ten sam sposób.

* * *

Rano Kacper uświadomił sobie z radością, że jest niedziela. Wstał rześki, wypoczęty, pełen dobrych myśli. Dokonał porannej toalety i zasiadł do samotnego, ale elegancko przygotowanego śniadania. Telewizor dudnił gdzieś z tyłu. Komputer zapraszał do swego wnętrza, migając porozumiewawczo zielonym światełkiem. Winkler odruchowo sprawdził pocztę internetową. Okazało się, że napisała do niego Beata. Tego się nie spodziewał. Zaciekawiony szybko przeczytał. Natychmiast zrzedła mu mina.

Jestem oburzona Twoim zachowaniem wobec Patrycji! Myślisz, że jeśli dziewczyna ma długie nogi i blond włosy, to można potraktować ją jak dziwkę? Jesteś podły.

Beata

Odpisał, nie zastanawiając się dłużej, bo go zezłościła.

Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! Poza tym, jeśli chcesz znać prawdę o swojej przyjaciółce, to niedawno była dziewczyną ­ Ka­­mila. Pa.

Kacper

Poczuł się lepiej, gdy wysłał ten list. „Co ja teraz będę robił w samotne niedziele? Przedtem pracowałem. Teraz nie muszę, więc czym tu się zająć? Dawno nie czytałem żadnej książki. Chyba odwykłem. Może coś sobie kupić? Tak. Pójdę do księgarni. Poszukam nowości”. Włożył ciepłą kurtkę zimową i wyszedł z domu. Pogoda uległa zmianie. Wyraźna odwilż. Śnieg zamienił się w brudną ciapę. Świat zszarzał okropnie. Wszystko, co było ukryte pod białą pierzynką, nagle bezwstydnie eksponowało swoją brzydotę. Miał blisko do centrum, więc poszedł na piechotę. Mimo niesprzyjającej aury na Szerokiej pełno było spacerowiczów. Całe rodziny, chodząc, spoglądały w okna wystawowe i głośno komentowały swoje spostrzeżenia. Nie brakowało też zakochanych par. Kacper pożałował, iż wpadł na tak idiotyczny pomysł, by fundować sobie tego typu przechadzkę. Wszedł do Empiku. Aby zaszyć się wśród półek pełnych książek, musiał jeszcze wejść na górę po krętych metalowych schodach. Zaczął w końcu szperać na regałach z nowościami literackimi. Nie miał żadnego pomysłu. Znalazł w końcu coś, co miało interesującą okładkę. Usiadł w kącie, by sprawdzić, czy wybrana książka ma dużo dialogów. Obok kręciła się matka z dziesięcioletnim synkiem.

– Przypomnij sobie tytuł tej lektury, Patryk!

– Nie pamiętam, mamo. Mam zapisane w zeszycie. Daj mi spokój! Wolę grę komputerową. Są na dole.

– To chodźmy stąd. Wypożyczysz sobie w bibliotece.

„Czy te mamuśki muszą tak głośno rozmawiać ze swoi­mi nieznośnymi bachorami? Wszędzie ich pełno. Nie można nawet poczytać. Zapłacę za tę książkę i pójdę stąd”. Wychodząc ze sklepu, zerknął na zegarek, by sprawdzić, czy może już pójść na obiad. Było jednak za wcześnie. „Wrócę do domu i poczytam sobie. Mam prawo do leniuchowania”. Wracał przygaszony. Spojrzał na swoje przemoczone buty. Białe pręgi na czubkach obuwia bezczelnie odbierały im elegancję. Poprawił szalik, bo zrobiło mu się nagle zimno. Przyspieszył kroku. W ciągu dziesięciu minut stał przed klatką schodową. Wszedł do środka. Nagle zobaczył przed sobą jakąś postać. Zanim zdążył się zorientować, że to Kamil, ostry ból przeszył jego szczękę. Zakręciło mu się w głowie. Zachwiał się i zatoczył. Usłyszał:

– Ty świnio!

– O co ci chodzi?! – zapytał, masując szczękę.

– Musiałeś wszystko popsuć! Jak zwykle!

– O co chodzi, Kamil?! – powtórzył pytanie Kacper.

– O co?! Dziewczyna mnie przez ciebie rzuciła!

– Stary. Wytłumaczę ci...

– Nie mam ochoty cię słuchać. Nie pokazuj mi się na oczy! – Kamil zamknął drzwi na klatce schodowej.

Kacper został sam. Wszedł do mieszkania i powoli zaczęło do niego docierać, co się stało. „Czyżby Beata była zazdrosna o przeszłość? To głupie! Idiotka! Nie moja wina, że mój przyjaciel zakochał się w dziecinnej idiotce... Może jednak mam za długi język?”. Rozejrzał się po mieszkaniu i zatrzymał wzrok na aniele.

– To twoja sprawka, co? Zazdrościłeś mi.

Anioł uśmiechał się, ale Winklerowi wydawało się, że drwi z niego. Widocznie ten uśmiech można różnie interpretować. Kacper nieco zgłodniał, więc zamówił przez telefon pizzę. Czas oczekiwania bardzo mu się dłużył, bo nie mógł przestać rozpamiętywać tego, co się stało. Nigdy dotąd nie dostał w pysk od najlepszego przyjaciela. To bardzo przykre doświadczenie, zwłaszcza że nieoczekiwane. Miał ochotę od razu do niego zadzwonić. Uznał po namyśle, że lepiej poczekać przynajmniej jeden dzień. Przeprosi przyjaciela, porozmawia z Beatą. Ona wróci do Kamila. Wszystko skończy się szczęśliwie.

„Wiedziałem, że miłość i szczęście to dwie różne sprawy. Dlaczego tak mówię? A może rzeczywiście chciałem sobie coś udowodnić i udało mi się? Nie. To absurd. Przecież nie wiedziałem, że ta dziewczyna tak zareaguje. Nie mogłem tego przewidzieć. Nie wygląda na histeryczkę”. Przez pół godziny rozmyślał na ten temat. W końcu dźwięk domofonu przypomniał mu o pizzy. Dał duży napiwek. Zawsze dawał. Zapewniało mu to naprawdę uprzejmą obsługę. Ukroił sobie kawałek i zajadał bez apetytu.

Zmęczył ten obiad dla ubogich i zagłębił się w lekturze. Czytał z większym zapałem niż kiedykolwiek, bo musiał w jakiś sposób uciec przed myślami. Książka zapewnia większy relaks niż telewizja, bo angażuje umysł w pełni. Odrywa od rzeczywistości. Obraz nie zmusza do takiej aktywności umysłowej.

Po kilkudziesięciu stronach poczuł senność. Nie bronił się przed tym. Przespał godzinę. Obudziwszy się, poczuł ból psychiczny. Przypomniał sobie, że coś jest nie w porządku. Wtedy nagle usłyszał szczekanie psa na klatce schodowej. „Oho. Chyba mam szansę przyłapać sąsiada. Co prawda, nie wiem, czy to ten pies, ale mogę chociaż zobaczyć, jak on wygląda i jak wygląda ten drugi burek – jego właściciel”. Szybko włożył kurtkę i buty. Wziął dla niepoznaki worek ze śmieciami i wybiegł z mieszkania. Przed blokiem rozejrzał się wokół. Po chwili zobaczył małego rudego jamnika. Prowadzony był na smyczy przez kilkuletnią dziewczynkę w rozpiętym malinowym płaszczyku i białej czapie z pomponem, nieco przekrzywionej, na głowie. Szybko zerknął na miejsce, w którym poprzedniego dnia jamnik zostawił kompromitującą pamiątkę po sobie. Tym razem też była kupa. „Nieznośny dzieciak nie pilnuje swego psa. Będzie sprzątać. Nie podaruję jej tego!”.

– Hej, mała! Twój pies zrobił kupę pod blokiem. Trzeba to sprzątnąć! I to szybko! Bo poskarżę twoim rodzicom! – spojrzał groźnym wzrokiem na dziewczynkę, która rzeczywiście bardzo się przestraszyła.

– A jak sprzątnę, to nie powie pan rodzicom? – zapytała, patrząc wprost w oczy Kacpra.

– Wtedy nie powiem. Zabieraj się do pracy! – nieco łagodniej odpowiedział przestraszonemu dziecku.

– Nie mam szufelki i zmiotki. Może mi pan pożyczyć? Jeśli mama zobaczy, że wynoszę to z domu...

– Rozumiem... No dobrze. Pożyczę ci – zgodził się bardzo niechętnie. „Będę musiał myć szufelkę i miotełkę. Trudno”. Zostawił dziewczynkę, nakazawszy jej czekanie. Poszła jednak za nim. Stanęła w drzwiach.

– Pan jest tym naszym sąsiadem – stwierdziła.

– Jakim tym? – zapytał.

– Tym, który wiecznie imprezuje i nie daje mamie spać w nocy – odparła szczerze dziewczynka.

– Coś takiego! Ja nie daję spać twojej mamie? – zdziwił się.

– Tak. Mama później jest zła. Na mnie też.

– To nie mój problem. A kim jest twoja mama?

– Mama jest nauczycielką. Uczy polskiego w liceum. Wszyscy uczniowie bardzo ją lubią – z dumą powiedziała dziewczynka. – A pan? Jak pan ma na imię?

– Kacper.

– Ja jestem Aneta!

– Miło mi cię poznać, Aneta – Kacper poczuł, jak złość stopniowo ustępuje miejsca życzliwości. Nagle Teodor trzymany przez swą panią na smyczy zerwał się i wpadł wprost do mieszkania Winklera, nie bacząc na to, że brudzi zabłoconymi łapkami czyściutkie białe kafelki w przedpokoju. Aneta odruchowo pobiegła za nim, zostawiając na podłodze ślady dziecięcych bucików. Kacper nie wierzył własnym oczom. Nie miał pojęcia, jak zareagować. Dziewczynka, biegała po całym salonie, aż złapała swego pupila. Na moment zaniemówiła z zachwytu na widok anioła stojącego na komodzie.

– Ojej! Prawdziwy anioł? – zapytała i spojrzała na zdezorientowanego Kacpra wzrokiem spiskowca.

– Tak. Prawdziwy. Chodźmy już sprzątnąć tę kupę, zanim ktoś inny ją zauważy – powiedział w końcu.

– No dobrze... – niechętnie zgodziła się Aneta.

Oboje wyszli przed blok i wspólnymi siłami zrobili porządek. Kacper pomyślał, że czeka go jeszcze mycie podłogi. Nie zamierzał jednak robić dziecku wyrzutów. „Ładnie się urządziłem”.

– Mama mówi, że jest pan hendonistą – powiedziała Anetka do Kacpra, gdy zamierzał już uwolnić się od jej towarzystwa.

– Co? Chyba... hedonistą – roześmiał się.

– Tak. Właśnie tak. Hedonistą właśnie – potwierdziła dziewczynka z poważną miną.

– Tak mówi o mnie? A to ciekawe? Muszę to przemyśleć w samotności – stwierdził i chwycił za klamkę.

– On mi powiedział, że się panem opiekuje – szepnęła na odchodnym Anetka i mrugnęła do Winklera zalotnie.

– Kto? – zdziwił się już nie po raz pierwszy tego dnia.

– No... anioł przecież! One zwykle mają takie zadania. Jeszcze chciał mi coś powiedzieć, ale nie zdążył.

– Całe szczęście, bo dopiero bym miał do myślenia. Na razie wystarczy.

– No to do zobaczenia. Na pewno będziemy się spotykać, prawda?

– Pewnie tak. Trzymaj się – zakończył rozmowę i zamknął za sobą drzwi. Spojrzał na zabłoconą podłogę. Roześmiał się nagle, sam nie wiedząc, z jakiego powodu. „Co za dzień! Na razie mam dosyć tej krytyki bez pardonu. Więcej nie zniosę”.

* * *

Rzadko kto lubi niedzielne popołudnia. Przywodzą na myśl poniedziałkowy chaos i rozleniwienie. Trudno zatem dziwić się Teresie, że też nie przepadała za tym momentem. Tym razem jednak towarzyszyło jej uczucie ulgi, że wraca do domu i nie będzie musiała oglądać swej teściowej przez kilka najbliższych tygodni. Miała poczucie wykonania ciężkiej pracy, od której odpocznie na jakiś czas. „To się baba nagadała! Nie oszczędziła ani leniwej sąsiadki, która nie myje schodów, ani swego infantylnego męża, nieumiejącego nawet zaparzyć herbaty. Nic jej się nie podoba. Pogoda pod psem i niebezpiecznie w ogóle jeździć samochodem. Nowy rząd rządzi beznadziejnie. Ona by to pewnie lepiej zrobiła. Tylko jej pozwolić! Dobrze, że już się od niej uwolniłam. Nareszcie w domu. Znowu nie zrobiłam porządków przez wyjazd. A co by się stało, gdybym po prostu odmówiła Jurkowi i nie pojechała z nim?”.

– Mamusiu! Rozmawiałam z naszym sąsiadem, panem Kacprem... Winklerem – odezwała się do matki Aneta, nie pozwalając Teresie przemyśleć tego, co zrodziło się w jej głowie.

– To dobrze – odpowiedziała na odczepnego, bo wcale nie zainteresowała się przeżyciem córki. Dość miała swoich ­problemów. „W jakich klasach ja mam jutro lekcje? Aha. Sami maturzyści. Trzeba zebrać do sprawdzenia konspekty ustnych prezentacji. Będzie sporo pracy w tym tygodniu”.

– Kochanie, jutro wrócę później do domu. Muszę popracować nad pewną sprawą... – odezwał się Jurek.

– Rozumiem. W porządku – Teresa ani się nie zdziwiła, ani nie przejęła tą wiadomością.

– Aha. Przeczytałem na drzwiach wejściowych, że jutro o szóstej jest zebranie wspólnoty mieszkaniowej. Może pójdziesz, co? Warto być na bieżąco. Nieobecni nie mają racji – Jurek, mówiąc to, wieszał zimową kurtkę w szafie.

– Dobrze. Pójdę – obojętnie odpowiedziała Teresa, choć wcale nie miała ochoty tam pójść. „Znowu będą się wykłócać o drobiazgi. Nie chce mi się tego słuchać. Pójdę jednak, skoro mnie prosi”.

– Aneta. Położysz się dzisiaj do łóżka wcześniej, żeby się dobrze wyspać – oznajmiła dziecku. Czuła, że nie mówi córce prawdy.

– Dobrze, mamusiu. Ale poczytasz mi książeczkę, chociaż przez chwilę? – prosiła dziewczynka.

– Poczytam.

„Dlaczego Jurek tego nie może zrobić? Czy nie przyjdzie mu głowy, że ja dostatecznie często niszczę sobie gardło w szkole?”.

– Muszę przygotować się do pracy – odezwał się, jakby odgadł myśli żony, i zamknął się w gabinecie. „Teraz włączy komputer i nic go nie będzie obchodzić. Jak zwykle. Przecież jego praca jest taka poważna. Moja – nie! Cóż tam taki etacik?! Dwadzieścia godzin tygodniowo. Na dodatek ze smarkaczami. A ten drugi etat w domu?!”.

Aneta szybko znalazła się w łóżku, co zaskoczyło Teresę. Myślała, że zdąży przygotować sobie ciuchy do pracy i zajrzeć do swego kalendarza. Zerknęła do lodówki. Sprawdziła w szafce ciuchy Anety. Uświadomiła sobie konieczność jutrzejszych zakupów i prania. Nie zdążyła jeszcze wyprasować poprzedniego.

– Jestem gotowa do słuchania Dzieci z Bullerbyn – oznajmiła dziewczynka przymilnym tonem.

– Już idę, kochanie. Tylko coś sprawdzę!

Zamknęła torebkę, do której włożyła komplet długopisów, kalendarz i jakąś książkę. Usiadła na skraju łóżka i spojrzała na uśmiechniętą twarz swojej córki. „Jak beztrosko być dzieckiem. Ma się takie małe zmartwienia”. Otworzyła małą żółtą książeczkę na zaznaczonej stronie i zaczęła czytać dość znudzonym głosem. W miarę jednak, jak wciągała ją dziecinna fabuła, Teresa zaczęła przypominać sobie, co czuła, gdy była małą dziewczynką i nie mogła się oderwać od lektury tej książeczki. Jej nikt nie czytał wieczorami. To było tak niedawno.

Aneta słuchała z wielkim zainteresowaniem i kiedy Teresa sprawdzała od czasu do czasu ukradkiem, czy dziewczynka już usypia – ta otwierała szeroko oczy, dając do zrozumienia, że jeszcze nie ma takiego zamiaru. Przeciągała długo ten mo­­ment, aż poległa w walce ze zmęczeniem. Teresa przykryła ją kołdrą i wyszła po cichu do salonu. Na widoku leżał najczęściej używany przedmiot w tym domu – pilot telewizyjny. Usiadła więc na sofie i włączyła magiczne pudełko, po czym zanurzyła się w odmęcie sztucznego życia. „Po co ja oglądam te bzdury? Przecież to strata czasu. A jednak oglądam. Dlaczego? To proste. Nie mam innych pomysłów na życie. A powinnam mieć”.

* * *

Poniedziałkowy poranek jest prawdziwym kubłem zimnej wody na głowę. Zwłaszcza w styczniu. Teresa wstała jak zwykle pierwsza. Obudziła córkę i szybko dokonała toalety. Cierpiała, gdy w odpowiedzi na prośbę Anetki o chwilę snu musiała ją poganiać. Sama zresztą cały czas poganiała siebie. Jurek przychodził zwykle do kuchni, gdy śniadanie było gotowe. Potem zjazd windą do garażu. Wejście do samochodu. Zapuszczenie silnika. W końcu odjeżdżała w kierunku przedszkola. Przy bramie wjazdowej niemal zajechało jej drogę czarne audi z przyciemnianymi szybami.

– Mamo! To pan Kacper! Nasz sąsiad – zawołała Anetka.

– Ciekawe, po co mu te przyciemniane szyby? – odpowiedziała pytaniem Teresa.

– Zapytam go – odparła dziewczynka.

– Lepiej nie. Zresztą siedź grzecznie z tyłu, bo jedziemy do przedszkola.

– Jestem grzeczna. Już bardziej nie potrafię – szczerze odpowiedziało dziecko.

„Znowu korki w tym mieście. Ciągle coś remontują. Kiedy, do cholery, to się skończy?! Będę się przesuwać jak żółw. Spóźnię się do pracy!”. W końcu samochody ruszyły. Dotarła na czas. Pokój nauczycielski był już pełen. Wyczuwało się napięcie i pośpiech. Podeszła do niej Renata.

– Cześć. Na następnej przerwie chciałabym z tobą porozmawiać, jeśli znajdziesz chwilę – powiedziała.

– Postaram się – odpowiedziała lekko zaniepokojona Teresa.

– A tak w ogóle, to dyrektor pytał o ciebie. Ale ty chyba nie musisz się niczego obawiać, bo masz u niego fory, prawda?

– Nie wiem nic o tym – odpowiedziała Teresa i wyjęła dziennik z przegródki w szafce. Zadzwonił dzwonek i wszyscy nauczyciele ruszyli do klas na lekcje. „Zbiorę konspekty prezentacji maturalnych. Zadam powtórkę i przepytam jedną osobę”. Lekcja minęła spokojnie, bez żadnych zgrzytów ani problemów. Teresa wypuściła klasę na przerwę i przejrzała dziennik. W tym momencie do sali weszła Renata. Jej wypracowany wygląd rzucał się w oczy. Piękna kolorowa tunika, założona na biały golf, pasowała do dżinsów rurek włożonych w długie czarne kozaki na wysokim obcasie. Rude włosy lśniły nienaturalnym blaskiem.

– Pięknie wyglądasz. Chyba naczytałaś się sporo kolorowych pisemek albo po prostu oglądasz telewizję dla kobiet – Teresa chciała być dowcipna.

– Dzięki – odpowiedziała Renata.

– Masz jakąś sprawę do mnie, prawda? – zapytała.

– No właśnie. Jak wiesz, uczę się prowadzić samochód na kursie prawa jazdy. Na ulicy czuję się dobrze. Gorzej idzie mi na placyku. Prawdę mówiąc, to prawdziwy koszmar! ­Chciałabym, by pomógł mi ktoś inny niż mój instruktor, żebym mogła porównać. Zresztą chodzi też o to, bym mogła trochę sama pojeździć, a ja, jak wiesz, nie mam samochodu...

– Chcesz, żebym uczyła cię jeździć? Nie, to się nie uda. Na pewno nie. Jako kierowca nie należę do mistrzów. Zresztą ostatnio mam dużo zaległości w domu i w szkole. Poczekaj... Mam pomysł. Może Jurek się zgodzi... Zobaczymy.

– Jurek? No nie wiem. On przecież mnie nie lubi – zdziwiła się Renata. – Ale... dobrze. Zapytaj go. Może się zgodzi.

– Zapytam – Teresa zapewniła przyjaciółkę.

– To na razie! Idę, bo widzę, że dyrektor zmierza w twoim kierunku. Nie ma mnie.

Rzeczywiście, w progu klasy stanął dyrektor szkoły. Poprawił okulary na nosie i przywitał się z Danielewiczową.

– Witam, pani Tereso. Bardzo bym prosił, żeby wstąpiła pani do mojego gabinetu po zajęciach. Tak?

– Oczywiście – odparła. – Czy coś się stało? – zapytała z niepokojem.

– Nie, w żadnym wypadku. Mam tylko do pani pewną prośbę... – powiedział i podrapał się odruchowo po łysinie.

– Rozumiem. Przyjdę zaraz po lekcjach, jeśli pan sobie życzy.

Dźwięk dzwonka nakazał wpuścić klasę do sali lekcyjnej. Tym razem jednak był sprawdzian, więc Teresa mogła oderwać się od rzeczywistości i pogrążyć w myślach. Nie miała w zwyczaju chodzić wokół ławek i sprawdzać niczym policjant, czy ktoś nie ściąga. Usiadła przy biurku i spojrzała w okno. Szarość nieba uwydatniała czarne konary drzew pozbawionych liści. Lubiła ten smutny obrazek. Kojarzył jej się z kadrami ze starych polskich filmów. „Dyrektor czegoś ode mnie chce, ale to chyba nic ważnego. Czy ja mam fory u niego? Nie wiem. Wydaje mi się, że mnie szanuje, ale w żaden sposób nie wyróżnia. Co ta Renata wymyśliła? Co za pomysł, bym uczyła ją jeździć! Przecież ma instruktora. Ostatnio wyładniała. Widać, że dużo czasu poświęca swojemu wyglądowi. Może nawet za dużo. Robi się taka trochę przerysowana. Ja... natomiast w ogóle nic nie robię dla siebie. A może powinnam?”.

– Pani profesor, ile czasu do końca sprawdzianu? – zapytał jakiś uczeń.

– Pisz spokojnie, jeszcze dwadzieścia minut, zdążysz – odpowiedziała łagodnie, choć była niezadowolona, że przerwał jej rozmyślania.

W podobnym rytmie minęły jej dwie następne lekcje. Po skończeniu pracy niezwłocznie udała się do gabinetu dyrektora.

– O! Jest pani. Bardzo proszę – wskazał krzesło.

Usiadła wygodnie. Nie bała się wcale.

– Widzi pani, w piątek jest narada dyrektorów szkół ponadgimnazjalnych, która odbędzie się w naszej auli. To wyróżnienie dla szkoły. Rzeczywiście, nasza sala nadaje się do tego znakomicie. Otóż... potrzebny będzie protokolant. Jeśliby pani mogła, to... bardzo bym prosił, tak? – powiedział to ciepło, ale spojrzenie informowało jednocześnie o wykluczeniu wszelkiego sprzeciwu w tej sprawie.

– Rozumiem. Oczywiście, panie dyrektorze. Czy ta narada odbędzie się po lekcjach? – zapytała.

– Nie całkiem. Częściowo jednak będzie pani zwolniona z zajęć lekcyjnych. Jeszcze panią poinformuję o dokładnej porze rozpoczęcia obrad.

– To wszystko? – zapytała, wstając z krzesła.

– Tak. Dziękuję pani – powiedział i zaczął oglądać kalendarz stojący na biurku.

Teresa wróciła do pokoju nauczycielskiego po płaszcz i torbę. Wyszła z budynku szkoły. Wiedziała, że znów czeka ją stały repertuar zajęć domowych.

* * *

Kacper miał teraz dużo łatwiejszą pracę. Kierował zespołem agentów ubezpieczeniowych. Byli to ludzie w różnym wieku, często wykonujący także inne profesje. Trzeba było umieć zmotywować ich do pracy, a prawdę mówiąc, trochę robić im wodę z mózgu, żeby podsycić rywalizację. Winkler był aktorem w życiu. Grał odpowiednie postacie, w zależności od tego, z kim miał do czynienia. Posługiwał się odpowiednimi rekwizytami. Najważniejszym było jego nowiutkie czarne audi. Pozostałe rekwizyty to modnie urządzone mieszkanie oraz markowe ciuchy. Reszta to gadżety. Bardzo drogie i najnowsze na rynku. Wobec swoich podwładnych grał bogacza. W ten sposób wzbudzał szacunek i zazdrość pchającą do działania. Mógł jednak sobie pozwolić w pracy na luz i bezpośredniość. „O! Wojtek! Zabrał się do pracy ostatnio. Trzeba go dowartościować. Żaden z niego cwaniak, a jednak radzi sobie”.

– Cześć! – przywitał się Wojtek.

– Witaj! – odpowiedział Kacper i uśmiechnął się. – Spojrzałem na tablicę i zauważyłem, że przeskoczyłeś trzy osoby. To prawdziwy sukces! Brawo! Jestem z ciebie dumny.

– Dzięki. Starałem się i miałem po prostu dobrą passę – odpowiedział młody mężczyzna skromnie, ale widać było, że komplement Winklera sprawił mu dużą przyjemność. Błysk w oku i lekko powstrzymywany uśmiech zdradzały uczucia.

– Za to Iwona ostatnio chyba fruwa w obłokach. Nowy facet, czy co? – zażartował Kacper.

– O, widzę, że mnie obgadujecie! Nie, to nie nowy facet. Powód jest inny. Szef mnie nie doceniał i postanowiłam zwrócić na siebie uwagę – odpowiedziała zaczepnie średniego wzrostu szatynka, która zaskoczyła swoją obecnością rozmawiających mężczyzn. Spojrzała przymilnie na Kacpra. Najwidoczniej ją lubił, ale starał się pokazać swój profesjonalizm.

– No. Nie zagaduj, tylko bierz się do roboty, Iwona!

– Byłam ostatnio bardzo zajęta...

– Nie pytam przecież o szczegóły.

– A czasami powinieneś.

Dzień w pracy minął mu bez żadnych uniesień. Winkler zrobił, co do niego należało, i wsiadł do swojego pięknego wozu. Ruszył w kierunku centrum, gdzie zwykle jadał w ulubionej pierogarni. Zamówił porcję tak zwanych piecuchów i kilka sosów do tego. Przytulny lokal dawał ułudę ciepła domowego. Małe okna w starej kamienicy wychodziły na jedną z bocznych uliczek Torunia. Kacper wpatrywał się uparcie w zupełnie ­normalny widok za szybą. Ludzie szybko przemykali po kocich łbach. Lekki mróz i wiatr zmuszały przechodniów do podnoszenia kołnierzy. Winkler nie lubił gadających rodzinek. Gwar bardzo go denerwował. Mimo to chodził tam na tyle często, że kelnerki poznawały go szybko. Starały się sprostać jego wymaganiom, bo lubił rutynę. Miał swoje przyzwyczajenia i pamiętały o tym. Zawsze przecież dawał solidne napiwki. Dostał więc najlepszy miks wegetariański i wyjątkowo gęstą śmietankę, a cebulę odpowiednio przysmażoną. Jadł z apetytem. Na moment nieoczekiwany smutek wykrzywił mu twarz.

Zjadł obiad i ruszył do domu. Przebił się przez korki miejskie i dotarł na miejsce. Przed blokiem przeczytał wiszące na drzwiach ogłoszenie o zebraniu wspólnoty mieszkaniowej. „Nie lubię takich nasiadówek, ale trzeba pójść. Poza tym nie mam pomysłu na dzisiejszy wieczór. Dlaczego ostatnio mam tak dużo czasu, z którym nie wiadomo co robić? Czy to zmiana stanowiska? Czy może kłótnia z Kamilem? A może mam dosyć imprez? Nie. Na pewno nie. Zrobię zajebistą w najbliższą sobotę. Sąsiadka znowu będzie się pieklić. Niech pilnuje swojego psa. W mieszkaniu porządek. Ale dlaczego mnie to już wcale nie cieszy? Dlaczego? Jakimś brakiem życia zalatuje. O! Jest chociaż mój anioł. Ciągle się uśmiecha”.

– Cześć! Dobrze, że jesteś ze mną, bo w przeciwnym razie byłbym zupełnie sam.

Wyjął miękką ściereczkę z szuflady i oczyścił anioła delikatnie.

– Czegoś zaczęło mi brakować, wiesz? Sam nie wiem czego. Może ty mi powiesz, co?

Zdjął długi zimowy płaszcz, otrzepał go trochę i schował do szafy, z której zalatywał zapach jaśminu. To samo zrobił z marynarką. Krawat poluźnił tylko, buty zrzucił na podłogę, gdy już leżał na sofie obok pilota od telewizora. Włączył go machinalnie. Rozległ się zagłuszający i przykry odgłos muzyki zwiastującej reklamy. Na ekranie zobaczył takiego samego przystojniaka w białej koszuli, spodniach od garnituru i poluzowanym krawacie. Również leżał na nowoczesnej sofie, tyle że miał na nogach buty z rozwiązanymi ­sznurowadłami. Gestem ­pełnym męskiego uroku chwycił pilota i włączył telewizor, taki sam plazmowy telewizor. Mężczyzna z okienka miał jednak inny wyraz twarzy. Malował się na niej zachwyt połączony z pewnością siebie. Kacper patrzył znużonym wzrokiem z odrobiną niesmaku. „Co to ma być, kurwa? Sobowtór, czy co? Żart? Czy to ja upodabniam się do reklam, czy to one dostosowują się do mnie?”. Przełączył kanał. Zobaczył idyllę rodzinną. W kolorowej kuchni blond mamuśka kroi wielki kawałek świeżo upieczonego ciasta i podaje uśmiechniętej od ucha do ucha dziewczynce. Obok stoi tatuś w dżinsach i masuje się po brzuchu jak miś Puchatek. „Idiotyzm jakiś. Kto widział kiedykolwiek coś takiego? Wszystko za sprawą cud margaryny leżącej na stole”. Przerzucił jeszcze kilka kanałów. Mógł obejrzeć jakiś film. Cały stos nieobejrzanych płyt leżał ułożony równiutko w szufladzie komody. Nie chciał niczego dzisiaj przeżywać. Nawet wykonanie telefonu do Kamila przerosło go, choć wczoraj wydawało się takie łatwe. Włączył komputer. Nie wiedzieć czemu, zaczął szukać w internecie znaczenia słowa „hedonizm”, choć tak ogólnikowo znał je przecież. „No... wiedziałem. Przyjemności, wygoda, brak nieprzyjemnych bodźców. Co w tym, złego? Przecież każdy tego chce? Dlaczego niektórzy to potępiają? Dobrze mówi pyskata baba. Jestem hedonistą. A ona nie?”.

* * *

Teresa sprzątnęła po obiedzie. Naczynia włożyła do zmywarki. Przetarła ściereczką szklany blat stołu kuchennego. „Znowu trzeba go pucować płynem do mycia szyb. Za chwilę Jurek go pobrudzi. I tak w kółko. Czy ja jestem Syzyfem? Jestem przecież. Po co zadaję sobie to pytanie? Znam odpowiedź”. Usiadła z kawą na sofie przed telewizorem. Młodsza niż pięć lat temu prezenterka prowadziła rozmowę z jakąś zwierzającą się publicznie ofiarą w ciemnych okularach i czarnej peruce. Siedziały też na sofach. Pomarańczowych. Pani redaktor poprawiła dyskretnie mikrofon. Wyprostowane i lśniące blond włosy nie potrzebowały żadnej korekty. Zadawała pytania, udając empatię, a nawet troskę. „Jakaż ona współczująca. Po co więc magluje tę kobietę? Po co tamta o tym opowiada? Jeśli mówi prawdę, to chyba postradała zmysły. Jeśli kłamie, to cały prog­ram traci sens”. Teresa czuła się jak idiotka, oglądając ten ekshibicjonizm, ale nie mogła wstać ani wyłączyć wrzeszczącego pudełka. Bała się ciszy. Nie chciała też od razu powrócić do nieustannych obowiązków. Potrzebowała odpoczynku, ale czy naprawdę relaksowała się w ten sposób? Sama nie była pewna, bo przyzwyczaiła się do nieustannego uczucia zmęczenia. A przecież wszystko robiła trochę byle jak.

Sprawdziła czas. Zegar na półce wskazywał siedemnastą pięćdziesiąt. „Muszę już zejść do piwnicy na zebranie. Pewnie długo nie potrwa”.

– Aneta! Możesz posiedzieć sama w domu? Idę na zebranie lokatorów – nie wiadomo, czy zapytała, czy stwierdziła.

– Dobrze. Zaraz przyjdzie tatuś.