Rzymskie puzzle - Anna Elżbieta Branicka - ebook + audiobook

Rzymskie puzzle ebook i audiobook

Anna Elżbieta Branicka

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wielowątkowa opowieść o czterech pokoleniach tej samej rodziny rozpierzchłej po wielu krajach, na tle wydarzeń historycznych ostatnich kilkudziesięciu lat.

Laura pochodzi z dobrej rodziny. Mimo że wychowały ją staroświeckie w swych poglądach ciotki, jest wdzięczna za mądrość i rozwagę, które wyniosła z domu. Wie, że w jej rzymskiej, szanowanej, pełnej tradycji familii nie ma miejsca na skandale, dlatego gdy dowiaduje się o własnej ciąży, postanawia wyjechać i urodzić dziecko w tajemnicy przed ciotkami. Córeczkę oddaje w ręce biologicznego ojca, a sama z uczuciem ulgi wraca do swojej kariery projektantki mody. Co jednak, jeśli obudzi się w niej matczyny instynkt?

Rzymskie puzzle to poruszająca opowieść o rozstaniach, powrotach i odnajdywaniu własnej drogi. Historia tym bardziej przejmująca, że może dotknąć każdego z nas.


Anna Elżbieta Branicka

Młodość spędziła na polskim wybrzeżu, ale od wielu lat mieszka poza granicami kraju. Całe swoje życie poświęciła malarstwu. Jej prace były wystawiane na licznych prestiżowych wystawach na terenie całych Włoch i w innych krajach europejskich. Laureatka wielu nagród i odznaczeń, m.in. nagrody Kobiety Roku w dziedzinie twórczości artystycznej, przyznanej jej w 2002 roku przez miasto Rzym. Jej związek z Rzymem stał się z czasem nierozerwalny, co znajduje odzwierciedlenie w jej twórczości. „Rzymskie puzzle” są jej debiutancką powieścią.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 485

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 2 min

Lektor: Magdalena Emilianowicz

Oceny
3,7 (3 oceny)
1
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁ ILAURA

Zapadał już zmrok, a na dokładkę rozpadało się na dobre. Rzymski listopad tego roku był wyjątkowo paskudny. Stała na przystanku autobusowym skulona i rozdygotana z zimna. Za podniesionym kołnierzem niepraktycznego wełnianego płaszczyka krople deszczu spływały wzdłuż szyi. Czuła teraz ich nieprzyjemną wilgoć wsiąkającą powoli w sweter. Przytuliła się więc do muru jakiejś kamienicy, która w sumie nie dawała żadnego schronienia. Pozwalała, by łzy spływające po policzkach mieszały się z kroplami deszczu na jej twarzy. Przypomniała sobie kilka pierwszych wersów poezji, którą napisała kilka dni temu. Zmrok, nieprzyjemny deszcz i ta niepohamowana chęć płaczu doskonale odpowiadały nastrojowi tamtego wiersza. Podniosła ręce do ust i chuchała w nie długo, żeby znaleźć odrobinę ciepła. Teraz poprzez łzy powtarzała cichutko słowa własnej poezji…

 

Nie wstydzę się płakać, otwieram ramiona

zamieniam się w goryczy mokry sopel

rzymskim placom i brukom razem z deszczu zamętem

przydaję kilka kropel…

 

Wiersz ten posiadał ciąg dalszy i nawet był długi, ale w tym momencie nie potrafiła przypomnieć sobie go całego. Po pewnym czasie przystanek wypełnił się ludźmi, a za chwilę w oddali pokazał się zarys autobusu. Wsiadła z westchnieniem ulgi do dobrze ogrzanego pojazdu, nie zważając na mokrą od łez twarz. Rozejrzała się strapiona. Widziała innych, przemoczonych pasażerów zajętych strząsaniem kropli z ubrań i parasoli i pomyślała z zazdrością, że przydałaby się jej teraz jakaś parasolka. O nie! Zdecydowanie nie był to dobry moment w jej życiu. Usiadła przy oknie i oparła czoło o mokrą taflę szkła, wpatrując się w deszczowy krajobraz niewidzącymi oczami, chora z bezsilności. Bardzo często w odosobnieniu swojego zamkniętego na klucz pokoju oddawała się tym wzruszającym stanom ducha, pozwalając, by rzęsisty płacz w jakiś sposób koił, chociażby na krótko, tę bezgraniczną rozpacz i zagubienie, które w sobie nosiła. Potem z trudnością wracała do normalności, nie zdradzając nikomu swojej wielkiej tajemnicy ani tego stanu wzburzenia tłumionego w sobie.

Nagle znów poczuła zdradliwą falę nudności. Przełknęła głośno ślinę, koncentrując się, by nie zwymiotować na podłogę autobusu. Po kilku chwilach skurcz żołądka i nieprzyjemne objawy ustąpiły, ale dziewczyna i tak wiedziała, że powrócą. Przez ostatnie dwa tygodnie wymiotowała prawie codziennie, co zmusiło ją do zaakceptowania niewiarygodnego, wstrząsającego faktu… Laura nie mogła więcej oszukiwać samej siebie.

– O Boże! – usłyszała swój szept. – Ja jestem w ciąży…!

Samo zaakceptowanie tego stanu rzeczy było ogromnym wyczynem.

Od samego początku broniła się przed taką ewentualnością, wierząc do końca, że to jakieś zaburzenie hormonalne zatrzymało jej cykl albo że przez nieznaną chorobę żołądka stawała się coraz bardziej okrągła i często wymiotowała. Ścisnęła silnie pięści w akcie niemej bezsilności.

– I co ja teraz zrobię? – jęknęła żałośnie z oczami pełnymi strachu. – Jak zareagują na to moje biedne ciotki? – Myśl, że może je zranić, była nie do wytrzymania.

Oczami wyobraźni widziała ich kochane twarze pełne rozczarowania i żalu. Wiedziała, że cios, który niestety im zada, spowoduje całą serię poważnych konsekwencji w ich psychice, niszcząc bezpowrotnie tę ich delikatną równowagę przezroczystego, nienagannego sposobu na życie.

Laura wiedziała, ile znaczyło dla nich móc spojrzeć w oczy szanujących je osób i powiedzieć z podniesioną głową:

– Pochodzimy z uczciwej, poważnej rodziny.

Wiedziała też, że niechciana, nieprawa ciąża w rodzinie Pinellich nigdy się nie przytrafiła, a przynajmniej o ile sięgały pamięć i zapisy z drzewa genealogicznego, starannie prowadzone przez kolejne pokolenia w wielkiej, starej księdze przez kilka wieków. Laura była dokładnie siódmym pokoleniem w tej szanowanej rodzinie i zasługiwała na miano prawdziwej rzymianki, zgodnie z niepisaną, ale powszechnie znaną tradycją.

– Siedem pokoleń nienagannego trybu życia, w naszej rodzinie nigdy nie wydarzył się najmniejszy skandal. – Starsze panie podkreślały to zawsze z dumą.

Jakże mogła teraz zniszczyć ten ich wątły świat utopijnych iluzji, jedyny, który znały. Tak! Laura dobrze to wiedziała: gdy wyjawi, że oczekuje nieślubnego dziecka, ta delikatna esencja szczęścia i ważności w społeczeństwie, na której tak bardzo zależało ciotkom, pryśnie jak mydlana bańka.

Laurze przyszła nagle ochota krzyczeć, żeby wyrzucić z siebie całą frustrację, bezsilność i wyrzuty sumienia, niepozwalające jej spać po nocach. Podniosła rękę do ust i zdusiła w sobie tę potrzebę, gryząc dłoń aż do krwi…

„A gdybym przestała istnieć?” – Ta myśl podobała się jej niezmiernie, ale chrześcijańskie wychowanie było tak silnie zakorzenione… Odsunęła natychmiast te myśli.

Wielka kropla wody powoli spłynęła po nosie i dziewczyna odsunęła się od szyby z odczuciem niezadowolenia, ocierając z twarzy resztkę wilgoci.

Nieszczęśliwa westchnęła cichutko i zamknęła oczy, poddając się z rezygnacją wstrząsom autobusu miejskiego przemierzającego kawałek drogi wybrukowanej nieregularną, granitową kostką, zwaną sanpietrini, pamiętającą jeszcze prześwietne czasy starożytnych rzymian.

Laura codziennie chodziła do pracy, ale nikt nie wiedział, co kryje się w duszy tej ładnej, łagodnej dziewczyny o nienagannych manierach i z wyjątkowo sumiennym podejściem do życia. Jak zwykle traktowała wszystkich znajomych z uprzejmą, chłodną powściągliwością, ale wiele ją to kosztowało. Wiedzieli, że dobrze, rzetelnie pracuje i prowadzi skromne życie, zajmując się dwoma niezamężnymi, leciwymi ciotkami. Nikt nie uwierzyłby, że to właśnie ona wkrótce stanie się bohaterką małego, wstydliwego skandalu. Znajomi mężczyźni i koledzy z pracy zawsze trzymali się od niej z daleka, z góry zakładając, że ich starania rozpłyną się w lodowatym morzu wrodzonej nieufności i powagi.

Tak właśnie była wychowana, od zawsze przyzwyczajana do powściągliwości i dobrych manier. Głupawe zaloty bez szacunku nie wchodziły nawet w rachubę. Szybko to zaakceptowali. Zresztą dziewczyny pozbawione zalotności nigdy nie miały powodzenia u facetów.

Przypomniała sobie szybko, jak po cichu ją nazywali. Laura la frigida[1]. Żyła ze świadomością, że nigdy jej nie polubią. Na moment wyobraziła sobie ich rozbawione, pozbawione współczucia twarze na wiadomość o jej ciąży. Doskonale wiedziała, że natychmiast stałaby się obiektem wszelkiego rodzaju dosadnych kpin, dowcipów i uszczypliwych uwag ze strony cynicznych kolegów i koleżanek, od zawsze zazdrosnych o jej talent i pozycję, którą w naprawdę krótkim czasie wypracowała sobie w firmie. Żeby tego uniknąć, prawdopodobnie będzie zmuszona znaleźć inną pracę. Przeraziła się na moment własnych myśli.

„Co ja mówię, o czym ja myślę? Ta praca jest dla mnie wszystkim. Jest jedyną,niezaprzeczalną radością, z której nie mogę zrezygnować”. – Jej piękna, twórcza praca przynosiła tyle satysfakcji i pozwalała jej czuć się naprawdę dowartościowana.

Był to wymarzony świat jej fantazji, jedyna ucieczka przed rzeczywistością.

Nie przeszkadzały jej nawet nadgodziny, czas spędzany w różnokolorowym, chaotycznym świecie modelingu był dla niej czymś nadzwyczajnym. Był jej żywiołem i celem życia. Żadna inna praca nie wchodziła w rachubę…

Pracowała w atelier pewnego słynnego stylisty o nazwisku Raffaello Storti.

Dziewczyna uśmiechnęła się do swoich myśli. Zdecydowanie lubiła swojego szefa. Stylista był dziwnym, kontrowersyjnym człowiekiem, którego charakter nie sposób byłoby opisać w kilku prostych zdaniach. Laura uważała go za prawdziwego artystę, a codzienna wielogodzinna praca z nim dzień po dniu utwierdzała ją w tym przekonaniu.

Dzięki ciężkiej pracy Raffaello w ciągu kilku lat zdobył niesamowitą popularność, a jego nazwisko i kreacje stały się w Stanach Zjednoczonych synonimem dobrego gustu made in Italy. Zupełnie nieźle jak na czasy końca lat siedemdziesiątych. Pracy było naprawdę dużo i aby sprostać następstwom takiej popularności, należało stworzyć solidną organizację import–eksport.

Raffaello wydawał się potwornie rozkojarzony i poirytowany takim przebiegiem sytuacji, odbierając ten niespodziewany sukces jako straszną karę boską, zmuszającą go do pracy ponad własne siły.

Projektantów poganiał do kreowania nowych modeli, a innych pracowników – do ich wprowadzania w życie, jednak odrzucał też sporo do kosza i widać było, że ten moment jego życia przynosi mu silną frustrację i ciągłe niezadowolenie. Osobiście zajmował się przygotowywaniem nowych kreacji i pracownicy bardzo często słyszeli jego histeryczne wrzaski dobiegające z pracowni krawieckiej, gdzie biedni krawcy i modelki mierzące stroje na własnych skórach odczuwali wszystkie jego złe humory.

Praca czasami wydawała się naprawdę stresująca, ale rezultaty zadowalały wszystkich, tym bardziej że w atelier Raffaella zarabiało się więcej niż dobrze.

Rano Laura pracowała w biurze na parterze, zajmując się nudnymi papierkowymi sprawami, a po południu zmieniała piętro, przenosząc się do sali projektantów, gdzie stało jej biurko i gdzie całymi godzinami rysowała, kreśliła i szkicowała, bo na tym właśnie polegała jej praca… Laura była dyplomowanym, zdolnym projektantem mody.

Często zdarzało się, że pomysły przychodziły w intymności jej pokoju, rzucała wtedy na papier szkice i wykańczała je w atelier, do rysunku dopinając szpileczkami skrawki materiałów. Szło się po nie do magazynu i wybierało bezpośrednio z półek pełnych kolorowych beli tkanin, wymyślnych koronek i pasmanterii lub, gdy nie znajdowało się niczego odpowiedniego, podawało się po prostu szczegółowy opis wszystkich dodatków. Uwielbiała wymyślać nowe projekty dla swego kapryśnego szefa. Oczywiście nie wszystkie były godne zainteresowania i od razu akceptowane przez stylistę, ale mimo wszystko udało się jej stworzyć kilka prawdziwych pereł.

Napawało ją przyjemnością czuć się docenianą chociaż przez moment. Pracowała więc dużo, a tworząc, starała się nie myśleć o tym wszystkim, co spotkało ją w Gdańsku.

Nie myśleć o tym właściwie nieznanym mężczyźnie i jego niesamowitych oczach w kolorze nieba, o jego łobuzerskich, potarganych we śnie jasnych włosach, o jego uśmiechu, a przede wszystkim o konsekwencjach tego chwilowego obłąkania. Pracując bez chwili wytchnienia, starała się zapomnieć o jego dłoniach błądzących po jej ciele i ogromnej przyjemności, nieopuszczającej jej ani na moment przez trzy długie dni i noce… Kompletne zaciemnienie mózgu.

Laura wysiadła z autobusu pełna nadziei, że deszcz przestał padać. Co prawda siąpił kapuśniaczek, ale teraz od domu dzieliło ją zaledwie kilka kroków. Obiecywała sobie, że weźmie gorącą kąpiel, która postawi ją na nogi, tym bardziej że dzisiejszego wieczoru ciotki Ada i Maria spodziewały się gościa. Słynna piątkowa kolacja z don Luigim. Widocznie rozpoczęły już przygotowywanie potraw, gdyż do nozdrzy Laury już na klatce schodowej dotarły znajome zapachy.

Don Luigi był proboszczem ich parafii, a zarazem wielkim przyjacielem rodziny. Uchodził za smakosza, w szczególności uwielbiał wszystkie smaki tradycyjnej kuchni rzymskiej. Smaki potraw przyrządzanych przez ciotki według antycznych, znakomitych przepisów, przekazywanych w rodzinie przez kilka wieków.

Laura wzięła długi, gorący prysznic i wytarła się miękkim, wielkim ręcznikiem, starając się nie patrzeć na siebie w lustrze. Widok ciała powoli zwiększającego swoją objętość był dla niej deprymujący.

Dzisiejszego wieczoru będzie musiała udawać, rozmawiać z proboszczem i śmiać się z jego starych dowcipów, powstrzymując się, by nie spojrzeć w oczy don Luigiego. Ksiądz znał ją od dziecka, do tego był doskonałym znawcą dusz, jakże ciężko będzie wytrzymać jego badawcze, przenikliwe spojrzenie.

Po drugiej stronie korytarza ogromnego apartamentu mieściła się kuchnia. Dochodziły z niej teraz odgłosy krzątaniny Ady i Marii, zajętych gotowaniem kolacji. Na samą myśl o ciotkach łzy stanęły Laurze w oczach. Tak bardzo przywiązana była do tych dwóch kobiet. Stanowiły jej całą najbliższą rodzinę. Były bliźniaczkami, w dodatku bardzo do siebie podobnymi. Laura, wychowując się z nimi, nie miała problemu z odróżnieniem ich, nauczyła się wychwytywać drobne szczegóły w ich twarzach. Były to jednak tak małe różnice, że nawet przyjaciele starej daty, jak na przykład proboszcz don Luigi, często się mylili. Ciotki nigdy nie wyszły za mąż. Co prawda ciocia Maria otarła się o możliwość zamążpójścia, ale wojna i jej okrutne skutki przekreśliły tę ewentualność, ponieważ jej narzeczony zginął w Afryce. O dziwo, Maria potraktowała tę śmierć jako ostrzeżenie od losu i została tak melancholijnie zwaną starą panną. Stan cywilny nosiła z godnością i bez żadnego ubolewania.

Natomiast jej siostra Ada, nieposiadająca zbyt dużego temperamentu, nie zdradzała ochoty związania się z kimkolwiek. Laura czasami zastanawiała się, dlaczego kobiety nigdy nie założyły własnych rodzin. Dochodziła do wniosku, że były dwie przyczyny… Fakt, że na wojnie zginęło tylu mężczyzn i trudno było znaleźć kandydata do żeniaczki na odpowiednim poziomie, oraz drugi, bardziej banalny: nigdy nie grzeszyły urodą, po prostu nie cieszyły się powodzeniem u mężczyzn. Zresztą to była ich sprawa.

Żyły we dwie w symbiozie, w świecie wspomnień i dobrych zamiarów, gdzie każdy dzień był darem od Boga. Monotonność ich egzystencji wypełniała oczywiście obecność Laury, bratanicy, którą zaopiekowały się praktycznie natychmiast po śmierci jej rodziców, którzy zginęli w tragicznym wypadku samolotowym podczas ostatniej wyprawy naukowej do Ameryki Centralnej.Laura trafiła do ich domu, domu swoich dziadków, w wieku czterech lat, kiedy pewnego dnia ktoś powiedział jej, że nie zobaczy już więcej ani mamy, ani taty. Nie pamięta dobrze tamtego okresu swojego dzieciństwa, ale ciotki opowiadały jej, jak długo i namiętnie płakała za rodzicami.

Od tamtego czasu całkowicie poświęciły się bratanicy, stwarzając jej namiastkę prawdziwego domu i wychowując ją w ten dziwny sposób, jedyny, który znały. Laura zawsze określała je mianem racjonalnych dziwaczek, ale mówiła to z miłością, przywiązanie i poświęcenie, jakie jej okazywały, było bowiem nadzwyczajne i dziewczyna potrafiła w pełni je docenić.

Uśmiechnęła się nagle do własnych wspomnień. Przypomniała sobie te dziwaczne metody wychowawcze, które starały się wcielić w czyn…

Przede wszystkim kładło się nacisk na dobre wychowanie. Na tysiące rzeczy, które Laura musiała zapamiętać, ponieważ… to wypada, a tego nie wypada robić, albo to jest w dobrym, a to w złym tonie. Wieczory poświęcane były wspomnieniom i opowieściom o jej rodzicach.

Były też nauki języka francuskiego, którym obie panie władały biegle. Były to pozostałości z czasów, kiedy tego rodzaju umiejętności dla panien z dobrego domu były wręcz obowiązkowe. Albo ćwiczenia natury praktycznej, jak na przykład zabawne lekcje tak zwanej korekcji postawy. Polegały na robieniu kilkunastu rundek wokół stołu z ciężką książką na głowie. Całe szczęście, że Laurę bawiło to okropnie.

Potem oczywiście, jak wszystkie inne dzieci, poszła do szkoły, gdzie nauczono ją poważniejszych rzeczy. Największą zaletą ciotek była ich prawdziwa pasja do gotowania. Znały doskonale całe mnóstwo przepisów, a czasami wymyślały zupełnie nowe, żeby przypodobać się dziewczynie.

Popisywały się kulinarną brawurą, zapraszając swoje przyjaciółki lub proboszcza na prawdziwe uczty. Przyjaźń z don Luigim łącząca ich od lat cementowała się szczególnie przy świetnie przybranym stole ozdobionym śnieżnobiałym, wyszywanym obrusem, starą porcelaną i kielichami do wody i wina z wygrawerowanymi inicjałami herbu ich domostwa, pamiątkami z czasów, które były im tak bliskie i z którymi nie sposób byłoby się rozstać.

Gesty i zapachy, które stały się tradycją i które Laura pamięta od zawsze.

Zasiadało się potem do tak pięknego stołu, by delektować się wyśmienitymi potrawami, likworkiem z sorrentyńskich cedrów, konwersacją i własnym towarzystwem. Kiedyś na jej pytanie, dlaczego proboszcz stale do nich przychodzi, ciotki odpowiedziały chórem, że przecież musi być jakiś męski wzorzec w tym domu samych kobiet.

Inną rzeczą lubianą przez Laurę były opowieści z minionych czasów. Ciotki wprost uwielbiały te wspomnienia i powracały zawsze do tych samych scen z przeszłości, tak że z czasem Laura zapamiętała nawet najdrobniejsze szczegóły.

Przeszłość w domu ciotek Marii i Ady istniała równolegle z teraźniejszością i czasami kontury po prostu się zamazywały. Przeszłość obecna w przekazach i opowieściach tworzyła swoistego rodzaju kalejdoskop lat dwudziestych, trzydziestych i czterdziestych. Laura pochłaniała te historie o swojej rodzinie, o ojcu – słynnym biologu i podróżniku i o pięknej matce – zdolnej fotografce, którzy swoją ciekawość natury i świata przypłacili życiem, jak również wspomnienia o życiu dziadków, a zwłaszcza dziadka Tiberia, który swoim silnym charakterem i przedsiębiorczością pobudzał wyobraźnię.

Ulubionym tematem bliźniaczek było ich wspaniałe życie w latach trzydziestych. Najpiękniejsze momenty z pobytu w Etiopii, w tamtych faszystowskich czasach stanowiącej jedną z włoskich kolonii.

W pamiętnym roku 1936 trupy abisyńskie Haile Selassie poddały się włoskiej armii i kolonizatorom, a tereny te nazwano natychmiast Włoskim Imperium Afryki Wschodniej, natomiast król Vittorio Emanuele III przybrał tytuł Imperatora Etiopii. Kolonie stały się żyznym terenem wszelkiego rodzaju transakcji finansowych, a ludzie posiadający spryt i żyłkę do handlu robili niesamowite interesy. Dziadek Tiberio handlował olejem z oliwek, a z czasem zaopatrywał w prowiant nawet wojsko stacjonujące w Etiopii. W krótkim czasie stał się bogaczem.

Opowieści o jego handlowych zdolnościach i niesamowitej chęci do życia stały się przysłowiowe.

Słyszała niejednokrotnie o fiacie topolino z fabryki rodziny Agnellich, którą Tiberio podarował babci, o wyprawach do kinematografu, by zobaczyć filmy z Shirley Temple lub z Clarkiem Gable’em, w którym wszystkie kobiety w domu były zakochane, albo o wypadach do opery na koncerty z najnowszą muzyką Béli Bartóka. Lub też o słynnych wieczorach poświęcanych poezji, w których dziadek co prawda nigdy nie uczestniczył.

Czytało się wtedy na głos urywki z Canto IV Ezry Pounda lub La Rose publique Paula Eluarda, bardzo popularnych w tamtych czasach poetów. Późnym wieczorem kładło się jakąś modną płytę i z gramofonu unosiły się dźwięki I only have eyes for you Binga Crosby’ego albo jakieś romantyczne włoskie piosenki. Czasami zapraszano koleżanki na taneczne podwieczorki. Pląsały między sobą przy muzyce płynącej z radia, snując opowieści o miłości z dopiero co przeczytanego zabronionego przez rodziców romansu.

Najpiękniejszymi wspomnieniami były oczywiście niezapomniane wakacje w ich letniskowej willi położonej nad Morzem Tyrreńskim w Ostii. Rozkład i szczegóły urządzenia wnętrza willi znała praktycznie na pamięć. Ten słynny dom został zbombardowany podczas drugiej wojny światowej, ale w ich pamięci pozostał dokładnie taki, jakim był.

Następnie przenieśli się na dwa lata do Etiopii, ale i tam było im cudownie.

Dziadek był wtedy szefem zaopatrzenia koszar w żywność, a… znaczyło to dużo. Dla młodych panienek z dobrego domu były to niezapomniane czasy małych platonicznych miłostek do jakichś podoficerów, przyjmowanych na balach, tak często organizowanych przez nudzące się żony oficerów wyższych rang. Były to czasy wspaniałych turniejów tenisowych i dostatniej egzystencji w domostwie pełnym czarnych służących. Ciotki snuły te swoje opowieści, wprowadzając bratanicę w nieistniejący już świat kolonializmu i kontynentalnych podbojów.

Inni oczywiście ocierali się o śmierć i o niesprawiedliwości socjalne, ale dla starszych pań czas zatrzymał się na kilkudziesięciu sekwencjach, fragmentach i scenkach opowiadanych Laurze praktycznie do znudzenia.

Ohyda wojny otarła się tylko powierzchownie o ich egzystencję, zostawiając w pamięci jedynie kilka brzydkich epizodów, jak na przykład widok dzielnicy San Lorenzo w płomieniach, bombardowanej przez hitlerowców, albo kiedy niemieckie trupy z premedytacją skonfiskowały cały zapas chininy, by potem zatopić setki kilometrów regionu Agro Pontino, co wywołało niesamowitą epidemię malarii i śmierć biednych cywili. A zwłaszcza dzieci, które właściwie nie miały nic wspólnego z wojną. Potem wreszcie przyszli Amerykanie i przywieźli ze sobą DDT, cudowny środek mający wtedy ocalić ich przed komarami i innymi pasożytami. Szkoda tylko, że nigdy przedtem nie był testowany na ludziach. Okazał się źródłem poważnych, wręcz śmiertelnych chorób. Było to dla Laury zawsze wielką tajemnicą, jak ciotkom udało się uchronić przed okropnościami wojny, wymazując ją kompletnie z pamięci.

Mimo wszystko te dwie kobiety były niewinnie kryształowe i nadzwyczaj pobożne, zachowując się tak, jakby rzeczy podłe i brzydkie wcale ich nie dotyczyły, żyjąc w nieskomplikowanym, błogim, prywatnym świecie iluzji. Ponadto nigdy nie miały problemów finansowych.

Laura wyrosła w tym dziwnym, staromodnym świecie, pokochała go, pochłaniając wszystkie wspomnienia z prawdziwą przyjemnością i robiąc z nich swój osobisty skarb. Właśnie dlatego było jej przykro oszukiwać ciotki. Jednak rzeczywistość była okrutna i teraz Laura musiała wymyślić coś naprawdę inteligentnego, by wyjść obronną ręką z tej brzydkiej sytuacji związanej z niechcianą ciążą.

Ciężkie westchnienie uniosło jej klatkę piersiową. Dziewczyna odwróciła się w stronę szafy, gdy do jej nozdrzy dotarła nowa fala znanego zapachu mięsnej potrawy coda alla vaccinara. Potrafiła rozróżnić zapachową poezję poszczególnych składników tego typowego rzymskiego dania i mózg natychmiast zasugerował jego charakterystyczny smak. Od kilku miesięcy miała straszny apetyt i pochłaniała ogromne ilości jedzenia.

– Jeśli będziesz tyle jadła, to strasznie utyjesz – przestrzegały ją ciotki.

Laura wiedziała, że i tak utyje, i to sporo. Na razie brzucha nie było widać, wchodziła już w czwarty miesiąc ciąży i, szczerze mówiąc, nikt jeszcze nie zorientował się, że Laura jest w ciąży.

Dziewczyna nie miała zielonego pojęcia, co z tym fantem zrobić, na razie odcinała się od rzeczywistości, ignorując wszystkie symptomy organizmu. Naturalnie nie powiedziała nic Aleksandrowi i mężczyzna nie przypuszczał nawet, że za kilka miesięcy zostanie ojcem.

Laura zakryła twarz rękami w akcie rozpaczy.

– Panna z dzieckiem, panna z dzieckiem – powtarzała zrozpaczona jękliwym głosem. – Zrujnowałam życie samej sobie i tym dwóm fantastycznym kobietom, które tyle dla mnie zrobiły.

Nie wspominając nawet o swojej pracy zawodowej, don Luigim i dobrej opinii wszystkich tych znajomych, sąsiadów i przyjaciół domu, którzy zawsze uważali ją za prawdziwy wzorzec.

– Taka pobożna, dobrze wychowana i mądra dziewczyna – mówili o niej zawsze.

– Żeby oni wszyscy wiedzieli… – Pokręciła głową i usiadła zrezygnowana.

W tym momencie swojego życia brzydziła się sobą i brzydziła się przede wszystkim tym nienarodzonym jeszcze dzieckiem, które wzbudzało w niej strach i odrazę.

A uczucie szczęścia i euforii, które wtedy odczuwała w ramionach Aleksandra, w szybkim czasie stało się zapowiedzią kompletnej tragedii. Mężczyzna w międzyczasie przesyłał jej kartki z widokiem Sopotu, w którym mieścił się ich hotel, listy miłosne i często telefonował. Ale dla Laury, pomimo całej tej atrakcji, którą do niego jeszcze czuła, człowiek ten stał się zwykłym oszustem. Mówił, że ją kocha, wobec tego powinien ją miłośnie chronić przed wszelkim złem, natomiast wykorzystał jej niedoświadczenie i w końcu zmajstrował bachora. Tak się nie robi, gdy się kogoś kocha… Cichuteńki głosik w głębi serca podpowiadał, że było w tym wszystkim sporo jej winy, ale podświadomie szukała kogoś, by obarczyć go odpowiedzialnością za własne zmarnowane życie.

– Tak się nie robi, gdy się kogoś kocha! – powtarzała uporczywie płaczliwym głosikiem. W tej totalnej konfuzji mentalnej zaczęła nienawidzić to stworzenie, które stało się przeszkodą na drodze jej kariery, spokojnego życia i które przyniosło cierpienie.

Wiedziała dobrze, że zacznie robić się coraz bardziej okrągła i nie będzie w stanie utrzymać tej wstydliwej tajemnicy. W końcu cały świat dowie się, że Laura Pinelli jest zwykłą rozpustnicą i urodzi nieślubne dziecko. Teraz nienawidziła ich obydwojga… tego niechcianego bachora i jego ojca.

Laura stanęła na progu wielkiego salonu, gdzie don Luigi i ciotki czekali na nią z kolacją.

Pochyliła się i wygładziła jakąś fałdkę swojej luźnej sukienki, potem skoncentrowała się nasprawianiu wrażenia osoby beztroskiej, wzięła głęboki oddech i otworzyła ozdobne, witrażowe drzwi salonu.

– Dobry wieczór, don Luigi – powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy.

Trzy osoby zajęte konwersacją odwróciły głowy w jej stronę. Don Luigi wstał i pocałował ją w oba policzki, nalegając, by usiadła obok niego przy stole.

– Nasza piękna i mądra Lauretta – strzelił szczery komplement.

– To prawda – przytaknęła natychmiast ciotka Ada. – Wszystkie nasze przyjaciółki przypominają nam zawsze, jakie staranne otrzymała wychowanie. Myślę, że nam jej troszeczkę zazdroszczą.

– I mają rację, trudno spotkać w dzisiejszych czasach taką mądrą, młodą osobę, potwierdzam, wychowałyście ją na wspaniałą, rozsądną dziewczynę. – Laurze po tych słowach serce skurczyło się z żalu. Milczała miotana ogromnymi wyrzutami sumienia. Ten wieczór zapowiadał się strasznie.

Po kolacji, pełnej sztucznych uśmiechów, nieszczerych słów i podłych kłamstw, poszła spać z nadzieją, że nazajutrz zbudzi się i odkryje, że to był tylko koszmar, bardzo brzydki sen.

Ale Raffaello zaskoczył ją, ponieważ jako pierwszy zorientował się, że coś nie gra…

Z ręką na klamce wychylił głowę ze swojego gabinetu i krzyknął do pierwszej sekretarki:

– Zawołajcie mi tu Pinelli!

Laura wstała pospiesznie i z nieprzyjemnymi przeczuciami skierowała się w jego stronę.

Zamknęła za sobą starannie drzwi. Stała jeszcze odwrócona tyłem, gdy dobiegły ją słowa wypowiedziane tonem pełnym niecierpliwości:

– Albo jesz jak koń, albo jesteś w ciąży… Zauważyłem, że od kilku tygodni ubierasz się w jakieś bezkształtne worki – powiedział prosto z mostu ze zniecierpliwieniem w głosie.

Dziewczyna odwróciła się na pięcie jak sprężyna i na moment zamarła w bezruchu. Wstrzymała oddech jak nurek przed zanurzeniem się w wodzie, zebrała resztki odwagi i wyszeptała cieniutkim głosikiem:

– Muszę z panem poważnie porozmawiać. – Po czym westchnęła żałośnie, myśląc: „A niech się dzieje, co chce”.

– Co się znowu stało!? Co się znowu stało!? – Stylista z wyraźnym zniecierpliwieniem uderzył plikiem zdjęć o stół. – Daję ci tylko pięć minut, jestem osobą bardzo zajętą, rozumiesz?

– Jestem w ciąży – powiedziała Laura płaczliwym głosem ze wzrokiem wbitym w podłogę, doskonale wiedząc, że w tym momencie mężczyzna przyglądał się jej z potępieniem.

– No i cóż z tego? – odpowiedział wreszcie z sarkazmem. – Powiedz narzeczonemu, żeby się z tobą ożenił, no! Ciąża nie jest chorobą – dodał. – Damy ci trochę czasu na macierzyństwo, potem wrócisz do pracy.

– Nie mam żadnego narzeczonego – oznajmiła odważnie, ale z opuszczoną głową. – Stało się to w Polsce. Pamięta pan ten pokaz mody w Gdańsku?… – Tu odwaga opuściła ją kompletnie i dziewczyna zamilkła.

– Och!… No, proszę! – Stylista parsknął śmiechem. – Dałbym głowę, że jesteś porządną dziewczyną, a nie latawicą jak te wszystkie wieszaki, przepraszam, modelki. Jak to można się pomylić. – Pokręcił głową z dziwnym grymasem na twarzy. – Musiałaś pojechać za granicę, żeby latać za facetami?

– Nie było ich kilku, tylko jeden… – wypowiedziała to zdanie płaczliwym głosikiem.

– Wystarczy tylko jeden, żeby zmajstrować dzieciaka. – Raffaello wypowiedział to zdanie powoli poważnym tonem głosu. Wydawał się Laurze bardzo zdenerwowany.

– Nie wiem doprawdy, co mi się stało! Zostawił pan nas wszystkich w Gdańsku na trzy dni, pojechał pan do Warszawy… i… – Nie zdążyła dokończyć zdania.

– Absurdalna gadanina! – Mężczyzna, czerwony na twarzy jak burak, wzburzony do granic wytrzymałości, zaczął krzyczeć i gestykulować. – Co ty bredzisz, dziewczyno!? Chcesz powiedzieć, że to moja wina, ponieważ pojechałem do Warszawy w interesach, zostawiając biedną, niewinną kretynkę w szponach jakiegoś podrywacza?… Kto ci kazał iść z nim do łóżka? Rozumiesz absurdalność swojego wywodu?

Wielkie łzy spływały po twarzy Laury, rozmazując jej makijaż. Zakryła twarz dłońmi i zaszlochała. Po raz pierwszy, odkąd odkryła, że jest w ciąży, zdarzyło się jej płakać w tak rzewny sposób.

Raffaello patrzył teraz na nią poważnie, prawie ze smutkiem, pozwalając jej wypłakać się do końca.

– Co z tym fantem teraz zrobisz? – spytał praktycznie. – W domu o tym wiedzą?

– Nie! Nie wiedzą! Ja wiem tylko, że nie chcę tego dziecka. Nienawidzę go – mówiła, zachłystując się własnym płaczem. – Popsuło mi całe życie. Żyję z dwoma ciotkami, które są niezamężne i w dodatku bardzo wierzące. Co piątek jemy obiady z proboszczem naszej parafii, a w dodatku w naszej rodzinie przez całych siedem pokoleń nie zdarzyło się nigdy nieślubne dziecko. Nie mogę im tego zrobić, nie wyszłyby więcej z domu ze wstydu przed sąsiadkami, przyjaciółkami i sklepikarzem. Nie mogę ich zranić, zbyt wiele dla mnie znaczą… Ich świat, świat, w którym żyją, jest nienaganny, nie mogę, nie mogę – powtarzała jak zacięta płyta.

– Wiesz, kim jest ojciec tego dziecka? – zapytał Raffaello.

– To główny organizator naszego pokazu w Gdańsku, no, wie pan, ten wysoki blondyn. Znam jego imię, nazwisko i adres, przysyła mi bez przerwy miłosne listy, telefonuje, ale niczego się nie domyśla.

Stylista podniósł obie ręce i parsknął ironicznym śmiechem.

– Sytuacja nie jest aż tak tragiczna. Poproś, żeby przyjechał tutaj, i zobaczymy, czy zechce wziąć na siebie część odpowiedzialności. – Westchnął patetycznie, podnosząc ku niebu oczy. Pochylił się nad swoim antycznym biurkiem, poszperał przez chwilę w szufladzie i niedbałym gestem rzucił na blat pęk kluczy.

– Na razie dam ci klucze od mojego domu na Sardynii. Jedź tam i radź sobie sama, musisz dobrze przemyśleć, co robić dalej. Dom nie jest mi potrzebny aż do maja. – Nabazgrolił adres na kawałku papieru i wręczył go jej ze słowami: – Podczas twojego pobytu w mojej willi w San Teodoro będę płacił ci połowę twojego aktualnego stypendium. W zamian musisz przygotować mi kilkanaście nowych modeli. Będziesz mi je dostarczać pocztą na adres biura, wiesz, że muszę przygotować się na wiosenny sezon w Mediolanie. I, na miłość boską, powiedz wreszcie temu nieszczęśnikowi, że zostanie ojcem.

Złapała go za rękę z wdzięcznością.

– Dziękuję panu bardzo, dziękuję…

Na ustach stylisty pojawił się ironiczny grymas. Odsunął rękę prawie ze wstrętem.

– Nie dziękuj, tylko pracuj dobrze, masz duży talent, spodziewam się fantastycznych szkiców. I przede wszystkim pokaż się jakiemuś prywatnemu ginekologowi – dodał jeszcze, wychodząc ze swego gabinetu. Laura została sama. Ta rozmowa podniosła ją na duchu i dała jakąś nikłą nadzieję na przyszłość.

Może czas pozwoli rozwiązać tę tragiczną sytuację, tak bowiem nazywała ją w myślach.

„Muszę jak najprędzej skontaktować się z Aleksandrem” – postanowiła.

 

Wróciła do domu i zamknęła się w czterech ścianach swojego pokoju. Ułożyła sobie i powtórzyła w myślach rozmowę, którą musiała przeprowadzić z Aleksandrem, po czym odważnie wzięła słuchawkę i nakręciła jego numer.

Odpowiedział po polsku. Na brzmienie jego głosu Laurze zrobiło się na moment mięciutko w żołądku. Wspomnienia na chwilę odżyły…

– To ja, Laura – powiedziała powoli.

Głos młodego mężczyzny po drugiej stronie słuchawki wyrażał prawdziwy entuzjazm.

– Laura! Moja piękna dziewczyna, moje ty kochanie. Tak bardzo za tobą tęsknię. Dlaczego nie odpowiadasz na moje listy? Zacząłem myśleć, że mnie unikasz, i zrobiło mi się okropnie smutno. Wiesz, co ja do ciebie czuję… prawda? Zupełnie zwariowałem na twoim punkcie, a teraz opowiadaj… Co u ciebie słychać?

Miała ochotę krzyczeć na cały głos: „Jestem w czwartym miesiącu ciąży. To twoje dziecko. Mówiłeś, że będziesz uważał, że nie stanie mi się nic złego, bo mnie kochasz. No, zobacz, jaką straszną krzywdę mi wyrządziłeś, nienawidzę cię!” – ale jej usta opuściły tylko zdania lakoniczne i przemyślane.

– Pomyślałam sobie, że byłoby mi miło cię zobaczyć. Może przyjedziesz tutaj do mnie, do Rzymu? Albo możemy spotkać się w innym miejscu, na przykład na Sardynii.

Po drugiej stronie słuchawki nastąpiła cisza, tak jakby rozmawiający zastanawiał się głęboko nad czymś. Głosem smutnym i zrównoważonym wyjaśnił swój problem:

– Przyfrunąłbym do ciebie na skrzydłach, ale nie mogę, żyję w komunistycznym kraju. Może w normalnych warunkach z racji mojej pozycji zawodowej mógłbym postarać się o wizę do Włoch. Z pewnością pomogłabyś mi w tym, przysyłając zaproszenie, ale mój kuzyn spaprał trochę sytuację.

– Co twój kuzyn ma wspólnego z wizą do Włoch? – spytała zdziwiona.

– Uciekł do Australii! Pojechał na wycieczkę za granicę, zgłosił się do obozu dla uchodźców politycznych i przy pomocy ambasady australijskiej wyemigrował. Rząd komunistyczny nie wybacza takich wybryków i całej naszej rodzinie zabroniono wyjazdów za granicę. Mam już z głowy jakąkolwiek podróż, prawdopodobnie już nigdy nie dostanę wizy do kapitalistycznego kraju. Zapomnij o tym.

– Ależ to kompletny absurd, przecież to dyktatura. – Po drugiej stronie słuchawki nastała denerwująca cisza. Po chwili usłyszała szept Aleksandra:

– Lauro, proszę cię, nie wygłaszaj takich uwag, bo jeszcze zamkną mnie w więzieniu… – Aleksander natychmiast zmienił temat rozmowy: – Ty do mnie przyjedź – nalegał, zapalając się coraz bardziej do tego pomysłu.

– Pomyślę nad tym i odpowiem ci innym razem. A teraz chciałabym poprosić cię o małą przerwę w naszych kontaktach. Nie pisz i nie dzwoń do mnie przez pewien czas. To ja pierwsza skontaktuję się z tobą, dobrze? – Odsapnęła. – Musisz wiedzieć, że jadę na Sardynię w sprawach służbowych na kilka miesięcy i będę bardzo zajęta. – Laura nie wiedziała jeszcze, co postanowi, dała sobie trochę czasu na refleksję. Myśl oddania dziecka do adopcji była najbardziej przekonująca, ale postanowiła nie podejmować pochopnych decyzji, ufając przeznaczeniu.

Tymczasem mężczyzna bardzo nalegał, starając się ją przekonać:

– Przyjedź, proszę, przyjedź tutaj do mnie, nie pozwólmy umrzeć naszemu uczuciu… Zrób to dla nas… proszę!… Do zobaczenia, Lauro. I pamiętaj, że bardzo cię kocham.

Laura powoli odłożyła słuchawkę na swoje miejsce, mając w głowie wielkie zamieszanie.

Usiadła w fotelu, trzymając rękę w kieszeni, gdzie spoczywały klucze od willi w San Teodoro, i intensywnie rozmyślając, co należałoby zrobić w tej sytuacji. Dotyk chłodnego metalu dodawał jej pewności siebie, stanowił swego rodzaju szansę. Starała się znaleźć jakiekolwiek wyjście z tej przykrej sytuacji, nie odstępując od pierwszej, najważniejszej i nieodwołalnej decyzji…

– Ciotki nie mają prawa dowiedzieć się o tej ciąży – szepnęła do siebie ze strachem w głosie.

Istniały instytucje pomagające kobietom w ciąży i jeżeli pojawiał się problem adopcji, rozwiązywano go w sposób profesjonalny i przede wszystkim dyskretny. O to chodziło jej najbardziej… O dyskrecję. Uważała, że nie może zmarnować sobie życia przez niechcianego i znienawidzonego dzieciaka. Istniało tyle rodzin latami oczekujących w długiej kolejce na adopcję.

Teraz czekała ją tylko mała, nieprzyjemna dyskusja z bliźniaczkami. Musiała przecież wymyślić jakieś superkłamstwo, coś bardzo wiarygodnego, i oznajmić, że została zmuszona oddalić się z domu na kilka miesięcy. Znała swoje ciotki i wiedziała, że nie będzie to łatwą sprawą…

 

Następnego dnia po pracy skręciła przecznicę wcześniej i wstąpiła do wielkiego domu handlowego. Spędziła tam prawie godzinę, wybierając prezenty dla ciotek. Zatrzymała się przy ladzie, gdzie zawijano paczuszki, i nalegała, by kokardy były większe i z wieloma tasiemkami. Wiedziała, że im większe kokardy, tym większa radość ciotek. Postanowiła wyjechać do Sardynii nazajutrz, trzeba było więc przygotować i przyzwyczaić ciotki do bardzo długiego rozstania… A to oznaczało wiele łez i ogrom kłamstw.

W drodze powrotnej Laura wzięła taksówkę. Kiedy za zakrętem, w oddali ujrzała swoją kamienicę, dziwny, nieprzyjemny skurcz w żołądku przypomniał jej, że za chwilę rozpęta małą domową wojnę. Wszystko odbyło się dokładnie w taki sposób, jaki przewidziała. Ciotki przyjęły jej wyjazd bardzo, bardzo źle.

– Co ty wyprawiasz, kochanie? Przecież byłaś za granicą zeszłego lata, a teraz znów wyjeżdżasz, w dodatku na tak długo. Dlaczego nie wyślą jakiegoś mężczyzny, przecież ty jesteś jeszcze taka młoda i niedoświadczona. – Ciotka Maria zdesperowana chodziła tam i z powrotem jak lew w klatce. – Już wiem, co zrobimy. Spotkamy się z naszą przyjaciółką Beatrice, no wiesz, ciocią twojego pracodawcy, i namówimy ją, żeby porozmawiała z Raffaellem. Jej nie powinien odmówić! – wykrzykiwała podniesionym, wzburzonym głosem. Natomiast jej bliźniaczka stojąca obok zalewała się łzami, szlochając i zakrywając oczy rękoma.

Laura siedziała zupełnie spokojnie, obserwując kątem oka wszystkie paczuszki, otwarte i porzucone na kanapie, dziwiąc się fantazyjnej formie, jaką przybrał zmiętolony papier, i zastanawiając się, czy nie wykorzystać tego pomysłu w jednym ze swoich modeli.

Można utwardzić tkaninę, a potem ją zmiąć. Jej wzrok przeniósł się na piękną i zadbaną doniczkową palmę, której liście tworzyły niebanalny deseń. Jej praca polegała również na tym, by dostrzegać i odtwarzać piękno natury.

Teraz koncentrowała uwagę na setkach innych rzeczy, by nie poddać się zbędnym odczuciom żalu. Stawka tej gry była zbyt duża, Laura wiedziała, że musi wygrać. Było jej oczywiście strasznie przykro patrzeć na rozpacz ciotek, ale w tym momencie nie mogła pozwolić sobie na łzawe sentymenty.

– Te wszystkie lamenty są zupełnie zbyteczne – powiedziała wreszcie tonem głosu, do którego absolutnie nie były przyzwyczajone. – Nie poświęcę swojej pracy, odmawiając przeniesienia, jeżeli tego wymagają ode mnie. Widocznie ta decyzja jest poparta ogromnym zaufaniem. Nie rozumiecie, że chodzi tu o moją przyszłą karierę? – kłamała jak z nut.

– Ale dlaczego właśnie ciebie, a nie kogoś z większym doświadczeniem?

– Dlatego, że władam kilkoma językami, a ponadto jestem niezamężna. Nie mogą zlecić kilkumiesięcznej pracy w Ameryce jakiemuś ojcu rodziny… Słusznie?

– Ameryka nie jest za rogiem, Laura!… Przecież ty jesteś jeszcze dzieckiem.

– To tylko wy mnie taką widzicie. Nie żyjemy w czasach kolonialnych, gdzie panienki z dobrych domów nie wychodziły same na spacer. Doszliśmy prawie do lat osiemdziesiątych, czasy się zmieniają, im szybciej się do tego przyzwyczaicie, tym lepiej. Zresztą jestem pełnoletnia i to ja decyduję o własnym życiu. Zbyt długo trzymałyście mnie pod kloszem. Teraz basta.

Atmosfera tego wieczoru była nie do zniesienia. Zza ściany dobiegało Laurę szlochanie ciotki Ady. Przewracała się w łóżku z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie miejsca… A wyrzuty sumienia po prostu ją zżerały.

 

Następnego dnia, zgodnie z planem, wrzuciła do podróżnej torby trochę ciuchów, dobrze wiedząc, że za kilka tygodni już na nią nie wejdą, schowała do torebki swoją książeczkę czekową, paszport, klucze od willi, uściskała oniemiałe kobiety i wyszła z domu.

Sardynia zrobiła na niej pozytywne wrażenie. Co prawda siedmiogodzinna podróż promem okazała się długa i mecząca, ale w zamian morskie widoki oraz delikatne, monotonne chybotanie statku uspokajały ją i sprzyjały refleksjom.

Wysiadła w porcie Olbia, dużym, ruchliwym mieście, malowniczo położonym nad morzem. Potem wsiadła do autobusu, który zawiózł ją do małej nadmorskiej miejscowości – San Teodoro. W listopadzie nie było to atrakcyjne miejsce, ale Laura wyobraziła sobie te szerokie plaże o białym piasku pełne spragnionych słońca letników pod kolorowymi parasolami. Latem musiało być tu pięknie. Stanęła na brzegu. Woda wydawała się przezroczysta. Małe fale odbijały się od brzegu z delikatnym odgłosem. Podniosła oczy i ujrzała wyspę z wielkim, imponującym masywem górskim wznoszącym się na horyzoncie. Wiedziała, że wyspa nazywa się… Tavolara, przeczytała o tym w przewodniku.

Willa, wspaniała w swojej prostocie i urządzona w niebanalnym guście, znajdowała się na uboczu, z dala od innych domów, co spodobało się jej ogromnie. Budynek wzniesiono na górce, a od morza dzieliło go sto dwadzieścia jeden schodków. Przez okna sypialni widać było wyspę. Nieśmiałe jesienne słońce kładło swoje promienie na ogromne, ozdobne głazy leżące przed willą, ogrzewając je. Laura przyzwyczaiła się siadać na nie. Zazwyczaj rozścielała płócienną serwetkę i tam konsumowała przygotowane pospiesznie jedzenie, nie spuszczając z oczu tego fantastycznego morza, opustoszałej plaży i srebrzystego masywu Tavolary.

Rano chodziła na piechotę do pierwszego sklepiku i kupowała coś do jedzenia, zawsze wybierając produkty pochodzące od miejscowych pasterzy. Sery owcze i mleko były wyśmienite, polubiła też regionalny, wypiekany w antyczny sposób cieniusieńki chleb zwany carasau, wywodzący się z górzystych terenów Barbagii. Ponadto uwielbiała spacerować wzdłuż plaży i po pewnym czasie stało się to jej przyjemnym zwyczajem.

***

Mijały tygodnie. Kupowała coraz obszerniejsze ubrania, ale mimo to wcale nie miała dużego brzucha i znosiła ciążę korzystnie. Zgodnie z obietnicą daną pracodawcy wieczorami pracowała nad projektami, a wszechobecny spokój i otaczająca ją wspaniała natura pozwalały tworzyć porywające modele.

Od czasu do czasu wysyłała je pocztą. Ponadto byli z Raffaellem w kontakcie telefonicznym. Sporo satysfakcji dawało jej, gdy powściągliwie ją za nie chwalił.

Kiedyś opowiedział ze śmiechem, że został zmuszony do spotkania z jej dwiema ciotkami, które nalegały, by pozwolił jej nareszcie… wrócić z Ameryki.

– Oczywiście wysłałem je do diabła – wyznał zadowolony z siebie.

Któregoś dnia Laura wybrała się do Olbii na wizytę do jakiegoś prywatnego ginekologa.

Lekarz upierał się, żeby założyć jej książeczkę chorobową. Zgodziła się i podała nieprawdziwe dane. W ten sposób dowiedziała się, że ciąża przebiega doskonale i w sumie Laura jest zdrowa jak ryba. Ginekolog przepisał jej witaminy, które od niechcenia przyjmowała, ale tylko ze względu na własne zdrowie. Po to, żeby nie zniszczyć sobie zębów czy włosów.

Znosiła ciążę jako zło konieczne, nie myśląc zbytnio o dziecku, które w sobie nosiła, i koncentrując się tylko na pracy lub na podziwianiu natury, czerpiąc z tych prostych czynności chyba jedyną przyjemność.

W pewnym momencie postanowiła podzielić się z Aleksandrem wiadomością, że oczekuje jego dziecka. Nie miała do tego ani chęci, ani zbytniej odwagi, ale w pewnym sensie została do tego wyznania zmuszona przez stylistę, który telefonicznie na to nalegał, wręcz złoszcząc się na nią.

– I na co jeszcze czekasz? Czemu nie powiadomiłaś tego nieszczęśnika, że wkrótce zostanie ojcem? Uważam, że dziwnie się zachowujesz – krzyczał na nią wściekły.

W końcu Laura uległa i zadzwoniła do ojca swojego dziecka. Oznajmiła, że co prawda jest z nim w ciąży, ale zdecydowała się oddać dziecko do adopcji zaraz po urodzeniu.

– A nasza miłość? – spytał roztrzęsiony. – To dziecko byłoby ukoronowaniem naszego związku. Nie pomyślałaś o tym? Wyjdź za mnie, Lauro. Bardzo cię kocham, moglibyśmy stworzyć rodzinę, jestem w stanie zapewnić ci dostatnie życie w moim kraju – namawiał ją Aleksander głosem pełnym uczucia.

Ciepły i przekonujący ton jego głosu wprowadził ją w kompletne zmieszanie i, o dziwo, przez moment brała pod uwagę możliwość związku z tym człowiekiem, urodzenie mu dziecka… Ale tylko przez moment, bo kiedy jej mózg nareszcie przetworzył każde pojedyncze słowo, dzwoneczek alarmu dał jej znać, że coś nie gra.

– Powiedziałeś: „w moim kraju”? – spytała dla pewności. – Nie! Nie! Absolutnie się nie zgadzam! – Słowa wypowiedziane podniesionym, pewnym siebie tonem nie zostawiały mu żadnej szansy. – Nie mogę mieszkać w obcym, komunistycznym kraju, a w dodatku w sytuacji, gdy w każdym momencie może wybuchnąć krwawa wojna domowa. Odmawiam kategorycznie.

Po drugiej stronie na moment zapadła cisza. Po chwili usłyszała jego głos przerywany z powodu silnych emocji:

– Nie postępuj pochopnie. Przemyśl to wszystko, Lauro, zadzwoń do mnie, kiedy będziesz pewna swojej decyzji. Mówię ci po raz drugi… Chcę żyć tylko w Polsce.

Dała mu szansę wyboru, zgodziła się nawet na ten związek, ale tylko we Włoszech. Mogliby stworzyć rodzinę i żyć zupełnie przyzwoicie, ale on się nie zgodził… W całym swoim życiu jeszcze nie spotkała nikogo bardziej upartego niż ten mężczyzna.

Następna rozmowa telefoniczna była jeszcze ostrzejsza. Alex stał się wręcz agresywny i upierał się przy swojej opinii, że legalnie jest ojcem dziecka i kategorycznie odmawia jakiejkolwiek formy adopcji.

Laura była wściekła na swojego pracodawcę za to, że wtrącił się do jej prywatnego życia i namówił ją do wyznania Aleksandrowi prawdy…

– No dobrze! Nie chcesz się ze mną związać i nie chcesz żyć w moim kraju, OK!… Mogłem się tego spodziewać… Ale nie ośmielaj się oddawać do adopcji mojego dziecka. Chcę wziąć na siebie całą odpowiedzialność. To moje dziecko, rozumiesz?… Jeżeli postanowiłaś, że go nie chcesz, to mi je oddaj. Ono jest moje… rozumiesz?!… Ono będzie tylko moje! – krzyczał histeryczniemężczyzna.

Właściwie Laurze taka postawa wydawała się słuszna, nawet jeżeli nie bardzo rozumiała, dlaczego ten człowiek tak upiera się przy tym pomyśle. Nie wyobrażała go sobie z niemowlakiem, wiedziała, jaki tryb życia prowadzi. Był przecież kawalerem, a chaotyczna praca jako organizator wielkich spektakli zabierała mu wiele czasu.

W końcu postanowili przemyśleć to wszystko i porozmawiać na spokojnie za kilka dni.

Po trzech dniach Aleksander zatelefonował i przekonał Laurę, że on też posiada wszystkie prawa do tego dziecka, w końcu jest jego ojcem… Musiała liczyć się z jego sentymentami…

*** PORÓD ***

Pogoda była niemożliwa. Już trzeci dzień z rzędu padał deszcz ze śniegiem i Laura miała tego wszystkiego serdecznie dość. Tej paskudnej polskiej pogody, tego lasu, który wydawał się jej zawsze taki ciemny i przerażający, tej sytuacji, w którą sama się wpakowała. Za oknem widziała cienie kołyszących się świerków, padający mokry śnieg i odgłos trzeszczących na wietrze gałęzi. Był początek marca, ale zima jeszcze nie odpuszczała. Czarne, złowrogie niebo potęgowało nastrój niepewności, wręcz strachu, stwarzając atmosferę rodem z filmu o mordercach, istny horror. Zasypiała otulona czterema kołdrami, ale w nocy ogień w kominku wygasał i robiło się niesamowicie zimno i wilgotno. Oddychała wtedy powoli i widziała chmurkę pary wodnej ulatniającej się z jej ust.

W ciągu dnia godzinami wyglądała przez zamknięte okno z rękoma opartymi o parapet, rozmyślając i śledząc kołysanie obielonych śniegiem drzew, lot czarnych ptaków lub wędrówkę chmur, zawsze niskich i ciemnych, jakby za chwilę miały jej spaść na głowę.

Płakała często, żaląc się na głos przed samą sobą, i nie interesowało ją wcale, że ten melancholijny stan ducha może zaszkodzić dziecku. Nienawidziła go i nie obchodziło ją, co się z nim stanie. Leżąc na niewygodnej, rozkładanej wersalce w tym letniskowym domu i mając ogromnie dużo czasu na rozpamiętywanie, analizowała całe swoje życie, a zwłaszcza sytuację, w której teraz się znajdowała.

Na dokładkę bardzo tęskniła za swoim krajem i domem. Czasami w nocy śniła sobie ulubione ulice i słońce, które widywała prawie każdego dnia. Ten czysty, niesamowity, lazurowy kolor nieba prześladował ją i powodował rozdrażnienie.

Nie potrafiła znaleźć sobie miejsca z tym niewygodnym, wielkim brzuchem, przeszkadzał jej, kiedy siedziała, kiedy leżała, było jej ciężko poruszać się po domu, a ubrania prémaman, które jej kupiono, były pozbawione gustu, na dodatek podawano monotonne i niesmaczne jedzenie. Ogólna sytuacja i samopoczucie nie do wytrzymania.

„Ja chcę do domu” – powtarzała sobie w myślach jak rozkapryszona dziewczynka. Zazwyczaj leżała na wersalce ze wzrokiem wlepionym w sufit i wspominała albo czytała ciągle te same książki i czasopisma, które ze sobą przywiozła, aż zimno stawało się naprawdę nie do wytrzymania. Wstawała wtedy i rozpalała ogień w kominku. Długo ogrzewała kończyny, przybliżając je jak najbardziej do płomienia.

Domek był stworzony na letnie wakacje. Zbudowany z grubych, drewnianych bali, idealnie wtapiał się w leśny krajobraz. Nie był duży, mieścił w sobie tylko trzy pomieszczenia: sporej wielkości salon z aneksem kuchennym i kominkiem, sypialnię oraz łazienkę, a wszystko urządzone było w prosty sposób. Na zewnątrz natomiast znajdował się ogromny taras z drewnianym stołem i ławeczkami do konsumpcji na powietrzu. W sumie mógłby być przyjemnym miejscem na letnie wakacje, zwłaszcza dla kogoś kochającego naturę i dobrze czującego się w spartańskich warunkach.

W oddali widać było kilka innych, identycznych domeczków, ale Laurze nigdy nie udało się dostrzec jakichkolwiek śladów życia. Po prostu domostwa stały pozamykane na zimę.

Było już bardzo ciemno, kiedy zauważyła odgłos zbliżającego się samochodu i refleks zapalonych świateł.

– Przyjechał Aleksander – szepnęła, ale nie bardzo wiedziała, czy cieszyć się z tego faktu, czy nie… Był przecież przyczyną jej nieszczęścia, ojcem tego bachora, jak po cichu nazywała to nienarodzone jeszcze dziecko.

Aleksander otworzył drzwi i powiesił swój ociekający deszczem zimowy płaszcz, zmienił obuwie i wszedł w krąg światła bijącego od stojącej lampy.

– Laura! Przecież ty zamarzniesz, dziewczyno. Na zewnątrz jest tylko parę stopni powyżej zera, a w dodatku czuje się straszną wilgoć – powiedział z nutą niepokoju w głosie, po czym szybko przemierzył przestrzeń dzielącą go od kominka zajmującego cały kąt pokoju.

Rozpalenie ognia zajęło mu kwadrans. Wesołe, roztańczone płomienie rozjaśniły wnętrze. Aleksander pomógł Laurze wydostać się spod kilku puchowych kołder, posadził ją na fotelu przy samym kominku i okrył jej nogi wełnianym pledem.

– Zaraz podgrzeję ci kolację, którą przygotowała moja mama – powiedział i szybko rozpakował zawiniątka i garnczki z gotowymi już potrawami. Po chwili przyniósł jej na tacy dymiący talerz zupy i kotleta mielonego z ziemniakami i surówką. Laura, która od rana zjadła tylko kilka kanapek i dwa jabłka, z przyjemnością zaciągnęła się zapachem jedzenia.

Aleksander przyglądał się jedzącej dziewczynie z prawdziwym zakłopotaniem, odczuwając pewnego rodzaju przykrość z powodu sytuacji, której był przyczyną.

Czuł się winny, że jego miłość musi ukrywać się w tym oddalonym od ludzi domku letniskowym należącym do jego rodziców. Widok tej dziewczyny z dużym brzuchem napełniał go mieszanymi uczuciami: tkliwością, miłością, żalem i niepokojem. O ile prościej byłoby wziąć ślub, doczekać się narodzin dziecka i wychować je razem. Ale Laura tego nie chciała, chciała tylko jak najszybciej pozbyć się swojego brzemienia i powrócić do Italii, do swojego poprzedniego życia, do pięknej i twórczej pracy, do wygodnego domu i słonecznego klimatu. Tym, czego chciała najbardziej, było szybko zapomnieć o Alexie, o dziecku i całej tej brzydkiej przygodzie.

W głębi ducha wiedział, jak bardzo nienawidziła swój los, uważając przypadkową, niechcianą ciążę za karę boską i okrutną niesprawiedliwość.

Jakże przykro było mu na wiadomość, że nie tylko ich miłość jest pozbawiona przyszłości, ale że owoc tej pięknej, w pewnym sensie, przygody, to nieszczęsne dziecko przyjdzie mu chować samemu. Laura nie chciała figurować jako matka na żadnym dokumencie.

Pamiętał jak dziś, że zatelefonowała do niego po czterech miesiącach od wyjazdu z Polski, oznajmiając, że jest w ciąży i nie wie, co robić.

O ile dobrze zrozumiał, mieszkała z dwoma niezamężnymi ciotkami – bliźniaczkami, kobietami nad wyraz wrażliwymi i pobożnymi.

Niechciana ciąża, niezalegalizowana związkiem małżeńskim, nie wchodziła w rachubę.

Pamiętał doskonale, że pierwszymi słowami, które przyszły mu do głowy tamtego dnia, były:

– Wyjdź za mnie, wychowamy razem to dziecko i wszystkie inne, które los da nam w przyszłości. Zostańmy mężem i żoną, zostańmy rodziną. Bardzo cię kocham, Lauro, wiem, że mieliśmy naprawdę mało czasu, żeby bliżej się poznać, ale jestem pewny, że nigdy tego nie pożałujesz. Postaram się być dla ciebie dobrym i wiernym mężem, jestem w stanie zagwarantować ci w miarę dostatnie życie w moim kraju.

– Nie! Absolutnie… Nie – przerwała mu wtedy w pół słowa. – Musimy mieszkać we Włoszech, mam tutaj pracę, moje korzenie, moje biedne ciotki, dla których jestem prawdziwym oczkiem w głowie. Nie mogę rzucić wszystkiego i oddalić się, żyć w jakimś socjalistycznym kraju, gdzie po kilogram pomarańczy trzeba stać w kolejce godzinę, jeśli nie więcej. Albo te wszystkie strajki… Jesteście na skraju wojny domowej, to absurd tak się narażać. – Po czym dodała twardszym tonem: – Albo będzie tak, jak JA mówię… albo wcale.

Długa cisza, jaka zapanowała po tej deklaracji, nie wróżyła niczego dobrego. Przerwał ją Aleksander słowami:

– Ja też mam tutaj swoje życie, rodziców, dom i wspaniałą, odpowiedzialną, kreatywną pracę, którą po prostu uwielbiam. W twoim kraju byłbym tylko niezrealizowanym, sfrustrowanym człowiekiem, obywatelem kategorii B, który zawsze czułby się jak emigrant na obczyźnie i którego żona zarabia więcej. Myślę, że mógłbym utrzymać dostatnio moją rodzinę nawet w Polsce, nieźle zarabiam. Jeżeli chcesz mnie za męża, takie są moje warunki… Daję ci, Lauro, trochę czasu do namysłu. Zadzwoń, kiedy podejmiesz decyzję.

Dziewczyna wydała się trochę zaskoczona, ale obiecała, że wszystko sobie przemyśli.

Dzień, w którym powtórnie zadzwoniła, był najgorszym w całym jego życiu.

Laura oznajmiła mu, że doskonale sobie wszystko przemyślała i doszła do wniosku, że jedynym wyjściem z sytuacji jest… adopcja. Teraz znajdowała się na Sardynii, w domu, który pracodawca oddał jej do dyspozycji, ale kiedy nadejdzie czas porodu, uda się do jakiejś kliniki i podpisze dokument zrzeknięcia się praw do noworodka, to znaczy akt definitywnej adopcji na rzecz nieznanych rodziców.

– Jestem pewna, że nasze dziecko trafi w dobre ręce, tak będzie lepiej i dla mnie, i dla ciebie. Kiedyś ożenisz się ze swoją rodaczką i zapomnisz o całym tym zdarzeniu – dodała jeszcze bez zbytniej emocji w głosie. Po tym ostatnim zdaniu Aleksander przekonał się, że Laura jest osobą naprawdę cyniczną, bez odrobiny matczynego instynktu. Oczekiwała jego dziecka, jego… jego dziecka. Zbulwersowany, ogłupiały i pełen żalu do świata, opuścił słuchawkę z silnym przekonaniem, że ta dziewczyna nie jest warta ani jego miłości, ani starań.

Ale było mu źle i nie potrafiąc poradzić sobie z problemem, zwrócił się do rodziców. Wyjawił im całą prawdę o Laurze i dziecku, którego oczekiwała. Musiał znaleźć jakieś rozwiązanie, poradę i współczucie dobrze życzących mu osób.

Wiadomość okazała się prawdziwym szokiem dla jego rodziców. Długo nie mogli dojść do siebie.

Matka Aleksandra, Helena, osoba delikatna i wrażliwa, na wieść, że jej niedoszły wnuczek dostanie się w ręce nieznanych ludzi, w dodatku w obcym kraju, wpadła w skrajną rozpacz. Nie… Nie szlochała, ale łzy wielkie jak grochy toczyły się po jej policzkach. Głosem przerywanym ze wzruszenia wymawiała w kółko to samo zdanie:

– Nie pozwól jej tego zrobić, nie pozwól oddać naszego wnuczka w nieznane ręce, niech nam go odda, my zaopiekujemy się nim, będziemy go kochać, to przecież nasza krew. Nie pozwól jej tego zrobić. – Płakała długo i rzewnie, nie dając się pocieszyć.

W końcu opuchnięta płaczem i wstrząśnięta do głębi serca całym tym wydarzeniem spytała:

– Alex, ile brakuje do rozwiązania?

– Cztery miesiące, mamo.

– Jeżeli ona rzeczywiście nie chce się nim zaopiekować, zaproś ją do nas na cały ten okres, a przynajmniej na kilka tygodni przed porodem. Pomożemy jej urodzić i zabierzemy noworodka. Trzeba to wszystko zrobić z głową, na granicy nie mają prawa zorientować się, że jest w ciąży. W naszym otoczeniu będę udawała, że oczekuję dziecka, potem załatwimy jakiegoś lekarza czy położną, żeby zaświadczyła, że to ja u siebie w domu urodziłam to dziecko. W ten sposób prawnie stanie się nasze, a Laura nie będzie figurować jako matka. To maleństwo musi mieć rodzinę i opiekę, zobaczycie, że wszystko pójdzie dobrze. Bóg dał nam tylko ciebie, synku, bardzo pragnęliśmy z tatą mieć inne dzieci, ale nie przyszły na świat. Teraz przeznaczenie pozwoli nam zrekompensować ten brak. Będziemy kochać naszego wnuczka jak rodzonego syna, mamy tę samą krew. Zobaczysz, otoczymy go miłością, tylko ty, Alex, musisz obiecać, że nigdy nie wyznasz mu, że jesteś jego biologicznym ojcem. Możemy stanąć za to przed sądem, a w dodatku zabiorą nam dziecko. Wiesz o tym, prawda?… No, to co?… Chcemy zaryzykować?

Pomysł ten, o dziwo, jakkolwiek zwariowany i na granicy oszustwa, spodobał się mu od razu.

Aleksander zadzwonił do dziewczyny, by naświetlić jej plan działania, wkładając w to całe serce i patos. Rozmowa trwała niecałą godzinę. Laura poprosiła o przynajmniej jeden dzień do namysłu. Mężczyzna przypomniał sobie nagle ten niesamowicie stresujący okres oczekiwania przy telefonie. W końcu Laura zadzwoniła i oznajmiła, że zgadza się na wszystko, po czym umówili się na jej przyjazd. Miał nastąpić trzy miesiące przed porodem. W styczniu oczekiwali jej przyjazdu z drżeniem serca. O dziwo, na granicy, otulona szerokim futrem, umknęła uwadze celników. Nie zorientowano się, że jest w ciąży.

To była już połowa sukcesu. Na początku pobytu w Polsce mieszkała w hotelu, ale kiedy brzuch stał się naprawdę duży, Helena i Stanisław pomogli jej przenieść się do swojego letniego domku. Można było tam przezimować, ale pomieszczenia musiały być bez przerwy ogrzewane.

Laura nie protestowała. Zachowywała się apatycznie, jak ktoś, kto musi wykonać brudną robotę, a po wszystkim natychmiast o niej zapomnieć.

W ostateczności świadomość, że dziecko trafi w ręce rodzonego ojca, była dla niej pocieszająca.

Aleksander pracował, ale codziennie jeździł do domku, by spędzić z Laurą chociaż trochę czasu, przywieźć jej jedzenie, rozpalić w kominku i upewnić się, że jest zdrowa.

Miłość do niej, kiedyś szalejąca w jego sercu, otrzymała brzydki cios. Teraz, zmaltretowana i ogłuszona, drzemała sobie cichutko, jak coś wstydliwego i pozbawionego słuszności. Prawdopodobnie oczekiwała jakiegoś znaku, by wybuchnąć na nowo, jeszcze silniejsza i piękniejsza, ale ten znak, gest ze strony Laury nigdy nie nastąpił. Alex widział w jej oczach tylko upór i zimną determinację.

I oto w jasnym, przyjaznym kręgu płomieni bijących z rozgrzanego kominka, z wypiekami na twarzy, siedziała przed nim matka jego dziecka. Atmosfera i temperatura stały się przyjemne i widać było, że dziewczyna się zrelaksowała. Weszła w ostatnie dwa tygodnie przed spodziewanym rozwiązaniem i Alex postanowił być z nią w stałym kontakcie i w razie czego przywieźć lekarkę, by odebrała poród. Znalezienie osoby gotowej dla pieniędzy zaryzykować lekarską karierę kosztowało ich niemało trudu. Całe szczęście, że znali już pewną doktor na emeryturze, która nie miała wiele skrupułów i wzięła sobie do serca ich skomplikowaną sytuację.

Za ekstrawynagrodzeniem zgodziła się na odebranie porodu, zaopiekowanie się Laurą i wystawienie fałszywego zaświadczenia.

Oczekiwanie było meczące dla wszystkich. Helena szyła dla siebie coraz większe „brzuchy” do wkładania pod szerokie ubrania i opowiadała zdziwionym przyjaciołom, sąsiadom oraz dalszej rodzinie, jak ciężko znosi ciążę w nietypowym wieku pięćdziesięciu jeden lat. Wszyscy gratulowali jej mężowi potomka i komentowali z przymrużeniem oka:

– To był już ostatni gwizdek, co, Stasiu?

Lada dzień miało przyjść na świat dziecko. Aleksander nie znał jego płci ani koloru oczu, za to wiedział na pewno, że będzie to brzdąc najbardziej kochany na świecie.

 

Dzień budził się nieśmiało. Alex otworzył oczy i natychmiast przypomniał sobie, że spał w sypialni letniego domku. Dziś rozpoczynał się jego urlop. Otworzył szeroko okno. Do pomieszczenia wtargnęło zimne jeszcze powietrze, ale z przyjemnością zauważył, że brudny śnieg nagromadzony na parapecie zaczynał topnieć. Zbliżała się wiosna. W południe nieśmiałe słońce wyłoniło się zza chmur i Aleksander zapragnął wyjść na zewnątrz. Zaproponował spacer dziewczynie, która z braku jakiejkolwiek rozrywki natychmiast się zgodziła. W lesie przyroda powoli przygotowywała się do odrodzenia. Można było dostrzec przylaszczki, a gdzieniegdzie krokusy odważnie wyłaniające się spod śnieżnej pierzynki.

Laurze podobały się spacery w towarzystwie Aleksandra. Powietrze nadal było chłodne, ale przyjemne. Młody mężczyzna trzymał ją pod rękę, delektując się tym nikłym kontaktem i po raz setny nieśmiało powracając do tematu dziecka, do końca mając nadzieję, że może Laura cudownie zmieni zdanie, ale dziewczynie ten temat nie odpowiadał i natychmiast ucinała dyskusję.

– Wiem, że będzie mu z wami dobrze – powtarzała jak zacięta płyta. – I nie interesuje mnie, jakie imię mu nadacie, prawdopodobnie będzie to wasze polskie imię, ale proszę cię tylko o jedno. Nie staraj się utrzymywać ze mną kontaktów, nie chcę wiedzieć, jak sobie radzicie. To była twoja inicjatywa i nie obchodzi mnie, kiedy zaczniesz jej żałować.

Każde jej słowo było jak pchnięcie sztyletem. Mężczyzna przystanął i powoli obrócił się, by spojrzeć jej prosto w oczy.

Wypowiedział tylko jedno zdanie, akcentując każde słowo:

– Nigdy!… Rozumiesz?! Nigdy nie będę tego żałował.

***

Poród wcale nie okazał się skomplikowany i po kilkudziesięciu minutach lekarka przyjęła na świat piękną, zdrową dziewczynkę, oznajmiając z uśmiechem od ucha do ucha:

– Ta dziewczyna jest po prostu stworzona do rodzenia dzieci, panie Aleksandrze.

Ten do samego końca wierzył, że Laurze na widok noworodka zmięknie serce i nie pozwoli się z nim rozstać. Ta maleńka istotka była wzruszająco piękna, ale Laura odsunęła ją od siebie z widoczną niechęcią, odmawiając nawet karmienia. Aleksander nie potrafił tego zrozumieć.

Nazajutrz przyjechała wzruszona do łez Helena, zawinęła dzieciątko w pierzynki i zaniosła do samochodu, trzymając w kieszeni nowiusieńki akt urodzenia, w którym w rubryce „Matka dziecka” widniało jej imię i nazwisko. Laura została pod opieką lekarki w jej domu. Po kilku dniach bez pożegnania wezwała taksówkę i pojechała na lotnisko. W Rzymie czekały na nią nieświadome ciotki i życie dokładnie takie, jakie sobie zaprogramowała.

Wyszła tylnymi drzwiami z życia tej polskiej rodziny, wzbogaconej o nadzwyczajny dar.

Dziewczynkę, która przyszła na świat, nazwano Beatą, może dlatego, że była prawdziwym błogosławieństwem i szczęściem dla trzech zakochanych w niej osób.

[1] Laurala frigida (wł.) – lodowata Laura.

ROZDZIAŁ IIALEKSANDER

Aleksander wziął krótki rozbieg i sprawnie przeskoczył ogromną kałużę powstałą na środku chodnika po wielkiej, wiosennej ulewie. Ktoś, obserwując od tyłu jego szczupłą sylwetkę i sprężystość ruchów, mógłby wziąć go za zupełnie młodego człowieka. I gdyby nie szron, który z czasem osiadł mu na skroniach, z pewnością mógłby ukryć swoje biologiczne lata. Z bliska jego twarz zdradzała realny wiek, czyli pięćdziesiątkę, ale drobne zmarszczki ujawniające się przy uśmiechu nie ujmowały nic tej przyjemnej, pociągającej twarzy. Dbał o zdrowie, dużo trenował i ogrywał w tenisa ludzi o wiele od siebie młodszych.

Był człowiekiem zdecydowanie pracowitym i wyróżniał się w swoim środowisku jako rzetelny, niezastąpiony pracownik, który wiele wymaga od siebie i innych. Ta nadzwyczajna energia i chęć do pracy z czasem zaowocowały. Dzisiaj był już cenionym i szanowanym profesjonalistą na najwyższym szczeblu swojej kariery.

Przyspieszył kroku, doskonale wiedząc, że i tak spóźni się do pracy. Nie zdarzało mu się to często. Będąc na dyrektorskim stanowisku, nie musiał bać się konsekwencji, ale przyzwyczajony był do systemu wartości, który można byłoby podsumować jednym zdaniem: jeżeli chcesz wymagać od innych, sam musisz dać dobry przykład. Tak czy inaczej, dzisiejszy dzień nie był odpowiedni na zastanawianie się nad etyką zawodową.

Stres towarzyszący mu ostatnimi czasy wystawił jego organizm na ciężką próbę. Aleksander poczuł się nagle bezsilny, jak kolos na glinianych nogach, któremu sytuacja całkowicie uciekła spod kontroli, grożąc fatalnym upadkiem. Jak ktoś, kto długo walczy, by w końcu oznajmić swoją przegraną. Gdzie podziała się jego słynna energia? Od wielu lat nie czuł się tak beznadziejnie.

Zza rogu wyłonił się gmach budynku, w którym pracował. Mężczyzna kilkoma wielkimi susami przemierzył jezdnię i z impetem otworzył wejściowe oszklone drzwi biurowca. Powitał go szeroki uśmiech portiera Edka, eleganckiego w swojej wspaniałej marynarce pełnej błyszczących metalowych guzików.

– Dzień dobry, panie dyrektorze – powiedział z szerokim uśmiechem.

Aleksander dzisiaj nie zatrzymał się przed szklaną budką portiera, jak to miał w zwyczaju, ale zamyślony skierował się bezpośrednio w stronę windy.

Szybko dotarł na drugie piętro i wszedł do swojego gabinetu. W nozdrza uderzył go znajomy zapach pasty do parkietów i skórzanych foteli.

W pomieszczeniu na biurku leżał już stos dokumentów i korespondencji, które należało przejrzeć, ale dzisiaj Alex nie potrafiłby zająć się niczym. Skupił wzrok na losowym punkcie swojego masywnego biurka, zatapiając się w myślach. Minęło sporo czasu, nim zorientował się, że jest zupełnie sam w pokoju. Zazwyczaj witany był przez Martę, jego sekretarkę. Zaczynała pracę trochę wcześniej i jej głównym porannym zadaniem było przygotowanie mu filiżanki kawy. Następnie ustalał jej harmonogram pracy na dany dzień.

Otoczyła go teraz przyjazna cisza. Ucieszył się ogromnie, że w tym szczególnym dla niego dniu nikt nie przeszkodzi jego rozmyślaniom. Dla pewności zawołał lekko podniesionym głosem:

– Pani Marto, jest pani u siebie? – Z przyległego pokoju nie dobiegła żadna odpowiedź.