Rzeczpospolita Krzemieniecka albo Nowe Ateny wołyńskie - Gorska Bożena - ebook + książka

Rzeczpospolita Krzemieniecka albo Nowe Ateny wołyńskie ebook

Gorska Bożena

3,5

Opis

Krzemieniec to miasto-fenomen. Walczył o nie Kazimierz Wielki, opiekowała się nim w sposób szczególny królowa Bona, a do Korony wcielił je Zygmunt August. Po III rozbiorze miasto trafiło pod panowanie Imperium Rosyjskiego. W latach 1805–1832 istniało tam słynne Liceum Krzemienieckie (Gimnazjum Wołyńskie, Ateny Wołyńskie). Krzemieniec ponownie należał do Polski w latach 1921–1939. I o tym właśnie okresie opowiada ta książka. Osią narracji jest powołane przez Józefa Piłsudskiego w 1920 roku Liceum Krzemienieckie, nawiązujące ideowo do swej poprzedniczki z początku XIX w. Było ono fenomenem edukacyjnym lat międzywojennych, któremu nie dorównała później żadna szkoła – ani w PRL, ani obecnie. Było dużo więcej niż szkołą. Stało się centrum kulturalnym nie tylko dla powiatu krzemieniec­kiego, ale dla całego Wołynia. Instytucją organizującą życie społeczne. Dziś trudno sobie wyobrazić, aby szkoła miała do swojej dyspozycji skocznię narciarską czy uczyła latać na szybowcach.

Autorka wybrała bardzo niekonwencjonalną metodę literacką, nawiązującą do tej, którą zastosował Jarosław Marek Rymkiewicz w encyklopediach „Słowacki” i „Leśmian” czy Antoni Słonimski w „Alfabecie wspomnień”. W formie uporządkowanych alfabetycznie esejów opracowała różnorodne przejawy aktywności Liceum i zarazem środowiska krzemienieckiego. Dzięki hasłowej formie opisu, w 45 esejach udało się autorce omówić więcej zagadnień niż mogłaby pomieścić klasyczna monografia Liceum i miasta, w którym funkcjonowało. W książce znajduje się ponad 70 archiwalnych ilustracji, część z nich jest po raz pierwszy publikowana.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Bożena Gorska, 2017

© Copyright for this edition by Wysoki Zamek, Kraków 2017

OPIEKA REDAKCYJNA

Jacek Tokarski

REDAKCJA

Tomasz Walczak

KOREKTA

Katarzyna Frazik, Bartosz Szpojda

PROJEKT OKŁADKI, OPRACOWANIE GRAFICZNE

Marek Pawłowski

PRZYGOTOWANIE ZDJĘĆ DO DRUKU

Andrzej Najder

SKŁAD

Iwona Tokarska

Wydawnictwo Wysoki Zamek

[email protected]

Zapraszamy do naszej księgarni internetowej:

www.wysokizamek.com.pl

ISBN 978-83-953999-5-4

Dofinansowano ze środków

Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Od autorki

Działo się to w czasach, kiedy wojewodą wołyńskim był Henryk Józewski, burmistrzem Krzemieńca – Jan Beaupré, a kuratorami Liceum Krzemienieckiego kolejno: Marek Piekarski, Juliusz Poniatowski, Eustachy Nowicki i Stefan Czarnocki.

Liceum, powstałe w 1920 roku na fundamentach ideowych Gimnazjum Wołyńskiego, założonego przez Tadeusza Czackiego na początku XIX wieku, było fenomenem edukacyjnym lat międzywojennych, któremu nie dorównała później żadna szkoła – ani w PRL, ani w dzisiejszej, niepodległej Rzeczypospolitej. Było dużo więcej niż szkołą. Stało się centrum kulturalnym nie tylko dla powiatu krzemienieckiego, ale dla całego Wołynia. Instytucją organizującą życie społeczne. Kiedy dziś słyszę o nowoczesnych pomysłach – nie tylko edukacyjnych, ale i tych dotyczących różnych urządzeń społecznych – uświadamiam sobie, że wszystko to już było w międzywojennym Krzemieńcu.

Ktoś anonimowy powiedział o tym szczególnym miasteczku: „Rzeczpospolita Krzemieniecka”. Na poły ironicznie, półżartobliwie. Za Czackiego mówiono o nim „Ateny Wołyńskie”. Obie nazwy jakoś mi się skojarzyły. Bo wskrzeszone Liceum było… Nowymi Atenami Wołyńskimi.

Tytuł sam się złożył. Źródłem natchnienia był mi pewnie nasz słynny encyklopedysta ksiądz Benedykt Chmielowski. Niech i dedykacja będzie jego autorstwa. Bo właśnie te słowa jak mało które tu pasują.

Rozdziały uporządkowałam według haseł. Są z założenia sylwiczne. Jedne bliższe encyklopedii, inne – eseju. Do czytania w dowolnej kolejności i tempie.

Z całego serca dziękuję za pomoc Pani Teresie Popławskiej, krzemieńczance. Nie tylko wspierała mnie wiedzą nie do zdobycia w publikacjach, ale także pożyczyła parę roczników „Życia Krzemienieckiego” – tych niedostępnych w bibliotekach.

Pani Halinie Murawskiej sprawującej pieczę nad biblioteką warszawskiego Muzeum Niepodległości składam dzięki za opiekę i cierpliwość okazaną mi podczas moich paroletnich kwerend.

Pani Reginie Madej-Janiszek z tegoż Muzeum jestem szczególnie wdzięczna za pomoc w doborze materiału ilustracyjnego.

Mądrym dla memoryału,

Idiotom dla nauki,

Politykom dla praktyki,

Melancholikom dla rozrywki…

Samotniku ty na niebie!

Ja samotnik na padole –

Czy my rozumiemy siebie?…

O Krzemieńcu dumać wolę.

        Tomasz August Olizarowski

Są takie miasta, do których nie ma powrotu, jak sądzę.

        Josif Brodski

Analfabetyzm

Kiedy na mocy traktatu ryskiego, zawartego 18 marca 1921 roku, została ustalona wschodnia granica Polski i zakończyło się rosyjskie panowanie na Kresach, mogli się Polacy nareszcie rozejrzeć po odzyskanym gospodarstwie. Wtedy się okazało, że po ponad wieku zaborczych rządów przejęli ruiny. I to zarówno jeśli chodzi o zawłaszczone zasoby i zniszczoną strukturę ekonomiczną, rozgrabione obiekty kultury materialnej, zubożoną kulturę duchową, życie społeczne w stanie letargu, jak i okaleczoną – w szerokim rozumieniu tego słowa – zamieszkującą Kresy ludność. Tu skutki zadanych przez historię ran były wielorakie, bo fizyczne, intelektualne i moralne. A że dotyczyły człowieka – najboleśniejsze.

Mieszkańców tego regionu wyniszczyła wojenna nędza i głód, co nałożyło się na wcześniejsze blizny, odziedziczone po imperium rosyjskim. Wszystko to niosło swój koszt społeczny – wpłynęło na kondycję zdrowotną ludności Kresów także w następnym pokoleniu. Kiedy po czternastu latach, w roku 1935, pracownicy medycznej Lotnej Poradni dla Matki i Dziecka wyjechali w pierwszy dwuipółmiesięczny objazd powiatu krzemienieckiego, odwiedzając trzydzieści miejsc, wyniki badań przeprowadzonych u pięciuset dziewięćdziesięciorga siedmiorga dzieci w wieku do siedmiu lat były porażające. Tylko pięćdziesięcioro sześcioro dzieci – a więc mniej niż dziesięć procent – było zdrowych, trzysta sześćdziesięcioro chorych, a u stu siedemdziesięciorga pięciorga zdiagnozowano nieprawidłowy rozwój. A przecież dotyczyło to dzieci urodzonych już w wolnej Polsce.

Ludność miejscowa była zróżnicowana narodowościowo. Według danych statystycznych z roku 1931 – jeżeli za kryterium przyjmiemy deklarowany język ojczysty – Polacy stanowili 16,6% wszystkich mieszkańców województwa wołyńskiego (27,5% mieszkańców miast, 15,1% – wsi), Ukraińcy 68% (16,1% mieszkańców miast, 75,2% – wsi), Żydzi 9,9% (48,6% mieszkańców miast, 4,5% – wsi), określający się jako Rusini 0,4%, Białorusini 0,1%, Rosjanie 1,1%, Niemcy 2,3%, inne nacje 1,6%. Struktura narodowościowa ludności powiatu krzemienieckiego kształtowała się mniej więcej w podobnych proporcjach.

Przedstawiciele tych wszystkich narodowości stali się obywatelami Rzeczypospolitej Polskiej. I wtedy się okazało, że najpilniejszą sprawą społeczną jest wyrównanie szans ludności w dostępie do polskiej kultury. Trudno bowiem sobie wyobrazić obywatela jakiegokolwiek państwa, pozostającego poza jego kulturą. I nie chodzi tu o „wynaradawianie” zamieszkałych na tym terenie Ukraińców – bo to oni byli nie mniejszością, ale większością najbardziej pod tym względem upośledzoną – ale o sprawę tak często podnoszoną w naszych czasach: przeciwdziałanie sytuacji wykluczenia. Chociaż celem nauczania było wdrażanie umiejętności czytania i pisania po polsku, niesłuszny jest w tym wypadku stawiany przez niektórych interpretatorów historii zarzut „polonizacji” miejscowej ludności. Gdyby Rzeczpospolita realizowała program wynaradawiania, nie byłoby na Kresach miejsca na kultywowanie przez Ukraińców, Żydów czy Czechów tradycji narodowych – w tym religijnych. Zgodna koegzystencja kilku nacji była jednym z założeń wskrzeszonej i realizowanej przez Piłsudskiego idei jagiellońskiej. Chodziło jednak o przygotowanie polskich obywateli narodowości polskiej i niepolskiej do pełnego uczestnictwa w życiu państwowym i społecznym.

W zakresie edukacji dzieci na poziomie elementarnym regulował to obowiązek szkolny, a więc problem analfabetyzmu dotyczył już nie ich, lecz pokoleń rodziców i dziadków.

Obowiązek szkolny na ziemiach polskich zaboru pruskiego (w Wielkopolsce i na Pomorzu) został wprowadzony w roku 1825, a w zaborze austriackim (w Galicji) – w roku 1873. Natomiast w Rosji – a zarazem w zaborze rosyjskim – do 1917 roku takiego obowiązku w ogóle nie było. Kształcił dzieci ten, kto miał taką potrzebę i kogo było na to stać. Wedle danych z „Rocznika Polskiego”, wydanego pod redakcją Eugeniusza Romera w 1917 roku, w województwie wołyńskim w roku 1897 na 1000 mieszkańców było 770 analfabetów.

Te zaszłości historyczne miały znaczący wpływ na poziom alfabetyzacji ludności Polski w momencie odzyskania niepodległości. Dane statystyczne opublikowane w 1938 roku pozwalają na porównanie stanu z roku 1921 i 1931. Wybrałam z nich informacje dotyczące Polski ogólnie, Warszawy jako stolicy oraz dwóch województw różniących się pod tym względem krańcowo: poznańskiego i wołyńskiego. Badania dotyczyły ludności w wieku od lat dziesięciu wzwyż. Tak więc w roku 1921 było w Polsce ogółem 33,1% analfabetów (30% mężczyzn i 35,7% kobiet). Wśród ludności Warszawy było 15,6% analfabetów (12,5% warszawiaków i 18% warszawianek). W tym samym czasie w Poznańskiem analfabeci stanowili ogółem 3,8% (3,6% mężczyzn i 4% kobiet). Między ludnością miejską i wiejską występowały różnice. W miastach województwa poznańskiego analfabeci stanowili 2,9% (2,4% mężczyzn i 3,3% kobiet), a na wsi – 4,3% (4,2% mężczyzn i 4,3% kobiet).

Grupa ludności wiejskiej na Wołyniu, 1935 r.,PAT, ze zbiorów MNW

Województwo wołyńskie było w stosunku do poznańskiego upośledzone. W 1921 roku analfabeci stanowili 68,8% ogółu jego ludności (58,1% mężczyzn i 78,7% kobiet). Występowały tu wielkie różnice między miastem a wsią. W miastach było 38,5% niepiśmiennych mieszkańców (30,8% mężczyzn i 45,2% kobiet). Na wsi – aż 74% (62,6% mężczyzn i 84,7% kobiet). Jeżeli się te dane porówna jeszcze ze strukturą narodowościową ludności Wołynia, wnioski będą proste.

Najpilniejszym zadaniem stojącym przed miejscowymi władzami samorządowymi – przy znaczącym udziale społeczników z kręgów inteligencji, gorliwie wspierających ideę swoimi działaniami – było tworzenie na tym pustkowiu edukacyjnym sieci szkół powszechnych. Pracę prowadzono z trudem, ale wytrwale i z powodzeniem. W 1920 roku były na Wołyniu 874 szkoły powszechne, w których uczyło się dwadzieścia kilka tysięcy dzieci.

Zachowały się informacje dotyczące dostępu dzieci do edukacji w powiecie krzemienieckim w roku 1932. Opublikował je inspektor szkolny Władysław Jabłoński w referacie wygłoszonym podczas zjazdu Związku Nauczycielstwa Polskiego. „Wśród wielu ciekawych danych (…) zasługuje na uwagę liczba 39 000. Tyle, mniej więcej, jest dzieci w wieku szkolnym w naszym powiecie. W bieżącym roku szkolnym wypada przeciętne obciążenie na jednego nauczyciela – 68 dzieci, wobec 58 dzieci w ubiegłym roku szkolnym, przy czym 14 048 dzieci w wieku szkolnym znalazło się poza szkołą i jej wychowawczym wpływem”.

W roku 1938 było już na Wołyniu 1906 szkół i ponad dwieście tysięcy uczniów. Wspólny wysiłek całego społeczeństwa wołyńskiego spowodował, że w roku szkolnym 1935/36 liczba szkół na Wołyniu w porównaniu z rokiem szkolnym 1927/28 wzrosła o 67%, podczas gdy w tym samym czasie w Kieleckiem przybyło ich tylko 6%.

Wyraźny postęp w likwidacji analfabetyzmu dorosłych nastąpił już w ciągu dziesięciu lat niepodległości. Obrazują to dane statystyczne z roku 1931. Ogółem w Polsce zarejestrowano w tym roku 23,1% analfabetów – a więc w porównaniu z rokiem 1921 o 10% mniej. W Warszawie było w tym czasie 10% niepiśmiennej ludności (6,9% mężczyzn, 12,6% kobiet). W Poznańskiem ogólny procent analfabetów stopniał do 2,8% (2,6% mężczyzn, 2,9% kobiet). W miastach województwa poznańskiego niepiśmienni stanowili 1,9% mieszkańców (1,5% mężczyzn, 2,2% kobiet), a na wsi – 3,4% (3,3% mężczyzn, 3,4% kobiet).

W interesującym nas szczególnie województwie wołyńskim dokonały się największe zmiany. Ogółem było 47,8% ludności niepiśmiennej – a więc aż o 21% mniej niż w roku 1921. Mężczyzn analfabetów 32,2% – mniej o 25,9%. Analfabetek 62,3% – mniej o 16,4%. W miastach niepiśmienni stanowili 18,1% – w porównaniu z rokiem 1921 o 20,4% mniej. Mężczyźni 11,5% – mniej o 19,3%. Kobiety 23,9% – mniej o 21,3%. Na wsi było 52,3% analfabetów – o 21,7% mniej niż w roku 1921. Niepiśmiennych mężczyzn mieszkańców wsi było 35,3% – o 27,3% mniej, niepiśmiennych kobiet wiejskich – 68,3%, mniej o 16,4%.

Te zmiany spowodowała prowadzona przez wiele lat zorganizowana edukacja dorosłych. Kontynuowano ją także po roku 1931, z którego pochodzą przytoczone dane statystyczne. Równolegle z pracą miejscowych społeczników plan zwalczania analfabetyzmu realizowało Liceum. Uczniowie wyższych klas Gimnazjum i Seminarium zostawali instruktorami kursów we wsiach powiatu krzemienieckiego. Takie kursy wypełniały lukę edukacyjną, która istniała pomimo działających od 1932 roku uniwersytetów ludowych, przeznaczonych dla osób młodych. Jednak dla części młodzieży to dobrodziejstwo było niedostępne, bowiem warunek uczestnictwa w zajęciach uniwersytetów stanowiło ukończenie przynajmniej czterech klas szkoły powszechnej. Natomiast z kursów prowadzonych przez licealnych instruktorów mogła skorzystać pominięta ludność niezależnie od wieku.

Nieoceniony w tym przedsięwzięciu okazał się udział młodzieży ze Straży Przedniej. W roku 1936 organizacja zainicjowała w Żołobach zimowy kurs wieczorowy dla analfabetów. Wolontariusze prowadzący zajęcia rekrutowali się zarówno ze Straży Przedniej, jak i spoza niej. Kursy cieszyły się sporym powodzeniem. Pisze o tym jeden z instruktorów, krzemieniecki maturzysta z roku 1937, znany z inicjału imienia i z nazwiska – W. Steciuk. Ubolewając nad sytuacją ludzi na wsi, często pozbawionych możliwości uczenia się, rzeczowo i trafnie ocenia wołyńskie warunki. Szkół wiejskich jest za mało i są one przepełnione. „Duży odsetek dzieci nie chodzi do szkoły, gdyż nie ma dla nich miejsca. Te dzieci wyrastają na analfabetów”. Remedium na to jest odpowiedzialne podjęcie przez licealistów obowiązków społecznych. Jak to wyglądało w praktyce?

„Na kurs chodziliśmy dwa razy w tygodniu w godzinach wieczornych. Nie było nas wprawdzie wielu, ale praca nie była przerywaną. Bywało tak, że wypadało komuś jednemu iść w ciemną noc, grzęznąc po kolana w błocie trzy kilometry do wsi”.

Ale się nie zniechęcali, bo wstyd im było okazać się „paniczykami”, kiedy ci młodzi – dorosła młodzież wiejska – wkładali w naukę tyle wysiłku.

„Przy pożegnaniu na wiosnę prosili nas, byśmy i w tym roku przychodzili do nich na kurs, bo oni by chcieli jeszcze się czegoś nauczyć »mudrijszoho i bilsze«. (…) Przyrzekliśmy im wtedy, że o ile będzie możliwe, to stworzymy kurs. Uwierzyli. Oni wiedzieli, że jesteśmy z »Liceja«; uwierzyli, bo wiedzieli, że chodzimy do nich na zajęcia bezinteresownie.

Czyżbyśmy mogli ich oczekiwania zawieść?”

BIBLIOGRAFIA I ŹRÓDŁA CYTATÓW

Analfabetyzm wśród ludności w wieku 10 lat i więcej – w procentach, w: Mały rocznik statystyczny 1938, Warszawa 1938, s. 28.

Maria Dąbrowska, „Dermanki” w publicystyce, „Wiadomości Literackie”, 1938, nr 9.

Wł[adysław] Kwietniowski, Zjazd członków Związku Nauczycielstwa Polskiego powiatu krzemienieckiego, „Życie Krzemienieckie”, 1932, nr 2, s. 11.

Ludność według języka ojczystego w 1931 r. – w procentach, w: Mały rocznik statystyczny 1938, Warszawa 1938, s. 23.

Ośrodek Warszawski Zrzeszenia Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego, Wołyń i Liceum Krzemienieckie, „Wiadomości Literackie”, 1938, nr 8, dział: Korespondencja.

W. Steciuk, kl. VIII, Chcą się uczyć!, „Nasz Widnokrąg”, 1937, z. 2 – 3.

Z działalności Lotnej Poradni dla Matki i Dziecka powiatu krzemienieckiego za czas od 12.IX. do 20.XI.1935 r., „Życie Krzemienieckie”, 1935, nr 12.

Informacje od Jana Niewińskiego.

Antologia

Skłonność do pisania wierszy jest cechą młodzieńczą – jak się wydaje, niezależną od epoki. Pisały wiersze dawne pensjonarki i gimnazjaliści, pisze je młodzież – ba, nawet dzieci – także dziś, a czasem publikuje w efemerycznych almanachach wydawanych przez różne lokalne ośrodki kultury. Poezjowanie było modne i w Krzemieńcu. A że licealiści mieli do dyspozycji „Nasz Widnokrąg”, najbardziej udane próby poetyckie zamieszczano na jego łamach. „Udane” – to znaczy trafiające w redaktorskie gusta. Bo nadsyłane młodzieńcze produkcje podlegały selekcji. Świadczą o tym odpowiedzi poczty literackiej, szczególnie te odmowne.

Sprawa z poezją jest zawsze podejrzana. Dziś może bardziej niż kiedyś, bowiem dozwolone wydają się wszelkie chwyty formalne, a tradycja dawno odrzuciła wędzidło rymu czy rytmu i uwolniła metaforę z więzi logiczno-semantycznych. Łudziłby się ten, kto by wierzył, że poezję rozpoznaje się przy pomocy metod naukowych. Coś jest poezją, coś innego nią nie jest, ktoś ma specjalny zmysł do jej odnajdywania, komuś innemu go brak – to trochę tak, jak ze słuchem muzycznym. Można tekst poetycki opisywać i mierzyć „naukowo”, ale istoty poezji się nie uchwyci. To tajemnica. Wspomina o tym Herbert w Epizodzie w bibliotece i Szymborska w wierszu Niektórzy lubią poezję. Wielu piszącym wydaje się, że wystarczy poszatkować esej na wersy i już jest wiersz. A jeżeli zrobi to ktoś „z nazwiskiem”, utwór zyska rangę poezji znakomitej – niezależnie od rzeczywistej wartości. Dobrze jeszcze, kiedy istotnie ma się do czynienia z esejem, a nie bełkotem. Nawet w uznanych pismach literackich zdarzają się wielostronicowe bezwartościowe tasiemce. Nie tak trudno być namaszczonym na poetę przez środowiska podobnych twórców. Tak więc stada „poetów” zaśmiecają literaturę. Hochsztaplerzy i szarlatani „trzymają się mocno”. Ba – niektórzy nawet zbierają nagrody. „Ja chciałbym być poetą/ Bo dobrze jest poecie…” Pewnie dopiero czas się z tym upora.

Żadna twórczość – ani amatorska, ani profesjonalna – nie powstaje w próżni. Człowiek piszący zawsze trafia na kanony prozy i poezji swojej epoki. Zastana i już ugruntowana kultura jest dobrą pożywką dla epigonizmu. Utrwalone kanony wywołują pokusę fabrykowania tekstów według wzoru – tak łatwo, jak ze sztancy, powielano na przykład w okresie Młodej Polski. Namnożyło się wtedy poetów i poetess co niemiara.

„Nasz Widnokrąg” wychodził przez ponad dwanaście lat (z roczną przerwą). W tym czasie zmieniały się kierunki, prądy i mody literackie. Z tego punktu widzenia przegląd młodzieńczych publikacji jest szczególnie interesujący, bowiem wyraźnie rejestrują one te zmiany. A że epigoni zawsze podążają dwa kroki za modą, w latach 1926 – 1929 w prozie krzemienieckich licealistów króluje styl naśladujący Żeromskiego, a w poezji młodopolszczyzna. W latach trzydziestych wzorcem stają się skamandryci.

Wiersze młodych krzemieńczan publikowane w „Naszym Widnokręgu” – a czytane dziś z podwójnym dystansem: lat i kryteriów estetycznych – w przeważającej liczbie mają wartość już tylko dokumentalno-historyczną. Poezja w nich wyblakła, zwietrzała – albo nigdy jej tam nie było. Korektorskiemu działaniu czasu oparło się kilka.

Spośród licealistów próbujących sił w poezji na łamach „Naszego Widnokręgu” dwaj wyrośli na poetów. To Zygmunt Jan Rumel i Feliks Łańcucki. Żaden nie przeżył wojny. Pierwszy pozostawił ponad siedemdziesiąt wierszy, drugi – ponad czterdzieści. Ocalenie ich spuścizny jest zasługą rodzin i graniczy z cudem. Już juwenilia publikowane przez obu w licealnym piśmie różnią się od szkolnej krzemienieckiej „normy”, zapowiadając u każdego autentyczny talent poetycki. Zdążyli go jeszcze rozwinąć w latach wojny i okupacji. Wtedy powstały ich najlepsze, dojrzałe wiersze. Inspirowane przez graniczne doświadczenia egzystencjalne. Pisane w sytuacji katastrofy narodowej i prywatnej. Dalekie od bezpiecznego licealnego „azylu”. Ale zarazem wolne od narzuconych norm, zależności czy zapożyczeń – własne i oryginalne. Uratowanych wierszy wystarczyło dla każdego na jeden tomik…

Znamiona talentu można dostrzec także w utworach Pawła Halla i Ryszarda Stachórskiego. Zresztą tych dwóch i Łańcuckiego koledzy nazywali „trzema wieszczami”. Hall i Stachórski byli tak uzdolnieni, że gdyby przeżyli wojnę, ich nazwiska najprawdopodobniej wypłynęłyby gdzieś w kontekście literatury. Może w poezji, może w krytyce – sądząc po znakomitym profesjonalnym eseju Halla o Leśmianie. Niestety, o nich obydwu wszelki słuch zaginął. Brak wieści także o innych licealnych autorach z „Naszego Widnokręgu”. Wszyscy oni tworzą już tylko „stowarzyszenie umarłych poetów”.

Pozostawiona spuścizna młodych krzemieńczan zawiera utwory o nierównej wartości – obok udanych czy dobrze prognozujących są też mało interesujące, okolicznościowe, jakby pisane na doraźne „zamówienie”, przeładowane patosem, nieautentyczne, wtórne. Wydaje się, że przypominając dzisiaj wszystkie – na przykład gdyby je zebrać w książkowej antologii – wyrządziłoby się ich autorom krzywdę. Wybrałam najlepsze – w pełni świadoma własnego subiektywizmu. Przedstawiam je w porządku mniej więcej chronologicznym.

Seweryn Malwa był epigonem Młodej Polski. Z jej kanonu nigdy się nie wyzwolił. Cała jego twórczość dostępna w „Naszym Widnokręgu” zastygła w tej poetyce i brak w niej symptomów rozwoju.

Seweryn Malwa

Smutno mi, Panie

Smutno mi, Panie

w chwili prześwitu,

gdy dzwonów granie

sięga błękitu…

W duszy żałosne echo mi dzwoni,

a dźwięk za dźwiękiem goni i goni

            aż za zasłoną

            nieba zamgloną

            przepada…

I gdy się dzwonów

modlitwa przędzie,

za nieboskłonów

płynąc krawędzie,

jestem, jakoby ta gwiazda mrąca,

o którą podźwięk dzwonów potrąca,

            nucąc zawodu

            pieśń, że już wschodu

            nie ujrzy…

Lekkim westchnieniem

wietrzyk powiewa,

w nieba przestrzenie

chmurki rozsiewa

i na śnieżystych skrzydłach łabędzi

w nieznane dale sine je pędzi

        tułaczą drogą,

        że się nie mogą

            utulić…

Szepcą mi oto

dzwony… o, ja wiem…

wieczną tęsknotą

jestem, żurawiem,

który przez przestwór daleki siny

hen, do ojczystej tęskni krainy

        aż skrzydła wzniesie

        i w mgieł bezkresie

            przepadnie…

Smutno mi, Panie

w chwili prześwitu,

gdy dzwonów granie

sięga błękitu,

bo jakże z sercem tęsknotą chorym

i z bladym w głębi duszy upiorem

            ranną godziną

            z dźwiękami płynąć

            w przestworze?

(1928)

Seweryn Malwa

Sonet XXVII. Pożegnanie

Żegnam was jary moje, zaułki i groty,

brzozy śmigłe, szumiące nocami po skałach,

spowiednico mych marzeń, smutków i tęsknoty,

ciebie, lipo, przy Zgniłym Jeziorze, spróchniała!…

Nie znalazła tu moja dusza przyjaciela,

w ten zakąt wyrzucona, jak listek, ulotna…

Sam żyłem, jak topola, co nad lasem strzela

– choć są drzewa wkoło niej, lecz ona samotna…

Bo też na mnie widziano tylko płaszcz dziwaczy,

nie chcąc wiedzieć co smutek mojej duszy znaczy

i czekano, aż z czoła „lotne mary” przegnam…

Jary, gdziem szukał echa poczajowskich dzwonów,

skały, świadki duszy mej narodzin i zgonów

żegnajcie mi… na zawsze… Was, ludzie, nie żegnam…

(1928)

Seweryn Malwa

Powrót

Powracam… przyjm mnie, Ziemio, jak przyjmujesz synów,

otwórz mi swe ramiona w orle wzrosłe pióra,

chociaż Ci nie przynoszę przyrzeczonych czynów,

ani mocy, odzianej w królewskie purpury…

O młodzieńcze marzenie – roiłem, że, jak wy,

powrócę do tej ziemi, pamiętni sternicy…

Napiłem się zawodu z życiowej krynicy,

mam miast chlebem – kamieniem napełnione sakwy.

Roiłem, że na czele szaleńców miliona

pokroczę nad wierchami zawieszoną kładką –

dziś się muszę w miliona szare tłumy wtłoczyć…

O Ziemio, bądź mi sędzią, lecz nie patrz mi w oczy –

dziś przychodzę, by chwilę pobyć w twych ramionach.

O Ziemio, tak jak niegdyś, bądź mi znowu matką…

(1929)

W roku 1933 w dziale sportowym „Naszego Widnokręgu” pojawił się interesujący wiersz, podpisany: R. kl. VIII. Jego niezidentyfikowany autor był najwyraźniej zafascynowany Laurem olimpijskim Wierzyńskiego.

R. kl. VIII

Skok wzwyż

Cel mój w nieskończoności,

Lecę na skrzydłach nóg.

Osiągam maksimum szybkości…

Jeszcze sekunda… Skok…

Ziemię odtrącam od siebie

Potężnym odbiciem stóp…

Jestem kometą na niebie,

Pociskiem rzuconym z luf.

Piersiom zabrakło oddechu…

W skroniach pulsuje krew…

…Tłumy zamarły w bezruchu…

Skoczył! Rekord pobity znów!

(1933)

O Bronisławie Liżewskim wiadomo tylko, że uczył się w Seminarium nauczycielskim, bo tam zespoły uczniowskie nazywano nie klasami, a kursami. W „Naszym Widnokręgu” zachowała się wzmianka, że Liżewski był uważany przez kolegów za największy talent poetycki wśród publikujących wiersze w pierwszej połowie lat trzydziestych. Prezentowane tutaj są osadzone zarówno w tematyce – myśli i twórczości Żeromskiego – jak i w poetyce młodopolskiej. Ale nie tylko, bo pierwszy wiersz, podobnie jak utwór anonimowego R. z klasy VIII, zdradza wyraźne zainteresowanie Wierzyńskim.

Bronisław Liżewski

Skok narciarski

Łukiem tęczowym w niebo

    wzbił się i zatrzepotał.

Dziobami nart rozdarł przestrzeń

    lśniącym powietrzem omotał.

Zawisł wśród spojrzeń tysiąca

    królewskim, chyżym sokołem…

Strzałą obleci ziemię, 

    – opasa swym czarem dokoła.

Wsłuchaj się sercem w tę ciszę 

    – hymn pełen odwagi radosnej…

On już tu do nas nie zleci,

    swą równowagą – przeboski.

(1934 – 1935)

Bronisław Liżewski

Grzechy

Rozmnożyły się grzechy, rozpełzły,

Wielkie grzyby robactwem stoczone.

Kłębowiskiem rozrosły się w piersiach

Aż pod gardło męczarnią zdławione.

Lękiem strasznym rozwarły się oczy,

Przerażeniem zastygły wieczystym

Na zbielałe wargi bezwolnie

Szept się wykradł: – Chryste… Chryste…

(1935)

Bronisław Liżewski

O Stefanie Żeromskim

1.

Świat jest bliski, jak sady rozkwitłe na wiosnę.

Tęsknota w wizjach rośnie dzwoniącym peanem,

– mocną jest rzeczywistość! – szaloną rozkoszą

Żywiołowo potężne państwo Arymana.

Czarną nocą jesienną w wietrze wyją Smutki.

Żale duszy – jak drzewo rozszczepione – bolą.

Ludzie bezdomni – noce w katusze brzemienne 

– tęczowa gama rojeń jakiejś innej doli.

2.

Była puszcza jodłowa, rosnąca pod niebo,

Żywicą rozpachniałe wielodrzew gałęzie.

W splotach pnączy ukryty, wśród tajni, Świst-poświst

Oddychał wszechmogący śpiewną wiatru gędźbą.

Były powieści-szumy o walkach i trudzie,

Wspomnienia gdzie spoczywał na górze Bodzanta.

Była wiecznym ołtarzem na ziemi wyrosłym

Puszcza niczyja tylko boża, święta.

(1936)

Zygmunt Jan Rumel (1915–1943), ze zbiorów Autorki

Z wierszy Zygmunta Jana Rumla zamieszczonych w „Naszym Widnokręgu” wybrałam jeden.

Słowo

Jak wonne sosnowe drzewo

pojone żywicy więźbą

wystrzela ku niebu słowo

wiersza zieloną gałęzią…

Rośnie – wspaniałe, bujne,

do mózgu korzeniem wsparte,

pod kory brunatną runią

sącząc żywicy prawdę…

Złotokłującum igliwiem

liter opiewa błękit…

leśnie, puszyście kwili,

jak ptak chwycony do ręki…

Aż z lasu żywicznych stronic

siekiery podstępnym ciosem

czytelniku – wytniesz

najpiękniejszą z moich sosen.

(1935)

Łamy „Naszego Widnokręgu” były dostępne nie tylko dla licealistów, ale także dla uczniów szkół zawodowych wchodzących w skład kompleksu edukacyjnego objętego wspólną nazwą Liceum Krzemienieckiego. Wiersz autorstwa B. Stelmacha, ucznia Szkoły Stolarskiej w Smydze, wtórny i naśladowczy, jednak wzrusza. Nie tylko optymizmem. Są w nim symptomy autentycznego przeżywania literatury – jakby do piszącego naprawdę trafili Żeromski i Staff.

B. Stelmach

Wiara w potęgę młodości

Zaszumi, zahuczy, uderzy grom

W sędziwy stuletni dąb i złamie,

Zawyje burza, potężna burza

I wielkie skalne oderwie ramię.

Lecz młodych gorąco bijących serc,

Co idą, dążą wciąż w jutra zorze,

Nie złamie grom, nie zwichrzy burza

Potęga zła nie zmoże.

Kto wierzy w siłę, w potęgę młodości,

Ten się nie lęka, nie boi złego

I mimo przeszkód, mimo trudności

Na pewno dopnie celu swego.

(1936)

Pora na licealnych „trzech wieszczów”. Warto zwrócić uwagę na to, w jaki sposób każdy z nich oddaje hołd Największemu Krzemieńczaninowi. Poezja Słowackiego była obecna w świadomości licealistów na co dzień, stanowiła punkt odniesienia, wokół którego koncentrowały się ich własne próby twórcze, a wspierający młodzież profesor Kazimierz Groszyński nie przeżywał dydaktycznych rozterek nieudolnego Bladaczki. Polski romantyzm traktowany był bardzo serio, niemal jak świętość. Młodzi czytelnicy najpewniej nie wyobrażali sobie ironicznego podejścia ani do tej tradycji, ani do literatury – może z wyjątkiem wąsko rozumianej „ironii romantycznej”. A już młodzi twórcy, którzy bądź co bądź czuli się poetami, byli nastawieni podwójnie serio, bo także w stosunku do własnych pierwszych prób. Drugim źródłem inspiracji stała się poezja skamandrytów. Pewnie ze skrzyżowania obu tych tradycji – i z lektury Kołysanki jodłowej Lieberta – wyrasta parodystyczny List suchotnika.

Wiersze Ryszarda Stachórskiego, Pawła Halla i Feliksa Łańcuckiego prezentuję w skromnym wyborze.

Ryszard Stachórski

„Jeśli tam będziesz, duszo mego łona,

Choćby z promieni do ciała wrócona:

To nie zapomnisz tej mojej tęsknoty,

Która tam stoi jak archanioł złoty,

A czasem miasto jak orzeł obleci

I znów na skałach spoczywa i świeci”.

(Słowacki)

* * *

Nocą miesięczną – srebrną – i gwiaździstą

nad śniącym miastem, nad zamkowa górą

ponad wieżami kościołów – dzwonnicą

rozpiął swe skrzydła – Duch – świetlista chmura.

 – o dzwony potrącił – chciał słyszeć ich dźwięku;

myślał, że wyjdą z cerkwi – z procesją, z krzyżami

popi złociści – i lud ze świecami –

i myśl prysnęła w dzwonów cichym jęku –

 – nad miastem, w szczerbatych murach zamczyska

błądził – i myślą w mroczne kurytarze

ognie ciskał – i duchy swych marzeń

jawił – – i śnił… – Aż zgasły ogniska –

 – a potem poleciał nad lasy – nad skały,

w okna zaglądał drżeniem poświaty,

ganki drewniane skrzydłami omiatał 

– aż usiadł na grobie Matki – i zapłakał – –

---------------- 

– nocą miesięczną – gwiaździstą – wiosenną,

nad miastem poezji – srebrno-białą tęczą

rozpiął swe skrzydła – i uleciał w niebo

Duch cichy – a wielki, Duch Twój – o Poezjo!

(1937)

Ryszard Stachórski

Pastorałka

Tryptyk

Matce

I.

Uśmiechały się drżąco i smutnie

gwiazdki srebrne i złote – malutkie

i szeptały przedziwne bajeczki –

Krzywą sosnę dziś Pan Bóg ubierał,

w bielusieńki ją zamknął futerał,

zimne ognie zapalił i świeczki –

 – A na szczycie aniołka zawiesił

i z ptaszkami się bawił i cieszył – a wiewiórki mruczały kolędy –

 – A w śnieżystej igliwnej stajence

zasnął Królik w Jezusowej ręce,

zasnął Józef – Staruszek prześwięty.

A Najświętsza Panienka szczęśliwa,

że takiego cudnego ma syna,

uśmiechała się w noc księżycową –

I zapomniał Bóg Ojciec sędziwy –

i uwierzył – tak bardzo szczęśliwy

– że się wszystko zaczęło na nowo –

II.

Uśmiechały się chmurki bielutkie

i uśmiechał się Jezus malutki –

i radośnie wiatr pohukiwał –

Tańczył, skakał i śpiewał szalony.

Wylazł z norki zajączek zdziwiony,

słuch nastawił i główką pokiwał.

– I płochliwa przybiegła sarenka 

– a tu radość śnieżysta i miękka

obsypała ją puchem gwiaździstym –

– Z gąszczy wyszedł lis złoto-płowy,

Kitą roziskrzył tuman śniegowy

i parsknął śmiechem w wiatru poświsty –

Choinki z szmaragdu, granatu i bieli

w słonecznej, jasnej śniły topieli –

– wiatr kołysankę nucił cichutką –

– A fiołkowym zachodnim półcieniom

śniegów stygnących – puszystym marzeniom 

– błogosławił Pan Jezus malutki –

III.

Uśmiechały się drżąco i smutnie

gwiazdki srebrne i złote malutkie –

mały Jezus usypiał najsłodziej.

Sny dziecinne, prześnione, bajkowe

kołysanką wiatr przywiał zimową –

pozapalał iskrami na lodzie –

– A dziecinne, najmniejsze serduszka

cichą nocką najcudniejsza wróżka

za gwiazdkami do żłobka przywiodła –

– A zajączki, sarenki, króliki –

na cześć gości zaczęły wyścigi.

Siwobroda kiwała się jodła –

– I serduszka rozśmiane srebrzyście –

małe kulki śnieżyste puszyście

potoczyły się w dal księżycową.

– I zapomniał Bóg Ojciec sędziwy –

i uwierzył – tak bardzo szczęśliwy,

że się wszystko zaczęło na nowo.

(1938)

Paweł Hall

Żniwo

Nad głową jednostajna toń lazurowego błękitu,

Pośrodku słoneczna kula, Helios życiotwórczy;

A wokół łan szeroki pokryty płowym żytem.

Polne koniki świerszczą w trawie i bąk gdzieś głucho burczy.

Pot spływa po opalonych na brąz obliczach żniwiarek,

Lśni w słońcu sierp nad parobka słomkowym kapeluszem,

Gdzieś w dali wzbił się w górę tuman kurzu szary

Mołodycia karmi dziecko pod cienistą gruszą.

Zieloną miedzą idzie boso dziewczę czarnobrewe,

Niesie w glinianym dzbanku świeżą, zimną wodę.

Kłaniają się jej szkarłatne maki i modrookie chabry –

Bóg wam dopomóż! Szczęść Boże, robotnice młode!

Ciągną za żniwiarzami długim sznurem snopy

Grubieją naręcza kłosów brzemiennych ciężkim ziarnem,

Nikt nie narzeka, że upał, że ściernie ranią stopy

Wszyscy się cieszą – urodzaj – trudy nie poszły na marne.

(1936)

Paweł Hall

List suchotnika

Gdzie spoglądają w przepaść skały,

Gdzie jak poemat barwny świat,

Wyrwany z męki – oszalały

Szukam beztroski dawnych lat.

I słyszę tylko szum strumyka

I znad werchowin tęskny śpiew.

I w moich płucach brzmi muzyka –

Rdzawym rzężeniem charczy krew.

Wszystko minęło i nie wróci.

– Upiorze, wierć me oczy, wierć!!! –

Twoja już litość nie ukróci

Męczarni mojej – jeno śmierć.

Wiem, otwierając moje listy,

Nakładasz rękawiczki – wiem,

Że chociaż papier piękny, czysty –

Czytając je przykrywasz szkłem.

Ruchy ostrożne, ciche – przy tym

Ściągnięte z obrzydzeniem brwi,

Boisz się – może pośród liter

Została rdzawa plamka krwi.

Lecz przecie pewna izolacja –

Nie stanie się, najdroższa, nic.

(No i zupełnie słuszna racja.

Widzę powagę twoich lic.)

Lecz przecie pewna izolacja

Od suchotniczych moich drżeń –

Od łez zastygłych na papierze…

(Pamiętaj, rękawiczki zmień.)

Potem kominek – liścik zmięty

I jak mój kaszel, suchy trzask…

A na twej twarzy obojętnej

Igra miedziany ognia blask.

Rojenia moje i marzenia,

Majowych nocy cudny czar,

Przysięgi, nadzieje, zwierzenia

I chorej krwi tętniący żar –

Wszystko to zwęgla się powoli

I z dymem gdzieś ulata – hen!

Coś moim sercem targa, boli –

Ostatni jęk – ostatni sen…

---------------- 

Gasnę tak cicho jako słońce –

Rwą się ostatnie dźwięki słów –

Przyczyny przyczyn, wstępy, końce

Topię we łzach przedśmiertnych snów.

Nie zmienię już kolei losu,

Nadchodzi bytowania kres.

Na próżno szukam swego głosu –

Nikt nie zrozumie moich łez.

--------------------

Przestań litować się nieszczerze,

Wszystkie skrupułów więzy skrusz.

Ja w zapewnienia twe nie wierzę

Twa miłość dawno zgasła już.

(1937)

Paweł Hall

Powrót wygnańców

Już w nostalgicznych oczach falują Twoje łąki

– – Jak przywitasz wygnańców po latach rozłąki?

Wybiegniesz ku nam prosta, drżąca anhellicznie

Z naręczem modrych chabrów i kłosów pszenicznych.

Przypadniemy do Ciebie, Ziemio obiecana,

Spieczonymi wargami: Hosanna! Hosanna!

Ręka Twoja z serc naszych kwiat tęsknoty zerwie: – –

Zakraśnieje wśród żyta polnych maków czerwień.

I pójdziemy srebrzystą drożyną wśród łanów,

Gdzie uśmiechem dzieciństwa znów kwitną dziewanny.

U stóp wiejskiej kapliczki w listowiu lipowym

Dojrzałą barwą miodu zwilżysz chleb razowy.

Tam się ziszczą marzenia wyśnione w noc długą

O błękitnym połysku Piastowego Pługu.

Tam nas w skwarne południe sierpami obdarzysz,

Zboża sławą zaszumią jak skrzydła husarzy – –

A gdy zorza poranna nad łanem zaświeci,

Studzwonna pieśń kosiarzy orłem w górę wzleci.

I wypełni się wszystko, jako stało w księdze,

I sen o powrocie – i sen o potędze.

(1939)

Feliks Łańcucki

***

Księżyc błyszczy w gotyckim nieba ostrołuku

I wysrebrza topole – strzeliste kolumny

W kamiennym sarkofagu, pod pokrywą trumny

Śpi Wódz spowity w popiół zbutwiałych buńczuków.

Wśród bębnów gromkich bicia, pośród armat huku

Nie podniesie przyłbicy ciężkiej – rycerz dumny

Twardy jest spokój śmierci. Już bojowe surmy

Nie wywiodą uśpionych chorągwianych pułków.

Tylko w noc tę Poeta w czarnej pelerynie

Drapowanej patosem przez podwórze płynie,

Gdzie kościelnych krużganków czernieją arkady.

W samotności natchnienia przesiewa przez palce

Perliste gwiazdy – ziarna bożego różańca

I o Słowo się modli milczący i blady.

(1939)

Uzdolnieni literacko uczniowie próbowali sił także w prozie. Nie bez powodzenia. Pozostawili po sobie teksty dobitnie świadczące o dużym potencjale twórczym. Oto przykłady: artykuł programowy, podpisany inicjałami „trzech wieszczów”, zarazem redaktorów licealnego pisma, krótki reportaż Stachórskiego i esej Halla o poezji Leśmiana.

P. H., F. Ł., R.S. [Paweł Hall,

Feliks Łańcucki, Ryszard Stachórski]

Romantyzm pracy

Minął czas, gdy sprawdzianem wartości człowieka były jego wartości duchowe; minął czas, gdy sprawy ducha były najważniejsze; minął czas całkowitego, często absolutnego prymatu ducha nad materią.

Przyszły czasy inne. Czasy, które znamionuje wzrost bogactw materialnych, a w związku z tym i wyścig pracy, wzrost kapitału, ucisk robotników, walka klas – o podłożu materialnym – słowem przyszły lata współczesne, całkowitej materializacji i coraz większej mechanizacji życia – i człowieka.

Krzemienieccy licealiści: Paweł Hall, Feliks Łańcucki i Tadeusz Ożóg, ok. 1938 r., ze zbiorów Autorki

Odbiło się to na wszelkich dziedzinach życia: kulturze, wychowaniu, pracy itd.

Tak jednak dalej być nie może, bo inaczej człowiek zamieniałby się powoli w automat, myślałby i rozumował kategoriami najprostszymi (wyłączając dziedzinę nauki, gdzie istnieje zbyt wielka rozpiętość między osiągniętymi już zdobyczami a życiem, nędzą – i nierozwiązanym dotąd zagadnieniem bytu milionów najbiedniejszych, którzy są jednak „solą ziemi”) – cofałby się człowiek wstecz w swej ewolucji.

Zresztą zawsze tak jest, że co czas pewien koło historii przekręca się – i znów powraca dawna fala myśli, dążeń – w zmienionej jednak, przystosowanej do współczesności formie.

Tak musi być i teraz.

Do czasu romantyzmu całkowitego wrócić nie można, zbyt wielkiego nakładu pracy, rozumu – życie nasze wymaga – by żyć tylko duchowo. Czasy neo-romantyczne, przedwojenne – też w tej formie wrócić nie mogą; za duży jest krok naprzód w dziedzinie postępu technicznego, inna sytuacja społeczna i polityczna.

Rozwiązanie musi być inne.

Człowiek – by żyć – większą część dnia poświęcić musi pracy.

A jednocześnie – nie wolno mu zapominać, że podłożem jego wszystkich czynów jest duch, że musi mieć wysoką kulturę ducha.

Człowiek bezduszny, bezmyślny, niekulturalny – takim samym jest pasożytem, jak człowiek, który nie chce pracować.

A więc – trzeba te dwie rzeczy pogodzić!

I oto: człowiek romantyzmu pracy – jest ideałem człowieka nowego, w ewolucji ludzkiej stojącego o jeden szczebel wyżej.

Romantyzm pracy.

A więc kierunek obejmujący wszelkie dziedziny i przejawy współczesnego życia człowieka.

Kierunek, którego Czyn – wypływa z Ducha.

To nie jest prymat umysłu i duszy – lecz po prostu zrozumienie, że Duch jest podłożem Czynu, więc Czyn takim będzie – jakim jest Duch, że Duch kształtuje się w działaniu.

Przejawy kierunku w dziedzinach życia – wychowanie młodzieży, dające jej jak największą kulturę duchową oraz wdrażające w nią zrozumienie pracy, obowiązku i dyscypliny.

Romantyzm pracy.

A więc człowiek: romantyzmu pracy.

Człowiek – romantyk z ducha i zamierzeń – i zarazem człowiek pracy dnia codziennego – w czynie.

Takim powinien być nowy kierunek.

(1937)

Ryszard Stachórski

Zdarzenia…

Ulica ciemna, zamglona, błotnista. Szybkim krokiem przechodzi dobrze ubrany pan. Od słupa latarni odrywa się postać w łachmanach: wysoka, barczysta, schyla się, zgina przed panem, rękę wyciąga i prosi „Dajcie panie kilka groszy, mnie z więzienia dziś wypuścili – nic nie jadłem”. – „Co? Ja? – ja, ja nie mam pieniędzy przy sobie!” – krzykliwym głosem odpowiada pan – i czym prędzej odchodzi, oglądając się trwożnie i z pogardą.

Z tyłu słychać głos dziecka: „Mamusiu, co ten człowiek chciał?” – „On chciał zabrać temu panu pieniądze!” – odpowiada surowym i moralizatorskim tonem matka i trzymając dziecko za rękę przechodzi szybko koło skulonego złamanego człowieka, kryjącego swoją nędzę i ból w łachmanach i mroku mgielnym.

A dziecko ogląda się z palcem w buzi – i szeroko otwartymi oczyma patrzy na (może pierwszego?) człowieka – „człowieka, który chciał – zabrać”!…

A potem wszystko się w mgle stopiło.

***

Targowisko. Krzyk, hałas, przekleństwa, nawoływania. Baby, chłopi – w kożuchach, z pierwszymi warzywami w ręku – sprzedają. Stragany brudne, zasypane stosami towaru, wagi pordzewiałe, garnki z żarzącymi się węglami – a nad nimi ręce sine, grube, grzejących się straganiarek, w chustkach na głowach i w pseudo-białych fartuchach. A pod nimi – pod straganami, pod nogami – królestwo małych dzieciaków – obszarpańców, kłócących się o odpadki, rzucających w siebie zgniłe resztki, kradnących zza pleców towar.

Chłop zamożny dostatnio ubrany, zadowolony ze sprzedaży warzywa usiadł na kawałku drzewa – wyciągnął zza kożucha kawał chleba i słoniny – zaczął jeść. Gromadka bawiących się dzieciaków przystanęła.

Chłop jadł i skórkę – widać przypaloną, co nie dość mu smakowała – odrzucał na kupę śmiecia, przed nim leżącą. Od gromadki odsunął się jakiś malec, podbiegł do śmieci, wyciągnął skórkę i zaczął jeść.

Chłop rozśmieszony kiwnął na Żydziaka – ten podszedł – chłop końcem biczyska stuknął go w gołą pierś widoczną zza łachmanów koszuli obszernej i obwisłej – szturchnął go – zaśmiał się – i zaczął rzucać kawałki skórki do śmieci, przywołując co chwila malca do siebie i szturchając go biczyskiem.

Śmiał się, zadowolony…

***

A kędyś, – na kliszach wieczności czynów ludzkich – odbite zostały one, – świadczyć o człowieku naszych czasów.

(1936)

Paweł Hall

Bolesław Leśmian

Piątego listopada b.r. literatura polska poniosła dotkliwą stratę. W dniu tym zmarł nagle w Warszawie w pięćdziesiątym dziewiątym roku życia znany poeta, członek PAL-u Bolesław Leśmian.

Wydał on drukiem trzy tomy poezyj: Sad rozstajny, Łąka i Napój cienisty oraz dwie powieści dla młodzieży Klechdy sezamowe i Przygody Sindbada żeglarza.

Jego twórczość jest legendarnym zjawiskiem na polu naszej literatury. Wywarła ona ogromny wpływ na młodsze pokolenie poetów – szczególnie na grupę Skamandra.

Już po pierwszym tomie oczarował wszystkich pięknem ojczystego słowa, ukrytym w nim bogactwem metamorficznych możliwości i jego dźwięczną miękkością.

Łąka zrobiła jeszcze większe wrażenie.

Taka poezja to oszołomienie – to dziw – to muzyka niematerialności. Tkwią w niej zaczarowane przedziwną śpiewnością inkantacje wzruszeń wielkich, nieokreślonych, tajemniczych – nieodgadła głębia pod taflą przesrebrzonej wody – swoisty symbolizm. Swą poetycką rzeczywistość znajduje Leśmian w panteistycznym umiłowaniu przyrody, wchłania w zachwycie jej piękno – upaja się światem rzeczy, który nie jest realnym.

Tak oto pisze o nim jeden ze skamandrytów, czołowy polski poeta J. Tuwim („Wiadomości Literackie” z dn. 14. IX. br.):

„Ogłuszony, nietutejszy, niezżyty z codziennością, dręczony nostalgią za nieziemską ojczyzną, spędzał przymusowy swój urlop u nas na spisywaniu pamiętników z tych bezczasów i bezprzestrzeni, z którymi tak był za pan brat jak z bliską rodziną i najlepszymi przyjaciółmi.

Gdziekolwiek otworzyć jakąkolwiek z jego książek i wczytać się w wiersz – w pierwszą strofę, w pierwsze zdanie – dreszcz nas przejmie: jak to? Więc TO chodzi po świecie? TO żyje wśród ludzi?

TO poddane jest tym samym prawom fizycznym, moralnym i społecznym, co my wszyscy?

Absurd! Przecież TO nie może tutaj, tak jak my wszyscy inni. TO – bo Leśmian był TO, nie TEN”.

Leśmian bardzo ciekawie operuje intensyfikacją wrażeń szczególnie w zetknięciu się z przyrodą:

„brzoza, kwitnąc w zaświatów mnóstwo,

Całe swoje w snach odmilkłe brzóstwo

Z nagłym szeptem wcudnia do strumienia,

Gdzie raz jeszcze w brzozę się zamienia”.

[Wieczór]

Bolesne zwycięstwo jego natchnienia ujarzmia pozaludzką moc przyrody w piękne wiersze o fantastycznej metaforyczności:

„Rozełkanych rusałek nagłe sto tysięcy

Wypłynęło na księżyc, by istnieć mniej więcej.

Wodo, wodo – gdzie jesteś? Tu jestem, gdzie płynę!

Pogłaskały powierzchnię, miłując głębinę.

Ile ciał – tyle smutków… A woda spojrzysta,

By zobaczyć je do cna – ze świateł korzysta.

Bada światłem, a sprawdza umówionym cieniem,

Falując aż do brzegu podwodnym spojrzeniem.

Ale to – nie spojrzenie! To raczej – spojrzystość,

Co nie może tam dotrzeć, gdzie łka rzeczywistość.

Ślepym srebrem zaledwie spojrzyścieje w światy.

Srebru śni się, że szumi i polewa kwiaty”.

[Spojrzystość]

Może taka metaforyczność wyda się komuś dziwaczną, ale w istocie jest oszałamiającą. Szczególnie zaskoczeni jesteśmy nieoczekiwanymi zestawieniami. Na przykład:

„A w kawiarni Kolektyw ze złotym zegarkiem,

We fraku, posmutniałym od niezgody z karkiem,

Z burżujką, co się pudrem w pusty zaświat śnieży,

Tańczy tango dlatego, że mu się należy”.

[Pejzaż współczesny]

Z tych krótkich urywków widzimy, że na oryginalność Leśmiana składa się odrębność obrazowania i wytworzenie całkowicie swoistego wiersza. Swą poetycką wyobraźnią nie sięga gdzieś nadgwiezdnych krain, bo tajemnicą dla niego jest nie tylko owa ciemna, zakosmiczna niewiadoma, ale wszystko, co go otacza:

„Już nie widzę – zasypiam już

    W ciszy i w grozie.

Znika mi słońce w załomach wzgórz,

    Bóg znika – w brzozie…”

[Niewiara]

Z jego wierszy wieje duch, który w swym jaśnieniu przynosi wieści z bliskiej, ale przez ludzi omijanej tajemnicy, którą znajduje w najprostszym tworze Boga, w najmniejszym ździebełku trawy.

Jeśli chodzi o artyzm poezji Leśmiana, to przede wszystkim zwraca naszą uwagę wspaniałość stylu – wieczne ujawnianie wciąż nowego kształtu mowy. Akcentem bezwzględnie osobistym, nadającym szczególnie niecodzienne piękno temu stylowi jest wprowadzenie do ekspresji dźwięcznych, miękkich neologizmów – nie abstrakcyjnych i obcych polskiej mowie, a opartych na ojczystym rdzeniu słownym i łączących w sobie funkcje znaczeniowe kilku części mowy:

„Wstążka zmarłej dziewczyny na znajomej darni,

Słońce, co chwiejnie skacząc, źdźbli się w łzach deszczarni.

Wiara fali w istnienie za drugim nawrotem

I wołanie o wieczność w jaśminach za płotem”.

[Zwiewność]

Wszystkie jego poezje są nieskazitelne w linii kompozycyjnej i w dykcji, co przy takim bogactwie obrazowania jest bardzo trudnym do spełnienia i trzeba być wielkim artystą, ażeby tak liczne i tak jaskrawo niezwykłe metafory skoordynować w konstrukcję zwartą, logiczną, nieprzekraczającą rozmiarów najkorzystniejszych w liryce.

Jego metafory zaspokajają naszą potrzebę szukania jedności świata i boskiej tożsamości wszystkich rzeczy:

„Jaką z nieba mgłę do oczu tulę?

Był świt w liściach, a w obłokach – skrytki.

Kwitły chore na błękit śniwule

I nakrwione słońcem – złotolitki”.

[Powrót]

Środki ekspresji nie są wysuwane jako ozdobniki, lecz organicznie wtopione w ogólną i nieustanną poetyczność stylu.

W wierszach poszczególnych poetów przeważają zwykle pewne pierwiastki – na przykład u Rytarda – obrazy, u Tuwima – dźwięki, u awangardzistów – strona znaczeniowa, u Leśmiana natomiast wszystkie zlewają się, czy raczej amalgamują się doskonale ze sobą.

Jest on wielkim alchemikiem, umiejącym łączyć ze sobą wszystkie pierwiastki poezji.

(1937)

BIBLIOGRAFIA I ŹRÓDŁA CYTATÓW

Andrzej Bursa, Ja chciałbym być poetą, w: „Luiza” i inne utwory, Warszawa 1988.

Paweł Hall, Bolesław Leśmian, „Nasz Widnokrąg”, listopad-grudzień 1937, z. 2 – 3.

Paweł Hall, List suchotnika, „Nasz Widnokrąg”, marzec-kwiecień 1937, z. 6 – 7.

Paweł Hall, Powrót wygnańców, „Nasz Widnokrąg”, kwiecień 1939, z. 2.

Paweł Hall, Żniwo, „Nasz Widnokrąg”, listopad 1936, z. 2.

P. H., F. Ł., R.S. [Paweł Hall, Feliks Łańcucki, Ryszard Stachórski], Romantyzm pracy, „Nasz Widnokrąg”, marzec-kwiecień 1937, z. 6 – 7.

Bronisław Liżewski, Grzechy, „Nasz Widnokrąg”, październik-listopad 1935, z. 1 – 2.

Bronisław Liżewski, O Stefanie Żeromskim, „Nasz Widnokrąg”, styczeń 1936, z. 3.

Bronisław Liżewski, Skok narciarski, „Nasz Widnokrąg”, grudzień-styczeń 1934 – 1935, z. 4 – 5.

Feliks Łańcucki, ***(Księżyc błyszczy w gotyckim nieba ostrołuku), „Nasz Widnokrąg”, kwiecień 1939, z. 2.

Seweryn Malwa, Smutno mi, Panie, „Nasz Widnokrąg”, zima-wiosna 1928, nr 2 – 3.

Seweryn Malwa, Sonet XXVII. Pożegnanie, „Nasz Widnokrąg”, zima -wiosna 1928, nr 2 – 3.

Seweryn Malwa, Powrót, „Nasz Widnokrąg”, wrzesień-październik 1929, nr 1 – 2.

R. kl. VIII, Skok wzwyż, „Nasz Widnokrąg”, 1933, z. 1 – 2.

Zygmunt Rumel, Słowo, „Nasz Widnokrąg”, październik-listopad 1935, z. 1 – 2.

Ryszard Stachórski, ***(Nocą miesięczną – srebrną – i gwiaździstą), „Nasz Widnokrąg”, marzec-kwiecień 1937, z. 6 – 7.

Ryszard Stachórski, Pastorałka. Tryptyk, „Nasz Widnokrąg”, styczeń -luty 1938, z. 4 – 5.

Ryszard Stachórski, Zdarzenia…, „Nasz Widnokrąg”, listopad 1936, z. 2.

B. Stelmach, Wiara w potęgę młodości, „Nasz Widnokrąg”, luty 1936, z. 4.

Ciastko u Turka

Po proustowskiej magdalence i kremówce wadowickiej może pora na krzemienieckie ciastko u Turka. Najsmaczniejsze były rurki z kremem. Krem oczywiście z bitej śmietany. I bajaderki. Ale i pączki z konfiturą różaną albo wiśniową nie do pogardzenia. Ceny ciastek – od 5 do 10 groszy. Cukiernia znajdowała się w bardzo fortunnym miejscu, w pobliżu Liceum.

W osobnej sali mieściła kawiarnię. W ciepłych porach roku dostępny był ogródek. Stoliki miały okrągłe marmurowe blaty. Podawano tam wyborne lody. Zwłaszcza znakomite orzechowe. Z jakich orzechów: włoskich czy laskowych? Ba – pewnie i z jednych, i z drugich. Bo – jak pisze Orłowicz w swoim przewodniku – „Na stokach wzgórz rozsiadły się malownicze dworki, położone wśród dużych sadów, pełnych orzechów włoskich, z których handlu słynie Krzemieniec od dawna”. A Zygmunt Jan Rumel w wierszu Więzień każe bohaterowi snuć marzenia: „Leszczynowa altana –/ Ciepły orzech z łuskańca…”, bo i leszczyna była tam krzewem wszechobecnym.

A Turek był prawdziwym Turkiem osiadłym w Krzemieńcu. Właścicielem zakładu o nazwie: Turecka Piekarnia i Cukiernia „Izmir”. Chociaż nieco egzotyczny, pasował do wielonarodowościowej społeczności miasteczka. Halina Ogrodzińska wspomina go po latach:

„Była nawet rodzina… turecka. Mieli elegancką – w naszym prowincjonalnym pojęciu – cukiernię na Szerokiej z trzema stolikami i krzesełkami, a naprzeciwko liceum była ich ciastkarnia, bardzo zaprzyjaźniona z młodzieżą licealną. Tam licealna Bratnia Pomoc brała drożdżówki na drugie śniadania, na których zarabiała może jeden grosz na sztuce, a młodzież topiła „U Turka” wiele swoich drobnych oszczędności”.

Mówiło się „U Turka”, ale nie ma do końca pewności co do… nazwy cukierni. Bowiem w wydanym w roku 1932 staraniem „Życia Krzemienieckiego”, a zredagowanym przez Koło Krajoznawcze im. Willibalda Bessera, Przewodniku po Krzemieńcu znajdujemy pod adresem Szeroka 126 cukiernię… „Stambuł”. Izmir to inaczej Smyrna. Możliwe i to, że po kilku latach nazwa się zmieniła. Jednak co do lokalu – na pewno chodzi o to samo miejsce.

BIBLIOGRAFIA I ŹRÓDŁA CYTATÓW

Halina Ogrodzińska, Moje Liceum, w: My krzemieńczanie. Zbiór wspomnień, pod red. Wiesława Nosowskiego, Warszawa 2013, s. 6.

Mieczysław Orłowicz, Ilustrowany przewodnik po Wołyniu, Łuck 1929, s. 315.

Mały ilustrowany przewodnik po Krzemieńcu i okolicy, praca zbiorowa, Krzemieniec 1932, s. 100.

Zygmunt Jan Rumel, Więzień, w: Dwie matki, Warszawa 2012, s. 45.

Informacje od Jana Niewińskiego.

Informacje od Teresy Popławskiej.

„Droga Pracy”

Powstała jako miesięczny dodatek do „Życia Krzemienieckiego” wydawany przez Zrzeszenie Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego. W skład komitetu redakcyjnego weszły: Janina Laskosiówna, Barbara Poniatowska, Janina Sułkowska i Lidia Skrypnikówna. Przewodniczącym został Zygmunt Jan Rumel. Redakcja mieściła się w Warszawie, w Ognisku Związku Osadników przy ulicy Myśliwieckiej 8, a od listopada 1937 roku przy Wspólnej 54a. Pismo drukowano u Cwika w Krzemieńcu.

Pierwszy numer wyszedł w styczniu 1937 roku. Redaktorzy mieli ambitny zamiar publikowania artykułów w językach polskim i ukraińskim. Jednak było to osiągalne w szczupłym zakresie – w całym roczniku 1937 znalazły się tylko trzy teksty napisane po ukraińsku, a w 1938 – dwa.

Cele wydawania pisma sprecyzowane w artykule wstępnym to: utrwalanie w absolwentach postaw i pogłębianie wartości wyniesionych z Liceum, a więc poczuwanie się do obowiązków społecznych wobec Wołynia, łączenie idei z praktyką, kiedy już staną „przy własnym warsztacie pracy”, zachowanie łączności ze Zrzeszeniem – wspólnotą zapewniającą wsparcie moralne, dającą poczucie siły, podtrzymującą w absolwentach przeświadczenie o sensie pojedynczych wysiłków podejmowanych dla wspólnych korzyści. Posłannictwem wychowanków Liceum miało być wspieranie „ruchu wsi”, tak ważnego nie tylko dla Wołynia, ale dla całego kraju. Autor artykułu zastrzegał jednak, że „na realność tego ruchu składa się nie suma haseł i deklaracyj, ale codzienny wysiłek społeczny podejmowany w gromadach wiejskich, w pracy samorządów, spółdzielczości, Kółek Rolniczych, Kół Gospodyń Wiejskich, Kół Młodzieży Wiejskiej itp.

Odnalezienie więc i skupienie swych członków w pracach wsi na Wołyniu – winno sobie w chwili obecnej postawić Zrzeszenie jako najważniejszy punkt realizacyjny. Większość naszych członków pracuje zawodowo na wsi: jako nauczyciele, instruktorzy rolni, leśnicy i samodzielni rolnicy. Pól do pracy w wielu jeszcze zawodach nie zabraknie, bo na Wołyniu daje się wyraźnie wyczuwać brak odpowiednio przygotowanej do pracy inteligencji zawodowej, która by potrzeby Wołynia, więc potrzeby wsi przede wszystkim, czuła i rozumiała i z wsią ideowo współpracować potrafiła.

I właśnie wychodząc z tych założeń piąty Walny Zjazd Zrzeszenia Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego powołał do życia pismo niniejsze, którego zadaniem będzie skupienie wszystkich byłych wychowanków szkół licealnych wokół zagadnień, a wreszcie przyspieszenie procesu wchodzenia na realne odcinki pracy wiejskiej”.

Chociaż w skład redakcji wchodziło pięć osób, filarem pisma był Zygmunt Jan Rumel. Publikował na jego łamach artykuły z zakresu historii Wołynia – jak na przykład Tajemnice ziem wschodnich, gdzie scharakteryzował ziemie wschodnie Rzeczypospolitej jako teren spotkania dwóch narodów i dwóch kultur: polskiej – zachodnioeuropejskiej i bizantyjskiej, wschodnioeuropejskiej. „Kluczem do tajemnicy wschodu” była wielka, mądra polityka Jagiellonów. Kiedy Polska go „zgubiła” – skorzystał wróg – Rosja. „Odnalazł” go Piłsudski przez „ideę współżycia” i wspólnej pracy Polaków i Ukraińców. Propagowaniu tej idei miała służyć „Droga Pracy”. Autor potraktował problem jako szerszy – tożsamości kulturowej w miejscu przenikania się wzajemnego różnorodnych tradycji. W innym tekście – Po procesie „Wołynia” – poddał ocenie historię. Zauważył, że upadek Polski był w dużym stopniu skutkiem warcholstwa „szlachetczyzny”, jej obłudy, bezmyślności i egoizmu stanowego w wiekach XVII i XVIII. Drogę odbudowy i rozwoju Kresów po wieku niewoli widział w jagiellońskiej idei czynu i postępu. W wyrzeczeniu się egoizmów narodowych.

O tym, jak bardzo, z idealizmem, był Rumel zaangażowany w sprawy swojego regionu, świadczy artykuł Prawda wołyńska, w którym pisał: „Są prawdy w życiu zbiorowym, które jak potężna fala przenikają cały organizm życia, które falą tą niosą jego najprawdziwszą i najwspanialszą treść, budując drogę trwałą postępowi, stwarzając fakty o doniosłości nie tylko na dzień dzisiejszy, lecz i na bliskie i dalekie jutro. (…) To prawdy mocy i wielkości człowieka – świadectwa nieustannej walki gromady o sprawiedliwość, dobro i piękno.

Takie wielkie drgnięcie życia ku wyzwoleniu przeżywa od czasu odzyskania niepodległości Polska. Takie wielkie drgnięcie, które przerodziło się w falę – przeżywa i Wołyń. Przeżywa okres wyzwalania prawdy swego życia. Jako młode pokolenie, wychowane w surowych tej prawdy warunkach – czujemy, co w treści swej ta fala wołyńska niesie. Jesteśmy bowiem cząstką tej fali.

Wierzymy – że w naszej pracy, prowadzonej przez wsie, chutory i miasta wspólnym wysiłkiem starych i młodych, tych, co pokończyli studia i tych, co dopiero czytać i pisać się uczą – przeradza się ta prawda w nurt wielki – skalą swych codziennych dokonań i osiągnięć do rozmiarów ruchu wyrosły. (…) Wierzymy – że z tą pracą rozrasta się w życiu wołyńskim rozrzuconym po jarach, rozłogach i skupiskach bujnych – treść i dobro najwyższe – Rzeczpospolita”.

Rumel regularnie redagował dział Przegląd prasy, zajmując się aktualnymi sprawami, zarówno ogólnokrajowymi, jak i dotyczącymi regionu. W „Drodze Pracy” zamieszczał swoje recenzje książek. Na łamach tego pisma znalazło się miejsce i dla poezji. To tu publikował Rumel czteroczęściowy poemat o pięknie Wołynia, Pieśń. I dwa wiersze Krystyny Krahelskiej, 12 maja 1938 i Wspomnienie. I jeszcze wiersz swojej matki Janiny Rumlowej, zatytułowany Wołyń, a dedykowany Juliuszowi Poniatowskiemu.

BIBLIOGRAFIA I ŹRÓDŁA CYTATÓW

[Artykuł wstępny], „Droga Pracy”, 1937, nr 1, s. 2.

Z[ygmunt] Rumel, Po procesie „Wołynia”, „Droga Pracy”, 1937, nr 5.

Zygmunt Rumel, Prawda wołyńska, „Droga Pracy”, 1938, nr 4, s. 77 – 78.

Zygmunt Rumel, Tajemnice ziem wschodnich, „Droga Pracy”, 1938, nr 3, s. 51 – 52.