Ruthless Empire - Рина Кент - ebook
NOWOŚĆ

Ruthless Empire ebook

Rina Kent

4,6

182 osoby interesują się tą książką

Opis

Ona jest zakazana. On nie uznaje żadnych zakazów. 

Silver Queens i Cole Nash znają się od dzieciństwa. To on był tym, który uprzykrzał jej życie na wszelkie możliwe sposoby. Zdążyła go znienawidzić już na samym początku ich znajomości.

Mijają lata. Silver stała się jedną z tych pięknych, popularnych i trochę sztucznych dziewczyn. Jednak nie dla niego. Cole chodził za nią jak cień, czekając na moment, kiedy będzie należała tylko do niego.

Ten moment jest już bardzo blisko. Rodzice Silver i Cole’a pobierają się, a nastolatkowie stają się przybranym rodzeństwem. Teraz już nic go nie zatrzyma. Nie ma zasady, której nie można złamać. A Cole uwielbia to, co zakazane. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                  Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (246 ocen)
173
51
17
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewaaagosia

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, co kolejna część, mam wrażenie coraz lepsza. zdecydowanie polecam, czekałam na historię Cole'a😀
30
Weronika8608

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, chyba najlepsza z całej serii, postać Silver przedstawiona jest tu w zupełnie inny sposób, zaskoczyła mnie również postać lalkarza, tego się zupełnie nie spodziewałam, świetna
20
Sandrasikora

Nie oderwiesz się od lektury

Dla mnie najlepsza część. Uwielbiam 🩷🩵
20
gaga1405

Nie oderwiesz się od lektury

Jeszcze przed premierą miałam okazję przeczytać ostatni tom serii Royal Elite. Z jednej strony nie mogłam się doczekać a z drugiej żałowałam, że to już. Dlaczego? Bo „Ruthless Empire” zamyka ten cykl. Cole, już od pierwszego spotkania potrafił odkryć prawdziwe oblicze Silver. Nie to, które pokazywała się społeczeństwu, ale to, które kryło się za idealną postawą, wyćwiczonym uśmiechem. Potrafił odczytać jej myśli, dokuczać na wyrafinowane sposoby, aby znienawidziła go doszczętnie. Gdy ich rodzice postanawiają się pobrać Cole i Silver stają się rodzeństwem. Powinien się trzymać od niej z daleka ale jest jego obsesją a on nie pozwoli jej uciec od siebie. Teraz będzie miał idealne warunki do tego by była wyłącznie jego… Wszystkie poprzednie tomy zapewniły mi wysoki poziom napięcia. Podobnie jest w przypadku tej części. „Ruthless Empire” serwuje czytelnikowi tajemnice, zagadki, mroczną przeszłość, ale i teraźniejszość. Byłam ciekawa Cola i tego co skrywa za swoją idealną maską. Tylko niel...
00
Garbielka

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka zawierała wszystko, czego można było się spodziewać, a nawet o wiele więcej! Nie ma znaczenia, jak długo będę pisać tę recenzję, nie zrozumiesz wspaniałości tej książki, dopóki sam jej nie przeczytasz!!!
00

Popularność




Tytuł oryginału:

Ruthless Empire

Copyright © 2020 by Rina Kent

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Anna Grabowska

Korekta:

Sara Szulc

Wiktoria Garczewska

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Michał Swędrowski

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-538-6

Nota autorki

Witaj, drogi czytelniku, przyjacielu.

Ruthless Empire oznacza koniec serii „Royal Elite” i chociaż zostaje jeszcze epilogowa powieść o wszystkich bohaterach, książka o Cole’u i Silver jest nieoficjalnym zakończeniem. To sprawia, że podobnie jak Ty jestem nostalgiczna i emocjonalna. Podobnie jak Ty nigdy nie zapomnę o tych wybuchowych postaciach, które będą żyły we mnie już na zawsze. Mam nadzieję, że znajdziesz światło pomimo mroku skrytego w każdej książce i w każdej parze.

Przede wszystkim mam nadzieję, że spodoba Ci się to nieoficjalne zakończenie i że Ruthless Empire wsiąknie w Ciebie tak głęboko, jak we mnie.

Jeśli nie czytałeś wcześniej moich książek, to możesz o tym nie wiedzieć, ale piszę mroczne historie, które mogą być niepokojące. Moje książki i moi bohaterowie nie są dla osób o słabym sercu.

Ruthless Empire jest odrębną powieścią, ale dla lepszego zrozumienia świata „Royal Elite” warto sięgnąć po inne książki z tej serii:

#0 Cruel King

#1 Deviant King

#2 Steel Princess

#3 Twisted Kingdom

#4 Black Knight

#5 Vicious Prince

Nie zapomnijcie zapisać się do newslettera Riny Kent, aby otrzymywać informacje o przyszłych wydaniach i zyskać wyjątkowy prezent.

Ona to zakazany owoc. On nie boi się sięgać po to, co zakazane.

Jest pewna dziewczyna.

Piękna. Popularna. Sztuczna.

To moja obsesja.

Mój upadek.

Prawdopodobnie moje przekleństwo.

Ale czy to mnie przed czymś powstrzymało? Przejmuję się tym? Nie i nie.

Dobro od zła odgradza cienka linia.

Istnieje moralność i niemoralność.

I jest ona.

Przekroczę każdą niedozwoloną granicę, choćbym miał przy tym zedrzeć sobie palce do krwi.

Mówi, że mnie nienawidzi.

Ja też jej to mówię, kiedy zwabiam ją w pułapkę, zawłaszczam ją.

Sprawiam, że jest cała moja.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cole

Osiem lat

W chaosie znajduje się wolność.

Tak mawiał mój ojciec, ale nie do końca to rozumiałem. Jak na ironię akurat właśnie to zdanie utkwiło mi w głowie niczym dryfujący fakt.

Mój ojciec jest biznesmenem. W jego życiu nie powinno być miejsca na chaos, a jednak dzięki niemu rośnie w siłę, karmi się nim. Wiedział, że ludzie z natury są chaotyczni i że ostatecznie natura zawsze wygrywa z przyswojonymi zasadami wychowania.

Tak piszą w książkach. Początkowo tego nie pojmowałem, ale po porwaniu wiele się zmieniło. Wróciłem jako nowa osoba.

Pewnego dnia, kiedy wracałem do domu z moimi dwoma przyjaciółmi, Aidenem i Xanderem, nagle wszystko stało się czarne. Na głowy narzucono nam worki, po czym nas rozdzielono. Bardzo dobrze pamiętam tamtą ciemność. Nie chodzi tylko o to, że przed oczami miałem samą czerń. Chodzi też o oddychanie wydychanym powietrzem i strach, że zaraz się nim udusisz. O zdrętwienie do tego stopnia, że nie czujesz palców u stóp ani własnej twarzy. Nie tylko doświadczasz otaczającej cię ciemności. Stajesz się nią.

Terapeuta, do którego zabrała mnie mama, zadawał mi następujące pytania: „Bałeś się, synu? Skrzywdzili cię w jakikolwiek sposób? Dotykali cię?”.

Na wszystko odpowiedziałem przecząco. Ponieważ to prawda. Porywacze nie zrobili mi żadnej z tych rzeczy. Nie wzbudzili we mnie strachu, nie skrzywdzili mnie ani nie dotykali. Po prostu wywieźli mnie i zostawili… samego.

To był cichy rodzaj chaosu. Słyszysz go we własnej głowie, ale nie możesz go zobaczyć ani poczuć na skórze. Dusisz się, powoli, choć konsekwentnie.

Nie powiedziałem o tym terapeucie. Nie zrozumiałby tego.

Nikt nie jest w stanie.

Bo nikt nie wie, co się stało, gdy porywacze w końcu zostawili mnie na jakiejś opuszczonej drodze. Nie myślałem o zdjęciu z głowy worka, mimo że miałem wolne ręce. Nie myślałem o rodzicach, domu ani przyjaciołach. Nie myślałem o tym, żeby poprosić kogoś o pomoc, chociaż byłaby to najbardziej normalna reakcja i każdy by tak postąpił.

Nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy.

Po prostu stałem sam na drodze, rozłożyłem ręce na boki i zanurzyłem się w cichym chaosie. Był wyzwalający, czarny i taki statyczny. Nic nie było w stanie go zakłócić, przerwać czy zakończyć. Niekończący się, cichy chaos.

Trwało to kilka godzin, a może dni – nie pamiętam.

W przeciwieństwie do Xandera nie starałem się za wszelką cenę odnaleźć drogi powrotnej. On szedł godzinami, dniami, aż w końcu trafił do domu. W moim przypadku było tak, że natknęli się na mnie jacyś ludzie, którzy następnie wezwali policję, po czym funkcjonariusze zawieźli mnie do rodziców.

Pamiętam łzy w oczach matki i to, że na jednej z powiek miała fioletowego siniaka. Pamiętam jej mocny uścisk, gdy mnie tuliła, szlochając. Jej głos odbijał się echem wokół mnie i zaciskał jak imadło. Cieszyła się, że wróciłem i że byłem bezpieczny.

Nie odwzajemniłem jej uścisku. Niepotrafiłem odwzajemnić jej uścisku.

Kiedy ona płakała, ja po prostu stałem i myślałem o zostawionym za sobą chaosie i o tym, czy istnieje jakiś sposób, aby go przywrócić.

Tylko dzięki niemu mogę zastygnąć w bezruchu i po prostu gapić się przed siebie. Dla mojego mózgu to jak przycisk pauzy.

Ale nie każdy lubi chaos. Zrozumiałem to, gdy ojciec zabrał mnie do terapeuty. Zrobił to, ponieważ nie płakałem.

Nie mogłem.

Nagle płacz stał się dla mnie czymś zbędnym. Kiedy byłem młodszy, zwijałem się w kłębek na łóżku i płakałem. Zasłaniałem uszy dłońmi i udawałem, że dochodzące mnie krzyki nie są prawdziwe. Były jak potwór z szafy.

Tamten młodszy ja nie wiedział, że potwory z szafy nie istnieją.

Ale w naszym domu zagościł inny stwór i wcale nie chciał siedzieć cicho. Nie chciał trzymać łapsk przy sobie.

Ilekroć krzyki mamy odbijały się echem w całym domu, chowałem się w swoim pokoju. Postawiłem sobie za cel nie wychodzić z niego. Gdybym rzucił się mamie na ratunek, tylko pogorszyłbym sytuację. Mama próbowałaby mnie bronić i w rezultacie oboje byśmy oberwali i byli posiniaczeni. A gdybym miał siniaki, mama zamknęłaby mnie w domu i nie pozwoliłaby mi bawić się z moimi przyjaciółmi, dopóki fioletowo-zielone ślady by nie zniknęły.

Nie wiem, dlaczego wtedy płakałem. To i tak było bezcelowe. Żadna z naszych łez nie powstrzymała go, nie uchroniła nas przed nim.

Byliśmy tylko jego rzeczami, które traktował tak, jak mu akurat pasowało.

Będąc odnoszącym sukcesy biznesmenem z gigantyczną fortuną na koncie, William Nash zyskał uznanie i status. Nikt nie podejrzewał, że za jego uśmiechem skrywa się potwór. Nikt nie wiedział o jego zamiłowaniu do alkoholu ani o jego ciężkiej ręce. Nie miał przed tym żadnych oporów.

W miejscach publicznych przytulał mnie i pokazywał wszystkim, jak to niby za nami szaleje. W domowym zaciszu rugał nas, kiedy tylko się do niego odezwaliśmy.

Nauczyłem się milczeć, zanim nauczyłem się mówić. Milczenie daje przestrzeń do myślenia, spiskowania. Mówienie tylko przysparza kłopotów.

Doświadczywszy chaosu, przestałem płakać. Zerwałem też z innymi nawykami, takimi jak wieczne zastanawianie się, dlaczego mama i ja utknęliśmy z moim ojcem albo czy zrobiłem coś złego, czy moje narodziny były czymś złym.

Chaos nauczył mnie wielu rzeczy, z czego najważniejsze jest to, że nie wolno na niego czekać. Samemu trzeba go wywołać.

Tata jest mistrzem chaosu. Wznieca go każdego dnia. Każdego wieczora.

Gdy chaos ustaje, mama zwija się w kłębek i przykłada lód do twarzy. Nie chce, żebym wtedy na nią patrzył. Sięga po wszystko, po co tylko może, aby to ukryć – mocny makijaż, pieczenie ciasta, uśmiechy.

Mnóstwo uśmiechów.

Jest teraz w domu, schowała się i płacze.

Ja nie.

Stoję na brzegu basenu, wpatrując się w całą tę czerwień. Chaos w najczystszej postaci.

Po raz pierwszy od powrotu do domu oddycham głęboko. Bardzo głęboko.

Mogę swobodnie zaczerpnąć tchu, ponieważ nie ma mroku. Mogę patrzeć, ponieważ nie ma ciemności. Mogę czuć, ponieważ nie ma nicości.

Nie wiem, jak długo tu stoję, wpatrując się w wodę i próbując przypomnieć sobie, co powiedział.

Jesteś potworem.

Uważał, że jestem potworem.

Może i jestem.

Odwracam się automatycznie, moje ciało jest ciężkie i sztywne. Opuszczam to miejsce. Zostawiam za sobą nie tylko basen, ale i dom.

Nasza posiadłość znika z mojego pola widzenia, ale scena w basenie wciąż odtwarza mi się w głowie niczym film.

Czerwień.

Ręka.

Bulgot.

A potem… cisza.

Jesteś potworem.

Później powiedział coś jeszcze, ale… nie pamiętam co. Byłem zbyt pogrążony w chaosie, żeby móc cokolwiek więcej zapamiętać.

Jest późne popołudnie, więc ostre, pomarańczowe światło zmierzchu zdobi horyzont. Nie wiedząc, dokąd idę, zatrzymuję się na środku ulicy i obserwuję, jak słońce powoli znika za budynkami. Wkrótce zrobi się zupełnie ciemno. Wkrótce zapanuje chaos.

Nogi niosą mnie do pobliskiego parku. Zwykle o tej porze jest tam pusto – mamusie zdążyły już zabrać dzieci do domu. To niewielki park z wysokimi drzewami i ciemnozielonymi ławkami, podobnymi do tych przy naszym basenie.

Może gdy usiądę tutaj i zacznę myśleć o parku oraz zapadającej ciemności, to przestanę myśleć o basenie.

Powinienem był zabrać ze sobą książkę.

Kiedy już mam zamiar wrócić do domu po jakąś lekturę, na drugim końcu parku pod dużym drzewem dostrzegam skuloną na ławce małą postać.

Ma na sobie różową sukienkę, której dół ma tyle materiału, że podwaja jej rozmiar. Jej długie, lśniące, złote włosy są związane w kucyk gumką z motylkiem. Taki sam motylek znajduje się na pasku, który okala jej talię. Dziewczynka tuli lalkę, która wygląda identycznie jak ona, a nawet jest ubrana w taką samą sukienkę.

Ta dziewczyna zawsze robi coś głupiego.

Silver często się zjawia, gdy bawię się z Aidenem i Xanderem, ale wcale jej nie lubię. Dużo gada i ciągle się wykłóca – z naciskiem na ciągle – przez co burzy ciszę w mojej głowie.

Powinienem stąd iść, ale coś mnie powstrzymuje.

Łzy w jej oczach.

Często ozdabia twarz brokatem, jakby chciała wyglądać niczym lalka, którą się bawi. Teraz, kiedy płacze, brokat nasiąka łzami i spływa dwoma strumyczkami po jej policzkach.

Silver nigdy nie płacze. A przynajmniej nigdy wcześniej nie widziałem jej płaczącej. Nieraz zastanawiałem się, jak ona to robi, i chociaż jej nie lubię, zawsze chciałem ją o to zapytać, przekonać się, czy to dlatego, że ona też uważa płacz za bezcelowy.

Teraz, kiedy po raz pierwszy widzę, jak pod jej powiekami wzbierają się łzy, nie mogę odejść. Nie mogę się nawet ruszyć.

Jedyne, co jestem w stanie zrobić, to patrzeć, jak w wielkich oczach Silver zbiera się wilgoć. Najpierw jasny błękit robi się coraz ciemniejszy, a następnie po policzkach dziewczyny zaczynają płynąć kolejne łzy.

Jej twarz to jedno wielkie pobojowisko – jest cała w smarkach, brokacie i niekończących się łzach. Policzki ma czerwone, a usta różowe bardziej niż zwykle.

Chaos.

Znowu mnie dosięga.

Nawet się nad tym nie zastanawiam, nogi same niosą mnie w jej kierunku. Nie wyczuwa mojej obecności; czy też raczej nie jest w stanie jej wyczuć. Aiden ciągle mi mówi, że poruszam się niesamowicie cicho. To dlatego, że nauczyłem się przemykać bezszelestnie, żeby być poza zasięgiem wzroku ojca.

Ale nie wspominam o tym ani Aidenowi, ani Xanderowi.

Nie wolno nam mówić o takich rzeczach. Jesteśmy dobrze wychowanymi ludźmi, cechują nas odpowiednie maniery i odpowiednie tajemnice.

Gdy jestem tuż za Silver, ciągnę ją za kucyk. Najpierw bierze gwałtowny wdech, a po chwili krzyczy.

Zwykle tak właśnie robię, żeby wyrzucić ją z domu Aidena, kiedy za dużo gada. Krzyczy na nas, że wszyscy chłopcy są do niczego, a mnie powinni wysłać do jakiegoś strasznego miejsca.

Nie mam pojęcia, dlaczego to teraz zrobiłem. Tak naprawdę nie chcę, żeby zniknęła, ale nie potrafię zignorować tego nawyku, gdy Silver jest w moim zasięgu.

Podnosi głowę, a kiedy jej oczy napotykają moje spojrzenie, robią się tak wielkie, że prawie zajmują całą jej twarz.

Przez chwilę wpatruję się w nią, nie będąc w stanie zrobić nic innego.

Uwielbiam to spojrzenie. Chciałbym móc je jakoś zachować. Ale jak?

– Co tu robisz, Cole? – pyta. Odkłada na kolana lalkę, która również ma motylki we włosach, i chowa twarz w swoich maleńkich dłoniach. – Idź stąd.

Zirytowany, że ukryła to spojrzenie, puszczam jej włosy i siadam obok. Ogromny dół jej sukienki zajmuje tyle miejsca, że gdyby nie on, zmieściłaby się między nami jeszcze jedna osoba.

– Dlaczego płaczesz? – szepczę, ponieważ nie mam pojęcia, co powiedzieć.

– A co cię to obchodzi? – odpiera i pociąga nosem. – Przecież mnie nienawidzisz.

Czyli wie o tym.

– Dlaczego tak myślisz?

Chcę, żeby mi wyznała, dlaczego płacze, bo jeśli poznam przyczynę, będę mógł to wykorzystać i może uda mi się przywrócić tamto spojrzenie.

Chaos.

– Po prostu wiem – udaje jej się wydukać między jednym a drugim pociągnięciem nosem. – Ja też cię nienawidzę.

– To dlatego się przede mną ukrywasz?

– Wcale się nie ukrywam! Nie chcę, żebyś widział, jak płaczę. Nikt jeszcze nie widział, jak płaczę.

Odwracam się do niej, moje usta rozciągają się w uśmiechu.

– Więc jestem pierwszy?

– Zamknij się i idź stąd!

– Nie.

– Nie?

– Ten park jest dla każdego.

– Dobra. W takim razie ja stąd idę.

Zabiera ręce z twarzy. Wciąż jest pełna łez i rozmazanego brokatu, ale tamto spojrzenie zniknęło. Nie jest ani zaskoczona, ani zbita z tropu.

Zastanawiam się, dlaczego nie jest.

– Jeśli zostaniesz, zdradzę ci pewien sekret – mówię, gdy sięga po swoją lalkę.

– Jaki sekret?

Nawet nie próbuje udawać, że wstaje. Jej oczy znów się rozszerzają, ale tym razem z ciekawości, a nie jak wcześniej z zaskoczenia.

Zachodzące słońce opromienia jej włosy złotawym odcieniem i sprawia, że błękit jej oczu staje się coraz jaśniejszy.

– Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? Ten sekret połączy nas na całe życie.

– N-na całe życie?

– Tak, motylku. Na całe życie.

Krzywi się, rzucając mi gniewne spojrzenie.

– Dlaczego mnie tak nazywasz?

– Jak?

– Motylku.

– Masz jednego we włosach – zauważam, po czym wskazuję na pasek jej sukienki – i jednego na ubraniu. Chciałabyś latać jak one?

– Tak – odpowiada, a jej twarz się rozjaśnia.

– Dlaczego?

– Bo, no wiesz, są takie piękne i wszyscy się uśmiechają, kiedy je widzą. Dają szczęście i radość.

– To karaluchy ze skrzydłami.

– Zamknij się. Nie mów tak o nich.

– Niektóre motyle żyją tylko przez jeden dzień.

Krzyżuje ręce na piersi, a na jej czole tworzy się zmarszczka.

– Jesteś wstrętny.

– A ty niedorzeczna.

– Idę stąd.

– Myślałem, że chciałaś poznać mój sekret. A może jesteś tchórzem?

– Nie jestem tchórzem.

– No to chcesz wiedzieć?

Kiwa dyskretnie głową. Silver może i dużo mówi, ale nie lubi o nic prosić. Nie lubi też być pierwsza w kolejce. Zauważyłem, że próbuje tak robić, kiedy w coś gramy. Zawsze chce być ostatnia, żeby móc najpierw obserwować zachowanie innych. Oczywiście tak się nie dzieje, ponieważ to mnie za każdym razem udaje się być ostatnim graczem w kolejce. Aiden i ja zwykle wygrywamy ze wszystkimi. Xander i Kim mają to gdzieś; po prostu lubią zabawę samą w sobie. Za to Silver zawsze tupie ze złością, a następnego dnia wraca i domaga się rewanżu.

– Powiem ci, jeśli ty zdradzisz mi swój – mówię.

Marszczy brwi.

– Mój?

– Dlaczego płaczesz?

Znów krzyżuje ramiona, cały czas ściskając w dłoni lalkę.

– Nie powiem ci.

– To ja też ci nic nie powiem, motylku.

Patrzy na mnie groźnie, wysuwając dolną wargę do przodu. To takie urocze.

Dziwnie myśleć o czymś uroczym w taki dzień jak ten… chyba. Ale odkąd doświadczyłem chaosu, zdałem sobie sprawę, że normalność nie jest dla mnie.

W końcu Silver wzdycha. Wpatruje się w dół swojej sukienki i bawi się motylkiem na pasku.

– Podsłuchałam, jak mama i tatuś się kłócili. Mówili, że się rozwodzą.

Ogarnia mnie rozczarowanie. Jak wtedy, gdy znaleźli mnie tamci ludzie.

Dlaczego to zawsze musi być takie nudne?

– I to wszystko?

– Jakie „to wszystko”? – W jej oczach gromadzą się świeże łzy. – Ciągle się kłócą, krzyczą i mówią sobie niemiłe rzeczy. A teraz jeszcze chcą się rozwieźć. Będę jak Sally z naszej klasy. Moje życie zostanie podzielone na dwoje rodziców i dwa domy. Nie będziemy razem mieszkać, spędzać wakacji, podróżować i… I… Nie chcę tak!

– Okej.

Odwraca szybko głowę w moją stronę.

– „Okej”? Mówię ci o tym wszystkim i w ogóle, a ty jedyne, co masz mi do powiedzenia, to „okej”?

– Ta, no to powodzenia.

Zaczynam się podnosić, a wtedy łapie mnie za rękaw T-shirtu, przytrzymując na miejscu.

– Nie możesz mnie teraz zostawić, Cole.

Ciągnie mnie ku sobie z siłą, o jaką nigdy bym jej nie podejrzewał. Tracę równowagę i uderzam plecami o ławkę. Wzdłuż kręgosłupa przeszywa mnie piekący ból.

Silver siada na mnie okrakiem i opiera dłonie na moich ramionach. Obszerny dół jej sukienki zakrywa nas oboje.

Gdybym tylko chciał, mógłbym ją zepchnąć, ale nie chcę. Będąc tak blisko, zauważam maleńkie piegi na jej nosie, których wcześniej nie widziałem. W jej oczach błyszczą łzy. Patrząc na nią z dołu, mogę dobrze się przyjrzeć wyrazistym konturom jej ocienionej twarzy.

Jest… piękna.

– Nie możesz sobie pójść. Jesteś pierwszą osobą, której to powiedziałam. Musisz wziąć za to odpowiedzialność. Tatuś mówi, że każdy jest odpowiedzialny za to, co robi. To ważne, jak człowiek zareaguje, kiedy coś zobaczy. Jeśli zignorujesz coś złego, jesteś złym człowiekiem.

Łza spływa z jej powieki na mój policzek i skapuje mi do ust, a po chwili czuję w nich słony posmak.

– Którego z rodziców bardziej nienawidzisz? – pytam cicho.

– Nie nienawidzę ich.

– Na pewno tak. Skoro się kłócą, któreś z nich to zaczyna, prawda? – Robię pauzę. – U mnie kłótnie zaczyna ojciec i to jego nienawidzę.

Nie wiem, dlaczego jej to mówię. Może dlatego, że chcę wywołać to spojrzenie sprzed chwili, albo po prostu dlatego, że chociaż raz w życiu chcę to powiedzieć głośno.

– Dlaczego nienawidzisz swojego ojca?

– Mówimy o tobie. To kogo bardziej nienawidzisz?

– Nie nienawidzę jej, ale czasami nie lubię m-mamy.

Odwraca wzrok, jakby wstydziła się do tego przyznać.

– Dlaczego?

– Bo nic jej się nie podoba i ciągle mi mówi, że muszę zachowywać się jak dama. Nie mogę bawić się na dworze ani zapraszać do siebie koleżanek. Nie mogę biec do tatusia, żeby go przytulić, gdy wraca do domu. Nie mogę płakać ani podnosić głosu. Dlatego robię to tutaj. – Wskazuje na park. – Płaczę i mówię głośno, kiedy nikogo nie ma w pobliżu.

– Po rozwodzie będzie chciała cię zabrać do siebie.

Pociąga nosem, jej oczy robią się dwa razy większe, gdy znowu wpatruje się we mnie, po czym gwałtownie kręci głową.

– Nie. Nie chcę.

– Kiedy dorośli cię zapytają, powiedz im, że chcesz zostać z ojcem.

– I… pozwolą mi?

Kiwam głową.

– Tak właśnie zrobiła Sally. Wybrała mamę i pozwolili jej z nią mieszkać.

– Czy to znaczy, że nigdy już nie zobaczę mamy? Nie chcę tak.

– Zobaczysz, ale przez większość czasu będziesz z ojcem.

Wciąga powietrze ze świstem, posyłając mi mały uśmiech.

– Dziękuję. Cieszę się, że tobie pierwszemu to powiedziałam.

– Ja też.

Tylko ja, nikt inny na całym świecie, będę mógł ją taką widzieć.

Nagle przejmuje nade mną kontrolę pewna myśl, która szybko staje się koniecznością. Zupełnie jak wtedy, kiedy zapragnąłem więcej chaosu.

– A teraz ty mi powiedz swój sekret – żąda, wciąż walcząc z ostatnimi łzami.

Uśmiecham się szeroko.

– Chcę być twoim pierwszym.

– Moim pierwszym w czym?

Kciukiem wycieram wilgoć pod jej oczami.

– We wszystkim, motylku.

– W takim razie ja też chcę być twoją pierwszą. – Wysuwa brodę. – Obiecaj mi to.

– Obiecuję.

ROZDZIAŁ DRUGI

Lalkarz

Cześć.

Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie.

Jestem potworem pod twoim łóżkiem i straszydłem w twojej szafie.

Jestem niewiadomą.

Nie widzisz mnie, chyba że zaczniesz mnie szukać. Jednak nawet wtedy nie możesz być pewien, czy zrobisz to wystarczająco dobrze. Wystarczająco dokładnie.

Oto, co musisz o mnie wiedzieć: lubię lalki.

A raczej jedną konkretną lalkę.

Mój ojciec nie pozwalał mi bawić się lalkami. Powiedział, że mu się nie podobają i że nie są dla mnie.

Schowałem moją lalkę i udowodniłem mu, że się mylił.

Wszystkim udowodnię, że się mylą.

Tobie też.

Oto historia mojej nowej ulubionej lalki. Po utracie tamtej mi najdroższej.

Nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, dopóki jej nie zobaczyłem.

Kocham ją całą.

Porcelanową cerę, błękitne oczy, złote włosy i tę jej różową, tiulową sukienkę ze wstążkami.

Jakby została stworzona dla mnie.

O tak.

Moja lalka. Moja wyjątkowa lalka.

Byłem w dołku, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Już miałem podjąć decyzję, której zapewne żałowałbym do końca życia, ale wtedy pojawiła się ona. Była tam, piękna i zapłakana, a ja wiedziałem, że muszę ją zdobyć i zatrzymać.

Miałem już inną lalkę, więc do tej pory nie zwracałem na nią uwagi.

Lecz teraz, kiedy nie ma już tamtej, w końcu ją dostrzegłem.

Płaczącą, mówiącą.

Moja poprzednia lalka tego nie robiła. Nie całkiem.

Złote włosy zasłaniają jej twarz i ukrywają przed światem, ale i tak stanie się dla mnie całkowicie widoczna.

Lalkarz to artysta. Dostrzega rzeczy, których inni nigdy nie dostrzegą.

Nawet same lalki nie zdołają.

Arcydzieła w akcie tworzenia.

Potrafię rozpoznać arcydzieło, zanim jeszcze zostanie w pełni uformowane. Dlatego jestem najlepszym lalkarzem, jakiego można znaleźć.

Oczywiście zakładając, że uda ci się mnie znaleźć.

Lecz nie uda ci się.

Jej też się nie uda.

Opanowałem do perfekcji sztukę oszukiwania, ukrywania się, bycia niewidzialnym. Czasami nawet ja siebie nie widzę. Nawet ja mam problem ze zrozumiem tego, co zrobiłem. Co potrafię zrobić.

Niegdyś byłem swoim własnym największym ograniczeniem, ale dzisiaj ostatecznie zerwałem kajdany.

Teraz mam nową lalkę. Coś cennego, co należy tylko do mnie.

Silver. Moja piękna, mała laleczka.

Witaj w moim świecie.

Spodoba ci się w nim.

Koniec końców.

Aha, i nie szukaj mnie. Nie znajdziesz mnie, dopóki ci na to nie pozwolę. A kiedy wreszcie stanę przed tobą, jedyne, co będziesz w stanie zrobić, to roztrzaskać się na krwawe kawałki.

Uśmiecham się na tę myśl.

Czas się przygotować.

Uciekaj, laleczko.

Dobrze się schowaj.

I nigdy, przenigdy nie zaglądaj pod swoje łóżko.

ROZDZIAŁ TRZECI

Silver

Jedenaście lat

W ten weekend muszę zostać z mamą. Wcale mi się to nie uśmiecha.

Zabiera mnie na te swoje różne przyjęcia oraz brunche, każe nosić eleganckie sukienki i siedzieć z dziećmi jej przyjaciół.

Chcę zostać z tatusiem i przysłuchiwać się rozmowom jego znajomych. To fajni ludzie – mam na myśli znajomych tatusia.

Są właścicielami całego kraju.

Tatuś mówi, że wcale nie, że Partia Konserwatywna nie jest właścicielem Wielkiej Brytanii; po prostu nią rządzi. A jest tak tylko dlatego, że udało im się zdobyć odpowiednią liczbę głosów.

Wszystko jedno. Są po prostu fajni i według mnie są właścicielami kraju. Wiedzą dużo o różnych rzeczach i dzięki nim czuję się bardzo ważna – jak na przykład wtedy, gdy pomagam naszej gosposi podawać im herbatę. Tatuś zawsze pyta mnie o zdanie i pozwala mi czytać swoje ulubione książki.

Kiedy dorosnę, będę taka jak on. Będę stawać przed tymi wszystkimi ludźmi w parlamencie i bronić swoich przekonań.

Mama też należy do Partii Konserwatywnej, ale jest w odłamie frajerów – a przynajmniej tak mówi Frederic, prawa ręka tatusia. Powiedział mi, że frakcja mamy wybiera sobie lidera, który i tak nigdy nie wygrywa wewnętrznych wyborów.

Moi rodzice należą do tej samej partii, więc powinni trzymać się razem, ale mimo że ogólnie mają te same przekonania, jakoś nie udaje im się ze sobą dogadać.

Tak czy inaczej, przyjaciele mamy są niefajni. To snoby i często wywołują we mnie poczucie, że muszę udawać kogoś, kim nie jestem.

Przyjaciele tatusia są o wiele lepsi.

Ale w ten weekend muszę jechać do mamy. Kiedy zapytałam tatusia, czy mogę z nim zostać, odpowiedział, że jestem także jej córką.

Jeśli do niej nie pojadę, przyjedzie tutaj i znów zacznie się kłócić z tatusiem. Mama nie potrafi się zamknąć – po prostu nie potrafi. Przez nią rozwód i cały proces opieki nade mną były tak pogmatwane, że do tej pory mam przez to koszmary.

Ale to jednak moja mama i nie lubię, gdy jest sama. Przez trzy lata próbowałam ich do siebie zbliżyć – ją i tatusia – proponując na przykład wspólne wakacje, ale zawsze i niezawodnie kończyło się to awanturą. Jakby tylko szukali okazji do kłótni.

Dobra, to tylko weekend. Jakoś to przetrwam.

Ale najpierw muszę się przygotować. Dlatego siedzę sama w parku. Założyłam granatową sukienkę i pasujące do niej kolorem balerinki. Nie związałam włosów, więc swobodnie opadają mi na plecy.

Za godzinę mam się spotkać z przyjaciółmi mamy na lunch.

Poradzę sobie.

Siedzę na ławce po turecku, dłonie mam oparte na kolanach. Medytuję. Helen nauczyła mnie korzystać z tego sposobu, gdy dopada mnie gonitwa myśli.

Jest o wiele lepsza w milczeniu niż moja mama. Helen mnie słucha, szczotkuje mi włosy i daje prezenty. Nauczyła mnie kilku sztuczek, dzięki którym parzy się lepszą herbatę, i pozwala mi ze sobą być, kiedy piecze ciasta.

Gdyby jej syn, Cole, nie był takim wrzodem na tyłku, pewnie spędziłabym z nią tę godzinę, a nie siedziała sama w parku.

Ogólnie nie lubię chłopców. Zachowują się jak prosiaki, są irytujący i nie potrafią zostawić innych w spokoju.

Zależy im tylko na robieniu kawałów. Zwłaszcza Aiden i Cole są tacy. Wciąż mam ochotę uderzyć tego palanta Aidena za to, że kilka dni temu podstawił mi nogę.

Ale najbardziej nienawidzę Cole’a. Podał mi wtedy rękę, żeby pomóc mi wstać, a potem pociągnął mnie za kucyk i powiedział: „No dalej, leć wypłakać się do tego swojego parku”.

Strasznie mnie wkurza to, że wie, jak ważne jest dla mnie to miejsce. Drwi z tego przy każdej nadarzającej się okazji. Czasami idzie tu za mną tylko po to, żeby się ze mnie nabijać. Nie robi tego przy innych, bo wtedy wszyscy przestaliby wierzyć, że Cole jest takim grzecznym chłopcem.

Ludzie myślą, że Aiden jest trochę nikczemny, a Xander to łobuz, ale nie wiedzą, że to Cole jest palantem pierwszej klasy.

Zastanawiałam się, czy nie znaleźć jakiegoś innego wyjątkowego miejsca, ale jakoś nie mogłam. To tutaj, w tym parku, zrobiliśmy sobie nasz pierwszy piknik z rodzicami. No, może nie pierwszy, ale to moje pierwsze szczęśliwe wspomnienie, więc park stał się moim sanktuarium. Moją ucieczką od świata.

Ten dupek, Cole, mi tego nie odbierze.

Żadnych ponurych myśli.Nie myśl o Cole’u.Żadnych ponurych myśli.

Postanawiam, że kiedy wrócę od mamy, zagram tatusiowi utwór, który przygotowuję na zbliżający się konkurs pianistyczny. I może Helen wreszcie da radę nauczyć mnie piec. Z jakiegoś powodu nie udaje mi się robić tego tak, jak należy. Lepiej mi idzie parzenie herbaty.

Jęczę i otwieram oczy, bo ktoś ciągnie mnie za włosy.

Obok mnie siedzi uśmiechnięty Cole. Często tak robi – milczy, a na twarzy ma ten swój irytujący uśmieszek.

Nic nie mówi, ale już sam wyraz jego twarzy kryje w sobie szyderstwo.

– Czego chcesz? – pytam ostrym tonem.

– Ten park jest dla wszystkich, motylku.

Ugh.

Nienawidzę, kiedy mnie tak nazywa. Przypomina mi to tamten dzień, gdy zrobiłam coś, czego nie powinnam była – odsłoniłam przed nim swoją słabość.

Chociaż muszę przyznać, że jego rada okazała się pomocna. Kiedy powiedziałam sędziemu, że chcę zostać z tatusiem, ten nie wahał się przyznać opieki właśnie jemu. Mama nie chciała rozmawiać ani ze mną, ani z tatusiem przez cały tydzień. Musiałam ją przeprosić i dopiero wtedy mi wybaczyła.

Nigdy nie powiem Cole’owi, że jestem mu wdzięczna. W ten sposób znowu odsłoniłabym przed nim słabość, a wtedy on wykorzystywałby to przeciwko mnie przez wiele lat.

Tamten dzień okazał się mroczny dla nas obojga. Kiedy wróciłam do domu, rodzice kazali mi usiąść i obwieścili, że się rozwodzą. Wieczorem długo płakałam, zanim w końcu zasnęłam.

Następnego ranka dowiedziałam się, że wujek William, ojciec Cole’a, potknął się i uderzył głową o krawędź przydomowego basenu. Umarł mniej więcej w tym samym czasie, w którym Cole rozmawiał ze mną w parku.

Od tamtej pory życie Cole’a już nigdy nie było takie samo. Chociaż nie powiedział tego głośno, czuję, że tak właśnie się stało.

Mama i jej przyjaciele w kółko powtarzają, że Helen została bogatą wdową, która ma tyle pieniędzy, że nie zdoła ich wydać przez całe życie.

Cole nie płakał na pogrzebie swojego ojca. On nigdy nie płacze, ale myślałam, że tego dnia będzie inaczej.

Tymczasem nie uronił ani jednej łzy.

Przez całą ceremonię ściskał dłoń matki, która nie przestawała szlochać. Jakby płakała za nich oboje.

W dniu pogrzebu dałam Cole’owi mojego snickersa. Dostaję jednego raz na trzy dni – zasady mamy, według których muszę trzymać dietę. Pomyślałam, że skoro Cole jest smutny, to może humor poprawi mu czekolada.

Spojrzał na batonik, potem na mnie, a w końcu kazał mi go zjeść tu i teraz. Zrobiłam to, w duchu dziękując, że nie musiałam oddawać mu swojej dawki czekolady. Kiedy jeszcze jadłam, stwierdził, że jestem samolubna. Resztkę batona cisnęłam w klatkę piersiową Cole’a i zostawiłam go samego.

Od tamtej pory jest dla mnie palantem. Myślę, że chce spędzać ze mną czas tylko po to, żeby mówić mi niemiłe rzeczy, i to perfidnie się przy tym uśmiechając.

Nienawidzę, gdy tak robi.

Nienawidzę jego uśmiechów i kasztanowych włosów, których nie obcina zbyt krótko, żeby targał nimi wiatr. Nienawidzę też tego, że jego oczy mają tak niespotykanie zielony kolor, że są aż hipnotyzujące. To nie jest leśna zieleń jak u Kim, nie. Nie są zielone niczym trawa, po której każdy może deptać. Zieleń jego oczu wydaje się jasna, ale w rzeczywistości jest ciemna i głęboka. Jest jak wierzchołki strzelistych drzew. Wysokich, potężnych i odległych.

Tak więc dosięgnięcie ich jest praktycznie niemożliwe.

– Dalej jesteś zła, że przegrałaś ze mną w szachy? – pyta z uśmiechem. – Świeżak z ciebie jeszcze.

– Następnym razem wygram. Zresztą nieważne.

– Nie uda ci się ze mną wygrać, motylku.

– Oczywiście, że uda. Wygrałam w konkursie pianistycznym. Pff.

– Dlatego, że dałem ci wygrać.

– Każdy przegrany tak mówi.

– Odpuść sobie, bo znowu doprowadzę cię do łez.

– Idź do diabła.

Jego uśmiech robi się coraz szerszy.

– Wow. Co za słownictwo z ust miss pruderii i taktu.

Wpatruję się w niego zmrużonymi oczami.

– A może tak dla odmiany zostawiłbyś mnie w spokoju?

Przez chwilę nie odzywa się ani słowem, jakby rzeczywiście rozważał moją propozycję.

Potem stuka się w policzek i mówi:

– Pocałuj mnie tutaj.

– Nie!

– No dobra.

Opuszcza rękę i ciągnie mnie za włosy.

– Ała.

– Co?

– Mówiłam ci, żebyś nigdy tak nie robił.

– Nie dałaś mi tego, czego chciałem. Dlaczego ja miałbym dać ci to, czego ty chcesz?

– Jesteś takim… Takim…

– Co? Nie umiesz się wysłowić?

– Palantem!

– Może być. To pocałujesz mnie czy mam cię dręczyć, aż Cynthia cię stąd nie zabierze?

– Dlaczego mam cię pocałować?

Wzrusza ramieniem.

– Bo tak.

– Powiedz dlaczego, inaczej tego nie zrobię.

Milczy, jego uśmiech znika. Cole nie lubi być przyparty do muru. Wreszcie odzywa się cichym głosem.

– Ponieważ jeszcze nie robiłaś tego z innym chłopakiem.

Tym razem to ja się uśmiecham.

– Chcesz być tym pierwszym?

Kiwa głową.

– Zrób to albo znowu pociągnę cię za włosy.

– Poproś.

– Nigdy o nic nie proszę – odpowiada kpiarskim tonem. – Zrób to albo pociągnę cię za włosy.

– W takim razie pocałuję w policzek Aidena i stracisz swoją okazję raz na zawsze.

Krzyżuję ręce na piersi, czując się wielce z siebie zadowolona.

Nozdrza Cole’a poruszają się szybko.

– Pożałujesz tego – odgraża się.

– Akurat.

Bierze głęboki wdech.

– Proszę – rzuca.

– Proszę co?

– Silver.

W jego głosie pobrzmiewa ostrzegawczy ton. Zwraca się do mnie po imieniu tylko wtedy, gdy jest wściekły albo kiedy chce mnie do czegoś zmusić.

– Musisz powiedzieć całym zdaniem – oznajmiam.

Zaciska zęby, ale ze spokojem mówi:

– Pocałuj mnie, proszę, w policzek.

Całuję.

Opieram dłoń na ławce, pochylam się i muskam ustami prawy policzek Cole’a. Kontakt fizyczny jest krótki, ale z jakiegoś powodu moją twarz zalewa fala gorąca, więc szybko się odsuwam.

Chłopak posyła mi złośliwy uśmieszek.

Dlaczego się tak uśmiecha?

– Teraz drugi – mówi, stukając się w lewy policzek.

– Miało być tylko w jeden.

– Tak, ale nie ustaliliśmy, w który. Chciałem w lewy.

– Dobra.

I tak mam ochotę poczuć jego skórę jeszcze raz.

Nachyla się lekko i nastawia lewy policzek. Ale kiedy moje wargi już mają zetknąć się z jego skórą, Cole nagle odwraca głowę i całuje mnie w usta.

Przez sekundę jestem zbyt zaskoczona, żeby zareagować. Jego wargi są bardziej miękkie i delikatne, niż na to wyglądają.

I jakimś cudem znalazły się na moich.

Cofam się oszołomiona, zakrywając usta wierzchem dłoni. Moje policzki zrobiły się tak gorące, że chyba zaraz eksplodują.

– D-d-d-dlaczego to z-zrobiłeś?!

Mierzę w niego drżącym palcem, nie mogąc wydusić z siebie nic więcej. Jakby odjęło mi mowę.

Kolejny uśmieszek rozciąga jego usta. Usta, które właśnie pocałowałam.

– Bo tak.

– Cole, ty… Ty…

– Palancie? – kończy za mnie, przechylając głowę.

– Chciałabym, żebyś umarł…

Urywam, bo nagle dociera do mnie, co powiedziałam. Te słowa nigdy nie powinny były zostać wypowiedziane, nie po tym, co ostatnio stało się z moją mamą.

– Wcale tak nie myślę – wyjaśniam szybko.

– Spoko, jak ty jesteś zadowolona, to ja też. Poza tym sama jesteś sobie winna.

– Ja?

– Mówiłem, że pożałujesz. Nie igraj ze mną więcej, motylku. Nigdy ze mną nie wygrasz.

Uderzam go pięścią w ramię.

– Idź stąd!

– Albo co? Przestaniesz zachowywać się jak dama? Już to zrobiłaś. Damy nikogo nie biją.

– Zamknij się i spadaj.

– Dobra, dobra. Umowa to umowa. Idę.

Wstaje na chwiejnych nogach, nie przestając się uśmiechać w ten swój irytujący sposób, jakby ze mnie szydził, przez co mam ochotę walnąć go w twarz.

– Nienawidzę cię – mówię.

Unoszę wzrok i wpatruję się w niego. Jego sylwetka przysłania mi słońce i blokuje wszystko inne.

Cole czochra mi włosy, przez co złote kosmyki fruwają na wszystkie strony, a potem kładzie dłoń na czubku mojej głowy i pochyla się tak, że jego twarz jest na wysokości mojej.

Bez cienia uśmiechu na ustach odzywa się prawie szeptem.

– Możesz mnie nienawidzić, ile chcesz, ale zawsze dotrzymuj naszej obietnicy. Wszystko, co robisz pierwszy raz, robisz ze mną.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Silver

Czternaście lat

Mama powiedziała, że mogłabym się bardziej postarać.

Mogłabym być bardziej wyrafinowana, bardziej elegancka i ogólnie… bardziej.

Odtrąciłam Kimberly, bo gdybym tego nie zrobiła, mama na pewno by ją jakoś skrzywdziła. Jest zbyt bezpośrednia i zamiast zastanowić się dwa razy, zanim coś powie, wali prosto z mostu całą prawdę – bez względu na to, jak bardzo jest krzywdząca. Jeśli ktoś stanie mojej mamie na drodze do sukcesu, zmiażdży go bez mrugnięcia okiem. Ani przez chwilę się nie zastanowi, jakie to może mieć konsekwencje dla innych ludzi. Ona po prostu nie czuje tego co my.

Jeśli kiedyś była w niej jakakolwiek wrażliwa część, to obumarła po rozwodzie. A raczej trzy lata temu. Jakby mama ją zabiła w tamtej wannie.

Od tego czasu wolę nie testować jej cierpliwości. Jeżeli mówi, że mam zmienić przyjaciół, zmieniam przyjaciół. Jeżeli mówi, że nie powinnam nosić jakiejś rzeczy, nie noszę. Jeżeli mówi, że nie powinnam słuchać rocka, nie słucham. Przynajmniej nie przy innych. Wszyscy mają mnie za grzeczną panienkę, która gra na pianinie, i niech tak zostanie.

To nie tak, że nie lubię grać, bo lubię. Ale wolę inny rodzaj muzyki, taki z tekstami prowokującymi do myślenia.

Mama mówi, że to muzyka diabła.

Zanim się zorientowałam, moje życie stało się kreowaniem wizerunku. Zachowuję się w określony sposób, mówię w określony sposób, a nawet chodzę w określony sposób. Muszę delikatnie kołysać biodrami, lecz też nie mogę chodzić za wolno jak zdzira ani za szybko jak nerd.

Jestem damą. Tak jak mama.

Któregoś dnia tatuś powiedział, że nie muszę postępować zgodnie z jej instrukcjami ani dawać się jej zastraszać. Ale on nie widział tego co ja. Jego tam nie było.

Kocham go z całego serca, lecz on nie wie, jak to jest być mną. Jego życie nie zostało podzielone między dwoje dominujących rodziców o boskich osobowościach. Nie był zmuszony patrzeć, jak jedno z nich sięga dna.

Kiedy mu powiedziałam, że wolę postępować zgodnie z wymogami mamy, nie wracał więcej do tego tematu. Tatuś może i jest budzącym postrach politykiem, który ma żelazne zasady i zdecydowane poglądy, ale przede wszystkim liczy się z moim zdaniem. I nawet już tylko za to jestem mu wdzięczna.

Jednak nie wspomniałam mu o tym. Częścią życia damy jest nieokazywanie emocji. Jeśli już musi je okazywać, to nie te prawdziwe. Bo te muszą być zawsze głęboko ukryte, tak by nikt nie mógł się do nich dokopać.

Wiem, że ludzie w szkole nazywają mnie suką, królową, lecz mam to gdzieś.

Skoro tak mówią, to znaczy, że idealnie ukrywam swoje emocje i nie muszę znowu przeżywać tamtego koszmaru.

Dzięki temu nie rozpadnę się na drobne kawałki.

Gram swoją rolę tak dobrze, że nikt nie jest w stanie mnie przejrzeć. Często konfrontuję się z innymi tylko po to, żeby wygrywać. Prowadzę różne gierki tylko po to, aby udowodnić, że potrafię.

Nawet Kim, która kiedyś była moją najbliższą przyjaciółką, wierzy w tę transformację i teraz sama nazywa mnie suką. Czasami mam ochotę wysłać jej SMS-a z przeprosinami, ale zawsze w ostatniej chwili zmieniam zdanie. Stawką jest coś znacznie większego niż przyjaźń, więc wolałabym nie ryzykować.

Mama mówi, że na szczycie jest samotnie. Zaczynam rozumieć, co ma na myśli.

Im wyżej wspinała się po szczeblach partyjnej kariery, tym więcej opuszczało ją przyjaciół. Stała się najpiękniejszą polityczką, która faktycznie może rywalizować z mężczyznami. Kiedy jakiś czas temu pewien dziennikarz zapytał ją, czy wykorzystała swoją urodę, aby dostać to, czego chce, powiedziała słynną już kwestię: „Przyszłam tutaj, aby porozmawiać o bardzo poważnym, bardzo palącym problemie, a mianowicie o mieszkalnictwie komunalnym. Czy mogę podzielić się swoimi przemyśleniami, czy też raczej mam grzecznie siedzieć i unikać komentarzy na temat mojej urody?”.

Dzięki tej odpowiedzi zyskała dużą popularność w mediach społecznościowych i pośród stowarzyszeń kobiecych.

– Dziękuję, Derek – mówię i zerkam na kierowcę tatusia, który często odwozi mnie ze szkoły do domu Helen. – Nie zapomnij wypić herbaty, którą ci dałam. Sama ją przygotowałam.

– Nie zapomnę, mowy nie ma – odpowiada. Uśmiecha się, pokazując proste, białe zęby. Jest przed trzydziestką i bardzo pomaga tatusiowi w pracy. – Miłego popołudnia, panno Queens.

– Nie panno Queens, tylko Silver.

Macham do niego, dopóki samochód nie znika za rogiem. Tatuś powiedział, że odbierze mnie później, chociaż upierałam się, że sama mogę wrócić do domu.

Gosposia, Isabel, wpuszcza mnie do środka z szerokim uśmiechem na twarzy. Jest jedyną pomocą, na którą zgodziła się Helen, i przychodzi tylko dwa razy w tygodniu. Isabel gestem wskazuje, że Helen jest w kuchni.

Kładę palec na ustach i wchodzę do kuchni na palcach, wcześniej rzucając plecak na sofę.

Czas spędzany z Helen to dla mnie jedno z najważniejszych wydarzeń tygodnia. Tatuś zrobił się strasznie zajęty, odkąd został sekretarzem stanu. Uczestniczę w jego spotkaniach, ale ogólnie prawie nie ma dla mnie czasu – ani dla siebie. Boli mnie, że jest taki samotny. Do tego ostatnio marnie wygląda. Jakby przybywało mu kilka lat z każdym dniem.

Dlatego większość czasu spędzam z mamą, co wcale nie jest fajne.

Kiedy jestem z Helen, rozmawiamy i pieczemy – a raczej to ona piecze. Niezmiennie jestem w tym beznadziejna. Jednak Helen nie przestaje we mnie wierzyć i nie ustaje w swoich wysiłkach.

Medytuje ze mną, czesze mi włosy i mówi, że jestem dla niej niczym idealna córka, której nigdy nie miała. Może słuchanie tych czułych słów, jakie rzadko słyszę od własnej matki, sprawia, że ciągle tu wracam.

Na pewno nie z powodu głupiego syna Helen.

Nienawidzę Cole’a Nasha.

Gardzę nim na wskroś.

Przeszedł od ciągnięcia mnie za włosy i wyśmiewania się ze mnie do grania na moich uczuciach. Uwielbia to – mam na myśli te jego gierki. To przekonanie, że ma nad kimś kontrolę.

Do tego robi się coraz bardziej popularny. On i ten drugi palant, Aiden. Nie wiem, co dziewczyny w nich widzą. Obaj są fuj.

Xander i Ronan, to rozumiem. Przynajmniej są czarujący.

A nie, chwila. Zdaniem wszystkich dziewczyn Cole też jest czarujący. Uśmiecha się do nich i proponuje pomoc w odrabianiu lekcji, jakby był księciem z ich ulubionych bajek.

Idiotki.

Nie wiedzą, że dla Cole’a to wszystko jest grą. Jeśli komplementuje kogoś albo jest miły, to zwykle jest tak dlatego, że założył się z Aidenem o to, kto kogo sobie urobi.

Aiden używa do tego swojego seksownego ponuractwa, Cole – swojego uroku.

Nie chodzi tylko o to, kto wygrywa, lecz także o sam proces.

Cole jest w tym coraz lepszy, robi to od lat. Lubi myśleć, że wszyscy są pionkami na jego szachownicy i że może wpływać na ich los.

Aiden lubi odgrywać rolę króla, który zawsze wygrywa. Cole pretenduje do roli gracza, który kontroluje nie tylko króla, ale także wszystkie pozostałe pionki na planszy.

Przeważnie się unikamy. Im bardziej dostrzegam jego prawdziwe ja, tym bardziej on dostrzega moje. Nienawidzę tego.

Możemy nie odzywać się do siebie całymi dniami, nawet gdy Helen lub tatuś są w pobliżu. Potem zjawia się znikąd i prowokuje mnie – albo raczej rzuca mi wyzwanie. Coś prostego, jak na przykład to, kto zda lepiej test z biologii albo kto wygra w konkursie pianistycznym, a nawet kto najdłużej wstrzyma oddech pod wodą.

Podejmuję każde z tych wyzwań. Jestem córką Sebastiana Queensa oraz Cynthii Davis i jestem równie wytrwała jak oni. Nikt mnie nie pobije. Nikt.

Lecz zwykle wygrywa Cole i śmieje się ze mnie. Przysięgam, stara się być najlepszy w całej klasie tylko po to, żeby mnie wkurzyć i nazywać Panną Drugie Miejsce. Czasami Aiden zepchnie mnie z tego drugiego miejsca, żeby tylko udowodnić, że potrafi.

Obaj są megapalantami.

Mają teraz trening piłki nożnej, więc mogę spokojnie spędzić czas z Helen.

Czy naprawdę nie mogła mieć innego syna? Mógłby to być ktoś taki jak Ronan albo Xander. Cholera, nawet Levi, kuzyn Aidena, byłby okej.

Ale nie, musi nim być ten, którego nienawidzę najbardziej. Ten, który sprawia, że czuję się jak plastikowa lalka, ilekroć zerka na mnie w szkole.

Helen stoi przed lodówką, odwrócona do mnie plecami. Ma na sobie eleganckie spodnie i doskonale wyprasowaną koszulę. Jasnokasztanowe włosy ma upięte w schludny kok, który podkreśla jej łagodnie zarysowane kości policzkowe i uwydatnia duże, piwne oczy.

Jest autorką bestsellerowych thrillerów kryminalnych i zwykle nie ubiera się tak elegancko, kiedy jest w domu. Robi tak tylko wtedy, gdy musi spotkać się ze swoim agentem czy coś takiego.

Zakradam się do niej od tyłu i zasłaniam dłońmi jej oczy.

– Zgadnij, kto to.

– Hmm. Piękna dziewczyna o niebieskich oczach i najbardziej błyszczących na świecie blond włosach, która jest ubrana na różowo?

Śmieję się, zabierając ręce.

– Która jest w mundurku. Helen, różowy jest zabroniony, ale patrz, mam różowy zegarek.

Odwraca się i mnie obejmuje. Pachnie truskawkami i wiosną. Gdybym miała wybrać rzecz, którą najbardziej w niej kocham, byłby to bez wątpienia sposób, w jaki mnie przytula. Pochłania mnie jak miękkie fale i wtłaczała we mnie swoje ciepło.

Tatuś rzadko mnie przytula, odkąd mama mu powiedziała, że przez niego na zawsze zostanę małą dziewczynką. Mama rzadko to robi, więc Helen jest w zasadzie moim jedynym źródłem tego rodzaju czułości.

Odsuwa się ode mnie i pyta:

– Gotowa na kolejną lekcję pieczenia?

– Nie miałaś mieć jakiegoś spotkania?

– Skończyłam wcześniej. Możemy upiec, co tylko chcesz.

– Naprawdę?

Potwierdza kiwnięciem głowy.

– Ciasto snickers też?

– Ty i ta czekolada. – Tłumi cichy śmiech. – Tak, ciasto snickers też.

– Tak! Jesteś najlepsza.

Całuję ją w policzek, a wtedy znowu zaczyna się śmiać.

Bierzemy się do pracy. Jak zwykle pełnię rolę jej asystentki. Helen umie świetnie dobierać składniki, więc jeśli kiedyś miałaby ochotę na zmianę kariery, to idealnie nadawałaby się na szefową kuchni.

– Pięknie wyglądasz – mówię, ucierając jajka z masłem.

Na jej twarzy pojawia się serdeczny uśmiech.

– Tak?

– Oczywiście, że tak. Jakbyś teraz gdzieś wyszła, wróciłabyś z uczepionymi do swoich nóg dziesięcioma facetami.

– Silver! Skarbie, od kogo to usłyszałaś?

– Od dziewczyn w szkole.

– Wow. Dzisiejsze dzieciaki są takie nieprzewidywalne.

– Mówię poważnie. Wciąż jesteś młoda i piękna. No i bogata. Mama mówi, że to najważniejsze.

Wbija wzrok w podłogę.

– Nie, skarbie, nie dla każdego tak jest.

Jej mąż zmarł sześć lat temu, od tamtej pory poświęciła się całkowicie swojemu synowi i pracy. Stała się uznaną pisarką z mnóstwem bestsellerów na koncie, ale wiem, jak bardzo jest samotna.

Jak tatuś.

No właśnie. Jak tatuś.

Przychodzi mi do głowy niecny plan. Mogę powiedzieć tatusiowi, żeby przyjechał po mnie wcześniej, a potem udawać, że śpię, żeby mógł spędzić trochę czasu z Helen.

W pewnym momencie zrezygnowałam z prób naprawienia relacji między nim a mamą. Tylko się ze sobą kłócili, więc może lepiej, żeby każde z nich znalazło sobie kogoś innego.

Dłużej się nad tym nie zastanawiając, biorę się do działania. Piszę SMS-a do tatusia, a kiedy nie odpowiada, wysyłam kolejnego do Dereka z prośbą, żeby przekazał mu wiadomość ode mnie.

Skończywszy naszą robotę w kuchni, zaczynam udawać, że jestem śpiąca. Helen mówi, że mogę się zdrzemnąć, dopóki snickers nie będzie gotowy, i wysyła mnie do pokoju na końcu korytarza.

A do domu na pewno wezmę kawałek ciasta. Mamie nie muszę o tym mówić.

Kładę się na łóżku i gdy tylko przykładam głowę do miękkiej poduszki, natychmiast zasypiam.

Śni mi się ślub Helen i tatusia. Uśmiecham się, przepełnia mnie radość, a nawet szczęście. Mam na sobie sukienkę księżniczki, podobną do tej z remake’u Kopciuszka, tylko że różową.

W pewnej chwili dostrzegam, kto stoi obok mnie.

Cole.

Cole zostaje moim bratem.

Śmieje się tak głośno, że gwałtownie wybudzam się ze snu.

Cholera.Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?

Tak bardzo skupiłam się na samotności tatusia i Helen, że zapomniałam o małym, ale strasznym szczególe – Cole zostałby moim bratem.

No nie. Nie, nie, nie.

Muszę wymyślić coś innego. Przenigdy nie zamieszkam pod jednym dachem z tym prymitywnym, głupim…

– Zły sen?

Wciągam gwałtownie powietrze i prawie zlatuję z materaca. Obok mnie, oparty o wezgłowie łóżka, siedzi Cole i czyta Norwegian Wood Murakamiego. Ubrany jest w bawełniane spodnie i zwykły biały T-shirt. Wilgotne włosy opadają mu na czoło, czyli pewnie właśnie wyszedł spod prysznica.

Nie mogę powstrzymać się od wdychania zapachu jego żelu pod prysznic. Coś jakby cynamon i chili. Dziwne, ale ostatnio stało się to moim nowym nawykiem.

Wycieram usta, na wypadek gdybym się zaśliniła czy coś takiego.