Rum Doodle - William Ernest Bowman - ebook

Rum Doodle ebook

William Ernest Bowman

0,0
29,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kultowa wśród wspinaczy historia zdobycia Rum Doodle – najwyższego szczytu świata. Na wyprawę porywa się siedmiu angielskich dżentelmenów, między innymi lekarz, który zawsze jest chory, nawigator, który zawsze się gubi i dyplomata, który z każdym się kłóci. W towarzystwie trzech tysięcy tragarzy usiłują zdobyć dwunastotysięcznik. W. E. Bowman stworzył niepowtarzalną parodię literatury górskiej. Klasyka brytyjskiego humoru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 150

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: The Ascent of Rum Doodle

Wydanie oryginału: I, 1956

Przekład: Grażyna Tłaczała, Magdalena Bogucka (Przedmowa)

Copyright © 1956 by W. E. Bowman

first published by Pimlico, one of the Publishers in The Random House Group Ltd

Copyright © for Polish edition by Przemysław Chlebicki, 2017

Ilustracje: Igor Browiński

Layout i projekt okładki polskiego wydania: Igor Browiński

Redakcja: Ewa Pietraszek

Korekta: Joanna Duraj

ISBN 978-83-7136-185-2

Wydawnictwo Sklepu Podróżnika

02-320 Warszawa, ul. Grójecka 46/50

tel. 22 658 46 26, e-mail: [email protected]

podroznik.com.pl

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl

Przedmowa Bill Bryson

Lata temu, zanim moje włosy zaczęły opuszczać głowę i prowadzić bardziej skryte życie w uszach i nosie, spędzałem popołudnia i wczesne wieczory jako korektor w dziale biznesowym The Times.

To była łatwa praca, która dawała różne profity, w tym posiłki na stołówce, których główną zaletą było to, że zdawały się nie kolidować z prawidłowym metabolizmem; prawo do wydawania niewielkiej sumy pieniędzy na wydatki, które były całkowicie fikcyjne (a jednak skrupulatnie i wymyślnie spisywane na przydługim kwicie); oraz dwa lub trzy razy do roku szansę, żeby pomóc odkopać biurko Philipa Howarda spod tysięcy książek czekających na recenzję. Książki gromadziły się w jego dziale miesiącami, ale nigdy recenzji nie otrzymywały, zazwyczaj dlatego, że były bardzo słabe albo nikogo nie obchodziły. Pan Howard sprzedawał je wdzięcznym pracownikom za obniżone do minimum ceny, a zyski przekazywał na cele charytatywne.

Ponieważ wyprzedaże te odbywały się zazwyczaj między trzecią a czwartą po południu, w czasie, gdy większość pracowników była w połowie lunchu, w efekcie uczestniczyli w nich głównie korektorzy. Nieczęsto widuje się korektora gazety podekscytowanego, albo, co więcej, w ruchu, ale ogłoszenia o sprzedaży książek zawsze wywoływały niezwykłe poruszenie w dziale korektorskim. W krótkim czasie sześćdziesięciu albo więcej redakcyjnych popychadeł z palcami zabarwionymi tuszem przewalało się przez skromne biuro pana Howarda i przebierało w stosach w większości bezużytecznych książek, z intensywnością, która momentami wydawała się niemal nieprzyzwoita.

Podczas jednej z takich okazji, gdy mocowałem się z chudą, upartą kobietą z innego pokoju nad anegdotyczną historią kodów japońskiej marynarki wojennej czy czegoś takiego, moje oko padło na cienką książkę z atramentowym szkicem na okładce, przedstawiającym górskiego podróżnika leżącego w śniegu. Książka nazywała się „The Ascent od Rum Doodle”.

Węsząc wielkie odkrycie, puściłem kok kobiety i chwyciłem książkę. Później tego wieczoru, w stołówce, gdy jadłem raciczki z Lancashire czy inne tajemnicze danie Starej Anglii, otworzyłem książkę i po chwili wiedziałem, że znalazłem coś wyjątkowego.

Chyba żaden rodzaj humoru nie jest trudniejszy w utrzymaniu przez całą długość dzieła literackiego niż parodia, i nie znam żadnej innej książki, w której udałoby się to równie zabawnie. „Rum Doodle”, pierwszy raz wydana w 1956 roku, to historia grupy czarująco niekompetentnych ludzi, którzy wyruszają, żeby zdobyć najwyższy szczyt świata – słynny, choć rzadko widziany Rum Doodle (o wysokości 12 345 i ćwierć metra) w śnieżnych himalajskich ostępach nad potężną Dręczącą Przełęczą.

Uwielbiam tę książkę. Wszystko w niej jest niemal perfekcyjne – imiona postaci, ich dziwactwa, ich fochy i kłótnie, ich łatwa do przewidzenia bezradność w obliczu każdego wyzwania. Jest Binder, uprzejmy, opanowany, niezbyt przenikliwy lider imprezy; Jungle, przewodnik, który nie może znaleźć drogi do żądanego punktu docelowego i zawsze przesyła przeprosiny z odległych i niestosownych miejsc; Wish, naukowiec, podczas podróży morskiej testuje swój sprzęt i odkrywa, że statek znajduje się 153 metry nad poziomem morza; Constant, ekspert językowy, który nieustannie popełniając błędy gramatyczne i składniowe, stale doprowadza do wściekłości trzydzieści tysięcy jogistańskich tragarzy; oraz przerażający kucharz Pong, którego przybycie do każdego obozu mobilizuje wspinaczy do zdobywania coraz większych wysokości.

Wszystko to jest dość zwariowane, ale niesamowicie rozkoszne i wspaniale spójne. Założyłem, że jest to jedna z takich książek, jak „1066 and All That” czy „Diary of a Nobody”, znanych każdemu w Wielkiej Brytanii, którą ja, jako cudzoziemiec, poznałem później. Wydanie, które posiadałem, nie zawierało żadnej noty o autorze. Chcąc się czegoś o nim dowiedzieć i szukając, co jeszcze napisał, wspominałem o książce moim przyjaciołom i rozpytywałem o nią w księgarniach, ale ani – wtedy, ani później – nie znalazłem nikogo, kto byłby zaznajomiony z Bowmanem albo jego książką. Jak się okazuje, dla większości „Rum Doodle” jest najzabawniejszą z książek, o których nigdy nie słyszeli.

Mijały lata. Moje włosy zaczęły swoją długą drogę do różnorodnych otworów czaszkowych, a ja odszedłem z The Times. Gdy przeprowadzałem się z Londynu do Yorkshire a potem do Ameryki, zabierałem „Rum Doodle” ze sobą, ale nigdy nie dowiedziałem się niczego więcej o autorze. Później, w 1997 roku, po tym jak opowiadałem o książce na antenie radiowej w Londynie, otrzymałem pogodną i uprzejmą notatkę, napisaną elegancką dłonią Evy Bowman, wdowy po autorze, i rozpoczęliśmy korespondencję. Wreszcie spotkałem się z nią i z jej synem Gheem, i zacząłem poznawać długą i kapryśną historię jednej z moich ulubionych książek oraz dowiedziałem się co nieco o ciut tajemniczym mężczyznie, który ją napisał.

„Rum Doodle” pierwszy raz została wydana na początku 1956 roku przez Max Parrish & Co i kosztowała 10 szylingów i 6 pensów. Nie miała oszałamiającego startu. Ludzie z gazety Nothern Despacht z Darlington zwlekali niemal dwa lata, zanim dali książce korzystną recenzję. W Bristol Evening Post wspomniano autora jako „W.E. Bormana” i, nie wiadomo czemu, przypisano mu autorstwo książki o liniach lotniczych, która ukazała się kilka lat wcześniej. Uprzejma recenzentka z Good Housekeeping przyznała, że na swój sposób lektura sprawiała jej przyjemność, zanim nie zdała sobie sprawy, że „to miała być farsa”. Wyglądało na to, że niemal wszystkie największe krajowe gazety przeoczyły tę książkę. Pochwały, często szczodre, były natomiast ograniczone do takich tytułów jak The Irish Catholic, The Border Telegraph, The Nothern Whig, Western Independent, Kentish Observer, Daily Worker, Bulwayo, Gazette i The Times of India.

W skrócie, chociaż książka nie odniosła ewidentnej porażki i została przetłumaczona na kilka języków, to nie udało jej się zdobyć dużej popularności. W 1957 roku „Rum Doodle” doczekało się kontynuacji w postaci książki „The Cruise of the Talking fish”, parodii „Wyprawy Kon-Tiki” Thora Heyerdahla, również z udziałem heroicznego Bindera. Ta publikacja poradziła sobie jeszcze gorzej. Niedługo później, gdy Bowman pracował nad trzecią książką z serii, wydawnictwo Max Parrish & Co wpadło w problemy finansowe i częściowo wstrzymało wypłatę należnego Bowmanowi wynagrodzenia. Ostatecznie firma przestała istnieć, a dwie humorystyczne powieści Bowmana wypadły z druku.

W międzyczasie, bez świadomości autora, „Rum Doodle” znalazła zwolenników wśród alpinistów i naukowców polarnych, a obsesje oraz żarty występujące w książce stały się tematem wzmożonych spekulacji podczas spotkań facetów pałających żądzą przygód. Dlaczego na przykład w tak wielu książkowych dowcipach pojawiała się liczba 153? Przypuszczano też, że Bowman to pseudonim znakomitego i prawdopodobnie dobrze znanego wspinacza. Powszechnie uważano, że żaden amator nie mógł wymyślić tak zapadających w pamięć charakterystycznych postaci, ani pisać z taką łatwością o zapale wspinania, nie przeżywszy tego na własnej skórze.

W rzeczywistości autor był skromnym inżynierem budowlanym z Guildford, który niemal całe życie spędził w Wielkiej Brytanii i nigdy nie pokonał wzgórza wyższego niż Scafell Pike. Wpadł na pomysł „Rum Doodle” gdy spacerował w Lake District. Wzorował się na relacji z wyprawy Billa Tilmana na Nanda Devi z 1937 roku. A liczba 153 była po prostu numerem domu, w którym mieszkał jako dziecko.

Dokładniej był to numer domu na Borough Road w Middlesbrough, gdzie Bowman i jego rodzice przeprowadzili się krótko po jego urodzeniu w Scarborough w 1911 roku. Jego dzieciństwo wydawało się szczęśliwe, jednak gdy Bowman miał 15 lat, zmarła jego mama. Dwa lata później odszedł też jego ojciec, i Bowman oraz jego dwaj młodsi bracia zostali na stałe rozdzieleni. To doświadczenie rzuciło na jego życie cień, który już nigdy nie został całkowicie rozproszony.

Po skończeniu szkoły Bowman zaczął pracę jako rysownik w biurze inżynierskim w Middlesbrough i rozwinął pasję – siłą rzeczy drugorzędną – do wysokogórskiej wspinaczki, chociaż sam oddawał się wędrówkom po niskich górach i spędzał wiele udanych weekendów w Lake District (prawdziwe góry widział tylko raz, podczas wyprawy do Szwajcarii). Podczas drugiej wojny światowej służył w RAF, a w latach 1947–1950 pracował dla International Voluntary Service, pomagając przy odbudowie Niemiec. W roku 1950 został zatrudniony w firmie inżynierskiej w Londynie i spędzał dni projektując mosty, elektrownie i inne imponujące konstrukcje, wieczorami zaś pisał.

Ożenił się późno, w 1958 roku, w wieku 47 lat, i osiadł z żoną w zalesionym Surrey, gdzie przyszła na świat jego dwójka dzieci. Bowman dokończył trzecią książkę z serii przygód Bindera, choć nigdy nie została ona wydana. Nie opublikowano także żadnego innego z jego tekstów. Przez dwadzieścia pięć lat życia malował i tworzył inne dzieła – poważne i komediowe poematy, opowiadania, różne polemiki, traktat o literze A oraz swoje magnum opus – nowe opracowanie teorii względności Einsteina.

Przez lata nakład „Rum Doodle” był wyczerpany lub książka ta była dostępna jedynie w sklepach wspinaczkowych jako faksymile, wydane przez firmę alpinistyczną Dark Peak. W końcu, w 1983 roku, niemal trzydzieści lat po ukazaniu się książki w twardej oprawie, ukazało się wydanie Arrow Books w miękkiej okładce. W 1992 Pimlico opublikowało w jednym tomie „Rum Doodle” i „Talking fish”. Sprzedaż była niewielka i, niezależnie od entuzjastycznej recenzji w Sunday Times, żadne z wydań nie zyskało zbytniego zainteresowania prasy.

W 1981 roku, niemal ćwierć wieku po pierwszym wydaniu „Rum Doodle”, Bowman odkrył ku swojemu zaskoczeniu, że w późnych latach pięćdziesiątych członkowie Australian Antarctic Expedition z czułością ponadawali nazwy z książki konkretnym miejscom geograficznym, a niektóre z nich zostały uwzględnione na mapach Antarktyki. W 1966 roku Mount Rumdoodle – nazwa miasteczka o populacji 153 osób i położonego na wysokości 153 stóp nad poziomem morza, stała się nazwą oficjalną. Bowman dowiedział się o tym tylko dlatego, że wpadł na grę o nazwie „The Great Rum Doodle Puzzle”, która została wyprodukowana przez członka jednej z wczesnych wypraw. Mniej więcej w tym samym czasie została otwarta w Kathmandu restauracja na 250 osób, o nazwie Rum Doodle, która do dziś prężnie działa.

1 stycznia 1985 roku Bowman zmarł w wieku 73 lat w swoim domu w Guildford. Jeden czy dwa magazyny alpinistyczne odnotowały jego śmierć, jednak żadna z krajowych gazet nie umieściła nekrologu.

Łatwo uznać tę historię za rozczarowującą, ale ja wolę tego nie robić. To oczywiście niesprawiedliwe, że Bowman nie zdobył zainteresowania ani nie osiągnął sukcesu, na jaki jego praca zasługiwała, ale przecież życie nie jest sprawiedliwe. Z drugiej strony, niewątpliwie miał świadomość – a musiał to wiedzieć – że napisał komediową klasykę. Równie przyjemna musiała być świadomość tego, że mimo prześladującego ją przez wiele lat pecha i niepowodzeń godnych Bindera, książka „The Ascent of Rum Doodle” zyskała pewną nieśmiertelność. Zawsze byli i będą ludzie, którzy uwielbiają tę książkę – uwielbiają wystarczająco, by nieść ją przez pół świata, czy nawet nazywać po niej góry.

A teraz książka powraca. Wierzę, że to jest zaledwie pierwsze ze 153 wydań. W każdym razie, Panie i Panowie, z radością i niebywałym zaszczytem, przedstawiam Państwu jedną z najzabawniejszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytacie.

2001

Dla George’a i Margot

Nie zamierzałem krytykować żadnej książki górskiej, technik wspinaczkowych ani przygadywać któremukolwiek ze współczesnych lub byłych himalaistów.

Słowo wstępne

Z przyjemnością i zaszczytem kreślę słowo wstępne do sprawozdania ze zdobycia najwyższego szczytu świata. Trudności były liczne. Udało się je jednak przezwyciężyć dzięki determinacji uczestników wyprawy, którzy dali z siebie wszystko na rzecz wspólnego celu. Ich osiągnięcie jest bezcenne. Tę książkę powinni przeczytać – nie jeden raz – wszyscy uczniowie i każdy, kto ceni ludzki wysiłek i męstwo.

sir Hugeley Havering, AISC, MPL

Przewodniczący Komitetu ds. Rum Doodle

Wstęp

Napisanie wstępu do tego sprawozdania ze zdobycia najwyższego szczytu świata stanowi dla mnie przyjemność i zaszczyt. Przeszkody były ogromne. To, że zostały pokonane, jest wynikiem zawziętości i wytrwałości, z jakimi wszyscy uczestnicy wyprawy realizowali wspólny cel. Ich osiągnięcie jest nie do przecenienia. Tę książkę powinni kilkukrotnie przeczytać wszyscy uczniowie, a także każdy, kto szanuje ludzką odwagę i inwencję.

O. Totter

1 Zespół

Kiedy Komitet ds. Rum Doodle poprosił mnie o pokierowanie wyprawą, miałem świadomość, że obdarzono mnie nie lada zaszczytem. Jak stwierdził kiedyś Totter, zdobycie Rum Doodle to zupełnie coś innego niż wspinaczka na Mont Blanc drogą przez Grépon. Wahałem się, czy wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność, i tylko usilne nalegania członków Komitetu, szczególnie jego przewodniczącego sir Hugeleya Haveringa, skłoniły mnie do podjęcia pozytywnej decyzji.

Na początek pragnę wyrazić głębokie uznanie dla rozsądnych opinii i bezinteresownego poświęcenia członków Komitetu, a w szczególności dla przewodniczącego. Jego opinie okazały się szczególnie trafne przy wyborze uczestników wyprawy. Gdybym miał go dokonać ponownie, wybrałbym tych samych partnerów, bo pomagali mi ze szczerym i bezinteresownym entuzjazmem. Ośmielę się stwierdzić, że żaden kierownik nie miał lepszego wsparcia.

Na nasz sukces złożyły się dwa czynniki: doskonała praca zespołu i niezwykły wysiłek tragarzy, bez których wyprawa by się nie powiodła.

Doradzając Komitetowi przy kompletowaniu zespołu, kierowałem się zasadą, która pomogła mi w wielu sytuacjach: należy sprawić, aby jeden wybór przynosił dwie korzyści. Każdy członek zespołu odpowiadał za konkretne zadanie organizacyjne lub techniczne, a równocześnie posiadał jakąś szczególną umiejętność, dzięki której był cenny jako wspinacz i towarzysz wyprawy.

Jak duży sukces przyniosła taka polityka, będzie wyraźnie widać.

Skład wyprawy był następujący:

TOM BURLEY – major w Służbach Zaopatrzenia i Transportu Królewskich Wojsk Lądowych. Odpowiedzialny za wyposażenie. Słynący ze zdumiewającej wytrzymałości podczas zdobywania wielu szczytów. Typowany na najmocniejszego uczestnika wyprawy. Bywał wysoko. Aby do nas dołączyć, przerwał urlop spędzany na wspinaczce w Alpach.

CHRISTOPHERWISH – pracownik naukowy ekspedycji. Wyśmienity we wspinaczce skalnej. Bywał wyżej niż większość. Dopiero co wrócił z zakończonej sukcesem dziewiczej wspinaczki w Andach.

DONALDSHUTE – nasz fotograf. Świetny we wspinaczce lodowej. Bywał tak wysoko jak większość. Niedawno powrócił z Gór Skalistych.

HUMPHREYJUNGLE – specjalista od komunikacji radiowej i wytyczania trasy. Bywał niemal tak wysoko jak wszyscy. Wezwany z Kaukazu.

LANCELOTCONSTANT – dyplomata i językoznawca. Odpowiedzialny za tragarzy. Wybrany głównie ze względu na takt w relacjach społecznych oraz koleżeństwo. Oczekiwano, że wejdzie wysoko. Niedawno wrócił z Atlasu.

RIDLEY PRONE – lekarz wyprawy i nasz ekspert od tlenu. Bywał wystarczająco wysoko. Dopiero co powrócił z Himalajów.

2 Plan

Po trzech miesiącach gorączkowych przygotowań, na dzień przed wyruszeniem, spotkaliśmy się w Londynie, aby ostatecznie przeanalizować plan. Nie dotarł jedynie Jungle, który miał omówić obsługę radioaparatury i własne metody wytyczania trasy. Zadzwonił, by oznajmić, że wsiadł w zły autobus i nie jest pewien, gdzie się znajduje, ale dostrzegł Gwiazdę Polarną, więc niedługo powinien do nas dołączyć.

Burley, mimo kiepskiej formy wynikającej z londyńskiej apatii, przedstawił nam szczegółowe ustalenia dotyczące logistyki. Celem wyprawy jest dotarcie dwóch wspinaczy na szczyt Rum Doodle. Wymaga to założenia obozu na wysokości jedenastu tysięcy ośmiuset metrów i zaopatrzenie go w dwutygodniowe zapasy dla dwóch osób, tak, by w razie niesprzyjającej pogody można było wygodnie oczekiwać na jej poprawę. Wyposażenie tego obozu trzeba przetransportować z końcowej stacji kolejowej w Chaikhosi, odległej o osiemset kilometrów. Będzie do tego potrzeba pięciu tragarzy. Do niesienia żywności dla nich – dwóch tragarzy. Kolejny będzie potrzebny do transportu jedzenia dla tej dwójki. Jego żywność poniesie chłopiec do pomocy, który swoje jedzenie przetransportuje samodzielnie. Pierwszy zespół wspierający będzie stacjonował na wysokości jedenastu tysięcy pięciuset metrów, również zaopatrzony na dwa tygodnie, co wymaga kolejnych ośmiu tragarzy i chłopca do pomocy. W sumie do przetransportowania namiotów, ekwipunku, jedzenia, radioaparatury, sprzętu naukowego i fotograficznego oraz rzeczy osobistych będzie potrzeba trzech tysięcy tragarzy i trzystu siedemdziesięciu pięciu chłopców.

W tym momencie zadźwięczał telefon. Dzwonił Jungle, w  wyśmienitym humorze. Jak stwierdził, udało mu się ustalić, że bez wątpienia znajduje się na obrzeżach Londynu, w Cockfosters. Pogratulowaliśmy mu i odparliśmy, że oczekujemy jego rychłego przybycia.

Doceniliśmy, że Burley świetnie opanował każdy detal planu transportu. Jednak zdaniem Wisha limit wagi, który wyznaczono dla sprzętu naukowego, był skandalicznie mały. Zależało mu, by zabrać koparkę lodowcową i trzytonowy pneumatyczny młot geologiczny, a żaden z tych niezbędnych sprzętów nie został uwzględniony. Burley odniósł się do tego zastrzeżenia dość lakonicznie. Nadmienił, że rozkopywanie lodu na Rum Doodle zgoła różni się od rozkopywania lodu na Mont Blanc, a rozrzedzone powietrze zapewne uniemożliwi użycie sprzętu pneumatycznego. Wish był zrozpaczony. Stwierdził, że mógłby w zasadzie od razu wrócić do domu, gdyż nie czuje się doceniany. Constant taktownie wtrącił, że Burley zapewne nie zamierzał deprecjonować roli Wisha w wyprawie, a chciał jedynie powiedzieć, że sprzęt naukowy nie jest potrzebny na wyprawie, której jedynym celem jest dotarcie dwóch wspinaczy na wierzchołek Rum Doodle. Na to wdał się do rozmowy Shute, ubolewając, że sprzęt naukowy uważany jest za piąte koło u wozu. Przecież jednym z najważniejszych zadań ma być zbadanie wpływu rozrzedzonego powietrza na trójwymiarową, kolorową telewizję. Prone zaś, cierpiący z powodu silnego kataru, wymamrotał coś niezbyt zrozumiałego, co zabrzmiało jak „bażde dade bedyczde”.

Ponieważ, jak każdy dobry kierownik, byłem wyczulony na nastroje w zespole, zwietrzyłem ukrytą waśń i spokojnie przypomniałem wszystkim słowa Tottera: „Na Mont Blanc można wspinać się w skłóconym zespole, na Rum Doodle – w żadnym wypadku”. Ta otrzeźwiająca myśl przyniosła pożądany efekt, czemu dopomógł zapewne fakt, że Burley, zmorzony przez londyńską apatię, zapadł w sen. Wisha, który miał z nim nocować w namiocie, bardzo zmartwiło, że Burley mocno chrapie. Shute pocieszył go jednak, że na dużej wysokości chrapanie będzie znacznie mniej uciążliwe wskutek stłumienia fal dźwiękowych w rozrzedzonym powietrzu.

Potem Wish przedstawił nam w skrócie program naukowy. Oprócz badań nad matematycznym modelem fosyferacji tego terenu miał nadzieję zebrać nowe dane na temat wpływu biochronicznej dysastryfikacji rozciągania geneosferycznego na krętacze Whartona. Liczył także na to, że przywiezie po parze z każdego gatunku stworzeń żyjących na Rum Doodle, by zbadać możliwość wyhodowania rasy wspinaczy potrafiących prowadzić normalne życie na dużych wysokościach.

Podczas tej prelekcji ponownie zadzwonił Jungle, by poinformować, że nie znajduje się w Cockfosters, lecz w Richmond. Okazało się, że napis „Cockfosters”, który dostrzegł na autobusie, oznaczał cel trasy. Wskutek tego wyruszył oczywiście w złym kierunku, ale wkrótce powinien do nas dołączyć.

Następnie Shute opisał nam aparaturę fotograficzną, której głównym elementem była kamera do kręcenia trójwymiarowych, kolorowych filmów. Miał nadzieję, że zarejestruje nią wszystkie działania zespołu. firma, która dostarczyła aparat, doda stosowne romantyczne i katastroficzne ujęcia, wplecie patriotyczną pieśń, oryginalny materiał zdjęciowy zredukuje do minimum, po czym film, wedle światowych reguł, zostanie wprowadzony na rynek jako epos opowiadający o brytyjskim heroizmie. Jeśli szczyt zostanie zdobyty, członkom zwycięskiego zespołu, o ile będą fotogeniczni i ich wiek nie przekroczy sześćdziesiątki, zaoferowany zostanie kontrakt na udział w filmie „Tarzan i Okrutny Bałwan”.

Po tej wypowiedzi dostarczono nam telegram z informacją: „DOSTRZEGŁEM RZECZKĘ BARKING CREEK. GODZ. 19:30. KURS NA ZACH.–PN. ZACH. PRZYBĘDĘ WKRÓTCE. ZIMNO, ALE POGODNIE. JUNGLE”. Stempel pocztowy pochodził z Hounslow.

Burley, obudziwszy się z gulgotem, stwierdził, że zabranie wielu naukowych gratów będzie kompletnym błędem. Wprowadzą one rozgardiasz w przebieg wyprawy, której celem jest przecież dotarcie dwóch wspinaczy na szczyt Rum Doodle. Naukowiec uczestniczący w wyprawie jest zaś jeszcze większym utrapieniem niż sprzęt. Opowiedział o swoim przyjacielu Groagu, który w 1923 roku podczas wyprawy na Tum Teedle nocował w namiocie z pewnym uczonym. Ten, jak wszyscy badacze, był bardzo roztargniony. Pewnego dnia nieumyślnie zalał herbatę roztworem siarczanu miedzi zamiast wodą, wskutek czego on i Groag zsinieli i przez dwa tygodnie cierpieli na ślepotę barw – nie mogli odróżnić niebieskiej od białej. Któregoś dnia naukowiec przekroczył krawędź pola śnieżnego, wydawało mu się bowiem, że rozciągające się za nim błękitne niebo stanowi kontynuację śniegu. Uratowały go jedynie wielki wysiłek i poświęcenie Burleya, który miał pecha być z nim związany liną. Burley był zdania, że każdy normalny człowiek w takiej sytuacji zostawiłby badacza na pastwę losu.

Wish nie uwierzył w tę opowieść. Stwierdził, że bez żadnych konsekwencji wypijał litry herbaty zalanej roztworem siarczanu miedzi. Zsinienie było niewątpliwie wynikiem syntezy składników krwi pod wpływem rozrzedzonego powietrza. Bardzo uraziło go stwierdzenie, że wszyscy naukowcy są roztargnieni.

W tym momencie usłyszeliśmy pukanie do drzwi. To sierżant z miejscowego komisariatu przyszedł donieść, że policjant w Lewisham dostrzegł podejrzanego nieznajomego wałęsającego się koło gazowni. Ponieważ ten miał przy sobie mapy i przyrządy nawigacyjne, aresztowano go jako szpiega. Zatrzymany miał oświadczyć policji, że nazywa się Forest i że można zweryfikować to pod tym adresem.

Udzieliliśmy niezbędnych referencji, po czym poprosiliśmy sierżanta o przekazanie Jungle’owi wiadomości, że liczymy na jego rychłe przybycie.

Potem Constant opowiedział nam o Jogistanie – kraju, przez który trzeba było przejechać, aby dotrzeć do stóp góry. Oznajmił, że jego mieszkańcy są silni, niezależni, przyjacielscy, cechuje ich niezachwiana godność i pogoda ducha. Ich mowa, nad którą przeprowadził specjalne badania, jest dialektem języka barometryczno-megalitycznego. Nie zawiera czasowników, a wszystkie głoski artykułowane są wyłącznie z żołądka.