Rozstania i powroty - Christine Błaszkowska - ebook + książka

Rozstania i powroty ebook

Christine Błaszkowska

0,0

Opis

DALSZA HISTORIA ZWIĄZKU ZNANA CZYTELNIKOM Z POWIEŚCI „PRZETRWAĆ ROZSTANIE”.

Bernadetta zmienia imię na Ada. Kiedy wdaje się w romans z żonatym mężczyzną i zachodzi w ciążę, jej życie jeszcze bardziej się komplikuje i przypomina jazdę na ekstremalnej górskiej kolejce. Ada nie może być na razie z ukochanym – musi wrócić do męża i synów, ale do małżonka czuje tylko złość i niechęć. Zdradzona żona jej kochanka na wszelkie sposoby nęka Adę. Nachodzi ją w domu, grożąc i wyzywając od najgorszych.

Dwie zniszczone rodziny, brak stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa – czy w takich okolicznościach miłość dalej będzie kwitła?

Autorka od ponad ćwierć wieku mieszka w Niemczech. Udzielając się na kanwie literackiej, spełnia swoje młodzieńcze marzenia. Do tej pory wydała tomik wierszy i dwie powieści: „Nie zawsze byłam aniołem” oraz „Przetrwać rozstanie”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z wielką przyjemnością mieszkałam tu przez ostatni miesiąc – pomyślałam rozczulona, spoglądając z łezką w oku na duży, przepiękny ogród. – Szkoda mi opuścić ten ładny kącik, a jeszcze bardziej dobre pieniądze, jakie zarabiałam, pielęgnując starszego pana. Niestety los co rusz płata mi rozmaite figle i nie pozwala cieszyć się trwałym szczęściem. Czuję w sercu wielki żal, że muszę stąd wyjechać” – przyznałam się samej sobie.

Widząc podjeżdżający na teren posesji samochód, szybko otarłam dłonią łzy.

– Adrian, pośpiesz się! – krzyknęłam do syna, który jeszcze przed chwilą buszował po mieszkaniu, zbierając swoje rzeczy. – Adrian, do ciebie mówię!

Żadnej odpowiedzi. Pewnie mnie nie słyszy, bo znowu jest zajęty jakąś grą wideo. Przecież dobrze wie, że się spieszymy. Zniecierpliwiona weszłam do domu, z mocnym postanowieniem wyciągnięcia go stamtąd za uszy.

W powietrzu unosił się zapach wody kolońskiej mojego partnera.

„Jeszcze wczoraj przeżywałam tu najpiękniejsze chwile mojego życia. Wiem, że to właśnie Aron jest mężczyzną moich marzeń”.

Na moment zrobiło mi się bardzo przyjemnie, aż westchnęłam głośno do ścian.

Obydwoje bardzo się kochamy. Ślad naszej miłości noszę w łonie – jestem w ciąży. Jednak nie zawsze potrafimy dojść do porozumienia. On jest żonaty z moją dawną koleżanką ze szkolnych lat. Już sam ten fakt spędza mi sen z powiek – do tego mają syna. Ja też jestem mężatką z dwójką dzieci. Właśnie na tym tle wystąpiły między nami pewne konflikty.

„Nie! Nie mogę się rozczulać!” Wzięłam się w garść, odsuwając od siebie natrętne wspomnienia. „Odchodzę i muszę o wszystkim zapomnieć! Jestem pewna, że wcześniej czy później sprzeczki między nami rozrosłyby się do wielkich rozmiarów i zabiły naszą piękną miłość. Nie mogę na to pozwolić. Muszę zamknąć za sobą drzwi i definitywnie rozstać się z nim. Chcę jak najszybciej mieć to za sobą! Koniec, kropka”.

– Gdzie się podziewa ten dzieciak?! – mruknęłam pod nosem.

Niespokojnie rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu syna. Na łóżku stał jego spakowany plecak, ale… po nim ani śladu.

„Pewnie poszedł pożegnać się z psami” – przyszło mi na myśl.

Właścicielka posiadłości, pani Schlaukröte, czyli Mądra Ropucha, posiada dwa duże psy rasy husky. Jeden nazywa się Seni, a drugi Beni. Moim zdaniem są to bardzo dziwaczne imiona.

„Na sto procent pobiegł do nich, chociaż mu zabroniłam!” – stwierdziłam. Mój syn pokochał te zwierzaki od pierwszej chwili, gdy tylko tu przyjechał. Tak, to nawet do niego podobne… Mimo że ma dziesięć lat, nie muszę go niańczyć jak małego dzidziusia. Jestem jednak matką i w podświadomości zakodowaną mam troskę o swoje dziecko. Dlatego za każdym razem martwię się, gdy odwiedza te psy. Osobiście zawsze omijam je z daleka, gdyż uważam, że są niebezpieczne. Na sam ich widok dostaję gęsiej skórki. Przeraża mnie ich zimny, stalowy kolor oczu.

Wybiegłam z domu do ogrodu i stanęłam jak wryta.

Zobaczyłam dumnie kroczącego w moim kierunku Adriana, prowadzącego na smyczy dwa śnieżnobiałe psy.

– Mama, zobacz! – wykrzyknął zadowolony. – Pani Mądra Ropucha pozwoliła mi na pożegnanie wziąć Seniego i Beniego na spacer. Widzisz, jakie one są grzeczne?

„W jaki sposób on się z nim porozumiewa? – zastanawiałam się. – Przecież po polsku nie rozumieją, a jego niemiecki nie jest jeszcze na tyle wyrobiony, aby wydawać polecenia psom”.

W tym samym czasie z zaparkowanego pod domem auta wysiadł Karol.

Znając te „potwory”, przeczuwałam, co się zaraz stanie. Jednak nie zdążyłam zareagować. Widząc nieznajomego, psy przeraźliwie zaszczekały i jak opętane ruszyły w jego kierunku.

„Te bestie zagryzą Karola na śmierć! Co robić?!” – myślałam gorączkowo.

Psy minęły mnie z szybkością rakiety. Adrian starał się je powstrzymać, ale one szarpały nim i ciągnęły go za sobą. Chłopak szybko przebierał nogami, aby za nimi nadążyć – jeszcze chwila, a ich nie utrzyma i wywróci się. Struchlałam. „Muszę go w jakiś sposób ratować”.

W tym samym momencie, gdy to pomyślałam, Adrian potknął się i upadł. Leżał jak długi twarzą w trawie.

– Karol, bierz nogi za pas i uciekaj! – wrzasnęłam.

Niestety nie zareagował na moje ostrzeżenie.

– Komm, komm – mamrotał pod nosem do psów i stał bez ruchu jak betonowy słup.

– Beni! Seni! Do nogi! – zawołałam.

Psy doskoczyły do swej ofiary i przewróciły ją na ziemię. Karol w odruchu bezwarunkowym zasłonił twarz rękoma. Ze strachu zamknęłam oczy, nie mogąc na to patrzeć. „To już koniec, rozszarpią go na strzępy!” – panikowałam, słysząc złowieszcze warczenie.

– Ała! – jęknęłam pod nosem, czując wyimaginowane ugryzienie. – Hilfe![1] – krzyknęłam, najgłośniej jak mogłam.

– Aufhören! Platz![2] – usłyszałam donośny głos właścicielki.

Obydwa psy od razu posłuchały. Skomląc, grzecznie usiadały przy Karolu, któremu ze strachu włosy stały dęba, a jego twarz była biała jak papier.

– Jesteś uratowany! Nie bój się, nic ci już nie zrobią – zakrzyknęłam radośnie i podbiegłam do leżącego nadal w trawie Adriana. Delikatnie ujęłam jego głowę i przekręciłam na bok.

Otworzył szeroko oczy, wciągnął głęboko powietrze do płuc i wypuścił je głośno, zdmuchując z czoła grzywkę blond włosów.

– Drogie dziecko, nic ci nie jest? – zapytałam z troską, pomagając mu się podnieść. – Teraz widzisz sam, do czego może doprowadzić nieposłuszeństwo. Tyle razy ci powtarzałam, abyś trzymał się z daleka od tych psów!

– Przecież nic mi nie zrobiły. Pociągnęły, bo chciały się przywitać z panem Karolem.

– Mylisz się. One broniły swojej posiadłości przed obcym. Zapamiętaj sobie na przyszłość, że ze zwierzętami, szczególnie tymi, które widzi się pierwszy raz, trzeba obchodzić się ostrożnie. Człowiek nigdy nie wie, co myślą i jak zareagują, gdy im coś się nie spodoba.

– A pani Schlaukröte posłuchały natychmiast. Krzyknęła: „Platz!”, a one grzecznie usiadły.

– I całe szczęście. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby nie usłyszała mojego wrzasku.

– Coś mi się wydaje, że szczekanie było głośniejsze od twego krzyku.

– Widzę, że humoru nie straciłeś. Mówisz o tym zdarzeniu jak gdyby nigdy nic, a ja myślałam, że mi ze strachu serce wyskoczy.

– Mamo, popatrz – wskazał palcem na Karola – on też się śmieje.

Spojrzałam we wskazanym kierunku. Karol siedział na ziemi i uśmiechał się głupkowato. Przypominał rozbawionego telewidza, który przez kolorową szybkę ogląda tragikomedię.

– Po szoku, jaki przed chwilą przeżył, ten jego śmiech nie jest normalny. To histeria. Podejdźmy do niego, może jest pogryziony i potrzebuje pomocy.

– Na pewno nic mu nie jest. One się z nim tylko bawiły.

– Dziękuję za taką zabawę!

– Jeden z tych kundli złapał mnie zębami za nos i teraz trochę piecze. Możesz sprawdzić, czy mam ślady – powiedział Karol, gdy do niego podeszliśmy, i przysunął mi przed oczy swego kinola.

– W trzech miejscach masz przeciętą skórę. Trzeba koniecznie zdezynfekować.

– Jeżeli dobrze zrozumiałem, ta sympatyczna kobieta przyniesie zaraz apteczkę. Widziałaś, ona miała większego pietra niż ja – stwierdził i zachichotał idiotycznie.

– Co się tak śmiejesz jak głupek do sera?

– Bo odkryłem w sobie talent poskramiacza dzikich bestii. Gdy bydlaki skoczyły w moją stronę, to mało nie nawaliłem w galoty, a skóra ścierpła mi na grzbiecie. Postanowiłem jednak zachować stoicki spokój. Stałem nieruchomo i patrzyłem im prosto w ślepia. Chciałem je zauroczyć, aby zdobyć nad nimi władzę. O tak, popatrz. – Wytrzeszczył oczy i spojrzał nachalnie na mnie.

– Aha, uważaj, bo jeszcze niechcący mnie zauroczysz. I co wtedy?

– Nareszcie odkryłaś, o co mi chodzi! – wykrzyknął i ponownie zachichotał pod nosem.

– Mamo, pan Karol to prawdziwy pogromca zwierząt.

– Tak, synku, ująłeś to bardzo precyzyjnie. Gdyby psiaków nie poskromił, to od dzisiaj chodziłby bez nosa – zażartowałam. – Karol, przepraszam, ale sam się z tego śmiejesz, więc mnie też nic innego nie pozostaje. Tak naprawdę jestem bardzo szczęśliwa, że nic nikomu się nie stało. Teraz nie traćmy już więcej czasu i jedźmy stąd.

*

Siedziałam w aucie jadącym po szerokiej autostradzie.

Wracam do swojej Przystani – niedaleko miasta Henkel. Tak nazywam nasze tymczasowe mieszkanie w Niemczech. Jest to malowniczo położona wśród lasów stadnina koni. Specjalnie dla przesiedleńców przebudowano boksy dla rumaków na duże pokoje z aneksem kuchennym i łazienką. Razem pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Takich mieszkanek jest tutaj trzydzieści i w każdym z nich zamieszkuje osiem osób. W moim grajdołku mieszka młode małżeństwo z Opola wraz z dwuletnią córeczką. Ja z mężem Pawłem i dwoma synkami oraz właśnie Karol – kierowca i zarazem właściciel starego mercedesa, którym teraz jadę. W Polsce miał zakład zegarmistrzowski w Zielonej Górze. Poznałam go parę miesięcy temu w obozie przejściowym, gdzie – jak wielu innych – oczekiwaliśmy na pozwolenie zamieszkania w Niemczech. Od tego czasu trzymamy się razem. Lubię go, gdyż ma w sobie dużo tolerancji dla innych. Jest prawdziwym dżentelmenem i dobrym kolegą. Wiem, że podkochuje się we mnie, twierdząc, że nie ma na to żadnego wpływu. Traktuję go jak brata. Chociaż jest strasznym plotkarzem – ze skłonnością do pouczania innych – mogę powierzyć mu największy sekret i wiem, że nie zdradzi innym. Jestem mu za ten jego takt i dyskrecję bardzo wdzięczna.

Teraz, w czasie godzinnej jazdy, ani razu na niego nie spojrzałam i nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Nie chciałam go prowokować.

Podświadomie wyczuwałam jego napięcie i chęć skomentowania mojego postępowania. Wiem, że gdybym tylko rozpoczęła rozmowę, usłyszałabym: „No widzisz i tyle z twojego zaślepienia miłością. A nie mówiłem?”. A właśnie teraz nie chciałam tego słyszeć.

Na pewno jęzor go świerzbi, ale jak do tej pory nic na ten temat nie mówił. Może obawiał się mnie zranić jakimś nieopatrznym słowem. Ględził tylko swoim zwyczajem o jakichś bezsensownych dla mnie rzeczach, a ja udawałam, że go słucham. Jednak on do końca nie wie, jak to wszystko było… Nie powinien mnie oceniać.

Gapiłam się bezwiednie w okno i oglądałam krajobraz, a jednocześnie rozmyślałam o ostatnich paru miesiącach swojego życia spędzonych na obczyźnie.

Posiadam dwa obywatelstwa – polskie i niemieckie. Odrzuciłam też swoje pierwsze imię Bernadetta i zostawiłam drugie – Ada, gdyż w Niemczech Bernadetta to Berta. Strasznie staromodne i kojarzy mi się z „Grubą Bertą” – niemiecką armatą z okresu pierwszej wojny światowej. Z kolei Ada – uważam – w każdym języku jest łatwa do wymowy i nikt już nie będzie przekręcał mojego imienia. Postanowiłam odejść od Arona, aby moje dzieci wychowały się razem. Nie chcę już rozdzielać moich synów, Adriana i Maćka. Przekreśliłam naszą wielką miłość, gdyż na takie wspólne rodzinne życie mogę pozwolić sobie wyłącznie będąc z Pawłem – moim mężem, którego nie tak dawno sama porzuciłam. Swym postępowaniem rozbiłam dwie rodziny. Teraz postanowiłam na powrót zamieszkać razem z mężem i udawać dobrą żonę. Muszę zapomnieć o miłości do Arona.

„Czy dam sobie z tym wszystkim radę?” – zastanawiałam się. To pytanie było retoryczne, gdyż dobrze wiem, że szybko nie otrzymam na nie odpowiedzi. Cały ten świat ja i moje problemy interesują tyle co zeszłoroczny śnieg. Po prostu nie mam tu kogo zapytać. Muszę zdać się na siebie.

– Karol, dziękuję, że po nas przyjechałeś – przerwałam milczenie.

– Kein Problem[3] – odrzekł wesoło. – Powiedz mi, Bernadett…

– Nie pamiętasz? Mam teraz inne imię.

– Przepraszam, zapomniałem. No więc, Ada, jak można pod jednym dachem mieszkać z takimi dwoma bydlakami?

– Co?! Z jakimi bydlakami?! – Spojrzałam na niego zaskoczona.

– No o tych psiskach mówię, już zapomniałaś?

– Oczywiście, że nie zapomniałam, tylko myślami jestem zupełnie gdzie indziej… Boli? – Wskazałam palcem jego oklejony plastrem nos, nie chcąc rozwijać tematu mojego zamyślenia.

– Tak. Ta baba przesadziła z tym opatrunkiem. Nie mogę normalnie oddychać.

– Proponowała ci przecież lekarza, a ty wzbraniałeś się jak uparty osioł. Co chwila wykrzykiwałeś: Alles in Ordnung![4], więc kobiecina dała spokój i opatrzyła, jak umiała najlepiej. Chciała dobrze.

Karol roześmiał się głośno na wspomnienie opatrującej go przestraszonej pani Mądrej Ropuchy.

– Mało brakowało, a miałabyś mnie na sumieniu.

– Widziałam, jak cię zaatakowały. Brr! Nigdy więcej nie chcę czegoś takiego przeżyć!… Przepraszam. Nie przypuszczałam, że na nie trafisz.

Spojrzałam do tyłu w stronę Adriana. Nie zwracał na nas uwagi. Czytał komiks i przeniósł się w swój ukochany świat fantazji.

– Adrian, słyszałeś, o czym rozmawialiśmy? Powiedz, co ty myślisz o przygodzie z psami.

– Uważam, że dzisiejszy dzień jest dla mnie nieszczęśliwy – stwierdził markotnie, nie podnosząc wzroku.

– Co ty mówisz?! Dlaczego?

– Bo nie utrzymałem na smyczy Seniego i Beniego i nigdy już ich nie zobaczę. Poza tym wcale nie chciałem się z tego domu wyprowadzać.

– Bzdury opowiadasz! Jesteś szczęściarzem. Za parę minut spotkasz się z bratem. Mówiłeś, że za nim tęsknisz.

– No tak, ale nie jestem pewien, czy on za mną tęskni. Tata na pewno dogadza mu, ile wlezie. Maciek zawsze dostawał wszystko, czego zapragnął.

– Przestań zwalać winę na brata. To ja jestem przyczyną całego tego zamieszania. Przepraszam! Obiecuję ci, że jak dostaniemy mieszkanie, kupię wam małego pieska.

Gdy mój syn to usłyszał, od razu odzyskał dobry humor.

– Czy możemy przywieźć go z Polski?! – spytał przejęty. – Kolega ma aż trzy szczeniaki rasy beagle!

– Stop, stop, spokojnie! Nie za szybko. Obiecałam, więc kupię, ale wszystko w swoim czasie.

– Pan Karol jest świadkiem.

– Tak, Ada, trzymamy cię za słowo – odezwał się Karol.

Mała obietnica przywróciła dziecku uśmiech. Zrobię wszystko, aby w przyszłości piesek znalazł schronienie w naszym domu. Jednak nie jest łatwo wszystkich zadowolić. Zawsze znajdzie się jakiś pokrzywdzony. W tym przypadku nawet wiem, kto nim będzie – ja.

Tak z nimi gaworząc, zapomniałam o przejściach dzisiejszego dnia. W dobrych humorach zajechaliśmy do „naszej” stadniny.

*

Z dość mieszanymi uczuciami weszłam niepewnie do mieszkania.

– Witamy w domu – powiedział stojący przy oknie Paweł.

Podszedł i podał mi dłoń na przywitanie.

– Właśnie zaparzyłem zieloną herbatę. Usiądź.

O nic więcej nie pytał. Odszedł do kuchni po szmatkę, po czym starannie wytarł blat stołu i ustawił na nim filiżanki – jakby całe życie nic innego nie robił, tylko był gosposią domową. Zauważyłam, że wyraźnie unika mojego wzroku i stara się trzymać ode mnie z dala.

Natomiast Maciuś – nasz czteroletni synek – gdy tylko mnie zobaczył, aż podskoczył z zadowolenia i pędem rzucił się w moje ramiona.

– Moja mama! Mama przyjechała! – krzyczał cieniutkim głosikiem.

Maciek należy do dzieci bardzo wrażliwych. Wśród rówieśników wyróżnia się niesamowicie dobrą pamięcią.

Odchodząc od Pawła, zabrałam ze sobą tylko starszego syna Adriana. Nie było nas parę tygodni i wiem, że Maciek czuje się pokrzywdzony. Myślałam, że będzie obrażony i nie zechce ze mną rozmawiać, ale dzięki Bogu nie bawił się w żadne ceregiele. Nie zdążyłam jeszcze postawić torby na podłodze, a już ją rozpakowywał, pytając, co mu przywiozłam. Zupełnie jakbym wróciła z zakupów.

Odetchnęłam z ulgą, czując, jak ogromny głaz spada mi z serca. Synek wzruszył mnie swym zachowaniem. Łzy szczęścia spłynęły mi po policzkach. Gdy w drzwiach pojawił się Adrian, zobaczyłam w oczach Maciusia błysk radości.

„Pewnie jeszcze bardziej ucieszył się z powrotu brata niż z mojego” – pomyślałam zadowolona. Poczułam w tym momencie, że wszystko będzie dobrze. Przełamałam pierwsze lody i teraz zrobię wszystko, aby małe serduszka moich dzieci były szczęśliwe.

*

Jednak już po pierwszym tygodniu od chwili powrotu do rodziny miałam uczucie, że moje życie stało się jakieś takie nijakie. Brakuje mi Arona i wiem, że nikt i nic na tym świecie nie może mi go zastąpić. Tęsknić i cierpieć z miłości to rzecz straszna. Próbowałam o nim zapomnieć, rzucając się w wir codziennych obowiązków – wiadomo: praca jest lekarstwem na wszystko.

Wymyśliłam więc sobie, że w dzień będę pracować, ile tylko mam sił w rękach, aby wieczorem padać ze zmęczenia i o niczym nie myśleć. Po prostu położyć się do łóżka i zasnąć. Jednak gdy po dniu przychodzi noc – nawet jeśli jest się wtedy maksymalnie wypompowaną – to rozpoczyna się męczarnia, niekończąca się tęsknota i cierpienie. Mimo zmęczenia łzy moczą poduszkę, a serce tak boli, jakby ściskano je imadłem. Czuję tylko gorycz i żal. Zadawałam sobie tysiące pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Przeżywałam na nowo spędzony z ukochanym czas.

A w dzień – obojętnie, co robię i gdzie jestem – widzę i słyszę tylko jego. Porównuję go w myślach do innych. Wyobrażam sobie, co by teraz powiedział, jak by zareagował. Na dłuższą metę jest to nie do zniesienia i prowadzi do obłędu. Chce mi się wyć z bezsilności – no ale sama tego chciałam. Wybrałam drogę, którą uważam za słuszną.

Doszłam też do wniosku, że do tej pory zamiast szczęścia otrzymuję od losu ochłapy. No bo podczas mojego pobytu za granicą jakoś do tej pory nic mi się nie polepszyło! Rozwaliłam małżeństwo koleżance. Jestem w ciąży, jednak nie ze swoim mężem. Siedzę w jednym pokoju na kupie z dwiema rodzinami i do tego spotykają mnie same kłopoty.

„Po jaką cholerę zachciało mi się tych Niemców?!” – sparafrazowałam swoją mamę.

Tak rozmyślając, stałam jak otumaniona przy desce do prasowania i gładziłam gorącym żelazkiem wszystko, co mi podeszło pod rękę, co wykorzystał Karol. Podrzucił mi dwie koszule i od razu wyszedł, aby mnie nie drażnić.

Paweł postanowił w tym czasie wypolerować prysznic w łazience – czyli i on zniknął mi z oczu. Znamy się tak dobrze, że podświadomie czuję jego obawy, a on wie, że żyje ze mną i Aronem w moich myślach. Widzi, że bardzo cierpię, więc stara się robić wszystko, aby mi ulżyć. Chce, abym zapomniała o przeszłości. Wie doskonale, że odkąd znowu jesteśmy razem, oczekuję od niego dużo tolerancji i zrozumienia obecnej sytuacji.

W podtekstach daję mu do zrozumienia, że jeżeli będzie nachalnie namawiał mnie do pójścia do łóżka, to natychmiast odejdę. Wie, że jestem do tego zdolna. Nie wie jednak, że wcześniej czy później i tak zamierzam to zrobić.

*

Stenia i Zbyszek Adelowie oraz ich mała Klaudia to nasi drudzy współlokatorzy. Zajmują jeden z kątów przegrodzonych kotarą. Dla mnie są jacyś tacy nijacy. Żyją z nami pod jednym dachem, a mam wrażenie, jakby nie istnieli. Schodzą nam z drogi i nie wtrącają się do naszych spraw. Jednak nigdy nie myją po sobie kabiny prysznicowej ani muszli klozetowej, co budzi we mnie wściekłość. Aby przypomnieć im, kto w danym dniu sprząta, wieszam karteczkę z informacją. Niestety mój wysiłek jest daremny.

Zbyszek od czasu do czasu przechodzi przez pokój, głośno wysiąkując nos w chusteczkę. Następnie rozkłada ją i przygląda się swoim smarkom. Ohydztwo! Za każdym razem, gdy to widzę, mam ochotę zwrócić mu uwagę. Jednak nie chcę robić sobie wroga, więc nauczyłam się nie wchodzić mu w drogę. Podejrzewam, że jest alergikiem i jest na coś uczulony… może nawet na mnie – pewnie mają mi za złe, że porzuciłam męża, kto to wie…? Na szczęście często Adelowie znikają na całe dnie i noce. Dzisiaj wybyli już z samego rana. Zapowiedzieli wcześniej, że wyjeżdżają na parę dni do rodziny, która mieszka w Stuttgarcie.

Szczęśliwej drogi.

Nieobecne są też moje dwie siostry. Jola z mężem Patrykiem już od tygodnia mieszka oddzielnie. Mieszkanie pomógł im znaleźć Dodi, bliski przyjaciel młodszej o dziesięć lat Katarzyny, który tak naprawdę na imię ma Udo, ale to imię mnie śmieszy, więc nazwałam go Dodi. Teraz wszyscy go tak nazywają. Uczucie Dodiego do Kasi to podobno miłość od pierwszego wejrzenia.

„Zakochałem się w Kasi, gdy tylko ją zobaczyłem, jak wysiada z polskiego autobusu” – twierdzi. A ona mieszka z nami i na razie nie chce się do niego przeprowadzać, choć on wciąż ją do tego namawia.

„To jeszcze za wcześnie. Muszę go lepiej poznać. Nie chcę brać w ciemno, jak kota w worku” – odpowiada moja siostra, zawsze z uśmiechem, gdy ktoś ją o to zapyta. Podejrzewam, że ona wcale nie jest w tym Dodim aż tak szalenie zakochana… Może jednak się mylę? W życiu bywają różne dziwaczne miłości. Uważam, że Katarzyna jest rozsądna. Mimo że Dodi jest rodowitym Niemcem, a moja rozmowa z nim przypomina kontakt niemowy z głuchym, to nie trapię się tym. Kasia dogaduje się z nim bardzo dobrze, bo jako jedyna z nas miała niemiecki w liceum.

Teraz jej nie ma, gdyż Dodi jak zwykle chce jej zaimponować życiem tutaj i wozi ją po różnych ciekawych miejscach.

Mam spokój, nikt mi się po domu nie pałęta, ale i tak nie cieszy mnie to, bo takie mieszkanie na kupie stanowczo mi nie odpowiada.

Deskę do prasowania ustawiłam tuż pod oknem. Chciałam obserwować bawiących się przed domem chłopców. Nagle usłyszałam głośny pisk opon samochodu zatrzymującego się tuż przed drzwiami. Co to za asfaltowy kowboj?! Jeszcze zrobi dzieciom krzywdę! Zdenerwowana odstawiłam żelazko, chcąc wyjść na dwór, aby obsztorcować kierowcę. Nim jednak zdążyłam zrobić jakikolwiek ruch, drzwi otworzyły się na oścież i stanęła w nich Regina – żona Arona.

Gdy ją ujrzałam, aż zadygotałam na całym ciele, jakbym zobaczyła jakąś nierealną zjawę, a z przerażenia oblał mnie zimny pot. Zaskoczenie było tak duże, że nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Po prostu się przestraszyłam.

– Ty dziwko! – wrzasnęła.

Błyskawicznie zbliżyła się do mnie i chwyciła za złoty krzyżyk, który miałam zawieszony na szyi – mój najdroższy prezent od Arona.

– To cacko należy do mnie! – ryknęła jeszcze głośniej, aż w uszach zaszumiało, i szarpnęła z niepojętą siłą. Łańcuszek rozerwał się w jednej sekundzie, a ja poczułam, jak rozcina mi skórę na karku.

„Dziwne, że nic nie zabolało” – pomyślałam.

Zaszokowana jej agresją, byłam jak sparaliżowana. Blada i roztrzęsiona, ledwie stałam na nogach, czując, że zaraz zwymiotuję. Nie potrafiłam zrobić nawet małego ruchu, aby się obronić.

– Ty szmato! Przyjechałaś do Niemiec z gołą dupą! Tyle ci pomogłam, a ty co?! Tak mi się odwdzięczasz?! Rozwaliłaś moje małżeństwo! Doprowadziłaś do tego, że Aron chce rozwodu! – wywrzeszczała jednym tchem. – Ty dziwko!

Nadal nie reagowałam i stałam jak skamieniała.

„Ten krzyżyk należy z pewnością do mnie, gdyż twój mąż podarował mi go w imię naszej miłości – jako talizman. Miał mnie chronić przed złem tego świata. Weź go sobie i się nim udław! Aron i tak kocha tylko mnie” – pomyślałam, dotykając palcami szyi.

Widocznie było jej za mało tego wrzasku, gdyż z furią podniosła rękę, chcąc mnie uderzyć. Z pokorą oczekiwałam ciosu, ale w tej samej chwili wyszedł z łazienki Paweł, zwabiony niecodziennym hałasem, i błyskawicznie chwycił Reginę za opadającą dłoń.

– Ty wściekły babsztylu, łapami to możesz wymachiwać u siebie w domu! Wynocha stąd! – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Na chwilę stanęła jak wryta, a na jej twarzy pojawił się lekki strach. Było nie było, małżonek miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i dobrze zbudowaną sylwetkę. Jednak wściekłość przezwyciężyła zaskoczenie, gdyż Regina zaczęła ponownie wrzeszczeć.

– A ty co, idioto?! Próbujesz ją jeszcze bronić?! Ta menda spała z Aronem – i to nie raz! Tysiąc razy! Robili to od samego początku, jak tylko przyjechała. Jesteś tak ślepy, że nie widzisz swoich wielkich rogów?! A może i ty jesteś przez nią opętany?!

Stała przed nim, zadzierając głowę, i wrzeszczała, aż jej żyły wyszły na szyi, a na ustach pojawiła się piana jak u wściekłego psa.

– W tej chwili to nie ma żadnego znaczenia. Teraz mieszka ze mną, a ty nie masz tu czego szukać. Spylaj! – rzekł już spokojniej Paweł i popchnął ją brzuchem w kierunku drzwi.

Widziałam, że Regina nadal jest zdziwiona jego zachowaniem. Jednak nie dawała za wygraną. Przybliżyła do Pawła swoją twarz i z szatańskim uśmiechem na nienaturalnie wykrzywionych wargach wycedziła wolno:

– Jak tak… to powiem ci coś, czego pewnie jeszcze nie wiesz. Ona jest z Aronem w ciąży!

Z niesmakiem splunęła na podłogę tuż obok moich nóg, wypowiadając pod nosem jakieś niemieckie przekleństwo.

– Nosi w sobie bękarta! – dodała z satysfakcją, a jej oczy zapałały gniewem.

Patrzyłam z obrzydzeniem na jej nabrzmiałą od złości twarz. Czarne, natapirowane i wysoko upięte włosy, nadęte usta oraz bordowy jęzor, który syczał i wyrzucał z siebie plugawe słowa – przypominała wredną wiedźmę z bajek.

– Ty jędzo, teraz to przeholowałaś! – krzyknęłam, budząc się z chwilowego marazmu. – Chcesz znać prawdę, to ci powiem! Nie boję się ciebie i choć nie ma przy mnie Arona, za moimi plecami stoi Paweł, który też mnie kocha i nie pozwoli, abyś zrobiła mi krzywdę. To prawda, jestem w ciąży i noszę w sobie dziecko miłości – rzekłam, podnosząc dumnie głowę. – A ty jesteś rozhisteryzowaną głupią babą, która nic nie rozumie. Chcesz zatrzymać przy sobie Arona i myślisz, że zrobisz to na siłę?! Nie tędy droga. Najpierw przyjdź do mnie na lekcję kultury, to nauczę cię taktu i obycia. A to, co teraz wyprawiasz i wygadujesz, jest nieludzkie. Idź precz!

– Nieludzkie?! Zabierasz mojemu synowi ojca – to jest nieludzkie!

– Regina, czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! Ja nikomu nic nie zabieram. – Spróbowałam nawiązać z nią rozmowę.

– Nie mów do mnie po imieniu! – zapiała jak zarzynany kogut. – Od dziś jesteś moim wrogiem. Będę cię tępić i przeklinać do końca życia. Nienawidzę cię, ty polska ladacznico! – wycedziła i z agresją w oczach ruszyła w moim kierunku.

Tym razem nie czekałam, aż rzuci się na mnie. Chwyciłam za stojące obok gorące żelazko i podniosłam je.

– No chodź, jak ci przyłożę, to już nigdy nie ujrzysz swojego odbicia w lustrze! Poza tym to sama jesteś Polką! – z naciskiem wypowiedziałam ostatnie słowo.

– Ja Polką?! Nienawidzę Polaków i nigdy się do was nie przyznam! My, Niemki, jesteśmy porządniejsze i mieszkamy w cywilizowanym kraju. Przyjeżdża tu takie barachło i próbuje pozmieniać innym życie. Rozbija rodziny i wprowadza tylko zamęt! – wrzasnęła i mimo że zagroziłam jej żelazkiem, przysunęła swoją twarz do mojej.

– Czuć ci z ust, pewnie nie myłaś zębów, ty „porządna Niemko”! – wypaliłam w złości.

Z wściekłością chwyciła mnie za bluzkę.

– Dosyć już! Nikt cię tu nie zapraszał, zjeżdżaj! – Paweł ponownie wtrącił się do naszej kłótni.

– Paul, przykro mi, że jesteś tak głupi. – Jego imię celowo wypowiedziała w języku niemieckim.

Potem puściła mnie i odwróciła się w jego kierunku. Patrząc na niego złowrogo, zaczęła z politowaniem pukać się palcem w czoło.

Nic jej nie odpowiedział, tylko okręcił ją, chwycił od tyłu pod pachy, podniósł, zaniósł do wyjścia i postawił przed drzwiami.

– Widzę, że ty naprawdę nie rozumiesz polskiego języka. W przyszłości niech twoja stopa nie waży się przekroczyć tego progu. Żegnam!

Przyłożył swoją dłoń do jej pleców i wypchnął ją delikatnie, ale stanowczo na zewnątrz.

Tym razem to ona stała zdziwiona z szeroko otwartymi ustami.

Gdy Regina zniknęła za drzwiami, odetchnęłam. Myślałam, że już po wszystkim. Niestety myliłam się. Z samochodu wytoczyła się Sylwia, siostra Reginy. Pędem minęła nadal osłupiałą kobietę i nie pukając, wtargnęła do środka.

„Następna chce mnie katować?! Chyba kompletnie powariowały!” – pomyślałam.

Na szczęście Paweł szybko stanął między nami, tarasując swoim ciałem dostęp do mnie.

– Sylwia, ciebie też nikt tu nie zapraszał. Pomyliłaś drzwi? – zapytał uprzejmie.

– Nie. Przyjechałam ci powiedzieć, że twoja żona puszcza się z moim szwagrem – zagulgotała niewyraźnie pod nosem, robiąc się czerwona jak indor.

– Jak ja cię zaraz puszczę, to nie znajdziesz powrotnej drogi do domu! Wariatki! Czyżbyście się szaleju najadły?! Zabieraj swoją siostrunię i nie chcę was tu więcej widzieć! – krzyknął.

W jego głosie dało się słyszeć irytację całą tą awanturą.

Sylwia jednak ociągała się z wyjściem. Podeszła do nas bliżej.

– Najpierw zabierzemy wszystko to, co od nas dostaliście – powiedziała, zaperzając się.

– Aha, a co to takiego cennego było? Pewnie coś, czego sami nie potrzebowaliście – odparł jej z przekorą.

– Nie wiem dokładnie, ale Regina wie – zająknęła się.

Odwróciła głowę w kierunku wejścia i wyraźnie czekała na to, co powie siostra, która jak na zawołanie błyskawicznie stanęła w drzwiach.

– Tak… na sam początek dałam pościel, talerze i parę marek – rzekła i spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem.

– Chwileczkę – weszłam jej w słowo. – Marek? O jakich pieniądzach mówisz? Pościel i te cztery talerze zaraz dostaniesz z powrotem, ale żadnych pieniędzy mi nie dawałaś. Dlaczego kłamiesz?

– A ty nie kłamiesz?! Każde twoje słowo jest plugawym kłamstwem! Przejrzałam cię. Udajesz porządną, a ukrywasz przed nami swoje prawdziwe oblicze. Dziwka i złodziejka!

Tym oszczerstwem osłabiła mnie doszczętnie. Rozejrzałam się, gdzie by tu usiąść. Jeszcze trochę posłucham tych głupot, to zasłabnę.

– Stop! – przerwał jej Paweł. – Tego nie można już słuchać! Opowiadasz same bzdury.

– Bzdury?! Mówię prawdę i zrobię wszystko, aby ją wypieprzyli z tego kraju. A za Arona oberwiesz, zobaczysz! – krzyknęła w moją stronę. – I nie pomoże ci chowanie się za plecami Paula.

– Nie chowam się, tylko nie mogę na ciebie patrzeć. Porażasz mnie swoją inteligencją.

– Nie cierpię cię! – wrzasnęła, spoglądając na mnie z nienawiścią.

– Dosyć obrażania i gróźb! – Paweł stanął tuż przed Reginą, aż musiała cofnąć się o krok. – Zapomniałaś, kobieto, o mnie. Ada to moja żona i nie pozwolę jej skrzywdzić. Jeżeli będziecie dalej się jej czepiać, to zadrzecie ze mną. Nie radzę.

– Nie broń jej! Ta dziwka zasłużyła na karę! – krzyknęła Sylwia.

– Ciekawe, że jeszcze nie tak dawno była Bernadettą – dodała złośliwie siostrzyczka. – Czemu tak szybko zmieniłaś imię, czyżbyś chciała się ukryć?

– Zamknijcie w końcu dzioby! – wykrzyknął wkurzony już na dobre Paweł.

Chwycił obie wściekłe kobiety pod ramiona i przybliżył je do siebie twarzami.

– Widzę, że nadal nie rozumiecie – rzekł, patrząc na zaskoczone twarze. – Buuh!… – zabuczał jak do krów na łące i poprowadził całkiem ogłupiałe kobiety do auta.

Obydwie próbowały mu się przeciwstawić. Pociesznie wymachiwały rękami i zapierały się nogami, a ich nastroszone włosy podniosły się wyżej jak kolce u przestraszonego jeża.

Wyglądały jak dwie kukły w łapach wielkoluda. Zbuntowane i wściekłe wrzeszczały jedna przez drugą, próbując przekonać Pawła, jaką jestem kurwą.

Cała roztrzęsiona usiadłam w fotelu. Z wypiekami na twarzy myślałam o dzieciach, czy przypadkiem nie były świadkami całego tego żenującego zajścia. Nie chciałam, aby słyszały obraźliwe słowa, którymi częstowała mnie Regina.

„Co za świnia. Nie ma żadnych hamulców, zrobiła awanturę na całą stadninę. I co jej to wszystko dało? Rozdrapuje tylko przyschnięte rany. Przecież zrezygnowałam z Arona. Już od paru dni go nie widziałam, chociaż bardzo z tego powodu cierpię. Tylko skąd ona wie o ciąży? Czyżby jej o tym powiedział? Uważam, że niepotrzebnie. Przecież już z nim nie jestem. Mam nadzieję, że już jej nigdy więcej nie zobaczę i z czasem powrócę do normalnego życia ze swoim mężem”.

– Ada, te dwie wariatki czekają – usłyszałam głos Pawła, jakby dochodził gdzieś zza ściany.

Rozumiałam, co do mnie powiedział, ale byłam tym najazdem tak bardzo wstrząśnięta, że nie umiałam pozbierać swoich myśli.

– Oddaj im to, co ci dały, i niech spadają – usłyszałam ponownie.

– Paweł, proszę, daj jej na odczepnego parę naszych talerzy i co jeszcze zechce, aby to się wreszcie skończyło.

„Niech nigdy więcej tu nie przyjeżdża, bo inaczej dostanę zawału serca” – pomyślałam rozgoryczona.

Spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Nie patrz tak na mnie, przecież ja jej tu nie zapraszałam.

– To już nieważne. – Machnął ręką i stanął przy szafie. Zamaszystym ruchem wysypał stos pościeli na podłogę. – Co ja tu będę szukał? Oddam jej wszystko, a my kupimy sobie nową.

Szybkimi ruchami zbierał to, co wyrzucił z szafy, i upychał sprytnie pod pachy. Załadowany jak wielbłąd wybiegł na dwór. Za chwilę powrócił i bez słowa pomaszerował do kuchni. Usłyszałam łomot wywalanych garnków.

– Ale mnie baba wpieniła! Niech zabiera wszystkie gary i idzie do diabła.

Odwróciłam głowę w jego stronę i popatrzałam na niego z politowaniem.

– Paweł, ten zielony nie jest nasz. Należy do Karola.

– A ten? – Uniósł wysoko ponad głowę wielki gar.

– To garnek Steni. Daj jej te jasnoniebieskie – rzekłam obojętnie.

– Do cholery z tymi garami! – Głośno stuknął jednym z nich o podłogę.

Chwycił wskazane przeze mnie garnki i szybko wybiegł na zewnątrz. Chciał tak samo jak ja mieć już za sobą ten nalot czarownic.

Paweł jest z natury poważnym facetem. Wykłócanie się i przezywanie zupełnie do niego nie pasuje. Nigdy bym nie przypuszczała, że wyprowadzi go z równowagi taka typowo babska zagrywka.

Dosyć! Otrząsnęłam się. Regina