Rozdzieleni - Feldmann Iwona - ebook + książka

Rozdzieleni ebook

Feldmann Iwona

4,1

Opis

W 1905 roku siedemnastoletnia Aniela decyduje się pozostać w rodzinnej miejscowości, podczas gdy jej dwaj bracia emigrują za Ocean. Mimo zapewnień, że po nią wrócą, rodzeństwo już nigdy się nie spotyka.

Co jednak stałoby się, gdyby po stu piętnastu latach rodziny się odnalazły?

 

Czasy współczesne, Polska, Tarnowskie Góry.

Anna mieszka na Śląsku. Jest architektką, która całą swoją uwagę i czas poświęca malarstwu. Jej największym marzeniem jest wernisaż w jednej z europejskich stolic. Namówiona przez babcię, udaje się do Londynu, by poznać zaginioną przed laty rodzinę. Pretekstem do spotkania są urodziny Johna Huntera, nestora rodu. Anna nie zdaje sobie sprawy, że podróż marzeń stanie się jednym z największych wyzwań w jej życiu.

 

Czasy współczesne, UK, Londyn

James to wzięty prawnik. Jest wnukiem Johna i jednocześnie zarządcą rodzinnej firmy. Wieść o pojawieniu się rodziny z Polski budzi w nim podejrzenia. James jest sceptycznie nastawiony, żywi przekonanie, że ci ludzie chcą zwyczajnie wyłudzić pieniądze. Robi wszystko, aby ich zdemaskować. Nie waha się wynająć w tym celu detektywów. Nie zamierza spotykać się ze swoją nową rodziną. Nie ma tylko pojęcia, że poznana przez niego kobieta o zdumiewająco niebieskich oczach sprawi, że jego świat stanie na głowie. James będzie miał okazję do zemsty, jednak… Czy wciąż będzie jej pragnął?

 

Czy warto walczyć o marzenia wbrew przeciwnościom losu oraz ludzkim opiniom? Oczywiście!

Pełna emocji historia o zjednoczeniu rodzin, a przede wszystkim elektryzujący romans, który na długo zapada w pamięć!

 

"Poruszająca, trzymająca w niepewności do ostatnich stron. Historia Jamesa i Anny ma w sobie ogromny ładunek emocjonalny i na długo zapada w pamięć. Polecam." - K.C. Hiddenstorm, pisarka

 

„Elektryzująca namiętność oraz porywy silnego pożądania, przeplatane nienawiścią i historią rozdzielonej rodziny, której potomkowie spotykają się po ponad stu latach, sprawiły, że zakochałam się w tej książce. Szczerze polecam!” - Anett Lievre – pisarka

 

„Ponadczasowa miłość i szalejąca namiętność, która wciąga od pierwszych stron. Rodzinne tajemnice i intrygi to najlepszy sposób, by uwieść czytelnika. Polecam z całego serca. Dajcie się ponieść emocjom.” - AT.Michalak, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 544

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (27 ocen)
9
12
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozenka2022

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra książka nie podoba mi takie zakończenie jestem zawiedziona.Bozenka 2022.
00
breeAnna

Dobrze spędzony czas

polecam i czekam na ciąg dalszy
00
jezabel

Dobrze spędzony czas

Książka pisana w trzeciej osobie, a ja niestety nie przepadam za tym. Autor miał bardzo fajną koncepcję, aby teraźniejsze wydarzenia przeplatały się z wydarzeniami z przeszłości. Niestety otwarte zakończenie mnie nie zadowoliło, bo ja jednak lubię widzieć jak potoczyły się dalsze losy bohaterów. Chyba, że autor planuje kontynuację tej historii.
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
grusiaczek

Całkiem niezła

fabuła dobra narratorowi czasami mieszają się perspektywy czekam na drugą część
00

Popularność




Copyright © by Iwona Feldmann, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialnościkarnej.

Redakcja: Karina Łupińska

Korekta : Aneta Krajewska

Zdjęcia na okładce: © by Forewer/Shutterstock.com

Projekt okładki: Marta Lisowska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczna

ISBN 978-83-8290-141-2

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Aniela

Czasy współczesne

Anna

Dwa tygodnie później – Londyn

James – wtorek

Anna – wtorek

Anna – środa

Aniela

Anna i Róża – czwartek

James

Aniela

Anna

Anna – piątek

Aniela

James

Przyjęcie urodzinowe – Anna

Przyjęcie urodzinowe – James

Anna

Aniela – sierpień 1939

Anna

Anna – pożegnanie

Anna – Polska, jeden dzień później

Dom Anny

Aniela

James

James – dwa tygodnie później

Aniela

Anna

Anna – siedem dni później

Anna – kolejne siedem dni później

Dzieci Anieli

James

Anna

Gillian

Anna

Dzieci Anieli

Anna

James

Anna

Emilie Ferrers

Anna

Aniela i jej dzieci

Anna

PODZIĘKOWANIA

Pamięci mojej babci Władysławie – niestrudzonej wojowniczce.

Poruszająca, trzymająca w niepewności do ostatnich stron. Historia Jamesa i Anny ma w sobie ogromny ładunek emocjonalny i na długo zapada wpamięć.Polecam!

K.C. Hiddenstorm, pisarka

Ponadczasowa miłość i szalejąca namiętność, która wciąga od pierwszych stron. Rodzinne tajemnice i intrygi to najlepszy sposób, by uwieść czytelnika. Polecam z całego serca. Dajcie się ponieśćemocjom.

AT. Michalak, pisarka

Prolog

Rok 1905, Kościół parafialny w Wolbromiu

Aniela

Zapach kościoła, kadzidła i ciężka woń świec królowały dookoła. Pełne ławy ludzi i zadowolony wzrok mężczyzny, przed którym stała Aniela, spowodowały, że czuła się, jakby była w złym śnie; takim, w którym dzieje się coś złego, a ty nie potrafisz się ruszyć iuciekać.

– Czy ty, Anielo Kućmierz, bierzesz sobie za męża tego tu oto mężczyznę? – zabrzmiały w jej uszach słowa księdza. Podniosła na niego swoje błękitne oczy. Były tak inne od zwykłej, wiejskiej codzienności, że w ciszy panującej w kościele dało się słyszeć westchnienie aniołów. Jakby wszystkie się nad nią skupiły, wstrzymały oddech i czekały, co powie. Jakby od tej odpowiedzi zależało wszystko, co potem miałonastąpić.

Aniela nie sądziła, że to pytanie padnie tak prędko. Miała wrażenie, że msza się dopiero zaczęła, a ona może nadal porządkować fakty, aby podjąć najlepszą dla siebie decyzję. Myślała, że ma jeszcze czas, ale on dobiegł końca. Spuściła głowę. Nie skończył się teraz, gdy ksiądz proboszcz zadał to sakramentalne pytanie, ale znacznie wcześniej. Może wczoraj wieczorem? Może dawno temu? Czyżby przegapiła ten moment? Może po prostu liczyła na cud. Cud, aby ktoś za nią podjął tę decyzję, kazał jej uciekać lub zostać, zapewniając jednocześnie, że to najlepsze, co może zrobić. Słyszała szum niewidzialnych skrzydeł i zwracała oczy ku niebu, szukając tam pomocy. Mocniej ścisnęła w dłoni bukiet ślubny i wydawało jej się, że czuje palcami każdą jedną łodyżkę kolorowego kwiatu, jakby tam szukała odpowiedzi, i czepiała się zawzięcie minionego czasu. Aniela Kućmierz była najmłodszym dzieckiem w rodzinie i miała dwóch starszychbraci.

– To najpiękniejsze dziecko, jakie widziałam – stwierdziła stara akuszerka, Elena Franke, dziwiąc się, że obie, matka i córka, przeżyły makabryczny poród pośladkowy. Ona nie dawała im szans i już dawno postawiła na nich krzyżyk. Teraz jednak patrzyła z zachwytem na niemowlę, które rozglądało się po tym padole, jakby widziało kogoś lub coś, czego ludzie nie widzieli. Ale niemowlęta tak przecież patrzyły. – Ma tak błękitne oczy, że to aż nieprzyzwoite, to grzech. Lepiej ją szybko ochrzcić i odgonić od niej złego. – Umyła ręce w misce i wytarła je w czyste płótno. Normalne rzeczy zdarzały się codziennie, ale gdy ludziom przytrafiało się coś innego, piękniejszego, czy nadprzyrodzonego, trzeba było uważać. Oczy małej Anieli miały nadzwyczajną barwę i ona, Elena, kobieta, która od trzydziestu lat przyjmowała porody, wiedziała o tym najlepiej. Wiedziała też, że od razu trzeba uciszyć ludzkie gadanie i sprowadzić księdza, aby ochrzcił dziecko. Przy tak nienaturalnie niebieskich oczach, już niedługo cała wieś będzie gadała o Anieli. Jedni będą dopatrywali się złych mocy, inni będą jej tylko zazdrościli, a mężczyźni może podziwiali. – Nie będzie miała łatwego życia – stwierdziła. Postała jeszcze przez chwilę i przemyślawszy, jak niezbadane są ścieżki Pana, dodała: – Chyba jednak Bóg bardzo chciał, aby pojawiła się na tym świecie, skoro was obie ocalił – Zaczęła powoli zbierać swoje rzeczy. Też chciała wrócić już do domu iodpocząć.

Od tej chwili wszyscy zachwycali się urodą Anieli. Piękna jak powiew świeżego wiosennego wiatru ze swymi kruczoczarnymi włosami, zdrową, nieskazitelną cerą i tymi oczami! Błękitne jak rozświetlone wiosenne niebo po burzy, czyste i przejrzyste. Porażające swą kryształową barwą. Była najpiękniejszą dziewczyną we wsi i nikt nie był w stanie temu zaprzeczyć. Czuła się bezpieczna i kochana, choć bieda nieraz zaglądał w ich progi, a sąsiadki zazdrościły jej urody i ciekawsko zerkały do ich domu, szukając jakiejśsensacji.

Właśnie bieda skłoniła braci Anieli do podjęcia drastycznych kroków. Jakub i Antek w tajemnicy przed rodzicami zbierali pieniądze na bilet do Ameryki. Aniela miała jednak nadzieję, że będą jeszcze zbierali bardzo długo. Uwielbiała swoich braci i nie chciała się z nimi rozstawać. Jakub był starszy od niej o sześć lat, a Antek o cztery. Byli już dorośli, ale nie chcieli zakładać rodzin, aby nic nie trzymało ich w tym biednym kraju. Konsekwentnie realizowali swój plan. Jakub był zdolnym stolarzem, ale i od kowalstwa nie stronił, a Antek potrafił wymyślać dziwne rzeczy, które ułatwiały ludziom pracę. Interesowali się tylko rolą, bo tego wymagał ich ojciec, swoją ojcowizną, bo byli Polakami i swoim marzeniem – podróżą za ocean. Interesowali się równieżAnielą.

– Pojedziesz z nami – powiedział Jakub, stojąc w kuchni i krojąc dla niej kromkę chleba, który matka rano upiekła. – Nie zostawimy cię tutaj.

Aniela uśmiechała się tylko do braci i cieszyła się, że będzie mogła z nimi pojechać. Chyba zawsze chciała, ale bała się poprosić lub po prostu zapytać, czy ją zabiorą z sobą. Skąd miałaby wziąć pieniądze na tę podróż. Oni pracowali dodatkowo, a ona pomagała tylko w gospodarstwie. Nie dostawała pieniędzy za swą pracę. Skończyła parę klas szkoły powszechnej, umiała czytać i pisać, ale to było wszystko, co potrafiła. Zdawała sobie sprawę z tego, że będą musieli jeszcze długo poczekać, aby nazbierać na bilet dla niej. Pomagali więc sobie i troszczyli się o siebie, zbierając pieniądze w tajemnicy przed rodzicami. Pewnie ojciec by ich stłukł i zabrał pieniądze, gdyby się o wszystkim dowiedział. Ziemia była święta i dla niej wszyscy powinni pracować. Takie było jegozdanie.

Jakiś czas po szesnastych urodzinach Anieli do drzwi ich domu zapukał Michał Rataj. Był bogatym chłopem z Kąpieli Wielkich, wsi położonej na północ, jakieś pięć kilometrów od nich. Gospodarstwo miał wielkie, dochody spore i tylko jednego syna, Piotra, którego przyprowadził z sobą. Do stołu wraz z nimi usiadł i trzeci przybysz, skryba BogumiłGołąbek.

Jakub skrzywił się. Nie lubił Piotra. Nie lubił również jego ojca Michała. Ich wizyta nie wróżyła nic dobrego. Wprawdzie mieli spore trudności finansowe, ale nie aż takie, aby pożyczać pieniądze lub robić po wsi długi. Nie starczało może na zachcianki, ale na normalne życie nie musieli pożyczać pieniędzy. Żyło im się ciężko i biednie, ale przyzwoicie – pomyślał Jakub, bacznie obserwując, jak Michał Rataj i Bogumił Gołąbek swobodnie zachowują się przy ich stole. Jakub spojrzał na brata, potem na ojca i ciężko oddychał, gdy matka nalewała do kubków gorącej herbaty zaparzonej chwilę wcześniej na ogniu, jakby spodziewała się całej armii austriackiej lub rosyjskiej. Aniela stawiała przed gośćmi talerz z pokrojonym słodkim chlebem i z ciastem z jabłkami, które matka upiekła. Luźna, grzecznościowa rozmowa toczyła się wokół stołu, gdy wszyscy popijali herbatę i kosztowali smakowitych wypieków. Jakub nie był w stanie jeść. Spod ściągniętych, ciemnych brwi, obserwował Piotra i to, jak błądzi wzrokiem za Anielą. Nie podobało mu się to! Aniela miała wielu wspaniałych adoratorów. Najpiękniejsza dziewczyna we wsi, a może i w całej okolicy miała w kim wybierać! Nie potrzebowała jeszcze tego kulawegochuchra.

Tak – pomyślał Jakub, przeczesując ze zdenerwowania swoje czarne falowane włosy. – Piotr Rataj ma po ojcu odziedziczyć duże gospodarstwo. Tylko że gospodarstwo i pieniądze nie były w stanie przykryć niedoskonałości tego człowieka. Piotr był zaledwie dwa lata starszy od Anieli i rówieśnicy tolerowali go tylko z powodu jego pieniędzy. Od dzieciństwa kulał. Chyba się taki urodził, bo Jakub nie słyszał, aby miał jakiś wypadek, który do tego doprowadził. Trudno mu było nadążyć fizycznie za kimkolwiek i z tego powodu, był trochę odizolowany od ludzi. Serce Jakuba zadrżało. W jednej chwili zrozumiał powód tej niespodziewanej wizyty. Targał nerwowo palcami swoje falowane, ciemne jak u Anieli i Antka włosy i wzniósł oczy ku niebiosom. Tylko nie to, Boże! – wykrzyczał w duchu. Dłoń Jadwigi, jego matki, spoczęła ciężko na jego ramieniu, jakby przygwoździła go do ławki, na której siedział. Spojrzał na nią. Jej twarz była poważna i skupiona. Drobna zmarszczka między brwiami mówiła mu, że matka nie żartuje i że on i brat, mają być cicho. Rodzice wiedzieli! – zdał sobie z tego sprawę Jakub i jego oczy z przerażeniem się rozszerzyły. Wiedzieli i pozwolili na tę wizytę. Czyżby byli ślepi?! Jak mogli godzić się na propozycję Michała Rataja, skoro wokół Anieli kręciło się tylu zacnych kawalerów? Chcieli ją oddać temu krzywemu niedorostkowi?! Jakub zawsze wyobrażał sobie, że mężem Anieli zostanie ktoś silny, wysoki i tak zaradny, jak on z bratem, czy jego ojciec. Nie było mowy o kimś takim jak Piotr. To była jakaś obelga, dla Anieli i jej urody. Czyżby bogaty mógł wszystko?! Słuchał z niesmakiem, jak Bogumił Gołąbek i Michał Rataj wychwalają swój status materialny i oczywiście Piotra. Jednak, gdy głośno i otwarcie poprosili ojca o rękę córki, Jakub widział, jak Aniela zbladła i zszokowana wstała ze swego miejsca. Jej niebieskie oczy zaszkliły się. Jakuba w jednej chwiliponiosło.

– Nie ma mowy! – krzyknął, wstając. – Nie zgadzamsię!

– Za późno już podpisaliśmy umowę przedmałżeńską – oświadczył Michał Rataj, splatając palce rąk i kładąc je na zaokrąglonym brzuchu. Usatysfakcjonowany, że utarł Jakubowi nosa, rozparł się naławie.

– Co?! – wyrwało się naraz z trzech rozdygotanychpiersi.

Aniela trzęsła się jak osika i ledwo stała na nogach. Jakub doskoczył z bratem do zalotników i gdyby nie szeroki, potężny stół, który swego czasu wykonał wraz z bratem, dorwałby zapewne któregoś z nich. Nie mieli zamiaru oddać im Anieli. Była ich siostrą i już od dawna mieli swoje plany, a ten… ten człowiek przychodził tutaj i wszystko chciał zmieniać izniszczyć!

– To nasz siostra! Nie oddamy jej temu wypierdkowi! – krzyknął Jakub i wskazał na Piotra wciskającego się w przeciwległą ścianę. W ogóle nie czuł, że matka z desperacją próbuje odciągnąć go na bok. Była za słaba, aby dać sobie radę z tak potężnym mężczyzną. Jednak opamiętanie przyszło z innej strony. Potężna dłoń ojca wystrzeliła w powietrze i głośnym plaskiem uderzyła go w policzek. Jakub, w szale, nie bardzo poczuł siłę uderzenia, ale opamiętał się. Ojciec go spoliczkował przy obcych! Potrząsnął głową. Spojrzeli sobie wrogo w oczy. Jakub widział w ciemnych oczach ojca złość i furię, które nim targały, bo synowie sprzeciwili się jego woli przy gościach. W ogóle się tego nie spodziewał. Jego decyzja była święta i nieodwracalna. Jednak synowie nie byli już dziećmi – pomyślał Jakub. – I mieli swoje zdanie. Nie zgadzali się z wolą ojca, aby oddać Anielę tym ludziom. Nieją!

– Niech Piotr bierze każdą inną dziewkę z okolicy – warknął Antek dając czas bratu, aby oprzytomniał. – Aniela nie jest dla niego i nigdy niebędzie.

– Wynocha stąd! – wysyczał przez zęby Ludwik Kućmierz, zwracając się do synów i pokazując im ręką na drzwi. Ludwik był zawsze surowym ojcem i nieraz obrywało im się od niego, gdy byli dziećmi. Jednak swego czasu, gdy dorosły już Jakub złapał rękę ojca, który próbował wymierzyć mu karę cielesną za późny powrót do domu, ojciec zrozumiał, że skończyły się czasy bicia synów za przewinienia. Kłócili się, sprzeczali i dogadywali się. Aż do dzisiaj! Dzisiaj stanęli naprzeciw siebie, jak rozjuszone koguty, i żaden nie miał zamiaruustąpić.

– Nigdy! – krzyknął Jakub, jeszcze bardziej się napuszając, a Antek stał u jego boku murem. Kochali rodziców, ale od dzieciństwa im wpajano, aby szczególnie uważali i pilnowali Anieli. Ludzie ją podziwiali, zapatrywali się w nią, ale byli i tacy, co jej złorzeczyli i przeklinali. Dlaczego właśnie teraz mieli przestać martwić się o siostrę i oddać ją pierwszemu lepszemu, bogatemu gospodarzowi? Oddać ją temu małemu słabeuszowi i niedorajdzie, który krył się za pieniędzmiojca?

– Nigdy! – powtórzył za bratem Antek. – Nie jemu! – Wskazał palcem naPiotra.

– Wynocha! – zagrzmiał ojciec. W jednej chwili wszyscy ucichli. Nawet obcy. Jego głos usadził wszystkich. Był jak cmentarny dzwon, przenikającyżałobników.

Jakub i Antek spojrzeli na ojca. Iskry złości i nienawiści sypały się dookoła. Topniały spoiny miłości i lojalnościrodzinnej.

– Już! – ponaglił synów. Jakub odwrócił się w stronęsiostry.

– Chodź z nami, Anielo – powiedział łagodnie i wyciągnął rękę w stronęsiostry.

Oczy Anieli były pełne łez. Kąciki jej ust drgnęły z radości i zrobiła w jego stronę krok idrugi.

Jej twarz rozpromieniła się szczęściem, że znalazła w braciach swych obrońców iwybawicieli.

Wtedy matka stojąca między nimi złapała Anielę i wcisnęła ją w kąt odgradzając od braci. Aniela szamotała się i krzyczała, próbując walczyć z matką, ale ta dosłownie ją przygniotła i zdominowała. Antek ruszył wraz z Jakubem, aby pomóc siostrze, ale ojciec i Bogumił Gołąbek stanęli im nadrodze.

– Wynocha! – powtórzył ojciec, jakby nie był ich ojcem. Jakub poczuł, jakby kajdany rodzicielskiej miłości spadły na ziemię. Nie był nic winien rodzicom, chciał tylko zabrać stądsiostrę.

– To dla jej dobra – odezwał się Gołąbek, stając przed nim i odpychając go lekko. – Będzie jej w Kąpielach dobrze, bogato, nie tak jaktu.

Jego słowa były jak woda na młyn. Jakub zamachnął się i jego pięść wylądowała na szczęce skryby. Jak mógł ich tak obrazić! A szczególnie matkę i Anielę, które o wszystko i wszystkich skrupulatnie dbały! Ich dom był biedny, ale czysty, zadbany i pełen miłości. Aż do teraz. On i Antek byli chyba najwyżsi we wsi, a siły im nie brakowało. Gołąbek od razu runął na ziemię. Wszyscy spojrzeli po sobie. Nienawiść zrodziła się nagle i wręcz sięgotowała.

– Niech oni się wynoszą! – warknął do ojca Jakub, wskazując ręką na Michała iPiotra.

– Nie oddawaj im Anieli! – wtrącił Antek. – Nie zasługują nanią!

– Powiedziałem, że już za późno! – odezwał się starszy z gości, Michał.

Nikt nie zwracał uwagi na gramolącego się z podłogi i rozcierającego szczękęskrybę.

– Wasz ojciec podpisał kontrakt. Zbankrutujecie, jeżeli nie odda nam Anieli – dodał z wyraźnymzadowoleniem.

Jakub powoli przeniósł spojrzenie z nieproszonego gościa na ojca. Czyżby staruszka zaćmiło? Co on takiego podpisał, że ci ludzie grożą imbankructwem?

– Czy to prawda? Zbankrutujemy i dlatego oddajesz im Anielę? – zapytał przez zaciśnięte zęby Jakub. Czuł, jak bardzo napięte są wszystkie jegomięśnie.

– Milcz! – warknął ojciec. – To nie twojasprawa!

– Aczyja?

– Moja imatki.

W Jakubie aż wrzało, gdy patrzył na Anielę, usadzoną w kącie przezmatkę.

– Wolno ci ją sprzedać tym ludziom, a mi nie wolno jej bronić?! – oburzył się Jakub, marszcząc brwi i groźnie patrząc na ojca. – Po cholerę tak wcześnie wydawać ją za mąż? Niech inne to robią. Aniela nie musi brać pierwszego lepszego, który się napatoczy! – dopowiedział, chociaż wiedział, że Piotr i jego rodzina to nie ktoś „pierwszy lepszy.” Tak bywało. Najbogatszy chłop brał sobie najładniejszą dziewczynę we wsi i nikt się temu niedziwił.

– Jak śmiesz! – krzyknął ojciec i znów zamachnął się na syna. Tym razem Jakub był szybszy. Chwycił rękę ojca w nadgarstku, a ta zawisła między nimi jak niewypowiedzianeprzekleństwo.

– Oddaj im Anielę – powiedział Jakub. – A stracisz nie tylko córkę, ale isynów.

Odepchnął od siebie ojca, jakby był chucherkiem, a nie potężnym mężczyzną i ruszył z Antkiem dowyjścia.

– Kuba! Kuba! – usłyszał za sobą lament Anieli. – Nieodchodź!

Spojrzał na siostrę i ze złamanym sercem i łzami w oczach zamknął za sobą i za Antkiem drzwi rodzinnego domu. Jeszcze tej samej nocy przeliczyli pieniądze, które odłożyli na podróż.

Była wczesna jesień. Ślub Anieli i Piotra wyznaczono na wiosnę, nim ruszą prace w polu. Ojciec nie zgodził się na wcześniejszy termin, gdyż uważał, że Aniela jest jeszcze zbyt młoda. To było chyba jedyne zwycięstwo w tej rodzinnej wojnie, chociaż Michał Rataj, twardo żądał ślubu jeszcze teraz, przed adwentem. Poczynił jednak to ustępstwo za namową księdza proboszcza, który uważał, że dziewczyna faktycznie powinna oswoić się z myślą ozamążpójściu.

Mieli ponad pół roku naprzygotowania.

Od czasu awantury minęły trzy dni i dopiero wtedy rodzice pozwolili wyjść Anieli z domu. Przeszła się po podwórku, wzrokiem wyszukując swoich braci. Jakub i Antek nie wracali do domu na noc, a ojciec zabraniał matce ich szukać. Do niej też się nie odzywał, ponieważ próbowała wykręcić się z zaręczyn i nie przyjęła tego tak, jakoczekiwał.

Obeszła gospodarstwo i ruszyła ścieżką przez zagajnik, aby pobyć sama ze swymi zbłąkanymimyślami.

W domu rodzinnym było jej tak dobrze, że nie myślała jeszcze o małżeństwie. Nie miała nawet ukochanego. Podobał jej się ten czy tamten, ale do nikogo nie czuła jeszcze czegoś wielkiego, tak jak opowiadały jej przyjaciółki. Tęskniła za tym czymś, ale jeszcze tego nie poznała. Może jej serce drgało mocniej, gdy widziała Maćka Zwadło, a jej wzrok podążał za nim, gdy pracował na roli z jej braćmi, ale czy to mogło być to? To, co się stało parę dni temu, po prostu ją poraziło. To nie miało tak wyglądać! Nie w ten sposób. Była w połowie zagajnika, gdy usłyszała, że ktoś ją woła. Odwróciła się. Jakub i Antek biegli w jej stronę! Chwyciła poły swojej spódnicy i biegiem ruszyła w ich stronę, nie zważając na błoto i kałuże powstałe po nocnych opadach deszczu. Sama nie wiedziała, czy się śmieje, czy płacze. Ręce rozrzuciła na boki, wiatr szumiał jej w uszach. Wpadła w opiekuńcze ramiona braci i już tu chciałapozostać.

– Jedź z nami za ocean, Anielo! – zaproponował z entuzjazmemAntek.

Uśmiechała się ze szczęścia, wciskając głowę w twarda pierś Jakuba i spoglądając na Antka. Cała ich trójka była razem i byłaszczęśliwa.

– My i tak wyjeżdżamy, Anielo – wtrąciła Jakub – I wolałbym, abyśmy wyjechali razem. Jeżeli powiesz „tak”, to już jutro możemy ruszać. Jedno twoje słowo… – Przytulił do siebie rodzeństwo, brata po jednej, a siostrę po drugiejstronie.

– Jakoś to zorganizujemy – odparła radośnie Aniela. – Mamyczas.

Jednak czas się skończył. Sama nie wiedziała, jak to się stało, że stała przed księdzem i musiała odpowiedzieć na najważniejsze pytanie w swoim życiu? Jak doprowadziła do tego, że została w domu ojca i ubrała się w ślubną suknię z długim welonem i uklękła przed bożym ołtarzem przy człowieku, którego niekochała?

Zgodziła się z wolą rodziców i obiecała wyjść za mąż za Piotra. Była to dla niej decyzja tymczasowa, bo przecież wyjeżdżała z braćmi za ocean. Odwlekała tylko datę wyjazdu, bo gdy bracia się wyprowadzili, zabrakło im rąk do pracy. Jak mogła, tak pomagała rodzicom w gospodarstwie. Nie było ich stać na parobka i większość prac wykonywali sami. Ona, matka i ojciec. Zastanawiała się, czy faktycznie powinna wyjechać z braćmi za morze, albo jeszcze dalej i nigdy już nie wrócić, nie zobaczyć swej rodziny? Co będzie z rodzicami, gdy jej zabraknie? Miała jeszcze jeden dylemat. Przez przypadek podsłuchała rozmowę braci i wiedziała, że bez niej bez problemu dotrą do Ameryki i zrealizują swoje marzenie. Gdy pojedzie z nimi, pieniędzy wystarczy ledwo na dotarcie do Anglii, gdzie będą musieli zapracować na część jej biletu. Anglia, jakże egzotycznie to brzmiało. Nawet nie miała pojęcia, w którą stronę jechać, aby tam dotrzeć. W swoim prawie siedemnastoletnim życiu najdalej dotarła do Wolbromia. Co tydzień chodziła tam do kościoła. Jeżeli pojedzie, rodzice zostaną sami i nie miała pojęcia, co się z nim stanie. Wprawdzie Jakub mówił, że będą im przysyłać pieniądze, ale czy to w ogóle było możliwe? Jak sobie bez niej poradzą w świecie, gdzie Michał i Piotr będą ich wrogami? Natomiast jeżeli pojedzie, prawdopodobnie zrujnuje marzenia braci. Nie dotrą za ocean. Musiała się zastanowić. Miała czas. Minął już czas. Musiałaodpowiedzieć.

Była najładniejszą dziewczyną we wsi, a niektórzy mówili, że nawet w całej okolic. Tak przynajmniej słyszała, bo trudno było jej w to uwierzyć. Kruczoczarne włosy, ciemna, opalona cera i oczy tak niebieskie, że aż świeciły. Sąsiadki na nią złorzeczyły, że zauroczyła nimi Piotra i to właśnie ją wybrał spośród tylu kandydatek, a ona nawet go nie chciała. Gdyby kumoszki wiedziały, dlaczego zgodziła się na ten ślub, nie byłyby takie skore do plotek. Zresztą, kto wie? Może gadałabywięcej?

– Anielo, jedź z nami, nie musisz jutro wychodzić za maż – prosił ją wczoraj wieczorem starszy brat, mocno ściskając jej rękę. – Pojedziemy razem i razem damy sobie radę. Zabierz tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a my zadbamy oresztę.

– A co z rodzicami? – zapytała, bo bała się sprowadzić zagładę na ich dom. Jej przyszły mąż podpisał już kontrakt małżeński nawet na probostwie i po ślubie miał się zaopiekować i wesprzeć jej rodzinę. Tylko dlatego sięwahała.

– Będziemy mieszkać we trójkę, jak długo się da – mówił z pasją i nadzieją w głosie Jakub. – I razem będziemy pracować i przysyłać rodzicom pieniądze. Zobaczysz, uda nam się. Jednak ona, zagmatwana w swoje dylematy, stała dzisiaj przed księdzem, przed bożym ołtarzem. Wiedziała, że jej serce wyrywa się do Jakuba i Antka, którzy stali na samym końcu kościoła, w cieniu wielkich kościelnych drzwi wejściowych i czekali na to, co powie. Mieli jeszcze nadzieję. Musiała podjąć decyzję. Zostawić rodziców na pastwę losu czy zrujnować marzenia braci? Jeżeli zostanę, to nic złego się nie stanie – pomyślała. – Rodzice będą bezpieczni, a bracia zrealizują swoje marzenia i wyjadą za ocean. Otworzyła usta i odpowiedziała na pytanie księdzaproboszcza:

– Tak.

Poświęciła się dla ichdobra.

Nie myślała o sobie, tylko o tych, których kochała. Wszystko w powietrzu zamarło. Nawet szum skrzydeł aniołów ucichł na sto piętnaście lat, jakby ich nigdy niebyło.

Czasy współczesne

Anna

Anna z niezadowoleniem przerzucała biegi w swoim nowym fordzie fieście. Prawie od godziny tkwiła w korkach, starając się dotrzeć z Katowic do Tarnowskich Gór, a właściwie na ich obrzeża, do domu babci. Dzisiaj rano dostała smsa zwołującego rodzinę na naradę. W ogóle jej to nie pasowało! Miała tyle pracy i planów, a babcia jednym smsem zrujnowała wszystko. Nie czekała i od razu do niej zadzwoniła, informując, że nie przyjedzie. Babcia, jak to babcia, nie przyjęła od niej wymówek i stwierdziła, że wnuczka jest jej to winna i nawet spóźniona, jest niezbędna na tej naradzie. Wojennej naradzie – dodawała za każdym razem w myślach Anna. Jeżeli będzie tam cała rodzina, to będzie ostro! Będą się przegadywać o banały, które jej nie interesują, to po pierwsze. Po drugie, chciała pracować. Miała zalewie trzy dni na dokończenie obrazu, tak aby wysechł, i aby mogła go wysłać do klienta. Musiała do tego zająć się zdjęciami i klipem na swoją stronę internetową. Wszystko było czasochłonne, a ona musiała przecież z czegoś opłacić rachunki! Minęła największe zwężenie, Castoramę i park wodny. Drogą przez Opatowice, gdzie jeździło znacznie mniej samochodów, dotarła do domu babci Wiktorii. Wielki dwupiętrowy bliźniak ze skośnym dachem stał przy drodze. Kiedyś takie domy nazywano czworakami. Brama po lewej stronie była otwarta na oścież, więc Anna wjechała na wielki wybrukowany plac za domem i stanęła w rządku za innymi samochodami. Było na tyle późne popołudnie, że wszędzie dookoła panowała cisza. Na podwórku nie kręcili się już żadni sąsiedzi i znajomi babci. Anna odetchnęła pełną piersią. Tu powietrze było inne, czyste i pachnące lasem, a w zasadzie hektarami lasów lublinieckich, które zaczynały się nieopodal. Ruszyła wybrukowaną ścieżka między żółtymi żonkilami i bratkami, prosto do tylnych drzwi. Otwarła je i weszła do środka. Na dworze kwietniowe słońce mocno przygrzewało, w sieni zaś panował przyjemny chłód. Tu zawsze tak było. Weszła głębiej i otwarła pierwsze drzwi poprawej.

– O! Anna! – przywitało jąkuzynostwo.

Pewnie rozmowy starszej części rodziny ich znudziły, więc siedzieli tutaj razem. Sambor i Olek, dzieci ciotki Zofii, byli bardzo podobni do siebie. Wysocy, smukli i weseli. Jaga, córka wujka Julka, śliczna blondynka z lekko cofniętym podbródkiem, nie zawsze miała coś do powiedzenia, jednak w tym momencie wszyscy się ucieszyli i wyściskali jąserdecznie.

Byli w podobnym przedziale wiekowym i zawsze doskonale się bawili i dogadywali. W drzwiach prowadzących do drugiej izby stanął jej brat, Kacper. Anna ucieszyła się i przytuliła go. Był od niej wyższy, cięższy i tylko o trzy lata starszy. Z tą jasną czupryną nie wyglądał na jej brata. Tylko kształt nosa oraz kości policzkowe mieli podobne, ponieważ oczy Kacper odziedziczył po ojcu, Anna zaś po rodzinie matki. Odkąd wyprowadziła się w okolice Bytomia, skąd miała lepszy dojazd do pracy, widywali się mniej więcej raz natydzień.

– Jak tam, młody? – zapytała, spoglądając w piękne ciemne oczy brata. Tak, laski szalały za nim przez teoczy!

– Sajgon – odparł Kacper i pocałowawszy ją w policzek, przepuścił ją w drzwiach. Anna westchnęła i zadała sobie w myślach pytanie: Co ta babcia znowu wymyśliła? Skoro Kacper określił to spotkanie jako „Sajgon”. Nieźle musiało się tudziać.

Druga izba domku babci była ciemniejsza. Okno wychodziło na główną drogę od północnej strony, tą, którą tu przyjechała. Mury były grube i latem dawały przyjemny chłód, a zimą trzymały ciepło. Po prawej stronie był wspaniały stary kredens, za nim komoda, a prawie na środku stał duży stół z krzesłami. To tutaj, na honorowym miejscu, siedziała babcia Wiktoria, i jej dwie córki: Maria, mama Anny i Kacpra oraz Zofia, matka Sambora i Olka. Syn babci, wujek Julek i jego żona, ciotka Hela zajęli miejsca na kanapie podoknem.

U babci zawsze była kawa, cisto, a jak ktoś był głodny, to na piecu stała najlepsza na świecie zupa. Czar pieca węglowego, na którym babcia niestrudzenie gotowała, przenikał jej mieszkanie i wszystkie potrawy, którestworzyła.

– Anna, słoneczko – usłyszała radosny głos babci Wiktorii. – Nareszciejesteś!

Babcia była elegancką i bystrą kobietą. Jak na swój wiek, była bardzo sprawna i chętnie do wszystkiego się wtrącała. W tej chwili sięgała Annie niewiele ponad ramiona, ale wytrwale rządziłarodziną.

Za miesiąc z hakiem miała skończyć osiemdziesiąt dwa lata, a jej włosy nadal były w większości prawie czarne, przeplatane tylko w niewielkim stopniu siwymi pasemkami. Miała niebieskie oczy, a na ustach obowiązkową ciemnoczerwona szminkę, którą rozcierała delikatnie palcem, aby wyglądały naturalnie. Prezentowała się jak zwykle rewelacyjnie. Ubrana w jedną ze swoich bluzeczek w błękitne wzory i w ciemnopopielatąspódnicę.

– Obiecałam, to jestem – odparła Anna i ucałowała po kolei, najpierw babcię, potem swoją mamę, ciocię Zosię i wujostwo. Teraz do pokoju weszła pozostała grupa kuzynostwa, ale trzymali się lewej strony izby, aby nie robić tłoku. Anna na co dzień nie miała styczności z całą rodziną i nie bardzo przepadała za takimi naradami, ale gdy już tu była, lubiła wdychać atmosferę domu babci. Wszystko tu przypominało jej szczęśliwe lata dziecięcej beztroski, zabawy i wakacje. Głośne, radosne szczebiotanie i ekscytujący śmiech dochodzący ze wszystkich kątów ogródka. W takich chwilach brakowało tylko Julii. Anna zmarkotniała na wspomnienie swojej starszej siostry, ale szybko pozbierała myśli i uśmiechnęła sięsmutno.

– Co tak siedzicie? – zapytała, ogarniając wzrokiem cała izbę i siadają obok swojej mamy, na krześle przy stole. – Podobno miała być jakaśnarada?

– Miała być i już była – wtrącił wujek Julek, jak na swój wiek szczupły i przystojny. Po jego minie Anna wnioskowała, że rozmowy nie potoczyły się po jegomyśli.

– To niepotrzebnie przyjechałam taki kawał – stwierdziła Anna, przesuwając wzrokiem po twarzach wszystkich zebranych. – Skoro już wszystkozałatwiliście…

– Nic nie załatwiliśmy – podkreślił twardo wujek. Czuć było w jego głosie lekkąirytację.

Pewnie coś mu się bardzo nie spodobało – stwierdziła w myślach Anna. Jemu i ciotce Heli zawsze się wydawało, że więcej mogą i więcej im się należy, bo mają dobrze prosperującą firmę i więcej pieniędzy niż cała pozostałarodzina.

– O co właściwie chodzi? – zapytała Anna, rozkładając ręce. – Czy nikt mi nie zdradzi tematu dyskusji? – Rozejrzała się po zgromadzonych, najdłużej zatrzymując wzrok na swojej matce, która była uśmiechnięta izadowolona.

– Zobaczysz – szepnęłarozbawiona.

Kuzynostwo milczało, aby nie narazić się na krytykę. Ciotka Hela zwinęła usta w dzióbek, dając wszystkim znać, że czuje się urażona, a wujek przygładzał zawzięcie swoją ciemnączuprynę.

– Spotkaliśmy się tutaj, bo babcia dostała zaproszenie – powiedziała w końcu Maria, matkaAnny.

– O, to wspaniale! – ucieszyła się Anna, chociaż nie do końca była pewna, czy powinna się cieszyć, skoro reszta rodziny miała grobowe miny. – Co to za zaproszenie? – dopytała, zwracając się dobabci.

Babcia i rodzina chwilęmilczeli.

– Aniu – wtrąciła w końcu ciotka Zosia, siostra jej matki, siedząca również z nimi przy dużym stole. – Nie wiem, czy ci mamusia mówiła – zaczęła tak, jakby Anna miała sześć lat, a nie dwadzieścia sześć i nadal była małą dziewczynką. – Ale mieliśmy w rodzinie pewnąbabcię.

– Chyba każdy ma jakąś babcię – wtrąciła szybko Anna, aby skrócić wypowiedź ciociZosi.

– Tak, oczywiście, ale nie wiem, czy mamusia ci mówiła, bo ja moim dzieciom zawsze opowiadałam rodzinne historie… – ciągnęła swoje wywody, wpatrując się wytrwale w Annę. – I mówiłam im, że mieliśmy w rodzinie taką babcięAnielę.

– A, babka Aniela! – ucieszyła się Anna. Kto w ich rodzinie o niej nie słyszał? – Była babcią babci Wiktorii! – dorzuciła szybko. Co wiedziała o Anieli? Była piękna, dobra i miała najcudowniejsze oczy, jakie kiedykolwiek babcia Wiktoria widziała. Pozostało po niej dobre słowo, wspomnienie oraz kolczyki, które przechowywała babcia Wiktoria i parę starych sfatygowanych zdjęć. Niewiele, ale ten okruszek z przeszłości był gdzieś w ich myślach. Może zapomniany i nieistotny, aleobecny.

– Tak – podkreśliła ciocia Zosia. – Aniela była babcią mojej mamy, czyli naszymprzodkiem.

– Amen – podsumował Kacper, nie mogąc znieść sposobu mówienia ciotki. Babcia Wiktoria pogroziła Kacprowipalcem.

– Skończ – poleciła.

Wzrok Anny skierowany był na babcię i jej córki, za plecami szeptała męska część kuzynostwa. Pewnie nabijali się z niej, że musiała od początku słuchać tych bajek opowiadanych ustami ciotki Zosi. Nie rozumiała natomiast jednej rzeczy, więcdopytała:

– Wyjaśnijcie mi tylko jedno. – Skupiła wzrok na babci, jako adresatce swego pytania. Nie chciała, aby ciotka Zosia znowu jej coś wyjaśniała. – Co wspólnego ma jakieś zaproszenie z legendarną babcią, a właściwie… – Tu szybko przeliczyła. – Moją pra, prababcią. Czyżbyożyła?

W jednej chwili towarzystwo parsknęło śmiechem. Brat i kuzyni prawie się popłakali, a wujek Julek nie potrafił się uspokoić. Jedną ręką trzymał się za brzuch, drugą ukradkowo ocierał łzy. Nawet jej mama i babcia śmiały się uroczo. Poważne i dystyngowane zostały tylko ciocia Zosia iHelenka.

Anna tymczasem wstała i sięgnęła po szklankę do kredensu, który stał za plecami jej mamy i nalała sobie kompotu z białego metalowego dzbanka wkropki.

U babci był zawsze kompot. Napiła się dając, towarzystwu chwilęwytchnienia.

Babcia odchrząknęła i uciszyła powoliwszystkich.

– Niestety, Aniela nie ożyła – stwierdziła z dziwną nutką sentymentu w głosie, jakby sobie ją przypomniała i właśnie wspominała tamte czasy. Anna przez chwilę przypatrywała się babci Wiktorii, jej szaroniebieskim, na moment zamglonym oczom i czuła, że jej myśli odlatują daleko od miejsca, w którym oni wszyscy byli. Wspomnienie babki Anieli, budziło w Wiktorii dawne wspomnienia. Jakie one były? Postanowiła, że gdy tylko zdarzy się okazja, wypyta babcię o jej dzieciństwo i o wszystko, co pamięta z tamtych czasów. Anna doskonale pamiętała, gdzie na pobliskim cmentarzu jest grób babki Anieli. Może jest tam tylko niewielka, mało widoczna tabliczka z jej imieniem, nazwiskiem i datą urodzin. Pamiętała, że lata temu ich daleka krewna zrobiła nowy pomnik i chciała zlikwidować tabliczkę, ale po namyśle stwierdziła, że ją zostawi. To była ich przeszłość, ich rodowód i symbol jedności rodziny. Babcia nagle otrząsnęła się z chwilowego transu i spokojniepowiedziała:

– Wiesz, Anno, tak sobie myślę, że w pewnym sensie można powiedzieć, że Anielaożyła.

Anna uniosła brwi. Ona i jeszcze parę osób zdziwiłosię.

– Co chcesz przez to powiedzieć, babciu? – dopytywałasię.

– Co chcę powiedzieć? – zawtórowała jej Wiktoria i z zastanowieniem spojrzała w oczy wnuczki. – Pamiętasz może, że jej bracia wyjechali doAmeryki?

Tak, coś tam pamiętała, ale były to tak odległe czasy i mieli tak skąpe informacje na ten temat, że traktowali je jak jakieś baśnie lub podania ludowe, niekoniecznie zgodne z prawdą. Luźno rzucone słowa bez znaczenia, ciekawostka rodzinna, być może bez pokrycia, przekazywana przez lata z ust doust.

– To byli bracia Anieli czy bracia twojego męża, babciu? – dopytała się Anna, bo pewne rodzinne koneksje trochę się jejpogmatwały.

– Zdecydowanie bracia Anieli – podkreśliłababcia.

– Pamiętam – szepnęła Anna, próbując sobie coś przypomnieć. Wyjechali, nie chcieli zabrać Anieli i nigdy już nie wrócili. Nikt ich nie szukał, zapomnieli o swojej siostrze. Może żyli gdzieś tam, w wielkim świecie, a ich potomkowie, tak jak oni, wspominali rodzinne historie. Może, jak Anna, niewiele już pamiętali. Czas i zawierucha wojenna zatarły wspomnienia i zniszczyły pamiątki. Ich drogi rozeszły się nawieki.

– Otóż… – zabrała się za podsumowanie babcia Wiktoria, delikatnie kołysząc się w tył i w przód na swoim krzesełku. – Odnalazła się nasza zaginiona część rodziny – podkreśliła dumnie. – Odnaleźli nas potomkowie braci Anieli. Wynajęli firmę detektywistyczną i potwierdzili już na podstawie badań genetycznych, że jesteśmy rodziną. Nestor ich rodu, John Hunter, zaprosił nas do siebie na swoje dziewięćdziesiąteurodziny.

– O! To wspaniale! – ucieszyła się Anna. Zawsze wydawało jej się, że jej rodzina jest związana z tą ziemią. Tutaj są wszyscy i tu od bardzo dawna mieszkali. Babcia Wiktoria, jej siostra i brat żyli tu i tutaj mieszkały ich rodziny. Taka enklawa, chociaż luźna i trochę rozlazła. Miejsce, gdzie wszyscy sąsiedzi się znali i tworzyli jedną wielką rodzinę. Jednak informacja, że mają tak daleko jakąś rodzinę, która ich odnalazła, bardzo ucieszyła Annę. Poczuła, jakby nagle ktoś przerzucił wielki most do nowej krainy nad morzemzapomnienia.

– Co „wspaniale”?! – oburzył się wuj Julek, wyrywając ją z rozmyślań, gdy w jej głowie układały się już całe obrazy i historie. Miała duszę artystki i od razu jej wyobraźnia brała górę, a mózg szafował barwami iscenami.

– Trzeba tam będzie jechać! To kosztuje – oponował głośno wujek, jakby nie miał złamanego grosza i na nic nie było go stać. – I kto niby tam pojedzie? – zapytał ze złością i jakoś dziwnie machnąłręką.

– Wcale nie trzeba jechać! – zawtórowała mu jego siostra, ciocia Zosia. – Szkoda pieniędzy na coś takiego. Po co jeździć na takiewycieczki?

– Jakie „szkoda pieniędzy”!? – oburzyła się babcia Wiktoria. – Przecież dostaliśmy zaproszenie i bilety. Pierwsze dwa są opłacone. Kwatery i wyżywienie mamy zapewnione w ich domu, a wy się martwicie o pieniądze. Dwa następne bilety lotnicze też są już przez nich zapłacone. Może są z noclegami tylko na trzy dni, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. To oni ponieśli koszty, a wy się martwicie o pieniądze? – oburzyła się i dodała: – Wstyd!

– A kieszonkowe? – zagadnęła ciotka Zosia, jakby zrobiła wielkie odkrycie, o którym powinna poinformować całą rodzinę. – Nie każdego na to stać! – oburzyłasię.

Anna uniosłabrew.

– Już nie przesadzaj, mamo – wtrącił się Sambor, syn cioci Zosi. – Przecież maszpieniądze.

– Ale nie po to, aby jewydawać!

– Na ile dni są te pierwsze dwa bilety? – zapytała z ciekawości Anna, aby przerwać nieprzyjemną wymianę zdań między ciotką i jej synem. Uratowała Sama i puściła do niego oko. Kuzyn zorientowawszy się o co chodzi, uśmiechnął się tylko zzadowoleniem.

– Na dziesięć dni – odparła jejmatka.

– Fajnie, ktoś się dobrze zabawi – wtrąciła Anna. Opłacone bilety z zakwaterowaniem i wyżywieniem to jak wielki prezent – pomyślała. Ktoś miał gest i robił to tylko po to, aby poznać tak daleką rodzinę, że śladu po pokrewieństwie zupełnie już niebyło.

– Tak, Anno, ktoś się dobrze zabawi – odparła babcia. – W pierwszej turze lecimy razem, ty i ja – oświadczyła. Aby podkreślić to, co powiedziała, wskazała na siebie i na niąpalcem.

– Nie, babciu, ja nigdzie nie lecę – odparła odruchowo Anna. Miała przecież swoją nową, upragniona pracę. Trzy miesiące temu dostała umowę, wprawdzie na pół etatu, ale to wystarczało, aby dobrze zarobić i mieć czas na swoje hobby. Była architektem. Mogła spokojnie pracować w biurze projektowym w Katowicach lub w domu nad zleconymi projektami, a potem oddawać się swojej pasji. Malowała i prowadziła własne strony internetowe, ale nie była to łatwapraca.

Babcia napiła się herbaty, która stała przed nią na stole i była już pewniezimna.

– Ależ oczywiście, że lecisz ze mną do Londynu, Anno – powiedziała zdecydowanie. Anna nie zaprotestowała. Zamarła. Powolny wdech, uderzenie serca. Wydech.

– Do Londynu? – zapytała zdziwiona. – Przecież bracia babki Anieli wyemigrowali zaocean.

– Ja też do niedawna byłam o tym przekonana – odparła babcia. – Tak nam mówiono. Takie szczegóły zapamiętaliśmy zdzieciństwa.

– Właśnie, do Londynu! – wtrąciła się Helenka – Nadal nie rozumiem, dlaczego nie może z mamą jechać moja córka, Jaga, przecież ona też nieraz była już w Londynie, tak jakAnna.

– Pozwól, że ci wyjaśnię po raz któryś dzisiaj – odezwała się spokojnie babcia Wiktoria, odwracając się w stronę Heli. – Jaga nie umie zadbać o swojego psa, więc na pewno nie zadba o mnie. Ja zabieram Annę, bo jej ufam, a Jaga niech zainteresuje się studiami, aby znowu nie musiała we wrześniu poprawiać egzaminów – podkreśliła. – Nie potrzebuję zapatrzonej w lusterko panienki, tylko człowieka, który mi pomoże, gdy tampojadę.

– Ale ja nie mogę jechać – wtrąciła zdezorientowana Anna. Czuła, że zaczyna panikować. Zdecydowanie nie pojedzie tam z babcią. Dopiero niedawno stamtąd wróciła! Ciężko tam pracowała i załatwiała mnóstwo różnych spraw z nadzieją, że za chwilę wszystko to zaowocuje. Jednak teraz musiała nadrobić stracony czas i górę zaległości wpracy.

– Oczywiście, że możesz. I pojedziesz – zadysponowała apodyktyczniebabcia.

Anna w panice spojrzał na swojamatkę.

– Nie mogę, babciu – powtórzyła cicho. – Mam na głowie tyle spraw, że prawdopodobnie moje życie się zawali, jak wyjadę. Ledwo poukładała sobie życie i nagle miała wszystko rzucić, bo tak powiedziała babcia, a jacyś ludzie przysłali im bilety na kolejne rodzinne spotkanie? Nie, tak nie mogło być! Była niezależna i sama o sobie decydowała. Nie po to budowała sobie ten model życia, aby teraz wszystko zaprzepaścić! A co na to powie Michał? Kurcze, kim był dla niej Michał, że o nim myślała? Może nikim szczególnym, a może kimś? Był jednak jej szefem! Parę dni temu spotkali się na służbowej kolacji z klientami. Potem odwiózł ją do domu, odprowadził pod same drzwi i pocałował w policzek na pożegnanie. Tylko tyle, ale było przyjemnie. W tamtym momencie byłaszczęśliwa.

– To zorganizuj wszystko tak, aby się nie zawaliło i abyś wykorzystała ten pobyt na swoją korzyść. Czy to tak wiele? – powiedziała babcia Wiktoria, wzruszając z lekceważeniemramionami.

– To zbyt wiele, babciu – odparła z przejęciem Anna i wpatrzyła się w jej niebieskie oczy. Czy ona uważała, że wszystko można tak łatwo rzucić, zostawić to, co tak długo się budowało? Nie mogła zawrócić w połowiedrogi.

– No widzi teściowa? – znowu wtrąciła się Hela. – Anna nawet nie chce tam jechać, a Jaga pojechałaby z przyjemnością – podkreśliła, odgarniając na bok swoje kasztanowewłosy.

– Każdy by tam chętnie pojechał – stwierdziła ciotka Zosia. – Przecież wszystko jest opłacone. Czy moje dzieci nie chciałyby tampojechać?

– Już ci to tłumaczyłam, Zosiu. – zdenerwowała się babcia. – Możemy jechać razem. Ja, ty, Maria i Julek, wszystkie moje dzieci. Pewnie to byłoby najbardziej sprawiedliwe. Jeszcze bardziej sprawiedliwe byłoby, gdybym mogła pojechać tam z moim rodzeństwem, ale oni już nieżyją!

Anna westchnęła, czując powagę chwili i oddech przeszłości na karku, wywołany słowami babci i drżeniem jejgłosu.

– Jednak żadne z nas nie zna angielskiego na tyle dobrze, aby swobodnie się tam poczuć – ciągnęła babcia Wiktoria. Dumnie i z werwą stawiała czoło światu, a nawet własnej rodzinie. Była silną kobietą, w co Anna nigdy nie wątpiła. Była niestrudzoną wojowniczką. – Musimy do tego wyjazdu wciągnąć młodsze pokolenie, które już lepiej od nas posługuje się angielskim. Najpierw pojadę ja z Anną, a potem dołączy do nas Julek i jedno z twoich dzieci, Zosiu. Czy to będzie Sambor, czy Olek, wy samizdecydujecie.

Anna próbowała się skupić i przemyśleć całą sprawę. Wiedziała, że matka jej nie pomoże, bo siedziała zadowolona i widocznie zgadzała się z babcią. Zosia i Julek najchętniej by ją zjedli za to, że babcia wybrała właśnie ją. Odwróciła się i spojrzała na brata i resztę zgrai za swoimi plecami. Jak na komendę, podnieśli do góry kciuki. Oni zgadzali się z babcią, mimo że ich rodzice oponowali. Anna zdawała sobie sprawę, że pojechaliby tam chętnie, ale nie jako opiekunowie babci, bo właśnie w takim charakterze Anna miała tam jechać. Spędzi dziesięć dni z babcią i dziewięćdziesięcioletnim staruszkiem! Fantastycznie – pomyślała. Nie mogła jednak jechać do Londynu na tak długo! W ogóle nie mogła tam jechać! To w drobny mak rozbijało jej plany i jej życie! Babci łatwo się mówiło: „zorganizuj wszystko tak, aby się nie zawaliło i abyś wykorzystała ten pobyt na swojąkorzyść”.

Chciała się sprzeczać i oponować, ale postanowiła nie robić scen przy pozostałych członkach rodziny. Wstała i wyszła na podwórko. Na tyłach, w ogrodzeniu była mała furtka, którą wyszła na wąską drogę szutrową, biegnącą między sąsiadami. Musiała pomyśleć i poczekać, aż wszyscy odjadą. Wtedy będzie mogła wyperswadować babci z głowy tenpomysł.

*

Anna zerwała się z łóżka w środku nocy. Usiadła. Była spocona i wpatrywała się w ciemność wielkimi i zdezorientowanymi oczyma. Nie rozumiała tego, co jej się przyśniło. Kościół w Wolbromiu? Zapach kościoła, kadzidła i ciężki zapach świec? Pełne ławy ludzi trzy splecione dusze? Straszne i piękne… Spuściła nogi na podłogę i napiła się wody ze szklanki, którą zawsze miała przy łóżku. Woda zwilżyła jej przełyk. Jeszcze jeden łyk. Była nieprzytomna i powoli łapała kontakt z nocnym światem. Powiedziała babci, że zdecydowanie nie pojedzie z nią za dwa tygodnie do Londynu i to chyba właśnie dlatego nawiedził ją ten szczególny sen. Aniela i jej bracia i ten dziwny szum w powietrzu, jakby szumiały skrzydła. Czego od niej chcieli? – zastanawiała się, będąc nadal w jakimś przedziwnym amoku. Nie starała się całkiem rozbudzić, bo nie przeżyła koszmaru, tylko coś dziwnego, uduchowionego. Coś, co bardzo poruszyło jej artystyczną, uczuciową duszą. Zarzuciła na ramiona jedwabny szlafrok i zeszła na dół po schodach. Przeszła przez salon i otworzyła drewniane drzwi, które zaskrzypiały. Przeszklonym korytarzem łączącym dom z drugim budynkiem przeszła do swojej pracowni, która znajdowała się w starej stodole. Na sztalugach stało płótno przygotowane do malowania pod inny projekt. Wzięła paletę i wycisnęła farby. Granatową, ciemną jak bezkresna noc, białą, świecącą jak blask księżyca. Czerwoną, pełną miłości i żaru oraz żółtą, barwę zagrzebanych nadziei. Dołączyła do tego jeszcze parę innych potrzebnych kolorów i odpowiednie narzędzia. Ruchy jej pędzla były zdecydowane i pewne, jakby obraz sam się wyrywał z jej wnętrza. Bez planu, bez szkiców, malowała tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Oczyma wyobraźni znała ten obraz na pamięć i przelewała go na płótno. Namalowała w nocy obraz! Co teraz z nim miałazrobić?

Dwa tygodnie później – Londyn

James – wtorek

– James, gdzie ty, do cholery, jesteś?! – usłyszał rozgniewany głos ojca w słuchawce. Dopiero co wyszedł z samolotu, odebrał bagaż, a tu od razu atakuje go ktoś z najbliższej rodziny. Na dodatek ojciec zachowywał się, jakby nie wiedział, że jego syn wraca dzisiaj z czterodniowej podróży do Nowego Jorku, którą sam mudoradzał.

– Jestem na Heathrow – odparł szybko James, w jednej ręce trzymając telefon, a w drugiej bagaż. Ciągnął za sobą luksusową walizkę i specjalny pokrowiec na garnitury, rozglądając się przy okazji za kierowcą, który miał na niego czekać. – Dopiero wylądowałem i pierwszą osobą, która do mnie zadzwoniła, jesteś ty. Dzień dobry, tato – podkreślił, chcąc dać ojcu do zrozumienia, że właśnie tak byłoby lepiej zaczynaćrozmowę.

– Dzień dobry?! – oburzył sięojciec.

Richard Ferrers nie był człowiekiem cierpliwym, gdy czegoś chciał, tak jak teraz. Wszystko w nim wrzało. Zawsze mówił wprost i nie owijał w bawełnę. Miał tytuł szlachecki, ale nie złagodził on jego wybuchowego charakteru i w ogóle nie można go było nazwać człowiekiem szlachetnym. Raczej wścibskim i porywczym, trudnym wewspółżyciu.

– Chcesz mnie pouczać? – warknął znowu na Jamesa. – Teraz, gdy cały świat sięwali?!

– A wali się? – zdziwił się James, bo zupełnie nie wiedział, o co ojcu możechodzić.

– Oczywiście! – zagrzmiał w charakterystyczny dla siebiesposób.

James, zaraz po pierwszych jego słowach, wiedział, że coś bardzo go zbulwersowało, ale czasami lubił podrażnić się zojcem.

– Dobrze, powiedz mi, co się dzieje – poprosił spokojnie, uradowany, że w końcu wypatrzyłkierowcę.

– Twoja matka dowiedziała się wczoraj wieczorem – zaczął z przejęciem Richard Ferrers – że do rezydencji twojego dziadka, z okazji jego urodzin, przyjeżdża jakaś rodzina zzagranicy!

Na urodziny dziadka z różnych stron świata miało przyjechać mnóstwo ludzi. Informacja ta nie zrobiła więc na nimwrażenia.

– To podobno ludzie z Polski – dodałojciec.

James w jednej chwili oprzytomniał i przystanął zezdziwienia.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł poważnie. – Skąd mama ma takieinformacje?

– Powiedziałem ci, że z rezydencji – powtórzył Richard, nie dowierzając, że syn może być takigłuchy.

James stał i przez chwilę nie umiał uwierzyć w to, co usłyszał. Po ostatniej wpadce sprzed dziesięciu lat dziadek John zaniechał poszukiwań swojej rodziny i nic nie robił w tym kierunku. Od tamtej chwili, nigdy nie rozmawiali na poważnie o ponownym podjęciu działań zmierzających do odszukania części rodziny z Polski. Gawędzili może czasami o tym, jak dobrze tam było dziadkowi i jakich wspaniałych ludzi tam poznał, ale to tylko tyle. Do złych rzeczy niewracali.

– Dziadek nie zrobiłby czegoś takiego za moimi plecami – stwierdziłJames.

Mimo że główny trzon majątku dziadka miał przypaść jego najstarszemu synowi, Hugh Hunterowi, wraz z wielką rezydencją i prestiżem w rodzinie, to właśnie on, James, był prawnikiem rodziny i zarządzał całym rodzinnym majątkiem oraz sprawami konsorcjum. To z nim wszyscy wszystko konsultowali, i to jemu zdradzali swoje sekrety. Wszelkie posunięcia były z nim omawiane, i to jego zdanie i jego podpis o wszystkimdecydował.

Tak naprawdę to on rządził rodziną, mino że był wnukiem, a nie synemdziadka.

– Skoro tak, to powiedz mi – zaczął ojciec jadowitym głosem, jakby z całej siły próbował go urazić. – Dlaczego te osoby są na liście gości i przyjadą na jegourodziny?

– Żartujesz?! – krzyknął James. W jednej chwili wszystko się w nim zagotowało. Takiego numeru dziadek nie zrobił jeszczenikomu.

– Ja mam niby żartować?! Sam sprawdź, przyjemniaczku! – oburzył się ojciec, a potem zarzucił mu, że działa na szkodę własnej rodziny. Zagroził nawet, że osobiście przyłoży rękę do tego, aby usunąć go z dotychczas zajmowanych funkcji w rodzinie i w firmie. Na koniec rzucił słuchawką. Tak właśnie rozpoczął się jego dzień po powrocie z delegacji. Nie oddzwonił do ojca, wiedział, że to nie ma sensu. Gdy ojciec się obrażał, nie odbierał telefonów. Dlatego od razu wybrał numer dziadka. Wiedział, że kończył o tej porze gimnastykę albo był na masażu. Wstawał wcześnie i razem z terapeutą, jak to mówił, uruchamiał starekości.

– Witaj, James, co się stało, że dzwonisz o tak wczesnej porze? – zapytał uradowany dziadek John. Cały czas tego świata skupił się na tej chwili. W rozmowach z dziadkiem było coś dziwnego. James miał wrażenie, że wszystko faktycznie zwalnia i dostosowuje się do tempa życia staruszka. On podświadomie też się dostosowywał. Miał idealne stosunki z dziadkiem, a przynajmniej tak mu się do tej pory wydawało. Przecież dziadek by go nie okłamał. Nie wierzył w to, co usłyszał od ojca, dlatego zarazzaczął:

– Dzwonił do mnieojciec.

– Ach, Richard… – westchnąłdziadek.

James oczyma wyobraźni widział, jak dziadek lekceważąco macha ręka na tęinformację.

– …i mówił coś o jakichś szczególnych gościach, którzy zjawią się na twoich urodzinach – dokończyłJames.

– O, tak! – ucieszył się staruszek i w tym momencie się ożywił. – To gwóźdźprogramu!

– Gwóźdź do twojej trumny, dziadku. Co ty wyprawiasz? – zapytał James. W jego głosie troska mieszała się zobawą.

– To, co już dawno powinienem zrobić – odparł z dziwnym zadowoleniem dziadek. – Jeżeli to będzie gwóźdź do mojej trumny, to umrę w spokoju i zadowoleniu, gdyż spełniłem swój obowiązek wobecrodziny.

– Przecież wszyscy oszaleją, gdy się o tymdowiedzą.

– Tak, tak – zbył wnuka, przytakując. – Wiem, Richard się wścieka, moja córka histeryzuje, a ty im ulegasz i pewnie będziesz mi odradzał to sobotnie spotkanie. Wiem o tym doskonale, James, i dlatego pominąłem wszystkich w tych poszukiwaniach. Nawet ciebie. Niezależna firma odwaliła kawał dobrej roboty i mam to, czego chciałem. Cieszę się, że je zobaczę. To mój najwspanialszy prezent urodzinowy od lat. Nic go nie przebije. – Umilkł i po chwili namysłu dodał: – Może jedynie dzień, w którym staniesz na ślubnymkobiercu.

Mimo wszystko James się zaśmiał. Większość ich rozmów kończyła się tekstem dziadka o jegomałżeństwie.

– Wobec tego znajdę do soboty jakąś panienkę i oświadczę się jej, a ty odprawisz tych ludzi dodomu.

– Musiałbyś w sobotę wziąć z nią ślub, żebym ich odprawił – doprecyzowałdziadek.

James spasował. Chciał pożartować, a dziadek od razu uderzył z grubej rury w jego czułe miejsce. Przecież nie miał zamiaru siężenić!

– Skoro na mnie i na mój ślub nie możesz liczyć – rozwiał marzenia dziadka James. – Niech więc to rodzinne spotkanie będzie twoim najwspanialszym prezentem. Nie powinienem go psuć i z nim konkurować. Na mój ślub przyjdzie jeszcze kiedyś czas – powiedział i już w głowie układał plan działania. – Chciałbym jednak, abyś mi podał nazwę tej firmy i nazwiska tych ludzi, którzy przyjadą. Chciałbym dla twojego i naszego bezpieczeństwa ichsprawdzić.

– Oj, James! – krzyknął dziadek. – Muszę kończyć, skurcz mnie złapał! – zakomunikował i rozłączyłsię.

To już drugi raz w przeciągu krótkiego czasu, gdy ktoś odłożył mu słuchawkę – stwierdził zaskoczony James, spoglądając z niedowierzaniem na ekran telefonu. Typowe. Jak dziadkowi coś nie odpowiadało, to zmieniał temat lub się wyłączał. Stary wyga! Raz dziadek, a raz ojciec rzucali mu dziś słuchawką i wciągali go znowu w swoje bitwy. On stał między młotem a kowadłem, jak mawiał dziadek John. Skoro skończył już rozmowę z dziadkiem, oddał bagaż Alvinowi, swojemu kierowcy, i pojechali do biura. Nie miał na co czekać. Dziadek nie chciał mu podać nazwisk tych przyjezdnych osób, ale potwierdził przypadkowo, że to dwie kobiety. Miały być na urodzinach dziadka, więc powinny przylecieć w piątek lub sobotę. Dzisiaj był wtorek, miał więc czas, aby działać. Musiał znaleźć firmę, która pomogła dziadkowi w poszukiwaniach. Wtedy pozna nazwiska tych kobiet i zablokuje ich przylot. Potem zamierzał wynająć detektywa i zaraz po urodzinach dziadka skontaktować się z nimi i usunąć z ich życia. Taki miał cel. Wpadł do biura i od razu zaczął wszystkich rozstawiać po kątach. Zebrał podwładnych na nadzwyczajnym zebraniu w sali konferencyjnej. Zlecał zadania i szybko wyjaśniał, o co mu chodzi i kogo mają szukać. Potem zagonił wszystkich do pracy i sprawdzał każdy trop. Podpowiadał, gdzie i do jakiego rodzaju instytucji mają dzwonić, aby namierzyć te dwie kobiety. Robił już takie rzeczy, szukała nieuchwytnych ludzi i zawsze znajdował. Tu jednak nie miał nic, nawet ich nazwisk. Z upływem każdej minuty był coraz bardziej przekonany o tym, że to najgorszy pomysł dziadka, jaki kiedykolwiek zrealizował. W wizycie tej widział tylko i wyłącznie same zagrożenia. Skoro John Hunter nie chciał dbać o siebie, on, jego wnuk, wziął sprawy w swoje ręce. Jednak z każdą minutą był bardziej zdenerwowany. Wszędzie napotykał przeszkody. Nikt nie chciał albo nie umiał podać mu szczegółów. Dziadek wiedział, jaki sprzeciw wzbudzi w rodzinie ta decyzja i dlatego starannie ukrył wszystkie ślady. Tak więc James musiał jechać do rezydencji dziadka i wypytać go osobiście i wyperswadować ten pomysł, a jeżeli zajdzie taka potrzeba, to nawet wejść do jego apartamentu i bezczelnie pomyszkować w biurku dziadka. Przecież nieraz już tak robił i dobrze na tym wychodził. Zadzwonił szybko do matki, aby się z nią przywitać po przylocie i jednocześnie wypytać, w jaki sposób zdobyła informacje o nieproszonych gościach. Okazało się, że tak, jak co tydzień odwiedzała dziadka w jego rezydencji. Przed kolacją poszła do kuchni i zobaczyła urodzinową listę gości, długie szeregi nazwisk, a wśród nich dwa znaki zapytania bez nazwisk, zrobione przez gospodynię czerwonym długopisem. Właśnie tym się zainteresowała i dowiedziała się o tej niespodziance. Jednak nie mogąc milczeć, od razu pobiegła do ojca, aby wyjaśnić tę sytuację. Niestety, John zbył ją wymownym milczeniem. Dlatego James wykorzystał swoje znajomości i zadzwonił do polskiej ambasady, aby dowiedzieć się, czy w jakiś sposób może zidentyfikować te dwie kobiety. Może kiedyś byłoby to możliwe, ale nie w tej chwili, gdy nawet nie wiedział, jak się nazywają. Czuł, jak buzuje w nim złość. Nawet nie wiedział kiedy złamał długopis, który trzymał w ręce, i pobrudził się gęstym tuszem. Zdegustowany wyrzucił długopis do kosza. Już dawno żadna sprawa nie budziła w nim tylu emocji. Dziadek był twardym przeciwnikiem, postarał się, aby nikt z rodziny nie dokopał się tak łatwo do jegospraw.

Nie rozumiał, jakim cudem Johnowi udało się ukryć to przed całą rodziną. Obdzwonił wszystkich i wszyscy po raz pierwszy od niego dowiedzieli się, czego mogą spodziewać się na sobotnichurodzinach.

Nawet nie zauważył, kiedy wybiła piąta po południu, a jego biuro zaczęło pustoszeć. Musiał przyznać, że był wykończony i bliski porażki. Lot, niespodziewane wydarzenia i setki telefonów, które dzisiaj wykonał, dawały mu się we znaki. Nawet nie poprosił sekretarki, aby zamówiłam mu coś do jedzenia, więc teraz burczało mu wbrzuchu.

Jego telefonzawibrował.

– Jesteś jeszcze w biurze, James? – usłyszał słodki głosGabrieli.

– Tak – odbąknął krótko, chociaż ucieszył się, że do niegozadzwoniła.

– Nie zadzwoniłeś po przylocie – stwierdziła trochę oschle. – Ale pozwolę ci to zrekompensować. Przyjedź do mnie, zrobię dobrą kolację. Tylko to, co lubisz. – Zaśmiała siękusząco.

Dokładnie wiedział, co oznacza ten śmiech. Pomyślał, że to wcale nie jest zły pomysł, aby jechać do Gabi i po tak ciężkim dniu spędzić z nią trochę czasu. Odprężyćsię.

*

James oderwał usta od Gabrieli i spojrzał na jej rozmarzoną twarz. Sprowokowała go, więc przeleciał ją tu przy ścianie i doskonale się bawił. Przeciągnął dłonią po jej udzie ściskającym jego biodro, a drugą ręką mocniej przycisnął jej tyłek. Dobrze mu było między jej nogami. Kolejny raz spojrzał na nią. Uśmiechnął się i pocałowała raz jeszcze. Powoli wracała do siebie po orgazmie, jaki jej zafundował. Lubił z nią sypiać, bo dawała mu więcej niż inne jego partnerki. Zaspakajała jego fantazje. Jakieś parę miesięcy temu ograniczył swoje życie seksualne tylko do niej, chociaż zdarzyły mu się dwa pojedyncze wyskoki, po których znowu wracał do niej. Potrafił ograniczyć się na jakiś czas do jednej kobiety, ale nie potrafił oddać jej całego siebie. Po prostu nie chciał. Tak było mu wygodnie. Takie życie prowadził i nie przewidywał większych zmian, nawet dla Gabi. Powoli wycofał się z niej, z jej wilgotnego ciepła i delikatnie postawił na podłodze. Kurczowo trzymała się jego ramion. Mruczała. Poprawił spodnie i bokserki. Koszula była bez dwóch guzików i teraz zapewne pachniał potem i seksem. Nawet nie zdążył jej do końca ściągnąć, tak się spieszyli. Nie nadawała się jednak na wieczorne spotkanie zdziadkiem.

– Muszę iść – powiedział zachrypniętym głosem. – Zmienię u siebie ubranie i pojadę do Johna. – Spojrzał na zegarek i stwierdził, że jest zbyt późno, aby nachodzić dziadka. Nie powiedział jednak o tym Gabi. Uznał, że to dobra wymówka, aby stąd po prostuwyjść.

– Gdybyśmy zamieszkali razem, nie musiałbyś nigdzie jeździć – wtrąciła Gabriela. – Mielibyśmy twoje duże mieszkanie, na przykład, i jednąszafę.

– Nie wracajmy do tego tematu – odparł i odsunął się odniej.

Właśnie od tego wszystko się zaczęło. Cała ich kłótnia zakończona ognistym seksem tu przy ścianie. Nie miał pojęcia dlaczego coraz częściej poruszała ten temat. Ujęła poły jego koszuli i spojrzała mu w oczy. Była śliczna. Blondynka z długimi nogami. Takielubił.

– James, to jeszcze jeden argument za tym, abyśmy pomyśleli oprzyszłości.

Rozgniewany, ze zmarszczonym czołem odwrócił się od niej. W jednej chwili popsuła mu humor. Miał własną wizję swojego życia i w jego mieszkaniu, jak na razie, nie było miejsca dla innej osoby. Lubił spędzać z nią weekendy i niektóre wieczory, ale najbardziej uwielbiał powroty do swojego łóżka po wyczerpującym seksie. Lubił ciszę swojego mieszkania, gdy po wszystkim z niego wychodziła i przestrzeń niezakłóconą przeznikogo.

– Powiedziałem już, co myślę na ten temat. Nie zaczynaj znowu! – dodał głośniej, podnosząc z podłogi swój ulubiony krawat w fioletowe wzory boho. Nie miał zamiaru go tu zostawiać. Zbyt wiele go kosztował. – Mam teraz zbyt dużo na głowie i nie mam zamiaru sięrozpraszać.

– Tak, pewnie, jedź do tej swojej rodzinki i zajmuj się nimi – dodała z rozgoryczeniem w głosie. – Ja przecież wam niedorównuję.

– Przestań, o czym ty właściwie mówisz? – zdenerwował się i przestał zawiązywać krawat. Spojrzał na nią pytająco, mrużącoczy.

– Biedna dziewczyna, która sama dorobiła się stanowiska dyrektora marketingu, jest wciąż zbyt biedna, aby siadać do stołu z twoją rodziną – stwierdziła z ironią w głosie. – Kim ja jestem dla ciebie, James? Nadal twoją zabawką? Nie dopuszczasz do siebie i do nich nikogo. Chronisz siebie czy rodzinnąfortunę?

– Jedno i drugie – odparł najprościej, jak potrafił. Był przecież prawnikiem rodziny i musiał dbać o jej interesy. Był w tym dobry, a właściwie rewelacyjny. Był jednym z młodszych wnuków Johna, a mimo to rodzina powierzyła mu wielki majątek i sprawy firmy i jak do tej pory byli zadowoleni. Może z wyjątkiem jego wuja Hugh Huntera, bo to jemu miała przypaść ta posada, ale dziadek postanowił inaczej, omijając swego rodzonego syna, a wuj musiał się z tympogodzić.

– Jedziesz tam na cały weekend – mówiła zdenerwowana Gabi, poprawiając na sobie rozchełstane ubranie. – Nawet nie pomyślałeś, aby mnie tam zabrać. Znam tylko twojego brata i jego dziewczynę i jakiegoś kuzyna, który z tobą pracuje. Jesteśmy razem od prawie roku, a ty nie masz zamiaru przedstawić mnie swojej rodzinie. Czy to niedziwne?

– Nie – odparł szybko i od razu ruszył w stronę korytarza, zostawiając osłupiałą ze zdziwienia Gabrielę za plecami. Zdziwił się, skąd Gabi nazbierała cały rok. Dla niego było to może parę miesięcy, gdy się ze sobą spotykali. – Ale jak chcesz to przyjedź w sobotę do rezydencji mojego dziadka – rzucił jeszcze przez ramię i chwytając swoją marynarkę, wyszedł z jej mieszkania. Cholera, nie miał teraz ani czasu, ani ochoty na utarczki słowne z Gabi. Nie miał zamiaru się rozczulać nad tym, co mu powiedziała i czego od niego chciała. Rok? Twierdziła, że byli z sobą od roku? Zaśmiał się. Nie, on zaakceptował ją parę miesięcy temu, bo tak było wygodniej. Wiedział jedno. Dla niego było za wcześnie na taki ruch i dlatego nie miał zamiaru teraz ani w najbliższej przyszłości o tym myśleć. Nigdy o tym nie pomyśli na serio. Miała go prawie na wyłączność i powinna mu być za to wdzięczna. To i tak więcej niż pozwalał sobie do tejpory.

Teraz miał inne zmartwienie i tylko jemu chciał się poświęcić. Jego dziadek obchodził w najbliższą sobotę swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Z tej okazji w jego rezydencji organizowano huczne przyjęcie na ponad trzysta osób. Jemu jednak sen z powiek spędzała inna sprawa. Dziadek w tajemnicy przed nim zaprosił na to przyjęcie dwie nieodpowiednie osoby. Wiedział, że on byłby temu przeciwny, i dlatego całą sprawę zataił przed nim oraz rodziną. Opłacił jakąś firmę do poszukiwań swoich przodków. To mu się w ogóle niepodobało.

Dziadek John Hunter był nestorem rodu i mimo swego podeszłego wieku rządził rodziną, jak tylko mu się podobało. Na dodatek wszyscy bez sprzeciwu go słuchali. Nawet on, James, mimo swej pozycji musiał liczyć się z kaprysami dziadka. Tak, właściwie były to kaprysy, bo staruszek nie wtrącał się do wielu spraw i pozostawiał mu swobodę działania. Jednak tam, gdzie się wtrącał, potrafił napsuć wszystkim krwi i wymusić na rodzinie, co tylko chciał. Jednak tym, co zrobił teraz, przekroczył wszystkie możliwe granice. Co to miało być u licha?! James musiał zrobić z tym porządek, a Gabi awanturowała się o jakieś pierdoły, które były dla niego bez znaczenia. Postanowił, że dzisiaj odpuści i nie pojedzie do rezydencji, ale jeżeli jutro nic nie znajdzie, to i tak odwiedzidziadka.

*

James nie zaznał spokoju. Nieopacznie zadzwonił do swojego przyjaciela z czasów studenckich, Marka, i dowiedział się, że jego pięciu najlepszych przyjaciół jest w Blue Bell City, klubie nocnym, i organizują wieczór kawalerski dla Clifforda. Tak – pomyślał James – zaprosili mnie, ale odmówiłem, bo nie wiedziałem, kiedy wrócę z delegacji. Przebrał się szybko, kupił po drodze najlepszą whisky i pojechał do klubu naimprezę.

Miał pewne obawy przed wejściem do środka. Znał ten klub, balowali tutaj co noc z sześć, siedem lat temu, ale od tamtego czasu wyrósł już z tego miejsca. Ludzie byli coraz młodsi i coraz mniej odpowiedni do jego wymagań, jak mu się wydawało. Jednak po tym wszystkim, co dzisiaj przeżył, postanowił się odprężyć, po prostu być tam, rozmawiać, porządnie się upić i zapomnieć o problemach do następnegoranka.

Rozejrzeć się dookoła. Klub był wyremontowany, pełen blichtru i świateł. Prezentował się doskonale. Może kiedyś bawiła się tu tylko śmietanka towarzyska Londynu, a teraz klub trochę spowszedniał, chociaż i tak należał nadal do tych najlepszych. Gdy tylko dołączył do swoich przyjaciół, poczuł się jak w domu. A może właśnie tego mu brakowało? Ostry smak bursztynowego napoju na języku powiedział mu, że tego potrzebował. Odprężenia. Z wielkim zainteresowaniem rozmawiał z przyjaciółmi i odkrywał, ile w ich życiu się zmieniło. Czasem mniej albo więcej. Pochłonięty swoją pracą i obowiązkami, nie do końca nawet wiedział, co się u nich dzieje. Teraz uzupełniał informacje i cieszył się spotkaniem. Znowu poczuł się jak za czasów studenckich. Rozluźnienie, alkohol i dobre towarzystwo wprowadziły go w doskonały humor. Wstał ze swojego miejsca, aby rozprostować nogi. Alkohol przyjemnie szumiał w jego żyłach. Miał ochotę rozejrzeć się, a może nawet zabawić. Ich loża była zaraz przy barze, oddzielona niewielkim przejściem od bocznego korytarza. Dlatego, gdy James usiadł przy barze wraz z Markiem, mieli praktycznie cały olbrzymi parkiet, połowę antresoli i wszystkie loże na widoku. Zamówili drinki. Wtedy wzrok Jamesa podążył w stronę trzech kobiet siedzących w połowie długiego baru. Sam nie do końca wiedział, co spowodowało, że właśnie one go zainteresowały. Dwie z nich stały do niego przodem, trzecia, z którą rozmawiały, siedziała odwrócona do niegotyłem.

– Ładne – stwierdził James, zwracając się do Marka siedzącego obok i