Romy i droga do Paryża - Michelle Marly - ebook + książka

Romy i droga do Paryża ebook

Marly Michelle

4,4

Opis

Miłość zawiodła ją do Francji.

Sztuka ją tam zatrzymała.

Dwudziestoletnia Romy Schneider jest najlepiej opłacaną niemieckojęzyczną aktorką lat pięćdziesiątych. Rola Sisi, młodziutkiej cesarzowej, przyniosła jej międzynarodową sławę, uwielbienie widzów, ogromne pieniądze i status gwiazdy, ale jednocześnie wtłoczyła w ramy niewiniątka – zarówno na ekranie, jak i w życiu. W obliczu oczekiwań rodziny i rzeszy fanów, którzy widzą w niej ideał, a nie dorastającą dziewczynę, Romy nie ma odwagi, by zerwać z przesłodzonym wizerunkiem i rozwijać się artystycznie.

Wszystko zmienia się, gdy w jej życiu pojawia się Alain Delon, debiutujący francuski aktor, będący zupełnym przeciwieństwem osób z jej otoczenia. Po burzliwym początku znajomości między młodymi rodzi się romans i dziewczyna decyduje się podążyć za ukochanym do Paryża. Ten związek może jednak zniszczyć nie tylko jej karierę, ale także relacje z najbliższymi. Niespodziewana propozycja od włoskiego reżysera stanie się dla aktorki okazją do zawalczenia o siebie.

Michelle Marly przedstawia drogę, jaką Romy Schneider musiała przebyć, żeby uwolnić się od wizerunku Sisi i stać się tą wersją siebie, którą zawsze chciała być.

Oparta na faktach powieść o fascynującej kobiecie, która u szczytu kariery odważyła się położyć na szali wszystko, by pójść własną drogą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 462

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (13 ocen)
6
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karolinagrzelak

Nie oderwiesz się od lektury

🎬𝗥𝗲𝗰𝗲𝗻𝘇𝗷𝗮🎬 Lubicie biografie? Ja nieszczególnie, ale z ciekawości sięgnęłam po tę powieść biograficzną i muszę przyznać, że jestem zachwycona! 😍 Jest to historia Romy Schneider- jednej z najsłynniejszych aktorek lat '50 i '60, która w pewnym momencie swojego życia postanowiła odciąć się od ciągnącego się za nią wizerunku Sisi i zacząć nowy etap w pięknym Paryżu. Książka podzielona jest na 3 części, a każda z nich wskazuje jedną osobę, która miała wyjątkowy wpływ na życie i karierę Romy. Pierwszą i najważniejszą z takich osób był Alain Delon. Młody aktor, który dopiero stawiał pierwsze kroki w tej dziedzinie, a już wyróżniał się na tle innych. Ich historia przypomina romans typu hate/love, w którym zazwyczaj niezbyt przychylnie do siebie nastawieni bohaterowie, w końcu znajdują wspólny język. Ich charaktery oraz bariera językowa, a także całkiem inne sposoby wychowania były jednocześnie przeszkodą, jak i powodem fascynacji u obojga.😊 Wspólne kręcenie filmu w końcu prze...
00
M77onika

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna historia. Polecam
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu Romy und der Weg nach Pa­ris
Prze­kład UR­SZU­LA PAW­LIK
Wy­daw­ca KA­TA­RZY­NA RUDZ­KA
Re­dak­tor­ka pro­wa­dząca KA­RO­LI­NA WĄSOW­SKA
Re­dak­cja MAL­WI­NA KO­ZŁOW­SKA
Ko­rek­ta UR­SZU­LA DRA­BI­ŃSKA, MAG­DA­LE­NA WO­ŁO­SZYN-CĘPA
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych DA­WID GRZE­LAK
Ko­or­dy­na­tor­ka pro­duk­cji PAU­LI­NA KU­REK
Zdjęcie na okład­ce © Film Stills / Fo­rum
Ła­ma­nie
Mi­chel­le Mar­ly: Romy und der Weg nach Pa­ris Sie Liebt Ala­in De­lon – Und Wird Zur Größten Schau­spie­le­rin Ih­rer Zeit © Au­fbau Ver­lag GmbH & Co. KG, Ber­lin 2021 (Pu­bli­shed with Au­fbau Ta­schen­buch; „Au­fbau Ta­schen­buch” is a tra­de­mark of Au­fbau Ver­lag GmbH & Co. KG)
Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ur­szu­la Paw­lik Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy, War­sza­wa 2022
War­sza­wa 2022 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67406-56-7
Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skie­go 11A 01-527 War­sza­wa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­ne­sy.com.pl
www.mar­gi­ne­sy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Moje ży­cie zmie­ni­ło tro­je lu­dzi:

Ala­in De­lon, Lu­chi­no Vi­scon­ti i Coco Cha­nel.

Romy Schne­ider

CZĘŚĆ I

ALA­IN DE­LON

1

Pa­ryż10 kwiet­nia 1958

Le­cący z Mo­na­chium sa­mo­lot li­nii Air Fran­ce prze­bił się przez war­stwę chmur nad Île-de-Fran­ce i za ma­łym okrągłym oknem uka­zał się wi­dok łąk oraz pól upraw­nych. Z tej wy­so­ko­ści wsie z po­ło­żo­ny­mi za­dzi­wia­jąco bli­sko sie­bie za­gro­da­mi wy­gląda­ły jak kra­jo­bra­zo­wa gra plan­szo­wa z pion­ka­mi w kszta­łcie ma­le­ńkich dom­ków. Ostry skręt i wtem w dole po­ja­wi­ła się me­tro­po­lia z im­po­nu­jący­mi, ja­sny­mi bu­dow­la­mi o da­chach po­kry­tych łup­kiem, gdzie­nie­gdzie oto­czo­nych zie­le­nią, prze­ci­ęta wstęgą po­ły­sku­jącej ciem­nej rze­ki. Na­wet z tej od­le­gło­ści, mimo za­mgle­nia, dało się wy­czuć szcze­gól­ną at­mos­fe­rę, o któ­rej śpie­wa­no w ame­ry­ka­ńskiej pio­sen­ce sprzed dzie­si­ęcio­le­ci – April in Pa­ris. Od­no­si­ło się wra­że­nie, jak­by wio­sna tyl­ko cze­ka­ła, żeby móc za­pre­zen­to­wać pod­ró­żnym swo­je uro­ki.

Po­dob­nie jak wi­ęk­szo­ść pa­sa­że­rów Ro­se­ma­rie Al­bach ma­rzy­ła o wy­pi­ciu kawy w cie­niu kwit­nących drzew, chło­nąc ich je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju wio­sen­ny słod­ki za­pach i czu­jąc na skó­rze lek­ki po­wiew orze­źwia­jącej bry­zy.

Nu­cąc ci­chut­ko sta­ry szla­gier, ode­rwa­ła wzrok od okna, by spoj­rzeć w lu­ster­ko umiesz­czo­ne we­wnątrz ma­łej pu­der­nicz­ki. Le­cia­ła do pra­cy, co ozna­cza­ło, że za­rów­no uro­da fran­cu­skiej sto­li­cy, jak i uro­ki wio­sny zej­dą na dru­gi plan i nie będą ni­czym wi­ęcej, jak tyl­ko tłem dla dzie­wi­ęt­na­sto­let­niej ko­bie­ty. A w za­sa­dzie jesz­cze dziew­czy­ny, któ­ra znaj­dzie się od razu w cen­trum uwa­gi – a to wy­ma­ga­ło od niej per­fek­cyj­ne­go wy­glądu przez cały czas.

Fak­tycz­nie jej gęste, ciem­ne wło­sy za spra­wą du­żej ilo­ści la­kie­ru były uło­żo­ne rów­nie nie­na­gan­nie, jak tuż po wy­jściu z sa­lo­nu fry­zjer­skie­go, do któ­re­go uda­ła się przed od­lo­tem. Tusz do rzęs się nie roz­ma­zał. Po­pra­wy wy­ma­ga­ły jed­nak usta, któ­re po­ci­ągnęła po­mad­ką za­raz po za­ko­ńcze­niu po­si­łku ser­wo­wa­ne­go na po­kła­dzie sa­mo­lo­tu. Na ko­niec szyb­ko upu­dro­wa­ła nos, po czym scho­wa­ła wszyst­kie ko­sme­ty­ki do to­reb­ki. Ci­chut­ko podśpie­wu­jąc, po­now­nie spoj­rza­ła przez okno, za któ­rym w miej­sce pa­no­ra­my wiel­kie­go mia­sta, wi­dzia­nej z lotu pta­ka, uka­zał się idyl­licz­ny kra­jo­braz wo­kół lot­ni­ska Orly. Roz­le­gły, nie­za­bu­do­wa­ny te­ren na­gle ko­ńczył się be­to­no­wym pa­sem, któ­ry te­raz wy­da­wał się na wy­ci­ągni­ęcie ręki. Romy prze­szło przez myśl, że gdy­by tyle nie la­ta­ła, to za­pew­ne w tym mo­men­cie po­czu­ła­by ogrom­ny strach, że sa­mo­lot roz­bi­je się o twar­dą na­wierzch­nię.

Ma­szy­na wy­lądo­wa­ła z sil­nym ude­rze­niem. Gwa­łtow­ne szarp­ni­ęcie rzu­ci­ło dziew­czy­nę do przo­du po­mi­mo cia­sno za­pi­ęte­go pasa bez­pie­cze­ństwa, zaś ostre ha­mo­wa­nie wbi­ło na po­wrót w mi­ęk­kie ta­pi­ce­ro­wa­ne opar­cie fo­te­la. Romy po­czu­ła pod­cho­dzący do gar­dła żo­łądek, w któ­rym mu­so­wa­ły bąbel­ki dwu­tlen­ku węgla. W tym mo­men­cie po­ża­ło­wa­ła, że nie zre­zy­gno­wa­ła z dru­gie­go kie­lisz­ka szam­pa­na, po­da­wa­ne­go pa­sa­że­rom pierw­szej kla­sy. Ale wy­pi­ty al­ko­hol przy­naj­mniej spra­wił, że nie­co się od­pręży­ła, co rów­nież było jej bar­dzo po­trzeb­ne, gdyż za­raz po wy­lądo­wa­niu na Orly mia­ła w świe­tle ka­mer i fle­szy po­znać swo­je­go no­we­go part­ne­ra fil­mo­we­go. Po­nad­to na pły­cie lot­ni­ska mie­li się po­ja­wić naj­wa­żniej­si przed­sta­wi­cie­le fran­cu­skiej pra­sy, co ozna­cza­ło ko­niecz­no­ść nie­ustan­ne­go uśmie­cha­nia się. Mu­sia­ła ta­kże spra­wiać wra­że­nie, że lądo­wa­nie na fran­cu­skiej zie­mi znio­sła o wie­le le­piej niż w rze­czy­wi­sto­ści. Z re­gu­ły przy ta­kich oka­zjach szam­pan dzia­łał rów­nie do­brze, jak wy­pi­ty od cza­su do cza­su w gar­de­ro­bie czy za ku­li­sa­mi pla­nu fil­mo­we­go kie­li­szek cze­goś moc­niej­sze­go. Jed­nak tru­nek w zbyt du­żych ilo­ściach miał dzia­ła­nie zgo­ła od­wrot­ne. Do­praw­dy, na­le­ża­ło zre­zy­gno­wać z dru­giej daw­ki al­ko­ho­lu!

Gdy to so­bie uświa­do­mi­ła, mo­men­tal­nie ode­chcia­ło jej się śpie­wać. Za­ci­snęła war­gi i me­lo­dia na­tych­miast się urwa­ła.

– Pi­lot mó­głby jed­nak lądo­wać z tro­chę wi­ęk­szym wy­czu­ciem – za­uwa­ży­ła sie­dząca obok mat­ka.

– Bie­nve­nue à Pa­ris. – Z po­kła­do­we­go gło­śni­ka po­pły­nął głos ste­war­de­sy. – Wi­ta­my w Pa­ry­żu. Nie­ste­ty jest bar­dzo zim­no. Wie­ża po­da­ła, że tem­pe­ra­tu­ra wy­no­si po­ni­żej sze­ściu stop­ni. Pro­si­my nie za­po­mnieć płasz­czy.

„A za­tem bez sub­tel­nych wio­sen­nych na­stro­jów”, prze­mknęło Romy przez myśl. Jak do­brze, że to tyl­ko krót­ka wi­zy­ta i już ju­tro lecą na Ibi­zę, gdzie od­pocz­ną. Tam z pew­no­ścią świe­ci sło­ńce i jest o wie­le cie­plej. Co praw­da będzie mu­sia­ła prze­czy­tać nowy sce­na­riusz i tro­chę się przy­go­to­wać do roli, ale poza tym nie za­mie­rza­ła my­śleć o pra­cy ani tym bar­dziej pra­co­wać. Per­spek­ty­wa urlo­pu roz­grze­wa­ła bar­dziej niż srebr­no­sza­re ka­ra­ku­ło­we fu­tro, któ­re to­wa­rzysz­ka pod­ró­ży wy­ci­ągnęła dla niej z gar­de­ro­by.

– Uśmiech­nij się, moje dziec­ko – na­po­mnia­ła ją mat­ka. Sama wła­śnie na­kła­da­ła na ża­kiet eto­lę z no­rek. – Pa­mi­ętaj, żeby za­wsze się uśmie­chać.

Na tę uwa­gę gry­mas znie­chęce­nia na twa­rzy Romy nie­mal au­to­ma­tycz­nie zmie­nił się w pro­fe­sjo­nal­ny, pro­mien­ny uśmiech.

– Nie­na­wi­dzę ta­kich cyr­ków – mruk­nęła.

Do­kład­nie rzecz bio­rąc, nie­na­wi­dzi­ła ofi­cjal­nych po­wi­tań na lot­ni­skach or­ga­ni­zo­wa­nych dla pra­sy, pod­czas któ­rych mu­sia­ła uda­wać, że pod­róż prze­bie­gła zna­ko­mi­cie, a co gor­sza, wy­glądać tak, jak­by przy­le­cia­ła na chmu­rze w to­wa­rzy­stwie anio­ła, będące­go nie­bia­ńską wer­sją ziem­skiej cha­rak­te­ry­za­tor­ki.

– Ma się ro­zu­mieć, że się cie­szysz na to spo­tka­nie. Prze­cież tyl­ko z tego po­wo­du przy­le­cia­ły­śmy do Pa­ry­ża. W prze­ciw­nym ra­zie spo­koj­nie mo­gły­śmy zo­stać w domu.

– Tak, ma­mu­śku – po­wie­dzia­ła z głębo­kim wes­tchnie­niem, w któ­rym nie było ra­do­ści.

*

Sce­na, któ­rą Romy uj­rza­ła, wy­cho­dząc z sa­mo­lo­tu, w żad­nej mie­rze nie po­pra­wi­ła jej na­stro­ju. Po­go­da wca­le nie była wio­sen­na. Zgod­nie z in­for­ma­cją ste­war­de­sy na ze­wnątrz było sza­ro i zim­no. Za­miast jak naj­szyb­ciej zna­le­źć się w cie­płej li­mu­zy­nie, cze­ka­jącej w pew­nym od­da­le­niu na pły­cie, na któ­rej za­trzy­ma­ła się ma­szy­na, Romy mu­sia­ła po­ru­szać się po­wo­li, zu­pe­łnie jak­by nie czu­ła lo­do­wa­tej tem­pe­ra­tu­ry, gdyż wła­śnie tego od niej ocze­ki­wa­no. Wol­niut­ko. Z pro­mien­nym uśmie­chem. Z wdzi­ękiem. Rów­no­cze­śnie spra­wia­jąc wra­że­nie nie­do­stęp­nej. Jak mo­del­ka na wy­bie­gu. Względ­nie jak ce­sa­rzo­wa zmie­rza­jąca w kie­run­ku tro­nu. A tę sztu­kę opa­no­wa­ła do per­fek­cji.

Gdy tyl­ko po­ja­wi­ła się w drzwiach sa­mo­lo­tu, cze­ka­jąca na nią u pod­nó­ża scho­dów spo­ra gru­pa fo­to­gra­fów mo­men­tal­nie się oży­wi­ła. Na jej wi­dok wszy­scy jak na ko­men­dę unie­śli apa­ra­ty i na wy­ści­gi za­częli pstry­kać zdjęcia. Po dru­giej stro­nie sa­mo­jezd­nych scho­dów, nie­spe­łna metr od re­por­te­rów, sta­ło czte­rech mężczyzn. Dwaj z bu­kie­ta­mi kwia­tów, z któ­rych je­den za­pew­ne był prze­zna­czo­ny dla niej, a dru­gi dla mat­ki. Spo­re wi­ązan­ki mia­ły sta­no­wić ele­ment de­ko­ra­cyj­ny i za­ra­zem uwia­ry­god­nić ser­decz­ne po­wi­ta­nie gwiaz­dy.

Romy po­zna­ła już wcze­śniej pro­du­cen­ta, Mi­che­la Sa­frę, oraz re­ży­se­ra, Pier­re’a Ga­spar­da-Hu­ita. Na­to­miast po­zo­sta­łej dwój­ki mężczyzn ni­g­dy wcze­śniej nie wi­dzia­ła. Bez wąt­pie­nia je­den z nich miał jej part­ne­ro­wać w no­wym fil­mie i to wła­śnie z jego po­wo­du za­ara­nżo­wa­no ten cały pra­so­wy ra­ban. Dru­gi nie­zna­jo­my, o ciem­nych wło­sach i przy­ja­znej mi­nie, miał oko­ło dwu­dzie­stu pi­ęciu lat. Przy­stoj­ny i pew­ny sie­bie, w nie­na­gan­nie skro­jo­nym ubra­niu, wy­glądał jak biz­nes­men, w od­ró­żnie­niu od sto­jące­go obok dzi­wacz­nie wy­stro­jo­ne­go typa.

– Mój Boże, a cóż to za pa­jac! – wy­pa­li­ła Romy na wi­dok oso­bli­wej po­sta­ci.

Mężczy­zna, któ­re­go do­ty­czył ko­men­tarz, był wy­so­ki jak na Fran­cu­za i nie­wąt­pli­wie nie­wie­le star­szy od niej. Twarz miał pi­ęk­ną ni­czym Eros. Gdy się na nią pa­trzy­ło, nie mo­żna było oprzeć się wra­że­niu, że an­tycz­ny bóg na­gle ożył. Na­wet w ten po­nu­ry sza­ry dzień jego błysz­czące oczy o głębo­kiej, in­ten­syw­nej bar­wie przy­wo­dzi­ły na myśl fio­łki. Wło­sy miał czar­ne i lśni­ące ni­czym chi­ńska laka. Wy­pro­sto­wa­na po­sta­wa w pe­łnej kra­sie uka­zy­wa­ła wy­spor­to­wa­ne cia­ło. Czar­ny gar­ni­tur le­żał na nim nie­na­gan­nie, po­dob­nie jak roz­pi­ęty płaszcz, bia­ła ko­szu­la i ciem­ny kra­wat. Jed­nak taki ubiór dla mężczy­zny w jego wie­ku był nie­na­tu­ral­ny i zde­cy­do­wa­nie zbyt ele­ganc­ki, a już zwłasz­cza na taką oka­zję. Nie­zna­jo­my trzy­mał w ręce bu­kiet czer­wo­nych róż o dłu­gich ło­dy­gach. Wszyst­ko w nim było zbyt pi­ęk­ne i per­fek­cyj­ne, żeby mo­gło być praw­dzi­we. Sta­no­wił uoso­bie­nie ab­so­lut­nej do­sko­na­ło­ści, względ­nie ar­cy­mi­strzow­sko wy­ko­na­nej atra­py prze­cud­ne­go ory­gi­na­łu, któ­ry Romy uzna­ła­by za­pew­ne za mało in­te­re­su­jący, po­dob­nie jak cze­ka­jące­go na nią osob­ni­ka.

Jej kon­ster­na­cja na wi­dok ko­mi­te­tu po­wi­tal­ne­go była na­zbyt wi­docz­na, gdyż mat­ka po­now­nie szep­nęła jej do ucha:

– Uśmiech­nij się! Nie za­po­mnij o uśmie­chu, co­kol­wiek się wy­da­rzy.

– To wszyst­ko jest ta­kie że­nu­jące – syk­nęła Romy w od­po­wie­dzi przez za­ci­śni­ęte zęby.

Jak przy­sta­ło na dżen­tel­me­na sta­rej szko­ły, Mi­chel Sa­fra przy­wi­tał się naj­pierw z mat­ką.

– Bon­jo­ur, ma­da­me, bie­nve­nue à Pa­ris! – po­wie­dział, wręcza­jąc Mag­dzie bu­kiet kwia­tów.

Po krót­kiej prze­rwie, w cza­sie któ­rej wszy­scy za­sty­gli w przy­bra­nych po­zach, da­jąc oka­zję fo­to­re­por­te­rom do zro­bie­nia zdjęć, Sa­fra zwró­cił się do Romy, od­da­jąc mat­kę pod opie­kę re­ży­se­ra:

– Wi­ta­my w Pa­ry­żu, ma­de­mo­isel­le. Chcia­łbym pani przed­sta­wić ak­to­ra, z któ­rym będzie pani grać w na­szym fil­mie. Oto Ala­in De­lon.

– Bon­jo­ur – wy­mam­ro­tał mężczy­zna, wci­ska­jąc sze­ro­kim, nie­co te­atral­nym ge­stem w ra­mio­na Romy bu­kiet róż.

W tym mo­men­cie mi­gaw­ki apa­ra­tów za­częły trza­skać z szyb­ko­ścią ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych.

Romy przy­ci­snęła do sie­bie kwia­ty, za­do­wo­lo­na, że ma na so­bie fu­tro chro­ni­ące ją przed ukłu­cia­mi licz­nych kol­ców.

– Ma­de­mo­isel­le! – za­wo­łał je­den z re­por­te­rów, chcąc zwró­cić na sie­bie uwa­gę i przy­ci­ągnąć jej wzrok w stro­nę obiek­ty­wu.

– So­uriez, s’il vous pla­ît! – roz­le­gło się z in­nej stro­ny.

Romy po­now­nie uśmiech­nęła się jak na ko­men­dę. „Ni­czym pies po­słusz­nie re­agu­jący na «siad» i «wa­ruj»”, prze­mknęło jej przez myśl.

– Ma­de­mo­isel­le Schne­ider, mon­sieur De­lon, mer­ci de vous rap­pro­cher... – za­wo­łał inny fo­to­graf.

Tym ra­zem nie zro­zu­mia­ła ani sło­wa, gdyż jej szkol­ny fran­cu­ski był nie­wy­star­cza­jący do wy­ła­pa­nia cho­ćby sen­su wy­po­wie­dzia­ne­go zda­nia.

Wtem Ala­in De­lon po­chy­lił się w jej stro­nę. Od razu do­strze­gła, że był od niej wy­ższy o wi­ęcej niż sze­ro­ko­ść dło­ni. Nic dziw­ne­go, wszak mia­ła za­le­d­wie metr sze­śćdzie­si­ąt dwa wzro­stu, co sta­ra­ła się nad­ro­bić czó­łen­ka­mi na wy­so­kich ob­ca­sach. Na­gle ogar­nęło ją nie­przy­jem­ne uczu­cie wy­wo­ła­ne na­głą bli­sko­ścią tego ob­ce­go, mło­de­go mężczy­zny. Po­czu­ła w noz­drzach za­pach jego wody po go­le­niu, któ­rej uży­wał w nad­mia­rze.

Wła­śnie za­mie­rza­ła od­su­nąć się od nie­go, gdy wtem usły­sza­ła męski głos mó­wi­ący po nie­miec­ku z fran­cu­skim ak­cen­tem:

– Fo­to­graf chce, że­by­ście sta­nęli bli­żej sie­bie. Pro­szę wy­świad­czyć mu tę przy­słu­gę, ma­de­mo­isel­le. Na­zy­wam się Jean-Clau­de Bria­ly i je­stem przy­ja­cie­lem Ala­ina. Będę rów­nież grał dru­go­pla­no­wą rolę w pani no­wym fil­mie.

Dla­cze­go to nie ten sym­pa­tycz­ny ak­tor będzie jej part­ne­rem w przy­go­to­wy­wa­nej pro­duk­cji? Poza tym mo­gła­by się z nim bez prze­szkód po­ro­zu­mie­wać, w prze­ci­wie­ństwie do Ala­ina De­lo­na, któ­ry przez cały czas mil­czał jak za­klęty.

– Do you spe­ak En­glish? – zwró­ci­ła się do przy­stoj­nia­ka, po­sy­ła­jąc mu na po­trze­by fo­to­gra­fów uśmiech za­ko­cha­nej od pierw­sze­go spoj­rze­nia.

– A lit­tle bit! – od­po­wie­dział, ak­cen­tu­jąc sło­wa tak, że brzmia­ło to bar­dziej jak fran­cu­ski niż an­giel­ski, w któ­rym Romy mia­ła na­dzie­ję z nim roz­ma­wiać. Jego aro­ganc­ki ton i spo­sób by­cia spra­wi­ły, że po­czu­ła do nie­go jesz­cze wi­ęk­szą an­ty­pa­tię.

Za­pew­ne po­win­na czuć się za­szczy­co­na, że w ogó­le ra­czył się do niej ode­zwać. A prze­cież był ni­kim. Wszak nikt nie znał Ala­ina De­lo­na. I wła­śnie dla­te­go zo­stał wy­bra­ny, żeby jej part­ne­ro­wać. To jej na­zwi­sko, nie jego, było ma­gne­sem, któ­ry miał przy­ci­ągnąć pu­blicz­no­ść do kin. Ale dla­cze­go – na mi­ło­ść bo­ską – pro­du­cent wpa­dł na po­my­sł, żeby za­an­ga­żo­wać tego typa? Dla­cze­go mat­ka, któ­ra bra­ła pod lupę ka­żde­go z jej do­tych­cza­so­wych part­ne­rów fil­mo­wych, zgo­dzi­ła się na ko­goś ta­kie­go? Dla­cze­go ona sama, Romy, dała się na­mó­wić do przy­jęcia roli, któ­rą Mag­da Schne­ider zna­ko­mi­cie za­gra­ła przed dwu­dzie­stu pi­ęciu laty? Ła­ńcuch nie­wła­ści­wych de­cy­zji spra­wił, że te­raz sta­ła na pły­cie lot­ni­ska Orly u boku tego za­dzie­ra­jące­go nosa go­gu­sia, któ­ry w żad­nej mie­rze nie był jej po­trzeb­ny do szczęścia. W tym przy­pad­ku mo­gła tyl­ko stra­cić, co by­ło­by okrop­ne.

Pro­du­cent po­wie­dział parę słów do pra­sy, któ­re Romy pu­ści­ła mimo uszu, sku­pio­na na swo­im nie­szczęściu, rów­no­cze­śnie mo­dląc się w du­chu, żeby wy­pa­ść jak naj­le­piej. Za­pew­ne Sa­fra oznaj­mił re­por­te­rom, że se­sja fo­to­gra­ficz­na zo­sta­ła za­ko­ńczo­na, gdyż damy mu­szą te­raz udać się do ho­te­lu, na co przed­sta­wi­cie­le fran­cu­skich me­diów wy­co­fa­li się z wy­ra­źnym nie­za­do­wo­le­niem. Romy za­uwa­ży­ła, że roz­ma­wia­jąca z Pier­re’em Ga­spar­dem-Hu­item mat­ka skie­ro­wa­ła się w stro­nę pierw­sze­go ze sto­jących na pły­cie ci­tro­ënów. Idąc, rzu­ci­ła jej przez ra­mię kar­cące spoj­rze­nie, któ­re nie uszło uwa­gi Ala­ina De­lo­na. Nie­ma na­ga­na spra­wi­ła, że wresz­cie się od niej od­su­nął. Spo­tka­nie z pra­są do­bie­gło ko­ńca, a to ozna­cza­ło, że naj­gor­sze chwi­le w Pa­ry­żu mia­ła już za sobą.

Romy wzi­ęła głębo­ki od­dech. Ze zdzi­wie­niem stwier­dzi­ła, że w wil­got­nym, prze­si­ąk­ni­ętym za­pa­chem desz­czu po­wie­trzu po­mi­mo pa­nu­jące­go zim­na wy­czu­wa­ło się opie­wa­ny przez po­etów de­li­kat­ny po­wiew pa­ry­skiej wio­sny. Wci­ągnęła do płuc kwiet­nio­wy aro­mat, co spra­wi­ło, że od razu po­czu­ła się le­piej.

Przy­naj­mniej róże o tej po­rze roku nie pach­nia­ły tak in­ten­syw­nie jak la­tem. Nie­gu­stow­ny bu­kiet za­czy­nał jej ci­ążyć. Ro­zej­rza­ła się za kimś, kto mó­głby ją uwol­nić od na­ręcza kwia­tów. Jed­nak tu, w od­ró­żnie­niu od stu­dia fil­mo­we­go, ni­g­dzie nie za­uwa­ży­ła czu­wa­jącej nad wszyst­kim re­kwi­zy­tor­ki.

Nie zna­la­złszy ni­ko­go, kto ode­bra­łby od niej nie­po­ręcz­ny pre­zent po­wi­tal­ny, wci­snęła kwia­ty wci­ąż jesz­cze tkwi­ące­mu u jej boku Ala­ino­wi De­lo­no­wi, któ­ry był zbyt za­sko­czo­ny jej ge­stem, by za­re­ago­wać.

Idąc do sa­mo­cho­du, usły­sza­ła za ple­ca­mi jego obu­rzo­ny głos:

– Cóż ona so­bie wy­obra­ża, że kim niby jest? I to ma być świa­to­wa gwiaz­da? Bri­git­te Bar­dot to praw­dzi­wa, świa­to­wej sła­wy gwiaz­da, a nie ja­kaś tam Romy Schne­ider!

Nie­for­tun­nie dla De­lo­na zro­zu­mia­ła wszyst­ko, co po­wie­dział, gdyż tak się zło­ży­ło, że sło­wa, któ­rych użył, by wy­ra­zić swo­je nie­za­do­wo­le­nie, zmu­szo­na była wkuć swe­go cza­su w in­ter­na­cie klasz­to­ru au­gu­sty­nek w zam­ku Gol­den­ste­in nie­opo­dal Sal­zbur­ga.

2

Co do tego, że mon­sieur De­lon się my­lił, nie było żad­nych wąt­pli­wo­ści. Romy Schne­ider była gwiaz­dą świa­to­wej sła­wy. W Hisz­pa­nii Dziew­częce lata kró­lo­wej przez nie­mal rok nie scho­dzi­ły z ekra­nów naj­wi­ęk­szych kin. W stycz­niu ubie­głe­go roku prze­je­cha­ła wzdłuż i wszerz Sta­ny Zjed­no­czo­ne Ame­ry­ki, pro­mu­jąc film o mło­dej kró­lo­wej Wik­to­rii. Wów­czas mia­ła oka­zję się prze­ko­nać, jak bar­dzo sław­na jest za oce­anem. W No­wym Jor­ku i Los An­ge­les wy­stąpi­ła ośmio­krot­nie w te­le­wi­zji w pro­gra­mach na żywo. Udzie­li­ła pi­ęćdzie­si­ęciu wy­wia­dów ra­dio­wych. Od­by­ła nie­zli­czo­ną ilo­ść spo­tkań z dzien­ni­ka­rza­mi pra­so­wy­mi oraz uczest­ni­czy­ła w dłu­gich se­sjach fo­to­gra­ficz­nych. Było tego tyle, że od ci­ągłe­go uśmie­cha­nia się bo­la­ły ją mi­ęśnie twa­rzy. Wzi­ęła też udział w balu w ope­rze na Man­hat­ta­nie. Mia­ła na­wet zdjęcia prób­ne w hol­ly­wo­odz­kiej wy­twór­ni Me­tro-Gol­dwyn-May­er. Była ci­ągle zmęczo­na, i to nie tyl­ko z po­wo­du ró­żni­cy cza­su. Jed­nak emo­cje spra­wia­ły, że ja­koś się trzy­ma­ła, gdyż wszyst­ko to było wręcz nie­wy­obra­żal­nie cu­dow­ne.

Cho­ciaż ro­dzi­ce byli ak­to­ra­mi fil­mo­wy­mi, Romy do czter­na­ste­go roku ży­cia nie zna­ła ich świa­ta ani z per­spek­ty­wy sta­nia przed ka­me­rą, ani tym bar­dziej za nią. Po­dzi­wia­ny i za­ra­zem uwiel­bia­ny przez nią prze­wa­żnie nie­obec­ny oj­ciec, Wolf Al­bach-Ret­ty, od­sze­dł od mat­ki, a tym sa­mym po­rzu­cił pi­ęcio­let­nią cór­kę i jej o dwa lata młod­sze­go bra­ta. Od tego mo­men­tu wi­dy­wa­ła go jesz­cze rza­dziej.

Mag­da Schne­ider wpraw­dzie bar­dzo dba­ła o nie­wiel­ką ro­dzi­nę, jed­nak mu­sia­ła pra­co­wać, co spra­wi­ło, że mo­gła zaj­mo­wać się Ro­se­ma­rie i Wol­fem-Die­te­rem tyl­ko pod­czas urlo­pu. Dla­te­go naj­bli­ższy­mi oso­ba­mi dla ma­łej dziew­czyn­ki byli dziad­ko­wie ze stro­ny mat­ki, miesz­ka­jący w Au­gs­bur­gu, gdzie dzia­dek pra­co­wał jako in­sta­la­tor, zaś bab­cia pro­wa­dzi­ła dom. By po­móc cór­ce w wy­cho­wa­niu dzie­ci, Schne­ide­ro­wie prze­pro­wa­dzi­li się do na­le­żące­go do Mag­dy wiej­skie­go dwor­ku Ma­rien­grund w Schönau nie­da­le­ko Berch­tes­ga­den, co spra­wi­ło, że Romy spędzi­ła dzie­ci­ństwo z dala od świa­ta, w któ­rym żyli i pra­co­wa­li ro­dzi­ce. Będąc pod­lot­kiem, zna­ła kino wy­łącz­nie jako widz. Kie­dy prze­by­wa­ła w in­ter­na­cie, za­kon­ni­ce od cza­su do cza­su po­zwa­la­ły jej na wy­pra­wę do Sal­zbur­ga do tego świa­ta ilu­zji.

Dziew­czyn­ka była człon­ki­nią szkol­nej gru­py te­atral­nej, w któ­rej dzia­ła­ła z ogrom­nym za­an­ga­żo­wa­niem. Wy­stępy na szkol­nej sce­nie mia­ły dla Romy duże zna­cze­nie, gdyż już od naj­młod­szych lat skry­cie ma­rzy­ła, że będzie ak­tor­ką. Rów­no­cze­śnie chcia­ła się na­uczyć ręko­dzie­ła ar­ty­stycz­ne­go. Za­wsze chęt­nie ob­da­ro­wy­wa­ła człon­ków ro­dzi­ny wła­sno­ręcz­nie ma­lo­wa­ny­mi ta­le­rza­mi, któ­re wy­cho­dzi­ły jej wy­jąt­ko­wo do­brze.

Ży­cie Romy zmie­ni­ło się ra­dy­kal­nie dwa dni po jej czter­na­stych uro­dzi­nach, kie­dy to mat­ka za­bra­ła ją na za­ku­py do Mo­na­chium. Oka­zją był jej ślub z za­mo­żnym ga­stro­no­mem z Ko­lo­nii, Han­sem Her­ber­tem Blat­zhe­imem. I tak oto obcy mężczy­zna na­gle stał się człon­kiem ro­dzi­ny, po czym szyb­ko prze­jął wszyst­kie ste­ry. Romy po­de­szła do tej zmia­ny prag­ma­tycz­nie i za­ak­cep­to­wa­ła oj­czy­ma. Za­częła zwra­cać się do nie­go dad­dy, mimo że od mo­men­tu za­mążpó­jścia mat­ka po­świ­ęca­ła jej jesz­cze mniej uwa­gi niż do­tych­czas, zmu­szo­na zaj­mo­wać się ta­kże mężem. Jed­nak wkrót­ce po­tem ich kon­tak­ty sta­ły się in­ten­syw­niej­sze i za­częły spędzać ze sobą wi­ęcej cza­su, niż Romy mo­gła so­bie wy­ma­rzyć. Po­cząt­kiem ta­kie­go sta­nu rze­czy była wspól­na her­ba­ta w holu wy­twor­ne­go ho­te­lu Bay­eri­scher Hof.

Wów­czas to Romy po raz pierw­szy była z mamą w tak ele­ganc­kim miej­scu i do tego na spo­tka­niu z re­ży­se­rem Han­sem Dep­pem, z któ­rym Mag­da Schne­ider wspó­łpra­co­wa­ła przy re­ali­za­cji no­we­go przed­si­ęw­zi­ęcia. Wte­dy też dziew­czyn­ka pierw­szy raz mia­ła do czy­nie­nia z kimś z ar­ty­stycz­ne­go świa­ta ro­dzi­ców, co – ma się ro­zu­mieć – było nie­zmier­nie eks­cy­tu­jące dla oso­by w jej wie­ku.

Pod­czas gdy do­ro­śli dys­ku­to­wa­li o tym, kogo ob­sa­dzić w roli fil­mo­wej cór­ki Mag­dy w Kie­dy znów za­kwit­ną bia­łe bzy, my­śli Romy krąży­ły wo­kół eg­za­mi­nów do Szko­ły Rze­mio­sł Ar­ty­stycz­nych. Do­pie­ro gdy pa­dło jej na­zwi­sko, do­ta­rło do niej, kogo mat­ka chcia­ła­by wi­dzieć w fil­mie u swe­go boku.

Zdjęcia prób­ne zor­ga­ni­zo­wa­no w Ge­isel­ga­ste­ig, po nich na­stąpi­ły ko­lej­ne w Ber­li­nie Za­chod­nim. Tym spo­so­bem, nie prze­kra­cza­jąc ni­g­dy pro­gu szko­ły fil­mo­wej, Romy na­gle sta­ła się ak­tor­ką. Po­cząt­ki oka­za­ły się za­dzi­wia­jąco ła­twe, gdyż mia­ła zna­ko­mi­tą pa­mi­ęć i szyb­ko przy­swa­ja­ła tek­sty, po­słusz­nie wy­ko­ny­wa­ła po­le­ce­nia re­ży­se­ra, ka­me­rzy­sty i re­ali­za­to­ra świa­tła, a po­nad­to gra­ła samą sie­bie – ład­ną, mło­dą, pe­łną na­tu­ral­ne­go uro­ku dziew­czyn­kę, ema­nu­jącą cie­płem i ser­decz­no­ścią.

Nikt się nie spo­dzie­wał, że osi­ągnie suk­ces. A już naj­mniej ona sama. Nikt też z za­an­ga­żo­wa­nych w re­ali­za­cję ko­lej­ne­go fil­mu, w któ­rym Romy po raz pierw­szy za­gra­ła głów­ną po­stać, nie spo­dzie­wał się aż tak ogrom­ne­go za­chwy­tu, jaki wzbu­dzi­ła w roli mło­dziut­kiej an­giel­skiej kró­lo­wej Wik­to­rii. Nie­spe­łna rok pó­źniej na ekra­ny wsze­dł wiel­ki prze­bój ka­so­wy Sis­si[1]. Wte­dy Romy Schne­ider była już wiel­ką gwiaz­dą w Niem­czech i Au­strii. Nie­co pó­źniej zdo­by­ła po­pu­lar­no­ść ta­kże w in­nych kra­jach.

Ja­dąc wraz z mat­ką z lot­ni­ska Orly do ho­te­lu Geo­r­ge V, znaj­du­jące­go się w ósmym ar­ron­dis­se­ment[2] Pa­ry­ża, była jed­ną z naj­po­pu­lar­niej­szych na świe­cie mło­dych ak­to­rek fil­mo­wych. I to wła­śnie sła­wa sta­no­wi­ła po­wód za­an­ga­żo­wa­nia jej przez Mi­che­la Sa­frę, choć naj­wy­ra­źniej jej fran­cu­ski ko­le­ga miał na tę kwe­stię zgo­ła od­mien­ny po­gląd.

– Skąd oni wy­trza­snęli tego ca­łe­go Ala­ina De­lo­na? – Romy wes­tchnęła na myśl o cha­mie, któ­ry za­pew­ne je­chał do mia­sta in­nym sa­mo­cho­dem. Albo me­trem. Nie mia­ła po­jęcia, czym wra­cał z Orly.

– Zna­la­zł go twój re­ży­ser – wy­ja­śni­ła spo­koj­nie mat­ka. – Zresz­tą po obej­rze­niu zdjęć prób­nych ca­łko­wi­cie się zgo­dzi­łam z wy­bo­rem Pier­re’a Ga­spar­da-Hu­ita. Ala­in De­lon jest zu­pe­łnie nie­zna­ny. Tym sa­mym spe­łnia wa­ru­nek, któ­ry po­sta­wi­łam, go­dząc się na twój udział w tym fil­mie i wspó­łpra­cę z tobą. Robi też do­bre wra­że­nie. A co naj­istot­niej­sze, zna­ko­mi­cie pre­zen­tu­je się w mun­du­rze jako pod­po­rucz­nik Lo­bhe­imer. Poza tym wy­da­je się, że jest dość uta­len­to­wa­ny.

– Uta­len­to­wa­ny? – W gło­sie Romy wy­brzmiał sar­kazm. – A co to niby za ta­lent?

– Ak­tor­ski, ma się ro­zu­mieć. – Mag­da po­gła­dzi­ła z czu­ło­ścią rękę cór­ki. – Nie de­ner­wuj się tak, po­cze­kaj.

Cier­pli­wo­ść nie była moc­ną stro­ną Romy. Jed­no­cze­śnie dziew­czy­na zda­wa­ła so­bie spra­wę, że nie wpły­nie na zmia­nę de­cy­zji o ak­to­rach za­an­ga­żo­wa­nych przez re­ży­se­ra. Mimo to za­uwa­ży­ła z wy­rzu­tem:

– I co z tego, że jest się gwiaz­dą, sko­ro nie ma się żad­ne­go wpły­wu na ob­sa­dę!

– Skądże zno­wu! Prze­cież mamy to za­gwa­ran­to­wa­ne od­po­wied­nim za­pi­sem w umo­wie – za­prze­czy­ła Mag­da.

Romy pu­ści­ła jej stwier­dze­nie mimo uszu.

– Chcia­ła­bym móc po­sta­wić na swo­im i po­now­nie za­grać ra­zem z Hor­stem Bu­ch­hol­zem – la­men­to­wa­ła. – Wiesz, jak lu­bię z nim pra­co­wać.

Nie zdąży­ła jed­nak sko­ńczyć zda­nia, a już wie­dzia­ła, że wspo­mi­na­jąc mło­de­go nie­miec­kie­go gwiaz­do­ra, po­pe­łni­ła błąd.

Horst Bu­ch­holz był dla niej ni­czym pro­myk sło­ńca w sza­rzy­źnie dnia co­dzien­ne­go. Po­dob­nie jak na po­cząt­ku jej ka­rie­ry mło­dy wie­de­ński asy­stent re­ży­se­ra, Her­mann Le­it­ner, w któ­rym się za­du­rzy­ła pod­czas kręce­nia Dziew­częcych lat kró­lo­wej. Lecz wszyst­kie jej pra­gnie­nia po­zo­sta­ły nie­ste­ty w sfe­rze nie­win­nych ma­rzeń, gdyż na ka­żdym kro­ku to­wa­rzy­szy­ła jej mat­ka. Nie­dłu­go po­tem, na balu fil­mow­ców w Mo­na­chium, po­zna­ła au­striac­kie­go nar­cia­rza al­pej­skie­go, To­nie­go Sa­ile­ra. I choć był wie­lo­krot­nym mi­strzem świa­ta oraz mi­strzem olim­pij­skim, to w wy­twor­nym to­wa­rzy­stwie sław, w któ­rym Romy czu­ła się jak ryba w wo­dzie, po­ru­szał się wy­jąt­ko­wo nie­po­rad­nie. Na szczęście, zna­jąc pro­stac­ki ty­rol­ski ak­cent, z ja­kim mó­wił, była w sta­nie go zro­zu­mieć. To spo­wo­do­wa­ło, że cały wie­czór spędzi­li ra­zem, roz­ma­wia­jąc, śmie­jąc się, dow­cip­ku­jąc i wy­bor­nie się ba­wi­ąc.

Na­stęp­ne­go dnia umó­wi­li się na obiad – na­tu­ral­nie w to­wa­rzy­stwie ma­mu­si – co spra­wi­ło, że z obie­cu­jąco za­po­wia­da­jące­go się flir­tu i tym ra­zem nic nie wy­szło.

Na­to­miast z Hor­stem Bu­ch­hol­zem spra­wa mia­ła się ina­czej. Romy wy­stąpi­ła z nim w dwóch fil­mach; spędza­li wte­dy ze sobą mnó­stwo cza­su, co spra­wi­ło, że po­mi­mo sta­łej obec­no­ści ma­mu­śki w ko­ńcu zo­sta­li przy­ja­ció­łmi.

Wy­wo­dzący się z ubo­giej dziel­ni­cy, świa­ta zu­pe­łnie jej ob­ce­go, nie­oby­ty i w od­ró­żnie­niu od niej źle wy­cho­wa­ny ber­li­ńczyk wy­wa­rł na niej ogrom­ne wra­że­nie swo­im ro­bot­ni­czym po­cho­dze­niem. Wy­glądał i pre­zen­to­wał się zna­ko­mi­cie. Był eks­cy­tu­jący pod ka­żdym względem. Dla Romy uosa­biał re­wo­lu­cjo­ni­stę, śmia­ło i pew­nie zmie­rza­jące­go pro­sto do celu, to jest zdo­by­cia mi­ędzy­na­ro­do­wej sła­wy. W Niem­czech zna­li go prak­tycz­nie wszy­scy po tym, jak za­grał głów­ną rolę w Chu­li­ga­nach. Wi­ęk­szo­ść wi­dzia­ła w nim nie­miec­kie­go Ja­me­sa De­ana. Jego poza bez­względ­no­ści i nie­świa­do­me­go okru­cie­ństwa fa­scy­no­wa­ła Romy o wie­le bar­dziej niż sta­ran­nie wy­re­tu­szo­wa­ny ob­raz za­ro­zu­mia­łe­go przy­stoj­nia­ka po­kro­ju Ala­ina De­lo­na. W ko­ńcu dzie­lące ich ró­żni­ce spo­wo­do­wa­ły mi­ędzy nimi roz­dźwi­ęk. Hot­tie, jak na­zy­wa­li go przy­ja­cie­le i ro­dzi­na, za­rzu­cił jej, że nie jest w sta­nie go zro­zu­mieć, gdyż po­cho­dzi z zu­pe­łnie in­nej war­stwy spo­łecz­nej...

– Horst Bu­ch­holz sta­now­czo nie wcho­dzi w grę. – W jej my­śli wda­rł się głos mat­ki, przy czym nie wia­do­mo było, co Mag­da chcia­ła przez to wy­ra­zić.

Tak czy siak, Romy nie mia­ła po­jęcia, co od­po­wie­dzieć, dla­te­go na­dal pa­trzy­ła w mil­cze­niu przez okno. Tym­cza­sem wy­so­kie kre­do­wo­bia­łe fron­ty miesz­cza­ńskich ka­mie­nic w czter­na­stym ar­ron­dis­se­ment ustąpi­ły miej­sca szla­chet­niej­szym bu­dow­lom siód­mej dziel­ni­cy. W dali wi­dać było zło­tą ko­pu­łę ko­ścio­ła In­wa­li­dów. Romy wie­dzia­ła, że gdy tyl­ko znaj­dą się na dru­gim brze­gu Se­kwa­ny, za­raz zo­ba­czą wie­żę Eif­fla i będą ją mi­jać. Zna­ła tra­sę z lot­ni­ska w kie­run­ku Pól Eli­zej­skich, za­chwy­ca­ła się nią za ka­żdym ra­zem od pierw­sze­go po­by­tu w Pa­ry­żu przed dwo­ma laty...

– Była też mowa o mło­dym An­gli­ku. Cho­dzi­ło o Ro­ge­ra Mo­ore’a. Ale on jest dla cie­bie za sta­ry. Prze­kro­czył już trzy­dziest­kę. A Ala­in De­lon nie tyl­ko jest atrak­cyj­ny, lecz ta­kże ide­al­nie pa­su­je wie­ko­wo, bo jest za­le­d­wie trzy lata star­szy od cie­bie. I to prze­wa­ży­ło, po­nie­waż młod­szy part­ner jest zde­cy­do­wa­nia lep­szy.

„Być może De­lon jest ulu­bie­ńcem wszyst­kich te­ścio­wych”, prze­mknęło Romy przez myśl. Co za nu­dziarz.

– Z An­gli­kiem przy­naj­mniej mo­gła­bym po­roz­ma­wiać – od­burk­nęła.

– Fakt, mó­wisz po an­giel­sku znacz­nie le­piej od nie­go. Ale prze­cież twój fran­cu­ski wca­le nie jest zno­wu taki zły.

– Tak, ma­mu­śku – przy­zna­ła po­słusz­nie Romy. Cóż in­ne­go mo­gła po­wie­dzieć?

Przy­ci­snęła nos do szy­by i ze sku­pie­niem ob­ser­wo­wa­ła bu­dzący re­spekt mur, któ­ry oka­lał szko­łę woj­sko­wą, a na­stęp­nie wie­żę Eif­fla i pont d’Iéna, łączący oba brze­gi Se­kwa­ny.

Za­częło pa­dać. Kro­ple desz­czu spły­wa­ły po szy­bie. Pa­trząc na za­ma­za­ny kra­jo­braz, Romy ma­rzy­ła o pa­ry­skiej wio­śnie. Ta­kiej jak w ubie­głym roku, pod­czas kręce­nia fil­mu z Hor­stem Bu­ch­hol­zem, kie­dy to za­ko­cha­ła się nie tyl­ko w Pa­ry­żu. Nie przy­pusz­cza­ła wów­czas, że po­wrót do uko­cha­ne­go mia­sta będzie taki przy­gnębia­jący.

3

Kon­fe­ren­cja pra­so­wa. Spo­tka­nia z re­ży­se­rem. Pró­by. Romy do­sko­na­le zna­ła pro­ce­du­ry przy­go­to­wań do pro­duk­cji fil­mu. Samo kręce­nie za­my­ka­ło się prze­wa­żnie w dwóch mie­si­ącach i mu­sia­ło zo­stać do­kład­nie zor­ga­ni­zo­wa­ne, żeby za­rów­no w Pa­ry­żu, jak i w Wied­niu zdjęcia prze­bie­gły zgod­nie z usta­lo­nym har­mo­no­gra­mem. Za wszel­ką cenę na­le­ża­ło uni­kać wszel­kich kom­pli­ka­cji i wzro­stu za­ło­żo­nych w bu­dże­cie kosz­tów. Dla­te­go wszyst­ko wy­ma­ga­ło do­kład­ne­go za­pla­no­wa­nia co do mi­nu­ty. Ta­kże to nie było dla Romy ni­czym no­wym i nie trze­ba jej było co do tego prze­ko­ny­wać. I w ate­lier, i w ple­ne­rze pra­co­wa­ła pre­cy­zyj­nie ni­czym szwaj­car­ski ze­ga­rek. Dla­te­go też była pew­na, że je­śli o nią cho­dzi, wszyst­ko pój­dzie jak na­le­ży i zo­sta­nie zre­ali­zo­wa­ne w za­ło­żo­nym cza­sie.

Na­to­miast nie mia­ła po­jęcia, jak za­cho­wa się jej part­ner. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że nie zy­ska­ła jego sym­pa­tii, po­dob­nie jak on jej.

Przy­naj­mniej w tym punk­cie wspó­łgra­li. Na tę myśl tro­chę jej ulży­ło. To nie do po­my­śle­nia, żeby mia­ła la­tać za tym go­gu­siem.

– Chcie­li­by­śmy z Ala­inem za­pro­sić pa­nią wie­czo­rem. – Przez ota­cza­jący ją nie­zro­zu­mia­ły gwar dys­ku­tu­jących w ho­te­lo­wym holu fil­mow­ców prze­bił się miły głos Je­ana-Clau­de’a Bria­ly’ego, mó­wi­ące­go z uro­czym fran­cu­skim ak­cen­tem. – Je­śli nie ma pani żad­nych pla­nów na dzi­siej­szy wie­czór, chcie­li­by­śmy za­brać pa­nią do Lido.

Za­sko­czo­na za­nie­mó­wi­ła.

– Ma się ro­zu­mieć, za­pro­sze­nie do­ty­czy rów­nież pani ma­man – do­dał po­spiesz­nie.

– Tak – od­po­wie­dzia­ła z oci­ąga­niem, co za­brzmia­ło ra­czej jak py­ta­nie, a nie po­twier­dze­nie. Praw­dę po­wie­dziaw­szy, w tym mo­men­cie sama nie wie­dzia­ła, cze­go chce.

– W Lido po ko­la­cji za­wsze od­by­wa się do­sko­na­ła re­wia, któ­rą na­praw­dę war­to zo­ba­czyć – prze­ko­ny­wał Bria­ly, wi­dząc jej nie­zde­cy­do­wa­nie. – Gwiaz­dą pro­gra­mu będzie nie­miec­ki duet, dwie mło­de dziew­czy­ny, słyn­ne sio­stry Kes­sler. Je­stem pe­wien, że się pani spodo­ba­ją. To bli­źniacz­ki. Ale może ich sła­wa nie jest aż tak wiel­ka jak pani, ma­de­mo­isel­le?

– Ależ jest, jest – za­pew­ni­ła po­spiesz­nie z uśmie­chem. – Na­tu­ral­nie, że chęt­nie obej­rzę przed­sta­wie­nie.

– Vo­ilà. – Roz­pro­mie­nił się na jej za­pew­nie­nie. – A za­tem je­ste­śmy umó­wie­ni na ren­dez-vous.

– Po­in­for­mu­ję mamę.

*

Idąc wie­czo­rem w to­wa­rzy­stwie mat­ki w stro­nę rzęsi­ście oświe­tlo­ne­go nie­zli­czo­ną ilo­ścią re­flek­to­rów we­jścia do słyn­ne­go na ca­łym świe­cie te­atru va­ri­été na Po­lach Eli­zej­skich, za­da­wa­ła so­bie w du­chu py­ta­nie, co, u dia­bła, skło­ni­ło ją do przy­jęcia za­pro­sze­nia.

Oczy­wi­ście lu­bi­ła spędzać czas w to­wa­rzy­stwie. Mia­ła prze­cież dzie­wi­ęt­na­ście lat, a w tym wie­ku wszyst­kie dziew­czy­ny chęt­nie wy­cho­dzą wie­czo­ra­mi. Nu­dzi­ły ją for­mal­ne wy­stąpie­nia u boku mat­ki, jak rów­nież wi­zy­ty w lo­ka­lach w to­wa­rzy­stwie oj­czy­ma. Hans Her­bert Blat­zhe­im po­sia­dał kil­ka­dzie­si­ąt re­stau­ra­cji, ba­rów oraz noc­nych klu­bów. Nie­mal we wszyst­kich już była, by­wa­ła lub mu­sia­ła być, gdyż zdjęcie Romy Schne­ider sta­no­wi­ło do­sko­na­łą re­kla­mę dla ka­żde­go z tych przy­byt­ków.

Po­cząt­ko­wo po ko­la­cji w Lido spo­dzie­wa­ła się cze­goś in­ne­go, od­mien­ne­go od wszyst­kie­go, co do tej pory zna­ła. Szyb­ko jed­nak do­szła do wnio­sku, że wy­twór­nia fil­mo­wa z pew­no­ścią za­dba­ła o po­ja­wie­nie się od­po­wied­niej licz­by re­por­te­rów, ma­jących sfo­to­gra­fo­wać przy­szłą parę ko­chan­ków fil­mo­wych na za­ara­nżo­wa­nym przez Je­ana-Clau­de’a Bria­ly’ego ren­dez-vous. A za­tem będzie to wie­czór po­dob­ny do in­nych, choć z dru­giej stro­ny ja­kże ró­żni­ący się od tych, któ­re były udzia­łem jej ró­wie­śni­czek i w ja­kich nie dane jej było uczest­ni­czyć.

Od pew­ne­go cza­su co­raz częściej prze­cho­dzi­ło jej przez myśl, że musi zmie­nić swo­je ży­cie. Mia­ła dzie­wi­ęt­na­ście lat, a to ozna­cza­ło, że po­win­na wresz­cie za­cząć sama de­cy­do­wać o so­bie. W ko­ńcu się usa­mo­dziel­nić. Z jed­nej stro­ny nie mo­gła być wiecz­nie ste­ro­wa­ną przez mat­kę i oj­czy­ma ma­rio­net­ką. Z dru­giej zaś bar­dzo jej za­le­ża­ło na po­mo­cy i wspar­ciu ro­dzi­ny. Okrop­ne było też wy­obra­że­nie, że wol­no­ść mia­ła­by oku­pić utra­tą mi­ło­ści mat­ki. Dla­te­go za­wsze ule­ga­ła pro­śbom ro­dzi­ców, lecz z cza­sem sta­wa­ło się to co­raz trud­niej­sze i co­raz bar­dziej uci­ążli­we. Z bie­giem lat co­raz go­rzej zno­si­ła ko­niecz­no­ść pod­po­rząd­ko­wa­nia się ich ży­cze­niom.

Dzi­siej­sze spo­tka­nie z Ala­inem De­lo­nem i Je­anem-Clau­de’em Bria­lym w żad­nym ra­zie nie mia­ło być prze­ja­wem bun­tu z jej stro­ny. Wręcz prze­ciw­nie; uwa­ża­ła, że ich wspól­ne wy­jście będzie do­brze ode­bra­ne za­rów­no przez pro­du­cen­ta, jak i re­ży­se­ra i że tym sa­mym spe­łni ich ocze­ki­wa­nia. Po­nad­to mia­ła na­dzie­ję le­piej po­znać swo­je­go part­ne­ra fil­mo­we­go i na­wi­ązać har­mo­nij­no-ko­le­że­ński układ, któ­ry z pew­no­ścią uła­twi­łby im wspó­łpra­cę. Romy ni­g­dy jesz­cze nie prze­ży­ła tak sta­now­cze­go od­rzu­ce­nia przez ak­to­ra, z któ­rym mia­ła pra­co­wać. Do­tych­czas było dla niej oczy­wi­ste, że ko­bie­ta i mężczy­zna wspól­nie wy­stępu­jący przed ka­me­rą są po­nie­kąd z na­tu­ry rze­czy do­bry­mi przy­ja­ció­łmi. Do­kład­nie ta­kiej re­la­cji ocze­ki­wa­ła też od wszyst­kich uczest­ni­ków eki­py za­an­ga­żo­wa­nych w pro­duk­cję fil­mu. I je­śli za­przy­ja­źnie­niu się z Ala­inem De­lo­nem miał po­móc wspól­ny wy­pad do Lido, była go­to­wa sko­rzy­stać z za­pro­sze­nia.

Lido oka­za­ło się ele­ganc­kim lo­ka­lem w sty­lu sta­ro­mod­ne­go te­atru re­wio­we­go. Sto­ły z wy­god­ny­mi ta­pi­ce­ro­wa­ny­mi krze­sła­mi i nie­wiel­kie ka­na­py two­rzy­ły pó­ło­krąg wo­kół sce­ny. Były też ni­sze. Na ka­żdym sto­li­ku sta­ła lamp­ka za­pew­nia­jąca przy­tłu­mio­ne oświe­tle­nie w to­nącej w pó­łm­ro­ku sali te­atral­nej. „I po­ma­ga­jąca tra­fić do ta­le­rza z je­dze­niem”, do­da­ła w my­ślach Romy.

Or­kie­stra gra­ła do ta­ńca fran­cu­skie pio­sen­ki oraz me­lo­dyj­ny swing, a nie jak za­zwy­czaj jazz. Nie było też rock’n’rol­la. Na znaj­du­jącym się tuż pod sce­ną par­kie­cie ele­ganc­kie pary po­ru­sza­ły się wol­no w ryt­mie wal­ca. Wszyst­kie pa­nie mia­ły na so­bie suk­nie kok­taj­lo­we, zaś pa­no­wie smo­kin­gi. Krążący po­mi­ędzy re­stau­ra­cyj­ną kuch­nią a salą kel­ne­rzy we fra­kach oraz dłu­gich bia­łych far­tu­chach roz­no­si­li ogrom­ne pó­łmi­ski z owo­ca­mi mo­rza i na­pe­łnia­li kie­lisz­ki szam­pa­nem. Wszyst­ko spra­wia­ło wra­że­nie nie­zmier­nie wy­twor­ne­go i nie­praw­do­po­dob­nie dro­gie­go. Na ten wi­dok Romy za­da­ła so­bie w du­chu py­ta­nie, ja­kim cu­dem ci dwaj nie­zna­ni ak­to­rzy mo­gli so­bie po­zwo­lić na taki luk­sus. Do­szła do wnio­sku, że z pew­no­ścią za wszyst­ko pła­cił pro­du­cent fil­mu.

De­lon i Bria­ly sie­dzie­li już przy za­re­zer­wo­wa­nym dla nich sto­li­ku, do któ­re­go kie­row­nik sali pro­wa­dził Romy i Mag­dę. Ma się ro­zu­mieć, obaj byli w wie­czo­ro­wych gar­ni­tu­rach. Po­dob­nie jak na lot­ni­sku De­lon i tym ra­zem spra­wiał wra­że­nie prze­sad­nie wy­stro­jo­ne­go i nad­mier­nie wy­mu­ska­ne­go. „Gdy­by ten typ ubie­rał się jak mężczy­zna w jego wie­ku i nie ob­no­sił się przez cały czas z taką śmier­tel­ną po­wa­gą, spra­wia­łby znacz­nie lep­sze wra­że­nie”, po­my­śla­ła Romy, po­da­jąc mu dłoń.

– Bon­so­ir – po­wie­dzia­ła na przy­wi­ta­nie.

– Jo ciem ko­chom – oznaj­mił z gro­bo­wą miną Ala­in De­lon po nie­miec­ku.

– Co ta­kie­go? – Za­sko­czo­na cof­nęła dłoń.

– Pana przy­ja­ciel po­czy­na so­bie wy­jąt­ko­wo od­wa­żnie – zwró­ci­ła się Mag­da do Bria­ly’ego, kwi­tu­jąc gafę wy­ro­zu­mia­łym uśmie­chem god­nym kró­lo­wej mat­ki.

– Na­uczy­łem Ala­ina tego zda­nia. – Bria­ly uśmiech­nął się za­kło­po­ta­ny. – Ale naj­wi­docz­niej coś mu się po­my­li­ło...

Po tym stwier­dze­niu po­mi­ędzy ak­to­ra­mi na­stąpi­ła szyb­ka, pro­wa­dzo­na pó­łgło­sem po fran­cu­sku wy­mia­na zdań, z któ­rej Romy nie ro­zu­mia­ła ani sło­wa.

– Bar­dzo się cie­szy­my, że mo­gły pa­nie przy­jść. – Bria­ly wresz­cie zwró­cił się bez­po­śred­nio do nich. – To wła­śnie Ala­in pró­bo­wał pani po­wie­dzieć, ma­de­mo­isel­le. Tyl­ko tyle, nic wi­ęcej.

– No tak... – Romy przy­gry­zła dol­ną war­gę. Ten nie­for­tun­ny po­czątek ko­le­że­ńskiej ko­la­cji, któ­rej ce­lem mia­ło być na­wi­ąza­nie przy­ja­znych kon­tak­tów, jesz­cze po­gor­szył jej już i tak nie­na­dzwy­czaj­ny na­strój. Dla­te­go też rzu­ca­jąc prze­lot­ne spoj­rze­nie swo­je­mu part­ne­ro­wi fil­mo­we­mu, do­da­ła: – Na­wet mi przez myśl nie prze­szło, że mon­sieur De­lon za­mie­rzał po­wie­dzieć coś wi­ęcej.

– Może by­śmy usie­dli? – za­pro­po­no­wa­ła Mag­da, pró­bu­jąc ra­to­wać sy­tu­ację.

A że py­ta­nie było z grun­tu re­to­rycz­ne, nie cze­ka­jąc na od­po­wie­dź, usia­dła na naj­bli­ższym krze­śle, któ­re sto­jący obok usłu­żny kie­row­nik sali zdążył w mi­ędzy­cza­sie od­su­nąć.

Przy sto­le na­dal pa­no­wa­ła na­pi­ęta at­mos­fe­ra. De­lon za­mó­wił szam­pa­na, nie wie­dząc, czy w za­ist­nia­łej sy­tu­acji wy­star­czy jed­na bu­tel­ka. Szyb­ko do­sze­dł do wnio­sku, że chy­ba jed­nak nie, gdy za­uwa­żył Romy opró­żnia­jącą pierw­szy kie­li­szek jed­nym hau­stem, jak­by to była le­mo­nia­da, by do­dać so­bie ani­mu­szu i po­pra­wić fa­tal­ne sa­mo­po­czu­cie. Na­stęp­ną lamp­kę po­pi­ja­ła już wol­niej. A że Mag­da i Bria­ly rów­nież ocho­czo za­częli się ra­czyć wy­bor­nym trun­kiem, wkrót­ce trze­ba było za­mó­wić dru­gą bu­tel­kę, a po niej jesz­cze trze­cią. Na ży­cze­nie De­lo­na przy­nie­sio­no dwa ogrom­ne pó­łmi­ski owo­ców mo­rza, za któ­re Romy za­bra­ła się z du­żym ape­ty­tem. Wi­dząc to, jej fil­mo­wy part­ner do­dat­ko­wo za­mó­wił im­por­to­wa­ny ka­wior.

Si­ęga­jąc po ko­lej­ny kie­li­szek, Romy po­chwy­ci­ła kry­tycz­ne spoj­rze­nie mat­ki, lecz je zi­gno­ro­wa­ła. Ja­dła i piła, pró­bu­jąc do­brze się ba­wić. Jed­nak do po­pra­wy na­stro­ju po­trze­ba jej było cze­goś wi­ęcej niż ku­li­nar­nych spe­cja­łów i al­ko­ho­lu. Roz­mo­wa ku­la­ła, gdyż od­by­wa­ła się za po­śred­nic­twem Bria­ly’ego, co naj­wy­ra­źniej nu­dzi­ło De­lo­na, mimo że to wła­śnie on był naj­wi­ęk­szym nu­dzia­rzem w tym to­wa­rzy­stwie. Romy za­uwa­ży­ła, że Bria­ly kil­ka­krot­nie sztur­chał przy­ja­cie­la w bok, a gdy to nie po­mo­gło, kop­nął go w kost­kę, na co De­lon aż pod­sko­czył ni­czym ra­żo­ny prądem, o mało nie wy­wra­ca­jąc sto­łu.

Za­sto­so­wa­ny przez Bria­ly’ego śro­dek wresz­cie od­nió­sł za­mie­rzo­ny sku­tek, gdyż Ala­in wstał i skło­nił się prze­pi­so­wo przed Romy.

– Dan­sez avec moi! – burk­nął opry­skli­wie, po czym do­dał swo­im za­baw­nym an­giel­skim: – Dan­ce with me! – Ta­kże to zda­nie wca­le nie za­brzmia­ło uprzej­mie.

Wtem ośle­pił ją błysk fle­szy. Naj­wy­ra­źniej obec­ni na sali fo­to­re­por­te­rzy tyl­ko cze­ka­li na jej ta­niec z part­ne­rem fil­mo­wym. No cóż, jak­kol­wiek by było, wi­ru­jąca na par­kie­cie para głów­nych bo­ha­te­rów sta­no­wi­ła ulu­bio­ny te­mat fo­to­gra­fii. Było to zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej ce­nio­ne ujęcie, ja­kie mo­gło się tra­fić przed roz­po­częciem kręce­nia fil­mu, i Romy do­sko­na­le o tym wie­dzia­ła.

Or­kie­stra za­gra­ła La vie en rose Édith Piaf. Romy o wie­le bar­dziej wo­la­ła­by ta­ńczyć w rytm tej prze­pi­ęk­nej pio­sen­ki o mi­ło­ści w ra­mio­nach in­ne­go mężczy­zny. Wci­ąż mia­ła w pa­mi­ęci nie­mal iden­tycz­ną sce­nę po­mi­ędzy nią a Hor­stem Bu­ch­hol­zem, tuż przed roz­po­częciem zdjęć do ich pierw­sze­go wspól­ne­go fil­mu. Ale za­ra­zem ja­kże ró­żną od tej...

Ze względu na mło­dy wiek osiem­na­sto­let­niej pa­sier­bi­cy i part­ne­ru­jące­go jej w fil­mie Ro­bin­son nie po­wi­nien umrzeć dwu­dzie­sto­trzy­let­nie­go ak­to­ra Hans Her­bert Blat­zhe­im zwo­łał na po­po­łud­nie kon­fe­ren­cję pra­so­wą. Spo­tka­nie mia­ło się od­być w na­le­żącym do nie­go noc­nym lo­ka­lu Tabu przy mo­na­chij­skiej Le­opold­stra­ße, zna­nym rów­nież jako Piw­ni­ca Eg­zy­sten­cja­li­stów. Wie­czo­ra­mi no­si­ło się tu czar­ny golf, słu­cha­ło jaz­zu i ta­ńczy­ło jit­ter­bu­ga. I choć pora dnia była nie­od­po­wied­nia, wy­da­wa­ło się, że będą to wła­ści­we ku­li­sy dla dwoj­ga mło­dych lu­dzi, któ­rzy obec­nie – ka­żde na swój spo­sób – byli w Niem­czech naj­bar­dziej lu­bia­ny­mi i za­ra­zem naj­po­pu­lar­niej­szym ak­to­ra­mi fil­mo­wy­mi.

Romy czu­ła się zde­gra­do­wa­na do roli ma­łej dziew­czyn­ki, któ­rej nie wol­no prze­by­wać ra­zem z do­ro­sły­mi. Mimo to jak za­wsze pod­po­rząd­ko­wa­ła się oj­czy­mo­wi i jej ule­gło­ść zo­sta­ła na­gro­dzo­na.

Hor­sta Bu­ch­hol­za zna­ła je­dy­nie ze zdjęć, po­dob­nie jak ka­żda dziew­czy­na w jej wie­ku. Wie­dzia­ła, że wy­gląda cu­dow­nie. Po­dob­nie jak zde­cy­do­wa­na wi­ęk­szo­ść na­sto­la­tek czy­ta­ła wszyst­ko o jego ka­rie­rze za­wo­do­wej i o nim sa­mym. Stąd wie­dzia­ła, że uro­dził się w Ber­li­nie jako nie­ślub­ne dziec­ko i wy­cho­wał w ro­dzi­nie za­stęp­czej. Bu­ch­holz wca­le nie ukry­wał, że jego ro­dzi­ce byli pro­sty­mi ro­bot­ni­ka­mi.

Był zna­ko­mi­tym ak­to­rem. Romy mia­ła oka­zję po­dzi­wiać go w Chu­li­ga­nach. Te­raz, przed pierw­szym spo­tka­niem, czu­ła ucisk w żo­łąd­ku i mia­ła lek­kie mdło­ści.

I wtem na kon­fe­ren­cji pra­so­wej w Tabu po­ja­wił się jej idol – non­kon­for­mi­stycz­ny, mło­dy mężczy­zna w dżin­sach, bia­łej ko­szu­li i skó­rza­nej kurt­ce, jak­by chciał udo­wod­nić, że fak­tycz­nie jest nie­miec­kim Ja­me­sem De­anem. Jego nie­bie­skie oczy błysz­cza­ły ni­czym całe roz­gwie­żdżo­ne nie­bo.

– Byle nie walc – oznaj­mił. – Nie mam za­mia­ru ta­ńczyć z tobą wal­ca.

Romy spe­szy­ło, że od razu prze­sze­dł na ty, jak­by byli co naj­mniej do­bry­mi zna­jo­my­mi. Jego sta­now­cze oświad­cze­nie wy­trąci­ło ją z rów­no­wa­gi i spra­wi­ło, że po­czu­ła się bez­rad­na. Ale spodo­ba­ła jej się jego pew­no­ść sie­bie.

– W ta­kim ra­zie za­ta­ńczy­my coś in­ne­go – zgo­dzi­ła się bez na­my­słu.

– Sądzi­łem, że znasz wy­łącz­nie wal­ca. A umiesz ta­ńczyć bo­ogie-wo­ogie?

Przy­pusz­czal­nie było to py­ta­nie. W ka­żdym ra­zie mo­żna było się tego spo­dzie­wać po jego pro­wo­ka­cyj­nym wy­stąpie­niu. Jed­no­cze­śnie spra­wiał wra­że­nie szcze­re­go i... sym­pa­tycz­ne­go. Dla­te­go też od­po­wie­dzia­ła bez ce­re­gie­li:

– Przy­pusz­czam, że tak.

– No to w ta­kim ra­zie po­ka­żmy tym pi­sma­kom, co po­tra­fi dzi­siej­sza mło­dzież – po­wie­dział z uśmie­chem.

Na­gle Romy ogar­nęło nie­zna­ne do­tąd uczu­cie. Mu­zy­ka prze­nik­nęła ją do głębi, wy­pe­łnia­jąc jej cia­ło od pal­ców stóp aż po sam czu­bek gło­wy i sta­jąc się jak­by jego częścią. Było to zu­pe­łnie nowe do­zna­nie. Sza­le­ńcze wi­ro­wa­nie na par­kie­cie w rytm mu­zy­ki z tym Hu­nem da­wa­ło nie­wia­ry­god­ne po­czu­cie swo­bo­dy i wol­no­ści. Ogar­ni­ęta ra­do­ścią, dzi­ęko­wa­ła w du­chu Panu Bogu, że cho­ciaż mie­rzy­ła za­le­d­wie metr sze­śćdzie­si­ąt dwa, wło­ży­ła ba­le­ri­ny, a nie czó­łen­ka na wy­so­kich ob­ca­sach.

Pró­bu­jąc ła­pać od­dech, w pe­łni zda­wa­ła się na part­ne­ra, da­jąc się pro­wa­dzić, na­śla­du­jąc jego ru­chy, wy­ko­nu­jąc sza­lo­ne ob­ro­ty i ca­łko­wi­cie za­tra­ca­jąc się w rock’n’rol­lu. Wy­da­wa­ło jej się, że kró­lo­wa Wik­to­ria i ce­sa­rzo­wa Sisi na­gle znik­nęły, jak­by ni­g­dy ich nie było. Czu­ła, że do­pie­ro te­raz gra swo­ją ży­cio­wą rolę. Wresz­cie mo­gła za­cho­wy­wać się jak zwy­czaj­na mło­da dziew­czy­na. Wresz­cie nie mu­sia­ła grać ślicz­nej, do­brze wy­cho­wa­nej, nie­co pulch­nej wie­de­ńskiej pa­nien­ki. Od­no­si­ła wra­że­nie, że za­cho­dzi w niej prze­mia­na. Coś na kszta­łt ma­łej re­wo­lu­cji.

Na­stęp­nie Hun po­ci­ągnął ją w stro­nę or­kie­stry, po czym wsze­dł po­mi­ędzy mu­zy­ków, mar­ku­jąc ze swa­dą grę na wy­ima­gi­no­wa­nej gi­ta­rze.

Spek­takl, od­gry­wa­ny w za­sa­dzie dla pu­blicz­no­ści, po­ru­szył w naj­głęb­szych za­ka­mar­kach du­szy Romy stru­nę, któ­rej ist­nie­nie co praw­da prze­czu­wa­ła, ale któ­ra jak do­tych­czas jesz­cze ni­g­dy nie za­gra­ła. Przede wszyst­kim jed­nak tego po­po­łud­nia do­ta­rło do niej, że zo­sta­ną z Hor­stem Bu­ch­hol­zem przy­ja­ció­łmi.

„Z Ala­inem De­lo­nem z pew­no­ścią się nie za­przy­ja­źni­my”, prze­mknęło jej przez myśl.

Była nie­zmier­nie za­do­wo­lo­na, że mu­zy­ka umil­kła sto­sun­ko­wo szyb­ko. Na szczęście los przy­sze­dł jej z po­mo­cą i na tym jed­nym ta­ńcu mia­ło się sko­ńczyć, gdyż dy­ry­gent dał znak, na któ­ry or­kie­stra za­gra­ła tusz oznaj­mia­jący roz­po­częcie re­wii. De­lo­no­wi nie po­zo­sta­ło nic in­ne­go, jak od­pro­wa­dzić ją do sto­li­ka.

Na par­kie­cie Romy i jej part­ner po­ru­sza­li się sztyw­no ni­czym nie­śmia­li pi­ęt­na­sto­lat­ko­wie w sta­ro­mod­nej, nie­praw­do­po­dob­nie dba­jącej o przy­zwo­ito­ść szko­le ta­ńca, a nie jak dwo­je no­wo­cze­snych, mło­dych, pe­łnych tem­pe­ra­men­tu lu­dzi. Mimo to Romy uśmie­cha­ła się pro­mien­nie w wy­ce­lo­wa­ne w nich obiek­ty­wy apa­ra­tów fo­to­gra­ficz­nych. Z jej miny w żad­nej mie­rze nie dało się wy­czy­tać, że ma­rzy o jak naj­szyb­szym za­ko­ńcze­niu tego od­gry­wa­ne­go na po­trze­by pra­sy przed­sta­wie­nia. Znów czu­ła się ni­czym wy­tre­so­wa­ny pies, któ­ry w ka­żdej, na­wet w naj­gor­szej sy­tu­acji za­wsze mu­siał sta­wać na tyl­nych ła­pach.

Po po­wro­cie do sto­li­ka De­lon za­mó­wił ko­lej­ną bu­tel­kę szam­pa­na, pod­czas gdy Romy po­sta­no­wi­ła po­świ­ęcić całą uwa­gę roz­ryw­ko­wej części wie­czo­ru. Przy­tłu­mio­ne świa­tło na wi­dow­ni spra­wi­ło, że mo­gła się roz­lu­źnić i nie­co so­bie po­fol­go­wać, gdyż nie mu­sia­ła bez prze­rwy li­czyć się z tym, że będzie w cen­trum uwa­gi wszyst­kich obec­nych. W pa­nu­jącym na sali mro­ku nie mu­sia­ła sie­dzieć pro­sto jak świe­ca. Mo­gła też po­ło­żyć łok­cie na sto­le i po­de­przeć gło­wę ręka­mi. Z cie­ka­wo­ścią ob­ser­wo­wa­ła po­szcze­gól­ne części pro­gra­mu na sce­nie, na któ­rej w ośle­pia­jącym świe­tle re­flek­to­rów eks­plo­do­wa­ła ist­na fe­eria barw, bla­sku i zło­ta.

Tan­cer­ki z Blu­ebell Girls, słyn­ne­go ba­le­tu Lido, odzia­ne tak skąpo, że aż za­pie­ra­ło dech, w pe­łni eks­po­no­wa­ły prze­pi­ęk­ne cia­ła. Mimo że nie mia­ły nie­mal nic na so­bie, ich ko­stiu­my były co naj­mniej rów­nie bo­ga­te jak po­szcze­gól­ne suk­nie ba­lo­we fil­mo­wej ce­sa­rzo­wej Sisi. Od­no­si­ło się wra­że­nie, że ich cie­li­ste try­ko­ty skła­da­ją się wy­łącz­nie ze stra­su. Prze­pych stro­jów pod­kre­śla­ły też umiesz­czo­ne z tyłu i na gło­wach ogrom­ne wi­ąz­ki stru­sich piór. Na­to­miast ra­mio­na tan­ce­rek i ich nie­praw­do­po­dob­nie dłu­gie nogi były gołe i po­ły­ski­wa­ły ma­to­wo ni­czym ala­ba­ster.

Romy sie­dzia­ła jak za­cza­ro­wa­na. Bez­pru­de­ryj­no­ść wy­stępów była we­dług niej nie­by­wa­ła, ale w żad­nym ra­zie wy­zy­wa­jąca. Ogląda­nie w to­wa­rzy­stwie mamy i dwóch mło­dych mężczyzn hoj­nie eks­po­no­wa­nej na­go­ści po­łączo­nej z fry­wol­no­ścią i za­ra­zem ele­gan­cją było nie­zmier­nie krępu­jące. Żeby ja­koś prze­żyć ten wy­stęp do ko­ńca, po­trze­bo­wa­ła zde­cy­do­wa­nie wi­ęcej szam­pa­na. Ko­niecz­nie mu­sia­ła się na­pić. Zmie­sza­na spoj­rza­ła na sto­jący przed nią pu­sty kie­li­szek.

W tym mo­men­cie na sce­nie po­ja­wi­ły się bli­źniacz­ki Kes­sler – smu­kłe, wy­so­kie, dłu­go­no­gie, prze­ślicz­ne blon­dyn­ki. Mło­de ko­bie­ty w ta­ńcu były ze sobą per­fek­cyj­nie zsyn­chro­ni­zo­wa­ne, co wy­wo­ła­ło za­chwyt i ogrom­ny aplauz pu­blicz­no­ści. „Cie­ka­we, jak by to było, gdy­bym mia­ła sio­strę będącą moim lu­strza­nym od­bi­ciem”, prze­mknęło Romy przez myśl. Z pew­no­ścią jej dzie­ci­ństwo nie by­ło­by ta­kie sa­mot­ne. Wy­obra­zi­ła so­bie, jak za­baw­ne by­ło­by po­dzie­le­nie się z sio­strą rolą Sisi. W ta­kim przy­pad­ku ka­żda z nich wy­stąpi­ła­by w dwóch fil­mach. Wów­czas Romy nie mu­sia­ła­by aż tak zde­cy­do­wa­nie od­rzu­cić ofer­ty wy­stąpie­nia w czwar­tej części, gdyż mo­gła­by w niej za­grać jej bli­źnia­cza sio­stra. Cóż za cu­dow­na wi­zja! Romy do­szła do wnio­sku, że Ali­ce i El­len z pew­no­ścią były bar­dzo szczęśli­we, ma­jąc sie­bie.

Było już do­brze po pó­łno­cy, gdy Mag­da za­częła na­le­gać na wy­jście z lo­ka­lu. Po krót­kiej dys­ku­sji po­mi­ędzy Bria­lym a De­lo­nem, z któ­rej Romy nie ro­zu­mia­ła ani sło­wa, ten ostat­ni przy­wo­łał kel­ne­ra, pro­sząc o ra­chu­nek. Ogól­na roz­mo­wa daw­no już za­ma­rła. Romy pa­trzy­ła na prze­mian to na ciem­ną sce­nę, to na ele­ganc­kie pary po­ru­sza­jące się na par­kie­cie w rytm mu­zy­ki. W du­chu mu­sia­ła przy­znać, że wie­czór nie oka­zał się wca­le taki zły, jak się oba­wia­ła. Przy­naj­mniej zo­ba­czy­ła coś no­we­go, co zro­bi­ło na niej ogrom­ne wra­że­nie. Uzna­ła, że z pew­no­ścią nie była to jej ostat­nia wi­zy­ta w Lido.

Kie­row­nik sali przy­nió­sł na srebr­nej tacy ra­chu­nek, dys­kret­nie owi­ni­ęty w bia­łą lnia­ną ser­we­tę, któ­ry po­ło­żył przed De­lo­nem. Gdy ten wy­ci­ągał go ni­czym z ko­per­ty, Bria­ly zer­k­nął mu przez ra­mię. Wtem dało się sły­szeć ci­che, nie­mniej wy­ra­źne wes­tchnie­nie.

Ala­in De­lon pod­nió­sł wzrok i po raz pierw­szy spoj­rzał Romy pro­sto w oczy. In­ten­syw­nie. Wy­zy­wa­jąco. Po czym uśmiech­nął się od ucha do ucha.

Skon­ster­no­wa­na, au­to­ma­tycz­nie od­po­wie­dzia­ła uśmie­chem, któ­ry w żad­nej mie­rze nie był szcze­ry.

De­lon non­sza­lanc­kim ru­chem prze­su­nął srebr­ną tac­kę w jej stro­nę, zręcz­nie omi­ja­jąc kie­lisz­ki. Zro­bił to w taki spo­sób, że Romy na­wet nie mu­sia­ła ob­ra­cać ra­chun­ku, by zo­ba­czyć kwo­tę, na jaką opie­wał.

– No coś po­dob­ne­go! – wy­rwa­ło się Mag­dzie.

Romy na­wet przez myśl nie prze­szło, że to ona będzie pła­cić za ten wie­czór. Wszak to Bria­ly i De­lon ją za­pro­si­li. Wy­szła więc z za­ło­że­nia, że to oni uisz­czą ra­chu­nek za wszyst­ko, co prze­cież sami za­ma­wia­li. Poza tym było po­wszech­nie przy­jęte, że to nie damy si­ęga­ją do kie­sze­ni, a Romy od po­cząt­ku za­kła­da­ła, że w ko­ńcu to pro­du­cent fil­mu bie­rze na sie­bie po­kry­cie kosz­tów w przy­pad­ku, gdy głów­ny ak­tor nie grze­szy pie­ni­ędz­mi. To, że Ala­in De­lon ca­łko­wi­cie zła­mał wszel­kie obo­wi­ązu­jące za­sa­dy, uzna­ła za praw­dzi­wy prze­wrót do­ko­na­ny przez tego w grun­cie rze­czy bez­barw­ne­go, gład­kie­go go­gu­sia. Nie był to szcze­gól­nie szar­manc­ki gest, ale mimo wszyst­ko jej za­im­po­no­wał.

– Daj spo­kój, mamo. W po­rząd­ku. – Szyb­ko po­wstrzy­ma­ła Mag­dę.

Obok jej krze­sła po­ja­wił się kie­row­nik sali i pod­su­nął dłu­go­pis.

– Wy­star­czy pod­pi­sać, ma­de­mo­isel­le Schne­ider – po­wie­dział nie­na­gan­nym an­giel­skim. – Ma się ro­zu­mieć, wy­śle­my pani ra­chu­nek.

„Tak wła­śnie trak­tu­je się gwiaz­dy”, po­my­śla­ła. Wszak była gwiaz­dą. Nie­za­prze­czal­nie.

Z uko­sa rzu­ci­ła spoj­rze­nie De­lo­no­wi, by się upew­nić, że zro­zu­miał, w czym rzecz. Jed­nak on wła­śnie opró­żniał ko­lej­ny kie­li­szek, pa­trząc w inną stro­nę, zu­pe­łnie nie­za­in­te­re­so­wa­ny kwe­stią za­pła­ty. Praw­do­po­dob­nie wca­le go nie ob­cho­dzi­ło, z kim ma do czy­nie­nia, gdyż już wcze­śniej wy­ro­bił so­bie zda­nie w tej kwe­stii. Naj­wi­docz­niej do wszyst­kich jego nie­mi­łych cech na­le­ża­ło do­dać rów­nież upór. Co za idio­ta!

Romy po­sła­ła kie­row­ni­ko­wi sali nie­zo­bo­wi­ązu­jący uśmiech, po czym pew­ną ręką, jak­by pod­pi­sy­wa­nie wy­so­kich ra­chun­ków było czy­mś na­tu­ral­nym, na­pi­sa­ła swo­je na­zwi­sko okrągły­mi li­te­ra­mi. Jej pod­pis wy­glądał tak, jak­by wy­sze­dł spod ręki pen­sjo­nar­ki.

4

Ibi­zakwie­cień 1958

Na sto­le z ku­te­go że­la­za le­ża­ło kil­ka li­stów oraz stos ze­szy­tów ze sce­na­riu­sza­mi, z któ­ry­mi Romy mia­ła się za­po­znać. Ko­re­spon­den­cja była do­star­cza­na z lądu na wy­spę stat­kiem pocz­to­wym, na któ­rym ją sor­to­wa­no, w zwi­ąz­ku z czym prze­sy­łki do­cie­ra­ły z kil­ku­dnio­wym opó­źnie­niem. Nie mia­ło to jed­nak naj­mniej­sze­go zna­cze­nia, gdyż wszel­kie ra­chun­ki za­ła­twia­ło na bie­żąco miesz­czące się w Ko­lo­nii biu­ro oj­czy­ma Romy. Na szczęście nie prze­sy­ła­no jej li­stów od fa­nów i wiel­bi­cie­li. Tym spo­so­bem wi­ęk­szo­ść pocz­ty nie za­kłó­ca­ła Romy urlo­pu, któ­ry spędza­ła w Playa d’en Bos­sa, w bia­łym domu oto­czo­nym ogro­dem.

Wy­ci­ągni­ęta na le­ża­ku na oko­lo­nym mu­ra­mi pa­tio spo­gląda­ła na przy­po­mi­na­jące wa­chla­rze li­ście palm dak­ty­lo­wych, przez któ­re tu i ów­dzie prze­dzie­ra­ły się pro­mie­nie sło­ńca. O tej po­rze roku na Ba­le­arach było przy­jem­nie cie­pło. Sło­ńce nie pra­ży­ło jak w le­cie. I choć jego pro­mie­nie nie były jesz­cze zbyt in­ten­syw­ne, Romy nie mo­gła so­bie po­zwo­lić na zbyt dłu­gie wy­le­gi­wa­nie się w ogro­dzie, gdyż na­wet w cie­niu nie dało się unik­nąć opa­le­ni­zny. A brązo­wy czy na­wet zło­ty od­cień skó­ry w żad­nej mie­rze nie pa­so­wał do ob­ra­zu Chri­sti­ne We­iring, cór­ki mu­zy­ka, w któ­rej po­stać mia­ła się wcie­lić już w przy­szłym mie­si­ącu w swo­im ko­lej­nym fil­mie. Ekra­ni­za­cja sztu­ki Schnit­zle­ra Mi­łost­ka przed­sta­wia­ła hi­sto­rię mło­de­go pod­po­rucz­ni­ka ro­man­su­jące­go ze star­szą od nie­go ba­ro­no­wą do chwi­li, gdy po­zna­je Chri­sti­ne i się w niej za­ko­chu­je. Roz­wście­czo­ny ba­ron, któ­re­mu przy­pra­wio­no rogi, za­bi­ja ko­chan­ka żony w po­je­dyn­ku. Dla Chri­sti­ne śmie­rć uko­cha­ne­go jest tak ogrom­ną tra­ge­dią, że ko­bie­ta po­pe­łnia sa­mo­bój­stwo. Me­lo­dra­mat roz­gry­wa się w cza­sach pa­no­wa­nia ce­sa­rza Fran­cisz­ka Jó­ze­fa, w sce­ne­rii do­sko­na­le zna­nej Romy. Z tą tyl­ko ró­żni­cą, że tym ra­zem gra nie ce­sa­rzo­wą, a miesz­cza­ńską, słod­ką wie­de­ńską pa­nien­kę. Ale w tam­tej epo­ce na­wet mieszcz­ka nie mo­gła być opa­lo­na.

Chri­sti­ne sta­no­wi­ła miesz­cza­ńską wer­sję Sisi. „Znów za­pro­po­no­wa­no mi za­gra­nie in­ne­go wa­rian­tu tej sa­mej po­sta­ci”, po­my­śla­ła za­wie­dzio­na Romy.

Zi­ry­to­wa­na odło­ży­ła na sto­lik prze­gląda­ny sce­na­riusz, do­kła­da­jąc go do sto­su, na któ­rym pi­ętrzy­ły się inne ze­szy­ty. Wszyst­kie pro­po­zy­cje, któ­re otrzy­my­wa­ła, za­wie­ra­ły wy­łącz­nie hi­sto­rie będące w za­sa­dzie ad­ap­ta­cja­mi fil­mów o Sisi, roz­gry­wa­jące się w dzie­wi­ęt­na­stym wie­ku, w od­po­wied­nim śro­do­wi­sku, naj­le­piej w Wied­niu. Na­ci­ska­ni przez dys­try­bu­to­rów fil­mów pro­du­cen­ci wo­le­li nie ry­zy­ko­wać i si­ęga­li na po­trze­by kina za­wsze po te same spraw­dzo­ne te­ma­ty, żeby mo­żli­wie jak naj­wi­ęcej za­ro­bić. Samo w so­bie nie było to złe.

Romy nie­zmier­nie ce­ni­ła so­bie wy­god­ne ży­cie na wy­so­kiej sto­pie, ale chcia­ła też, żeby da­wa­no jej nie­co wi­ęcej ak­tor­skich wy­zwań oraz mo­żli­wo­ści wy­ka­za­nia się jako ak­tor­ka. Cza­sa­mi czu­ła się jak doj­na kro­wa, któ­rą eks­plo­atu­je się do­pó­ty, do­pó­ki nie pad­nie z wy­cie­ńcze­nia. I wte­dy na­stępu­je ko­niec. De­fi­ni­tyw­ny, nie­odwo­łal­ny ko­niec. Co praw­da nie za­mie­rza­no jej już te­raz za­rzy­nać, ale je­śli da­lej będzie gra­ła wy­łącz­nie tego sa­me­go typu bo­ha­ter­ki, mo­gła za­po­mnieć o praw­dzi­wej ka­rie­rze fil­mo­wej. Może sierp­nio­wa pre­mie­ra jej ostat­nie­go fil­mu Dziew­częta w mun­dur­kach przy­nie­sie ja­kiś prze­łom. Wpraw­dzie i tym ra­zem ak­cja to­czy­ła się w Ce­sar­stwie Nie­miec­kim, ale film ca­łko­wi­cie ró­żnił się od tych, w któ­rych gry­wa­ła do­tych­czas. Je­śli tak się nie sta­nie, wów­czas al­ter­na­ty­wą na resz­tę ży­cia będzie ma­lo­wa­nie ta­le­rzy...

– Romy? – Głos mat­ki prze­rwał jej po­nu­re roz­my­śla­nia.

– Tak, ma­mu­śku?

Mat­ka, ubra­na w ko­lo­ro­wą su­kien­kę pla­żo­wą, ze­szła z ta­ra­su do ogro­du, gdzie Romy le­ża­ła pod pal­ma­mi. Mag­da usia­dła na ko­ńcu le­ża­ka, po­trząsa­jąc z dez­apro­ba­tą gło­wą, i na­tych­miast udzie­li­ła cór­ce re­pry­men­dy.

– Nie wol­no ci zbyt dłu­go prze­by­wać na sło­ńcu.

– Prze­cież leżę w cie­niu – stwier­dzi­ła Romy, na­gle ośle­pio­na pro­mie­nia­mi sło­necz­ny­mi.

Mag­da wes­tchnęła głębo­ko, lecz nie pod­jęła te­ma­tu.

– Dzwo­nił dad­dy. Prze­sy­ła ci po­zdro­wie­nia – do­da­ła po­jed­naw­czo po chwi­li.

– Dzi­ęku­ję. Wszyst­ko u nie­go w po­rząd­ku?

Romy za­mknęła oczy, gdyż ra­zi­ło ją ostre świa­tło.

– Tak, w jak naj­lep­szym. Cie­szy się na spo­tka­nie z nami. Po­ju­trze tu będzie.

– Wspa­nia­le.

– Pod­czas tego po­by­tu chcia­łby po­now­nie po­roz­ma­wiać z tobą na te­mat ofer­ty na­kręce­nia czwar­tej części Sis­si...

– Nie. – Romy po­now­nie otwo­rzy­ła oczy i spoj­rza­ła ze zło­ścią na mat­kę. – Mamo, prze­cież już po­wie­dzia­łam, że nie ma mowy. I nie za­mie­rzam zmie­nić zda­nia. Pro­szę, nie wra­caj­my wi­ęcej do tego te­ma­tu – do­da­ła ci­cho, zdzi­wio­na swo­ją sta­now­czo­ścią. Do­tych­czas pra­wie ni­g­dy nie sprze­ci­wia­ła się tak ostro ro­dzi­com. Ale tym ra­zem chcia­ła – nie, mu­sia­ła – w ko­ńcu po­sta­wić na swo­im.

– Mi­lion ma­rek, jaki pro­po­nu­ją ci za tę rolę, jest nie do po­gar­dze­nia – za­uwa­ży­ła Mag­da. – Po­my­śl, je­steś obec­nie naj­le­piej opła­ca­ną ak­tor­ką fil­mo­wą w Niem­czech. Nie­roz­sąd­nie by­ło­by od­rzu­cić tak do­brą ofer­tę.

– Ale ja mam już po­wy­żej uszu gra­nia Sisi – oznaj­mi­ła ostrzej­szym to­nem.

Mia­ła też dość ci­ągłe­go spe­łnia­nia cu­dzych ocze­ki­wań. Nie po raz pierw­szy pro­wa­dzi­ły tę dys­ku­sję. Ale im częściej mat­ka lub jej mąż wra­ca­li do te­ma­tu ko­lej­nej od­sło­ny ce­sa­rzo­wej Sisi, tym sil­niej­szy był jej opór. W mi­ędzy­cza­sie z co­raz wi­ęk­szą sta­now­czo­ścią ob­sta­wa­ła przy pod­jętej de­cy­zji. Nie zmie­ni­ła­by zda­nia, na­wet gdy­by nie była prze­ko­na­na co do swo­ich ra­cji, a chcia­ła je­dy­nie prze­ciw­sta­wić się ro­dzi­com.

– Mam za­miar da­lej roz­wi­jać się ak­tor­sko – po­wtó­rzy­ła nie wia­do­mo któ­ry już raz.

– Och, Ro­mu­śko...

Żeby mat­ka wresz­cie prze­sta­ła wzdy­chać!

– Nikt inny jak sam Wil­ly Fritsch ra­dził mi, że­bym ni­g­dy nie sta­ła się nie­wol­ni­cą se­ria­lu, bo to praw­dzi­wy kosz­mar. Dziś wiem, co miał na my­śli.

– Ale Wil­ly Fritsch to prze­cież wiel­ka gwiaz­da. Nie­mal od za­wsze wy­stępu­je w fil­mach i na sce­nie. Dla­te­go może so­bie po­zwo­lić na ta­kie de­cy­zje.

– A ja to co? Niby nie je­stem gwiaz­dą? – Romy ostro spoj­rza­ła na mat­kę.

– Zaj­rzyj tyl­ko do ga­zet, to się prze­ko­nasz – od­po­wie­dzia­ła oschle Mag­da. – Od mo­men­tu, gdy prze­cie­kło do pra­sy, że od­mó­wi­łaś za­gra­nia w czwar­tej części Sis­si, na­sta­wi­łaś wszyst­kich prze­ciw­ko so­bie. Ak­tor­ka, któ­ra nie spe­łnia ocze­ki­wań pu­blicz­no­ści, nie ma szans. Je­śli na­dal chcesz utrzy­mać swo­ją po­zy­cję, mu­sisz się pod­po­rząd­ko­wać re­gu­łom, moje dziec­ko.

Tym stwier­dze­niem Mag­da po­ru­szy­ła kwe­stię, któ­rą Romy naj­chęt­niej wy­rzu­ci­ła­by z pa­mi­ęci. Do tej pory była ulu­bie­ni­cą dzien­ni­ka­rzy. Mło­da, nie­win­na, słod­ka dziew­czy­na, do tego do­brze wy­cho­wa­na, za­wsze miła i o do­brym ser­cu. Lecz gdy się oka­za­ło, że Sis­si – losy ce­sa­rzo­wej będzie ostat­nim fil­mem opo­wia­da­jącym w ki­czo­wa­ty, słod­ko-gorz­ki spo­sób hi­sto­rię ży­cia Elżbie­ty Ba­war­skiej, ce­sa­rzo­wej Au­strii i kró­lo­wej Węgier, na­gle stra­ci­ła całą sym­pa­tię pra­sy i me­dia za­częły ją ata­ko­wać. Twier­dzo­no, że jest nie­wdzi­ęcz­na, że tak czy siak do­sta­ła się do fil­mu przez pro­tek­cję i że jest zu­pe­łnie po­zba­wio­na ta­len­tu ak­tor­skie­go. Za­rzu­ca­no jej, że z pre­me­dy­ta­cją za­wio­dła swo­ich fa­nów. Tym spo­so­bem stwo­rzo­no ob­raz ka­pry­śne­go, roz­pusz­czo­ne­go, zma­nie­ro­wa­ne­go pod­lot­ka, ule­ga­jące­go od cza­su do cza­su na­pa­dom ma­nii wiel­ko­ści.

– Dla­cze­go nikt mnie nie ro­zu­mie? – Tym ra­zem to Romy wes­tchnęła ci­cho.

– Och, Ro­mu­śko... – Mag­da wsta­ła, nie ko­ńcząc zda­nia. Przez mo­ment spra­wia­ła wra­że­nie bez­rad­nej, nie mo­gąc zna­le­źć od­po­wie­dzi. – Co to za pocz­ta? – za­in­te­re­so­wa­ła się, na­gle zmie­nia­jąc te­mat.

Za­cie­ka­wio­na schy­li­ła się, by si­ęgnąć po li­sty. Z uwa­gą od­czy­ty­wa­ła na­zwi­ska nadaw­ców na od­wro­cie ko­pert.

– Po Chri­sti­ne nie za­gram już wi­ęcej żad­nej wie­de­ńskiej pa­nien­ki – oznaj­mi­ła Romy.

– Po­tem kręcisz prze­cież Ka­tię – mruk­nęła mat­ka, da­lej za­jęta prze­gląda­niem pocz­ty cór­ki. – Grasz Ro­sjan­kę. I to nie Au­stro-Węgry, i nie Wie­deń, lecz Sankt Pe­ters­burg. Ten film z pew­no­ścią będzie wiel­kim suk­ce­sem, a sce­na­riusz... O, po­patrz! – Od­wró­ci­ła ko­per­tę. – List z Pa­ry­ża. Od Ala­ina De­lo­na.

– Wiem. – Prych­nęła.

Mag­da odło­ży­ła plik li­stów na sto­lik, zo­sta­wia­jąc tyl­ko je­den.

– Cóż on ta­kie­go chce?

– Nic. – Romy unio­sła się na le­ża­ku, marsz­cząc czo­ło. Na jej twa­rzy wy­ra­źnie było wi­dać co­raz wi­ęk­szą zło­ść, a kie­dy dziew­czy­na tyl­ko zno­wu po­my­śla­ła o krót­kiej wia­do­mo­ści od przy­szłe­go part­ne­ra fil­mo­we­go, zi­ry­to­wa­ła się jesz­cze bar­dziej. – Naj­wy­ra­źniej ktoś mu to na­pi­sał.

– Skąd wiesz?

– Bo ka­żde zda­nie zo­sta­ło na­pi­sa­ne bez­błęd­nym an­giel­skim. Nie może być za­tem jego au­tor­stwa, o czym obie do­sko­na­le wie­my.

– Och! – Wy­da­wa­ło się, że Mag­da w ko­ńcu stra­ci­ła za­in­te­re­so­wa­nie li­stem, gdyż wci­snęła go pod inne ko­per­ty. – Jak do tej pory nie po­wie­dzia­łaś mi, co ta­kie­go chce.

„Je­śli ci nie po­wiem, to z pew­no­ścią sama za­raz prze­czy­tasz”, po­my­śla­ła Romy w du­chu. Gło­śno zaś po­wie­dzia­ła:

– Nic. Prze­cież już ci mó­wi­łam. – Spu­ści­ła nogi i wsta­ła z le­ża­ka. – Mamo, ten cały Ala­in De­lon jest kom­plet­nie nie­cie­ka­wy, co po­twier­dził na pi­śmie. Cie­szy się, że mógł mnie po­znać. Poza tym miło mu, że będzie­my ra­zem pra­co­wać... Ite­pe, ite­de. Zu­pe­łny brak po­lo­tu i zero hu­mo­ru. Dno.

– Mimo wszyst­ko po­win­naś mu od­po­wie­dzieć. Po­każ mu, że masz kla­sę. Tak wy­pa­da.

Cóż za mnie­ma­nie ma o niej mat­ka? To oczy­wi­ste, że od­po­wie De­lo­no­wi. Głów­nie dla­te­go, że po­dej­rze­wa, iż jego list zo­stał na­pi­sa­ny przez ko­goś z biu­ra pra­so­we­go spó­łki od­po­wie­dzial­nej za re­ali­za­cję fil­mu. Romy mia­ła gdzieś swo­je­go part­ne­ra fil­mo­we­go. Na­to­miast w żad­nej mie­rze nie za­mie­rza­ła zra­zić do sie­bie Mi­che­la Sa­fry, na któ­rym po­win­na zro­bić wra­że­nie oso­by so­lid­nej i wia­ry­god­nej.

– Przy­si­ęgam, że moja od­po­wie­dź będzie rów­nie bez­na­dziej­na – za­pew­ni­ła. I by pod­kre­ślić wagę zło­żo­ne­go przy­rze­cze­nia, pod­nio­sła pra­wą rękę.

– Och, Ro­mu­śko, Ro­mu­śko... – Mag­da uśmiech­nęła się czu­le.

5

Hans Her­bert Blat­zhe­im był ty­po­wym miesz­ka­ńcem Nad­re­nii – jo­wial­nym, we­so­łym, otwar­tym na po­trze­by in­nych. Tymi ce­cha­mi zy­skał so­bie sym­pa­tię za­rów­no Romy, jak i jej młod­sze­go bra­ta. Na­to­miast ser­ce ich mat­ki zdo­był nie­za­wod­no­ścią, gdyż za­wsze mo­żna było na nim po­le­gać, oraz so­lid­no­ścią, tro­skli­wo­ścią i opie­ku­ńczo­ścią. Kie­dy po­ślu­bił Mag­dę Schne­ider, był za­mo­żnym, nie­zmier­nie przed­si­ębior­czym wła­ści­cie­lem sie­ci lo­ka­li ga­stro­no­micz­nych w Ko­lo­nii. Do tego nie­ob­ce mu były inne dzie­dzi­ny go­spo­dar­ki, co spo­wo­do­wa­ło, że stał się naj­wa­żniej­szym do­rad­cą Romy. Oj­czym zaj­mo­wał się jej umo­wa­mi, ga­ża­mi, lo­ko­wa­niem za­ro­bio­nych pie­ni­ędzy i wszel­ki­mi in­ny­mi spra­wa­mi fi­nan­so­wy­mi. Ufa­ła mu. Ak­cep­to­wa­ła też jego de­cy­zje, zu­pe­łnie jak­by był jej bio­lo­gicz­nym oj­cem. Nie­ste­ty ostat­ni­mi cza­sy ich wy­obra­że­nia na te­mat jej ka­rie­ry co­raz bar­dziej się ró­żni­ły. Romy za­częła sprze­ci­wiać się oj­czy­mo­wi. Dla dziew­czy­ny w jej wie­ku kwe­stio­no­wa­nie opi­nii ro­dzi­ca nie było czy­mś nad­zwy­czaj­nym. Za­pew­ne do­kład­nie tak samo za­cho­wy­wa­ła­by się wo­bec wła­sne­go ojca, Wol­fa Al­ba­cha-Ret­ty’ego, gdy­by ten bar­dziej in­te­re­so­wał się cór­ką i gdy­by mia­ła z nim bli­ższy kon­takt.

I choć oba­wia­ła się po­now­nej dys­ku­sji na te­mat no­we­go fil­mu o Sisi, ucie­szy­ła się z przy­jaz­du Blat­zhe­ima na Ibi­zę. Wy­da­wa­ło się, że oj­czym był w po­god­nym na­stro­ju, cie­szył się na urlop i za­cho­wy­wał się wy­jąt­ko­wo przy­ja­źnie. Jak za­wsze przy­wió­zł ka­żdej z nich drob­ny pre­zent i spra­wił, że mat­ka try­ska­ła szczęściem. Za­pro­po­no­wał też wie­czor­ne wy­jście do re­stau­ra­cji, po czym od­prężo­ny i za­do­wo­lo­ny usia­dł na ta­ra­sie z przy­wie­zio­ną ga­ze­tą.

Romy łu­dzi­ła się w du­chu, że uda jej się unik­nąć roz­mo­wy o przy­szło­ści. Przy­naj­mniej na po­cząt­ku. Prze­cież jak­kol­wiek by było, mie­li na to czas aż do wy­jaz­du. Tym bar­dziej zdzi­wi­ło ją, że oj­czym tak szyb­ko wró­cił do nie­przy­jem­ne­go te­ma­tu.

Po­nie­waż całe po­po­łud­nie spędzi­ła nad lek­tu­rą sce­na­riu­sza Chri­sti­ne, po­sta­no­wi­ła pó­jść na spa­cer brze­giem mo­rza, by w spo­ko­ju ze­brać my­śli. Mia­ła fo­to­gra­ficz­ną pa­mi­ęć i zdol­no­ść szyb­kie­go poj­mo­wa­nia. Nie­mal wszyst­kie dia­lo­gi za­pa­mi­ęty­wa­ła już w trak­cie czy­ta­nia. Na­to­miast za­wsze spo­ro cza­su po­świ­ęca­ła na ana­li­zo­wa­nie po­szcze­gól­nych scen i prze­my­śle­nia, jak za­grać je mo­żli­wie naj­le­piej. Naj­le­piej my­śla­ło jej się w ru­chu. Dla­te­go też brnęła po pia­sku, pa­trząc na sza­fi­ro­wo­nie­bie­skie, po­ły­sku­jące w przy­tłu­mio­nym świe­tle za­cho­dzące­go sło­ńca wody za­to­ki, wy­obra­ża­jąc so­bie, że ma przed sobą nie­wiel­kie, ma­low­ni­cze je­zio­ro. Za­miast traw­le­rów hisz­pa­ńskich ry­ba­ków, wol­no zmie­rza­jących do por­tu, ocza­mi du­szy wi­dzia­ła małą łódź wio­sło­wą, w któ­rej pod­po­rucz­nik Lo­bhe­imer i Chri­sti­ne po­zna­ją się co­raz le­piej...

– Romy, po­cze­kaj na mnie! – Głos oj­czy­ma prze­bił się przez szum fal.

Od­wró­ci­ła się i ob­ser­wo­wa­ła, jak oj­czym zbli­ża się do niej. Mężczy­zna tuż po pi­ęćdzie­si­ąt­ce o prze­rze­dzo­nych wło­sach i okrągłej, przy­ja­znej w wy­ra­zie twa­rzy. Swój ty­po­wy ubiór biz­nes­me­na, gar­ni­tur i kra­wat, za­mie­nił na spor­to­we spodnie i ko­szul­kę polo, za­pi­ętą pod szy­ję. Spra­wiał wra­że­nie sym­pa­tycz­ne­go tu­ry­sty z Nad­re­nii, za­mie­rza­jące­go zwie­dzić wy­spę na­le­żącą do ar­chi­pe­la­gu Ba­le­arów. Na­wet wów­czas, gdy nie ma na niej lu­bi­ących się za­ba­wić, we­so­łych Ma­jor­ka­ńczy­ków, jak to mie­li w zwy­cza­ju w jego ro­dzin­nym mie­ście. Sły­sza­ła kie­dyś, że miesz­ka­ńcy Nad­re­nii naj­le­piej czu­ją się w du­żych gru­pach i ich ulu­bio­nym za­jęciem jest świ­ęto­wa­nie w re­stau­ra­cjach, knaj­pach czy ba­rach. Ten ste­reo­typ ide­al­nie pa­so­wał do Blat­zhe­ima, ale w żad­nej mie­rze nie do miesz­ka­ńców tej wy­spy.

– Co tu ro­bisz, dad­dy?

– Po­my­śla­łem, że spa­cer do­brze mi zro­bi – od­po­wie­dział, przy­spie­sza­jąc kro­ku. Po chwi­li stał przed nią, lek­ko dy­sząc. – We dwo­je za­wsze przy­jem­niej się spa­ce­ru­je. Dla­te­go po­sta­no­wi­łem cię po­szu­kać.

– I zna­la­złeś mnie na naj­dłu­ższej pla­ży na wy­spie – za­uwa­ży­ła z uśmie­chem.

– Co wca­le nie było trud­ne, moje dziec­ko. W tym miej­scu są naj­pi­ęk­niej­sze wi­do­ki.

Fak­tycz­nie, przed nimi roz­po­ście­rał się zja­wi­sko­wy kra­jo­braz. Zło­ta kula za­cho­dzące­go sło­ńca za­bar­wi­ła nie­bo na wszel­kie mo­żli­we od­cie­nie po­ma­ra­ńczu prze­cho­dzące­go w fio­let, a na­stęp­nie w co­raz bled­szą, ła­god­ną sza­ro­ść. Na tym tle ry­so­wa­ły się syl­wet­ki ry­ba­ków w ło­dziach, ci­ąga­jących sie­ci po pły­ci­źnie, któ­re ni­czym czar­ne no­ży­ce prze­ci­na­ły gład­ką ta­flę wody. Była to ide­al­na sce­ne­ria dla fil­mu, któ­rą wy­ma­ga­jący re­ży­ser nie­wąt­pli­wie uzna­łby za zbyt ki­czo­wa­tą. Jed­nak Romy uwiel­bia­ła ta­kie wi­do­ki, tak bar­dzo ró­żni­ące się od prze­ci­ęt­ne­go świa­ta i re­aliów, w ja­kich żyła na co dzień. Pi­ęk­ne kra­jo­bra­zy na­pe­łnia­ły ją spo­ko­jem i da­wa­ły cu­dow­ne uko­je­nie, przy­wra­ca­jąc we­wnętrz­ną rów­no­wa­gę. Po­dob­nie jak kie­dyś, w cza­sach szkol­nych, pa­ra­fial­ny ko­ściół Świ­ętej Elżbie­ty w po­bli­żu miesz­czące­go się w zam­ku in­ter­na­tu. Tu­taj, będąc bli­sko na­tu­ry, czu­ła się jej częścią i od­zy­ski­wa­ła spo­kój du­cha.

– Lu­bię to miej­sce – po­wie­dzia­ła bar­dziej do sie­bie niż do oj­czy­ma.

– W pe­łni za­słu­ży­łaś so­bie na to wszyst­ko – za­uwa­żył.

– Co masz na my­śli? – Rzu­ci­ła mu ostre spoj­rze­nie.

– Do­kład­nie to, co po­wie­dzia­łem. – Ton jego gło­su był po­jed­naw­czy i pe­łen życz­li­wo­ści, a na­wet dało się w nim wy­chwy­cić nut­kę czu­ło­ści. – W ostat­nich la­tach ci­ężko pra­co­wa­łaś. Za­ro­bi­łaś też spo­ro pie­ni­ędzy. To do­brze – stwier­dził rze­czo­wo. – Jed­nak nie wol­no ci za­po­mnieć, że two­ja cena ryn­ko­wa będzie za­le­żeć od tego, jak po­stąpisz w przy­szło­ści. Za­wsze będziesz oce­nia­na z per­spek­ty­wy ostat­nie­go fil­mu, a nie przed­ostat­nie­go czy ko­lej­ne­go.

Trze­cia część Sis­si była jej przed­ostat­nim fil­mem, któ­ry po­ja­wił się na ekra­nach kin. W ubie­głym roku w lu­tym od­by­ła się pre­mie­ra Scam­po­lo. I je­śli oj­czym miał ra­cję, po­win­na być za­do­wo­lo­na, a na­wet szczęśli­wa, gdyż ko­me­dia ro­man­tycz­na, w któ­rej za­gra­ła ty­tu­ło­wą rolę, zo­sta­ła do­brze przy­jęta za­rów­no przez wi­dzów, jak i kry­ty­ków.

Romy nie sko­men­to­wa­ła jego słów. Z roz­ma­rze­niem spoj­rza­ła na mo­rze, mru­żąc oczy przed wci­ąż ośle­pia­jący­mi pro­mie­nia­mi sło­ńca. Choć oba­wia­ła się, że jej wy­ja­śnie­nia i tak zo­sta­ną uzna­ne za bez­sen­sow­ne, ze­bra­ła się na od­wa­gę, by po­dzie­lić się z Blat­zhe­imem swo­imi ostat­ni­mi prze­my­śle­nia­mi.

– Naj­chęt­niej kręci­ła­bym tyl­ko je­den ka­so­wy film rocz­nie, a po nim dla od­pręże­nia coś za­baw­ne­go. Ale nie po­win­ny to być role tyl­ko mi­łych, uro­czych i do­brze uło­żo­nych pa­nie­nek. Chcę wresz­cie być zu­chwa­ła i od­wa­żna. Za­grać w czy­mś po­wa­żnym, osa­dzo­nym w rze­czy­wi­stych re­aliach...

– Ach, Ro­mu­śko – prze­rwał jej na­gle z wes­tchnie­niem.

Za­mil­kła, gdyż po­jęła, że nie może ocze­ki­wać zro­zu­mie­nia dla swo­ich pla­nów i am­bi­cji. Moc­no za­ci­snęła war­gi.

Przez chwi­lę sta­li obok sie­bie w mil­cze­niu. W ko­ńcu oj­czym oto­czył ją ra­mie­niem.

– Twoi wiel­bi­cie­le ko­cha­ją cię, gdyż uosa­biasz ide­ał ka­żdej mło­dej dziew­czy­ny. Wszyst­kie chcą być ta­kie jak ty: na­tu­ral­ne, ślicz­ne i cza­ru­jące. Po­zo­stań za­tem taka, jaka je­steś, a za­pew­nisz so­bie trwa­ły suk­ces.

– Ale ja nie chcę przez całe ży­cie grać je­dy­nie ślicz­nych, mi­łych dziew­czątek! – za­pro­te­sto­wa­ła sła­bo, nie­mal zre­zy­gno­wa­na.

– Mo­żesz wró­cić do po­my­słu gra­nia in­nych bo­ha­te­rek we wła­ści­wym cza­sie, gdy będziesz od­po­wied­nio star­sza.

– Praw­do­po­dob­nie gram ta­kie po­sta­cie, z ja­ki­mi chcia­ły­by się uto­żsa­miać dziew­częta. Albo ja­ki­mi ro­dzi­ce chcie­li­by wi­dzieć swo­je cór­ki. Ale gdy się jest w moim wie­ku, nie za­wsze wszyst­ko jest cu­dow­ne. Prze­cież mło­de dziew­czy­ny mają pro­ble­my, cza­sa­mi spo­re, często też kom­plek­sy...

– Romy! – Twarz oj­czy­ma na­bie­gła czer­wie­nią. Naj­wy­ra­źniej sta­rał się za­cho­wać spo­kój. – W ostat­nim fil­mie Dziew­częta w mun­dur­kach po­ka­za­łaś, że po­tra­fisz grać rów­nież po­wa­żne role. Je­stem nie­zmier­nie cie­ka­wy pra­pre­mie­ry. U boku Lil­li Pal­mer stwo­rzy­łaś zna­ko­mi­tą kre­ację. Rola Ma­nu­eli von Me­in­har­dis jest z całą pew­no­ścią zu­pe­łnie inna niż Sisi, któ­ra prze­cież wca­le nie jest bez­tro­ską ce­sa­rzo­wą.

– Nie mam naj­mniej­sze­go za­mia­ru znów grać Sisi! Ni­g­dy w ży­ciu!

– Nie bądź głu­pia. Two­ja cena ryn­ko­wa za­le­ży od tej roli. Pa­mi­ętaj, że nie cho­dzi wy­łącz­nie o aspekt fi­nan­so­wy. Je­śli od­rzu­cisz tę ofer­tę, mo­żesz stra­cić nie tyl­ko pie­ni­ądze.