Reemisja - Izabela Milik - ebook + książka

Reemisja ebook

Izabela Milik

2,7

Opis

Perwersyjny seks, brutalne morderstwo oraz piękna Anna w starciu z demonicznym politykiem

Przed Polską wybory parlamentarne. Według sondaży duże szanse ma kontrowersyjny Obóz Odrodzenia Ojczyzny. Jego szarą eminencją jest Jeremi Pestis – człowiek, który zawarł pakt ze złem. Do miażdżącego przeciwników zwycięstwa potrzebuje tylko swej tajemniczej Księgi oraz pięknej Anny.

Zaledwie kilka osób wie, co jest przyczyną politycznego sukcesu Wodza. Kładąc na szali swoje życie, podejmują z nim walkę. Czy w niedzielę wyborczą obrońcom dobra uda się powstrzymać partię przed objęciem władzy w kraju?

Niewiarygodne intrygi, demoniczny świat polityki i walka o kobiecą godność - wszystko to sprawia, że „Reemisja” przyciąga uwagę czytelnika. Izabela Milik stworzyła powieść, w której świat władzy budzi odrazę. Jedyna taka powieść, obnażająca brudny świat karierowiczów, gangsterów i kobiet bez skrupułów, która zafascynowała mnie już od pierwszego zdania.

Klaudia Cebula, BookHunter.pl

Zło zataczające coraz szersze kręgi, morderstwo, tajemnice, perwersja, zwierzęce instynkty - dziwny, mroczny i brutalny świat, który chwyci Cię w swoje macki i nie puści aż do niewiarygodnego finału! Odważysz się zajrzeć?

Izabela Wyszomirska, sza-terazczytam.blogspot.com

Izabela Milik – urodzona w 1976 roku w Tychach. Z wykształcenia ekonomistka. Debiutowała w 2015 roku powieścią „Z teściową za pan wróg”. Uważa, że jedno życie to zdecydowanie za mało, pisze więc, aby móc je powielać w nieskończoność.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (3 oceny)
0
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁ I

1

Ostry dźwięk wibrował natrętnie w mózgu Anny, uwalniając ją jednocześnie od koszmarów, jakimi potrafi dręczyć niezbyt łaskawy, poranny sen. Jeszcze chwilę walczyła z majakiem. Zmusiła się do uregulowania tętna swojego ciała, aby poczuć się bezpiecznie. Wdech, wydech, wdech…

Jednak nachalność dźwięku wybiła Annę z rytmu. Zaniepokojona otworzyła oczy, przetarła ręką spocone czoło i uświadomiła sobie, że dzwoni telefon komórkowy. Zerwała się z łóżka, w którym pochrapywali jej mąż i dwuletni synek. Rozczuliła się na ich widok, ale szybko się opanowała i ruszyła biegiem w kierunku komórki. Zanim dotarła do telefonu, zaliczyła uderzenie w futrynę i wdepnęła w rozrzucone na podłodze klocki.

– Fuck!!! – Nie zdołała powstrzymać niecenzuralnego słowa.

Rozcierając pulsujący w ramieniu ból, ostrożnie stawiała stopy między zabawkami synka, nie chcąc, by mąż i dziecko tak wcześnie jak ona powitali poranek.

– Halo? – Zabarwiony poranną chrypką głos Anny zasygnalizował, że nie do końca pożegnała się jeszcze z ciepłem kołdry.

– Czy to ogłoszenie o wynajęciu mieszkania jest nadal aktualne? – Mężczyzna oczekujący na odpowiedź ostatecznie postawił Annę na nogi.

– A tak, w Bramie Słońca, wie pan, gdzie to jest?

– Noo, jestem z Tychów. – Rozmówca wypowiedział to takim tonem, jakby sam ten fakt był jednym z jego największych osiągnięć życiowych. – Proszę pani, jakie to mieszkanie?

Anna otworzyła już usta, by wyrecytować stałą formułkę, jednak nie było dane jej zacząć, gdyż mężczyzna ciągnął dalej, nie przejmując się brakiem odpowiedzi z jej strony.

– No bo wie pani, ja jestem stary i nie będę już w tym wieku zaopatrywał się w żadne sprzęty. Czy w tym mieszkaniu jest wszystko, co niezbędne?

– Tak, oczywiście, jest to w pełni umeblowane i doskonale wyposażone mieszkanie… – Oszlifowana gadka Anny została przerwana, gdyż starszy pan bezpardonowo wszedł jej w słowo.

– No to przejdźmy teraz do tego, o czym dżentelmeni nie rozmawiają, ale my niestety musimy, prawda? Ile ono kosztuje?

– Tysiąc pięćset złotych plus media. – Anna w końcu poczuła, że też bierze jakiś udział w tej rozmowie.

– Yyy… – Rozmówca po usłyszeniu ceny najwyraźniej stracił rezon, jego głos zabrzmiał ciszej, jakby przepraszająco. – A, to za dużo, muszę się z tym przespać, do widzenia.

Nagła cisza w słuchawce nie zaskoczyła Anny, podobnie jak przebieg rozmowy. Cóż, tydzień dopiero się zaczął.

Zerknęła na telefon, by sprawdzić godzinę. Była dopiero 6:40. Mimo że była przygotowana na telefony o tak wczesnej porze, z żalem pomyślała o ciepłym łóżku, które dopiero co opuściła. Pomyślała o tacie, który wstawał codziennie o piątej rano i, idąc na szóstą do pracy, kupował gazetę.

Anna zapaliła lampkę. W grudniu o tej porze noc jeszcze nie ustępowała miejsca dniowi. Na myśl o aromatycznej kawie zdecydowała się jednak nie wracać do łóżka. Zresztą nie było sensu się kłaść. Miała świadomość, że będzie musiała odebrać jeszcze niejeden telefon w sprawie mieszkania. Co prawda mogła je pokazać klientom dopiero w sobotę, ale chciała już działać, by sprawę mieć jak najszybciej z głowy.

Kawalerka w Tychach była jej pierwszym gniazdkiem, panieńskim, powodem do wielkiej dumy i świadectwem jej samodzielności. Miała do niej wielki sentyment i nie chciała się jej pozbywać. Potem wyszła za mąż i przeprowadziła się do Łodzi, dlatego podjęła decyzję o wynajmie. Odkryła, iż jest to biznes przynoszący korzyści przy niewielkim nakładzie czasu i pracy. Nie ufała bankom, więc postanowiła zainwestować oszczędności w nieruchomości. Cena wynajęcia panieńskiego mieszkania była wyśrubowana. Anna, mając świadomość jego wartości i raczej nędznej konkurencji na rynku, wcale się tego nie obawiała. W końcu wystarczyła jej tylko jedna osoba, która zaakceptuje cenę, a takich zwykle było kilka, co dawało jej komfort wyboru.

Anna odkręciła słoik z kawą i, czekając aż zagotuje się woda, przystawiła naczynie pod nos, by upoić się zapachem mielonych ziaren. Wstydziła się tego porannego rytuału, ale trudno jej było się od niego powstrzymać. Wiedziała, że istnieją ludzie uzależnieni od dużo gorszych używek niż kawa, ale ona, zanurzając się w tym aromacie, czuła, jakby tylko krok dzielił ją od niedostępnego dla zwykłych śmiertelników świata. Chciała się rozkoszować każdą cząstką zniewalającej woni uwolnionej ze słoika. Oddawała się tej przyjemności ukradkiem, bo mąż często żartował, że jego koszul nie wącha z taką egzaltacją.

Nagle dostrzegła coś, co spowodowało, że jej ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Widok tego niespodziewanego intruza spotęgował niepokój w i tak już zepsutym tego ranka samopoczuciu Anny.

– Spokojnie, to tylko robak – wyszeptała do siebie, mając nadzieję, że to pomoże się jej uspokoić i odzyskać nad sobą kontrolę. Jednak jej uwaga uparcie skupiała się na małym stworzeniu. Czuła przewiercające ją na wylot spojrzenie czarnych oczek insekta. Żyjątko, jakby świadome jej obecności i lęku, błyskawicznie przemierzało zadziwiająco dużą powierzchnię ściany, natychmiast gdy tylko spuściła wzrok.

Odkąd pamiętała, miała entomofobię, więc szalenie trudno było jej w chwilach jak ta panować nad emocjami i racjonalnie tłumaczyć sobie, że nic jej nie grozi.

Woda zawrzała i Anna, monitorując poczynania obrzydliwego karalucha, podjęła próbę zaparzenia kawy.

– Auuu!!! – syknęła z bólu, natychmiast szukając ratunku dla oparzonego palca pod cudownie zimną wodą. – No tak, zaparzyłam siebie!

Przez chwilę walczyła bezradnie z dziecięcą rozpaczą i bólem, potem przypomniało jej się źródło niepokoju. Rzuciła kontrolne spojrzenie na płytki na ścianie. Robal zniknął. Ale niepokój pozostał i niczym cień osadził się w Annie na dobre, bo prawie trzydziestoletnie doświadczenie nauczyło ją jednak ufać instynktowi. Przeczucie szeptało kobiecie, że coś jest nie tak, że właśnie zaczęło się dziać coś niedobrego, na co nie miała wpływu. Czuła dławiący strach. Nie wiedzieć czemu, w jej myślach natrętnie pojawiało się tylko jedno słowo: „Nadchodzę”. Co to u licha mogło oznaczać?!

Anna podeszła do okna i otworzyła je z nadzieją na pozbycie się duszności, która zaczęła gwałtownie ją ogarniać, wpuściła powietrze do mieszkania. Nie poczuła ulgi, nawet gdy ziąb do reszty zawładnął pomieszczeniem. Widok z dziesiątego piętra na skwer przyprawił ją o mdłości. Miała wrażenie, że mrok przyciska ją do siebie, szczelnie się owija wokół niej i zaczyna szydzić z jej strachu.

Już postanowiła obudzić Roberta, gdy dźwięk telefonu wyrwał ją z otchłani własnych myśli.

– Słucham? – Głos jej zadrżał.

– Ja dzwonię w związku z ogłoszeniem, czy jest ono nadal aktualne? – Damski szept brzmiał ciepło, ale Annę zmroziło. Wydawało się jej, że rozpoznaje ten głos. Nie mając jednak całkowitej pewności, czy zidentyfikowała Małgorzatę Lituo prawidłowo, czy to tylko jej błędne podejrzenie spowodowane niefortunnym porankiem, odpowiedziała standardowo, traktując rozmówczynię jak potencjalną klientkę.

– Tak, mieszkanie znajduje się na szóstym piętrze, ma czterdzieści metrów kwadratowych. Jest komfortowe, ma nowe plastikowe okna. Łazienka w kafelkach. Duża narożna wanna. Kuchnia zabudowana na wymiar ze zmywarką i dużą lodówką. Mieszkanie jest w pełni umeblowane i wyposażone. – Wyrzucała słowa, jakby miały być pociskami służącymi do wyeliminowania przeciwnika. Pragnęła jak najprędzej mieć tę rozmowę za sobą. – Cena to tysiąc pięćset złotych plus media! – wykrzyczała ostatnie zdanie. Rosła w niej agresja, gdy wyobrażała sobie twarz rozmówczyni. A przecież to wcale nie musiała być Małgorzata Lituo! Boże, jak Anna jej nienawidziła! Miała nadzieję, że do końca życia nie będzie dane jej już słyszeć tego fałszywie uwodzicielskiego głosu, który zawsze był obietnicą kłopotów.

– To ja się jeszcze zastanowię. – Po tych słowach w telefonie zapadła głucha cisza oznaczająca, że kobieta się rozłączyła.

Anna zamyśliła się. Nie miała wątpliwości, że rozmawiała z dorosłą kobietą. Jednak charakterystyczne zmiękczanie głosek, jakby mówiło dziecko, przywołało dawne wspomnienia i niesmak. Nie było co się oszukiwać. Lituo nie miała dosyć tego, co zrobiła kiedyś Annie. Nadal chciała się zabawiać jej kosztem.

Znękana przeszłością Anna człapała w kierunku łazienki, by wziąć prysznic, gdy kolejny raz zadzwonił telefon. Odebrała.

– Spotkamy się już wkrótce! – Usłyszała męski głos i poczuła się tak, jakby nagle zalał ją strumień wrzącej wody.

 

2

Wódz wszedł do niewielkiego pokoju oświetlonego lampką nocną. Gdy zamknął za sobą drzwi, jego cień, niczym ogromny sęp, zajął niemalże pół pomieszczenia. Małgorzata skuliła się mimowolnie, chociaż od rana w podnieceniu i radosnym napięciu oczekiwała tej wizyty. Zrobiła porządek w swoim małym pokoiku, poodkurzała maleńką miotełką swoje ukochane porcelanowe lalki. Figurki patrzyły na nią z każdego kąta mieszkania. Z nimi czuła się pewniej.

– Doskonale! – Mężczyzna surowym spojrzeniem niebieskich oczu omiótł pokój. Na usta przywołał uśmiech zadowolenia, pokiwał z aprobatą głową i z kocią zwinnością podszedł do Małgorzaty. Pogłaskał ją po rudych włosach. Dziewczyna westchnęła, a potem cicho zamruczała, aby wyrazić swoje pragnienie. Wyprężyła się w jego kierunku, oczekując na ciąg dalszy pieszczot, który wielokrotnie przećwiczyła w swojej wyobraźni. Nic jednak nie odbyło się po jej myśli. Znowu musiała przełknąć łzy rozczarowania zmieszane z upokorzeniem. Znowu musiała zwalczyć w sobie pragnienie. Nie takiego poświęcenia oczekiwał od niej człowiek, z którym chciała być jak najbliżej. Widocznie nie nastąpił jeszcze czas na takie połączenie, o jakim Małgorzata marzyła. Musiała jeszcze pracować, by dostąpić zaszczytu zajęcia miejsca u jego boku. Bardzo wierzyła, że w końcu jej się to uda, ale jej wiara wynikała raczej z własnego przekonania i nieodpartego dążenia do tego wymarzonego celu niż z rzeczywistych deklaracji jej wybrańca. Bardzo go pragnęła, choć mu nie ufała.

– Zrobiłaś, co kazałem? – upewniał się jeszcze.

– Zrobiłam.

– Nie zapomnij tylko, że w sobotę kończy się czas, musisz szybko działać. Jutro Trojan przekaże ci szczegóły. Nie nawal! – ostrzegł.

– Przecież nie pierwszy raz dajesz mi takie zadanie! – wyjąkała oburzona.

– Chcę mieć tylko pewność, że wszystko pójdzie według planu. Wiele od tego zależy.

– Nie rozumiem, czemu ci tak zależy na jej mężu, wygląda na nieszkodliwego. – Małgorzata spoglądała na przywódcę w oczekiwaniu odpowiedzi.

– To mąż dziwki i zdrajczyni! – Odraza wykrzywiła twarz mężczyzny, gdy wypowiedział te słowa. Świdrował wzrokiem Małgorzatę tak długo, aż poczuła się nieswojo. – Oboje są dla nas ważni bardziej, niż ci się wydaje. Poza tym zbyt wiele wie. Na razie siedzi cicho, ale nigdy nie wiadomo, czy nie zacznie nam bruździć – wyjaśnił nie bez poirytowania.

„Więc jednak się ze mną zgadza”, pomyślała z zadowoleniem i gorliwie zapewniła:

– Wszystko się uda, załatwimy tę dziwkę.

– Skup się na wypełnieniu zadania! – Usłyszała gniewne polecenie.

– Bądź spokojny, będzie jak ostatnio. Poszło według planu – przekonywała. „Według planu, a nawet więcej”, dodała w myślach, nie mając odwagi, by wypowiedzieć te słowa na głos. Czuła całkowitą słuszność swoich nadprogramowych działań, ale instynkt podpowiadał jej, by zachować to dla siebie. Nigdy nie działała bez planu awaryjnego i miała rację.

Zapewne Małgorzata zdziwiłaby się, wiedząc, jak niską pozycję zajmowała w notowaniach Wodza i jak bardzo ta pozycja nie zgadzała się z jej wyobrażeniami. Wiedziała, że coś czuł do tej fałszywej suki, podłej Anny, ale ona, Małgorzata, nie miała najmniejszego zamiaru być odstawiona na boczny tor. O nie! Nie po tym, ile już dla niego zrobiła!

Wódz gładził intensywnie niedużą, wypielęgnowaną czarną bródkę i, ignorując paplaninę towarzyszki, bezwiednie zanurzył się w myślach: „Jaka tępa ta Małgorzata, niestety jest mi bardzo potrzebna, a potrzebnych do realizacji planu ludzi likwiduje się dopiero wtedy, kiedy jest to absolutnie konieczne”.

Mężczyzna przeniósł wzrok na swoje zadbane paznokcie, a jego myśli znów odbiły w innym kierunku. „Wioletta marnuje się w tej podrzędnej pracy recepcjonistki, mógłbym postarać się dla niej o znacznie lepsze zajęcie. Jutro z nią porozmawiam”.

Wódz ubrany w nienagannie skrojony, wart co najmniej dwadzieścia tysięcy trzyczęściowy garnitur przeniósł wzrok z paznokci na Małgorzatę. Zimno się uśmiechnął, co kobieta błędnie zinterpretowała jako pochwałę dla siebie, i pomyślał: „Tobą zajmie się ktoś inny. Ja teraz mam ważniejsze sprawy. Wielki finał tuż, tuż! Masz tak pospolitą urodę i wyjątkowo wysokie mniemanie o sobie, ale nie zamierzam cię zbyt szybko wyprowadzać z błędu. Jeszcze nie! Dopóki potrafisz dotrzeć do ludzi, zwłaszcza do mężczyzn, na których mi zależy, jesteś potrzebna. Masz sposoby, żeby przyciągać do siebie facetów jeszcze głupszych od siebie. Gonią za tobą jak psy za kiełbasą. Trochę tapety na twarzy, niski głos i tupet to twoje tandetne sztuczki, ot zwykłe bagno, zwykły śmietnik”. Cmoknął z odrazą. Dla Małgośki i tak już miał przygotowane miejsce. Był pod wrażeniem własnej pomysłowości. Tę rundę rozegrał po mistrzowsku! Teraz liczyła się tylko jego misja. Zarzucił na siebie długi czarny płaszcz i nim wyszedł w ten niepoukładany jeszcze świat, omiótł spojrzeniem to skażone mieszkanie, przyjmując za hołd uniżone zachowanie od abderytki.

 

3

Odgłosy dobiegające z dziecinnego pokoju działały na Annę niczym balsam, jednak niełatwo było się jej wyzwolić z przygnębiających myśli o dzisiejszym poranku.

– Maaama, tunku!!! – To jej ukochany synek wzywał na pomoc mamę, gdy tata usiłował mu wmówić, że jest tygryskiem. Głosik syna brzmiał słodko. Uwielbiała słuchać, jak Robert droczy się z Kubusiem.

– Nie jetem tigliskiem!!! – Anielska twarzyczka blondynka była już gotowa do zrobienia z ust podkówki.

– Dobrze, już dobrze. – Anna łaskawie weszła w rolę mediatora. – Nie jesteś tygryskiem, jesteś naszym syneczkiem Kubusiem. To co, moi drodzy chłopcy, zapraszam na obiad!

– Yyy, kacze blade, nie cie jeść!

Anna i Robert wymienili zdumione spojrzenia, zwyczajnie ich zamurowało. Dwulatek używający stosownie do sytuacji „kurczę blade”? Byli rozbawieni tym faktem.

– Nasz synek nie jest fanem jedzenia. – Robert zwrócił się do Anny, z trudem tłumiąc śmiech, następnie postarał się przybrać poważny wyraz twarzy i, zamykając w rękach szczuplutkie ramionka Kubusia, zmusił go do spojrzenia w oczy.

– Gdzie usłyszałeś te wyrazy?

– Bacia!!! – Duma rozsadzała chłopczyka. Najwyraźniej był bardzo z siebie zadowolony.

– Która babcia? – Robert nie miał zamiaru przerywać przesłuchania. Nie pierwszy raz został zaskoczony przez syna, ale na takie hasła nie był jeszcze przygotowany. Czuł się zobowiązany postąpić po ojcowsku i odpowiedzialnie. Już chciał strzelić dziecku wykład, ale w porę, i na szczęście dla malucha, powstrzymała go Anna.

– Daj spokój, kochanie, chyba najlepiej będzie nie reagować – powiedziała. – Jest jeszcze taki malutki – dodała, patrząc z bezgraniczną miłością w śliczne, radosne oczka Kubusia.

Sprytny maluszek, chcąc odwrócić uwagę od swojego wybryku, zaczął obsypywać rodziców całuskami, składając pociesznie usta w dzióbek. Ta minka spowodowała rodzinne gilgotki, śmiechy i kuksańce. Gdy przyszła kolej, by ofiarą łaskotek stała się Anna, ta przezornie krzyknęła:

– Kto ostatni dobiegnie do kuchni, ten gapa!!!

Na szczęście ojciec i syn podjęli wyzwanie i już po chwili wszyscy siedzieli przy stole. Robert, wdychając apetyczny zapach kurczaka, miał minę szczęśliwca, za to Kubuś, zupełnie przeciwnie, był niezadowolony z faktu, że musi kolejny raz w życiu przerywać fajną zabawę dla czegoś tak przyziemnego i śmiertelnie nudnego jak jedzenie.

– Pycha, kochanie, chyba miałaś dziś dużo czasu na przygotowanie tak pysznego obiadu. Wcześnie dzisiaj wstałaś, rano słyszałem telefon, à propos, dużo już osób dzwoniło w sprawie kawalerki?

– Kilkanaście, a jest dopiero czternasta. Dwie umówiły się na oglądanie mieszkania.

– Kiedy? – spytał Robert.

– No cóż, nie miałam dużego wyboru, skoro nas nie ma na miejscu, dopiero w sobotę od piętnastej.

– Trochę to niefortunnie wypadło – odparł Robert. – Będziesz musiała zająć się tym sama.

– A to dlaczego? – Ani niezbyt uśmiechała się taka koncepcja, w tej sytuacji wolała czuć wsparcie męża, mieć go przy sobie.

– Bo mam konferencję firmową, wyjazd w piątek rano.

– Dokąd?

– Do Zakopanego. Będzie podobno z wielką pompą, wracamy w niedzielę.

Anna nie wyglądała na zachwyconą. Firma coraz częściej zabierała cenny czas jej mężowi. Konferencje w dni wolne od pracy uważała za przesadę, zwłaszcza że miała pojęcie, jak one wyglądały. Przecież zanim urodziła dziecko, sama pracowała w koncernie jako asystentka dyrektora regionalnego i dobrze poznała korporacyjne obyczaje. Z ulgą skorzystała z urlopu wychowawczego, czując, że wielkie międzynarodowe przedsiębiorstwo wyciska z niej ostatnie soki. Nie umiała jednak narzekać na pracodawcę i jego metody. Była głęboko wdzięczna losowi, że postawił na jej drodze tę firmę w trudnym okresie, kiedy została sama, potrzebowała pieniędzy oraz wypełniającego czas zajęcia. W pracy unikała jak ognia powierzenia komukolwiek informacji o swoim życiu. Nie miała odwagi, by uchylić rąbka tajemnicy nawet własnemu mężowi. Robert wiedział tylko tyle, ile musiał. Prawda była tak przerażająca, że starała się ją zepchnąć na skraj pamięci i wcale o niej nie myśleć. Miała jednak świadomość, że to z jej strony chowanie głowy w piasek. Niestety nie czuła się na tyle silna, aby podjąć wyzwanie i stawić czoła wrogowi. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że sprawy z przeszłości rozwiążą się bez jej udziału.

Liczyła, że czarny scenariusz, przed którym uciekała, nie ziści się. Nie w XXI wieku, epoce prawa i tolerancji! Och, jakże jej strasznie było wstyd za własną naiwność i nieumiejętność oceniania prawdziwych intencji ludzi!

 

4

Annę z rozmyślań wyrwał głos Roberta.

– Posmutniałaś, nie martw się, przecież wiesz, że możesz mi ufać. Jesteś dla mnie największym skarbem, nie masz absolutnie żadnej konkurencji. Oczywiście nie licząc tej Kropki, która ogląda teraz bajki. Będę grzeczny na tej imprezie jak aniołek, będę myślał tylko o tobie. Wiem, że sprawę z mieszkaniem załatwisz fachowo. – Wesołe iskierki, z powodu których Ania po raz pierwszy zwróciła na Roberta uwagę, błyszczały mu w oczach. Jak zawsze powiedział dokładnie to, co chciała usłyszeć.

Robert czuł się dowartościowany, mając świadomość, że jego ukochana Ania jest o niego odrobinę zazdrosna. Tak naprawdę to on powinien być o nią zazdrosny. Jego żona była piękna, posiadała wiele atutów, których w przeciwieństwie do innych kobiet nie wykorzystywała, jakby nie istniały i nie miały znaczenia. Namawiał ją, by częściej nosiła rozpuszczone włosy, ale Ania miała zwyczaj zwijania swoich oszałamiających blond loków w niepozorny koczek. Rysy twarzy miała idealne, wręcz nieziemskie. Pomimo trzech lat spędzonych razem Robert nadal nie mógł oderwać wzroku od żony. Do tej pory nie dowierzał, że ta kobieta wybrała właśnie jego. Gdy ją poznał, była bardzo szczupła, ciąża nadała jej ciału wspaniałe kobiece kształty. Robertowi bardzo to odpowiadało.

Ania nie miała zwyczaju eksponować swojej urody. Jej codziennym strojem były zwykła koszulka, dżinsy i adidasy, jakby za wszelką cenę nie chciała zwracać na siebie uwagi. Robert był z tego rad, a do jej zalet dorzucał jeszcze skromność. Jedyne, co mu we własnej żonie przeszkadzało, to ta otaczająca ją aura tajemniczości, która z jednej strony była niezwykle pociągająca, ale z drugiej wprowadzała w jego serce niepokój.

Pomyśleć tylko, że to właśnie ona mu się oświadczyła! Pamiętał doskonale, z jak wielką determinacją ogłosiła, że pragnie z nim spędzić resztę swojego życia i mieć dziecko. Teraz! Natychmiast! Jakby to nie mogło czekać. Pomimo strachu przed ustatkowaniem, nie dał się prosić dwa razy. Jego mama, od wielu lat nieustająca w ponaglaniu o wnuka, oszalała wreszcie ze szczęścia.

Cieniem na życiu małżeństwa kładły się tylko cykliczne smutki, o których Anna nie rozmawiała, jakby ich przyczynę chciała ukryć przed mężem.

– Może zapiszę cię do psychologa? – Robert wypowiadał te słowa niejeden raz, kiedy zauważał smutek żony.

– E tam, to tylko zwykły baby blues po urodzeniu dziecka. Chyba jeszcze trochę ze mną wytrzymasz? Większość kobiet to przechodzi, no i ich mężowie też. – Bagatelizowała sprawę. Jednak wszystko mówiło mu, że chodzi o coś zupełnie innego, poważniejszego. Bywało, że podskakiwała śmiertelnie przerażona, gdy zdarzało mu się stanąć za nią znienacka. Ten jej częsty smutek i stany lękowe zaczynały już wciągać samego Roberta, jakby to było zaraźliwe.

Robert kochał żonę całym sercem i chciał jej pomóc, ale bał się naciskać. Nie czuł się przygotowany na to, co mógłby usłyszeć. Dziwne uczucie nieustannie kryło się w zakamarkach jego duszy niczym nieproszony gość i było związane z przeszłością Anny. Robert był jej drugim mężem. Pierwszy – Sylwester – popełnił samobójstwo.

 

5

Młody, może dziewiętnastoletni chłopak intensywnie rozcierał zmarznięte ręce. Czuł ostre igiełki pod paznokciami, które były już zaczerwienione. Ich odcień był zbliżony do koloru nosa i policzków. Bardzo żałował, że nie uzbroił się w rękawiczki. To było jego pierwsze poważne zadanie, jakie powierzyła mu organizacja. Zwerbował go do niej starszy kolega z siłowni. Niewątpliwie dodatkową zachętą do wykonania misji były darmowe karnety do świetnie wyposażonego fitness klubu.

Artur niczym specjalnym się nie wyróżniał, tak więc mógł kręcić się w jednym miejscu bez najmniejszej obawy, że ktoś zwróci na niego szczególną uwagę. Bez trudu uchodził za jednego z wielu szczeniaków szwendających się po mieście z braku jakiegokolwiek sensownego zajęcia. Grupki młodocianych spędzających czas na klatkach schodowych bloków, bez skrępowania sięgających po piwo i papierosy przez mieszkańców były nazywane „wartami”. Warty nie wzbudzały powszechnego zachwytu, ale spotykały się z pewnym zrozumieniem i współczuciem wśród ludzi. Cóż ci młodzi chłopcy mieli ze sobą począć, kiedy nigdzie nie było dla nich pracy?

Chłopak nie przewidział, że tyle czasu będzie w terenie. Kupiłby sobie papierosy, ale matka była ostatnio coraz bardziej wymyślna w ukrywaniu przed nim kasy. Do diabła! Myślał, że musi coś z tym zrobić, bo przecież nie zawsze miał czas na przeszukiwanie każdej szpary w chacie. Zastanawiał się przez chwilę, po czym go olśniło. Jasne! Szkoda, że wcześniej na to nie wpadł! Pomyślał zadowolony, że jak tylko go odwołają i złoży raport, to pójdzie odwiedzić swoją starą w robocie na poczcie, najlepiej przy okienku. Snuł rozważania, rzucając co chwilę patyk psu do aportu. Nie przestał jednak zerkać na klatkę numer 75. Obserwował, czy ktoś z niej nie wychodzi.

„Jak powiem tej gderającej raszpli przy ludziach, żeby mi dała trochę forsy, to nie będzie miała odwagi mi odmówić. Ma się kiepełę”, myślał z uznaniem o swojej pomysłowości.

Nagle poczuł silne klepnięcie w ramię.

– Cześć, stary, od kiedy masz psa? – Zaskoczył go od tyłu Waldi, kumpel z podwórka.

– Ech, to tylko pożyczony. – Artur zniżył głos i dodał z przejęciem: – Na potrzeby wykonania zadania.

– Oj, coś tajemniczo brzmisz, stary, podłapałeś jakąś robotę? Może wkręcisz i mnie? Kiepsko jest z kasą. Na razie pomagam ojcu na targu, ale wiesz, jak to jest, z tego prawie nic nie mam. Jeszcze trochę i zajmę się recyklingiem. Będę puszki po śmietnikach zbierać. A tu beznadzieja, nigdzie nie ma pracy, już myślałem, żeby ewakuować się do Londynu, ale stary by się zapłakał – opowiadał wylewnie Waldi.

W porównaniu z Arturem, który każdego dnia spędzał dwie godziny na siłowni, podnosząc ciężary, Waldi wyglądał bardzo niepozornie. Miał metr sześćdziesiąt i ważył pięćdziesiąt dwa kilogramy, wyglądał niczym elf. Mimo że był już pełnoletni, nie miał męskiego zarostu. Spod czapki wystawały mu kosmyki blond włosów. Byłby nawet przystojny, ale stare pięcioletnie trampki i podniszczona kurtka odbierały mu wiele uroku. Podobnie jak braki w uzębieniu. Przy obecnym stanie finansowym jego rodziny, kiedy nawet nie było co do garnka włożyć, dentysta był nieosiągalny. Niestety, sytuacja kraju wynikła zarówno z błędnych decyzji polityków, wielu zmarnowanych bezpowrotnie szans, jak i braku fundamentalnych reform stawała się z dnia na dzień tragiczniejsza. Spora część młodzieży w wieku Waldiego po skończeniu szkoły została przywitana olbrzymim, trzydziestoprocentowym bezrobociem, brakiem szans na kontynuowanie nauki i wydostanie się z biedy. W dorosłe życie wchodził wyż demograficzny. Taka sytuacja przyczyniła się do dość poważnego wzrostu przestępczości. Nieliczni szczęśliwcy mogli pochwalić się dobrą pracą i godziwym życiem. Co bardziej przewidujący w zastraszającym tempie uciekali za granicę, inni coraz bardziej zanurzali się w bezradności i apatii.

Waldi brał każdą robotę, jaka wpadła mu w ręce, bo to oznaczało porządny obiad dla jego rodziny, o swoich potrzebach dawno przestał już myśleć. Oczy i uszy miał w każdej chwili otwarte na wykorzystywanie nadarzających się okazji, dlatego uważnie i z nadzieją wpatrywał się w kumpla.

– No nie wiem, może mógłbym ci coś załatwić. – Artur podrapał się po głowie. Rozmawiając z kolegą, nie zapominał o spoglądaniu na klatkę. – Forsa może i jakaś z tego będzie, ale nie od razu, no i trzeba się zaangażować.

– Wezmę wszystko! – żarliwie odpowiedział Waldi. Słowa Artura napawały go wielką nadzieją. – Daj mi zaraz znać, jak będziesz coś wiedział. No dobra! – rzekł radosnym tonem, spoglądając na zegarek. – Muszę pędzić na stoisko z warzywami, bo zaraz ojciec będzie mnie ścigał. Diabelnie dziś zimno, nie?! No to nara, dzięki!

– Nara! – Artur odpowiedział koledze, wzruszając ramionami.

Waldi oddalił się energicznym krokiem. Uważał, że rozmowa z Arturem tak rokuje, by uznać dzień za dobry. Niestety, intuicja nie podpowiedziała mu, że właśnie otwiera sobie drzwi do koszmaru.

Artur nadal przestępował z nogi na nogę. Nagle znieruchomiał, wyprostował się i wbił wzrok w jeden punkt, ignorując psa proszącego o patyk. W otwartych drzwiach do klatki schodowej numer 75 ukazała się kobieta, którą Artur rozpoznał ze zdjęć. Tak, nie było wątpliwości, że to ona! Takiej laski nie oglądało się co dzień! Na pierwszy rzut oka widać było, że babka miała klasę.

Artur mimowolnie cmoknął z podziwem. On już by dobrze wiedział, jak się z nią zabawić. Przełknął ślinę i powolnym ruchem przejechał koniuszkiem języka po zębach. Blond piękność miała w rękach torbę i najwyraźniej zmierzała do pobliskiego sklepu spożywczego. Nieśpiesznym krokiem podążył za nią. Nagle kobieta zwolniła i wyjęła z torebki telefon komórkowy. Żałował, że nie ma szansy usłyszeć rozmowy, którą zaczęła prowadzić.

 

6

– Hej, Justyna!

– Cześć, Aniu, dzwoniłaś, ale nie mogłam odebrać…poczekaj sekundkę… mam spotkanie, ale urwałam się na moment. Jeszcze chwilkę… O! Już jestem, co się stało?

– Ja też ulotniłam się na chwilę. Powiedziałam, że muszę iść do sklepu i zostawiłam moich chłopaków samych. Robert dzisiaj pracuje w domu i Kubuś jest pod jego opieką. Wiesz, nawet kurze domowej należą się chwile wolności.

– Ania, nie bądź taka skromna. Słyszałam, że chcecie kupić kolejne mieszkanie, które to już? Rośniecie w potęgę! – Żartobliwie zauważyła Justyna.

– Tak, wiesz, już coraz bliżej do realizacji naszego celu. – Głos Anny był rozmarzony.

– Ach, wiem. Mały, biały domek na skraju lasu i żeby nie musieć zasuwać codziennie do pracy. Życie rentiera.

– No właśnie, nie trzeba codziennie wstawać, można rozporządzać swoim czasem według własnego uznania, być niezależnym od innych – skwitowała Anna.

– Jak ja na przykład – zadrwiła Justyna, wchodząc jej w słowo.

– Och, teraz to ty jesteś skromna! To Kompania Węglowa jest raczej od ciebie zależna, a nie ty od niej, pani prezes – parsknęła z uznaniem.

– Chyba nawąchałaś się kleju w windzie i dlatego tak bredzisz! – roześmiała się Justyna.

– Tak, i weszłam jeszcze w psiego klocka na chodniku.

Śmiech dziewczyn sprawił, że Anna choć przez chwilę poczuła się rozluźniona, poranne rozmowy telefoniczne sprawiły, że trudno jej było osiągnąć ten stan.

– Oj, Anka, nie narzekaj tak, ja też mieszkam w bloku i jakoś wytrzymuję – żachnęła się w końcu Justyna.

– Ale ty mieszkasz w ślicznym, stupięćdziesięciometrowym apartamencie z olbrzymim tarasem, a nie w obskurnym, starym bloku z wielkiej płyty!

– Nie przesadzaj, Anka, to jest tylko zwykłe strzeżone osiedle, getto, jak to mówią – cierpko upomniała przyjaciółkę. – Zwiększ po prostu tempo i przyjeżdżaj wreszcie na stałe do Tychów. Może razem rozkręcimy jakiś biznes.

– Miła perspektywa, ale nie jest tak różowo i bezproblemowo, jak się nieraz wydaje. – Żarty Justyny najwyraźniej nie wystarczyły, by wyciągnąć przyjaciółkę z posępnego tonu.

– Lepiej powiedz od razu, co się stało.

– Wiesz, zbiegły się nam w jednym czasie dwie sprawy. Ceny mieszkań idą w górę, więc chcielibyśmy zainwestować i szybko kupić coś nowego, a jednocześnie jedno z naszych stoi puste. Szukam pilnie najemcy. Zamieściłam ogłoszenia, gdzie tylko mogłam. Mimo iż wyraźnie zaznaczyłam, że nie chcę współpracować z pośrednikami, i tak wydzwaniają. Wyobraź sobie, nie mogą odpuścić, że coś dzieje się na tyskim rynku bez ich kontroli, a do tego są tak chciwi i nie chcą zejść poniżej prowizji w wysokości jednomiesięcznego czynszu. Jakby byli w jakiejś zmowie cenowej! – Anna wyrzucała z siebie słowa jednym tchem, nie zmniejszając tempa marszu. – Już chyba lepiej jest w Katowicach, tam przynajmniej można wynegocjować pół stawki – irytowała się w dalszym ciągu. – A tu koniecznie cały czynsz i jeszcze od tego trzeba zapłacić VAT. Czujesz to? I najlepiej podpisać umowę na wyłączność, samemu znaleźć mieszkanie, a do biura przyjść tylko po to, żeby zapłacić im kasę!

– Takie wynagrodzenia od każdej ze stron to faktycznie za duże pieniądze – zgodziła się Justyna. – Ale mam wrażenie, że ta śpiewka o napastujących cię pośrednikach to tylko przykrywka. Nie powiedziałaś mi, co faktycznie cię gnębi. Słyszę smutek w twoim głosie.

– Dobrze mnie znasz – z rezygnacją odpowiedziała Anna. – Wydaje mi się prawie na sto procent, że zadzwoniła do mnie Gośka Lituo jako petentka, pod pretekstem wynajmu, a… – Annie załamał się głos, ale zebrała się w końcu i wydusiła z siebie: – …a potem stało się coś jeszcze gorszego.

– Gośka?! – wykrzyknęła Justyna. – Po tym wszystkim, co ci zrobiła?! Ta baba to dopiero ma tupet! Nie dziwię się, że jesteś roztrzęsiona. Co może być jeszcze gorszego od Lituy? – spytała.

– Chyba dzwonił jeszcze… – wyszeptała Anna udręczonym głosem.

– No dalej, wyduś to wreszcie z siebie! – Podenerwowanie przyjaciółki udzieliło się Justynie i teraz sięgało już zenitu.

– Sy… Sylwester – wyznała.

– Zwariowałaś! Przecież on nie żyje! Aniu! Ktoś robi ci obrzydliwy kawał! A może wydawało ci się? – Zdumienie Justyny nie miało końca.

– Bardzo bym chciała, Robert o niczym nie wie, nie mam odwagi go w to wszystko wtajemniczać. Nie wiem, jak długo z tym wytrzymam, już brakuje mi sił. – Ania łkała do słuchawki, przyciągając nieświadomie ciekawskie spojrzenia przechodniów. Przytłaczała ją świadomość, że nawet najbliższej przyjaciółce boi się wyjawić całą prawdę.

– Może po prostu idź na policję, opowiedz im o wszystkim – zaproponowała Justyna.

– Nie namówisz mnie. Niewiele jest osób, którym ufam, ale na pewno wśród nich nie ma policji. Boję się.

– Ania, przykro mi, to faktycznie dziwne. Nie chcę cię niepokoić, ale uważaj na siebie!

Na te słowa chłód ogarnął Annę i przeniknął ją do głębi, natychmiast rozejrzała się dookoła. Młody, sympatycznie wyglądający chłopak błyskawicznie odwrócił wzrok i zaczął nawoływać swojego wilczura.

– Bill, do nogi!

Zignorowała ten widok, nie było w nim nic groźnego.

– Aniu, kiedy będziesz w Tychach!? Magda bez przerwy o ciebie pyta. Spotkaj się z nami, porozmawiamy na spokojnie, przemyślisz sprawę – zaproponowała Justyna. – Będą jeszcze Basia i Aneta. Może wspólnie coś wymyślimy. To całkiem naturalne, że panikujesz, przeszłaś w życiu więcej niż my wszystkie razem wzięte. No jak? Dasz radę w piątek po południu? Sobotę niestety mam zajętą. Decyduj szybko, muszę już wracać na spotkanie – nalegała Justyna.

– Dobrze, nawet mi to pasuje. Robert jedzie na konferencję do Zakopanego. Przy okazji podrzuci mnie i Kubusia do Tychów. Też się za wami stęskniłam.

– No to postanowione! Powiem Basi, żeby upiekła ciasto, a spotkamy się w moim nowym mieszkaniu. Przy okazji odbębnimy parapetówę. I nie myśl tyle, pa!

Justyna zakończyła rozmowę. Ania miała nadzieję, że po pogawędce z przyjaciółką poczuje się lepiej. Ale jej niepokój raczej rósł z każdą chwilą. Podejrzliwie rozejrzała się dookoła. Chłopak od psa zniknął.

Rano spadł śnieg, odbijał się w nim blask słońca i raził w oczy. Piękno było jednak pozorne, bo pod białym puchem skrywało się mnóstwo miejskiego brudu. Cóż z tego, że był chwilowo niewidoczny, skoro jednak istniał?

Niby wszystko wydawało się normalne i spokojne. Ludzie wracali z pracy do domu, śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami. Z billboardów uśmiechały się twarze zachęcające do głosowania.

No tak! Wybory zbliżały się wielkimi krokami i były tematem numer jeden wśród rozmów Polaków. Anna nie była fanką polityki, ale sondaże jednej partii z biciem serca śledziła na bieżąco. Jeszcze niedawno poparcie dla niej liczone było w zaledwie dziesiątych częściach procenta, jednakże zaczęło zaskakująco szybko wzrastać, dochodząc w ostatnich notowaniach do blisko pięciu procent. Coraz bardziej realnym było, iż partia Obozu Odrodzenia Ojczyzny wejdzie do parlamentu.

 

7

– Mamaaaa!!! – Kubuś z krzykiem na ustach podbiegł do Anny, gdy ta usiłowała wtaszczyć dwie ciężkie siaty z zakupami do domu.

– Co mi pupiłaś?? Nie pupiłaś prezentu?? – Głos maluszka załamał się z rozczarowania.

– Kupiłam ci jajko niespodziankę, prawdziwy prezent dostaniesz od Mikołaja za parę dni – cierpliwie tłumaczyła Anna, nie ulegając groźbie płaczu Kubusia. – Oczywiście jak będziesz grzeczny!

– Jestem geczny! – Maluch wesoło zakrzyknął. Jajko go całkowicie usatysfakcjonowało. Oczywiście sam je sobie znalazł, przetrząsając torby i ignorując protesty.

– A co mi kupiłaś? – Z pokoju wyłonił się kolejny domownik.

– Oj, misiu, jabłuszka ci kupiłam, żebyś mógł zadbać o sylwetkę.

– Droga żono! – Robert wysilił się na poważny ton. – Czuję łyżkę dziegciu w tej baryłeczce miodu.

– Żartowałam. – Anna wyjęła paczkę pistacji i rzuciła mężowi. Złapał błyskawicznie i od razu zabrał się do chrupania.

– Jak zakupy, przemarzłaś?

– Okrutnie! – potwierdziła Anna. – W końcu to początek grudnia, niedługo święta.

– Nie mogę się doczekać, a zwłaszcza tego, co mi moja żonka kupi pod choinkę – droczył się z Anną. – A tak w ogóle to dobrze, że wróciłaś. Muszę jeszcze dzisiaj wyjść, pilna sprawa. Miał to załatwić Radek, ale się rozchorował.

– Tak? Teraz wieczorem? Co się stało? – zainteresowała się Anna.

– Muszę odebrać dokumenty od nowych pracowników. Świadectwa pracy, potwierdzenia zapoznania się z procedurami i takie tam. Trzeba to jeszcze dziś wysłać do centrali. Dwaj przedstawiciele nagle się ulotnili.

– Tak szybko znalazłeś nowych ludzi?

– Z tym nie było większego problemu, Tadzik znalazł… Powiem ci coś w tajemnicy… – Głos Roberta przybrał konspiracyjny ton. – Jedna z tych osób to chyba jego laska.

– Co takiego?! – wykrzyknęła Anna. – Przecież on ma żonę! – Jej twarz wyrażała największe oburzenie, które chwilę potem ustąpiło rezygnacji. – Ale co ja się dziwię. Przecież nieraz byłam świadkiem, jak moi koledzy słodzili najpierw przez telefon kochance, a potem dzwonili do żony z pytaniem, co na obiad. – Nagle coś jej się przypomniało, więc dodała: – A szef ci w ogóle pozwoli zatrudnić dziewczynę?

– Tak naprawdę to nawet dostałem wytyczne, żeby zwiększyć zatrudnienie kobiet, aby nie było tak ogromnych dysproporcji, jakie są teraz. To bardzo źle działa na wizerunek firmy. Prasa się interesuje i wychodzimy marnie w rankingach.

– No, nareszcie poszli po rozum do głowy – ucieszyła się Ania. – Kiedy ja zaczęłam pracować, czułam się, jakbym zgarnęła wygraną na loterii. To cud, że dostałam pracę. I to z ogłoszenia! I bez koneksji! – podkreśliła z dumą. – Taka mała liczba kobiet w tej firmie to szczyt dyskryminacji i głupoty. Przecież jesteśmy znacznie lepszymi pracownikami od was!

– Kochanie, nie przeczę, że byłaś rewelacyjnym pracownikiem. Nie chcę cię też denerwować, ale jednak gdy zaszłaś w ciążę, to tyle cię widzieli. – Robert pstryknął palcami.

Anna błyskawicznie zaoponowała:

– Przecież wiesz, że ciąża była zagrożona!

– Już dobrze, nie kłóćmy się o to – mruknął zrezygnowany. – Musimy ustalić plan działania na weekend. Mnie nie będzie, a nie wiem, czy pamiętasz, że twoi rodzice jadą do babci na wieś.

– O, cholera! – wyrwało się Annie, ale natychmiast zakryła dłonią usta, przypominając sobie, że małe „gumowe ucho” tylko czeka, żeby łapać brzydkie wyrazy i potem robić wrażenie na zbulwersowanych dorosłych. Zerknęła na Kubusia niepewnie. Wydawał się bardzo zajęty budowaniem tajemniczej konstrukcji z klocków.

– No tak. – Robert pokiwał głową z dezaprobatą. – Objawił się nam prawdziwy nauczyciel ciekawszej wersji języka polskiego.

– Może rodzice zabraliby Kubusia ze sobą? Byłabym bardziej mobilna, poza tym umówiłam się jeszcze na babskie spotkanie. – Anna wróciła szybko do poprzedniego tematu rozmowy, licząc na to, że ostatni odfrunie w niepamięć. Chyba się powiodło, bo Robert ciągnął dalej:

– Jeśli oni nie będą mieli nic przeciwko temu, to ja też, chociaż do Lubiewa to ładnych parę godzin jazdy i to w nie najlepszą pogodę. Kilka dni na wsi wyjdzie Kubusiowi na dobre. Tylko że ty będziesz całkiem sama.

– Tak nawet wolę, będzie mi łatwiej pozałatwiać sprawy. Mam nadzieję, że szybko wynajmę mieszkanie i będę miała czas na relaks. – Mrugnęła znacząco.

– Tylko nie relaksuj się za bardzo – zażartował Robert.

– No dobrze, będę grzeczna, poza tym z przyjemnością odpocznę w domu rodziców. Spokój, otoczenie lasu… Trochę się dotlenię, spotkam z koleżankami – wyliczała z przejęciem. – I może załatwię jeszcze jedną sprawę, ale wcześniej chcę spytać cię o zdanie.

– Jaka to sprawa?

– Wiesz, w sprawie naszego ogłoszenia dotyczącego kupna mieszkania zadzwonił facet z jakiegoś nowego biura nieruchomości. Firma śmiesznie się nazywa. Gawra.

– Co takiego?! – zjeżył się Robert. – Chcesz skorzystać z biura?!

– W odróżnieniu od innych gościu był bardzo grzeczny i nienachalny. Zaproponował, że niezobowiązująco pokaże mi w niedzielę kilka mieszkań i wystarczy mu tylko prowizja od sprzedającego. Chyba nie będzie chciał zedrzeć z nas skóry.

– Wierzysz w to? Nie podoba mi się to, że pracuje w niedzielę.

– Nie wiem, ale skoro tylko w weekend będę miała trochę czasu, to co szkodzi spróbować?

– Jak chcesz, tylko uważaj, bo coś mi się to wydaje dziwne! – stwierdził. – Hmm, będę mocno tęsknił za moimi Kropeczkami – rozczulił się. – Natychmiast dawać mi całusy! – wydał komendę, której z ochotą poddała się nieświadoma swojej przyszłości rodzina.

ROZDZIAŁ II

1

Waldi w głębi ducha zaczął żałować, że zdecydował się na to umówione naprędce spotkanie. Z chwilą gdy stanął przy automatycznych drzwiach kolosalnego, cieszącego się renomą hotelu, przepych zaczął go nieznośnie przytłaczać. Nazwa hotelu – Ocean – idealnie do niego pasowała. Droga do głównego holu wiodła przez kilkunastometrowy tunel ze szklanymi ścianami, za którymi rozciągała się najprawdziwsza rafa koralowa. Setki egzotycznych stworzeń morskich pływały nad głowami gości. Na korzystanie z tego dopiero co otwartego w Katowicach czterdziestopiętrowego luksusu mogli sobie pozwolić tylko nieliczni ludzie – gwiazdy kina, biznesu, polityki, mafii. Łączyło ich jedno – gigantyczne pieniądze.

„Widocznie nie wszyscy żyją w nędzy”, pomyślał Waldi. Z onieśmieleniem podziwiał nowoczesną architekturę hotelu tak różną od łódzkich blokowisk. Zachwycał go bogaty świąteczny wystrój, morze kolorów, świateł. Chłonął chciwie dotychczas nieznaną sobie atmosferę. Peszyły go jednak badawcze spojrzenia gości hotelu. Ubiorem wyróżniał się drastycznie z otoczenia. Na tle wystrojonych kobiet i mężczyzn wyglądał jak ubogi krewny. Kryjąc głowę w ramionach, dotarł do windy i wjechał nią na trzydzieste ósme piętro. Tam doznał kolejnego upokorzenia. Dwóch postawnych osiłków stojących na straży wejścia do siedziby organizacji nie zamierzało go przepuścić.

– Hej, koleś! Co tu robisz? Tu nie ma zwiedzania! – rzucił jeden z ochroniarzy, zbliżając się do Waldiego na taką odległość, że ten bez trudu wyczuł jego kwaśny oddech. Wyraz twarzy tamtego jednoznacznie stwierdzał, kto tu rządzi.

– Hę? Miałem się tu stawić… – wyjąkał Waldi, myśląc gorączkowo, jak by tu wyplątać się z tej kabały. Przynajmniej nie musiał się martwić, że stracił pieniądze na bilet, bo do Katowic przyjechał stopem. W duchu pomstował na Artura, bo obiecywał, że ten kontakt to pewniak. – Podobno jakaś robota ma tu być dla mnie – dokończył.

Napakowani twardziele wybuchnęli głośnym, nieprzyjemnym rechotem.

– Kible są już posprzątane! Ha! Ha!

Waldi już chciał się wycofać z powrotem do windy, ale panowie, najwyraźniej spragnieni rozrywki, nie zamierzali z niej tak szybko rezygnować. Zatarasowali przejście, nie szczędząc kpiących i wyzywających spojrzeń. Nagle przypomniała się Waldiemu wizytówka, którą otrzymał w ostatniej chwili przed wyjazdem od Artura ze wskazaniem, by się na nią powołać. Sięgnął do kieszeni i podetknął kartonik prosto przed oczy jednego z przyjemniaczków. Złote litery zabłysły, odbijając światło równie złotych żyrandoli.

– Jestem umówiony z tą osobą na dziesiątą – wydusił.

Reakcja bramkarzy była piorunująca, karteczka błyskawicznie pozbawiła ich arogancji. Spojrzeli po sobie z niepokojem, po czym przyjacielskim gestem zaprosili Waldiego do recepcji znajdującej się nieopodal wind.

– Przepraszamy za nieporozumienie. Nie mieliśmy pojęcia. Nikt nas nie uprzedził – stękali jeden przez drugiego, niespokojnie łypiąc oczami. Ich sztuczne uśmiechy nie zatarły jednak wcześniejszego nieprzyjemnego wrażenia.

– Wiolka! – zwrócił się jeden z ochroniarzy do recepcjonistki, szczupłej dziewczyny z dużym biustem i wymyślnie pomalowanymi paznokciami. Waldi wpatrywał się w te kolorowe mozaiki na jej dłoniach jak zaczarowany. – Wytłumacz panu, jak trafić do biura pana Trojana – poprosił ją, pokazując szykowną wizytówkę.

Dziewczyna ochoczo wskazała dłonią kierunek.

– To piętro wyżej. Winda, którą pan przyjechał, dojeżdża tylko do tego piętra. Proszę skorzystać z tej za moimi plecami i wcisnąć przycisk P2.

Waldi wszedł do windy i, przypatrując się swojemu odbiciu w lustrze, doznał niepokojącego uczucia, że właśnie popełnił największy błąd w życiu.

 

2

– Słucham? – Anna spytała, z niedowierzaniem patrząc na człowieka ubranego w uniform ochrony.

– Jeśli pani chce wjechać na to osiedle, musi się pani wylegitymować – tłumaczył cierpliwie strażnik. Nawet powieka mu nie drgnęła, można by śmiało wywnioskować, że nie pierwszy raz uświadamia w ten sposób gości. – Jeśli pani jest faktycznie umówiona, nie powinno być żadnych kłopotów. Po prostu sprawdzę w rejestrze odwiedzających, czy pani nazwisko jest wprowadzone, i po sprawie, wjeżdża pani – wyjaśnił z uśmiechem około pięćdziesięcioletni mężczyzna, któremu siwizna przyprószyła włosy.

– Czy to zgodne z prawem? – Anna w dalszym ciągu nie mogła powstrzymać zdumienia.

– Co się pani dziwi? Teraz ludzie dzielą się na bogatych i biednych. Bogaci mają pałace, do których byle kto nie ma wstępu, a tacy jak ja mogą być co najwyżej cieciami i po pracy wracać do szarej rzeczywistości. – Ochroniarz był niezmiernie zadowolony, że wiele godzin nudnej pracy zostało przerwane miłą pogawędką z przepiękną kobietą. „Pewnie jakaś aktorka albo piosenkarka, może poproszę ją o autograf”, przemknęło mu przez głowę.

Patrzył na Annę z zachwytem. Chciał, aby ta rozmowa trwała jak najdłużej. Co chwilę sprawdzał, jakie wrażenie jego wywody robią na rozmówczyni, i stwierdzał z zadowoleniem, że słuchała go z nieukrywaną ciekawością. Puchł z dumy i podkręcał w grubych palcach swe sumiaste, siwe wąsy.

– A wie pani, że to tylko w Polsce tak się dzieje? W Warszawie takich zamkniętych osiedli jest ze trzysta, w Tychach to osiedle jest dopiero drugie, ale słyszałem, że dwa kolejne budują się pod lasem. Mam szwagra w Anglii, który mówi, że w jego mieście są tylko trzy i to dla sławnych ludzi. No wie pani, tak dla bezpieczeństwa przed nachalnymi fanami. A tu u nas, jak tylko ktoś ma trochę forsy, to zaraz chce pokazać, że jest lepszy. Co za czasy! No to jak będzie, daje pani ten dowód czy nie?

– Daję, daję – mruknęła Anna z rezygnacją w głosie i zanurzyła rękę w torebce. Chwilę w niej grzebała, więc kiedy udało jej się w końcu dotrzeć do poszukiwanego przedmiotu, z ulgą i tryumfem wykrzyknęła: – Mam! – Podała dowód mężczyźnie, który wziął go od niej i zaczął porównywać dane z informacjami w komputerze. Przerwał na chwilę czynność i popatrzył na nią z uznaniem.

– Piękne nazwisko! Anioł, pasuje do pani jak ulał! – Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Anna nie umiała przyjmować komplementów, a wręcz odwrotnie, te dodatkowo wzmagały w niej czujność i nieufność.

– Zgadza się, może pani jechać. – Kiwnął głową i, widząc, że nie zachęci jej do dalszej pogawędki, otworzył szlaban.

– A dowód osobisty?

– Oddam, jak pani będzie wyjeżdżać.

– No to już czysta przesada – mruknęła zbulwersowana Anna, ale nie chcąc już więcej dyskutować, pojechała dalej.

Rozglądała się dookoła, szukając budynku numer 17. Nie powinno być to takie trudne, gdyż osiedle było bardzo uporządkowane. Robiło tak duże wrażenie, że zaschło jej w gardle z podziwu. Funkcjonalność i schludność wykończenia budynków bardzo przypadły jej do gustu. Jeśli ktoś nie miał ogródka, mógł się zadowolić pięknym, przypominającym ogród tarasem.

Pierwszy raz miała okazję zobaczyć mieszkanie Justyny, jej nowy nabytek, o którym już wiele słyszała. Wiedziała, czego się spodziewać. Nie była jednak przygotowana na widok ogromnego, ogrodzonego przed psami placu zabaw, przypominającego małe wesołe miasteczko. Wspaniałe, pomalowane na różne kolory drewniane konstrukcje zamków i statków zapierały Annie dech w piersiach. Na placu z powodu zimy nie było ani jednego dziecka. Anna z zazdrością patrzyła na karuzele i huśtawki, myśląc o swoim Kubusiu. Rozglądała się w poszukiwaniu osiedlowego ZOO, basenu i kortu tenisowego, o których wspominała Justyna, i rozmyślała, że jej miejsce zamieszkania w Łodzi w porównaniu z tym tutaj wypadało raczej smętnie. Mimowolnie poczuła się kimś gorszym od tutejszych mieszkańców.

Wreszcie Annie udało się znaleźć numer, którego szukała. Przyhamowała. Zwróciła uwagę na obficie posypane piaskiem chodniki.

– Tyle wolnych miejsc parkingowych – wymruczała, patrząc z podziwem na czarną, odśnieżoną nawierzchnię. Wjechała na stanowisko, wyłączyła silnik, wysiadła z samochodu i wyjęła z tylnego siedzenia okazałą donicę z egzotycznym kwiatem.

 

3

– Ania! Jak się cieszę! W końcu znalazłaś czas dla zwykłych śmiertelniczek! – Aneta z krzykiem rzuciła się na przyjaciółkę i nie śpieszyła się, żeby wypuścić ją z objęć.

Śmiech rozlegający się w progu wywabił z wnętrza mieszkania kolejne dziewczyny. Natychmiast zostały poruszone standardowe tematy, bez których żadne babskie spotkanie nie mogło się odbyć.

– Jejku, Ania, jak ty to robisz, że jesteś taka szczupła? – kwękała Basia. – Ja też urodziłam dziecko dwa lata temu, a te naście kilosków dalej nie chce mnie opuścić.

– Nie marudź! – zbulwersowała się Magda. – Lepiej popatrz na mnie! – Podwinęła do góry bluzkę. Prawdopodobnie po to, żeby zaprezentować nadmiar kształtów na brzuchu zwany oponkami.

– Chcecie zobaczyć moje rozstępy? – ruszyła do ataku Aneta.

– Dajcie spokój, dziewczyny, przestańcie się tak licytować! – przerwała ten gwar Justyna.

Spośród nich tylko ona nie była jeszcze matką, ale koleżanki w żaden sposób nie dawały jej tego negatywnie odczuć. No, może z jednym wyjątkiem. Kiedyś dziewczyny zaczęły opowiadać szczegóły swoich porodów. Tak się w tym zagalopowały, że nic nie mogło ich powstrzymać. Justynie na samo wspomnienie tamtej chwili robiło się niedobrze.

– Aniu! – wykrzyknęła Justyna. – Czy i tobie podoba się moje gniazdko? Jak dotąd słyszałam same pochwały.

– Ho, ho, ho! – wtrąciła z uznaniem Aneta. – To nie gniazdko, tylko pałac. Twoja łazienka jest większa niż mój duży pokój! Wykończenie musiało cię słono kosztować, hę?

– Oj, daj jej spokój! – fuknęła Magda, pociągając nosem. – Pachnie wspaniale, nie byłabyś sobą, Baśka, gdybyś nie upitrasiła tych wszystkich pyszności!

– Co z tą kawą?! A tak przy okazji, też byłyście tak legitymowane na wejściu? Justyna, czułam się, jakbym odwiedzała cię w więzieniu – z przekąsem zaznaczyła Anna. Zatapiając się w fotelu, podziwiała gustownie urządzone wnętrze i z przyjemnością chłonęła koleżeńską atmosferę.

Dziewczyny spotykały się stanowczo za rzadko. Teraz, kiedy każda z nich miała swoje życie, swoje sprawy, było to o wiele trudniejsze niż wcześniej. Coś je jednak ciągnęło do siebie, mimo że zdecydowanie się różniły.

Aneta, którą tak jak i Basię Anna poznała na studiach, była niskim, filigranowym, ostrzyżonym na krótko rudzielcem z wesołymi chochlikami w oczach i rzęsami tak długimi, że mogłaby nimi zamiatać podłogę. Miała najwięcej energii ze wszystkich dziewczyn. To ona zwykle wpadała na zwariowane pomysły i potem miała jeszcze na tyle werwy w sobie, by przekonać pozostałe koleżanki do ich realizacji. Do dziś wspominały ze śmiechem, jak załatwiły paru osobom, bez ich wiedzy, kolędę w akademiku albo jak wystosowały fałszywe zaproszenia na imprezę do kolegi z roku. Biedak oczywiście o niczym nie wiedział i pół nocy odprawiał spragnionych gorącej zabawy gości. Były to szczeniackie kawały i wygłupy, ale dziewczyny wspominały je z rozrzewnieniem. Obecnie Aneta pracowała w agencji reklamowej, co pozwalało jej realizować najbardziej wariackie pomysły. Po pracy wracała do męża nauczyciela i synka, którzy byli jej największą miłością.

Za to Basia, ich skarb kulinarny ze ślicznymi rumieńcami na stałe wtopionymi w rozkosznie okrągłą buzię, była niezwykle dobroduszna. Na kłopoty Basia była najlepszym i najskuteczniejszym lekiem. W celu uzyskania pocieszenia i porady ustawiały się do niej kolejki i każdy petent mógł być pewien, że nie zostanie odprawiony z kwitkiem. Na co dzień dziewczyna zajmowała się księgowością. Wraz z mężem i roczną córeczką mieszkała pośród gór i lasów w Milówce, a przyjaciółki, jeśli tylko miały okazję, skwapliwie korzystały z jej zaproszenia.