Rasputin. Demon i kobiety - René Fülöp-Miller - ebook

Rasputin. Demon i kobiety ebook

René Fülöp-Miller

4,0

Opis

Rozpustnik, pielgrzym, wędrowiec. Święty mędrzec, cudotwórca, odkupiciel. Doradca i przyjaciel cara - polityk i cham, nawiedzony i seksoholik. Ukochany i znienawidzony. Największy celebryta Rosji na przełomie XIX i XX wieku.

Grzegorz Jefimowicz Rasputnin. Syn furmana. W młodości ciężko pracował, ostro pił i okrutnie się łajdaczył. Do momentu, kiedy otrzymał dar jasnowidzenia. W wieku 33 lat zostawił żonę i dzieci, wstępił do klasztoru, poznał sektę chłystów, których zdaniem grzech nie przeszkadza w jedności z Bogiem, a przygodny seks i rozpusta jest drogą do zbawienia, na równi z pielgrzymowaniem.

Zostaje więc pielgrzymem, wędruje i latami poznaje prawdziwe życie chłopów rosyjskich. Już jako święty mąż trafia do stolicy. Jako jedyny potrafił uzdrowić z hemofilii następcę tronu, carewicza Aleksandra. Stał się przyjacielem i powiernikiem rodziny carskiej.

Potrafił załatwić każdą posadę, kontrakt, decyzję na carskim dworze. Brał gigantyczne łapówki, ale też wspomagał bezinteresownie biednych. Obalał ministrów i premierów. Nazywali go „carem nad carami”. Otaczał się zawsze gronem wyznawczyń, uczennic i wielbicielek: arystokratek, zakonnic, mieszczek, kobiet opętanych, które widziały w nim Boga, a seks z nim uznawały za akt religijny. Pił, śpiewał i tańczył całymi nocami. Jedni go kochali, inni szczerze nienawidzili. Dlatego został zamordowany, a jego śmierć była tak niezwykła, jak jego życie.

Książka ukazuje postać Rasputina w wielu wymiarach. Poznajemy dzięki niej także życie duchowe i polityczne upadającej Rosji. Autor opierał się na licznych źródłach, próbując rozpoznać te sfałszowane, stworzone i podrzucone przez służby carskie, a potem też fałszywki sowieckie. Nie ocenia jednoznacznie swojego bohatera, ale próbuje go oddemonizować.

Jak różnie oceniali postać Rasputina nawet mu współcześni, pokazuje zamieszczony jako dodatek tekst Ferdynanda Ossendowskiego z jego zbioru felietonów podróżniczych, opisujących życie w Rosji przed rewolucją bolszewicką i u jej progu, pod tytułem „Cień ponurego Wschodu”. Autor spotkał osobiście Rasputina, którego postać próbuje rzetelnie opisać czytelnikowi. Jakże inny jest opis René Fülöpa-Millera…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 607

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału

Der heilige Teufel Rasputin und die Frauen

Z niemieckiego przełożyłW. Bernard

Fragment tekstu Antoniego Ferdynanda Ossennowskiego pochodzi z jego książki Cień ponurego Wschodu, Warszawa 1923 r.

Projekt okładki i stron tytułowychFahrenheit 451

Redakcja i korektaJacek Fronczak

Dyrektor wydawniczyMaciej Marchewicz

ISBN 978-83-66177-74-1

Copyright © for Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2019

Wydawca

Zona Zero Sp. z o.o.

ul. Łopuszańska 32

02-220 Warszawa

Tel. 22 836 54 44, 877 37 35

Faks 22 877 37 34

e-mail: [email protected]

Przedmowa

Rozpustnik, pielgrzym, wędrowiec. Święty mędrzec, cudotwórca, odkupiciel. Doradca i przyjaciel cara – polityk i cham, nawiedzony i seksoholik. Ukochany i znienawidzony.

Największy celebryta Rosji na przełomie XIX i XX wieku.

Grzegorz Jefimowicz Rasputnin. Syn furmana. W młodości harował jak wół, ostro pił i okrutnie się łajdaczył do momentu, kiedy otrzymał dar jasnowidzenia. W wieku 33 lat więc zostawił żonę i dzieci, wstąpił do klasztoru, poznał sektę chłystów, których zdaniem grzech nie przeszkadza w jedności z Bogiem, a przygodny seks i rozpusta jest drogą do zbawienia, na równi z pielgrzymowaniem. Został zatem pielgrzymem, wędrował i latami poznawał prawdziwe życie chłopów rosyjskich. W aureoli świętego męża trafił w końcu do stolicy. Jako jedyny potrafił uzdrowić z hemofilii następcę tronu, carewicza Aleksandra. Stał się przyjacielem i powiernikiem rodziny carskiej.

Potrafił załatwić każdą posadę, kontrakt, decyzję na carskim dworze. Brał gigantyczne łapówki, ale też wspomagał bezinteresownie biednych. Obalał ministrów i premierów. Nazywano go „carem nad carami”.

Otaczał się zawsze gronem wyznawczyń, uczennic i wielbicielek: arystokratek, zakonnic, mieszczek, kobiet opętanych, które widziały w nim Boga, a seks z nim uznawały za akt religijny.

Pił, śpiewał i tańczył całymi nocami. Jedni go kochali, inni szczerze nienawidzili. Dlatego został zamordowany, a jego śmierć była tak niezwykła, jak jego życie.

Książka ukazała się po raz pierwszy na polskim rynku w roku 1932 nakładem Polskiego Instytutu Wydawniczego, pod tytułem Święty demon. Rasputin i kobiety.

Autor, René Fülöp-Miller nie był nowicjuszem. Przed Rasputinem miał już na swoim koncie międzynarodowy bestseller Lenin i Gandhi. Książkę o legendarnym mnichu Austriak tworzył na gorąco, tuż po opisywanych przez siebie wydarzeniach. Jego wyobraźnię poruszyła informacja, że carska rodzina została zgładzona przez bolszewików dopiero wtedy, kiedy jej członkowie przestali nosić przy sobie zdjęcia Rasputina. Dokładnie tak, jak to przepowiedział Griszka...

Postanowiliśmy zachować oryginalny styl pisarski Fülöpa-Millera, jako wartość dodaną i świadectwo epoki. Kto dziś potrafiłby nie ulec pokusie i mroczne wątki biografii zagadkowego mnicha zechciał opisać tak łagodnie i subtelnie...

Książka ukazuje postać Rasputina w wielu wymiarach. Poznajemy dzięki niej także życie duchowe i polityczne upadającej Rosji. Autor opierał się na licznych źródłach, próbując rozpoznać te sfałszowane, stworzone i podrzucone przez służby carskie, a potem też fałszywki sowieckie. Nie ocenia jednoznacznie swojego bohatera, ale próbuje go oddemonizować.

Jak różnie oceniali postać Rasputina nawet mu współcześni, pokazuje zamieszczony jako dodatek tekst Ferdynanda Ossendowskiego z jego zbioru felietonów podróżniczych, opisujących życie w Rosji przed rewolucją bolszewicką i u jej progu, pod tytułem Cień ponurego Wschodu.

Trzeba pamiętać, że Ossendowski spotkał osobiście Rasputina, którego postać próbuje rzetelnie opisać czytelnikowi.

Jakże inny jest opis René Fülöpa-Millera…

Redakcja

Wstęp

Świętydiabeł, tak zatytułował swój pamflet przeciwko Rasputinowi jego wróg, postrach całej Rosji, mnich Iljodor. Oskarżenia i zarzuty zawarte w tym pamflecie, niemało przyczyniły się do wytworzenia fałszywego i karykaturalnego wyobrażenia o Rasputinie jako o chytrym szarlatanie, a nawet głównym winowajcy zagłady dawnej Rosji.

Ten przez nienawiść i niepowodzenie wroga stworzony portret Rasputina stał się wzorem dla wszystkich kolejnych, zamieszki rewolucyjne przez długi czas uniemożliwiały obiektywne sprostowania tego mylnego wyobrażenia o Rasputinie, ponieważ rewolucja nie potrzebowała na użytek codzienny prawdy, w walce politycznej rozstrzygał jedynie rezultat. Pod tym zaś względem nie mogło chyba być nic lepszego nad ten historyczny portret, który we właściwy sposób oświetlił całą zgniliznę dawnego systemu i jego reprezentantów.

Można by wybaczyć, a przynajmniej usprawiedliwić fakt, że rewolucja rosyjska w walce z przestarzałym pod każdym względem, a zatem zgubnym systemem, posługiwała się karykaturowaniem poszczególnych osobistości i sytuacji. Burżuazja natomiast bez wszelkiego powodu uczepiła się w swoim zamiłowaniu do skandalu i sensacji postaci Rasputina, dodając dużo nieodpowiadających prawdzie linii i kresek do tego pospolitego i błahego obrazu „diabła w ludzkim ciele”.

Grzegorz Jefimowicz Rasputin.

Oburzenie mas potrzebowało, bezpośrednio po katastrofie, podniety w postaci okropnych historii o dworze rosyjskim, stworzono więc zupełnie bezkrytycznie ową karykaturę Rasputina i przedstawiono ją tłumom jako jedynie autentyczny jego portret.

By fałszywy obraz nabrał wartości historycznej, dodano również odpowiednio zmyśloną historię życia Rasputina. Z podziwu godną pedanterią zestawiono fałszywe daty, sfałszowane nazwiska i miejscowości, zrobiono to z dokładnością niespotykaną wprost w innych życiorysach, pisanych na podstawie rzeczywistości. Kto studiuje literaturę dotyczącą Rasputina, znajduje mnóstwo niezwykle dokładnych szczegółów, które, choć nieautentyczne, wywołują swoją drobiazgowością wrażenie rzeczywistości. Jedynie chyba baron von Taube, wybitnie krytyczny umysł, wybrał i zestawił odpowiednio relacje o Rasputinie i wydał na ten interesujący temat bardzo cenną pracę.

We wrzawie kłamliwych głosów przebrzmiał prawie bez echa, skromny i cichy głosik Matriony, córki Rasputina, która w małej broszurce podjęła się, raczej bez nadziei, obrony pamięci ojca. Rozumie się, że to, co córka podaje jako prawdę o Rasputinie, jest tylko w połowie prawdą, w miłości i czci dla ojca opuszcza ona wszelkie cienie i opisuje tylko dobrego, wartościowego człowieka. A jednak o ileż bliższy prawdy jest ten, nawet jeśli stronniczo skreślony, portret. Wprawdzie Rasputin nie był tylko skromnym i miłym człowiekiem, ale między innymi posiadał jednak te cechy, a to nie tylko równoważy wiele jego błędów i słabostek, ale i wzbogaca jego indywidualność, przez co staje się prawdziwie ciekawym człowiekiem, budząc zainteresowanie z punktu widzenia ludzkiego, historycznego i psychologicznego.

Autor dopiero wtedy zdecydował się napisać tę książkę, kiedy po bezstronnym zbadaniu sprawy przekonał się, że do stworzenia wiernego portretu Rasputina potrzeba czegoś więcej niż opisania banalnego typu szarlatana, czy też świętego mędrca. Rasputin nie był ani absolutnie złym, ani też wyłącznie dobrym, ani po prostu rozpustnikiem, ani też świętym, był człowiekiem pełnym sił życiowych, bogato wyposażonym w wiele zalet i obciążonym mnóstwem słabostek, był człowiekiem tak różnorodnym, pełnym sprzeczności i skomplikowanym, że odpowiednie oddanie jego indywidualności wymaga bardzo dokładnego i starannego wnikania we wszelkie za i przeciw, a tego dotychczas w takich rozmiarach nie zrobiono.

W przeświadczeniu, że sprzeczności i przeciwstawienia w życiu człowieka są jedyną prawdą, wydarł autor broń z rąk wrogów Rasputina, by użyć jej na obronę tej właśnie prawdy, dlatego tytuł pamfletu Iljodora Świętydiabeł jest także tytułem tej książki.

Przedstawienie Rasputina i jego otoczenia polega w całości na urzędowych dokumentach, aktach policyjnych, pamiętnikach, listach, zeznaniach świadków i innych uwierzytelnionych źródłach. Nic nie potrafi bardziej barwnie oddać postaci Rasputina w jej pozornej niewiarygodności niż właśnie one. Te autentyczne dokumenty pochodzą przecież z epoki, która, co się tyczy zaburzeń, nie ma chyba sobie równej w historii. A bohaterowie tych dokumentów to także ludzie z obcego świata, z niezwykle ciekawego społecznego środowiska, chodzi tu przecież o społeczeństwo rosyjskie z czasów bezpośrednio poprzedzających katastrofę bolszewickiego przewrotu.

Autor wyraża na tym miejscu podziękowanie wszystkim tym osobom, starego i nowego reżimu jak też rosyjskim urzędom, muzeom i zbiorom rękopisów, obrazów za pozwolenie wglądania w ich archiwa, a szczególnie wdzięczny jest swojemu przyjacielowi, panu Percy’emu Ecksteinowi, który cenną pomocą wielce przyczynił się do ukończenia niniejszej pracy.

1.Maski Rasputina

Wysoki, mniej więcej czterdziestoletni mężczyzna o wyglądzie chłopa przekroczył progi salonu hrabiny Ignatjew. Postawa i szerokie bary świadczą o niezwykłej sile, chłopską koszulę z grubego płótna przytrzymuje zwyczajny pas skórzany, szerokie spodnie tkwią w ciężkich butach o wysokich cholewach: to Grzegorz Jefimowicz Rasputin po raz pierwszy ukazuje się w salonach sędziwej hrabiny. Trzy razy w tygodniu hrabina przyjmowała u siebie gości. Bywały tam damy z towarzystwa petersburskiego, chciwe nowinek, bywali wysocy dostojnicy kościelni, mnisi, politycy, intryganci, hochsztaplerzy i pieczeniarze.

W największym napięciu czekali wszyscy na niego, na nowego świętego, na cudotwórcę z Pokrowskoje. Gdy stąpając ciężkim krokiem, stanął między nimi i kłaniał się na wszystkie strony, jego chłopska brzydka twarz budziła w pełnych oczekiwania gościach lekkie rozczarowanie. Włosy nieczesane, brunatnego koloru, długimi kosmykami z tyłu aż na kark spadały, z przodu, niedbale rozdzielone na środku wielkiej głowy, odsłaniały wysokie czoło, na którym widniała ciemna plama, pozostałość po jakimś urazie. Na twarzy odcinał się szeroki nos, okryty śladami po ospie, a cienkie, blade wargi kryły się pod niedbale utrzymanym wąsem. Opalona skóra była pomarszczona od wiatru i słońca, poorana głębokimi fałdami. Oczy leżały głęboko pod wystającymi brwiami, na prawej powiece odznaczał się szpecący, żółty guzek. Cała twarz zarośnięta była ciemnoblond szczeciniastą brodą, co robiło na obecnych niezbyt sympatyczne wrażenie.

Gdy jednak Rasputin, przystępując do każdego z gości po kolei, ściskał jego dłoń w swoich sękatych rękach i zaglądał mu głęboko w oczy, każdy z nich czuł się lekko zmieszany. Oczy miał niezwykle ruchliwe: małe, jasnoniebieskie, patrzyły spod krzaczastych zrośniętych ze sobą brwi, poruszały się, ciągle czegoś szukały, badały, rozbierały i przenikały wszystko, co leżało w ich zasięgu. Niewątpliwie niepokoiły i wprawiały w zamieszanie. Gdy przez chwilę spoczęły na kimś, stawały się tak przenikliwe, jak gdyby chciały zajrzeć do najtajniejszych głębi duszy, innym znowu razem wyrażały niewysłowioną wyrozumiałość, dobroć i wprost filozoficzne pobłażanie.

Rasputin błogosławi swoje wyznawczynie.

Także szorstki głos, mocny, chłopski często przybierał piękne dźwięczne tony. Gdy rozmawiał, pochylał nieco na bok głowę, jak to zwykle robią księża przy słuchaniu spowiedzi, a wtedy ze słów jego, podobnie jak ze wzroku, spływała na słuchaczy przemożna słodycz. W takich chwilach goście hrabiny Ignatjew odnosili wrażenie, jak gdyby mieli przed sobą pełnego dobroci świątobliwego ojca, któremu mogą bezwarunkowo we wszystkim zawierzyć.

Ale już w następnej chwili zmieniały się oko i brzmienie głosu. Czuło się w tym niesamowitym człowieku płomienne żądze zmysłowe, oko zaczynało się żarzyć, głos stawał się podniecony, gwałtowny i namiętny, a także zwierzający się i przymilny. Wzrok i słowa były wtedy bezwstydne, cyniczne, tchnące nieosłoniętymi wprost dwuznacznikami, a znowu po chwili mógł Rasputin nagle zmieniać pozę i z poetycką swadą w płomiennym natchnieniu poruszać sprawy mistyczne i nabożne.

Gdy przemawiał, jego brzydka twarz niezwykle się ożywiała. Szybko zmieniające się pozy i mimika przypominały dobrego aktora. Przy tej ruchliwości ukazywały się często jego twarde ręce: szorstkie, ale o pięknej formie z długimi kościstymi palcami.

Po niedługim czasie większość kobiet, począwszy od dam z najwyższego towarzystwa, a skończywszy na służących, wieśniaczkach i szwaczkach, zaczęła uważać Rasputina za jakąś wyższą boską istotę. Także mężczyźni wszystkich stanów i zawodów gromadnie garnęli się do cudotwórcy: ministrowie, urzędnicy, maklerzy i szpiedzy, wszyscy go rozpieszczali, podziwiali i uwielbiali.

Z polepszeniem stanowiska społecznego Rasputina następowały zmiany w jego wyglądzie zewnętrznym. Nosił teraz kosztowne rubaszki* w cudownie pięknych kolorach, dystyngowane damy z dworu i z najlepszego towarzystwa szyły je dla niego i ozdabiały kwiecistymi haftami. Miejsce prostego chłopskiego pasa skórzanego zajął jedwabny sznur w malinowym lub niebieskim kolorze, ozdobiony chwastami, spodnie były z angielskiego materiału w paski lub z czarnego welwetu, a buty z najmiększej skóry. W zimie nosił bardzo kosztowne futro, na głowie miał czapkę z bobrów, a na nogach angielskie śniegowce.

Ale chociaż dzięki swoim wielbicielkom wytwornie się teraz ubierał, prosta beztroska chłopska natura nie zmieniła się, był to dalej ten sam wieśniak z rozczochranymi włosami i brodą, brudnymi rękami i mową pełną oryginalnych, soczystych wyrażeń.

Jednak wszystkie cechy charakteru, uchodzące na pierwszych jego występach w petersburskich salonach za szorstkie i prostackie, teraz w oczach zapalonych wielbicielek dodawały mu szczególnego blasku. Każde towarzystwo w nerwowym oczekiwaniu na jego przybycie oddawało się wybujałej ekstazie. Gdy otwierano drzwi i meldowano Rasputina, drżeli wszyscy, jak gdyby zapowiadano jakieś cudowne zdarzenie. Kiedy stawał przed kobietami, aby zwyczajem wędrujących mnichów, uchylając głowy, trzy razy je ucałować, wszystkie drżały, do głębi wstrząśnięte uczuciem religijnym i dawały mu imiona, należne tylko świętym istotom. Były przekonane, że Pan Bóg mówi przez jego usta, że z małych, jasnoniebieskich oczu spogląda na nie Duch Święty, że gdy go dotkną, łaska Boża spływa na ich grzeszne ciało, a jego pocałunki i objęcia robią z nich dziewice Chrystusowe.

Niekiedy w czasie rozmowy nagle się zrywał i zwracając się do kobiet, bez związku z tym, o czym dotychczas mówił, kazał śpiewać smętne melodie na nutę ludową, podobne do pieśni kościelnych hymny, które szczególnie lubił. Następnie posuwał się kilka kroków naprzód, stawał pośrodku między zebranymi i założywszy ręce za sznur jedwabny, zaczynał się kołysać, nagle tupał w parkiet swoimi chłopskimi butami i rozpoczynał taniec. Rozkołysanym krokiem zbliżał się do kobiet i kusząco zapraszał je do tańca, uderzeniami buta nadawał takt, a ostre spojrzenie utkwione w partnerce sprawiało, że zmieszana, w zachwyceniu szła za nim, jak urzeczona. Reszta kobiet i mężczyzn siedziała w nabożnej ciszy i z przejęciem patrzała na tańczącego, jak gdyby była na nabożeństwie.

Niektórzy próbowali stawiać opór urokowi Rasputina, starali się zachować trzeźwość umysłu i całą siłą zwalczali jego przemożny wpływ. Ale nawet ci, którzy potrafili zachować jasny umysł tam, gdzie inni wpadali w zachwyt, choć widzieli zwykłego człowieka o prostackich rysach, z rozczochraną brodą i małymi chytrymi oczkami, nawet ci, częściowo przynajmniej, ulegali jego sugestywnej sile.

Niektórzy tłumaczyli to hipnozą i starali się suchą naukową definicją zniweczyć urok cudotwórcy, ale nie umniejszało to jednak żywego działania tej silnej indywidualności.

„Jakież osobliwe on ma oczy!”, przyznaje jedna kobieta, która dokładała wszelkich starań, by nie poddawać się wpływowi Rasputina. Podaje też, że przy każdym spotkaniu ciągle na nowo dziwiła się sile jego spojrzenia wykluczającego wszelki opór na dłuższą metę. Coś ciężkiego leżało w tym pełnym dobroci, łagodnym i równocześnie chytrym wzroku, urok potężnej woli wywoływał wprost bezwład. Czar ten, chociaż męczył i budził chęć ucieczki, to jednak w jakiś dziwny sposób przyciągał i zmuszał do poddawania mu się.

Pewna młoda dziewczyna, dowiedziawszy się o istnieniu przedziwnego nowego świętego, wyruszyła z prowincji do stolicy dla zbudowania ducha i poznania świętej nauki. Nie znała Rasputina poprzednio i po raz pierwszy ujrzała teraz w jego mieszkaniu. Gdy się zbliżył i przemówił, zrobił na niej wrażenie jednego z tych chłopów kaznodziei, jakich wielu napotykała u siebie na wsi: łagodne spojrzenie mnicha, gładki włos ze skromnym przedziałem pośrodku głowy i prosta czcigodna twarz budziły z początku zaufanie, gdy się jednak zbliżył bardziej, wyczuła natychmiast, że za tym spojrzeniem pełnym dobroci i łagodności tkwi drugi człowiek, tajemniczy i chytry kusiciel.

Usiadł naprzeciwko, głowę bliziutko do niej przysunął i w tej chwili jego oczy, dotychczas jasnoniebieskie, nagle zaczęły ciemnieć. Teraz mierzył w nią ostrym spojrzeniem, które przenikało i trzymało na uwięzi. Siedziała jak przykuta ołowiem, gdy wielka pomarszczona, wykrzywiona żądzami twarz przybliżała się powoli. Czuła, jak gorący oddech pali jej policzki: pałającymi oczyma wodził po jej sparaliżowanym ciele, aż w zmysłowym napięciu przymykała powieki. Cichym namiętnym głosem szeptał przedziwne lubieżne słowa.

Już była gotowa pod wpływem uroku poddać się całkowicie pokusie, gdy tknęło ją niejasno i jakby z daleka wspomnienie rzeczy boskich, dla których przyszła. W miarę jak coraz wyraźniej zarysowywał się w pamięci cel odwiedzin, bezwład opuszczał jej ciało i dusza wymykała się z usidlenia.

Rasputin zauważył wzrastający opór wewnętrzny dziewczyny, rozwarł na pół przymknięte oczy, wstał, pogłaskał ją po włosach i złożył na jej czole beznamiętny, spokojny, ojcowski pocałunek. Jego twarz, przed chwilą jeszcze wykrzywiona żądzą, wygładziła się zupełnie, stając się dobrotliwą twarzą wędrownego kaznodziei. Łaskawym tonem protektora przemawiał do gościa, z ręką podniesioną do czoła, jakby udzielał błogosławieństwa. Stał przed nią w pozie, w jakiej widzimy na starych rosyjskich ikonach Jezusa Chrystusa, spojrzenie było znowu łagodne, przyjazne, prawie uległe, tylko w głębi, na dnie małych oczu, czaiła się ledwo dostrzegalna druga dusza, rozpustna i bezwstydna.

Młoda dziewczyna, boleśnie zawiedziona, wstała, wyjąkała kilka słów pożegnania i opuściła mieszkanie. Ale w sercu pozostało pytanie, czy to człowiek święty, czy rozpustnik.

Inna znów kobieta, dama z wyższego petersburskiego towarzystwa, w rozmowie z ambasadorem Francji wyniośle i szyderczo wspominała o brudnych rękach, czarnych paznokciach i niechlujnej brodzie Rasputina. „Pfuj!”, wołała na to wspomnienie, ale już po chwili musiała przyznać, że nikt nie pozostaje obojętnym na iskrzące się i niesłychanie zmienne spojrzenie, na jego pozę i wymowę, na przejawy mądrości, na tajemniczość usposobienia, na dobroć, gwałtowność, na skłonność do poufałości, na fantazję i polot poetycki, na dwuznaczny charakter tej istoty.

Wpływ Rasputina rozciągał się nie tylko na kobiety. Sam ambasador francuski uległ działaniu tego cudotwórcy już przy pierwszym spotkaniu. Wiadomości, jakie konfidenci poselstwa przynosili o Rasputinie, nie były przyjemne. Pan Paléologue uważał Rasputina za szkodliwego szarlatana i darzył go szczególną nienawiścią za jego nieustanne opowiadanie się za pokojem, a więc zdradzenie Francji przez Rosję.

Pewnego razu był poseł z wizytą u znajomej damy, nagle z wielkim stukiem otwarły się drzwi salonu. Wszedł Rasputin, hałaśliwie uściskał panią domu, wdając się z nią w dłuższą rozmowę. Paléologue obserwował go z wielką uwagą zmieszaną z nieufnością, z jaką zwykle odnosi się dyplomata do osobników politycznie niewyraźnych. Skonstatował, że twarz dziwnego mnicha jest wulgarna, ale w oczach, niebieskich jak lniane kwiaty, kryje się niezwykła siła. W tej chwili poseł poczuł się oczarowany i musiał przyznać, że oczy Rasputina były jednocześnie przenikliwe i dziecinnie chytre, patrzące prosto przed siebie i w dal, gdy prowadził ożywioną rozmowę, wydawało się, że źrenice jego były naładowane magnetyzmem.

Pan Gilliard, francuski wychowawca carewicza, spotkał się tylko raz z wzgardzonym szarlatanem i znienawidzonym przeciwnikiem wojny, Rasputinem, w przedpokoju apartamentów cara. Rasputin wychodził właśnie z pałacu. Dziwne, nieprzyjemne uczucie owładnęło nauczycielem. Gdy spojrzenia ich skrzyżowały się, odniósł wrażenie, że ma przed sobą potężną i niebezpieczną osobę. Głęboko zaniepokojony tym spojrzeniem pośpiesznie wyszedł z pokoju.

Nawet taki książę Jusupow, już od samego początku nienawidzący Rasputina, z góry do niego uprzedzony, przekonany, że życie cudotwórcy jest nieszczęściem dla Rosji, nawet on, który z nienawiści do Rasputina z rozmysłem i na zimno powziętym planem zabójstwa wkradł się w jego łaski, nie mógł oprzeć się urokowi, jaki wywierał Grzegorz Jefimowicz.

Po raz pierwszy spotkali się, przyszły morderca i jego ofiara, w domu zapalonych zwolenniczek Rasputina, starej pani Gołowin i jej córki. Gdy kobiety z wstrzymanym oddechem i pałającymi oczami połykały słowa Rasputina, Jusupow spokojnie i uważnie obserwował siedzącego blisko niego mnicha. Widział i słyszał go po raz pierwszy, ale już znajdował potwierdzenie tego wszystkiego, co o nim słyszał złego i wstrętnego. Rozpieszczany przez kobiety chłop budził wstręt, działał nań niezwykle odpychająco: grube rysy, najmniejszego śladu subtelności, uśmiech, z jakim się zwracał do słuchaczek, był jakiś niezdrowy, zmysłowy i okrutny. Z twarzy przypominał chytrego, lubieżnego satyra, w ogóle wzbudzał podejrzenie i nieufność. Jak długo żyje, opowiadał książę Jusupow, nie widział nic bardziej odpychającego, jak te małe, prawie bezbarwne oczy umieszczone blisko siebie w głębokich oczodołach, czasami znikały w tych oczodołach i trudno było rozpoznać, czy są otwarte, czy też przymknięte, tylko niesamowite i przykre uczucie mówiło księciu, że Rasputin uważnie go obserwuje. Równocześnie jednak narzucało się młodemu, wyniosłemu arystokracie przekonanie, że na tej nienawistnej, prostackiej twarzy jest coś niezwykłego, że w przenikliwym spojrzeniu tych ohydnych oczu kryje się przemożna, tajemnicza, nienaturalna siła.

Trochę później miał Jusupow poznać całą władczą siłę tego spojrzenia. W celu pozyskania zaufania swego wroga odwiedził go pod pozorem zasięgnięcia porady lekarskiej. Przejęty ciekawością młody książę poddał się w zupełności zarządzeniom Rasputina, wszedł za nim do sypialnego pokoju i położył się na kanapie. Podczas gdy mnich usiłował uśpić go wzrokiem i przeciąganiem palców po ciele, Jusupow, zachowując trzeźwość umysłu i zdolność obserwacji, upewnił się, że cała metoda leczenia tego cudotwórcy była tylko hipnozą najgorszego gatunku.

Rasputin patrzył mu prosto w oczy, przesuwał palcami po piersiach, szyi i głowie, następnie ukląkł przed nim i odmawiał modlitwy, przy czym ręce położył lekko na czole księcia. Przez pewien czas trwał w tej pozycji, wreszcie zerwał się i kontynuował swoje pociągnięcia hipnotyczne. Jusupow całą siłą woli opierał się wpływowi tych zabiegów, wkrótce jednak poczuł przedziwne ciepło, rozchodzące się po ciele i obejmujący go całkowity bezwład. Stracił władzę w języku, daremnie usiłował przemówić lub podnieść się, bezwładnie leżał, jakby był z ołowiu.

Tuż przed sobą widział oczy Rasputina, wielkie, o potężnej mocy. Bił od nich fosforyzujący blask i strzelające z nich dwa cienkie, ostre promienie spłynęły w jeden, tworząc ognisty krąg, który to zbliżał się, to oddalał. Powieki Jusupowa stawały się ciężkie i powoli opadały, czuł zbliżającą się chwilę, kiedy zupełnie ulegnie woli ohydnego szalbierza i zaśnie. Ostatnim wysiłkiem dźwignął się i walcząc jak desperat, przełamał krąg czaru. Gdy wychodził z mieszkania Rasputina, dojrzał w nim zamiar zniszczenia tego człowieka w możliwie jak najkrótszym czasie.

Kilka miesięcy później siedzi Jusupow w podziemnym, dopiero co urządzonym, pomieszczeniu swojego pałacu, o całe piętro pod ziemią, za zastawionym stołem, mając naprzeciwko swoją ofiarę – Rasputina. Śpiewa na jego żądanie cygańskie pieśni, zachęca do picia, nalewa zatrutego wina. Z zapartym tchem obserwuje mimikę Rasputina, czekając chwili, gdy wróg zwali się na ziemię bez życia. Grzegorz Jefimowicz wypija jeden kielich zatrutego wina za drugim i nie rusza się z miejsca, pochyloną głowę oparł na dłoniach i patrzy przed siebie zamglonym okiem pełnym niezgłębionego smutku.

Nagle twarz mu się zmienia, pojawia się piekielna nienawiść, jakby wiedział, w jakim celu go tu sprowadzono i co go czeka. Następnie wstaje, a oczy wyrażają łagodne wyrozumienie i spokojne poddanie się. W tej chwili Jusupow wyciąga broń i strzela.

Morderca dotyka leżącego bez ruchu, ciepłego jeszcze ciała, bierze za puls i uspokojony chce właśnie odejść, gdy ze strachem spostrzega, że Rasputin zaczyna lekko mrugać oczami. Dzikie konwulsje przebiegają całą twarz, otwierają się oczy, naprzód lewe, później prawe i patrzą na mordercę, jak zielone oczy węża, z wyrazem straszliwej nienawiści.

Klasztor Wierchoturje.

Jeszcze raz działa urok tego spojrzenia: sparaliżowany Jusupow stoi przejęty niewymowną zgrozą, nie potrafi wołać pomocy ani uciec.

Nagle śmiertelnie trafiony Rasputin prostuje się i wśród dzikich okrzyków zrywa się z ziemi. Jego kurczowo skrzywione palce latają w powietrzu, żelaznym chwytem wczepiają się w barki Jusupowa i usiłują dostać do gardła, chrapliwym głosem szepce raz po raz imię zdrajcy, piana wychodzi mu na usta, oczy patrzą straszliwym zezem.

Po kilku minutach ucieka zeń życie. Trupa wynoszą do klatki schodowej i układają na ziemi, na lewej skroni widnieje wielka otwarta rana, twarz okaleczona cała we krwi, a w oczach osłupienie śmierci.

Jusupow stoi jeszcze przez dłuższą chwilę bez ruchu nad trupem, ogarnia go dzika wściekłość i drżąc z szalonego podniecenia, rzuca się na leżące przed nim ciało Rasputina, i jak furiat okłada go swą żelazną laską.

2.Lata nauki i wędrówki

Grzegorz, mały synek furmana Jefima Andrejewicza Rasputina z Pokrowskoje, upodobał sobie stajnię. Godzinami wysiadywał tam na małym, niskim krzesełku tuż pod stajenną latarnią, szeroko rozwarte jasne oczy dziecięce wytrzeszczał na wielkie zwierzęta i z zapartym tchem słuchał szurgotania ich kopyt i parskania nozdrzy.

Na ulicy, we wsi, był Grzegorz swawolnym, dzikim, budzącym postrach chłopcem, wodzirejem dzieciarni wiejskiej w płataniu figlów, z chwilą jednak, gdy w swoich zbyt szerokich i długich lnianych spodniach wchodził do stajni z ojcem lub parobkiem, zmieniał się. Twarzyczka jego poważniała, oko zdradzało napiętą uwagę, a cała malutka postać prężyła się, jak gdyby rozumiał, że szczególnie teraz należy okazywać godność i męską postawę. Silnym, miarowym krokiem stąpał za dorosłymi, mając przy tym uczucie, jak gdyby wstępował do świętego przybytku, gdzie, podobnie jak w kościele, należy się zachowywać z powagą i spokojem.

Najpiękniejszą chwilą było, kiedy od czasu do czasu mógł sam pozostawać przy koniach. Podkradał się wtedy cichutko, ostrożnie i stając na palcach, wyprężał się, by móc wyciągniętymi rączkami dosięgnąć ciepłego ciała zwierzęcia, głaskać je i pieścić. Okazywał przy tym dużo czułości, jakiej nigdy nie miał dla rodziców, rodzeństwa lub kogo innego.

Niekiedy podbiegał ostrożnie do drzwi, sprawdzał, czy nikt nie nadchodzi, wspinał się ze zręcznością małpy na drewniane koryto i chwyciwszy się sztab żelaznych drabiny, za którą zakładają siano, śmiało skakał na grzbiet konia. Przycisnąwszy gorące policzki do szyi konia, przemawiał dziwnymi, tkliwymi słowy płynącymi z dziecinnego serca, w języku zrozumiałym tylko dla niego i jego kochanych zwierząt.

Przebywanie koło koni było dla chłopca największą uciechą. Lubił blade światło blaszanej latarni, skośnie zawieszonej na ścianie, ów przedziwny półcień, w którym tylko tu i ówdzie rozróżniał lśniące części skóry końskiej lub kupkę słomy. Ciągle na nowo zachwycał się zapachem stajni i bez zmęczenia nieustannie przykładał z tkliwością rączki lub twarzyczkę do zziajanych ciał końskich.

Tak, w stajni najwięcej mu się podobało, chociaż poza tym bardzo chętnie uganiał się po łąkach w towarzystwie wiejskiej zgrai lub też przypatrywał się ojcu i innym chłopom łowiącym na wędki ryby nad brzegami rzeki Tury. Wszystkie te przyjemności chętnie by oddał za swoje konie, które były dla niego niemymi towarzyszami i tajemniczymi sprzymierzeńcami. Doszło do tego, że Grzegorz znał lepiej zagadkowe przejawy życia koni niż najbardziej doświadczeni furmani z Pokrowskoje i często, gdy coś przykrego przytrafiało się koniom, posyłano natychmiast po małego Grzegorza Jefimowicza.

Jakże cudowną stała się stajnia od czasu, gdy pewnego wieczora ojciec po raz pierwszy przeczytał mu z wielkiej księgi, zawierającej dużo pięknych obrazków, historię narodzenia Dziecięcia Jezus. Z pałającymi oczami chwytał Grzegorz każde słowo o świętym Józefie, o Marii i o nowo narodzonym Dziecięciu leżącym w żłobku, do którego przybywają trzej Królowie, aby się pomodlić. Odtąd stajnia ojcowska, wielkie koryto drewniane, latarnia o bladym świetle wydawały mu się rzeczami o jakimś tajemniczym znaczeniu, które tylko on znał, i o czym z nikim nie rozmawiał. Teraz stajnia była dla chłopca jeszcze wspanialszym światem, pełnym osobliwych cudów.

Któregoś dnia, gdy starego Jefima nie było w domu, Grzegorz wsunął się do wielkiego pokoju i zdjął z gzymsu wielką książkę z wieloma obrazkami, z której mu swego czasu ojciec czytał na głos. Płonąc z podniecenia, przerzucał kartki ciężkiego foliału o grubych okładkach, aż natknął się na ten obraz z wymalowaną w kolorach niebieskim, czerwonym i złotożółtym stajenką ze żłobkiem i Dziecięciem Jezus. Z niecierpliwością oczekiwał końca dnia i po kolacji prosił ojca, by mu dalej czytał z księgi. Siedząc na kolanach starego Jefima, pilnie oglądał piękne obrazy, gdy tymczasem ojciec czytał o dalszych losach Dziecięcia Jezus, jak podrastało i z czasem stało się Odkupicielem świata.

Jefim Andrejewicz, zniewolony błagalnymi i tkliwymi prośbami Grzegorza, co wieczór sięgał po grubą księgę. W krótkim czasie Grzegorz poznał wszystkie obrazy, a i litery przestały być dla niego niemymi znakami bez znaczenia. Przysłuchując się ojcu, który wodząc palcem od słowa do słowa, od wiersza do wiersza, czytał z wielką trudnością, sam poznał poszczególne litery i posiadł kunszt łączenia ich w słowa.

I tak dorastał mały Grzegorz, mając swoje dwa równie tajemnicze światy, z jednej strony stajnię i jej cuda, z drugiej wielką księgę z pięknymi obrazami i czarnymi znaczkami, które powoli zaczynały przemawiać do niego szczególnym, cudownym językiem.

Dwanaście lat miał Grzegorz Rasputin, gdy przytrafiła się katastrofa, której skutki długo ciążyły na jego młodym życiu. Bawił się ze starszym bratem Miszą nad brzegiem Tury, gdy nagle Misza tyłem stoczył się do wody. Mały Grzegorz bez namysłu skoczył za bratem i obaj by marnie zginęli, gdyby przypadkowo przechodzący wieśniak ich nie uratował. Misza zachorował jeszcze tego samego dnia na ciężkie zapalenie płuc i krótko potem umarł. Grzegorz natomiast wyszedł wprawdzie z życiem, ale pod wpływem tego nieszczęścia dostał takiego wstrząsu, że zapadł na ciężką gorączkę.

Doszedł szybko po chorobie do dawnego stanu i znowu mógł się bawić i poświęcać się kochanym koniom, ale coś przecież w nim się zmieniło. Jego dawniej różowa i pełna twarzyczka zapadła się i przybladła, a choć wieczorami powlekał ją lekki rumieniec, nie był to jednak świeży rumieniec zdrowia, tylko plamy z gorączki. Dziwnie też zmieniło się jego usposobienie, co bardzo niepokoiło rodziców. Nikt nie potrafił wyjaśnić, czego mu właściwie brakuje, także znachor wiejski nie mógł poradzić. Niedługo potem chłopak znowu zapadł na gwałtowną gorączkę, przy czym był półprzytomny i stan ten trwał przez kilka tygodni.

Rasputin na obrazie Krarupa.

Nie pozostawało nic innego, jak ustawić dla chorego łoże w mrocznej części olbrzymiej kuchni, zimową porą, kiedy wichura syberyjska szalała po polach i gościńcach, tam bywało najcieplej i najmilej. Nadto kuchnia była ulubionym miejscem pobytu dla wszystkich domowników, więc chore dziecko nigdy nie pozostawało bez opieki.

O zmierzchu przychodzili w odwiedziny chłopi z sąsiedztwa i siadali na szerokich ławach dookoła wielkiego pieca, domownicy podawali naokoło wódkę i syberyjskie słodycze, i tak siedziało się do późnego wieczora, omawiało wszelkie sprawy tyczące się samej wsi lub też nowiny dochodzące do Pokrowskoje z najbliższych miasteczek.

W jeden z takich wieczorów obecni rozmawiali między sobą szeptem, ponieważ mały Grzegorz znowu czuł się bardzo źle. Domownicy bardzo się niepokoili, chłopiec leżał już od kilku godzin z zamkniętymi oczami, twarzą do ściany, obojętny na wszystko, co się koło niego działo. Rodzice i goście jak najbardziej zniżyli głos, choć przedmiotem rozmowy było coś bardzo ważnego.

Poprzedniej nocy dokonano zbrodni, która w najwyższym stopniu oburzała wszystkich mieszkańców Pokrowskoje: jednemu z najuboższych furmanów wioski wykradziono ze stajni konia, co nieszczęśliwca doprowadzało do największej rozpaczy. Dobroduszni chłopi z Pokrowskoje, młodzi i starzy, od samego rana poszukiwali złodzieja, ale wszystkie starania spełzły na niczym, skradzionego konia w żadnej stajni nie znaleziono. Zmęczeni i zniechęceni opowiadali o daremnych poszukiwaniach i trudzie, wszyscy byli nadzwyczaj oburzeni z powodu tego przestępstwa. W oczach syberyjskich furmanów kradzież koni była najpodlejszą zbrodnią, gorszą i bardziej nikczemną nawet od morderstwa. Ludzie ci nierzadko mieszkali blisko osiedli skazanych na wygnanie zbrodniarzy i w najgorszym mordercy widzieli jeszcze biednego słabszego brata, ale dla koniokrada nie mieli ani zrozumienia, ani litości, za kradzież konia nie istniała dla nich po prostu pokuta.

Dlatego też chłopi, zebrani teraz w ciemnej połowie kuchni u Jefima Andrejewicza, trzęśli się z wściekłości, zwłaszcza że ofiara złodzieja, biedny furman, nie posiadał niczego oprócz tego jednego konia. Anna Jegorowna, żona Jefima, już kilka razy musiała prosić o ciszę ze względu na chore dziecko, gdy oburzenie gości przybierało głośniejsze formy. Na dworze było już całkiem ciemno i tylko latarnia na środku stołu rzucała słabe światło na siedzących koło pieca chłopów.

Nagle dziecko wstało z barłogu i podeszło do chłopów. W białej, do ziemi sięgającej koszuli, z trupio bladą twarzyczką i dziwnym błyskiem w jasnoniebieskich oczach napędziło wszystkim strachu. Zanim jeszcze chłopi zdołali ochłonąć, chłopiec już stał między nimi, patrząc osłupiałym wzrokiem, po chwili jednym susem przyskoczył do olbrzymiego chłopa, objął go za nogi i wspiąwszy się po nim aż do ramion, usiadł mu okrakiem na grzbiecie. Potem przenikliwie wykrzyknął: „Ha, ha, Piotrze Aleksandrowiczu, tyś ukradł konia! Ty jesteś złodziejem!”.

Grzegorz wybuchł nieposkromionym dziecinnym śmiechem, trząsł się z podniecenia, nóżkami uderzał chłopa po piersiach i ciągle przy tym pokrzykiwał, że to Piotr Aleksandrowicz ukradł konia. Dziecinny głosik brzmiał tak piskliwie, a oczy tak osobliwie błyszczały, że obecnym zrobiło się dziwnie nieswojo. Nie wiedzieli, co mają myśleć o zarzutach chłopca, gdyż Piotr Aleksandrowicz był ogólnie szanowanym i zamożnym człowiekiem, okazywał zresztą szczególne oburzenie z powodu kradzieży i od samego początku domagał się bezwzględnego ścigania zbrodniarza.

Najwięcej zmieszani tym zajściem byli stary Jefim i jego żona. Gdyby mały Grzegorz nie leżał od dawna zmożony ciężką gorączką, ojciec niechybnie porządnie wytrzepałby mu skórę, bo w domu u niego panowała zawsze surowa dyscyplina. Anna Jegorowa dokładała wszelkich starań, by przykre zajście poszło szybko w niepamięć i wielokrotnie przepraszała szanownego Piotra Aleksandrowicza. Także i inni goście starali się załagodzić sprawę, aż nawet sam Piotr Aleksandrowicz, choć głęboko urażony, w końcu złagodniał. Twarz mu się rozjaśniła i wyraził głębokie ubolewanie nad ciężkim stanem Grzegorza. Gdy późnym wieczorem rozchodzili się do domów, zapanowała znowu między wszystkimi zgoda, jak przedtem. Jednak niektórzy z gości Jefima nie mogli zapomnieć o słowach chorego chłopca. Zachodzili w głowę i szperali, jak to zwykle chłopi robią, aż w końcu w niejednej chacie niektórzy w nocy powstawali i chyłkiem zakradli się ku zagrodzie Piotra Aleksandrowicza. Tu w ciemnościach nocy spotykali się wszyscy, którym niepewność sen odbierała, tak że musieli wyjść, by przekonać się o stanie rzeczy. Było już ich sporo, nie mogli zapomnieć podejrzeń wypowiedzianych przez chłopca w gorączce i dlatego przyszli bezszelestnie, na brzuchach przyczołgali się pod ogrodzenie i ujrzeli Piotra Aleksandrowicza, jak wychodził potajemnie z chaty, rozglądając się dookoła, czy go nikt nie zobaczy. Upewniony, że jest sam, poszedł do pewnej przegrody, znajdującej się całkiem w tyle podwórza. W kilka chwil potem widzieli zdumieni chłopi, jak Piotr Aleksandrowicz wyprowadził zza przepierzenia skradzionego konia i znikł razem z nim w ciemnościach.

Nazajutrz z rana chłopi, jeden po drugim, pukali do drzwi Jefima. Żegnając się krzyżem i wzywając Matkę Boską i świętego Jerzego, opowiadali, że mały Grzegorz w gorączce mówił prawdę: Piotr Aleksandrowicz rzeczywiście ukradł konia. Gadając jeden przez drugiego, opisywali cały przebieg nocnej wyprawy, jak to skradali się za złoczyńcą, jak go wreszcie dopadli i zbili do utraty przytomności. A teraz są święcie przekonani, że sam Bóg mówił przez usta chorego chłopca. Jakkolwiek przedstawiała się sprawa tego cudu – czy na skutek wzmożonej przez gorączkę spostrzegawczości zauważył coś zastanawiającego w zachowaniu się Piotra Aleksandrowicza, czy na wcześniejszych wycieczkach i wizytach w przeróżnych stajniach zauważył coś podejrzanego – dość że od tego zdarzenia począwszy, chłopi dziwnie patrzyli na wyrostka i głęboko się nad nim zastanawiali.

Grzegorz Jefimowicz Rasputin wyrastał stopniowo na starszego chłopca wiejskiego. Podobnie jak i inni przesiadywał w karczmach, uganiał się za dziewczętami i w krótkim czasie nawykł do hultajskiego, rozwiązłego trybu życia. Choć przy każdej nadarzającej się sposobności przykładał ręce do ciężkiej roboty chłopskiej, to jednak potrafił co wieczór upijać się do nieprzytomności.

Nie bardzo się zmienił, gdy poznał na jednym z syberyjskich zebrań – na którym spotykała się wiejska młodzież, by bawić się, tańczyć i śpiewać – piękną blondynkę Praskowię Fiodorownę Dubrowiną i w niej się zakochał. I mimo że niezadługo zaślubił ciemnooką, smukłą dziewczynę, nie zmieniał rozpustnego trybu życia i dalej miewał ciemne sprawki z kompanami i licznymi dziewczętami wiejskimi.

Wtedy też przeżył po raz drugi wielki moment, który wywarł na nim niezatarte wrażenie. Nikomu o tym nie wspomniał, zwierzył się z tego jedynie zaufanemu przyjacielowi swojemu, Michałowi Peczerkinowi, gdy szli razem wzdłuż brzegu Tury, rozmawiając o żniwach, o stanie bydła, o koniach, o dziewczętach i później przeszli na temat Boga. Opowiadał więc Rasputin, jak to orał w polu i miał właśnie, dokończywszy bruzdy, nawrócić konia, gdy nagle usłyszał za sobą cudowne pienia, jak gdyby chór śpiewających dziewcząt wiejskich. Odwróciwszy się, ze zdziwienia wypuścił pług z ręki, gdyż tuż przed sobą ujrzał przecudowną postać niewieścią, Matkę Boską, kołyszącą się na złotych promieniach południowego słońca. W powietrzu rozbrzmiewał uroczysty śpiew tysiąca głosów anielskich, do których i Przenajświętsza Panna swój głos dołączyła.

Zjawisko to trwało tylko kilka chwil i natychmiast znikło. Wstrząśnięty i do głębi przejęty, stał Grzegorz Jefimowicz w pustym polu, ręce mu się trzęsły i dalsza praca wydawała mu się ponad siły. Wieczorem, gdy udał się do stajni, by doglądać koni, opanowało go dziwne uczucie rzewności. Głos wewnętrzny mu mówił, że Bóg przeznacza go do nadzwyczajnych zadań, równocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że będzie musiał porzucić ulubione konie, gospody, dom, ojca, żonę i dziewczęta, jeśli ma dopełnić tego wzniosłego przeznaczenia. Uważał więc wtedy za stosowne nie rozmyślać więcej nad wspaniałą wizją i nikomu o tym nie wspominać. Z całego jego otoczenia nikt poza przyjacielem Peczerkinem nie dowiedział się ani słowa o tym, co spotkało chłopca wiejskiego Grzegorza w tym dniu na czystym polu i jakie to w nim rozbudziło myśli.

Wyszedłszy z wieku chłopięcego, Rasputin uprawiał w dalszym ciągu przede wszystkim rzemiosło ojcowskie. Przewoził podróżnych i przeróżne towary po długich, równych jak sznur gościńcach, niekiedy aż do Tobolska, albo w drugim kierunku, do Wierchoturia leżącego u stóp bogatego w kruszce Uralu, gdyż tylko latem przepływały okręty koło Pokrowskoje, ułatwiając komunikację w dół do Tiumeni albo wzdłuż Tobołu do Tobolska. Kto zimą chciał podróżować w tych okolicach, mógł liczyć tylko na wóz albo sanki i w ten sposób młody furman Grzegorz wiózł nieraz podróżnych do najodleglejszych miejscowości guberni tobolskiej i permskiej. Gdy już był w trzydziestym trzecim roku życia, pewne zdarzenie podczas jednej z podróży z gruntu zmieniło jego życie i natchnęło jakimś nowym duchem. Pewnego dnia wiózł do klasztoru w Wierchoturiu studenta akademii duchownej, zakonnego nowicjusza Mileta Saborowskiego. Między woźnicą a pasażerem duchownym nawiązała się na temat wiary i Kościoła rozmowa, w której seminarzysta ku niezmiernemu swojemu zdziwieniu przekonał się, że ten prosty chłop znakomicie się wyznaje w rzeczach wiary. Pełen sympatii i zainteresowania dla woźnicy, starał się młody teolog skutecznie przekonać go, że to wielki grzech poświęcać dla rozwiązłego życia tego rodzaju zdolności i skłonności. Słowa podróżnego zrobiły na Rasputinie głębokie wrażenie, myśli o Bogu i rzeczach wiary, którym już mały Grzegorz tak żarliwie się oddawał, teraz na nowo się w nim obudziły, w duszy ożyły uczucia od lat zagrzebane w rozpuście i opilstwie.

Równocześnie to, co usłyszał z ust pasażera, było dla niego nową, inną wiarą, nie surową wiarą kościelną, niedającą biednemu grzesznikowi nadziei zbawienia, było to radosne zwiastowanie, że i grzesznik już na tym padole osiągnąć może szczęśliwość wieczną, jeśli tylko przestrzegać będzie pewnych tajemnych przepisów tak zwanej prawdziwej wiary. Ostatecznie udało się seminarzyście nakłonić Rasputina do tego, żeby nie wracał więcej do domu, kiedy zajadą do Wierchoturia, tylko pozostał w tamtejszym klasztorze.

Miejscowość Wierchoturie była jedną z owych syberyjskich przedziwnych gmin klasztornych, która stosownie do trybu życia swoich mieszkańców podobna była raczej do wielkiego osiedla chłopskiego niż do miejsca przeznaczonego do praktykowania ćwiczeń religijnych. Mnisi z Wierchoturia przestrzegali wprawdzie ściśle reguł swego klasztoru i oddawali się pilnie ćwiczeniom religijnym, ale obok tego pracowali w gospodarstwie, uprawiali pola i poświęcali się przeróżnym zajęciom o charakterze świeckim. Rasputin jako chłop bardzo łatwo przystosował się do tej pół klasztornej, pół chłopskiej gminy. Brał udział w modłach i ćwiczeniach pokutnych, chodził na roboty w polu.

Już po krótkim czasie zdołał ku swojemu zdziwieniu zauważyć, że brać klasztorna dzieliła się na dwie grupy, z których jedna odgrywała rolę więźniów, druga natomiast strażników więziennych, choć starano się stosunki te ukrywać i nikt o tym chętnie nie mówił. Z czasem Rasputin dowiedział się, jak to jest z tą grupą braci, których niepostrzeżenie pilnowano i nadzorowano: byli to jawni albo ukryci zwolennicy heretyckich wyznań chłystów** i inni sekciarze zesłani do Wierchoturia dla celów poprawy i nawrócenia się na łono prawowiernego Kościoła. Już od dawna uchodził ten klasztor za zakład poprawczy dla odszczepieńczych zakonników. Bezustannie napływali tu ze wszystkich stron Syberii mężczyźni budzący na początku nieufność u przeorów, z czasem jednak powstawało wrażenie, jakby się wyrzekali swych herezji.

Teraz dopiero przypomniał sobie Rasputin dziwne słowa młodego seminarzysty, którego wiózł do klasztoru, jak zasady głoszonej przez niego nowej wiary różniły się od zasad prawowiernego Kościoła, i zaczęło mu świtać w głowie, że seminarzysta chciał go pozyskać dla jakiejś sekty.

Wkrótce przekonał się Rasputin, że zesłani odszczepieńcy tylko dla pozoru zrzekli się swej błędnej wiary, aczkolwiek przestrzegali wszelkich przepisów kościelnych. Im więcej zżywał się z towarzyszami – czy to przy pracy w polu, czy też w wolnych, niestrzeżonych chwilach – tym więcej się przekonywał, że nie tylko odszczepieńcy nie porzucili swoich zasad wiary, ale przeciwnie, że niejeden ze „strażników” nawracał się do sekciarzy i cały klasztor tylko na pozór stosował się do przepisów prawowiernego Kościoła, w rzeczywistości jednak stał się prawdziwą wylęgarnią sekciarstwa.

Prawie wszyscy mnisi uważali niezwykle surowy rytuał kościelny za zbiór próżnych formułek, których tylko dlatego należało przestrzegać, by nie popaść w konflikt z wyższą władzą. Prawdziwą wiarę taił każdy w sercu, mówiąc o niej tylko skrycie z podobnie myślącymi, w myśl nakazu owego Daniła Filipicza, który dwieście lat temu założył bractwo Bożych ludzi chłystów i przykazał wiernym: „Zachowajcie przykazania moje w tajemnicy, nie powierzajcie ich ani ojcu własnemu, ani matce, bądźcie wytrwali i zachowajcie milczenie, chociażby was smagano i przypiekano ogniem. Wtedy jeszcze za życia wejdziecie do Królestwa Niebieskiego i osiągniecie wieczną szczęśliwość ducha”.

Najwięcej sił czerpała sekta chłystów z tej właśnie tajemniczości. Już twórcy tej nowej nauki, dla zachowania tajemniczości i ustrzeżenia zasad wiary przed wszelką profanacją, nakazali wiernym dla pozoru przestrzegać surowo form „fałszywej wiary”, czyli prawosławia, ba, nawet szczególnie pilnie do nich się przykładać.

Doszło do tego, że nie tylko klasztor w Wierchoturiu mimo sekciarskiego charakteru podtrzymywał pozory prawowiernego bractwa, lecz nawet poszczególni bracia, w miarę jak się przekonywali do chłystów, tym bardziej dla formy przestrzegali przepisów kościelnych. W krótkim czasie i Rasputin dostał się w krąg sekciarzy, coraz to gorliwiej na pozór okazując posłuszeństwo dla formalnych reguł zakonu, a tymczasem po kryjomu wgłębiał się w misteria „prawdziwej wiary” i w cudowny świat sekciarski.

Z biegiem czasu dowiedział się od swoich braci, że obyczaje, modlitwa i ćwiczenia religijne przeznaczone są tylko dla ludzi nieoświeconych, chadzających w ciemnościach życia powszedniego, że Kościół i duchowieństwo zeszli ze sprawiedliwej drogi Bożej i tylko prorok potrafi poprowadzić wtajemniczonych słuszną drogą. Ponieważ prawowierny Kościół trzyma się tylko litery prawa, stał się doczesnym, stracił moc objawienia, słowa zaś czcigodnego proroka do chłystów pochodzą wprost od Boga. Kto drogą łaski styka się z Duchem Świętym i Bogiem, temu niepotrzebne rozumem ludzkim stworzone prawa i formy kościelne. Sam zresztą Daniło Filipicz tylko z początku, przed objawieniem, studiował Ewangelię i nabożne księgi, później jednak, gdy doznał łaski, wrzucił wszystkie księgi do Wołgi, by odtąd jedynie w złotej księdze żywota doszukiwać się istotnej prawdy.

Tjumen.

Tobolsk.

W ten sposób Rasputin, adept wiary chłystów, stopniowo oddalał się od kościelnych zasad wiary opartych na Piśmie, a przeżywał Boga bezpośrednio i w mistycznym upojeniu. Niezadługo też prawosławie stało się dla niego zbiorem pustych formułek, bez wszelkiego znaczenia dla zbawienia duszy. Poddał siebie woli Świętego Ducha i stał się prawdziwym synem Bożym, naśladowcą Chrystusa, głęboko przeświadczonym zwolennikiem sekty chłystów. Przyjmując komunię, chodząc do spowiedzi lub wybijając niezliczone razy pokłony przed ikonami w kościele klasztornym, równocześnie był przekonany o bezmyślności poszukiwań w zewnętrznych ceremoniach Boga, który tylko w żywym proroku mieszkać może. Dla Rasputina, podobnie jak dla wszystkich chłystów, ta obłuda nie była żadnym grzechem i w niczym się nie sprzeciwiała prawdziwej bojaźni Bożej. Sekciarz był święcie przekonany, że tylko przestrzegając przepisów „fałszywej wiary”, potrafi swą prawdziwą zachować w tajemnicy, a co zatem idzie – w czystości. Na zewnątrz stosowano się do wszelkich przepisów wiary prawosławnej i właśnie dlatego uchowała się w sercu czysta prawdziwa wiara, w ten sposób powstała tak zwana wiara złożona, która przybierała na sile w miarę jak władze świeckie i duchowne coraz okrutniej karały wszelkie odstępstwa od prawosławia.

Podczas gdy Rasputin stopniowo wnikał w prawdziwą wiarę, a prawowierność jego na zewnątrz była bez zarzutu, okazywał mu się świat pełen najosobliwszych obietnic, nadziei i możliwości. Wiara sekciarzy uczyła, że człowiek już na ziemi o każdym czasie i w każdym miejscu z Bogiem złączyć się może, że Bóg ciągle na nowo chadza między ludźmi, że cudowne wydarzenie w Nazarecie, człowieczeństwa Syna Bożego, nie było czymś jednorazowym, ale przeciwnie, ciągle na nowo się powtarza.

Człowiek grzeszny także w życiu doczesnym potrafi zespolić się z Bóstwem i doznawać wszelkich wspaniałości niebieskich, jeśli tylko najpierw zdoła umrzeć „tajemniczą śmiercią Chrystusa”, tą śmiercią przy żywym ciele, po której następuje mistyczne zmartwychwstanie. Kto raz tylko urodził się z ciała grzesznego, nosi na sobie piętno potępienia Adama, trwa w grzechu i podlega śmierci. Tylko człowiek po raz drugi odrodzony z ducha opiera się prawom śmierci i zdoła się wznieść ku wyższemu życiu. Chłystowie uczą, że dopiąć „tajemniczej śmierci” można tylko drogą zupełnego samozaparcia, przez bezwzględne poddanie się woli Świętego Ducha, przez stłumienie wszelkich żądz, ponieważ odrodzenie staje się możliwe tylko wtedy, kiedy pokona się w sobie dawnego grzesznika! Kto raz „tajemniczo zmartwychwstał”, potrafi, duchem Bożym natchniony, dokonywać cudów, leczyć chorych, odsłaniać przyszłość, może umarłych powołać do życia, posiada moc łączenia i rozłączenia, wybawienia dusz z mąk piekielnych i wprowadzenia ich do nieba, wynagrodzenia lub karania w dzień Sądu Ostatecznego. Staje się nową istotą, objętą Duchem Świętym, staje się nowym Chrystusem. Ku swojemu zdumieniu dowiedział się Rasputin, że Bóg od czasu Jezusa Nazareńskiego niezliczoną ilość razy wcielał się w pospolite postacie chłopów rosyjskich, chadzając pomiędzy ludem, ba, nawet zdaje się, że Pan szczególnie chętnie przebywa w świętej Rosji, by móc się objawiać w prostym człowieku z ludu.

Sam Bóg Ojciec na wozie ognistym w otoczeniu aniołów zstąpił na ziemię rosyjską w guberni włodzimierskiej i tamże, na pewnej górze w Starodubiu przynależnym do obwodu murowskiego, wcielił się w chłopa Daniłę Filipicza, byłego dezertera. Odtąd żył Pan Zastępów w powłoce Daniła Filipicza, wędrował po wsiach guberni kostromskiej, przemawiał w języku prostego ludu i wskazywał prawdziwą drogę do zbawienia.

Także Chrystus, Syn Boży, w owym czasie zjawił się znowu na ziemi i podobnie jak Pan obrał sobie siedzibę w ciele grzesznego chłopa. Stuletnia wieśniaczka ze wsi Makłakow, również w guberni włodzimierskiej, zaszła w ciążę ku pośmiewisku całej wsi od stuletniego starca. Iwan Timofiejewicz Susłow, syn tej dziwnej pary, chował się w domu u swych rodziców. Jako prosty syn chłopa upijał się, wiódł życie rozwiązłe, aż spotkał go ucieleśniony Pan Zastępów, rozpoznał w nim syna swego Chrystusa i powołał do swego domu w guberni włodzimierskiej.

Święty przestrach przenikał Rasputina, gdy mu opowiadano, że z tej prostej chaty, gdzie zamieszkiwali razem Daniło Filipicz i Iwan Susłow, Bóg Ojciec i Chrystus, prowadziła prosta droga do nieba i że pobożni i oświeceni chłopi często widzieli, jak ci dwaj wspaniali mężowie unosili się w górę. Iwan Susłow wybrał sobie z pomiędzy chłopów dwunastu apostołów i wędrował z nimi brzegami Wołgi, aż go na rozkaz cara Aleksandra Michajłowicza pojmano, przywieziono do Moskwy i ukrzyżowano na murach Kremla, niedaleko bramy Zbawiciela. W sobotę jednak, na trzeci dzień po śmierci, wstał Susłow z grobu i objawił się swoim apostołom, schwytany przez siepaczy po raz drugi i odarty ze skóry, umarł po raz drugi na krzyżu, ale znowu zmartwychwstał. W tym samym dniu, gdy go znowu uwięziono i po raz trzeci miano stracić, urodził się carycy syn, Piotr Aleksiejewicz, późniejszy Piotr Wielki. Ze względu na radosne wydarzenie zwolniony z rozkazu cara, żył jeszcze Iwan Susłow w Moskwie przez lat trzydzieści, aż wreszcie, mając sto lat, wzniósł się w całej swej świętości ku niebu, by połączyć się z powrotem ze swym ojcem, Daniłą Filipiczem.

Po tym ostatnim Wniebowstąpieniu Pana Jezusa, miał Zbawiciel ponownie wcielić się w rosyjskiej krainie. Tym razem obrał sobie ciało strzelca przy baturińskim pułku, który zbuntował się przeciwko Piotrowi Wielkiemu, za co skazano go na wygnanie do Nowogrodu. W prostej powłoce strzelca Prokopa Łupkina znowu chadzał Chrystus pomiędzy swoimi ulubionymi prostaczkami.

Kiedy zaś Prokop Łupkin zasnął w Panu, nawiedził Zbawiciel ciało tkniętego niemotą chłopa Andrzeja Pietrowa. Ten, będąc obłąkanym, odziany jedynie w koszulę, latem i zimą wałęsał się po wsiach, bełkocząc niezrozumiale i wykonując bezmyślne ruchy. Świadomy jednak lud rozpoznał w szaleńcu natychmiast Zbawiciela, padał przed nim na kolana i wołał: „Chrystusie Andriuszko, błogosław nam i zbaw nasze dusze!”.

Chłopi bowiem dobrze wiedzieli, że w tych, co „w tajemniczy sposób umarli i ponownie zmartwychwstali”, nie objawia się nic więcej z człowieka, lecz jedynie Duch Boży, a objawienia Ducha Świętego są zawsze ponad zdrowy rozum ludzki, dlatego też niektóre słowa i czyny „odrodzonych” mogą budzić wrażenie, jak gdyby pochodziły od głupców i szaleńców. Uświadomiony jednak wie, że właśnie w tym pozornym szaleństwie przejawia się Duch Boży, gdyż rozum człowieka nie pojmuje mądrości Bożej, nie przenika do niej poprzez zasłonę.

Jeśli już opowiadania o tych wszystkich wcieleniach Bóstwa w prostych rosyjskich chłopów silnie zajęły i podnieciły fantazję Rasputina, to w szczególności historia o powtórnym uosobieniu Boga w postaci proroka Radajewa podziałała na niego jak objawienie. Radajew, który kilkadziesiąt lat temu przebywał jeszcze między żyjącymi, był przecież wedle ludzkiego pojęcia występnym i zwyrodniałym grzesznikiem, a jego zdrożności przewyższały nawet występne czyny samego Rasputina. Radajew popełniał grzechy nieczyste wszelkiego rodzaju i uprawiał rozpustę i nierząd równocześnie z trzynastoma kobietami. A przecież był wielkim prorokiem i mimo wszystkich jego występków przemawiał przez niego Duch Święty. Jego zwolennicy czcili w nim ucieleśnione Bóstwo i ślepo wierzyli każdemu słowu. Byli święcie przekonani, że prawa są ważne tylko dla tłumu, dla ludzi natomiast sprawiedliwych, natchnionych Duchem Świętym, nie przedstawiają żadnej wartości. Duch Święty nie uznaje żadnej władzy i nie podlega żadnemu ziemskiemu prawu.

Grzechy Radajewa nie były grzechami, wypływały bowiem z natchnienia, czyn takiego „w tajemniczy sposób odrodzonego”, chociażby najpodlejszy, był Panu droższym i milszym niż najpiękniejsze i najcnotliwsze uczynki zwykłego człowieka, w odrodzonym grzech tracił wszelką siłę i nic więc, cokolwiek robił, nie zasługiwało na potępienie i pogardę. Gdy siepacze cara zarzucali mu występne życie i wzywali, by czynił pokutę, Radajew w przeświadczeniu, że Bóg przez niego mówi, dumnie im odpowiedział: „Nie wiem zaiste, za co mam odbywać pokutę! Znacie wprawdzie moje grzechy, ale nic nie wiecie o łasce Bożej we mnie”.

Gdy boski prorok z powodu niesłychanych swych zdrożności stanął przed sądem świeckim, twierdził, że kierowała nim siła pochodząca od Ducha Świętego i zniewalała go do czynienia złego. „Wprawdzie wiedziałem, że łamałem prawo, ale i to wiedziałem, że czyny me wypływały z woli Boga. Dlatego też wszystkie kobiety, grzesząc ze mną, lepiej na tym wyszły i milsze są Bogu niż te, które mi się oparły i zachowały cnotę. Gdyż we mnie uosobił się Pan, wziął na Się powłokę cielesną i cieleśnie grzeszył, by grzech wytępić. Jedynie kto się w grzechu poniża, w pokucie staje się miły Panu. Poniżyłem niewiasty, które mi swoją czystość poświęcały, by nie były zarozumiałe i dumne ze swej cnoty. Cóż mogłoby więcej ukrócić niż pychę, niż poniżenie w grzechu?”.

Rasputin dowiedział się również, że i po śmierci Radajewa Zbawiciel więcej razy pojawiał się pod postacią rosyjskich chłopów, a i obecnie, przebywa równocześnie w kilku miejscach między wiernymi. W pierwszej z brzegu wsi może się między wieśniakami znaleźć uosobiony Chrystus mówiący tym samym językiem, noszący ten sam strój i tak samo jak wieśniacy nie umiejący czytać i pisać. Wszędzie, gdziekolwiek zbierają się ludzie Boży z tajemniczego bractwa dla odprawienia uroczystych obrzędów, Duch Święty nawiedza zebranie i obiera sobie ziemską powłokę najgodniejszego z nich, Chrystus na nowo się uczłowiecza. Blisko więc z rosyjskiej krainy do raju Bożego w niebiosach. Droga do nieba zaczyna się często w jednej z chałup wiejskich, gdzie zbierają się wierni, by w tak zwanej arce sprawiedliwych żywcem dostać się do nieba.

Rasputin znajdował w tej wierze obietnice wszystkiego, za czym tak bardzo tęsknił od najwcześniejszego dzieciństwa. Teraz widział przed sobą drogę, na której mógł mimo swych słabości już na ziemi uzyskać wieczne zbawienie, ba, nawet dostąpić stanu świętości. A gdy mu się uda wchłonąć w siebie Ducha Świętego i „umrzeć śmiercią pełną tajemnic”, żaden grzech go więcej nie skusi i nie sprowadzi z drogi cnoty. Duch Święty zawsze go będzie prowadził, cokolwiek by on, Rasputin, uczynił. Od tego czasu miał młody Rasputin jedyną tęsknotę, jedyne gorące dążenie, by kroczyć tą przez naukę chłystów wyznaczoną drogą do samej doskonałości.

Zanim jeszcze opuścił klasztor w Wierchoturiu, chciał przede wszystkim odwiedzić świętego starca Makarego. Pustelnia starca znajdowała się niedaleko klasztoru i każdy przed opuszczeniem gospody klasztornej szedł do Makarego po błogosławieństwo.

Nie tylko mnisi z Wierchoturia, lecz także mężczyźni i kobiety wszystkich warstw przychodzili z bliska i z daleka do ojca Makarego, gdy im coś ciężkiego leżało na sercu, gdy doznali krzywdy lub żałowali złych czynów. Między pielgrzymami, którzy po całych dniach, z odkrytą głową i boso, z torbą na plecach i kijem w ręku bez końca wędrowali po lasach i chatach Syberii, by odwiedzić pustelnię mądrego starca, znajdowali się żebracy i zamożni, chłopi, mieszczanie i arystokraci, prości żołnierze i oficerowie. Nikt z pielgrzymów nie opuszczał chaty pustelnika bez słowa pociechy lub budującej rady, wracając do domów, pielgrzymi szerzyli sławę ojca Makarego po całej Rosji.

Tajemniczy współwyznawcy klasztoru opowiadali mu, że ten obecnie tak bogobojny starzec dawniej był wielkim grzesznikiem, człowiekiem, któremu żadna żądza, żadne uniesienia zmysłowe nie były obce. Przeszedł przez wszelkie ułudy tego świata, poznał rozkosze życia, poddawał się każdej pokusie, póki była w nim odrobina grzechu. Później, gdy się już z grzechów oczyścił, gdy w mózgu i sercu już nic z grzechu nie zostało, Bogu w pokorze poświęcił oczyszczone swe serce, ciało i zmysły.

Najpierw – opowiadają – poszedł do klasztoru, gdzie przez wiele lat okrutnie umartwiał ciało, aby je wystawiać na próbę, czy w rzeczywistości chce służyć Wszechmocnemu. Gdy już nareszcie był pewnym, że stary człowiek w nim rzeczywiście umarł „śmiercią pełną tajemnic”, udał się do lasu, gdzie osiadł w małej chatce. Tam odtąd mieszkał, wolny od wszelkiej ludzkiej żądzy, radując się czystą radością Pana. Od tego czasu nie podlegał żadnej ziemskiej słabości, nawet łańcuchy żelazne na jego ciele przestały być ciężarem. Nie podlegał żadnym ograniczeniom, jakie zwykle ludzi krępują. Nie istniały dla niego czas ani przestrzeń, los każdego człowieka był otwartą księgą. Stał się świętym człowiekiem, któremu można było całkowicie zaufać, jak gdyby się zwracano do samego Boga. Starzec, który przeszedł przez wszelkie grzechy i pokonał je, znał dokładnie wolę i zamiary Stwórcy w stosunku do swoich dzieci na ziemi.

Te i tym podobne rzeczy słyszał Rasputin w Wierchoturiu o cudownym ojcu Makarym, postanowił więc udać do niego po poradę. Odwiedziny u pustelnika miały rozstrzygnąć, czy należy wrócić do domu, do żony i dziecka, do towarzystwa kompanów, do koni i stajni, czy też powinien poświęcić życie wyższym zadaniom, do których już od dziecka czuł powołanie.

Zanim się wybrał w drogę do pobożnego Makarego, udał się wpierw do relikwiarza, zawierającego relikwie świętego Szymona z Wierchoturia. Tu modlił się długo i gorąco, czerpiąc z modlitwy siłę i czystość ducha. Chciał dopiero po odpowiednim przygotowaniu pójść do ojca Makarego. Następnie poszedł drogą, prowadzącą do jego pustelni.

Chata Makarego znajdowała się w głębi lasu, droga prowadząca do niej była dość długa. Stał tam nędzny szałas, mogący pomieścić tylko kilku ludzi. To tam spędzał starzec życie w ubóstwie, wyrzekając się wszystkiego. Ciężkie łańcuchy obciążały zabiedzone, podobne do szkieletu ciało, ale słabemu starcowi widocznie łańcuchy te nie bardzo ciążyły. W oczach miał wyraz radości, na bladych wargach igrał wieczny słoneczny uśmiech, a choć głos jego był już tak słaby i cichy, jak powiew, to w brzmieniu zdradzał dużo ciepła i żywości.

Wszedłszy do komórki starca, rzucił się na ziemię, całując raz po raz kościste ręce okute w żelaza. Następnie z największą prostotą opowiedział o tym, co go sprowadziło, starając się niczego nie upiększać ani nie przemilczeć. Spowiadał się z grzesznego życia, wyznał swoje złe myśli, żądzę cielesną, ciągle trapiącą go także przez czas pokuty w klasztorze i osobliwe objawienia, jakie miał. Mówił o słabości i wątpliwościach, o głosie wewnętrznym, każącym mu się poświęcić służbie Bożej, i o tym, że go równocześnie dopada tęsknota za żoną, dziećmi, za dobrami doczesnymi, za karczmą.

Rasputin (jeszcze jako wieśniak) ze swoimi dziećmi we wsi Pokrowskoje (od lewej: Matriona, Waria, Mitia).

Z pokornie schyloną głową wyznał to wszystko. Podniósłszy oczy, ujrzał na twarzy Makarego uśmiech łagodny, pełen wyrozumienia i równocześnie trupia ręka starca spoczywała na jego głowie, przy czym łańcuchy lekko brzęczały. „Raduj się, mój synu”, mówił ojciec Makary natchnionym głosem, „gdyż spośród wielu tysięcy Pan ciebie wybrał. Dokonasz wielkich rzeczy: zostaw żonę i dzieci, pozostaw konie, idź w świat na wędrówkę! Usłyszysz głos ziemi i zrozumiesz jej słowa, później dopiero wrócisz między ludzi i głosić im będziesz słowa naszej świętej ziemi rosyjskiej”.

Najpierw udał się Rasputin z Wierchoturia do Pokrowskoje, by się z rodziną na długi czas pożegnać. Ojciec Makary wysłał go na wędrówkę, ale także on sam czuł, że jego zewnętrzne ćwiczenia pokutne i umartwienia były wstępem, niejako przygotowaniem do właściwej drogi.

By wstąpić na drogę wewnętrzną, musiał przejść również drogę zewnętrzną – drogę wędrowca, pielgrzyma, gdyż dla rosyjskiego chłopa odrodzenie człowieka przez „śmierć, pełną tajemnic” połączone było bezwzględnie z wędrówką w dosłownym znaczeniu. Kto kroczy drogą wędrowca, pozostawia za sobą wszystko, co posiada, ojczyznę i dom, rodziców i rodzinę, zrywa wszystkie więzy łączące go z ziemią. Wędrówka jest jednym z najważniejszych aktów w rosyjskiej mistyce. Ludzie w różnym wieku porzucają nagle pracę na roli i w domu, wyruszają w drogę, zanurzają się w nieznaną dal, stają się dla rodziny „umarłymi”. Pozbywają się nazwiska, dawnych szat, palą dokumenty i zapominają rodziców, żonę i dzieci. Idą na wędrówkę, nie piszą listów ani też w inny sposób nie dają znaku życia o sobie. Najbliższa rodzina, przyjaciele nic o nich nigdy nie słyszą, stają się wędrowcami i pielgrzymami.

Dla wszystkich tych sekciarzy, którzy wybierają wewnętrzną drogę „śmierci pełnej tajemnic”, małżeństwo staje się przeklętym związkiem nie do zniesienia, ponieważ małżeństwo oznacza wiązanie się z majątkiem, domem, krajem rodzinnym. Ten osobliwy pogląd na niewłaściwość prawnego małżeństwa wypowiadają szczególnie ostro przepisy religijne chłystów. Dla nich małżeństwo jest grzechem przeciwko Duchowi Świętemu i każdy mąż Boży ma obowiązek rozwiedzenia się z żoną lub przynajmniej trzymania się z dala od wszelkiej małżeńskiej wspólnoty. Ale chociaż chłyści potępiają prawne małżeństwo błogosławione przez popa, a więc noszące na sobie piętno antychrysta, to dopuszczają wszelkie inne formy miłości, bo te nie na zawsze wiążą człowieka z ziemią i domem. Każdy więc zwolennik sekty chłystów ma prawo na miejsce błogosławionego przez popa związku zawierać kilka innych, przez samego Boga błogosławionych małżeństw z ducha.

Tysiącami wędrują sekciarze po państwie rosyjskim we wszystkich kierunkach, jedni za głosem wewnętrznym tułają się bez celu, inni znowu pielgrzymują do miejsc świętych chrześcijaństwa, na górę Atos, do Jerozolimy albo nawet na górę Synaj.

Prawie w każdej wsi rosyjskiej znajduje się kilku chłopów należących potajemnie do bractwa wędrowców, ich obowiązkiem jest udzielać gościny pielgrzymom i ukrywać ich przed władzami. Zagrody tych chłopów mają odpowiednie miejsce, stodołę, izdebkę bez okien albo piwniczkę pod chałupą, gdzie zmęczony wędrowiec zawsze mógł znaleźć spokój i opiekę. Niekiedy całe wsie sympatyzowały z pielgrzymami i prawie w każdej chałupie znajdowało się przeznaczone dla nich podziemne pomieszczenie.

Wędrując w ten sposób od jednej piwniczki do drugiej, „człowiek podziemny” pozbywa się z czasem wszystkiego, co łączyło go z poprzednim życiem. Po krótkim czasie nikt nie zna jego prawdziwego nazwiska, nie wie nic o jego przeszłości, nikt go nie spyta, skąd przybywa i dokąd zmierza. Wolny od wszelkiej łączności z ziemskimi sprawami, żyje jedynie dla dobra swej duszy i oddaje się miłym Bogu ćwiczeniom duchowym. Stopniowo dochodzi do znaczenia jakiejś szczególnej istoty, a chłopi są szczęśliwi, gdy przekracza progi ich domostwa. Znaczenie tych tak zwanych ludzi podziemnych jest niezwykle wielkie i najczęściej przewyższa o wiele znaczenie popów. Gdy pielgrzym znajduje się już u końca wędrówki, może nawet zostać świętym. Staje się mędrcem i ze wszystkich stron kraju wędrują doń wierni, by prosić o radę i błogosławieństwo. Odrzucił precz od siebie wszystko, co łączyło go jeszcze ze światem pozorów. Jego grzeszne uczucia i myśli stopniowo wygasają i rozpoczyna się w nim cudowny proces „śmierci pełnej tajemnic”.

Przez długie lata wiódł Rasputin życie wędrowca i czas ten niezwykle ważną odgrywa rolę w całym jego rozwoju. Wtedy dokładnie zapoznał się z masą rosyjską, pogłębił niezmiernie swoją znajomość natury ludzkiej, ponieważ w podziemnych izdebkach chałup wiejskich stykał się z ludźmi wszelkiego rodzaju, którzy podobnie jak on zamieniali swoją poprzednią spokojną egzystencję na tułaczy żywot. Podczas tułaczki stale niepokojony przez żandarmów i popów nabierał wprawy w obserwowaniu ludzi bez zwracania uwagi, w odgadywaniu ich najtajniejszych zamiarów, w poznawaniu ich słabostek i osobliwych cech charakteru. Obcując ze zwolennikami najrozmaitszych sekt, z rzecznikami najcudowniejszych idei, w ścisłym kontakcie z przeróżnymi marzycielami i bojownikami wiary, wnikał w najtajniejsze głębie duszy rosyjskiej i przyjmował w siebie uczucia, myśli i pragnienia prostego ludu.

Stykał się ze starowiercami***, owymi fanatykami litery, którzy oburzali się na poprawki wprowadzone do świętych ksiąg kościelnych przez patriarchę Nikona i twierdzili, że zbrodnicze te zmiany uczyniły ze słowa Bożego narzędzie antychrysta, a z samego prawosławia nierządnicę babilońską.

Inni znów sekciarze wzbraniali się służyć przy wojsku, za co musieli znosić okrutne prześladowania ze strony władz. Brali bardzo poważnie słowa Boże, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, i dlatego odrzucali wszelką myśl o wojnie. A jeszcze inni fanatyczni chłopi odmawiali płacenia podatków, nie mieli bowiem zamiaru oddawać majątku w ręce zauszników szatana. Ciągle zatem starali się unikać władz i marzyli o zbliżającym się nowym państwie Bożym, o czwartej z rzędu wielkiej epoce, w której Duch Święty obejmie władzę nad ziemią, ukarze służalców antychrysta, a wywyższy sprawiedliwych.

Sekciarze różnili się między sobą w pojmowaniu przyszłego szczęścia i zbawienia. Jedni zapowiadali odrodzenie człowieka drogą pokuty, inni widzieli w buntowaniu się przeciwko grzesznemu światu drogę do łaski Bożej. Ale łączyło ich wszystkich jedno wspólne pragnienie: pokonać już na ziemi stare grzechy świata i za życia dostąpić nieba.

Słowa pociechy prawowiernego Kościoła, które mówiły o czekaniu w cierpliwości na szczęście w życiu przyszłym, nie zadowalały żadnego z sekciarzy. Wszyscy byli przejęci radosną nadzieją, że jeszcze przed śmiercią zespolą się z Bogiem. Co najbardziej wiązało i łączyło tych przeróżnych ludzi w jedno ścisłe bractwo, to skrytość przed otaczającym ich światem, utrzymywanie w tajemnicy przed innymi wiary, obrzędów i nadziei.

W towarzystwie licznych pielgrzymów i wędrownych mnichów pogłębiał Rasputin stopniowo wiedzę teologiczną i nauczył się przy tym sprawnie operować tekstami z Biblii, co też później wprawiało wszystkich w zdumienie, nawet najwyższych dostojników kościelnych. Tak więc lata wędrówki były okresem nauki w każdym kierunku, a jego postępowanie w późniejszym życiu nosi piętno tego czasu pielgrzymstwa i życia w izdebkach podziemnych.

Największym i najbardziej decydującym przeżyciem dla Rasputina w czasie wędrówek było właściwie zapoznawanie się z misteriami chłystów. Co już w Wierchoturiu obudziło jego uwagę, przejęło do głębi i oczarowało, teraz, gdy podróżował przez niezliczone wsie olbrzymiego rosyjskiego państwa, okazywało mu się w czystej postaci. Teraz dopiero widział wszystkie w ukryciu pozostające małe izdebki wiejskie, cele klasztorne, stodoły, gdzie odbywały się misteria cudownego przemienienia. W tych arkach rosyjskich ludzi Bożych poznał dopiero w całej prawdziwości cuda „śmierci pełnej tajemnic” i spełniło mu się wszystko to, na co od tak dawna przygotowywał się umartwianiem ciała, wędrówką, wyrzeczeniem się domu i dóbr doczesnych.

Dosyć dziwnie wygląda taki akt mistyczny chłystów. Mała niepozorna chałupa, w której odbyć się ma cud, w niczym zewnętrznie nie różni się od innych we wsi. Kto przekracza jej progi, widzi pospolitą izbę chłopską, przy ścianie nieheblowane ławki, w samym środku prosty stół i dwa stołki. W sobotę wieczorem mężczyźni i kobiety cichaczem schodzą się w izbie. Gdy zajdzie słońce, zasłania się okna, a członkowie bractwa bez słowa zajmują ławki, mężczyźni po prawej, kobiety po lewej stronie, wyraz twarzy i zachowanie takie same jak u siebie w chałupie, gdy po ukończonej robocie w polu usiądą dookoła samowara. Ci dwoje, chłop i chłopka, siedzący za stołem na honorowych krzesłach także w niczym nie różnią się od innych członków bractwa, noszą koszule, kurtki i ciężkie buty pokryte kurzem z gościńca. Ale ludzie Boży wtajemniczeni drżą z przejęcia, gdy wzrok ich przypadkiem pada na tę parę za stołem, gdyż wiedzą, że ta para to jakieś przez Boga nawiedzone istoty.

Zaczyna się śpiewanie ciągnących się w nieskończoność hymnów przypominających litanie, pieśni kościelne, psalmy i ludowe pieśni. Przebija z nich tęsknota chłystów za przyjściem Królestwa Bożego, za ucieleśnieniem Boga i za zstąpieniem Ducha Świętego. Coraz bardziej narastają ekstaza, zachwyt i radosne uniesienie śpiewających, hymny bowiem zwiastują teraz zjawienie się Zbawiciela pośród chóru promiennych aniołów. Wkrótce chłopi ściągają szaty i buty i wdziewają koszule z białego płótna na pamiątkę cudownego zmartwychwstania Chrystusa, Iwana Susłowa, na którego odartym przez siepaczy ciele białe płótno w nową skórę się zamieniło. Równocześnie nałożenie białej koszuli, szaty odeszłych duchów i aniołów, oznacza w oczach ludzi Bożych, że zamienili swą ziemską powłokę na bezcielesną, a sami przemienili się w istoty obdarzone niezwykłymi siłami.

W dziwnie skrojonych białych koszulach przy świetle dwunastu woskowych świec coraz goręcej oddają się śpiewowi, aż wreszcie jeden z nich wstaje i zaczyna się obracać w koło. Potem inni występują z szeregu, tworzą pary i rozpoczynają wiejski taniec, w takt pieśni, krocząc w kółko jeden za drugim lub z osobna kręcąc się w miejscu.

Po krótkim czasie pospolity taniec drogą mistycznego przemienienia przechodzi w rytualny taniec uczniów dookoła Chrystusa Pana, tajemne księgi ukrytej prawdziwej wiary podają, że w tańcu uczniów dookoła Pana biorą także udział potęgi niebieskie, jak słońce, księżyc i gwiazdy, tworząc radosny korowód dookoła Jezusa, wcielającego się w człowieka Syna Bożego. Podobnie też przy tańcach radujących się sekciarzy cały wszechświat zatacza radosne kręgi, aż „Pan nad pany objawia się w kole, w złoty róg zadmie i światu zwiastuje, że grzesznikom winy daruje”.

Formy tańca zmieniają się ciągle. Raz wierni przemierzają izbę w skocznych podrygach, jeden za drugim, później znowu przebiegają na krzyż i do góry wznoszą ręce, wzywając Ducha Świętego.

Gdy ekstaza się wzmaga, ludzie Boży czują nad głową powiew skrzydeł Ducha Świętego i następuje wielkie przemienienie, gdzie wszystko cielesne przeistacza się w niecielesne. Ławki, stół, krzesła, duszna izba chłopska zmieniają się w nieziemską arkę sprawiedliwych, która uprowadza bractwo poprzez szumiące i burzliwe morze doczesnego świata do krainy wiecznej szczęśliwości. Na miejscu wieśniaka i wieśniaczki na honorowych krzesłach znajdują się Chrystus i Matka Boska, którzy, sterując arką, prowadzą wiernych braci do Krainy Niebieskiej. Słowo ciałem się stało i znowu dokonał się cud. Wszechmocny Duch Boży ponownie oblekł się w ciało człowieka. Wśród frenetycznych zachwytów ludzie Boży wołają raz po raz: „Duch Święty nas nawiedził!” i powtarzają te okrzyki, aż bezwład języka zamyka im usta i błogie zdrętwienie ogarnia członki.

Taniec ma się ku końcowi, milknie powoli śpiew i boski wybraniec wstaje od stołu. Zaczyna przemawiać, jego zmieniony głos brzmi jak krzyk zwierzęcia, to znowu jak bełkot dziecka albo też dźwięczy radosnym upojeniem triumfu.

Tylko wtajemniczeni w misteria chłyści wiedzą, że Duch Święty opanował ich brata, który teraz wyrzuca z siebie słowa, bełkot i krzyki, wybuchając dziecinnym śmiechem, wykrzywiając twarz w różne grymasy, im tylko wiadomo, że to bełkot odrodzonego, przemienionego w dziecko człowieka bez winy. Przejęci pokorą i szczęściem siedzą sekciarze na ziemi wkoło boskiego wybrańca, płaczą, drżąc z zachwytu i robiąc wciąż znak krzyża świętego, słuchają słów natchnienia z ust proroka.

Potem znów rozpoczyna się taniec, jeszcze dzikszy i niepohamowany, i tak trwa do samego rana. Ta mieszanina głosów, ten tupot nóg tańczących i szelest miętoszonych koszul tworzą razem chaotyczny hałas nie do rozróżnienia. Twarze i postacie rozpływają się, długie, białe, w zawrotnym tańcu wzdęte koszule robią wrażenie obracających się słupów, a cała podłoga jest mokra od potu tancerzy.