Pusty dom. The Adventure of the Empty House - Arthur Conan Doyle - ebook

Pusty dom. The Adventure of the Empty House ebook

Arthur Conan Doyle

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

Po powrocie z klubu Ronald Adair zostaje zastrzelony w swym pokoju podczas notowania zysków i strat w grze w karty. Zginął od kuli z rewolweru, jednak broni w pokoju nie znaleziono. Brak też śladów włamania. Drzwi były zamknięte od wewnątrz, okno od ulicy otwarte. Jedynym wytłumaczeniem jest strzał z zewnątrz przez okno, lecz wymagałoby to wyjątkowej celności strzelca oraz broni o dużym zasięgu. Doktor Watson bezskutecznie rozmyśla nad tą zagadką. Tymczasem uchodzący za zabitego Sherlock Holmes w przebraniu podstarzałego księgarza wchodzi do domu Watsona. Ujawnia się, co dla jego przyjaciela, wciąż przekonanego o śmierci Holmesa, jest dużym szokiem. Detektyw wyjaśnia, że nie wpadł do wodospadu Reichenbach, jak to Watson błędnie wywnioskował… (za Wikipedią).

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 77

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Arthur Conan Doyle

Pusty dom

The Adventure of the Empty House

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

A dual Polish-English language edition.

przełożyła Bronisława Neufeldówna

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Sidney Edward Paget (1860-1908), Ilustracja opowiadania A.C.Doyle’a The Adventure of the Empty House (1903), licencjapublic domain, źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/File:The_Adventure_of_the_Empty_House_03.jpg

 

Tekst polski według edycji z roku 1908.

Tekst angielski z roku 1905.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-604-0 

 

 

 

Pusty dom

Wiosną, r. 1894, cały Londyn był zaciekawiony, a świat modny oburzony, zamordowaniem pana Ronalda Adaira, dokonanem w okolicznościach zupełnie niezwykłych i niezrozumiałych.

 Publiczność wiedziała te szczegóły zbrodni, które wyszły na jaw podczas śledztwa policyjnego, lecz innych faktów, narazie, nie uznano za stosowne ujawniać. Teraz dopiero, po latach blizko dziesięciu, wolno mi dodać ogniwa, których dotąd brak było do całości tego szczególnego łańcucha.

 Zbrodnia była sama przez się interesująca, lecz zajęcie jakie budziła, było dla mnie niczem, w porównaniu z niespodzianką, która z niej dla mnie wynikła – w całem swojem awanturniczem życiu nie doznałem podobnego wstrząśnienia. Nawet teraz, po takim długim przeciągu czasu, dreszcz mnie przebiega na samą myśl o tem, i czuję znów tę naglą falę radości, zdumienia i niedowierzania, jaka mnie wówczas ogarnęła...

 Niechaj publiczność, która okazywała zainteresowanie czynami i myślami bardzo wybitnego człowieka, niejednokrotnie przezemnie opowiadanymi, nie bierze mi za złe, że nie podzieliłem się z nią swemi wiadomościami; uważałbym to za swój pierwszy obowiązek, gdybym nie był związany wyraźnym zakazem z jego własnych ust, zakazem, który cofnął dopiero trzeciego ubiegłego miesiąca.

 Łatwo zrozumieć, że ścisła przyjaźń, jaka mnie łączyła z Sherlockiem Holmes’em, wytworzyła we mnie głębokie zajęcie dla zbrodni wogóle i że, po jego zniknięciu, nie omieszkałem nigdy czytywać pilnie różnych ogłaszanych w dziennikach tajemniczych wypadków; próbowałem nawet niejednokrotnie, dla własnego zadowolenia, stosować jego metodę w rozwiązywaniu krwawych zagadek, lecz z niewielkiem powodzeniem.

 Żadna wszakże nie przejęła mnie do tego stopnia co ta tragedya Ronalda Adaira. Przeczytawszy wynik śledztwa, które wykazało rozmyślne morderstwo, popełnione przez złoczyńcę czy też złoczyńców niewiadomego nazwiska – jaśniej niż kiedykolwiek zrozumiałem stratę, jaką poniosło społeczeństwo, przez śmierć Sherlocka Holmes’a. Były w tej niezwykłej sprawie punkty, które, jestem pewien, obudziłyby jego szczególne zajęcie, a wysiłki policyi dopełniłaby albo prawdopodobniej wyprzedziła, wytrawna obserwacya i czujny zmysł najpierwszego agenta kryminalnego w Europie. Przez cały dzień nie mogłem myśleć o niczem innem i nie zdołałem znaleźć wyjaśnienia, które wydałoby mi się wystarczającem. Narażając się na to, że opowiadać będę historyę już znaną, powtórzę fakty tak, jak stały się wiadome publiczności, po zakończeniu śledztwa.

 Pan Robert Adair był drugim synem hrabiego of Maynooth, wówczas gubernatora jednej z kolonii australskich. Matka Adaira powróciła z Australii dla poddania się operacyi katarakty i, wraz z synem Ronaldem i córką Hildą, mieszkała pod nrem 427 przy Park Lane. Młodzieniec obracał się w najlepszem towarzystwie, nie miał, o ile było wiadomo, nieprzyjaciół ani też specyalnych nałogów. Był zaręczony z panną Edytą Woodley, of Carstairs, ale zaręczyny zostały zerwane, za wspólną zgodą, na kilka miesięcy przedtem i nic nie kazało wnosić, że pozostawiły po sobie ślady bardzo głębokiego uczucia.

 Zresztą życie tego mężczyzny obracało się w kółku ciasnem, konwencyonalnem, gdyż miał przyzwyczajenia niewymyślne a naturę mało wrażliwą. A jednak na tego spokojnego młodego arystokratę, w nocy 30 marca 1894 r. między godziną dziesiątą a jedenastą minut dwadzieścia, spadła śmierć, w postaci bardzo osobliwej i niespodziewanej.

 Ronald Adair lubił bardzo karty; grywał też stale, lecz nigdy wysoko, tak, że strat nie ponosił. Był członkiem klubów karcianych: „Baldwin,“ „Cavendish“ oraz „Bagatelle“. Śledztwo wykazało, że po obiedzie, w dniu śmierci, grał robra wista w tym ostatnim. Grał tam też przed wieczorem. Zeznania tych, którzy z nim grali – p. Murray, sir Jan Hardy i pułkownik Moran – stwierdziły, że był to istotnie wist i że partnerzy mieli prawie jednakie szansę. Adair przegrał może pięć funtów, nie więcej. Majątek miał duży i taka strata nie mogła mu robić żadnej różnicy. Grywał codziennie to w tym, to w owym klubie, ale był graczem ostrożnym i wstawał zawsze od stolika wygrany. W toku śledztwa okazało się, że wespół z pułkownikiem Moranem wygrał około 420 fst. kilka tygodni przedtem od Godfreya Milnera i lorda Balmorala. Tyle z jego dni ostatnich według wyników śledztwa.

 W wieczór zbrodni powrócił z klubu punktualnie o piątej. Matka i siostra były z wizytą u kuzynów. Służąca zeznała, że słyszała jak wchodził do pokoju frontowego na drugiem piętrze, który mu służył za bawialnię. Rozpaliła tam była ogień na kominku, a ponieważ powstał dym, przeto otworzyła okno. Z pokoju nie dochodził żaden odgłos, do godziny 11-ej minut dwadzieścia, t. j. do godziny powrotu lady Maynooth i jej córki.

 Chcąc powiedzieć synowi dobranoc, zamierzała wejść do jego pokoju, lecz drzwi były zamknięte z wewnątrz i na żadne stukanie i wołanie nie otrzymała odpowiedzi.

 Matka wezwała pomocy i wyłamano drzwi. Nieszczęśliwy młodzieniec leżał w pobliżu stołu. Głowę miał strasznie okaleczoną kulą rewolwerową, lecz żadnej broni w pokoju znaleźć nie było można. Na stole leżały dwa banknoty dziesięciofuntowe i siedemnaście funtów dziesięć szylingów w srebrze i złocie, ułożonych w małe stosy, różnej wysokości. Były tam też jakieś kreślenia na kartce papieru, z nazwiskami kilku klubowców, zkąd wnosić należało, że Adair przed śmiercią obliczał stratę czy wygraną w karty.

 Dokładne zbadanie okoliczności przyczyniło się tylko do większego zawikłania całej sprawy. Przedewszystkiem, nie można było odnaleźć powodu, dla którego młodzieniec zamknął drzwi od wewnątrz. Nasuwało się przypuszczenie, że uczynił to morderca, a potem uciekł przez okno. Było ono wszakże położone o jakie dwadzieścia stóp nad ziemia, a pod niem ciągnął się zagon krokoszów w pełnym rozkwicie.

 Ani na kwiatach ani na ziemi nie było znaku zniszczenia, nie było też śladów na wąskim pasie trawy, który oddzielał dom od drogi. Zdawało się zatem, że Adair sam drzwi zamknął.

 Ale w jaki sposób zginął? Nikt nie mógł wejść przez okno, nie pozostawiając śladów. Przypuściwszy, że mężczyzna jakiś strzelił przez okno, byłby to istotnie strzelec niepospolity, który mógłby rewolwerem zadać ranę taką śmiertelną.

 Z drugiej strony Park Lane jest przejazdem bardzo uczęszczanym, a o sto jardów od domu znajduje się stacya dorożek. Nikt nie słyszał strzału. A jednak był człowiek zabity i kula rewolwerowa, która spowodowała śmierć natychmiastową.

 Takie były okoliczności, towarzyszące tajemnicy Park Lane, które stały się bardziej jeszcze skomplikowane zupełnym brakiem powodu zbrodni, skoro, jak wspomniałem, niewiadomo było, aby młody Adair miał nieprzyjaciół, a nikt nie pokusił się o zabranie z pokoju pieniędzy lub kosztowności.

 Przez cały dzień rozważałem te wszystkie fakty, zastanawiałem się nad nimi pilnie, usiłując wpaść na jakiś wątek, któryby je wszystkie pogodził, odnaleźć jakąkolwiek podstawę, która mogłaby stanowić punkt wyjścia dla śledztwa. Wyznaję, że niewielkie uczyniłem postępy.

 Wieczorem, przechadzając się po parku, znalazłem się około godziny szóstej przy ulicy Oxford, na końcu Park Lane. Grono gapiów na chodniku, wpatrzonych w jedno okno, naprowadziło mnie na dom, który przyszedłem obejrzeć. Wysoki, szczupły mężczyzna, w niebieskich okularach, otoczony pilnie słuchającą gawiedzią, opowiadał coś żywo; we mnie zbudziło się odrazu podejrzenie, że to, może być cywilny agent policyi śledczej; zbliżyłem się tedy i słuchałem go przez chwilę, lecz argumenty jego wydawały mi się takie niedorzeczne, że cofnąłem się zirytowany.

 Przepychając się przez tłum, potrąciłem starszego, garbatego mężczyznę, któremu wypadło z ręki kilka książek. Pamiętam, że, podnosząc je, zauważyłem na jednej z nich tytuł „Początek czci dla drzew“, i stąd wywnioskowałem, że musi to być jakiś ubogi bibliofil, który, dla handlu, lub własnej przyjemności, zbiera stare i osobliwe książki.

 Przeprosiłem go za nieuwagę, ale książki, które tak nieszczęśliwie zmaltretowałem, były widocznie bardzo cennemi przedmiotami w oczach właściciela. Rzuciwszy na mnie pełne wściekłej pogardy spojrzenie odwrócił się i wnet zaokrąglone plecy jego oraz białe faworyty znikły w tłumie.

 Obejrzenie domu pod nrem 427 przy Park Lane mało się przyczyniło do wyjaśnienia zagadki, która mnie zajmowała. Dom oddzielony był od ulicy nizkim murem i kratą, wysokości jakich pięciu stóp. Każdy z łatwością tedy mógł dostać się do ogrodu, lecz okno było zupełnie niedostępne, gdyż nie dostrzegłem ani rynny, ani nic takiego po czem możnaby wejść na górę.

 Zamyślony, zwróciłem kroki ku Kensington. Zaledwie znalazłem się w swoim gabinecie, służąca weszła z oznajmieniem, że ktoś chce się ze mną widzieć. Ku niemałemu zdumieniu swemu ujrzałem przed sobą owego starego garbatego zbieracza książek, który dźwigał z jaki tuzin tomów.

 – Pan jest zdumiony moim widokiem – odezwał się skrzeczącym głosem.

 Przyznałem, że tak jest istotnie.

 – Otóż ja mam sumienie, proszę pana, a widząc, że pan wchodzi do tego domu, pomyślałem sobie, iż należy wejść także i przeprosić pana. Bo chociaż byłem trochę szorstki w obejściu, ale nie miałem nic złego na myśli i jestem panu bardzo wdzięczny, że pan podniósł moje książki.

 – Taka drobnostka, niewarto mówić – odparłem. – A czy wolno zapytać zkąd pan wiedział kim jestem?

 – Jestem, za przeproszeniem, sąsiadem wielmożnego pana; znajdzie pan moją księgarenkę na rogu ulicy Church; będę bardzo szczęśliwy, jeżeli pan kiedy do mnie zajrzy. A może pan sam też zbiera?... mam tu „Ptaki brytańskie“ i „Catullusa“ i „Świętą wojnę“... każda z nich unikat. Pięciu tomami mógłby pan, zapełnić tam, na drugiej półce tę dziurę, która tak nieporządnie wygląda... prawda panie?

 Skierowałem głowę na półki po za mną, a gdym się znów odwrócił stał przed biurkiem uśmiechnięty Sherlock Holmes.

 Zerwałem się na równe nogi, przez chwilę patrzyłem na niego nawpół przytomny i zdaje się, że zemdlałem po raz pierwszy i ostatni w życiu. Szara mgła przesłoniła mi oczy, a gdy się rozproszyła miałem kołnierzyk rozpięty i smak wódki w ustach. Holmes stał pochylony nad mojem krzesłem, trzymając w ręku swoją butelkę.

 – Mój drogi Watson’ie – zabrzmiał głos, dobrze znany. – Winienem ci stokrotne przeproszenie, nie przypuszczałem, że doznasz takiego głębokiego wstrząśnienia.

 Chwyciłem go za ramię.

 – Holmes! – krzyknąłem. – To ty, naprawdę? Żyjesz istotnie? Zdołałeś się wydostać z tej straszliwej przepaści? czy to podobna?

 – Poczekaj chwilę! – odparł. – Czy jesteś pewien, że możesz już słuchać mojej opowieści? Moje niepotrzebnie dramatyczne ukazanie się wzruszyło cię naprawdę.

 – Już przyszedłem do