Pułapka Gender - Marzena Nykiel - ebook

Pułapka Gender ebook

Marzena Nykiel

5,0

Opis

Podobno wszyscy mają już dość sporu o gender. Tak przynajmniej twierdzą media i propagatorzy tej nieznoszącej sprzeciwu ideologii. Czy w świecie gender rzeczywiście jest jakiś postęp? Czy jest w nim jakakolwiek przyszłość? Próbuje nam się wmówić, że obyczajowe zmiany, których jesteśmy świadkami, to spontaniczny powiew ducha nowego pokolenia, które prze ku wolności.

Autorka publikacji podjęła się próby nakreślenia wielowymiarowej strategii ideologii gender, wierząc że pozwoli to uświadomić Czytelnikom, o co toczy się cała walka i co możemy w niej stracić. Argumentując swoje rozważania twierdzi, iż wciąż mamy szansę zatrzymać tę ideologiczną falę, jeśli tylko zrozumiemy, że stoimy w obliczu cywilizacyjnej wojny.

Amerykański analityk rewolucji kulturowej Michael Jones zdecydowanie przestrzega Polaków przed genderową pułapką, w której pogrąża się Zachód. Zaleca, by uważnie przyjrzeć się politykom i organizacjom dążącym do zliberalizowania prawa
na rzecz homoseksualistów i wprowadzenia edukacji seksualnej do szkół.
W sporze o gender nie chodzi więc o równy podział obowiązków domowych czy parytetowe zatrudnienie kobiet. Chodzi o fundament naszej tożsamości, o to, kim będziemy, jaką przyszłość zgotujemy naszym dzieciom.

Metaforycznie podsumowując: Czy przetrwamy jako pokolenie orłów, zdolne do szybowania w przestrzeniach wolności, czy przytłoczeni własną niemocą damy sobie zalać skrzydła betonem i karleć. Dopóki nie pozwolimy zestrzelić olbrzyma, dopóki będziemy się karmić dziejową mądrością, dopóki nie pozwolimy się uśpić w rozpoznawaniu intencji wroga i podejmowaniu odpowiednich działań, dopóty trwamy. Jeśli będziemy mieć „serce orle”, „wzrok orli” i zahartowanego ducha, Polska pozostanie „gniazdem orłów”.

Marzena Nykiel - publicystka tygodnika „wSieci”, portalu wPolityce.pl,”Głosu Katolickiego”, wcześniej „Uważam Rze”. Nagrodzona Tulipanami Narodowego Dnia Życia  za rzetelne przedstawianie szeroko rozumianej problematyki rodzinnej.
Była wydawcą audycji publicystycznych i informacyjnych, producentem programów telewizyjnych i kierownikiem produkcji filmowej. Absolwentka filozofii i dziennikarstwa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Studiowała produkcję filmową w Łódzkiej Szkole Filmowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bettti

Nie oderwiesz się od lektury

Książka rewelacyjna. Warto ją przeczytać i do niej wracać.
00
Anrem

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszająca, rzeczowa, warta poszerzania horyzontu własnego umysłu. Polecam
01

Popularność




Strona redakcyjna

Korekta

Anna Wolf

Projekt graficzny, okładka i ilustracje

Anna Bar

© Copyright by Marzena Nykiel

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2014

ISBN 978-83-7595-815-7

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 1]

tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75

e-mail:[email protected]

www.wydawnictwom.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Mendezowi Maerpiulli...

Musicie mieć w sobie coś z orłów!

— serce orle i wzrok orli ku przyszłości.

Musicie ducha hartować i wznosić,

aby móc jak orły

przelatywać nad graniami.

w przyszłość naszej Ojczyzny.

Będziecie wtedy mogli jak orły

przebić się przez wszystkie

dziejowe przełomy, wichry i burze,

nie dając się spętać żadną niewolą.

Pamiętajcie, orły to wolne ptaki,

bo szybują wysoko.

Pamiętajcie, że i Wy jesteście z pokolenia orłów.

Niech to będzie dla was znakiem,

programem i ukazaniem drogi...

„Wylęgajcie się” wszyscy na ziemi polskiej,

która jest „gniazdem orłów” dla przyszłych pokoleń.

Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński

Uroczystości Milenijne Polski, Gniezno 1966

NA ZACHĘTĘ...

Podobno wszyscy mają już dość sporu o gender. Tak przynajmniej twierdzą mainstreamowe media i krzewiciele tej nieznoszącej sprzeciwu ideologii. Trudno jednak uwierzyć, że Polacy, którzy mężnie stawili czoła najokrutniejszym totalitaryzmom, nagle z własnej woli, bez najmniejszego sprzeciwu, pozwoliliby sobie założyć dyktatorski kaganiec pseudowolności. Jeśli pozwalają, to z jednej prostej przyczyny — ktoś im wmówił, że to maska tlenowa, bez której nie zrobią kroku ku lepszej przyszłości. Czy w świecie gender rzeczywiście jest jakiś postęp? Czy jest w nim jakakolwiek przyszłość? Postęp to rozwój, którego próżno szukać w odgrzanych marksistowskich zrazach. Podane z postmodernistycznym sosem pseudowartości z pewnością doprowadzą do obyczajowej biegunki. Doświadczył tego cały rozchorowany Zachód. Jako ostatni goście, patrząc na konwulsje poprzedników, mamy jeszcze czas na odejście od stołu.

Od lat ktoś próbuje nam wmówić, że obyczajowe zmiany, których jesteśmy świadkami, to spontaniczny powiew ducha nowego pokolenia, które prze ku wolności. Tyle że ani to nowe, ani wolne, ani tym bardziej spontaniczne. Każdy ruch został precyzyjnie zaplanowany i rozpisany ponad sto lat temu. Pajęczyna została gęsto rozciągnięta, spowijając cały glob. Z czasem recepturę uaktualniono, a międzynarodowe instytucje i organizacje, których nikt nigdy nie wybrał, zaczęły narzucać swoje zdeprawowane prawa narodom. Działania obliczone na dziesiątki lat konsekwentnie postępują, wykorzystując bogatą orkiestrę instrumentów politycznych i ekonomicznych. Zarzucone radośnie na szyje narodów girlandy kwiatów coraz ciaśniej zaciskają się w niewygodną pętlę. Pomoc humanitarna staje się przedmiotem szantażu moralnego. Ktokolwiek chce skorzystać z finansowej pomocy światowych organizacji, zmuszany jest do wyparcia się tożsamości. Nowa lewica rozjeżdża swoim walcem najbardziej dziewicze zakątki świata i ludzkiej moralności. Każe zapomnieć o przeszłości, zerwać z tradycją, wyrzec się przynależności do narodu i Kościoła, a na koniec porzucić własny kawałek ziemi.

Bernard z Chartres mówił, że jesteśmy karłami, którzy wspięli się na barki olbrzymów. Dzięki temu widzimy więcej i dalej niż oni, ale nie z powodu lepszego wzroku czy wzrostu, lecz dlatego, że to oni podnoszą nas w górę o całą swoją gigantyczną wysokość. Jeśli karzeł zestrzeli olbrzyma, zaprze się dziejowego dorobku cywilizacji, na zawsze pozostanie tylko ślepym karłem. Dokąd poprowadzi innych? Odpowiedź przekracza wyobrażenia. Nie wszystkie szokujące fakty zmieściły się w tej książce. Mam jednak nadzieję, że próba nakreślenia wielowymiarowej strategii ideologii gender pozwoli uświadomić czytelnikom, o co toczy się cała walka i co możemy w niej stracić. Kilka lat temu, piórem Magdaleny Środy, został wytyczony Polsce kierunek zmian. „Społeczność przyszłości to społeczność otwarta (a nie konglomerat narodów), to społeczność spluralizowana (a nie homogeniczna), multikulturowa (a nie monokulturowa), zindywidualizowana (a nie rodzinocentryczna), laicka (a nie fundamentalistyczna) oraz egalitarna (a nie hierarchiczna). I szkoła powinna przygotowywać do bycia członkiem takiej właśnie społeczności”. Pierwsze efekty zaczynają być widoczne już dzisiaj. Wciąż jednak mamy szansę zatrzymać tę ideologiczną falę, jeśli tylko zrozumiemy, że stoimy w obliczu cywilizacyjnej wojny.

Czerwona dyktatura przebrała się w tęczowe wdzianko i ze śliskim uśmiechem przekonuje do przyjęcia wiary w równość. Głoszone przez nią hasła brzmią jak współczesna pochwała Ewangelii. Sprawiedliwość, wolność, godność, tolerancja, ochrona zdrowia — czemu się tu przeciwstawiać? Nie pojmiemy, dopóki nie dotrzemy do znaczeń, metod i prawdziwych celów. Trzeba zmyć makijaż i wystawić skarlałe twarze na słońce. Wtedy wszystko okaże się jasne. Amerykański analityk rewolucji kulturowej Michael Jones zdecydowanie przestrzega Polaków przed genderową pułapką, w której przepadł Zachód. Zaleca, by uważnie przyjrzeć się politykom i organizacjom dążącym do zliberalizowania prawa na rzecz homoseksualistów i wprowadzenia edukacji seksualnej do szkół. „Ci ludzie nie pracują dla interesów państwa polskiego, ale dla tych, którzy im płacą. Dla kogo pracują organizacje pozarządowe i ci, którzy nas reprezentują? Albo eksperci z Zachodu, którzy radzą, jak żyć? Polacy dobrze wiedzą, jak żyć. To o wiele bardziej tradycyjne społeczeństwo niż jakiekolwiek na Zachodzie. Jeśli więc ktokolwiek tutaj przychodzi i wam radzi, kieruje się celem skolonizowania umysłów poprzez ekspertów, ideologów gender, import pornografii, poprzez te wszystkie elementy, które mają na celu zniewolenie”.

W sporze o gender nie chodzi więc o równy podział obowiązków domowych czy parytetowe zatrudnienie kobiet. Sprowadzenie tej dyskusji do poziomu banalnego kamuflażu jest fałszem i manipulacją. Tu chodzi o fundament naszej tożsamości, o to, kim będziemy. Czy przetrwamy jako pokolenie orłów, zdolne do szybowania w przestrzeniach wolności, czy przytłoczeni własną niemocą damy sobie zalać skrzydła betonem i karleć. Dopóki nie pozwolimy zestrzelić olbrzyma, dopóki będziemy się karmić dziejową mądrością, dopóki nie pozwolimy się uśpić w rozpoznawaniu intencji wroga i podejmowaniu odpowiednich działań, dopóty trwamy. Jeśli będziemy mieć „serce orle”, „wzrok orli” i zahartowanego ducha, Polska pozostanie „gniazdem orłów”.

Marzena Nykiel

Rozdział I. PLAN DEMOGRAFICZNEJ ZAPAŚCI

ROZDZIAŁ I

PLAN DEMOGRAFICZNEJ ZAPAŚCI

Nie uwalniaj wielbłąda od ciężaru garbu, jeśli nie chcesz go uwolnić od bycia wielbłądem.

Nie stąpaj po tym padole w roli demagoga, który zachęca trójkąty, by wyrwały się z więzienia trójboczności.

Jeśli trójkąt wyrwie się z więzienia trójboczności, jego żywot dobiegnie końca.

Gilbert Keith Chesterton

Dla ponad 90 proc. Polaków rodzina jest fundamentem i źródłem szczęścia. Tak mówią badania. Tyle tylko, że coraz mniej z nas ma odwagę po to szczęście sięgnąć. Dane Głównego Urzędu Statystycznego zaczynają przypominać demograficzny wyrok śmierci. Już w roku 2010 eksperci alarmowali, że liczba nowożeńców spada i wynosi niecałe 230 tys. Dwa lata później pobrało się już jedynie niespełna 204 tys. par[1]. Okazuje się też, że decyzja o małżeństwie coraz częściej odsuwana jest w czasie, wskutek czego statystyczni nowożeńcy mają 28 lat. Z trwałością małżeństw też nie jest najlepiej. Mimo to liczba rozwodów od lat utrzymuje się na podobnym poziomie — ok. 64 tys. Mamy w Polsce 7 mln singli, a prognozy mówią, że w roku 2035 będzie ich aż 10 mln. Dodatkowo masowo emigrujemy, coraz częściej na stałe. Ojczyznę opuściło już ponad 2,5 mln Polaków.

Od kilku lat demografowie biją na alarm. Rodziny nie są wspierane przez państwo, rodzicielstwo przestało być już życiowym wyzwaniem, a Polska coraz bardziej się kurczy. Współczynnik dzietności wyniósł w roku 2013 niecałe 1,32. Zajęliśmy tym samym przedostatnie miejsce w Unii Europejskiej. W ogólnopolskiej klasyfikacji The World Factbook[2], obejmującej 224 kraje świata, udało nam się wskoczyć na pozycję 213. Co to oznacza? Aby zapewnić prostą zastępowalność pokoleń, kobieta powinna urodzić 2,15 dzieci. Polska wymiera, i to w sensie dosłownym. Przewaga zgonów nad urodzeniami w roku 2013 była największa w całej naszej powojennej historii. Wielu młodych ludzi powie, że to problem abstrakcyjny, że zupełnie ich nie dotyczy. Do czasu. Brak równowagi pokoleniowej dotknie nas lada moment niezwykle boleśnie. System ubezpieczeń ulegnie załamaniu, służba zdrowia stanie się jeszcze bardziej niewydolna, a działania rynkowe zostaną poważnie zablokowane. Zdaniem ekspertów to właśnie sytuacja demograficzna może być główną barierą rozwojową Polski w XXI w. Wszystko wskazuje na to, że w ciągu nadchodzących 20 lat staniemy się najstarszym społeczeństwem rozemigrowanej Europy, a za lat 30, biorąc pod uwagę tendencje migracyjne, może nas być w kraju mniej niż 30 mln. Przypadek czy skutek przemyślanej strategii? Niestety nawet pobieżna analiza faktów dowodzi, że o przypadkach nie może być tutaj mowy.

1 PROGRAMOWA REDUKCJA LUDNOŚCI

Bardzo ciekawie jawi się w tym kontekście stanowisko Klubu Rzymskiego, tajemniczego międzynarodowego think-tanku[3], od roku 1968 zrzeszającego naukowców, polityków i biznesmenów pochłoniętych „globalnymi problemami świata”. Po pięciu latach nieoficjalnej działalności klub zarejestrował się jako organizacja międzynarodowa w Genewie. W latach 80. szeroko współpracował z ZSRR i innymi krajami socjalistycznymi. To właśnie ta organizacja stoi za skompromitowaną dziś, ale obowiązującą wszystkie kraje świata, problematyką globalnego ocieplenia i nakazu redukcji CO2. Ten ekologiczny mózg zachodnich ruchów chroniących środowisko wydał w roku 1972 raport „Granice wzrostu”, zawierający analizę przyszłości ludzkości wobec wzrostu populacji i wyczerpujących się zasobów naturalnych. Ogłosił w nim, że jeśli nie powstrzymamy przyrostu demograficznego na Ziemi, niechybnie padniemy ofiarami „końca świata spowodowanego śmiercią głodową ludzkości”[4]. Strategia została obmyślona bardzo precyzyjnie. O tym, jak powinna się do niej ustosunkować Polska, pouczył nas osobiście jeden z jej twórców.

W grudniu 1974 roku w Jabłonnie pod Warszawą odbyło się międzynarodowe seminarium na temat kierunków modelowania matematycznego społeczeństw. Na konferencję, zorganizowaną pod patronatem UNESCO przez Ministerstwo Nauki oraz Instytut Organizacji i Kierowania PAN, przybył jeden z autorów raportu Dennis L. Meadows. Siejąc grozę w kwestii przeciążenia Ziemi nadmiarem ludności, przestrzegł nas, żebyśmy zmniejszyli liczbę obywateli. „Jeżeli chodzi o Polskę, to sądzę, że macie zbyt duży przyrost ludności. 15 mln ludności gwarantowałoby równowagę” — powiedział w rozmowie z Andrzejem Bonarskim na łamach warszawskiej „Kultury”[5]. Lektura wywiadu nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z chorym snem szaleńców. Snem, który niestety został uznany za naukową wykładnię. Na dowód fragment rozmowy opublikowanej w styczniu 1975 roku:

Bonarski: Jak pan sobie wyobraża drastyczne zahamowanie rozrodczości?

Meadows: Państwo o ustroju socjalistycznym ma w tej mierze szczególne możliwości. Aparat administracyjny i społeczny może stworzyć warunki przeciwdziałające nadmiernemu przyrostowi ludności.

Bonarski: Czy nie wydaje się panu, że każda rodzina może chcieć kiedyś mieć dzieci i ma do tego prawo?

Meadows: Absurd.

Bonarski: Nie sądzę, by dało się tak całkowicie lekceważyć tradycję i biologię.

Meadows: Łatwo ją zmienić.

Bonarski: A więc odmawia pan ludziom prawa wolności posiadania potomstwa.

Meadows: Sądzę, że społeczeństwo — zwłaszcza wasze — winno rządzić się logiką. Społeczeństwo winno mieć wpływ na siebie samo. Choćby przez podatki, poprzez utrudnianie nadmiernego wzrostu ludności środkami administracyjnymi. Można stworzyć całą politykę sterującą rozrodczością.

Dziś, równo 40 lat później, widzimy doskonale, co miał na myśli Meadows, odgrzewając stare teorie Thomasa Malthusa (1766-1834), anglikańskiego pastora i ekonomisty, który w „Eseju o populacji” usiłował wyjaśnić bezrobocie i nędzę nie przyczynami społecznymi, lecz zbyt szybkim przyrostem ludności. Uznał, że jedynym sposobem na uniknięcie nędzy mas jest zmniejszenie populacji, w związku z czym naturalna selekcja w postaci epidemii, wojen czy klęsk żywiołowych była rzeczą zbawienną. Zalecał jednak planowe zmniejszenie liczby urodzeń, zwłaszcza wśród ludzi słabych, chorych i biednych, co podchwycili ochoczo jego następcy. Pomysł ten ma swoje głębokie odzwierciedlenie w strategii realizowanej przez ideologię gender. Mówienie o równouprawnieniu kobiet, o ich zapanowaniu nad naturalnymi siłami macierzyństwa poprzez antykoncepcję i aborcję to główna oś działania międzynarodowych struktur stawiających ograniczenie dzietności w kategorii zdrowia reprodukcyjnego.

Tak oto konieczność depopulacji globu, w imię ochrony przyrody zagrożonej nadmierną liczbą ludzi, została wpisana w założenia projektu globalistycznego. Jak go zrealizować? Poprzez proste rozerwanie związku pomiędzy aktem seksualnym a płodnością. Mają temu służyć: lansowanie wynaturzonej idei wolnego seksu oraz promocja antykoncepcji, aborcji czy sterylizacji. Globalistyczne programy antypłodnościowe są opracowywane przez ogólnoświatowe gremia i organizacje międzynarodowe, następnie zaszczepiane w umysłach całych społeczeństw za pomocą pozarządowych aktywistów lub lobbystów, karmiących ślepe masy pieśnią o prawach reprodukcyjnych, wyzwoleniu kobiet czy walce z HIV/AIDS. Do czego prowadzą? Ostatecznie do rozstrzygnięć eugenicznych, do eliminowania urodzeń ludzi chorych i biednych, do ograniczania podstawowych praw osób, które są zbyt słabe, by mogły się obronić same. Wszystko to właśnie w imię „praw człowieka”. W 1994 roku, podczas światowego kongresu demograficznego w Kairze, pojawił się projekt ustanowienia limitów ludnościowych dla poszczególnych krajów. Pomysł obejmował też powołanie światowej policji populacyjnej, która kontrolowałaby państwa w zakresie przestrzegania narzuconych norm. Skrajnie wynaturzony projekt udało się zatrzymać dzięki ogromnemu wysiłkowi Stolicy Apostolskiej i osobistemu zaangażowaniu św. Jana Pawła II. Nie udało się jednak trwale udaremnić chorej kreacji szaleńców, za którymi stoi potężny biznes antykoncepcyjny. Celem kairskiej Konferencji w sprawie Populacji była powszechna dostępność antykoncepcji rozplanowana do roku 2015. Dziś idziemy znacznie dalej. Takich planów, jakie układano na ostatnim — londyńskim — szczycie populacyjnym, dotąd w historii ludzkości nie było.

2 LIMIT URODZEŃ 2020

W lipcu 2012 roku, z inicjatywy rządu brytyjskiego oraz Fundacji Billa i Melindy Gatesów, odbył się w Londynie Szczyt Planowania Rodziny. Na obrady zjechało 150 globalnych liderów agendy zdrowia i praw seksualno-reprodukcyjnych, która zrzesza przedstawicieli rządowych, sponsorów, organizacje społeczne i wyznaniowe, ośrodki badawcze oraz przedsiębiorców. Dla podniesienia rangi wydarzenia nazwano je szczytem, by kojarzyło się ze zgromadzeniem głów państw. Co postanowiono? Wszczęcie „globalnego ruchu”, dzięki któremu 120 mln kobiet w wieku reprodukcyjnym (15-49 lat) w 69 najbiedniejszych krajach świata uzyska „dostęp do nowoczesnych metod informacji, usług i dostaw antykoncepcyjnych do 2020 roku”. Operacja ma pochłonąć prawie 4,5 mld dolarów w ciągu ośmiu lat. Drugim celem, jaki wyznaczono, jest utrzymanie zaopatrzenia dla 260 mln kobiet w 69 krajach, stosujących dziś nowoczesną antykoncepcję. Realizacja tego zadania będzie z kolei kosztować 10 mld dolarów.

Jak widać, plan jest prosty. W ciągu ośmiu lat trzeba zapędzić do antykoncepcyjnego kieratu 380 mln kobiet w 69 krajach świata. Wszystko to dla ich dobra i w imię ich osobistej wolności. Skąd wiadomo, że miałyby być tym w ogóle zainteresowane? O to zadbali już eksperci Instytutu Guttmachera i UNFPA[6], którzy w swoim demagogicznym raporcie, stanowiącym podstawę merytoryczną szczytu, przedstawili prognozy kobiecych potrzeb. Dokument zakłada, że zdecydowana większość pań na świecie jest aktywna seksualnie, ale chce ograniczyć liczbę dzieci. Należy więc wyjść im naprzeciw z tzw. opieką antykoncepcyjną, która według wyliczeń autorów raportu w samym roku 2012 miała kosztować 4 mld dolarów w świecie rozwijającym się. Z kolei „pełne zaspokojenie istniejącej potrzeby metod antykoncepcyjnych wśród wszystkich kobiet w świecie rozwijającym się” będzie kosztować rocznie ponad 8 mld dolarów[7].

Skąd ta skrajna determinacja ubrana w mętną nowomowę „zdrowia reprodukcyjnego” i argumentację „naglącej potrzeby”? Raport UNFPA głosi wręcz, że w ciągu najbliższych 15 lat popyt na antykoncepcję powinien wzrosnąć o 40 proc.[8] Mówi też o „kryzysie antykoncepcji”, który diametralnie wzrośnie, „gdy największa rzesza młodzieży, jaką widział świat, ok. 1,5 mld młodych ludzi, stanie się seksualnie aktywna”[9]. Jak to wyliczono? Przyjęto, że wszyscy młodzi ludzie wkraczający w wiek rozrodczy będą współżyć. Dla autorów raportu nie mają znaczenia ich przekonania religijne, etyczne czy stan cywilny. Nikogo nie stać tu przecież na personalistyczną fantazję. Zamiast wsłuchać się w realne potrzeby rynku, które najwyraźniej nie spełniają oczekiwań międzynarodowych struktur genderowych, kreuje się sztuczne potrzeby na drodze rewolucji seksualnej. Uczestnicy szczytu podjęli oficjalne decyzje o „zwiększonym zaangażowaniu finansowym rządów i innych uczestników, a także zmianach wielu praw, polityk oraz czynników związanych z usługami i zasadami, które znacznie utrudniają możliwość korzystania z usług antykoncepcyjnych”. Widzimy więc, że walka z przekonaniami religijnymi, normami etycznymi, uwarunkowaniami kulturowymi czy tradycją, które poszczególne państwa chciałyby w swojej suwerenności zachowywać, nie ma dla międzynarodowego gremium najmniejszego znaczenia. Liczą się wielopiętrowe, globalne interesy zbudowane na krwiopijczym wykorzystaniu ludzkiej płodności.

W świadomości każdego człowieka, już od pierwszych lat jego życia, ma zostać wyryte proste skojarzenie każdego aktu seksualnego z konkretnym towarem: pigułką antykoncepcyjną, prezerwatywą, środkami wczesnoporonnymi czy aborcją. Niezależnie rozwija się potężny przemysł gadżetów seksualnych, niezbędnych do pełnego wyrażenia orientacji płciowej. Genderowy walec toczy się swoimi grubymi miliardami po najwrażliwszej sferze ludzkiego życia, niszcząc bezpowrotnie całe duchowe i kulturowe dziedzictwo przeszłości. Dziedzictwo stojące na przeszkodzie realizacji karłowatego planu uwiązania człowieka na łańcuchu jego popędowości.

3 ANTYGENDEROWE GENDER

Jak podkreśla Marguerite A. Peeters (dyrektor Instytutu na rzecz Dynamiki Dialogu Międzykulturowego w Brukseli, która od lat demaskuje zakusy ideologii gender), zawiązane w Londynie „wielostronne partnerstwo” to forma politycznego przywództwa. „To klika. Brak demokratycznej i ideowej opozycji w tej koalicji oraz władza polityczna i finansowa posiadana przez partnerów w globalnym zarządzaniu pozwalają im na realizację własnych celów bez zahamowań. Koalicja jest blokiem, dobrze strzeżoną fortecą. Grupuje najbardziej wpływowe czynniki świata: społeczeństwa zachodnie, którym przewodzą Wielka Brytania, USA i kraje skandynawskie, potęgę pieniądza (z Billem i Melindą Gatesami) i najbardziej wpływowe federacje organizacji pozarządowych (IPPF, Marie Stopes International)”[10]. Peeters przestrzega przy tym, że pod pretekstem zdrowia reprodukcyjnego, od czasu Kairu realizowane są cele politycznej rewolucji globalistów. „Według IIS[11] Szczyt Londyński pokazuje, jak przywództwo polityczne najwyższego szczebla odeszło od tradycyjnego, demokratycznego procesu, w którym ludzie zakorzenieni we właściwej sobie kulturze decydują, kim chcą być i jak chcą być rządzeni. Przywództwo to dostało się w ręce kliki »globalnych« graczy nazywających siebie »globalną społecznością«, którzy faktycznie dzierżą wodze globalnego zarządzania i rządzą światem, podczas gdy zwykli ludzie już najwyraźniej nie mają w tym udziału”[12].

Szczyt Londyński został okrzyknięty bezprecedensowym i przełomowym. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron stwierdził w swoim przemówieniu, że to „początek znacznie większej batalii, która zdefiniuje nasze stulecie: walki o uprawnienie i równość kobiet”. Zdaniem Peeters „takiej mobilizacji zobowiązań politycznych, finansowych, towarowych i usługowych na poziomie globalnym” nie było od czasu Kairu[13]. Uczestnicy tego nowego „globalnego ruchu” podkreślali, że chodzi im „o coś więcej niż nowe pieniądze”. Akcentował to także Cameron, twierdząc wprost, że antykoncepcja jest kluczem do demokracji. Otwierając szczyt, ogłosił z dumą, że Wielka Brytania wyda „ponad 500 mln funtów do roku 2020, podwajając roczne inwestycje w planowanie rodziny”. Kreśląc cele strategiczne szczytu, nie unikał skrajnie propagandowej argumentacji. Jak się dowiedzieliśmy, dzięki Szczytowi Londyńskiemu „w ciągu najbliższych ośmiu lat będziemy zapobiegać niechcianej ciąży co dwie sekundy, i 212 tys. kobiet oraz dziewcząt nie umrze podczas ciąży i porodu”. Oznacza to, że szczyt „zapobiegnie śmierci 3 mln dzieci w pierwszym roku życia, dając 120 mln kobiet i dziewcząt w najbiedniejszych krajach po raz pierwszy szansę na dostęp do taniej, ratującej życie antykoncepcji”.

Za „pomocową” i rzekomo „prozdrowotną” propagandą kryje się najzwyklejszy, wyrachowany pragmatyzm. Cameron, powołując się na doświadczenia Azji, gdzie — jak twierdzi — „redukcja dzietności zapewniła ponad 2/5 wzrostu PKB na głowę mieszkańca w latach 1970-2000”, przekonywał, iż „każdy dolar zainwestowany w usługi planowania rodziny zaoszczędził 6 dolarów w wydatkach na zdrowie, dom, wodę i inne usługi publiczne”.Podążając za tą falą argumentacyjną, stwierdził, że „zapewnienie dziewczętom tylko jednego dodatkowego roku szkolnego może podwyższyć ich płace aż o 20 proc.”. Wydawałoby się, że najrozsądniejszym antidotum na problemy niechcianych ciąż jest wprowadzenie takiej formy wychowania, która opóźni inicjację seksualną młodych ludzi. Tyle że to rozwiązanie niedochodowe i sprzeczne z ekonomiczną strategią międzynarodowej „kliki”. Jej celem jest jak najszybsze związanie młodych ludzi z całym pakietem usług, które przez kilkadziesiąt lat będą napędzać rynek.

Trudno o bardziej jednoznaczne unaocznienie paradoksu ideologii gender. Skoro celem genderystów jest zapewnienie kobietom lepszej pozycji na rynku pracy, a premier Cameron obliczył, że każdy dodatkowy rok spędzony w szkole może podwyższyć ich wynagrodzenie o 20 proc., dlaczego w imię ich lepszego startu zawodowego, zdobycia gruntownego wykształcenia i kompetencji nie promować stylu życia, który realnie temu sprzyja? Dlaczego w imię walki o równe szanse na rynku pracy nie są rozwijane programy zachęcające młodych do zajmowania się nauką i zdobywania wiedzy w czasie, w którym ich umysły są najbardziej chłonne i kreatywne? Dlaczego zamiast rozbudzać w nich głód poznawania świata, pomagać w budowaniu zdrowych relacji rówieśniczych, uczących niezbędnej przecież w życiu zawodowym pracy zespołowej, koncentruje się ich uwagę na popędowości? Czyżby wykorzystanie okresu dojrzewania do uzależniania człowieka od nieuporządkowanej sfery seksualnej nie było antygenderowe? Nie dość przecież, że osłabia zdolność przyswajania wiedzy i zdobywania rzetelnego wykształcenia, czym z gruntu zmniejsza szanse na rynku pracy, to jeszcze wypracowuje postawę, w której wyniku upopędowiony człowiek będzie wykorzystywał drugiego do osiągnięcia egoistycznej przyjemności. Ofiarami rozwibrowanej seksualności mężczyzn padną głównie kobiety i dzieci. Jak widać, genderowe paradoksy zaczynają się już w punkcie wyjścia.

4 BEZPŁODNOŚĆ W OPAKOWANIU ZASTĘPCZYM

Promowana przez ONZ i jej międzynarodowe agendy koncepcja „zdrowia reprodukcyjnego” traktuje seksualność skrajnie prymitywnie. Sprowadza ją do instynktu, który należy zaspokajać bez ograniczeń, byle tylko uniknąć ciąży i zarażenia HIV/AIDS. Jeśli zostaną spełnione te dwa warunki, a akt seksualny odbędzie się za zgodą obu stron, wiek, płeć ani konfiguracja nie mają większego znaczenia. Deklaracja Praw Seksualnych wydana przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) w 2002 roku mówi wyraźnie, że każdy człowiek ma „prawo do spełniania swoich potrzeb seksualnych”, do „przyjemności seksualnej” i do „wyczerpującej edukacji seksualnej”, która „jest procesem trwającym od momentu narodzin przez całe życie, i powinny być w nią zaangażowane wszystkie instytucje społeczne”. Pod pojęciem „edukacji” mieści się oczywiście wieloletnie zapoznawanie z technikami antykoncepcyjnymi i wpajanie przekonania, że płodność jest czymś innym niż seks. Na to, jak bardzo te dwie płaszczyzny są ze sobą sprzężone, celnie zwraca uwagę ks. prof. Tadeusz Styczeń, wyjaśniając pojęcie antykoncepcji: „Trzeba aż PRZECIW-działać, by dobrowolnie podjęte działanie nie było tym, czym jest! Nazwa »anti-baby-pille« mówi o tym bez ogródek z rozbrajającą otwartością. Jakże więc można — powołując się na rzekomą troskę o człowieka — twierdzić, że chodzi tu o podporządkowanie człowiekowi jedynie biologii, skoro w rzeczywistości chodzi o podporządkowanie człowiekowi człowieka, a nawetBoga?”[14]. Najwyraźniej takie rozumienie problemu antykoncepcji przerasta zdolności percepcyjne kreatorów skarłowaciałego świata. Dlaczego jednak, w ramach edukacji seksualnej, nie przedstawiają całej prawdy o konsekwencjach zdrowotnych przedwczesnego rozpoczęcia inicjacji seksualnej i stosowania środków antykoncepcyjnych?

* Dziewictwo immunologiczne

O tej sprawie nie mówi się prawie wcale. Przedwczesne rozpoczęcie współżycia naraża kobiety na bezpłodność. Dowiódł tego już w 1993 roku prof. Lars Weström z Oddziału Położnictwa i Ginekologii Kliniki Uniwersyteckiej w Lund (Szwecja). Na trop tej prawidłowości wpadł przy okazji szukania przyczyn pojawiających się lawinowo nowych, nieznanych wcześniej zakażeń wywołanych drobnoustrojem Chlamydia czy wirusem brodawczaka (Papilloma). Epidemiczne wręcz zachorowania występowały u aktywnych seksualnie nastolatek. Badania wykazały, że co ósma ze współżyjących 15-latek chorowała na zapalenie jajowodów. Z kolei u 20-latek, które dopiero niedawno podjęły aktywność seksualną, proporcje te wynosiły 1:50.

W wyniku szczegółowych analiz prof. Weström sformułował teorię tzw. immunologicznego dziewictwa jako fizjologicznego warunku przyszłej płodności kobiet. Podkreślił, że epidemiczny charakter zakażeń przenoszonych drogą płciową ma dwie przyczyny: rozwiązłość seksualną i zbyt młody wiek inicjacji. Wykazał, że organizm dojrzewającej dziewczyny nie jest gotowy na współżycie ze względu na jeszcze niewykształcony system obronny. „Z immunologicznego punktu widzenia młoda, dojrzewająca kobieta jest dosłownie dziewicą” — powiedział, wyjaśniając, że układ płciowy ma na tym etapie mniej substancji ochronnych w postaci enzymów i przeciwciał. Z powodu braku prawidłowej gotowości hormonalnej, enzymatycznej, anatomicznej i mikrobiologicznej organizm nastolatki nie jest w stanie poradzić sobie z nadmiarem immunologicznych bodźców, jakimi są obca biocenoza i nasienie partnera. Dochodzi więc do niebezpiecznego w skutkach przełamania bariery immunologicznej pochwy i szyjki macicy. Jakie są tego skutki? Zakażenie Chlamydia trachomatis może przebiegać zupełnie bezobjawowo, a dopiero po latach odezwać się w postaci niepłodności jajowodowej. „Po zakażeniu Chlamydiami należy się liczyć z możliwością wystąpienia niepłodności, ciąży pozamacicznej i przewlekłych bólów podbrzusza” — ostrzegał szwedzki profesor na łamach „Medical Tribune” ponad 20 lat temu[15].

Przedwczesne podjęcie aktywności seksualnej na ogół pociąga za sobą częstą zmianę partnerów. Taki tryb życia jest naznaczony czynnikiem wysokiego ryzyka dla rozwoju gonokoków, chlamydii czy wirusów Papilloma, które wywołują raka szyjki macicy.

* Pigułka śmierci

„Każdy wie, co to jest pigułka. To niewielki obiekt, ale jego potencjalne skutki dla naszego społeczeństwa mogą być jeszcze bardziej niszczycielskie niż bomba atomowa”[16] — napisała w 1968 roku na łamach „Reader’s Digest” amerykańska pisarka Pearl Buck. Pierwsza pigułka pojawiła się w stanowych aptekach w roku 1960. Miała przynieść rewolucję, co dekadę wcześniej przewidywała Margaret Sanger, założycielka największej aborcyjnej organizacji świata Planned Parenthood. Wspierana przez potężnych „filantropów”, takich jak Fundacja Rockefellera, Forda i prywatnych sponsorów, z powodzeniem rozwijała swoją działalność oraz finansowała badania nad pigułką.

Dzięki miliardom dolarów włożonym w promocję i lobbing tabletka hormonalna dotarła do niemal wszystkich zakątków świata. Potężny biznes sięga bez skrupułów po kieszonkowe coraz młodszych nastolatek. Wielu lekarzy przepisuje pigułkę nawet tym dziewczętom, które nie rozpoczęły jeszcze współżycia. Ten prosty sposób na pozbycie się trądziku ma je oswajać z produktem. Niewiele z nich wie, jakie są tego konsekwencje. Nadciśnienie, zawał, zatory płuc, choroby serca, rak piersi, rak szyjki macicy, rak jelita grubego — to tylko niektóre schorzenia spowodowane antykoncepcją hormonalną. Stosowana przed 25. rokiem życia może wywołać ogromne spustoszenie w organizmie. Niestety ani o tym, ani o negatywnych konsekwencjach psychicznych nikt nastolatkom na lekcjach edukacji seksualnej nie powie. Zresztą, jak tu oczekiwać przekazywania prawdy na lekcjach z seksualnego marketingu...

W rzeczywistości antykoncepcja zamiast uwolnić kobietę, jeszcze bardziej ją spętała. Wprowadzenie całkowitej bezkarności do sfery seksualnej boleśnie odbiło się na relacjach. Dla wielu mężczyzn kobieta stała się seksualną niewolnicą, zawsze gotową do użycia i ponoszącą odpowiedzialność za ewentualną ciążę. „Kiedy pigułka była już powszechnie dostępna, na imprezach ciągle słyszałam od kolegów pytanie: »Jesteś zabezpieczona?«” — wspomina brytyjska pisarka Libby Purves. Na ten destrukcyjny aspekt zwraca też uwagę Amerykanka Mary Eberstadt. Podkreśla, że „wyzwolonym” kobietom coraz trudniej było znaleźć partnera, któremu mogłyby ufać. Mężczyźni zwolnieni z odpowiedzialności dziecinnieli i tak głęboko zakopywali się w egoizmie, że nie potrafili później wytrzymać obciążeń związanych z życiem rodzinnym.

Wypada więc odpowiedzieć sobie szczerze na pytania: Co tak naprawdę mają kobiety z uznania antykoncepcji za jedno z ich podstawowych praw? Czy rozwibrowanie spirali pseudowolności skoncentrowanej wokół aktywności seksualnej może im przynieść jakieś korzyści?

* Eugeniczna czystka

Margaret Sanger (1879-1966), „chrzestna matka” pigułki i ikona feministek, doskonale wiedziała, jaki potencjał drzemie w tej małej tabletce. Była przekonana, że dzięki niej osiągnie swój życiowy plan — wyzwoli kobiety z „niewolnictwa reprodukcji” i uzyska dostęp do całkowitej kontroli urodzeń. W jej chorym umyśle powstało także pragnienie wyeliminowania ze świata „niepożądanej części ludności”, którą określała mianem „ludzkich chwastów”. Mimo to do dziś w międzynarodowych organizacjach odgrywa rolę świętej. Nikomu nie przeszkadza, że przez większość życia fascynowała się eugeniką. Zapatrzona w wizję Thomasa Malthusa żywiła przekonanie, że problem kryzysu ekonomicznego należy rozwiązać poprzez zredukowanie liczby biednych, zdanych na opiekę finansową państwa. Dążyła więc do legalizacji antykoncepcji, sterylizacji i aborcji. Jako zdeterminowana feministka poruszająca się śmiało we wpływowych kręgach potrafiła skutecznie zawalczyć o swoje. Sama była nimfomanką żyjącą w duchu rozwiązłości i „wolnego seksu”.

W 1921 roku założyła American Birth Control League (ABCL). Nawet nie próbowano maskować eugeniczno-rasistowskich celów organizacji wdrażającej w życie rozwiązania, o których teoretycy i politycy mówili już wcześniej. Theodore Roosevelt, 26. prezydent Stanów Zjednoczonych, sprawujący władzę w latach 1901-1909, w liście do amerykańskiego eugenika Charlesa Benedicta Davenporta stwierdził wręcz, że chciałby powstrzymać niewłaściwych ludzi przed rozmnażaniem się. „Pewnego dnia zrozumiemy, że najwyższym obowiązkiem, nieuniknionym obowiązkiem, dobrych obywateli jest przekazanie swojej krwi potomstwu i że nie możemy pozwolić na rozmnażanie się obywateli złego rodzaju”[17] — napisał w 1913 roku.

Nikt nie zrealizował jego tęsknoty lepiej niż Margaret Sanger, której organizacja opracowywała i testowała nowe metody antykoncepcyjne. Powstałe w ABCL wzorce „praktyk medycznych” rozpowszechniano jako modelowe w innych klinikach na całym świecie. Organizacja Sanger otrzymywała hojną pomoc finansową od Rockefellerów, którzy od 1930 roku nie szczędzili środków, aby za pomocą jej metod rozwiązać problem masowego ubóstwa w czasie wielkiego kryzysu gospodarczego. Sanger szybko zdobywała wpływy. W Kongresie USA przekonywała polityków, żeby „mający się dobrze mieli więcej dzieci, a mający się źle — mniej”. W latach 1939-1942 była honorową delegatką Birth Control Federation of America. W roku 1939 uruchomiła „Negro Project” mający na celu ograniczenie rozrodczości czarnych obywateli USA. Nie wiadomo, dokąd doprowadziłaby determinacja Sanger, gdyby nie opór katolików. Biskup John Ryan zdecydowanie potępił sytuację, w której państwo chce karać biednych za ich złą sytuację, zwalniając się tym samym z odpowiedzialności za stan gospodarki.

Na postrzeganie działań eugenicznych wpłynęła też II wojna światowa. Margaret Sanger, chcąc uniknąć haniebnych skojarzeń z eksperymentami nazistów, w 1942 roku przemianowała nazwę organizacji na International Planned Parenthood Federation (Międzynarodowa Federacja Planowanego Rodzicielstwa). Do dziś to najpotężniejsza struktura zajmująca się sprawami „kontroli urodzeń” na świecie. Obecnie ma swoje oddziały w 172 krajach, posiada 65 tys. placówek, gdzie w samym roku 2011 dokonała ponad 1,6 mln tzw. bezpiecznych aborcji. Jako organizacja uchodząca za dobroczynną skupia wokół siebie szczodrych sponsorów i miliony wolontariuszy[18]. Organizowane przez nią międzynarodowe sympozja i konferencje gromadzą przedstawicielki ruchów feministycznych oraz działaczy środowisk LGBTQ[19] z całego świata, również z Polski. Mimo że Planned Parenthood formalnie jest organizacją pożytku publicznego, notuje wielomilionowe zyski. Hojnie przy tym finansuje promocję aborcji i antykoncepcji w Europie. Największą polską organizacją zajmującą się propagowaniem antykoncepcji oraz aborcji jest Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny (FEDERA) założona w 1992 roku. Jej pierwszą szefową była obecna marszałek Sejmu i posłanka Twojego Ruchu Wanda Nowicka, znana skądinąd ze słynnego procesu, jaki wytoczyła Joannie Najfeld. Publicystka na antenie TVN stwierdziła, że „Wanda Nowicka jest na liście płac przemysłu aborcyjnego i antykoncepcyjnego”. Po burzliwym procesie, we wrześniu 2011 roku sąd uniewinnił Joannę Najfeld, uznając, że wypowiedziane przez nią sformułowanie jest dopuszczalne.

FEDERA oraz jej młodzieżowa przybudówka PONTON, zajmująca się edukacją seksualną młodzieży, od lat walczą o wprowadzenie w Polsce aborcyjnego prawa i wolnego dostępu do antykoncepcji. Wykorzystują w tym celu sprawdzone na Zachodzie metody, wzorowane na instruktażach Margaret Sanger.

* Zyskowna rzeź niewiniątek

Polska to jeden z ostatnich krajów Europy opierających się lobbingowi przemysłu aborcyjnego. Naciski są coraz silniejsze, a metody znane od lat. Wystarczy prześledzić mechanizmy stosowane cztery dekady temu w USA. Taktyka prowadzona w Polsce jest niemal żywcem wyjęta z programu National Abortion Rights Action League (NARAL) — organizacji, która po latach wzmożonej walki doprowadziła do zalegalizowania aborcji w Stanach Zjednoczonych. NARAL powstała w 1968 roku, a jednym z jej założycieli był prof. Bernard Nathanson, wieloletni aborcjonista. Zanim dotarła do niego prawda o tym, co robi, zdążył pozbawić życia 75 tys. nienarodzonych dzieci. Od 1970 roku dowodził największą kliniką aborcyjną na świecie. Eksperci z NARAL wdrażali szczegółowo przemyślaną strategię, która miała doprowadzić do zmiany prawa. W ciągu pięciu lat intensywnej kampanii udało im się przekonać Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych do wydania w 1973 roku decyzji legalizującej aborcję na żądanie i bez ograniczeń aż do dziewiątego miesiąca ciąży. Od tamtej pory w Stanach Zjednoczonych życie straciło ponad 50 mln nienarodzonych dzieci.

W 1979 roku prof. Nathanson dokonał ostatniej aborcji w swoim życiu. Wpłynęły na to postęp medycyny i pojawienie się ultrasonografów, które odsłoniły niezwykłą tajemnicę życia płodowego. Lekarz spojrzał prawdzie w oczy i ruszył z wieloletnią batalią w obronie życia poczętego. Gdy oficjalnie poinformował o zmianie swojego stanowiska, próbowano go uciszyć i zastraszyć. Za dużo wiedział o aborcyjnym przemyśle i mechanizmach ogłupiania opinii społecznej. Nie omieszkał tego wykorzystać. Przez wiele lat jeździł po świecie z wykładami i prezentował „Niemy krzyk” — dokument zarejestrowany podczas jego ostatniej aborcji. W artykule „Wyznania eks-aborcjonisty”, w którym opisał proaborcyjną strategię realizowaną w USA, przyznał jednoznacznie: „W walce na rzecz aborcji było wykorzystywane cyniczne kłamstwo”.

Taktyka skutecznie odwzorowywana we wszystkich krajach Europy Zachodniej opierała się na trzech elementach: przekonaniu mediów, że poparcie aborcji jest stanięciem po stronie światłego liberalizmu, zdyskredytowaniu Kościoła katolickiego, blokowaniu informacji o naukowych dowodach przemawiających za ochroną życia. Dokładnie ten sam mechanizm stosują dziś genderowi aktywiści, poszerzając jedynie słuszne pole swoich roszczeń.

Propaganda była zakrojona na szeroką skalę. Fabrykowano sondaże i informowano media, że 60 proc. Amerykanów chce legalizacji aborcji. Ogłaszano, że z powodu nielegalnych zabiegów rocznie umiera 10 tys. kobiet, podczas gdy w rzeczywistości stwierdzano zaledwie 200 takich przypadków. Straszono też podziemiem aborcyjnym. Oznajmiano, że w ciągu roku w USA nielegalnej aborcji dokonuje ponad milion kobiet, choć faktycznie było ich ok. 100 tys. Powtarzanie kłamstw w publicznych mediach przekonywało słuchaczy. W ciągu pięciu lat większość Amerykanów uwierzyła, że należy jak najszybciej zalegalizować aborcję. Szkalowanie Kościoła było równie propagandowe. Wyśmiewano poglądy hierarchów, budując przekonanie, że przeciwni aborcji są jedynie duchowni, nie świeccy. Antyklerykalne argumenty o mieszaniu się Kościoła we wszystkie sfery życia w celu ograniczenia wolności wyboru skutecznie odstręczały wiernych.

Ze sporym sukcesem blokowano też informacje o naukowych dowodach przemawiających „za życiem”. Wykorzystano do tego przebiegłą argumentację. Podawano, że nauka nigdy nie będzie mogła określić, kiedy powstaje ludzkie życie, ponieważ to nie należy do jej kompetencji. Zainteresowanych odsyłano do filozofii i teologii, ucinając w ten sposób dyskusję. Eksperci z NARAL doskonale wiedzieli, że kłamią. Już wtedy fitologia przedstawiała przecież niezaprzeczalne dowody, że życie człowieka zaczyna się w chwili poczęcia. „To, co robiliśmy, było po prostu podłe!” — przyznaje prof. Nathanson, nie kryjąc, że u podstaw niegodziwych działań leżały chciwość i głupota.

Kulisy aborcyjnego biznesu zdemaskowała również Carol Everett, była szefowa sieci klinik aborcyjnych w Teksasie. W książce „Krwawe pieniądze” przyznaje, że przyjęła tę pracę nie po to, by pomóc kobietom, lecz wyłącznie dla własnego zysku. W latach 80. był to niezwykle lukratywny interes. Skutecznie wciągał zaślepionych żądzą posiadania ludzi.

Schemat był prosty. Rozpoczynano od założenia organizacji non profit, która dzięki swojemu statusowi korzystała z przywilejów podatkowych. Tworzyła sieć specjalnych ośrodków oferujących darmowe testy ciążowe i porady dotyczące zdrowia seksualnego. Bezpłatne usługi miały przyciągać kobiety. Po stwierdzeniu ciąży odsyłano je do klinik aborcyjnych kierowanych przez tę samą ekipę. Everett szybko zaczęła zarządzać siedmioma ośrodkami założonymi w 1979 roku przez Advisory Referral Centers (ARC). Istotnym elementem ich działalności były: bieżący kontakt z pracownikami społecznymi, którzy mogli kierować ciężarne kobiety do placówek, oraz współpraca z ruchami praw kobiet. Everett przyznaje, że w rozwinięciu biznesu pomogły jej znane osoby z ruchów feministycznych.

Działalność ARC jako organizacji non profit była uznawana przez media za dobroczynną. Dzięki temu miała dostęp do środków masowego przekazu, w których przedstawiała opracowywane przez siebie poradniki czy informacje prasowe. Szyld ten pozwalał także na otwieranie klinik w miastach, w których społeczność nie była przychylna zabijaniu dzieci nienarodzonych i nie chciałaby w swoim sąsiedztwie widzieć kliniki aborcyjnej. Ośrodki lokalizowano blisko szkół średnich i w łatwo dostępnych miejscach. Były czynne przez sześć dni w tygodniu i zatrudniały wielu lekarzy. Rejestracja na wszystkie usługi (aborcyjne i chroniące życie) odbywała się pod jednym bezpłatnym numerem. Doskonałym pomysłem okazała się oferta darmowych usług aborcyjnych dla zgwałconych kobiet. Nie niosło to żadnego finansowego ryzyka, bo do ciąży w wyniku gwałtu dochodzi niezwykle rzadko. Jeszcze rzadziej — jak pokazują badania — kobiety decydują się po tak dramatycznym przeżyciu na aborcję. Oferta ta nie tylko budziła wiarygodność instytucji, lecz pozwoliła również na emitowanie reklam w czasie najwyższej oglądalności. Liczba klientek znacznie wzrosła, a klinika nigdy nie wykonała ani jednej darmowej aborcji.

Opisywane przez Carol Everett początki działania biznesu aborcyjnego dotyczą rzeczywistości sprzed ponad 30 lat. Strategia działalności NARAL sięga jeszcze dalej. Od tamtej pory w medycynie minęły lata świetlne. Pierwsi aborcjoniści rozpętujący ruch wspierania legalizacji aborcji nie mieli nawet ultrasonografów. Dziś, gdy nie mamy wątpliwości, kim jest dziecko w okresie prenatalnym, gdy możemy je oglądać w technologii 3D i wspomagać jego rozwój nawet operacyjnie, przywoływanie zakłamanej, wstecznej argumentacji to niedorzeczna zuchwałość. Mimo to ekspansja amerykańskiego rynku aborcyjnego nadal jest ogromna. Polska od lat leży w jego zasięgu. Zainteresowane są też nami kraje Europy Zachodniej.

Silnym narzędziem proaborcyjnego lobby są ruchy feministyczne. Kazimiera Szczuka w jednym z wywiadów ujawniła mechanizm finansowania organizacji lewicowych i LGBTQ. „Feministki, w odróżnieniu od ekologów, nie mogą dogadać się z jakimś dużym biznesem, który da nam pieniądze na naszą działalność, a my w zamian będziemy głosić idee, które będą rozkręcały biznes. Poza producentami prezerwatyw albo pigułek antykoncepcyjnych”[20]. Nie tylko biznes sprzyja promocji antywartości. Dodatkowo zostaliśmy zamotani w pajęczynę zobowiązań międzynarodowych. Komisja Europejska co chwila przypomina, że wszystkie państwa Unii są zobligowane do realizacji strategii gender mainstreaming we wszystkich wymiarach życia społecznego, ekonomicznego i politycznego. Brzmi niewinnie, jednak prawdziwe znaczenie równouprawnienia jest wypisane czerwoną farbą na sztandarach feministek. Jedna z nich, Marlene Dixon, przedstawia je wystarczająco jasno: „Prawo każdej kobiety do władzy nad własnym ciałem obejmuje prawo do rodzenia dzieci tylko wtedy, kiedy tego chcemy. Aborcja na życzenie jest prawem każdej kobiety. Jeśli nie możemy przerywać niechcianej ciąży, jeśli jesteśmy zmuszane do rodzenia dzieci wbrew naszej woli, to znaczy, że całkowicie odmawia się nam prawa do samookreślania”[21]. Kto nie zrozumiał, temu jeszcze dobitniej wyjaśni to Catherine MacKinnon, według której tylko powszechne prawo do aborcji daje kobietom możliwość życia seksualnego na równi z mężczyznami. „Jak długo kobiety nie będą miały kontroli nad dostępem do swojej seksualności, tak długo tylko dostępność aborcji pozwala być kobietom heteroseksualnymi”.

5 GLOBALNA SIATKA INTERESÓW

Analiza poszczególnych elementów pokazuje wyraźnie, że wszystko, co próbuje się nam przedstawić jako spontaniczne, oddolne działania niezależnych, rozsianych po świecie, złaknionych wolności grup społecznych, programowane jest odgórnie i dofinansowywane potężnymi środkami z międzynarodowych funduszy.

Strategia polityczna gender mainstreaming (GM) została zaprogramowana w 1985 roku w Nairobi podczas Pierwszej Światowej Konferencji ONZ w sprawie Kobiet. Niespełna dziesięć lat później, w 1994 roku, Szwecja wprowadziła GM we wszystkie obszary polityki. W 1995 roku na Światowej Konferencji ONZ w sprawie Kobiet w Pekinie zdecydowano o przyjęciu GM jako zasady wiodącej w ONZ. W dokumencie podpisanym przez 189 państw „sprawiedliwość płciową” uznano za konstytutywny element demokracji. Tym samym zobowiązano wszystkie kraje do polityki na rzecz kobiet i równości płci. Rok później Norwegia przyjęła GM jako zadanie przekrojowe dla wszystkich ministerstw, osiągając w niedługim czasie pozycję europejskiego lidera polityki równościowej. Pierwszy raport na temat postępów we wdrażaniu GM został wydany przez Komisję Europejską w 1998 roku, a w 1999 wpisano gender do wytycznych polityki zatrudnienia Unii Europejskiej. W tym samym roku wszedł w życie traktat amsterdamski zobowiązujący wszystkie państwa członkowskie do aktywnej polityki równouprawnienia[22].

Dynamiczny rozwój ideologii nie ograniczał się do działalności legislacyjnej, błyskawicznie rozprzestrzeniał się na organizacje pozarządowe, budujące struktury eksperckie. Pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Jak podaje niemiecka socjolog Gabriele Kuby, organizacje LGBT finansowane są szczodrze przez agendy ONZ, UE i prywatne fundacje, jak Rockefellera, Forda czy Billa Gatesa. Wszystko wskazuje na to, że ten kilkudziesięcioletni okres przemeblowywania świadomości społeczeństw wcale się nie kończy. Wsłuchując się w postanowienia Szczytu Londyńskiego, można nawet powiedzieć, że dopiero się zaczyna.

Jak już wiemy, premier Wielkiej Brytanii i jego przyjaciele ze „szczytu przełomów” planują wydawać kolejne dziesiątki miliardów dolarów na przymusowe deprawowanie narodów. Powołując się na rosnącą seksualizację młodzieży, zalecają jeszcze większe liberalizowanie obyczajów. Zamiast skłaniać się ku rozwiązaniom opóźniającym inicjację seksualną, wolą rozdawać prezerwatywy i pigułki antykoncepcyjne, przekonując wszystkich wokół, że ich miliardy wydawane są na promocję zdrowia i dzietności. „Planowanie rodziny jest tylko pierwszym krokiem w długiej podróży do wzrostu i rozwoju. Ale to krok niezbędny — ratujący życia i umożliwiający kobietom wykorzystanie własnego potencjału, jako wielkim liderkom przemiany” — pompatycznie stwierdził David Cameron w przemówieniu wygłoszonym w Londynie. Mimo że zdrowy rozsądek aż zgrzyta zębami, gdy słucha się tej dyplomatycznej manipulacji, światowi decydenci podzielają przedstawione przez Camerona stanowisko. Gołym okiem widać, że coś w tym wszystkim nie gra.

Jak podkreśla Marguerite A. Peeters, „zdrowie reprodukcyjne, które obejmuje powszechny dostęp do antykoncepcji, jest obecnie praktycznie nieodłącznym elementem wszystkich sektorów agend rozwoju, praw człowieka i bezpieczeństwa”[23]. Zapadające na szczytach postanowienia formułuje się w taki sposób, aby mogły później służyć jako narzędzia nacisku na poszczególne państwa. Powoływane są specjalne grupy robocze, których zadaniem jest monitorowanie postępów w realizacji wytyczonych celów. W każdym kraju niezwykle aktywne są organizacje mniejszościowe, które naciskają na rząd i lokalnych polityków, aby wywiązywali się z zadań. Jeśli pojawią się zastrzeżenia, natychmiast zostają opisane w różnego rodzaju rejestrach „niedoróbek”. Denuncjacja własnego kraju jest wszak w cenie. Raporty dotyczące wdrażania poszczególnych aspektów pakietu genderowego — edukacji seksualnej, edukacji równościowej, walki z homofobią, eliminowania stereotypów w podręcznikach szkolnych, umożliwiania powszechnego dostępu do antykoncepcji czy równego traktowania środowisk LGBT — są finansowane przez najrozmaitsze instytucje, jak choćby Fundacja Heinricha Bölla czy Fundacja Batorego. Następnie raporty trafiają pod lupę międzynarodowych organów, które rozliczają poszczególne kraje z postępów we wdrażaniu ich pomysłów.

6 GENDEROWY KOLONIALIZM

Co naprawdę stoi za pięknie brzmiącymi hasłami promocji „zdrowia reprodukcyjnego”? Z Badań demograficznych i zdrowotnych ONZ wynika, że aktualne zapotrzebowanie na antykoncepcję doszło do ściany. Szeroko dostępna i dobrowolna sztuczna regulacja poczęć nasyciła rynek. Jeśli wierzyć danym ONZ, wskaźnik antykoncepcji, czyli procent kobiet w wieku reprodukcyjnym (15-49 lat), korzystających w danym momencie z antykoncepcji, osiągnął masę krytyczną. W 2010 roku najwyższy wskaźnik odnotowano w Irlandii (89 proc.), tuż za nią uplasowała się Norwegia (88 proc.), dalej znalazły się Chiny (85 proc.) i Brazylia (81 proc.). Co ciekawe, nawet kraje muzułmańskie osiągają w tym zestawieniu wysoki wskaźnik antykoncepcji: Algieria 61 proc., Iran 79 proc. Mimo to średni wskaźnik Afryki wynosi ok. 30 proc., dlatego to ona stała się teraz priorytetem[24]. Wciąż jednak, zdaniem autorów raportu, sporo jest do zrobienia w Europie. Wystarczy odpowiednio uświadomić kobietom ich antykoncepcyjne potrzeby, przełamać ich uprzedzenia moralne i religijne, jak najwcześniej rozbudzając przy tym seksualną aktywność.

Pod koniec 2013 roku Fundusz Ludnościowy ONZ (UNFPA) wydał raport „Macierzyństwo w dzieciństwie”[25], w którym straszy rosnącą liczbą nieletnich matek i proponuje szokujące rozwiązania. Według autorów tego propagandowego dziełka, każdego roku 7,3 mln dziewcząt poniżej 18. roku życia zostaje matkami. Komplikacje ciążowe lub porodowe sprawiają, że 70 tys. z nich umiera. Problem w 95 proc. przypadków ma dotyczyć krajów rozwijających się, gdzie każdego dnia 20 tys. młodocianych matek wydaje dzieci na świat. Jak UNFPA chce temu zaradzić? Jak najgorliwszym wspieraniem i finansowaniem aborcji skierowanej zwłaszcza do nastolatek. Dodatkowo rekomenduje jak najwcześniejszą edukację seksualną i szeroką promocję antykoncepcji. Dyrektor UNFPA IERD Dianne Stewart twierdzi, że „nowe spojrzenie na zjawisko ciąż wśród nastolatek” powinno polegać na „zburzeniu przeszkód ograniczających dostęp do informacji i usług w zakresie tzw. zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego”.

Z raportu wyłania się pewna ciekawa różnica pomiędzy ciężarnymi nastolatkami z krajów rozwijających się a rozwiniętych. Te pierwsze zwykle są już mężatkami. Zdaniem ekspertów UNFPA tak wczesne zamążpójście nie może być zjawiskiem satysfakcjonującym, dlatego należy jak najszybciej wprowadzić obowiązkową edukację seksualną dla dziewczynek, zanim zdążą opuścić szkołę podstawową.