Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Świat mafii i przestępców, strzały, broń, niebezpieczny klimat kolejnych misji, ciągłe napięcie i wątpliwości. W samym środku tego świata za namową Konrada i na własne życzenie znalazła się Liza. Nie trafiła tam przez przypadek, ponieważ lata ćwiczeń na strzelnicy, aktywny tryb życia i niezaprzeczalne predyspozycje psychologiczne sprawiły, że bez większego problemu odnalazła się w pracy, wymagającej od niej wyrafinowanej gry z przestępcą. A po godzinach pracy próbuje żyć normalnie w otoczeniu ukochanych zwierzaków, znajomych i rodziny, podświadomie licząc, że w końcu pozna kogoś interesującego. Nie przez przypadek przyciąga do siebie właśnie Ivana.
„Psychologiczne Odbicie” to powieść dowcipna, inteligentna, z dobrze poprowadzoną pierwszoosobową narracją. Znakomite studium złożoności ludzkiej psychiki i dążenia do zrozumienia własnego siebie, z czym nie każdy potrafi się uporać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 253
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Maskarada „Psychologiczne Odbicie”
Copyright © by Maskarada, 2018
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie
może być reprodukowana, powielana i udostępniana w
jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Autorka zrezygnowała z korekty tekstu oferowanej przez wydawnictwo.
Korekta: Maskarada
Redaktor prowadząca: Wioletta Tomaszewska
Skład: Jacek Antoniewski
Projekt okładki: Grzegorz Malinowski, Jakub Kleczkowski
Ilustracje na okładce: © Masson – Fotolia.com
Skład epub i mobi: Kamil Skitek
ISBN: 978-83-8119-106-7
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]
Wychodząc z ceglanego bloku, przypomniałam sobie, że nie nakarmiłam kotów, wiec poprawiłam plecak na ramieniu i wróciłam się na czwarte piętro. Na górze wyjęłam pęczek kluczy z dżinsowych szortów i wybrałam ten pomalowany na różowo. Biedna Kawa i Wujek Mariusz, czekały na mnie tuż pod drzwiami.
– O moje biedulki, myślałyście, że o was zapomniałam? – co było prawdą – Ależ skąd! Już wam nakładam – dodałam po chwili, a Kawa w odpowiedzi zamiauczała tak, jakby chciała mnie skarcić za pustą miskę. Obydwa koty poszły za mną do kuchni, a ja nasypując im karmy, skomentowałam:
– Nie moja wina, że miska tak często jest pusta. Może po prostu wy za dużo jecie? – i zostawiłam je z tym pytaniem.
Wyszłam czym prędzej z budynku i pokierowałam się w lewo. Spojrzałam szybko na zegarek, który pokazywał dziesiątą czterdzieści pięć. Miałam jeszcze piętnaście minut, więc spokojnym krokiem doszłam do skrzyżowania i zamiast iść prosto, skierowałam się w stronę parku. Miałam jeszcze dużo czasu. Usiadłam na pierwszej, wypatrzonej okiem ławce i zajęłam ją, rzucając niebieski plecak. Usiadłam i wyjęłam swoją wcześniej przyszykowaną, na przerwę w pracy, kanapkę. No cóż, zgłodniałam, wchodząc po tych schodach. „Kupię sobie coś przy okazji” – pomyślałam. Zjadłam w cieniu, a potem poszłam już właściwą drogą do niewielkiego spożywczego sklepu. Tak, to moja praca… Mały spożywczak. Weszłam do środka i z uśmiechem zawołałam:
– Witam miło, dobrych Państwa!
– Jesteś! Jak zwykle na czas. Witaj, witaj – przywitała mnie niska kobieta o tęgiej figurze i siwych włosach z okularami opadającymi na bordową sukienkę – Tadzik czeka już na ciebie na zapleczu. Chce coś z tobą omówić.
– Tak? A to ciekawe. Ja też mam coś do omówienia – powiedziałam, po czym weszłam do tyłu, kolejny raz witając się – Dzień Dobry, Panie Tadziku.
– Dobry, dobry, Lusiu! Chodź tu dzieweczko na chwilkę – zaskoczył mnie mężczyzna z siwą, gęstą czupryną, ogromnymi okularami i hawajską koszulą, od razu obejmując ramieniem i prowadząc do małego gabineciku, gdzie zazwyczaj Pani Małgorzata rozliczała rachunki – Słuchaj, mam do ciebie malutką sprawę. Siadaj, siadaj – przysunął fotel zza biurka, żeby usiąść obok mnie. Czyżbym coś źle zrobiła? Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, popatrzył chwile i wziął powolny, głęboki wdech:
– Słuchaj Lusiu. Za tydzień mamy czterdziestą ósmą rocznicę ślubu i chciałem prosić cię, abyś zajęła się na ten czas sklepem.
– Oh! Jak dobrze – westchnęłam z ulgą – Już myślałam, że coś przeskrobałam…
– Nie, nie dziecko. Co ty? Sprawujesz się u nas jak nikt przedtem. No, to co? Mogłabyś? Chciałbym ją zabrać na cały tydzień w góry. Małgosia zawsze uwielbiała to ciężkie powietrze i te krajobrazy – patrzył na mnie przez wielkie okulary.
– Oczywiście. Panie Tadziu, pan się jeszcze pyta?
– Ohoho, dziękuję! – uściskał mnie – No dobrze, to będzie tak – poprawił się w fotelu – We wtorek wyjeżdżamy, ale jeszcze przed wyjazdem do ciebie wpadniemy, pożegnać się. Otwieraj o szóstej trzydzieści aż do… hmm… Tak żeby cię tu nie zamęczyć… O czternastej możesz zamykać, hm? Pasuje? – wszystko pokazywał palcem na biurku, tak jakby była tam jakaś niewidzialna dla mnie rozpiska – Ah! I jeszcze pamiętaj, nie mów nic Małgosi! Ona jeszcze nie wie – wyszczerzył idealnie zrobione zęby – Haha! Ale będzie szczęśliwa – cieszył się, pocierając ręce.
– Jakie to romantyczne! Pan to wie jak zadbać o żonę. Mój tato nigdy nie pamiętał o ich rocznicy.
– Bo wiesz, kiedyś… – pomyślał przez moment – To było w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym. Wtedy zapomniałem o rocznicy i uwierz mi, że nie było wesoło! Małgosia płakała i krzyczała naprzemiennie, że ja to już jej nie kocham, że nie pamiętam i w ogóle cały świat się wali. Dziś mam z tego ubaw, ale wtedy myślałem, że mnie patelnią utłucze – śmialiśmy się – Naprawdę! I od tego czasu nigdy więcej nie zapomniałem. Za to ona aż dwa razy! – powiedział – Dobra, Lusiu. Idź tam do niej pomóc układać pomidorki.
* * *
Po pracy wróciłam do domu i nakarmiłam moje dwie ukochane szynszyle: Delicje i Schopenhauer’a. Dlaczego Schopenhauer? Zapewne każdy zauważył kiedyś, będąc w zoologicznym jako mały smark, że tak zwana szynszyla, to tak naprawdę małe, popadające w życiową depresję, zwierzę. Jak babcię kocham, wszystkie, co do jednego są w egzystencjalnej rozpaczy. Ciągle tylko siedzą i nic nie robią. Kiedy wsadzisz im do klatki kółeczko do biegania, to wchodzą do niego i siedzą… I nic! Dobra, pierwszą część mam z głowy. Teraz, kim był Schopenhauer? Otóż był niemieckim filozofem, przedstawicielem pesymizmu. Wierzył, że życie jest związane tylko z cierpieniem i nie ma ono sensu. Dokładnie jak szynszyle. Nie wiem dlaczego, ale utożsamiam się z nimi, więc sobie sprawiłam jedną, a raczej jednego, gdyż jest samcem. A żeby mój kochany Schopenhauer nie zasmucił się kiedyś na śmierć, przyprowadziłam mu, niedługo po jego kupnie, Delicję – jedyną żyjącą na świecie szczęśliwą szynszylkę. Wypatrzyłam ją na wycieczce turystycznej. Mimo, że widziałam ją przez jakieś sześć sekund za szybą, od razu zakochałam się w niej i tuż po zakończeniu urlopu, wróciłam do tamtego miasta, chyba z jakieś trzysta kilometrów. Tylko po to, aby ją kupić! Było warto, naprawdę było warto. Kocham moje szynszyle, tak samo jak moje wierne kotki. Oczywiście Schopenhauer na początku w ogóle się nią nie interesował, a wręcz czasami dochodziło do sprzeczek między nimi, ale wszystko skończyło się dobrze. Teraz są uroczą parą. Mimo, że często siedzi w swoim kółeczku do biegania, to wiem, że uszczęśliwia go jej obecność.
Po nakarmieniu szynszyli, zajęłam się swoim obiadem. Tym razem przygotowałam makaron ze szpinakiem, choć miałam tak ogromną ochotę na mięso… Często zdarza się, że w piątki trudno mi wytrzymać bez mięsa, ale jakoś mi się to udaję. Hmmm… W sumie, to po co ja to robię? Odmawiam sobie pyszności, bo co? Bo babcia mnie tego nauczyła? Wiem, że moja ukochana babulka jest silnie wierzącą kobietą i przez wszystkie moje młodzieńcze lata starała się przelać na mnie swoją wiarę, ale… jakoś… Niezbyt jej się to udało. Mimo to trzymam się reguł, których mi narobiła.
To kompletnie nie ma sensu…
Kiedy jadłam, na stół wskoczyła Kawa, a tuż za nią Wujek Mariusz. Podeszły do mojego talerza i powoli zaczęły go obwąchiwać. Przepędziłam je ręką, mówiąc:
– Nie ma! Wy dostaliście już. Ta miska jest moja – patrzyły się na mnie – Ale co to dla was? Wy myślicie, że każda pełna miska należy do was, co? – stwierdziłam, po czym wychyliłam się, żeby sprawdzić czy w ich naczyniach są jeszcze chrupki, które im nasypałam. Może za mało dostały i są głodne? Zmartwiłam się, ale kiedy zobaczyłam prawie nietknięte misy, spojrzałam gniewnie na cztery pary oczu – Zaczęłam zastanawiać się czy nie dałam wam za mało z rana i możecie być głodni, a wy ledwo powąchaliście, to co nasypałam! O nie, tak nie będzie! – wstałam i poszłam po paczkę z ich karmą. Wróciłam do stołu, odpędziłam koty od mojego talerza i wzięłam garść chrupek, rzucając im na blat – Proszę! Jedzcie, skoroście tacy głodni – Koty powąchały i spojrzały się na mnie błagalnie – No co? Przecież je lubicie. Nie dam wam mojego, które zapewne i tak już wystygło. Jedzcie swoje… – usiadłam i dokończyłam szpinak.
Wujek Mariusz, zeskoczył i podreptał pod moje nogi, zaczynając się łasić.
– Spadaj! Nie dostaniesz… – po chwili wpatrywania się we mnie, kot dołączył do swojej wybranki, która zrozumiała ciut wcześniej niż on, że nie mają na co liczyć i przegryzał z nią kolejne chrupki, czyszcząc przy tym blat.
Wtedy zadzwonił telefon. Szybko wrzuciłam naczynia do zlewu i dopadłam mój plecak w pokoju. Ah, czasem mnie po prostu krew zalewa, gdy czegoś szukam… Kiedy w końcu udało mi się odnaleźć komórkę pomiędzy tysiącami innych rzeczy w plecaku, odebrałam i przyłożyłam do ucha:
– Halo? Halo? – spojrzałam na telefon. Jednak nie zdążyłam odebrać… Ale to babcia, a ona zawsze dzwoni cztery razy. Po chwili odebrałam.
– No słucham.
– Luiza? – odezwał się słodki, babciny głos.
– Nie, pani Jadzia z naprzeciwka – odpowiedziałam.
– Dziecko, nie uda ci się tak łatwo mnie oszukać! Przecież wiem, że to ty.
– Coś chciałaś, babciu? – zapytałam.
– Nie, Kochanie. Dzwonię tylko, żeby się spytać co u ciebie.
U nas ostatnio Gośka poszła do Ryszarda Kądziela – Tego mieszkającego obok pani Elżbiety?
– Tak, tak, właśnie jego. Mówiłam ci o tym. Biedny Rysiu stracił żonę sześć lat temu, a raz jak pomógł Gosi wstać na lodzie, bo się biedna przewróciła, tak ślisko było! To dziewczyna od tego momentu ciągle o nim ględzi i dopytuje się na jego temat.
– No tak, aż w zeszłym roku zaaranżowałyście spotkanie niby dla członków osiedla, a tak naprawdę tylko oni mieli przyjść.
– Tak, tak. I słuchaj! Poszła do niego wczoraj! Wiem, bo Ela mi powiedziała. Mówiła, że widziała przez okno kiedy kurę czyściła. Widziała jak wchodzi z nim do bloku! – opowiadała z emocjami.
– Czas najwyższy – mówię – Ileż można się motywować! Ale jesteś pewna? Albo raczej, czy pani Ela jest pewna? Wiem, że Pani Małgorzata jest bardzo nieśmiała, nie podeszłaby przecież tak po prostu do niego. Bo niby czemu aranżowałybyście im tamto spotkanie?
– Bo widzisz, Irenka ze sklepu też ich widziała – tłumaczyła –.
Mówiła, że zaczepił ją na ulicy, bo berecik wypadł jej z koszyka. I jakoś tak pokrętnie nawiązała się między nimi rozmowa i zaproponował, że jej pomoże. Wziął od niej koszyk i miał odprowadzić, ale najwyraźniej zaprosił ją na herbatę.
– Co ty, babciu, nie powiesz? I co z nią? Wróciła do domu? – zapytałam zainteresowana i spojrzałam na zegarek.
– Wróciła, wróciła. Cała w skowronkach! Już sobie pomyślę co się tam działo. Co też ona musiała przeżywać! I słuchaj, wtedy też… – niestety musiałam jej przerwać.
– Babuniu, przepraszam, ale muszę już kończyć. Zaraz spóźnię się do bliźniaków.
– Ah, jak trzeba to trzeba. Ty to się zachowujesz jak matka, wiesz? Nie chciałabyś mieć własnych dzieci? Chyba czas najwyższy, żeby znaleźć sobie męża. W końcu jesteś w idealnym wieku. Dwadzieścia pięć lat na karku, a ja jeszcze nie słyszałam o żadnym zalotniku, ale pewnie masz powodzenie wśród mężczyzn, co? W końcu masz taką śliczną buzię i nawet te różowe włoski ci pasują.
– Babciu, naprawdę muszę kończyć. Zadzwonię wieczorem, to porozmawiamy o wszystkim na spokojnie, dobrze?
– No dobrze, kochanie.
– Papa, całuski – przesłałam jej parę cmoków i rozłączyłam się.
Poszłam do kuchni z foliową siatką i otworzyłam lodówkę. Po chwili zaczęłam selekcjonować produkty. Jogurty i słodkości do siatki, warzywa dla mnie wraz z owocami, trochę wędlin dla moich małych mięsożerców i pierogi ze wczoraj. I kawałek ciasta karmelowego, które im zostawiłam. A może jakąś paczkę chipsów im zaniosę? Nie. I tak pewnie mają jeszcze z ostatniego spotkania. Ale kupię im jakieś soczki po drodze. Sięgnęłam po bluzę i zamknęłam za sobą drzwi. Wyszłam z bloku i zapakowałam wszystko do schowka. Potem wsiadłam na motor i ruszyłam.
Jak już mówiłam, zajechałam do sklepu, a tuż po nim pokierowałam się prosto do sierocińca. Oglądaliście Osobliwy dom pani Peregrine? Jeśli tak, to ten sierociniec jest bardzo podobny: stary i obrośnięty bluszczem. Niestety nie jest tak kolorowy jak ten z filmu, ani nie ma dokoła tak ładnego ogrodu, ale za każdym razem, gdy tam przychodzę, dopada mnie mała nostalgia.
Nie zdążyłam nawet dobrze wejść do środka kiedy dwudrzwiowe wrota rozstąpiły się i wyskoczyły na mnie dwa małe szkraby. Adelajda i Elżbieta, pięcioletnie bliźniaczki o włosach tak jasnych, że prawie białych i skórze tak bladej, że Śnieżka mogłaby im pozazdrościć. Obydwie ładnej cery i ślicznych lekko niebieskawych oczach. Tak, moje kochane „siostrzyczki” to albinoski. Piękne albinoski! Kucnęłam i padłyśmy sobie w objęcia. „Cholera, zapomniałam zabrać im nowe sukieneczki!” – pomyślałam.
– Luiza! Luiza! – krzyczały.
– Moje myszki, tak się cieszę, że was widzę. Mam coś dla was – cztery pary ogromnych oczu skierowały się na mnie. Wtedy wyjęłam ze schowka siatkę ze słodkościami – Proszę, to dla was – Dziewczynki bez zastanowienia zerknęły do środka, a ich buźki rozpromieniły się.
– Dzień dobry, pani Luizo – przywitała mnie opiekunka dzieci, za którą zresztą chowała się cała klasa.
– Dzień dobry, pani Aniu! I dzień dobry wszystkim – zwróciłam się ku dzieciom, a potem podałam jej reklamówkę z jedzeniem – To dla dziewczynek.
– Chciałam się pani spytać, kiedy mogłaby pani wpaść na dłużej. Nie chciałabym pani zmuszać, ale inne dzieci zaczynają za panią tęsknić. Uwielbiają pani zabawy.
– Oh… Wie pani, ostatnio mam dużo na głowie, ale myślę, że pod koniec miesiąca przyjdę z wizytą – uśmiechnęłam się serdecznie.
– Na co dziś pójdziemy? – zapytała się Adelajda.
– Wrócimy dziś po osiemnastej – zawiadomiłam opiekunkę.
– Dobrze – powiedziała i zapędziła wszystkie dzieci na plac zabaw.
– A my dziś pójdziemy na basen. Mam nadzieję, że zabrałyście ze sobą stroje kąpielowe jak was ostatnio prosiłam? – puściłam do nich oczko – Powiedzcie gdzie chcecie pójść na obiad?
– Na piccolinki! – krzyknęła Eliza.
– Na pizzę! – tuż za nią siostra z podniesionymi rękoma.
Elżbieta spojrzała się na Adelajdę i po chwili zmieniła zdanie, unosząc ręce w ten sam sposób i powtarzając:
– Na pizzę! – zazwyczaj Adelajda wywierała na nią duży wpływ. Nawet w sprawach jedzenia, ale równie często czytały sobie w myślach.
– Dobrze, ale dziś piątek, więc bez mięska – ostrzegłam.
– Ooo… No, dobrze – odpowiedziały chórem.
* * *
Następnego dnia wyszłam trzydzieści pięć minut przed dziesiątą. Tym razem nie zapomniałam nakarmić kotów. Poszłam do najbliższego sklepu i kupiłam sobie dwie bagietki z szynką i sałatą, a potem szłam marszem do pracy.
– Dzień dobry, Państwu! – weszłam z hukiem jak zwykle.
– Dobry, dobry Lusiu! – przywitał mnie pan Tadzik.
– Jesteś. Dobrze. Lusienko, mogłabyś nakarmić papużki? Ja muszę iść rozliczyć się z dostawcą.
– Oczywiście – odpowiedziałam, ale pani Małgorzaty już nie było.
Sięgnęłam pod ladę po ziarna dla papug, które były tam przetrzymywane. Podeszłam do okna i otworzyłam ogromną klatkę(stojącą obok), gdzie znajdowały się nierozłączki czarnogłowe.
Para uroczych papug, które odkąd pamiętam, są w tym sklepie. Nasypałam im karmy i wyciągając rękę, pogłaskałam po główce samicę.
To był spokojny dzień, trochę ponad przeciętnie ludzi, plus dwie starsze panie, szukające drogi na dworzec.
Po pracy oczywiście wróciłam do domu i zrobiłam sobie warzywa z kurczakiem i ryżem na obiad. Posiedziałam trochę przy moim różowym laptopie, którego, tak w ogóle, tygodniami szukałam w Internecie i pobawiłam się z kotami. Około siedemnastej zaczęłam szykować się na spotkanie. Poszłam do łazienki i zaczerwieniłam ciemną szminką usta, a oczy przeciągnęłam kredką i dołożyłam trochę czarnego cienia na powieki. Uczesałam włosy i założyłam na lewym uchu pięć kolczyków, a na prawym siedem. Dodatkowo miałam przebity nos i również do niego wsadziłam kuleczkę. Założyłam czarne rajstopy, a na nie niebieskie szorty. Czarną przylegającą bluzkę bez nadruku i krótki, ciepły, czerwony sweter, żebym wieczorem nie zmarzła. Trampki do kostek, czarne z białymi kropkami. Dłonie wsadziłam w wygodne skórzane rękawice, a na szyję dobrałam czarny choker. Tak wyszykowana podjechałam motorem do kawiarni w środku miasta.
* * *
Lokal był wystrojony bardzo poważnie, w ciemnych kolorach. Dokładnie dlatego często spotykałam się tu z Czerwoną. Obydwie zaszywamy się w najdalszym kącie za filarem.
Gdy podeszłam do stolika, ona już tam była. Znają nas tutaj, wiec ostatnio nawet nie ma potrzeby składać zamówienia. Po prostu przynoszą nam „standard”.
– Co tak wcześnie? – zapytałam, zdejmując szalik (wiem, że mamy lato, ale jazda motorem jest dosyć chłodna i nie chcę się przeziębić)
– A wiesz, postanowiłam trochę popracować zanim przyjdziesz – Karolina wstała i uściskała mnie.
Była bardzo ładną dziewczyną o owalnej twarzy i silnie czerwonych, gęstych włosach. W ogóle jej ulubionym kolorem była czerwień. Praktycznie zawsze ubiera się tylko w ten jeden kolor. Teraz miała na sobie baleriny i bordowe rurki. Na górę zarzuciła jasny sweterek i ciemne rękawice bez palców(wiadomo w jakim odcieniu). Jedyną rzeczą, która wyróżniała się w tej monotonności kolorystycznej to czarne okulary o grubych oprawkach, których nie zdejmowała. Karolina naturalnie była brunetką, ale każdy jej powie, że w takich rudych falach jest jej o niebo lepiej. O! Zapomniałam również dodać, że ma bardzo sympatyczny i uroczy uśmiech, choć to bardzo przebiegła i mściwa dziewczyna. Jak i również kreatywna! Karolina zajmuję się wszystkim co jest związane z kreatywnością: malarstwem, projektowaniem domów i wnętrz, szyciem zabawek, tworzeniem ozdób świątecznych i okazjonalnych jak i robieniem przepięknych bukietów. Tak w ogóle to ona pracuje w kwiaciarni. Ma na imię Karolina, jak już mówiłam, ale większość nazywa ją po prostu Czerwona, a dlaczego, to wyjaśniłam już wcześniej. Podsumowując, jest moją przyjaciółką od wielu, wielu lat.
Usiadłam obok niej i zabrałam się do jedzenia mojego ciasta borówkowego, a widząc, że Karolina wystukuje coś na klawiaturze swojego laptopa, zapytałam:
– Co robisz?
– Dopracowuję mój projekt. Wiesz, ostatnio dostałam propozycję od bardzo znanej firmy na zaprojektowanie nowego centrum handlowego, a nawet parku obok niego! Dasz wiarę? – uśmiechała się do mnie. Karolina była bardzo, ale to bardzo, uwierzcie mi, żywą i energiczną osobą, więc zaraz zacznie się jej paplanina z prędkością światła, a ja pod koniec po prostu przytaknę, większości oczywiście nie rozumiejąc - Spójrz! – obróciła ekran przenośnego komputera w moją stronę – Myślałam, że tutaj może być wejście, od strony ulicy Boruczanej. W końcu są tam dwa przystanki, a ludziom będzie łatwiej kiedy będą mieć główne drzwi naprzeciw, prawda? Na dodatek blisko zarówno do przystanku autobusowego jak i postoju taksówek. Rozmyślałam też nad tym, aby nie poprosić ich o dodatkowy przystanek obok bocznego wejścia. Tak, to byłoby dobre – a teraz zaczęła tłumaczyć i jednocześnie głośno myśleć – W środku ma być trzysta czterdzieści sklepów…
– Wow… Sporo! – przyuważyłam.
– …z czego prawie połowa to restauracje i mniejsze bary. Wiesz, McDonald, KFC, Wedel, pizzerie i wiele innych. Może nie uwierzysz, ale te wszystkie trzysta czterdzieści sklepów to tylko mała cześć, która zdołała się zakwalifikować do tego centrum. Nawet sobie nie wyobrażasz ile oni dostali ofert! No, ale tyle sklepów to aż nadto. Uważam, że to idealna liczba. Będzie tam wszystko! Do wyboru do koloru. A co do kolorów, to myślałam o czymś takim przyjemnym. Może błękit… Tak, chciałabym żeby przeważał tam błękit, ale spokojnie, nie może być tak mdło z jednym kolorem, więc dodam tam prawie całą tęcze. Niebieski szybko znudziłby się – i kto to mówi o mdłości jednego koloru? – Tak samo jak w parku. Tam dam mały plac zabaw i wielki, gigantyczny ogród – o! Kolejna faza: gestykulowanie – Nie powiedziałam ci najlepszego!
– Stop! Czy mogę coś powiedzieć? – podniosłam niepewnie rękę jakbym zgłaszała się w szkole.
– Oh, wybacz. Po prostu jestem podekscytowana całym tematem. Dawno nie trafiła mi się taka okazja – powiedziała z prędkością światła.
– Właśnie o to chciałam się zapytać. Czy to jest już pewne, że projekt przekazują tobie?
– Tak! – wierciła się w fotelu – Z początku konkurowałam z takim jednym Gustawem ze Szwecji. Swoją drogą, rzadko spotykane imię, nie? Wracając, myślałam, że to na jego barkach spocznie projekt, bo robił już wcześniej takie centra i w ogóle, ale znajoma mnie poleciła i naprawdę nie wiem co im tam naopowiadała, że wybrali mnie, z tak niewielkim doświadczeniem w tak ogromnych przedsięwzięciach. Ale bardzo się cieszę!
– To z chęcią ci pogratuluję i dziś to ja stawiam! Raduje się wraz z tobą – powiedziałam – Dawno nie dostałaś tak dobrze płatnego zlecenia. Z tej okazji wypij ze mną – podniosłam swój kubek kawy i stuknęłam z jej sorbetem truskawkowym – Tak w ogóle to gdzie to centrum ma się znajdować?
– Oh, no wiesz, yhm… – myślała jak mi to wytłumaczyć – Kiedy masz skrzyżowanie na Zielonej, to jedziesz w prawo, a naprzeciwko masz sklep i za tym sklepem są takie domki, a za tymi domkami puste pole. I to będzie tam.
– To dosyć niedaleko! Wręcz pod samym nosem – zdziwiłam się.
– Dla ciebie tak, ale ja będę musiała dojeżdżać autobusem.
– Racja – zapomniałam gdzie mieszka.
– Wiem, że dużo gadam, więc teraz ty opowiedz, co u ciebie.
Ja najwyżej dokończę później – wyskoczyła.
– Wczoraj odwiedziłam bliźniaczki.
– Tak? Kurczę, dawno ich nie widziałam. Jak teraz wyglądają? – wzięła łyżkę sorbetu.
– Są jeszcze piękniejsze odkąd ostatnio pokazywałam ci ich zdjęcia.
– Mhm! – odłożyła pucharek – Masz jakąś aktualną fotkę?– Niestety nie, ale następnym razem ci przyniosę.
– No, ja myślę! – zagroziła mi łyżeczką – I zanim zapomnę, przyjdź jutro na spotkanie. Mamy „imprezkę” całej paczki. I Konrad będzie!
– Konrad? A co go z powrotem przywiało? – zapytałam zaskoczona. Aż odłożyłam kawę.
– Nie wiem. Po prostu niedawno wrócił i powiedział Kaśce, żeby wszystkich zwołała, bo żeśmy się długo nie widzieli. To co? Będzie tam również Maja i Kamil. I w ogóle będą wszyscy. Tylko ciebie brakuje.
– Pewnie, że wpadnę! – odpowiedziałam – A tak wracając do tematu „co u mnie”, to pamiętasz pana Tadzia, o którym ci opowiadałam? Pracuję u niego.
– Yhym.
– To słuchaj, mają z żoną czterdziestą ósmą rocznicę i szykuje jej tygodniowy urlop w górach. Cały sklep będzie na ten czas pod moja opieką
– To świetnie! Będziesz mogła się wykazać… Ale w sumie, co to dla ciebie? Oni cie i tak już długo znają i chyba ufają, prawda? Swoja drogą to takie romantyczne! – zachwyciła się – Jeju! Ja też chciałabym, żeby mój chłopak zabrał mnie na tygodniowy urlop w góry, albo gdzieś za granicę. Ah – rozmarzyła się.
– Najpierw, to ty znajdź chłopaka, a nie uganiasz się za marzeniami! – zaśmiałam się.
– Oh, ty! – obrzuciła mnie cukrem.
Wydawnictwo Psychoskok