Psikusy Tigusa - Maria Cecylia Rajchel - ebook

Psikusy Tigusa ebook

Maria Cecylia Rajchel

4,0

Opis

Gdy jest Ci tak smutno, że już bardziej być nie może, zajrzyj do Tigusa, psa rasy Beagle, oraz jego przyjaciół!

Przygarną Cię bez mrugnięcia powiek i… odkryją swój świat. Posiedzisz z nimi na strychu, a może nawet na samym czubku dachu, wpadniesz na chwilę do piwnicy i drewutni. Zabiorą Cię nad rzeczkę i do ciemnego lasu. Zaproszą na pokaz mody i mecz piłkarski w swoim wydaniu.

Nauczą Cię ciepłej przyjaźni i wciągną w wybryki i szaleństwa, którymi raczą się od rana do wieczora, narażając czasem na szwank nerwy ukochanych właścicieli.

Natychmiast staniesz się ich przyjacielem, a Tigus-Migus, nieodłączni Piksel i Diksel, Bigos, Belfegorek oraz kot Agrest, koza Miza i sympatyczna koreańska rodzina kun nie dadzą Ci się nudzić ani sekundy!

Zapomnisz o złym nastroju. Poczujesz się szczęśliwy, a może najszczęśliwszy na świecie – przy okazji trochę pękając ze śmiechu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
2
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AleksandraAK

Całkiem niezła

Nie jest najgorsza, ale ciężko czyta z tymi niepotrzebnymi wstawkami w nawiasach.
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Maria Cecylia Rajchel

Ilustrował E. Lutczyn

Strona redakcyjna

Redakcja: Dominika Krokowska

Korekta: Katarzyna Czapiewska

Ilustracje: Edward Lutczyn

Okładka: adaptacja projektu Edwarda Lutczyna przez Krzysztofa Szymańskiego

Portret: Maria Cecylia Rajchel

Skład: Monika Burakiewicz

© Maria Cecylia Rajchel i Novae Res s.c. 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-7722-693-3

NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE

al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

Konwersja do formatu EPUB/MOBI:

Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com

PSIKUSY TIGUSA

czyli... pamiętnik pisany przez najpiękniejszego psa na świecie (tzn. mnie).

Odkopany pod czwartą tują z lewej strony – zeszyt nr 2.

Zeszyt nr 1 zaginął i nie dowiecie się niestety, co było w nim napisane (zapomniałem, gdzie go zakopałem). Bardzo przepraszam!

Tajne przez Poufne

Broń Boże nie rozpowszechniać!!

Tylko dla wtajemniczonych, wszystkich kochicieli zwierząt (a zwłaszcza psów)!

PS

Kocham wszystkie zwierzątka i wszystkich ludzi (takich, którzy się podlizują to nie za bardzo). A najbardziej kocham Moich!

PPS

Adresu mailowego jeszcze nie mam, ale spodziewam się wkrótce. Numer komórki gdzieś miałem, ale zgubiłem. Wybaczcie!

PPPS

Zapomniałem Wam powiedzieć, że jestem beaglem. Po stokroć przepraszam!!

•••

Po powrocie z wakacji.

Cześć! To ja, Tigus-Migus! Wróciłem do domu po wakacjach razem z Moimi (nie wiem, czemu Moi mówią odwrotnie, że to niby oni wrócili ze mną?). Muszę wam opowiedzieć, co się stało. Nie, nikt ich nie okradł i wszystko w porządku w domu, ale jak już byliśmy na miejscu (Moi byli zajęci rozpakowywaniem całego dobytku), musiałem sprawdzić, co słychać w okolicy. I wyobraźcie sobie – czuję obcy zapach. No to ja za nim! Biegam sobie raz w prawo, raz w lewo, bo strasznie kluczył i nie chciałem go zgubić w trawie, aż nagle stanąłem jak wryty. Nie uwierzycie! Na moim ukochanym miejscu, gdzie zawsze się opalam, siedzi sobie koczis i spokojnie mi się przygląda. Wcale nie miał zamiaru uciekać, chyba wyczuł we mnie dobrą duszę. Coś mi nie pasowało, więc podszedłem jeszcze trochę, żeby sprawdzić, czy nie jest chory (albo nie wiem). Wyglądał śmiesznie. Podniósł się na całą swoją kocią wysokość i zobaczyłem, że ma strasznie długie i cienkie łapki. Włosy sterczały mu we wszystkie strony i wyglądał jak agrest.

– Czyj ty jesteś? – spytałem.

Popatrzył ponuro i prychnął.

– Niczyj! Co się głupio pytasz, nie widzisz? Nie siedziałbym tutaj, gdybym był czyjś! – odpowiedział niegrzecznie. Zrobiło mi się go żal, ale poczułem, że będę mieć kłopoty. – Fajnie tutaj! – dorzucił jeszcze, wcale się nie przejmując. – To twój dom? Od dzisiaj będzie też moim – dodał bezceremonialnie (patrz: śluby, pogrzeby, ale – „bez”).

Oj, niedobrze! – pomyślałem. – Chcesz tu zostać? – powiedziałem do koczisa, chcąc zyskać na czasie. Ziewnął przeciągle i niedbale rzucił w przestrzeń pomiędzy nami:

– Zastanowię się, na razie chce mi się spać. – Ziewnął jeszcze raz i zwinął się w kłębek, nie patrząc w moją stronę. A to historia! Tak mnie zamurowało, że nie mogłem się ruszyć z miejsca. Tego jeszcze brakowało! Ale ponieważ zaimponował mi swoją odwagą, zostawiłem go w spokoju i wycofałem się z powrotem do domu. Jedno było pewne, nie był to zwyczajny koczis!

PS

Muszę się zastanowić, co dalej robić. Może Moi go zauważą? Ale się porobiło!

•••

Wcześnie rano.

Powiem wam, że z wrażenia nie mogłem zasnąć. Nigdy mi się to wcześniej nie zdarzyło, więc jestem dzisiaj niewyspany. No nic! W nocy wstałem po cichutku i patrzyłem przez okno, zastanawiając się, czy zobaczę Agresta – tak go roboczo nazwałem – ale nic nie widziałem, bo było ciemno. Nie chciałem budzić Mojego, bo był okropnie zmęczony po podróży, więc odłożyłem sprawę do rana. Musiałem się trochę pomęczyć, żeby ściągnąć go z łóżka, ale jak w końcu otworzył mi drzwi, szybko pobiegłem sprawdzić, czy zobaczę Agresta na starym miejscu.

– OK! Nie ma go. No to problem z głowy!

Gdy już odchodziłem, usłyszałem zaspany głos Agresta:

– Zjadłbym coś, bo od wczoraj nic nie przekąszałem (szukaj: restauracje, bary). – Siedział na dachu naszej drewutni i przeciągał swoje chude łapki. – Gdzie masz swoją miskę albo coś w tym rodzaju? Myślę, że się ze mną podzielisz? – Lizał futerko, nie patrząc na mnie. Zrobiło mi się głupio, bo przecież nie wypadało odmówić głodnemu.

– Zaraz będzie śniadanie – powiedziałem naj-uprzejmiej, jak umiałem. Trochę mi to było nie w smak. Nie wiedziałem, czy wystarczy jedzenia dla nas dwóch, ale przyszło mi do głowy – jak później zobaczycie, wcale nie miałem racji – że taki mały koczis niewiele je. Agrest zauważył moją minę i dodał jeszcze:

– Myślę, że się dogadamy. Prawda? – Przekręcił się w drugą stronę i zaczął lizać ogon.

Będzie problem! – pomyślałem, wchodząc do domu. Przecież nie wyniosę mu swojej miski na zewnątrz, bo Moi by pomyśleli, że zwariowałem albo że jestem chory. Co tu robić? W końcu doszedłem do wniosku, że muszę zaprosić Agresta do domu. Moja też czasem zapraszała swoich gości do środka, nie wynosiła im niczego przed drewutnię. Chyba przyznacie mi rację? Teraz muszę się skupić na tym, żeby nie zjeść wszystkiego od razu i zostawić trochę dla Agresta.

PS

Na razie pa! Napiszę później, jak sobie poradziłem, ale chyba dopiero jutro.

•••

Jutro.

Ale była heca wczoraj, mówię wam! Gdy Moi wreszcie wyszli do pracy, zawołałem Agresta, żeby wskoczył do domu przez okno. Wcale nie musiałem go namawiać, bo właśnie tam czekał, mrużąc swoje zielone oczy. Zeskoczył zgrabnie i od razu skierował się w stronę mojej miski.

– Mało tego! Myślałem, że Twoi są bardziej hojni!

Dyskretnie przemilczałem, bo tak naprawdę to ja nie jestem hojny (czytaj: gość z klasą lub z kasą), a Agrest już zajadał powoli moje jedzonko, wyraźnie się nim delektując (tak mam zawsze, kiedy zjadam kiełbaskę). Gdy wreszcie skończył, oblizał sobie pyszczek. Zobaczyłem, że miał podobny języczek do mojego, tylko mniejszy.

– Gdzie masz mleko?

Jakie mleko?! – pomyślałem. – Mam tylko wodę!

– Do chrzanu! – powiedział Agrest. – Nie wiesz, że koty piją mleko!?

Poczułem wyrzut w jego głosie. Napił się trochę mojej wody, rozpryskując ją dookoła.

– Myślę, że zorganizujesz je na jutro.

Ale wymagania! – pomyślałem, ale nie chciałem być niegrzeczny, więc powiedziałem, że się postaram, tylko nie wiem, czy mi się to uda.

– Jak to? Jeszcze ich nie wychowałeś? – Agrest był wyraźnie zdziwiony.

Tego już było za wiele!

– Kocham Moich, a oni mnie, i nie muszę nikogo wychowywać! A ty, jak ci się nie podoba, możesz sobie znaleźć inny domek!

– Nie o to chodzi! Nie mam nic przeciwko Twoim, ale nie chcę jutro głodować. – Agrest wcale nie przejął się moją aluzją (to taki sygnał). – Wykombinuj trochę mleka, będę ci wdzięczny. – Zaczął mruczeć i się przymilać, jakby chciał mnie udobruchać. – Nie gniewaj się już na mnie, miałem tylko straszną ochotę na mleko. – Siadł na środku pokoju i znowu zaczął się lizać. – Jak skończę, to się pobawimy, dobra?

Odpowiedziałem, że się zgadzam, bo zdaje się nie miałem innego wyjścia i w sumie to byłem bardzo ciekawy, w co bawią się koczisy. Trwało to chwilę, nim Agrest skończył swoją toaletę, bo przyłożył się do tego wyjątkowo ambitnie. Naliczyłem, że buzię oblizał czterdzieści trzy razy, a łapki po dwadzieścia sześć na każdą. Brzuszek trochę mniej, ale uzbierało się ze dwadzieścia. Wcale się nie przejmował, że czekałem na niego.

– Już kończę – stwierdził i zabrał się za ogon. W tym tempie to potrwa do wieczora, a już na pewno do powrotu Moich.

– Pójdę się zdrzemnąć – powiedziałem do Agresta, ale on właśnie skończył.

– Ty się nie myjesz? – zapytał z wyraźnym niesmakiem i wyprostował się na chudych łapkach.

Udałem, że nie słyszę, bo doszedłem do wniosku, że nie będę się tłumaczył przed koczisem.

– Chodź! Pokaż mi swoje królestwo. – Agrest właśnie wchodził na schody prowadzące na górę do sypialni. Gdy weszliśmy do pokoju Mojego, od razu wskoczył na łóżko. – Tutaj śpicie? – Czytał mi w myślach, chociaż wcale mu o tym nie wspominałem.

– Skąd wiesz?

– To się rozumie, że łóżko jest do spania! – Agrest najwyraźniej zaakceptował (no dobra, polubił) to miejsce, bo bezceremonialnie położył się na poduszce i zaczął mruczeć. Oj, niedobrze! Żeby tylko Mój tego nie zauważył, bo zawsze śpię w nogach.

– Zejdź z poduszki, to coś ci pokażę! – wymyśliłem naprędce, ale dalej nie wiedziałem, co mu pokazać, więc zacząłem kręcić się wokół swojego ogona.

– Może być! – powiedział Agrest i wskoczył na parapet.

PS

Opowiem wam jutro, co było dalej, bo się okropnie rozpisałem i boli mnie już łapka.

PPS

Muszę się zastanowić, jak skombinować (szukaj: sporty wyczynowe) mleko dla Agresta. Pa!

•••

W nocy.

Piszę to w nocy, więc wybaczcie, że będzie napisane niewyraźnie i może jedno na drugim (nie widzę dobrze po ciemku). Muszę wam powiedzieć, że teraz nie będę miał czasu w dzień. Jak nie było Agresta, a Moi zostawali w pracy, zawsze wykroi-łem jakąś chwilę. Teraz to co innego. Nie chcę na razie nic mówić Agrestowi, że piszę pamiętnik, bo się za krótko znamy. Wczoraj, jak Moi wrócili, na szczęście nic nie zauważyli. Co prawda dziwili się, że ciągle jestem głodny, a potem nie zjadam do końca. No i tym sposobem udało mi się zamelinować trochę jedzonka dla Agresta. Gorzej z mlekiem, chyba będzie się musiał obyć smakiem, bo dalej nie mam pomysłu. Czasem Moja przynosi je w siatce, ale zaraz potem chowa do lodówki. No nic! Zobaczę później. Tymczasem opowiem wam, jak się fajnie bawiliśmy wczoraj z Agrestem. W życiu nie przypuszczałem, że koczisy tak umieją skakać. Kazałem mu nawet pokazać łapki od spodu. Chciałem sprawdzić, czy nie ma tam przyczepionych sprężynek, ale nie miał. Potem próbowaliśmy skakać razem, bo Agrest obiecał mi, że mnie też nauczy – w podzięce za śniadanie. Zeszło nam do południa. Trochę się zmachałem i położyłem się „na Małysza”, a on mnie obserwował.

– Super! – powiedział. – Nie umiem tak. – Próbował wyciągnąć łapki do tyłu, ale raz wyciągał jedną, raz drugą.

– Widzisz! To nie jest takie proste! – Popatrzyłem z dumą na Agresta.

– A ty nie umiesz wskoczyć na stół – nie dawał za wygraną. – Ale wszystko przed tobą – uśmiechnął się pod wąsem.

– Nawet gdybym umiał, to i tak bym nie wskoczył, bo mi nie wolno. Moi nie pozwalają.

– A mnie wolno! – powiedział i spokojnie wskoczył na stół.

– Co cię opętało!? – krzyknąłem do Agresta i zagroziłem, że nie będę się z nim bawił, a jedzonko zjem sam. Podziałało.

– Dobrze! – powiedział i przeskoczył na regał z książkami, tam gdzie Mój trzyma encyklopedię (patrz: encyklopedia). Nie muszę wam mówić, że się trochę wściekłem, więc zacząłem go gonić, ale on nic sobie z tego nie robił. Z regału wskoczył na kredens, a potem jeszcze na karnisz, lustro i toaletkę.

– Zawsze się tak bawisz? – spytałem, gdy wreszcie wylądował na ziemi.

– Niee!

Czułem, że nie chce o tym opowiadać, ale nie odpuszczałem.

– Powiem ci, ale nie mów nikomu – wydukał wreszcie. – Nigdy nie miałem swojego domu, a tu jest tak fajnie!

– Co to znaczy, że nie miałeś swojego domu? To gdzie mieszkałeś?! – Nie chciało mi się wierzyć, że można nie mieć domu.

– Mieszkałem w takim schronisku dla niekochanych zwierzątek, ale to nie był żaden dom – dodał i wyraźnie posmutniał. – Tutaj to co innego. Nigdy nie miałem, jak ty to nazywasz, „Moich”. W końcu wybrałem wolność i uciekłem stamtąd, bo i tak byłem sam. Pomyślałem, że znajdę sobie przyjaciół i nie potrzebuję łaski.

Nie chciałem dłużej męczyć Agresta, żeby nie pomyślał, że jestem wścibski (to takie podglądanie od środka).

– Dobra, zostańmy przyjaciółmi! Tylko musisz trochę inaczej się zachowywać. Moi nie lubią, gdy jestem niegrzeczny – dodałem, żeby się usprawiedliwić. – No to sztama?

Podszedł do mnie i mnie polizał.

– Sztama!

I tak Agrest został moim przyjacielem.

PS

Fajnie jest mieć przyjaciela. Bardzo się cieszę! (Ale nie będę się tym teraz chwalił).

PPS

Na razie Agrest śpi w drewutni, ale mówi, że mu to nie przeszkadza. Na wszelki wypadek zostawiam mu otwarte okno, żeby sobie wskoczył, jakby zmarzł w nocy. Pa!

•••

Następnego dnia, a właściwie późno wieczorem.

Cześć, kochani przyjaciele! Bardzo się cieszę, że Agrest wybrał nasz domek, a ja mam nowego kumpla, Tigus nr 2 też jest zadowolony (to ta psia zabawka, którą dostałem pod choinkę), ale Agrest to zupełnie co innego. Wcale się nie przejmuję, że ktoś mógłby się śmiać ze mnie dlatego, że moim przyjacielem jest koczis. Zresztą, ja też wcześniej bym tego nie wymyślił. Zastanawiam się teraz usilnie, jak to zrobić, żeby Moi też go pokochali. Może uda się to jakoś załatwić, bo wcześniej mieli koczisa – noszę przecież jego imię – więc chyba nie będzie to takie trudne?

PS

Nie muszę wam chyba mówić, że od tej pory moje życie zmieniło się zupełnie. Jak mi nie wierzycie, to znajdźcie sobie przyjaciela, a sami się przekonacie, jak to jest.

•••

Za kilka dni.

Znowu piszę nocą, ale chyba już tak będzie, bo w ciągu dnia nie ma mowy o pisaniu, tak jesteśmy zajęci zabawą i różnymi rzeczami, o których właśnie chcę wam opowiedzieć. Więc wczoraj, jak tylko Moi zamknęli drzwi za sobą, sprytnie wyczaiłem, gdzie trzymają zapasowe klucze. Co prawda Agrest wskakuje przez okno, ale ja się nie przecisnę (chyba muszę się trochę odchudzić, co nie będzie trudne przy niesłabnącym apetycie mojego przyjaciela). No więc zawołałem go, żeby wpadł na śniadanie. Wcześniej dogadałem się z nim, żeby nie przychodził, jak jeszcze Moi będą w domu. Ale do rzeczy! Agrest zabrał się do jedzenia, a ja grzecznie przełykałem ślinkę.

– Co będziemy dzisiaj robić? – zapytałem, gdy wreszcie wylizał moją miseczkę. – Może zwiedzimy okolicę?

Popatrzył na mnie i zauważyłem, że mruży swoje jedno zielone oko.

– Pokażesz mi sąsiadów i zobaczymy, co w trawie piszczy?

– A co ma piszczeć?

– Jak nie wiesz, to najwyższy czas posłuchać – odpowiedział i wskoczył na ladę w kuchni. – Bardzo ci dziękuję! – Agrest wsadził łebek do garnka i usłyszałem tylko równomierne chlipnięcia. – Jak ci się udało wykombinować mleko? I nawet jest ciepłe. – Popatrzył na mnie z podziwem, aż zrobiło mi się miło, chociaż nie miałem w tym specjalnego udziału. Głupio mi było się przyznać, że nic nie wykombinowałem, a Moja specjalnie je tam zostawiła, żeby wystygło.

– Tak jakoś wyszło – mruknąłem skromnie.

– Dobra, to idziemy, umyję się później. – Wyskoczył na parapet i zeskoczył do ogrodu.

– Zaraz, a ja? Nie przecisnę się przez tę szparę!

– Nic się nie bój! – usłyszałem z oddali. – Rozpędź się i skocz na drzwi – mówił bardzo zdecydowanym głosem. – A ja coś wymyślę! Nie martw się, mam swoje sposoby – dodał jeszcze porozumiewawczo. – Zaraz zobaczysz, tylko musisz mi trochę pomóc.

– Poczekaj, wiem gdzie są klucze! – powiedziałem, ale Agrest chyba tego nie usłyszał, bo wrzasnął:

– Teraz!

Rozpędziłem się z całej siły i wylądowałem w pierwszej chwili na drzwiach, a zaraz potem turlałem się po trawniku przed domem. Gdy oprzytomniałem, zobaczyłem Agresta wiszącego przednimi łapkami na klamce.

– Już?! – krzyknął wesoło. – Widzisz! Udało się! No to w drogę.

– Skąd wiedziałeś, że nie zamknęli drzwi na klucz?

Agrest popatrzył na mnie z wyższością.

– E tam! Opowiem ci po drodze.

Gdy minęliśmy róg ogrodu, stanął na chwilę i zaczął mi się dziwnie przyglądać. – Przecież ci mówiłem, ale ty jak zwykle nie słuchasz. – Podniósł dumnie ogon i, nie odwracając się, zaczął nim machać tuż przed moim nosem. – Ma się swoje sposoby! Jak mieszkałem w tym schronisku, czy przytułku, miałem starszego kolegę, kota po przejściach, co niejedną mysz miał na sumieniu. Zresztą, miał przezwisko, które mówiło samo za siebie, nazywał się Mysinor-Zwiedzacz. On mnie nauczył dużo praktycznych rzeczy, między innymi właśnie tego.

– To znaczy czego?

– No właśnie – jak zrobić, żeby nikt nie mógł zamknąć-otworzyć drzwi.

– Zdecyduj się, Agrest. Zamknąć czy otworzyć?

Agrest popatrzył na mnie ze zdziwieniem.

– Przecież mówię wyraźnie – to jedno i to samo. Popatrz! Jak nie otworzysz, to nie musisz zamykać, a jak nie zamkniesz, to po co otwierać?

Muszę wam powiedzieć, że ten Agrest to nie lada spryciarz i musiałem się dłuższą chwilę zastanowić, żeby wreszcie przyznać mu rację. Przyjął to jako oczywistość i poszliśmy dalej. Po dłuższej chwili uzmysłowiłem sobie, że jednak nie zdradził mi sekretu z naszego podwórka (tzn. z naszych drzwi).

– Kto tutaj mieszka? Taki sympatyczny domek, trochę podobny do naszego – zapytał.

Dyskretnie przemilczałem, że ten domek jest podobny do mojego, bo nie jestem drobiazgowy i nie chciałem opóźniać naszej wycieczki.

– Tu mieszka bardzo miły czarny pudelek, ma na imię Belfegor, chociaż jego pani woła na niego Upiorek, czy jakoś podobnie. Ja osobiście bardzo go lubię, chociaż jest strasznym narzekaczem i gadułą. Zna wszystkie plotki z okolicy, ale zawsze coś przekręci i potem musi to odszczekać. Więc nieraz szczeka całą noc i wszyscy się wściekają, bo nie mogą spać. Kiedyś Upiorek--Belfegorek pobiegł na łąki, żeby zobaczyć, co słychać w okolicy i, jak wracał, przystanął nawet pod naszą bramą, ale Moi nie chcieli go wpuścić, bo trochę się bali i mówili, że przypomina im małego diabełka.

Agrest przysłuchiwał się tym moim wywodom z wielkim zainteresowaniem. Od czasu do czasu przysiadał i lizał się z rozmachem w różne miejsca, jakby chciał równocześnie myć się i słuchać. Poszliśmy jeszcze kawałek, kiedy Agrest coś zwęszył i gwałtownie skręcił w kierunku okolicznego płotu. Stanąłem jak wryty, gdy zaczął przeciskać się pomiędzy sztachetami.

– Agrest, nie rób tego, bo możesz potem żałować! – krzyknąłem.

– A niby dlaczego? – Odwrócił tylko łebek w moją stronę.

– Tam mieszka bardzo niesympatyczny brytan, chociaż imię na to nie wskazuje. – wyjaśniłem.

– A jak on się nazywa? – Mój przyjaciel zamarł w pół ruchu z lewą łapką podniesioną do góry. Wiedziałem, że to pytanie to tylko gra, bo natychmiast wyczułem, iż wstydzi się przyznać, że się boi.

– Nazywa się Miodek i jest mastifem, który słabo nawiązuje przyjaźnie. Powiem więcej, wszyscy moi koledzy go unikają i Belfegorek nawet ostatnio mówił, że ten Miodek jest antypiestyczny.

Agrest wykonał zręczny manewr i wycofał się z powrotem na drogę.

– Widocznie miał zły przykład albo ktoś mu zrobił krzywdę. Wiesz co, Tigus, nie będziemy się tym przejmować, są tu na pewno jeszcze inne sympatyczne zwierzątka – stwierdził i poszliśmy dalej.

Kończę na dziś, bo jest już strasznie późno i okropnie chce mi się spać.

Jutro napiszę, co nam się przydarzyło dalej.

Pa!

•••

Niestety dopiero za kilka dni (lub nocy).

Chciałbym wam skończyć, co było dalej, ale wcześniej muszę niestety nadmienić, acz z wielkim niesmakiem, że Moi chyba coś wyczuli (czytaj: niuchanie, wąchanie itp.). Dostałem burę za rozlane mleko i za to, że drzwi nie chciały się zamknąć. Co prawda Mój mnie bronił i mówił, że to przeciąg te drzwi otworzył, ale Moja nie chciała w to uwierzyć. Mnie nie ma. Udałem, że źle się czuję i grzecznie poszedłem spać wcześniej, na głodnego. Potem tak mi burczało w brzuchu, że Mój nie mógł zasnąć, więc się zlitował i dał mi trochę psich chipsów na talerzyk (strasznie jestem ciekawy, czy lubicie takie chipsy), ale nie o tym chciałem pisać. Więc na czym to ja skończyłem? Aha, już sobie przypomniałem – skończyliśmy na tym, że poszliśmy dalej. Agrest przystawał przy wszystkich dom-kach, obok których przechodziliśmy, i cierpliwie wysłuchiwał moich opowiadań o ich mieszkańcach.

– Tutaj – mówiłem – mieszkają króliczki. – Nie znam ich osobiście, bo siedzą w takich śmiesznych budach i trudno jest tam podejść. W ogóle to one nie mają chyba czasu na żadne rozmowy, gdyż ciągle ruszają buzią i chyba są z tego zadowolone, bo bez przerwy przytakują sobie nosem. Nie mam nic przeciwko królikom, ale wolę psy. – Agrest popatrzył na mnie przeciągle, więc szybko dodałem: – I koty, oczywiście takie sympatyczne jak ty.

– Nie podlizuj się, tylko tak mówisz – powiedział Agrest.

Okropnie tego nie lubię, ale tak wyszło i musiałem się przemóc.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że przyjaźń takiego kota jak ja i takiego psa jak ty może być trudna – odparł.

– Co masz na myśli, mówiąc „takiego”? – zadałem mu pytanie, bo poczułem, że coś chce mi powiedzieć, ale nie wie, jak to zrobić.

– To proste, ty jesteś wypieszczony i dobrze wychowany, a ja jestem podrzutkiem. Mnie nigdy nikt nie kochał, ani o mnie nie dbał. – Poruszał nerwowo wąsami i zauważyłem, że mówił to z wyraźnym wysiłkiem. Zrobiło mi się przykro.

– Agreścik, nie martw się, ja bardzo cię lubię, i wydaje mi się, że to jest tylko kwestia czasu, a Moi też cię polubią, a nawet pokochają – powiedziałem.

– Tak uważasz? – Podszedł do mnie i polizał po łapce, wyprostował ogon, po czym poszliśmy dalej. Opowiedziałem mu historię związaną z moim imieniem i o tym, jak Moja kochała swojego Kyszura--Myszura.

– A przecież mówiłeś, że nazywał się Tigus, jak ty?

– Tak, ale Moja zawsze wymyśli coś innego, żeby się nie nudziło.

Agrest wyraźnie się rozchmurzył i tak mi się zdawało, że nawet zaczął mruczeć z zadowolenia. Doszliśmy jeszcze kawałek i już z daleka usłyszeliśmy donośne szczekanie.

– To Bigos, bardzo sympatyczny wyżeł, tylko szczeka na cały głos i wydaje się, że jest bardzo groźny, ale to poczciwe psidło. Przyjaźnimy się od dawna, ale ty lepiej nie podchodź za blisko.

Tym razem Agrest nie dyskutował, tylko grzecznie przykucnął w trawie, a ja pobiegłem przywitać się z Bigosem. Nie chciałem zostawiać Agresta zbyt długo samego, więc tylko nadmieniłem Bigosowi, że się spieszę, a kiedyś mu opowiem wrażenia z wakacji, bo był bardzo ciekawy.

Kończę na dziś. Zastanawiam się, czy powiedzieć Agrestowi o pamiętniku.

PS

A wy, jak uważacie?

Pa!

•••

Wcześnie rano.

Niestety nie mogłem spać, bo Belfegorek i Bigos ujadali całą noc na zmianę, jak jeden skończył, to drugi zaczynał, a efekt był taki, że teraz oni śpią, a ja nie. No więc zabrałem się za pisanie, bo co mi zostało? Moi też chyba długo nie wstaną z łóżek, bo nie mogli wytrzymać i założyli sobie takie klapki na uszy. Muszę wam powiedzieć, że długo myślałem nad tym, co mówił mi Agrest o swoim dotychczasowym życiu, i doszedłem do wniosku, że miałem szczęście i trafiłem na Moich. A co by było, gdybym to ja był na miejscu Agresta? Lepiej nie myśleć, bo mi skórka cierpnie na karku. Wymyśliłem chytry plan. Postanowiłem, że zrobimy tak: umówimy się z Agrestem, że kiedy Mój weźmie mnie na spacer, to tak niby przez przypadek on, czyli Agrest, też pójdzie. Oczywiście będzie szedł w bezpiecznej odległości, ale tak, żeby Mój go zauważył. A jak wrócimy z powrotem, to jestem pewien, że Moja już nie wypuści Agresta z domu. Chyba dobry plan? Strasznie jestem ciekawy, czy nam się uda. Kiedy Agrest już zamieszka razem ze mną w domu, to będzie zupełnie co innego. Będą o niego dbać i kupować mu różne rzeczy (np. nową miseczkę i nie będzie musiał jeść z mojej). Pomyślałem też, że przydałaby mu się wizyta u mojego ukochanego weterynarza (to tacy lekarze, którzy bardziej kochają zwierzęta niż ludzi), bo – jak na mój gust – Agrest jest stanowczo za chudy. Ale jeszcze bardziej zależy mi na tym, żeby nie był taki smutny i nieszczęśliwy. Wymyśliłem jeszcze plan B, gdyby pierwszy pomysł nie wypalił (tzn. jeśli Mój nie zauważyłby Agresta). Liczę trochę na przyjaciela, bo wiem, że ma wspaniałe pomysły, dużo lepsze niż moje. To, że było mu gorzej w życiu, nauczyło go radzenia sobie znacznie lepiej w trudnych sytuacjach. Na razie idę spać, póki Moi się nie obudzą, ale nie wiem, czy z wrażenia zasnę.

Trzymajcie kciuki, żeby się udało. Dobranoc!

PS

Nie powiedziałem wam o planie B specjalnie, żeby nie zapeszyć. Mam go cały czas w głowie i w nogach (czytaj: w łapkach). Pozwalam wam się domyślać. Hi, hi, hi!

•••

Po północy, albo nie wiem.

Słuchajcie, moi zacni przyjaciele! Ale się porobiło, mówię wam! Jak tylko się obudziłem, to od razu pobiegłem do Agresta, żeby mu powiedzieć o moich zamiarach. Przychodzę do drewutni, a Agresta nie ma. Stanąłem przez chwilę, nie wiedząc, co robić dalej, aż tu nagle usłyszałem ciche miauknięcie. Agrest siedział bez ruchu na grządce z kalarepką i wpatrywał się w ziemię.

– Czego tam wypatrujesz? – zapytałem, ale on tylko nerwowo machnął dwa razy ogonem jak wściekły lew.

– Bądź cicho, to coś zobaczysz! – odparł.

Bałem się zapytać, co zobaczę, więc przykucnąłem w pobliżu i również zacząłem się wpatrywać w to samo miejsce, co Agrest, ale nic się nie działo. Co może być ciekawego w ziemi? – pomyślałem.

Agrest zamarł bez ruchu w bardzo dziwnej pozie z jedną łapką uniesioną do góry. Pokazałem mu na migi, żeby położył ją na ziemi.

– Nie mogę, bo jeszcze usłyszy i ucieknie – skomentował mój gest.

– Ale kto?! – nie dawałem za wygraną.

– To coś, co siedzi w ziemi. – Wskazał nosem na kopczyk. Nie wiem, ile czasu to trwało, i już mi się prawie znudziło, gdy nagle ziemia zaczęła się ruszać i czarne zwierzątko wysunęło mordkę.

– Co to? – zapytałem. – Nigdy wcześniej nie widziałem takiego śmiesznego żyjątka.

– To jest kret – powiedział Agrest z miną zwycięzcy. – Trzeba go stąd przegonić, bo zniszczy całą kalarepkę i marchewkę, i wszystko, co Nasz posadził na grządkach.

Tak się przejąłem perspektywą zniszczonych plonów, że nie zareagowałem na to, że Agrest powiedział „Nasz”.

– Czy to znaczy, że kret to wszystko zjada? – zapytałem, a on popatrzył na mnie z politowaniem (takim skrzywieniem pyszczka).

– Nie! On tego nie je, tylko drąży korytarze pod ziemią i podnosi ją do góry, a wtedy rośliny się chwieją, usychają im korzenie i ze zbiorów nici. To trudny przeciwnik, bo nigdy nie wiadomo, gdzie sobie wykopie podziemny tunel (szukaj: Francja, Włochy; w Polsce brak lub są o niebo krótsze) – odpowiedział i rzucił się w miejsce, z którego wyszedł kret, ale ten chyba przeczuł, że nie był tam mile widziany, i dał dyla (szukaj: „Przygody Dyla Sowizdrzała”) z powrotem. Schował się szybciej, niż się pokazał i zauważyliśmy, że ziemia podnosi się, tworząc krętą ścieżkę pomiędzy kalarepkami.

– Pomóż mi! Musimy mu rozkopać korytarz, żeby już tu więcej nie wrócił. – Zaczął rozgrzebywać kopczyki łapkami. – Szybko! – ponaglał, obsypując mnie brudną ziemią.

Gdy zbliżaliśmy się do końca grządki, kret wyraźnie skręcił w kierunku ogrodzenia, co było nam bardzo na rękę (raczej na łapę), bo trochę się zmęczyliśmy.

– Dobra! – powiedział Agrest. – Chyba sobie poszedł.

Usiadłem obok, ale nie wytrzymałem, żeby mu nie zadać pytania:

– Powiedz mi, jak to jest? Czy to znaczy, że są dobre i złe zwierzątka?

– Coś ty! – żachnął się (tutaj: podskoczył do góry na prostych łapkach). – To nie jest tak! Nie ma dobrych i złych, wszystkie zwierzątka żyją zgodnie ze swoją naturą (nie mylić z przyrodą), ale czasem nie wiedzą, że mogą niechcący coś zniszczyć.

– I co wtedy? – zapytałem głupio.

Agrest wcale tego nie zauważył, tylko cierpliwie dalej wyjaśniał:

– Po prostu trzeba dać im do zrozumienia, żeby sobie poszły gdzie indziej, tak jest lepiej dla wszystkich.

– To znaczy, że ten kret nie wróci na nasze grządki? – zapytałem.

– Zobaczymy jutro, czy będą nowe ślady, ale myślę, że dostał odpowiednią nauczkę i więcej się już tu nie pokaże.

Muszę wam powiedzieć, że Agrest kolejny raz mi zaimponował i byłem z niego dumny. Poszliśmy do domu na śniadanie, a po drodze wtajemniczyłem go w moje plany.

– Nieźle! – powiedział. – Ale trochę się boję o całość mojej skóry.

– Nie martw się, już moja w tym głowa, żeby nie spadł ci ani jeden włos z futerka – zapewniłem.

Usiedliśmy przed kominkiem, uzgadniając misterny (szukaj: zegarmistrz lub koronki) plan. Im bardziej zagłębialiśmy się w szczegóły, tym większy podziw malował się na pyszczku Agresta. Nie dawałem poznać po sobie, ale poczułem się niezmiernie dowartościowany (to taka wartość plus). Żeby się tylko udało – pomyślałem, układając się do pośniadannej drzemki.

PS

Na razie pa! Sami widzicie, że tyle się dzieje, iż muszę odsypiać zarwane noce.

•••

Po odespaniu zarwanej nocy.

Pewnie umieracie z ciekawości, czy się udało. Już opowiadam. Gdy tylko Mój wrócił z pracy, uznałem, że jest to najlepszy moment, żeby wdrożyć (tutaj: zaskoczyć Naszego) nasz plan. Wyruszyliśmy z domu. Agrest już czekał w pogotowiu i jak tylko skręciliśmy w uliczkę, którą zawsze chodzimy na spacer, ruszyłem jak z procy do przodu. Ponieważ Mój bardzo nie lubił, gdy go ciągnąłem, spuścił mnie ze smyczy. Podbiegłem w stronę parku i schowałem się w chaszczach. Wtedy Mój jak zwykle zaczął się rozglądać i mnie przywoływać. No i stało się! Agrest już na to czekał i nagle wyskoczył przed niego, miaucząc wniebogłosy. Gdy Mój już podbiegał w jego stronę, żeby zobaczyć, co mu się stało, wypadłem zza krzaków i ruszyłem na Agresta. Oczywiście udawałem, że jestem groźny, ale wiedzieliśmy o tym tylko ja i Agrest. Mój oczywiście nie mógł przypuszczać, że to pozory, więc rzucił się, żeby ratować go z opresji (czytaj: wpadki lub wypadki). Ale było fajnie! Agrest miauczał jak opętany, a ja tak samo na niego szczekałem. Trochę żal mi było Mojego, że się wystraszył, ale czego się nie robi dla przyjaciół. Agrest oczywiście dał się wziąć na ręce. Tylnymi łapkami stanął mu na ramieniu, a przednimi oparł się na głowie i w tej dziwnej pozycji pomaszerowaliśmy z powrotem do domu. Oczywiście całą powrotną drogę udawałem, że jestem wściekłym, zazdrosnym psem, żeby w sercu Mojego wzbudzić litość dla biednego koczisa. Agrest też nie wypadł z roli i od czasu do czasu wydawał z siebie przejmujące dźwięki, które skruszyłyby lody Antarktydy (patrz: atlas geograficzny), a tym bardziej miękkie i dobre serce Mojego. Ciekawy byłem, jak na to wszystko zareaguje Moja. Ale ona przecież bardzo kochała mojego kociego imiennika, więc o to mogłem być spokojny. Jak tylko weszliśmy do domu, natychmiast porwała Agresta, który siedział okrakiem na głowie Mojego, a mnie zamknęła drzwi przed nosem. Odetchnąłem , bo tylko o to nam przecież chodziło. Agrest miał wreszcie kogoś, kto o niego zadba i prawdziwie pokocha.

PS

Od jutra zaczynamy nowe wspólne życie. Liczę na to, że będziemy wszyscy bardzo szczęśliwą rodziną.

PPS

Oczywiście domyśliliście się, że zastosowałem plan B. Bardziej mi się podobał i był skuteczniejszy.

•••

Nie wiem kiedy.

Muszę wam opowiedzieć, co się potem działo, czyli jak zamknięto mi drzwi przed nosem. Byłem ciekawy, jak Agrest został przyjęty, ale tego mogłem się dowiedzieć tylko od niego, a on siedział w środku, i kółko się zamknęło. Obszedłem więc grzecznie dom dookoła i położyłem się na tarasie, podpatrując przez szybę. Zauważyłem, że na środku pokoju zjawiła się kolorowa miseczka, której przedtem nigdy nie widziałem, więc domyśliłem się, że była kiedyś własnością Tigusa-koczisa. Obok stała mniejsza, chyba na mleko. Ponieważ byliśmy po obfitym śniadaniu, Agrest nie kwapił się do jedzenia. Nawet to lepiej wypadło, bo Moi myśleli, że był tak zestresowany, że nic nie może przełknąć. Potem Moja wzięła go na ręce i zaczęła głaskać i pocieszać. Trochę byłem zazdrosny, ale to nic. Dobrze, że został przez nich zaakceptowany. Zastanawiałem się, jak potraktują mnie (dobra, jak mi przedstawią Agresta). Na razie gapili się na niego z głupimi minami, jakby to nie był zwykły koczis, tylko małpa w cyrku. Ale nie zdziwiło mnie to bardzo, ponieważ jeszcze kilka dni temu sam byłem w podobnej sytuacji. Doszedłem do wniosku, że pewnie wszyscy mają właśnie takie miny, gdy im się przydarza coś niezwykłego, a Agrest był niewątpliwie niezwykły.

PS

Jak się dowiecie później, niezwykłość Agresta była jeszcze bardziej niezwykła niż zwykła niezwykłość. Trochę to skomplikowane, ale tak naprawdę będzie.

•••

Znowu nie wiem, kiedy, ale na pewno później.

Musiałem się chyba