Przygoda trzech Garridebów. The Adventure of the Three Garridebs - Arthur Conan Doyle - ebook

Przygoda trzech Garridebów. The Adventure of the Three Garridebs ebook

Arthur Conan Doyle

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

Inne tytuły "Trzej panowie Garrideb" i "Przygoda trzech Garridebów". John Garrideb, radca prawny z Moorville w Kansas, poszukuje ludzi mających to samo nazwisko co on. Odnalezienie ich jest warunkiem odziedziczenia spadku pozostawionego przez innego posiadacza tego rzadkiego nazwiska. Odnaleziony został jeden, Natan Garrideb, zamieszkały w Anglii. Holmes odkrywa, że celem jest wywabienie owego Natana z jego domu. W tej opowieści doktor Watson zostaje ranny.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 57

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Arthur Conan Doyle

 

Przygoda trzech Garridebów

The Adventure of the Three Garridebs

 

 

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

A dual Polish-English language edition.

 

przekład anonimowy 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Sidney Edward Paget (1860-1908), Ilustracja opowiadania A.C.Doyle’a The Adventure of the Reigate Squire (1893), licencja public domain, źródło: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/e9/The_Adventure_of_the_Reigate_Squire_02.jpg

 

Tekst polski według edycji z roku 1926.

Tekst angielski z roku 1924.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-623-1 

 

 

 

Przygoda trzech Garridebów

Mogłoby to być komedją, mogłoby też być tragedją. Jeden człowiek przepłacił to rozumem, ja przepłaciłem upustem krwi, a inny znów jegomość przepłacił kryminałem. Zawsze jednak było w tem coś z komedji. Zresztą osądźcie sami.

Pamiętam doskonale datę. Stało się to bowiem w tym samym miesiącu, kiedy Holmes odmówił przyjęcia szlacheckiego tytułu, który mu chciano nadać, jako nagrodę za oddane usługi – o czem pewnie jeszcze kiedyś napiszę. – Tu wspominam o tem tylko mimochodem, ponieważ jako jego przyjaciel i powiernik muszę zachowywać szczególną ostrożność i dyskrecję. Powtarzam, że pozwala mi to ustalić datę – koniec czerwca 1902 roku, wkrótce po ukończeniu wojny południowo-afrykańskiej. Holmes, jak to było w jego zwyczaju, przeleżał parę dni w łóżku dla odpoczynku, i tego właśnie poranku podniósł się z długim arkuszem papieru w ręku i z wesołym ognikiem w surowych, szarych oczach.

– Masz okazję do zrobienia pieniędzy, przyjacielu Watson – powiedział – Czy znasz nazwisko Garrideba? Mm – mm

Odrzekłem, że nie znam.

– A więc, jeżeli ci się uda schwycić jakiegoś Garrideba, znajdziesz pieniądze.

– W jaki sposób?

– O, jest to długa historja, trochę dziwaczna. Zdaje mi się, że we wszystkich naszych poszukiwaniach nigdy jeszcze nie napotkaliśmy rzeczy tak wyjątkowej. Zresztą człowiek ten wkrótce tu przyjdzie, więc nie będę wykładał całej sprawy. Narazie niech ci wystarczy nazwisko.

Spis abonentów telefonicznych leżał na stole. Machinalnie zacząłem przewracać kartki, gdy ku wielkiemu memu zdziwieniu znalazłem to dziwne nazwisko we właściwem miejscu. Wydałem okrzyk tryumfu. – Mam go, Holmesie! Oto jest!

Holmes zajrzał do spisu. „Garrideb N. 136, Little Rider Street, W.“ – odczytał – Przykro mi sprawić ci zawód, kochany Watsonie, ale to jest ten sam właśnie. Oto adres na jego liście. Potrzebny nam jest drugi jakiś Garrideb do pary...

Pani Hudson ukazała się z biletem wizytowym na tacy. Rzuciłem okiem na bilet i zawołałem zdziwiony: – Popatrz się, to całkiem inne inicjały. John Garrideb, Radca Prawny, Moorville, Kansas, U. S. A.

Holmes uśmiechnął się. – Obawiam się Watsonie, że będziesz musiał zrobić jeszcze jeden wysiłek. Ten pan również należy do spisku, chociaż nie jego spodziewałem się dzisiaj rano. Zresztą zapewne i od niego będziemy się mogli dowiedzieć ciekawych rzeczy, więc i on może się przydać.

W chwilę później do pokoju wszedł pan John Garrideb, Radca Prawny. Niski, barczysty jegomość z okrągłą, rumianą, gładko wygoloną twarzą, tak charakterystyczną dla wielu amerykańskich „bussinessmen’ów“.

Był trochę zanadto pucołowaty i nieco za żywy, tak że sprawiał wrażenie zupełnie młodego człowieka z tym swoim szerokim uśmiechem na twarzy. Oczy jego przykuwały jednak uwagę. Rzadko kiedy widziałem oczy ludzkie, któreby bardziej odzwierciadlały istotę, tak były jasne, tak żywe, tak wrażliwe na każdą zmianę myśli. Miał lekki akcent amerykański, ale mówił pozatem wyraźnie.

– Pan Holmes? – zapytał spoglądając na nas obu. – Ach to Pan! Pańskie fotografje nie są do Pana niepodobne, że się tak wyrażę. Sądzę, że Pan otrzymał list od mojego imiennika, Mr. Nathana Garrideba?

– Proszę, niech pan usiądzie – odrzekł Sherlock Holmes – zdaje się, że będziemy mieli sporo do pogadania. – Wyciągnął rękę po wielki arkusz papieru. – Pan niezawodnie jest Mr. Johnem Garrideb, wymienionym w tym dokumencie. Od pewnego czasu mieszka Pan stale w Anglji, nieprawdaż?

– Dlaczego Pan tak sądzi, panie Holmesie? – Wydawało mi się, że widzę błysk podejrzenia w jego wyrazistych oczach.

– Bo przecież cała pańska garderoba jest angielska.

Mr. Garrideb zaczął się śmiać. – Słyszałem o pańskich kawałach, Panie Holmesie, ale nie przypuszczałem, że padnę ich ofiarą. Z czego Pan to wnioskuje?

– Dość spojrzeć na krój pańskiej marynarki w plecach, na pańskie buciki. Czy można wątpić o ich pochodzeniu?

– Przyznam się, iż nie przypuszczałem, że wyglądam na takiego typowego Anglika. Sprowadziły mnie tu sprawy zawodowe i, widzi pan, wyekwipowałem się po londyńsku. Zresztą czas pański jest drogi, a nie przyszedłem po to, by mówić o zaletach angielskiej garderoby. Przejdźmy raczej do tego papierka, który pan trzyma w ręku.

Widać było, że Holmes wprawił naszego gościa w zakłopotanie, gdyż pucołowata jego twarz nabrała mniej uprzejmego wyrazu.

– Nie gorączkujmy się, Mr. Garrideb! – odparł mój przyjaciel łagodnie. – Dr. Watson mógłby panu powiedzieć, że te nieznaczne wycieczki od rzeczy bywają czasami pożyteczne dla sprawy. Ale dlaczego nie przyszedł z panem Mr. Nathan Garrideb?

– Po co wogóle wmieszał on pana w tę całą historję! – wybuchnął z nagłym gniewem nasz gość. – Cóż u djabła może to wszystko pana obchodzić? Chodzi tu przecież o sprawę czysto zawodową, między dwoma gentlemanami. Po kiego licha wezwał on pomocy detektywa? Widziałem go dzisiaj rano, i odpowiedział mi o tym głupim kawale, który mi zrobił. I to mnie tu sprowadziło. Nie podoba mi się to wszystko.

– O panu nie było wcale mowy, Mr. Garrideb. Była to z jego strony zwykła gorliwość wygrania sprawy, która, o ile wiem, jest równie droga obydwu panom. Mr. Nathan Garrideb wiedział, że potrafię mu być pomocnym i naturalnie zwrócił się do mnie.

Gniewne oblicze naszego gościa stopniowo rozjaśniło się.

– A, to co innego – powiedział – kiedy odwiedziłem go dzisiaj rano i powiedział mi, że posłał po detektywa, zapytałem naturalnie o pański adres i przyszedłem do pana. Nie chcę, aby policja wtrącała się do spraw prywatnych. Ale jeżeli pan chce nam pomódz w znalezieniu tego trzeciego, to zgoda.

– Otóż to właśnie! – rzekł Holmes. – A teraz skoro pan już przyszedł do mnie, możemy otrzymać najlepsze sprawozdanie z ust pana. Mój przyjaciel nie zna żadnych szczegółów sprawy. Mr. Garrideb obdarzył mnie spojrzeniem niebardzo przyjaznem.

– Czy jest to konieczne, aby i on znał sprawę?

– Zazwyczaj pracujemy wspólnie.

– Dobrze