Przez wielkie M - Beata Worobiec - ebook + audiobook

Przez wielkie M ebook i audiobook

Beata Worobiec

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Ten, kto powiedział, że do tanga trzeba dwojga, z pewnością nie tańczył w trójkę” — te słowa zatrząsnęły światem Anety. Zdruzgotana po śmierci swojego ukochanego, wpada w ramiona dwóch czarujących mężczyzn, którzy pomagają jej oderwać myśli. Bawi się świetnie do momentu, kiedy znajduje u nich swój wiersz. Wiersz, którego właścicielem był jej martwy ukochany. Czy Aneta wdała się w romans z mordercą? A jeśli tak, to który z nich zabił? Książka jest przeznaczona dla osób pełnoletnich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 26 min

Lektor: Beata Kłos

Oceny
4,2 (101 ocen)
53
24
14
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Basienka38

Nie oderwiesz się od lektury

fajna
00
Dziara83

Dobrze spędzony czas

Jak najbardzuej polecam 4/5
00

Popularność




Beata Worobiec

Przez wielkie M

© Beata Worobiec, 2020

„Ten, kto powiedział, że do tanga trzeba dwojga, z pewnością nie tańczył w trójkę” — te słowa zatrzęsły światem Anety. Zdruzgotana po śmierci swojego ukochanego, wpada w ramiona dwóch czarujących mężczyzn, którzy pomagają jej oderwać myśli. Bawi się świetnie do momentu, kiedy znajduje u nich swój wiersz. Wiersz, którego właścicielem był jej martwy ukochany.Czy Aneta wdała się w romans z mordercą? A jeśli tak, to który z nich zabił?

ISBN 978-83-8189-803-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział 1

Światem relacji damsko-męskich żądzą feromony. To one sprawiają, że jedna osoba nam się podoba, a inna nie. Czy jednak potrafią wpłynąć na nas aż tak mocno, by wywołać stan zakochania? Czy to rzeczywiście sama chemia, czy jednak mamy wpływ na to, jakimi ludźmi się otaczamy? Gdy gaśnie światło, makijaż przestaje mieć znaczenie. Równie zbędne okazują się markowe ubrania i wizyty u znanego fryzjera i manikiurzystki. Kiedy kończy się spotkanie, nieistotne staje się to, czy byliśmy zabawni, czy poważni do przesady. Obraz zamazuje się w ciągu kilku godzin. Zostają tylko drobne szczegóły i… zapach przesycony feromonami.

— No nie. Znowu to samo? — Barmanka spojrzała na mnie i przewróciła oczami. Chwyciła za szmatkę i zaczęła wycierać bar. W tym czasie drugi barman pomógł wstać z podłogi oblanemu piwem chłopakowi. Trzeci sprzątał rozbite szkło.

Odbieramy świat wszystkimi zmysłami, ale to zapach działa na naszą podświadomość. Komórki węchowe znajdują się najbliżej mózgu, więc zapach dociera do nas jako pierwsza informacja o obiekcie. Szybciej niż obraz, czy dźwięk. Szybciej niż myśli. To on najszybciej potrafi przywołać wspomnienia. On najgłębiej zapisuje się w pamięci. On wiąże się nierozerwalnie z konkretnymi emocjami. Właśnie dlatego zapach pomarańczy i goździków przywołuje myśl o świętach, a woń perfum byłego partnera…

— Polej jeszcze — rzuciłam do barmanki. Jaga spojrzała na mnie przymrużonymi oczami i uśmiechnęła się cwaniacko.

— Teraz to już pewnie „wszystko jedno” — zasugerowała, zamiast zapytać, czego chcę się napić. Byłam jej za to wdzięczna, choć to pewnie kwestia doświadczenia. W końcu pracowała za barem od początku studiów. W momencie, kiedy je kończyła, była w stanie przewidzieć potrzeby klientów aż za dobrze. Zwłaszcza moje, bo znałyśmy się od lat.

— Taa…

— Kolejny zły dzień — ponownie bardziej stwierdziła niż zapytała. Postawiła przede mną szklankę z czymś czerwonym. To musiało zawierać tequilę, bo wyczuwałam posmak oleju silnikowego. Był on jednak dość sprawnie ukryty pod powierzchnią soku cytrynowego i truskawek. Jaga nigdy nie zawodziła moich kubków smakowych. Ledwo wystawała zza baru, ale uwijała się za trzech. Były wieczory, kiedy sama potrafiła ogarnąć wszystkie zamówienia.

— Taa… zły dzień — odpowiedziałam, jednak już po dwóch sekundach musiałam się poprawić. — Zły miesiąc. Zły rok… złe ćwierćwiecze.

— Musisz się w końcu pozbierać i przestać atakować każdego faceta, który cię zaczepi.

— Używał takiej samej wody kolońskiej. Czego ode mnie oczekujesz? Minęły dopiero dwa miesiące.

— Wiem, słonko. Wiem. Ale zasadniczo, ile byliście razem? Cztery miesiące? Pięć? Drugie tyle się ze sobą rozstawaliście. Wiem, że czas jest tu mocno względny, ale nic nie poradzisz na to, co się stało. On umarł, ty nie. Musisz żyć dalej. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat. Jeszcze wiele miłości przed tobą. — Jaga próbowała mnie pocieszyć, ale żadne słowa nie były w stanie złagodzić bólu. Przeczesała dłonią swoje ciemne, gęste loki i nachyliła się w moim kierunku.

Pierwszy miesiąc był straszny. W ogóle nie wychodziłam z pokoju. Potem powoli zaczęłam wracać do społeczeństwa, ale kwitła we mnie pustka. Nic mnie nie cieszyło. Nic mnie nie denerwowało. Nic… nie wzbudzało żadnych emocji. Nawet tęsknota gdzieś zniknęła. Czułam się pusta, bezwartościowa i samotna. Moim towarzyszem był tylko strach. To pierwsza i ostatnia emocja, jakiej doznajemy. Rodzimy się w strachu przed nieznanym i umieramy w strachu przed tym, czego nie pojmujemy. Śmierć jest żałosna, bolesna i niesprawiedliwa.

— Zdrowie. — Uniosłam szklankę i od niechcenia wlałam zawartość do gardła. Przyjemne, drapiące ciepło rozeszło się po nim i spłynęło w dół przełyku. Nie miałam ochoty na dalszą pogawędkę. Wystarczyło, że Jagoda namówiła mnie na wyjście z mieszkania.

— Mamy siebie, to jest najważniejsze — podkreśliła.

— Nigdy już nie będę szczęśliwa — jęknęłam.

— Pamiętaj, że szczęście nie przychodzi samo z siebie. Nie możesz budzić się rano i zastanawiać się, jaki to będzie dzień. Musisz sama postanowić, że to będzie dobry dzień i robić wszystko, aby właśnie taki był. Daj sobie szansę — poradziła i omiotła wzrokiem salę. — Tego kwiatu jest pół światu.

— Łatwo ci mówić, bo zawsze możesz się przytulić do swojego kwiatka. Ja z kolei mam dość gatunku męskiego.

— Nie zapominaj, że mój kwiatek jest koloru, który niespecjalnie podoba się mojemu ojcu. Co generuje pewne problemy.

— Wolałam mieć problemy z kwiatkiem, niż nie mieć go wcale.

— Znajdziesz swojego. — Jaga poczochrała mnie po głowie.

— Już znalazłam! Miałam swojego kwiatka. Było mi z nim dobrze. Teraz mam alergię na pyłki.

— Facet niszczył cię psychicznie, a ty leciałaś na każde jego zawołanie. Lepiej ci będzie bez niego. A jeśli chodzi o alergię, to załatwię ci kropelki. Na mnie działają wyśmienicie, kiedy lipa zaczyna pylić. — Jaga zaśmiała się głośno i zasłoniła usta dłonią. Zawsze to robiła, choć nie przyznawała się, że ten gest wynika z kompleksu na punkcie przerośniętych jedynek. Wmówiła sobie, że wszyscy zwracają na to uwagę, choć nie mogła bardziej się pomylić. Przy jej perfekcyjnej figurze, nikt nie zwracał uwagi na takie szczegóły. Była drobna jak laleczka, a jednocześnie zachwycała pokaźnym biustem i odstającym seksownie tyłkiem. Gdybym była lesbijką, byłaby moim ideałem. We wszystkim wyglądała dobrze. Ubrania w sieciówkach były szyte dokładnie na jej potrzeby.

Jeden z klientów posłał jej uśmiech, a chwilę później wsunął do ręki serwetkę z wypisanym numerem telefonu i banknotem. Jaga odpowiedziała mu uśmiechem i włożyła prezent do kieszeni.

— Napisz coś o tym — zwróciła się ponownie do mnie. — Wykorzystaj żal do tworzenia. Twoja poprzednia książka była świetna. Taka prawdziwa. Czytałam ją wielokrotnie i zawsze inspirowała mnie do działania.

— Nie mogę pisać. Już nie potrafię — powiedziałam. — Nie potrafię nawet udawać, że cokolwiek mnie ekscytuje. A bez tego żadna książka nie wyjdzie dobrze. Chyba, że chciałabym napisać dysputę filozoficzną. Tylko na to akurat jestem za głupia. Potrzebuję emocji. Jakichkolwiek. Dałabym wiele, żeby coś się zmieniło.

— Dwa piwa poproszę. — Kolejny typ zaczepił moją przyjaciółkę. Akurat ją, choć w pracy było także dwóch innych barmanów. Rafał przysypiał przy jednym ze stolików, a Góral jak zwykle obserwował wszystkich z wyższością. Spojrzał wściekle na Jagodę, jakby chciał jej przypomnieć, że jest w pracy i on nie będzie tolerował obijania się. On! Zachowywał się, jakby był szefem, choć pracował niewiele dłużej niż Jagoda. Zawsze się czepiał akurat wtedy, kiedy rozmawiałyśmy. Bezczelny typ. Jaga odsunęła się ode mnie i wróciła do klientów. Ja tymczasem pochyliłam się nad swoim drinkiem i bezmyślnie obracałam na palcu pierścionek, który miałam po matce. Był bardzo delikatny, z malutkim czerwonym oczkiem. Pasował do moich chudych, długich palców. Wielokrotnie słyszałam, że mogłabym zostać wirtuozem fortepianu, ale nigdy nie miałam smykałki do grania na czymkolwiek poza nerwami.

— Czy ty złapałaś mnie za tyłek?! — rozległo się nagle obok mnie. Męski głos jakby kierował się w moją stronę, więc z ciekawości podniosłam wzrok.

Mężczyzna, który stał obok, wbijał we mnie swoje przenikliwe spojrzenie. Miał ciemne oczy i szerokie brwi. W połączeniu z brodą i wysoko postawioną czupryną przypominał lwa, albo wilkołaka. Oskarżycielski ton idealnie pasował do zniesmaczonej miny, jaka widniała na jego ustach. Czarna koszula z podwiniętymi rękawami tylko dopełniała ten obraz.

— Co? Ja?! Nie! — wyparłam się od razu i odsunęłam głowę, żeby zwiększyć dystans. Mężczyzna z kolei przyglądał mi się przez chwilę, po czym gwałtownie się rozpogodził.

— A szkoda. Mogłoby być przyjemnie. — Wzruszył ramionami, a na jego ustach zakwitł szeroki uśmiech. — Wybacz, usłyszałem przypadkiem, że brakuje ci emocji i nie mogłem się powstrzymać. Jestem Oskar. A ty?

— Nieważne. — Przewróciłam oczami i wróciłam do picia.

— Miło mi cię poznać, Nieważne. — Nie odpuszczał. Jak to jest, że kiedy człowiek chce spokoju, to na złość właśnie wtedy go zaczepiają? Myślałam, że jak założę zwykłe jeansy i czarną, prosto skrojoną koszulkę, to zginę w tłumie krótkich spódniczek i cekinowych królowych jednej nocy.

Odwróciłam głowę w jego kierunku i posłałam mu krótki, sztuczny uśmiech. Wydawało mi się, że był to dość jasny przekaz, żeby się odczepił. Widocznie nie doceniłam poziomu zawziętości. Dwa zamówione piwa wciąż stały na barze, a koleś nie przestawał się na mnie gapić.

— Jeśli to wciąż mało, to zatańcz ze mną. Emocje gwarantowane. — Mężczyzna wyciągnął dłoń w moim kierunku.

Spojrzałam na niego i ścisnęłam mocniej szklankę z dopiero co nalanym drinkiem. Będzie się lepiło!

— Ej! — Jagoda pomachała mi palcem przed nosem. Kiwnęła głową w stronę parkietu. –Tylko grzecznie mi tu. Idź.

Z jednej strony kompletnie nie miałam nastroju na poznawanie nowych ludzi i udawanie, że jakkolwiek mnie obchodzą, ale z drugiej… od zawsze kochałam tańczyć. Nie potrafiłam przypomnieć sobie sytuacji, kiedy nie miałabym na to ochoty.

Spojrzałam na Jagę, która zza baru bacznie obserwowała rozwój akcji. Zaczęła myć kufle po piwie. Przyjrzała się mojemu nowemu koledze i pokiwała zachęcająco głową. Kiedy Oskar to zauważył, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie zabrał dłoni, dopóki nie dałam się zaciągnąć na parkiet.

Kolorowe, mrugające światła przedzierały się przez jego czuprynę i oświetlały twarz. Obrócił mnie i samym spojrzeniem zapytał, czy jestem gotowa na to, co miało za chwilę nastąpić. Może to kwestia alkoholu, a może honoru, ale poczułam nieodpartą potrzebę udowodnienia temu pyszałkowi, że na parkiecie nie mam sobie równych. Odpowiedziałam na wezwanie, a on obrócił mnie kilkakrotnie, aż wylądowałam w jego ramionach. Mój nos wtulił się w jego ramię.

Najpierw uderzyło mnie piżmo. Potem delikatna nuta jaśminu. Na końcu pozostał posmak kwiatu japońskiej wiśni. Rany. Figlarny, uwodzicielski zapach, którym chciałam się zaciągnąć mocniej. Tak zaczęliśmy swój pierwszy taniec. A po pierwszym był drugi i trzeci. Po czwartym wcale nie miałam ochoty schodzić z parkietu. Nic nie odprężało mnie tak jak oddawanie się we władanie mężczyźnie na parkiecie. Trafiłam na zdolnego partnera i łapałam się na tym, że zaczynam zwracać uwagę na kobiety, które były wokół i przyglądały mi się z zazdrością. Oskar był świetny, szalenie ekspresyjny. Zgrywaliśmy się od pierwszej chwili, dlatego byłam odrobinę niepocieszona, kiedy przypomniał sobie o piwie, które stało na barze. Mina zrzedła mi jeszcze bardziej, bo dotarło do mnie, że kufle były dwa, a to oznaczało dodatkowe towarzystwo, na które w dalszym ciągu nie miałam ochoty. Wolałam zostać z nim na parkiecie.

— Jesteś tu z kimś? — padło z jego ust. Pokiwałam przecząco głową, a on znowu się uśmiechnął. — Chodź, przedstawię cię.

Chwycił dwa kufle i ruszył przez parkiet na drugi koniec klubu. Usiadł w loży, w której czekali jego znajomi.

— No nareszcie — odezwał się jeden z nich. Oskar postawił przed nim piwo.

— Sorry, stary, ale coś mnie zatrzymało. Właściwie nie coś, tylko ktoś. — Oskar objął mnie ramieniem i przesunął bliżej stolika. — To jest…

— Aneta — wcięłam się, kiedy przypomniałam sobie swoją żenującą odpowiedź na pytanie, które zadał mi wcześniej. Jego znajomi przedstawili mi się po kolei, ale nie zapamiętałam ani jednego imienia. Poza jednym.

— Artur, zadbaj proszę o moją nową znajomą. Ja muszę na chwilę wyjść. Polecam wziąć ją na parkiet. Nie pożałujesz. — Puścił oczko do kolegi, przed którym wcześniej postawił piwo, i wyszedł z lokalu, nie obdarzając mnie nawet jednym słowem wytłumaczenia.

Artur podniósł się z miejsca i uśmiechnął w miły, choć lekko wymuszony sposób.

— I tak miałem zamiar się ruszyć — powiedział i wskazał mi parkiet. Zanim ruszyłam w tym samym kierunku, zdążyłam jeszcze zauważyć przez szybę, że Oskar staje przed klubem i dzwoni do kogoś.

Podążyłam za nowym towarzyszem. Był zupełnie inny niż Oskar. Na nosie miał okulary, miną pokazywał jedynie spokój ducha i bałam się, że kompletnie nie dogadamy się w tańcu. Wyglądał bardziej na takiego, który podpiera ściany. Na inteligenta w koszuli w kratę. Jednodniowy zarost, wąskie usta i spojrzenie lidera Maroon 5. Tylko z tym mi się skojarzył. Do momentu, kiedy nie zaczęliśmy tańczyć. Wciąż był raczej statyczny i poruszał się mniej ode mnie, ale prowadził w taki sposób, że nie miałam najmniejszych wątpliwości, gdzie postawić kolejny krok. Jego ruchy również wyglądały na zaplanowane. Jakby z góry wiedział, jak nasze ciała zachowają się za chwilę. Jakby taniec był grą w szachy, gdzie należy przewidywać nie tylko swoje posunięcia, ale również partnera. Ta zmatematyzowana forma tańca, o dziwo, również mi się spodobała. Niepozorny na pierwszy rzut oka Artur, okazał się silniejszy niż przypuszczałam — był w stanie mnie podnieść, a nawet podrzucić. Co najciekawsze, po kilku minutach zaczął mi się intensywniej przyglądać. Jakby był mną zainteresowany. Wypiłam wystarczająco, żeby odpowiedzieć na wyzwanie i zaczęliśmy grę spojrzeń.

Słyszałam kiedyś, że intensywne wpatrywanie się sobie w oczy zbliża ludzi. Był chyba nawet taki eksperyment, gdzie sadzali naprzeciwko siebie obcych i kazali im patrzeć sobie w oczy, a potem pytali o myśli, emocje i doświadczenia. Z ich wypowiedzi wynikało, że rzeczywiście poczuli się bardziej komfortowo w towarzystwie danej osoby po tym, jak wpatrywali się jej w oczy. W końcu to zwierciadła duszy. Artur miał jasne oczy, ale w balejażu kolorowych świateł nie byłam w stanie powiedzieć, jakiego są koloru. Nawet, kiedy przyciągnął mnie bliżej i nasze twarze dzieliło dosłownie kilka centymetrów. Można to było nazwać niemalże seksem na parkiecie, bo ciała ocierały się o siebie i czułam każdą wypukłość jego sylwetki. Nie było to obsceniczne i wulgarne, ale wiedziałam, że oboje myślimy już tylko o jednym. Przerażały mnie te myśli biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze godzinę wcześniej byłam pogrążona w żalu po utracie ukochanego. Pierwszy raz od dwóch miesięcy poczułam jakiekolwiek pragnienie.

Zarzuciłam mu ręce na ramiona, a on przyciągnął mnie bliżej. Oblizał usta, co dla mnie było jasnym znakiem, że myśli o pocałunku. Byłam na to gotowa. Wykonałam ten sam gest, uśmiechając się przy tym zalotnie. Artur zaczął zbliżać do mnie twarz, kiedy poczułam szarpnięcie. Oskar pojawił się znikąd i porwał mnie do tańca. Niestety utwór właśnie się kończył. Bujaliśmy się może z piętnaście sekund, kiedy nastąpiła zmiana rytmu.

Artur zaproponował chwilę przerwy, żeby złapać oddech. Wyszliśmy więc w trójkę przed lokal. Panowie byli już delikatnie zmęczeni, a mnie wręcz rozpierała energia. Miałam wrażenie, że oczy za chwilę zaczną mi świecić. Nie wiedziałam, skąd nagle wzięło się we mnie tyle entuzjazmu.

— Wow, jesteś naprawdę dobrą tancerką. Musisz to robić zawodowo! — stwierdził Oskar.

— Nie jestem. Po prostu kocham to robić. W tańcu czuję się naprawdę wolna. Przez te kilka minut nie liczy się nic poza mną i partnerem. Nie ma świata. Dla mnie jest tylko on, a dla niego jestem tylko ja. Nic innego nie istnieje. Wystarczy, że poczujesz muzykę. Zastanów się, co chcesz przez nią powiedzieć. Co ja chcę ci przez nią powiedzieć. Co sama muzyka mówi. Nie trzeba myśleć o tym, jak odbiorą to inni. Nie trzeba myśleć o tym, jak odbierze to partner. Taniec to spektakl. Pozwala opowiedzieć historię. Przeżyć ją. Przez chwilę możesz być, kim tylko zechcesz. Pytanie czy się odważysz.

— Z tobą? Zawsze — odparł. — Choć nie ukrywam, że jesteś wyzwaniem. Ciebie nie da się zmęczyć, prawda?

— Na parkiecie jest to bardzo trudne zadanie. Nie podołasz — odpowiedziałam i uśmiechnęłam się zadziornie.

— Zawsze możemy spróbować razem. Ciekawe, czy dasz radę nam obu — wtrącił się Artur.

Wymieniliśmy spojrzenia, które zgodnie mówiły, że każde z nas jest gotowe podjąć się wyzwania. Rozstaliśmy się tylko na chwilę, a kiedy wyszłam z toalety, przy drzwiach czekało na mnie dwóch uśmiechniętych mężczyzn. Wyglądali, jakby w ciągu tych kilku minut ustalili między sobą jakiś genialny plan.

Pierwszy na parkiet pociągnął mnie Oskar. Zaczęliśmy tańczyć tak, jak wcześniej — z rozmachem. Szybko zrobiło się dla nas więcej miejsca wśród tańczących. Nie minęło jednak więcej niż pół minuty, kiedy Oskar mną zakręcił i puścił wprost w ramiona Artura, który przyglądał się z boku i tylko czekał na ten moment. Kolejne pół minuty tańczyłam więc z nim, po czym kiedy byłam do niego zwrócona przodem, Oskar podszedł od tyłu i złapał mnie za biodra. Na początku nie wiedziałam, o co chodzi. Zaczęliśmy się bujać w trójkę i łapać wspólny rytm. Panowie przekazywali mnie sobie w nieregularnych odstępach czasu. Podrzucali mnie i wyginali tak, że głową prawie dotykałam parkietu, albo sufitu. Uzupełniali się na każdym kroku.

Parkiet opustoszał, a ludzie znad stolików przyglądali się naszym zabawom. Byłam w niebie. Zawsze lubiłam tańczyć, ale nie sądziłam, że taniec w trójkę może być tak genialnym doświadczeniem. To biło na głowę wszystkie tańce, których do tej pory próbowałam. W jednej chwili opierałam się o jednego z nich, a w drugiej przesuwałam dłonią po policzku drugiego. To było jak walka i kuszenie. Jak wzajemna fascynacja sobą trójki osób. Zgrać ze sobą dwa ciała to nie lada wyzwanie, ale zgrać trzy to już magia. Nigdy nie przeżyłam czegoś równie niesamowitego. W najśmielszych snach nie podejrzewałam, że ten wieczór może rozwinąć się w taki sposób. Zerkałam czasami na Jagę, która nie mogła wyjść z podziwu. Zamiast obsługiwać klientów, obserwowała nasze show.

Kiedy w końcu zeszliśmy z parkietu, ludzie przyglądali się nam z podziwem. Jeden lekko podpity facet nawet podszedł i przybił piątkę chłopakom. Oni jednak starali się trzymać go na dystans ode mnie, jakbym już była częścią stada, o które chcieli zadbać.

— To było zajebiste. Gdzie uczyliście się tańczyć? — zapytał.

— Właściwie nigdzie. To był pierwszy raz — odpowiedział Artur.

— Ale my z natury jesteśmy zajebiści, więc… nie ma za co — dodał Oskar. Wziął mnie pod ramię i wyprowadził ponownie przed lokal. Artur podążył za nami. Podpity facet również.

— Jaka akcja! To było, kurwa, nieziemskie! — skwitował Oskar. Przybił piątkę z Arturem i spojrzał na mnie z jakimś dziwnym zachwytem.

— Ten, kto powiedział, że do tanga trzeba dwojga, zdecydowanie nie tańczył w trójkę — dodałam.

— Ale to przecież prawda. Do tanga kobieta potrzebuje dwojga… mężczyzn! — sprostował Oskar.

— Grunt, żeby to byli odpowiedni mężczyźni i odpowiednia kobieta — dodał drugi.

— Oj, odpowiednia, odpowiednia… To najlepsza tancerka, jaką znam. Widziałeś, jak ona się rusza?

— Jest dobra. W tańcu wije się jak wąż — odpowiedział Artur. Zaczęli rozmawiać o mnie w trzeciej osobie. Zupełnie jakby zapomnieli, że stoję obok. Postanowiłam im nie przerywać, dopóki mówili w samych superlatywach. Podbudowywali moje ego, więc jakaś narcystyczna część mnie była zachwycona. Miałam wręcz ochotę jakoś zachęcić ich do dalszej pogawędki. Miło było usłyszeć na swój temat coś takiego. Byłam ciekawa, co jeszcze o mnie myśleli. Chłonęłam ich słowa jak gąbka.

— Jak wąż! Dokładnie! I jeszcze do tego ruda.

— Zawsze miałem słabość do rudych — przytaknął Artur.

— Wygląda trochę jak młoda Nicole Kidman. Jezu, gdybym ja taką trafił… brałbym za żonę bez zastanowienia! — wykrzyknął podekscytowany Oskar. To odrobinę mnie rozbawiło i zaśmiałam się cicho.

— Takie kobiety nie istnieją — zapewnił Artur. I tu już musiałam się wtrącić.

— Taa… poza tym, że jedna akurat stoi obok was.

— Kobieto… skąd ty się tu właściwie urwałaś? Kim jesteś? I dlaczego wcześniej cię nie poznałem? — Oskar spojrzał tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Podpity koleś cały czas trzymał się blisko. Gibał się pod ścianą i mówił coś sam do siebie.

— Nie chciałabyś nam opowiedzieć o sobie trochę więcej? Jestem już odrobinę zmęczony i chętnie przeniósłbym się do wygodniejszego miejsca. Co powiesz na wizytę u nas? — zaproponował Artur.

— Dokładnie! Musisz nas odwiedzić! — Oskar podłapał pomysł, chwycił mnie pod rękę i ruszył w znanym tylko sobie kierunku.

— Chwila. — Wyszarpnęłam się. To był niedorzeczny pomysł. Wizyta u obcych mężczyzn w środku nocy? Nie, to nie wchodziło w grę. — Jest prawie druga w nocy, a wy zapraszacie mnie do siebie… żeby pogadać?

— Spokojnie, nic ci nie zrobimy. — Zapewnił Artur. — Jesteśmy gentlemanami.

— Czy ci panowie panią nagabują? W razie czego pomogę. Rączki całuję. — Podpity koleś wkroczył do akcji i złapał mnie za rękę.

— Nie, nic się nie…

— Odczep się, człowieku. Ona nie jest zainteresowana. — Oskar uderzył go w dłoń i stanął między nami. Artur szybko dołączył i chwycił przyjaciela za ramię. Wyszeptał mu coś do ucha, po czym zwrócił się do nieznajomego.

— Przepraszam, ale jest pan pijany. Nie chcemy problemów, dlatego byłoby najlepiej, gdyby dał nam pan spokój. Koleżanka jest z nami bezpieczna.

— Mam dosyć tego miejsca, chodź. — Oskar objął mnie ramieniem. — Usiądziemy wygodnie, bez tego huczenia nad głową. Napijemy się wina, jeśli będziesz miała ochotę. Artur sam robi wino z aronii. Musisz go spróbować. Koniecznie.

— Ręczę swoim honorem, że nic ci się nie stanie — powtórzył Artur.

Spojrzałam na jednego, a później na drugiego. Wyglądali tak… niepozornie. Przyjaźnie. Z jakichś niewytłumaczalnych powodów czułam, że mogę im zaufać.

— W sumie ja też nie czuję się tu dobrze — westchnęłam. — Choć wasza propozycja to szaleństwo. Chyba zwariowałam, że się na to zgadzam.

— Z pewnością! Ale powiem ci coś w sekrecie. — Oskar zbliżył się do mojego ucha. — Tylko wariaci są coś warci. Tylko wariat może coś zmienić. Einsteina też uznali za szalonego, kiedy powiedział, że Ziemia jest okrągła.

— Kopernika, głąbie — warknął przez zaciśnięte zęby Artur. Wyglądał komicznie.

Nie wiem, dlaczego się na to zgodziłam, ale poszliśmy razem w kierunku ich mieszkania. Po drodze pokrótce opowiedzieli mi o sobie, a ja streściłam im swoje życie. Opowiedziałam, jak w dzieciństwie matka uczyła mnie rozróżniania zapachów i jak potem zajęłam się produkcją perfum. Wspomniałam o tym, że piszę i rok wcześniej wydałam książkę, która niestety nie sprzedała się tak dobrze, jak bym sobie tego życzyła. Po tej klapie oraz wielu zawirowaniach życiowych, nie potrafiłam odnaleźć weny. Panowie słuchali mnie z zaciekawieniem, a ja beztrosko zmierzałam wprost do jaskini lwa. Nie wiedziałam jeszcze, co mnie tam czeka.

Rozdział 2

Jak na dwóch młodych mężczyzn, mieszkanie, do którego weszłam, było dziwnie czyste. Nie śmierdziało. Nie wyglądało, jakby coś zalęgło się w kącie, wśród resztek pizzy. Choć była to jedynie przestronna kawalerka, to moim nowym znajomym udało się całkiem zgrabnie zagospodarować wspólną przestrzeń. Po przeciwnych stronach stały dwie rozkładane kanapy, a przy ścianie dwa biurka, oddzielone trzecim, dość szerokim. Stanowiło ono swoisty łącznik między dwoma wydzielonymi częściami pokoju.

W pierwszej chwili odrobinę zaskoczył mnie ten całkowity brak prywatności, ale kiedy przypomniałam sobie, że znają się od dzieciństwa, to przeszło mi przez myśl, że pewnie nie mają przed sobą zbyt wielu sekretów. Skupiłam się raczej na tablicopodobnym materiale, który pokrywał jedną trzecią bocznej ściany. Biała powierzchnia pokryta była różnymi wzorami fizycznymi i wykresami, spomiędzy których wyglądały gdzieniegdzie dość prostackie rysunki typu penisów lub innych szparagów. Moje mentalne ja przewróciło oczami, kiedy potwierdziło się, że mężczyźni to tylko wyrośnięte dzieci.

Oskar posłał współlokatora do kuchni, a sam rozsiadł się wygodnie na jednej z kanap.

— A więc pisarka, tak?

— To dość górnolotne określenie. — Przysiadłam na rogu kanapy i wpatrywałam się we własne stopy. Nigdy nie lubiłam mówić o sobie. — Dopiero zaczęłam studia na filologii. Wcześniej błąkałam się gdzieś między wydziałami inżynierii środowiska i architektury. Szukałam siebie, napisałam jedną książkę. Niestety nie była jakimś wielkim sukcesem. To było chyba bardziej spełnienie marzenia, niż…

— Życie jest od tego, żeby spełniać marzenia! Tak trzymaj! — Oskar zaczął wymachiwać rękami. Gestykulację miał równie żywiołową, co taniec. Uśmiech nie znikał z jego ust. Tymczasem z kuchni wyłonił się Artur. Przyniósł trzy kieliszki i butelkę wina.

— A ja mam do ciebie zupełnie inne pytanie — dołączył do rozmowy. — Czy lubisz pisać?

— Oczywiście — odpowiedziałam.

— Czy sprawia ci to przyjemność?

— To jedna z największych przyjemności, jakich doświadczyłam w życiu. Pisanie jest moim spełnieniem. Moją ucieczką. Moją ostoją — przyznałam. — Ale chyba nie jest mi dane życie pisarki.

— Dlaczego tak uważasz? — Artur przyglądał mi się bardzo uważnie, jednocześnie wypełniając kieliszki winem.

— Moja opowieść nie przyniosła mi sukcesu. Opinie miała dość pozytywne, ale…

— Co „ale”?

— Ale to za mało — ucięłam. Zaczęłam czuć się atakowana i nie podobał mi się kierunek, w którym szła ta rozmowa.

— Zawsze się tak szybko poddajesz?

— To wypijmy za sukcesy! — Oskar przerwał naszą wymianę zdań i wcisnął mi w ręce kieliszek. — Może jeszcze przyjdą.

— Nie myślałaś o wydaniu kolejnej książki? — ciągnął Artur. Usiadł na przeciwległej kanapie i przyglądał mi się z odległości.

— Myślałam, jeśli chcesz wiedzieć. Zabierałam się za to. Tylko… czegoś wciąż mi brakuje.

— Emocji? To o tym mówiłaś przy barze? — wtrącił Oskar. Przysunął się jeszcze bliżej mnie. — Z tym mogę ci pomóc.

— Doceniam, ale chyba nie jestem w nastroju. — Odsunęłam się na skraj kanapy.

— Chyba pomyślałaś o czymś zupełnie innym, zbereźnico. — Oskar zaśmiał się donośnie. — Ja chcę tylko zaproponować ci odrobinę luzu. Tańczyliśmy, więc teraz czas pośpiewać! Artur, puść jakieś karaoke! — zarządził, wychylił do dna kieliszek wina i zaczął śpiewać refren Dni, których nie znamy. Później rozkręcił się jeszcze bardziej i z YouTuba poleciała cała seria klasyków. Wszystko od Perfektu, przez Lady Punk, aż do przebojów disco polo. Gdzieś po drodze mi także wyłączyły się kompleksy i zachęcana przez Oskara, zaczęłam śpiewać. Artur jedynie przy niektórych utworach mruczał cicho pod nosem i przygrywał na gitarze. Nie był jednak w stanie przebić się przez nasze wycie. Nasze — do momentu, kiedy nie poleciało Na jednej z dzikich plaż i już na wstępie wydarłam się, że to uwielbiam. Oskar dał mi wtedy pole do popisu i wyszedł do toalety, a ja wstałam i zaczęłam się bujać po całym pokoju. Uciekłam do swojego świata, przez chwilę nie zwracałam uwagi na to, że nie jestem sama.

Artur podszedł od tyłu, chwycił moją dłoń i obrócił mnie w swoją stronę, kiedy kończyłam śpiewać. Nasze spojrzenia spotkały się dokładnie w momencie, kiedy muzyka ucichła. Te sekundy, zanim odpalił się kolejny utwór, trwały w nieskończoność. W końcu do moich nozdrzy dotarł jego zapach. Bardzo spójne połączenie śliwki i mchu. Coś drzewnego. Pociągającego. Zapach pasujący do poważnego biznesmena. Na Arturze leżał zbyt dobrze. Sprawiał, że miałam ochotę się przytulić i poczuć go intensywniej. Rozszyfrować wszystkie nuty zapachowe.

— Masz ładny głos — powiedział.

Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale było między nami jakieś dziwne napięcie. Nie miałam pojęcia, czy to pozytywne napięcie seksualne, czy negatywne, pełne agresji i niezrozumiałej złości, do której nijak nie pasowały wypowiedziane słowa.

— Dzięki — odpowiedziałam. Usiłowałam zmusić się do opuszczenia wzroku, ale przerwało nam dopiero wejście Oskara.

— Ale zanim pójdę. Ale zanim pójdę. Ale zanim pójdę, chciałbym powiedzieć ci, że… — śpiewał wraz z wokalistą. — Co tam, gołąbeczki?

Dobór słów speszył mnie na tyle, żebym wróciła na swoje miejsce w rogu kanapy.

— Nic — odpowiedział Artur. Tym razem to on wyszedł do toalety.

— Jestem już zmęczona — przyznałam się.

— Nic dziwnego, jest późno. — Oskar usiadł i przyciągnął mnie w swoim kierunku. Pozwolił mi położyć głowę na swoim ramieniu.

— Nie będziemy cię już męczyć — dodał. Pogłaskał mnie po policzku i złapał za podbródek. Obrócił w swoją stronę i pocałował. Niespiesznie. Tak, żeby dokładnie zasmakować doświadczenia. Pocałował dla samego pocałunku, a nie jakby traktował to tylko, jako krok do czegoś więcej.

Przerwał, kiedy usłyszał dźwięk przekręcanego zamka. Artur wyszedł z toalety, a ja wtuliłam się w ramię Oskara. Zamknęłam oczy tylko na chwilę.

Czułam, że Artur usiadł z mojej drugiej strony.

Oskar zaczął głaskać mnie po włosach i mruczał cicho do ucha tekst kolejnej piosenki, która odpaliła się z playlisty. Lubię mówić z tobą idealnie się do tego nadawało. Tymczasem panowie większą uwagę niż do śpiewania, przykładali do mojego ciała. Po tym, jak jedna dłoń przesunęła się z włosów na szyję, druga — zupełnie inna — pojawiła się na moim kolanie. Bez otwierania oczu wiedziałam, że Artur mnie dotknął. Obaj zaczęli zwiedzanie. Oskar zadowalał się ramieniem i szyją, z której zbaczał coraz niżej, a Artur przesuwał się w górę po brzuchu. Serce zabiło mi mocniej, kiedy pomyślałam, że lada chwila spotkają się gdzieś w okolicy biustu.

Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Z tego, co mówili, byli przyjaciółmi od zawsze. Znali się jak łyse konie, a w tej sytuacji miałam wrażenie, że nie dostrzegają swojej obecności. Jeden z drugim zachowywał się, jakbyśmy byli w pokoju tylko we dwoje.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na Oskara. Był zapatrzony w rowek, który tworzył się między moimi piersiami. Dotykał delikatnej skóry na obojczyku i obserwował jej reakcję. Odwróciłam się więc w stronę Artura. Zaskoczył mnie, bo opierał głowę dosłownie o trzy centymetry od mojej. Spojrzał mi głęboko w oczy i uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć: „Nie bój się, wszystko jest w porządku”. Zupełnie, jakby wyczytał ze mnie obawy.

Spodziewałam się, że kiedy panowie w końcu zetkną się palcami, odskoczą niczym oparzeni i opamiętają się w kwestii dotykania mnie przy przyjacielu. Tak się jednak nie stało. Zamiast się odsunąć, uśmiechnęli się najpierw do siebie, a później do mnie. Oskar zaczął głaskać mnie po twarzy, a Artur wrócił w okolicę uda. Poczułam ugryzienie na szyi. Uścisk na udzie. Westchnęłam. Było w tym coś cholernie podniecającego i jednocześnie przerażającego. Dwóch mężczyzn postanowiło zafundować mi trochę emocji. W mojej głowie w ułamku sekundy pojawiła się wizja tego, co nastąpi za chwilę. Jeden, albo drugi mnie pocałuje. Potem już nic ich nie powstrzyma. Skończymy w łóżku.

Mój oddech przyspieszył, serce zaczęło walić jak szalone. Wiedziałam. Wiedziałam, co się stanie. Oni wyglądali, jakby też wiedzieli. Jak na zawołanie, Oskar chwycił mnie za podbródek i obrócił w swoją stronę.

Nie! To nie mogło się tak skończyć!

Odsunęłam się od obu mężczyzn. Poderwałam się i stanęłam na wprost nich.

— Co wy robicie? — zapytałam zdezorientowana.

— Nic — odpowiedział Artur.

— Jeszcze nic — dodał Oskar.

— A co ze zmęczeniem i zapewnieniami, że nic mi się nie stanie?

— Nic ci się nie stanie — potwierdził Artur.

— Nic, czego byś nie chciała — dodał Oskar.

Nastała pełna napięcia cisza, w czasie której rozważałam natychmiastowe wyjście z ich mieszkania, albo rzucenie jakiegoś stosownego komentarza i natychmiastowe wyjście z ich mieszkania.

Oskar podniósł się i objął mnie ramieniem. Uśmiechnął się szeroko.

— Wyluzuj, Anetka. Nie zrobię niczego wbrew tobie. Jeśli coś ci się nie podoba, to powiedz. Naprawdę żaden problem. Jeśli wolisz, możemy już się położyć i iść spać. Albo możemy porozmawiać jeszcze o twojej pracy twórczej. Wiesz, że my też trochę piszemy? — Zmienił szybko temat i trzeba mu przyznać, że zrobił to wystarczająco zręcznie, żeby zatrzymać mnie na dłużej.

— Co piszecie? — zapytałam. Wróciłam na miejsce między nimi, ale odchyliłam się tak, żeby nie mieli więcej sposobności na wyprowadzenie mnie z równowagi. Skrzyżowałam ręce na piersi i zamknęłam się szczelnie w swojej strefie komfortu.

— Artur głównie doktorat, a ja… głównie testy do jego doktoratu.

Westchnęłam i klepnęłam się w kolana, jako znak tego, że zbieram się do wyjścia.

— Ale zdarzało mu się pisać wiersze — dodał Artur. To znowu sprawiło, że mieli moją uwagę. Ciekawość zwyciężyła.

— Chcesz zobaczyć? — zapytał Oskar. Spojrzałam na niego z miną typu: Are you fuckin’ kiddin’ me?. To było oczywiste! Nie pasowała mi do niego łatka poety, co jeszcze bardziej potęgowało zainteresowanie.

— To musisz dla mnie coś zrobić — dodał, czym całkowicie zabił mój entuzjazm. Jeśli miał zamiar rzucać mi jakieś niemoralne propozycje, to… — Wstań i podejdź do tamtej szuflady. Wybierz sobie dwie kartki.

— Dwie kartki? — powtórzyłam.

— Tak. Dwa wiersze. Jeśli ci się spodobają i będziesz chciała więcej, to już wiesz, czego możesz ode mnie chcieć, jak się o coś założymy — wytłumaczył.

Na taki układ byłam w stanie się zgodzić. Podeszłam do wskazanej przez niego szuflady i rozsunęłam ją. W środku było wiele kartek. Jedne rozłożone na kupce, inne zgięte na pół, jeszcze inne na kilka części. Były nawet takie złożone w kulkę i chyba te zaciekawiły mnie najbardziej. Z rozpędu chwyciłam pierwszą i zaczęłam ją rozwijać.

Spojrzałam na tekst i ku mojemu zaskoczeniu, nie była to dziecinna rymowanka.

— Ale na głos! — upomniał Oskar. Wyglądał na podekscytowanego tym, że mam przeczytać jakiś jego twór.

Przewróciłam oczami i zgodnie z poleceniem, zaczęłam czytać na głos.

Czarno-biały świat jest bardzo stylowy

Klimatyczny, piękny, nastrojowy

Ale zarazem obcy, jakiś nieswój

Nie widać szarych dróg

Tak dobrze znanych rasie ludzkiej

Której o prostotę coraz trudniej

Uogólniamy nieśmiertelne czyny zapomnianych nazwisk

Zamykamy w dwie drogi szarość kamiennych tablic

Nawet jeżeli droga jest tak naprawdę tylko swoim cieniem

Bo jeżeli nie znajdziemy wyrazistości, czeka nas zapomnienie

Opasujemy się w potępieńczą czerń lub wybielamy w chwale

Chciałbym powiedzieć że jest kolorowo, no ale…

Podobał mi się. Oskar okazał się głębszy, niż sądziłam. Odłożyłam kartkę i sięgnęłam po kolejną. Tym razem zamieszałam palcami między papierami, żeby wyciągnąć coś zakopanego głębiej. Rozwinęłam kolejną kartkę i ponownie odczytałam wiersz na głos.

W dniu dzisiejszym lokal nieczynny

Taką karteczkę zastaliśmy na drzwiach jedynego we wsi baru

Czytamy po kilka razy ten druczek niewinny

Żaden nie śmie powiedzieć choćby słów paru

Może to żart cioci Hildy

Przecież otwarte jest zawsze, tak nie może być

Ale nie święcą się szyldy

Więc ciche westchnienie — Kurwa, nie ma po co żyć

Tym razem mnie rozbawił. Ten klimat do niego pasował, a ja chciałam więcej. Zgodnie z tym, co powiedział — wiedziałam, czego będę od niego chciała. Obiecałam sobie, że wykorzystam pierwszą okazję, żeby sięgnąć po więcej, ale pokusa była silniejsza. Wiedziałam, że zanim mnie dopadnie, zdążę przeczytać choćby jeszcze jeden wiersz. Kiedy odkładałam drugą kartkę, mój wzrok zatrzymał się na jednej mocno zniszczonej. Takiej, która wyglądała, jakby wiele przeszła. Była przetarta, pożółkła, ubrudzona. Musiałam ją zobaczyć!

— Ej, oszukujesz! — Oskar zauważył bardzo szybko moje działanie i podniósł się, żeby je udaremnić. Poruszał się jednak na tyle wolno, żebym zdążyła rozwinąć kartkę. W środku znalazłam kilka ciemnobordowych plam, ale dopiero kiedy spojrzałam na tekst, moje serce się zatrzymało.

(…) jeśli umrzesz spalę ten świat

A z jego popiołów wybuduję zamek

I zamieszkam w nim sama…

Zamek z popiołu.

— Nie wolno, niegrzeczna dziewczynko. — Oskar zabrał mi kartkę z rąk i odłożył ją do szuflady. Zasunął ją bardzo szybko. Jego mina stężała.

— Chodźmy już spać — zaproponował Artur.

Mój zamek z popiołu.

— Racja. Dochodzi szósta rano. Chyba najwyższa pora się położyć. Chyba, że chcesz się umyć przed snem. Dam ci czysty ręcznik. Odświeżysz się. Mogę ci też dać koszulkę do spania — powiedział Oskar. Jego słowa wpadały do mnie jednym uchem i wypadały drugim. Szumiało mi w głowie i nie była to sprawka alkoholu.

To był mój tekst. Napisany moim pismem. Moją ręką.

— Nie, ja… pójdę już. Najwyższa pora — wydusiłam z siebie.

— Na pewno nie chcesz zostać? Obiecuję, że będę grzeczny. — Oskar uśmiechnął się zachęcająco i przyciągnął mnie do siebie.

— Nie.

— Daj spokój dziewczynie. Jak nie chce, to jej nie zmusisz — wtrącił Artur.

— Do niczego nie zmuszam. — Oskar puścił mnie i wyciągnął przed siebie ręce. — Ja tylko proponuję.

— Pójdę już — powtórzyłam. Szybko wciągnęłam na nogi buty i ruszyłam do drzwi.

— Bezpiecznej podróży — rzucił Artur. Zajął się rozkładaniem kanapy i wyciąganiem pościeli. Oskar postanowił odprowadzić mnie do samych drzwi.

— Dzięki za dzisiaj, Anetka. Strasznie się cieszę, że się poznaliśmy. — Zbliżył się ponownie i próbował mnie pocałować.

To był mój tekst. Napisany moim pismem. Moją ręką. Z zamkiem narysowanym w rogu kartki. Podarowany jednej osobie.

Odsunęłam się i uśmiechnęłam jakby nigdy nic, choć wszystkie moje mięśnie drżały. Trzymanie ich na wodzy było jednym z najcięższych zajęć, jakich się podjęłam.

— Dobranoc — powiedziałam i wyszłam jak najszybciej mogłam.

Zbiegłam po schodach i wypadłam przed klatkę. Oparłam się o drzwi wejściowe i osunęłam po nich. Zatkałam usta dłonią, żeby nie zawyć. Łzy popłynęły mi ciurkiem po policzkach.

To był mój tekst. Napisany moim pismem. Moją ręką. Z zamkiem narysowanym w rogu kartki przeze mnie. Podarowany jednej osobie. Jedna osoba trzymała go zawsze w swoim portfelu. Mój ukochany Piotr. Ten, który dwa miesiące wcześniej został zabity. Bordowe plamy na wierszu to były ślady zaschniętej krwi.

Rozdział 3

Nie mogłam spać. Nie mogłam jeść. Żołądek skręcił mi się w bolesny sposób i mdliło mnie, jak tylko poczułam smak czegokolwiek innego niż łzy. Przypomniała mi się chwila, kiedy usłyszałam wystrzał i zrozumiałam, że Piotr umarł. Tego uczucia nie da się opisać. Człowiek zaczyna się rozpadać od środka. Jakby każdy kolejny organ wybuchał, raniąc wszystkie sąsiednie. Jakby wielki głaz w nieskończoność uderzał w klatkę piersiową. Serce przestaje bić i dudni jednocześnie.

Leżałam na podłodze w pozycji embrionalnej. Obok mnie stała poniemiecka, czerwona maszyna do pisania marki Herkules. Dostałam ją w prezencie od Piotra, kiedy dowiedział się, że napisałam książkę. Nigdy na niej nie pisałam, ale była symbolem wiary, jaką miał we mnie mój ukochany. Nawet, kiedy znikał i przez miesiąc się nie odzywał, wiedziałam, że o mnie myśli. Kiedy go zabrakło, nic nie było w stanie zapełnić dziury wydartej w sercu.

Na szczęście byłam sama w mieszkaniu. Miałam kilka godzin na to, żeby się uspokoić. Jagoda wracała z zajęć dopiero po trzynastej, a później kładła się spać przed pracą w barze. Nie chciałam jej niepokoić, a jednak wiedziałam, że sama nie dam sobie rady z tym, co mnie ogarnęło. Weszłam pod prysznic. Gorący strumień uderzał mnie w kark i spływał po kręgosłupie, rozgrzewając całe ciało. Czyżbym poznała mordercę mojego ukochanego? A jeśli go nie zabił, to skąd miał mój wiersz? Napisałam go dla Piotra po pierwszym miesiącu znajomości. Wtedy, kiedy byliśmy w sobie szaleńczo zakochani. Od tego czasu nosił go w portfelu. Miał go zawsze przy sobie. Nie wypadł mu, nie podarował go nikomu. Jedyny sposób, w jaki mogli do niego dotrzeć, to kradzież.

Nie mogłam przestać myśleć o naszych wspólnych chwilach. Wspomnienia gryzły się z obrazami z poprzedniego wieczoru. Trzy splecione ze sobą ciała. Pełen namiętności taniec. Pocałunek Oskara. Pocałunek mordercy? Człowieka, który pozbawił życia mojego ukochanego, a moje serce rozdarł na milion kawałków? Tego, przez którego moje życie zamieniło się w pasmo niepowodzeń? Czy to przez niego nie potrafiłam znaleźć motywacji do tego, żeby podnieść się z łóżka każdego nowego dnia? Czy to za jego sprawą, czułam się niepełnosprawna w najgorszy możliwy sposób? Niepełnosprawna emocjonalnie. Bez nogi, albo ręki byłabym w stanie przeżyć. Bez oczu potrafiłabym się odnaleźć. Znałam wielu niepełnosprawnych ludzi, którzy cieszyli się życiem i czerpali z niego pełnymi garściami. Jednak braku serca nie mogłam znieść. Myśl o tym, że Oskar odebrał mi wszystko, napełniała mnie goryczą. Czułam, jak żółć zalewa moje wnętrzności i zwymiotowałam. Chwilę później zgięłam się w pół, upadłam na kolana i znowu się rozpłakałam. Agonia — to słowo najlepiej oddawało stan, w którym się znalazłam. Ponownie.

Jagoda znalazła mnie leżącą na kafelkach w łazience. W koszulce i majtkach, bo nie miałam siły wciągnąć na siebie więcej.

— Jezu, Czajka! — krzyknęła przerażona. Zaczęła mnie oglądać. Dokładnie przyjrzała się moim nadgarstkom, jakby podejrzewała, że mogłam sobie coś zrobić. — Co się stało? Jesteś blada jak śmierć!

Przyjaciółka podniosła mnie z zimnego podłoża.

To prawda, trochę przemarzłam, ale nie czułam zimna. Czułam za to, jakbym stała gdzieś obok, poza ciałem. Jakbym odcięła się od wszystkiego i biernie obserwowała, jak drobna brunetka z burzą loków na głowie skacze wokół mnie. Jagoda za wszelką cenę starała się dowiedzieć, co się ze mną stało, ale nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa.

Posadziła mnie na swoim łóżku i okryła kocem. Zrobiła mi gorącej herbaty z miodem, a ja powoli wracałam do siebie. Lubiłam przesiadywać w jej pokoju. Zawsze pachniało tam lawendą, a to działało na mnie uspakajająco. Poleciłam jej ten zapach, kiedy cierpiała na bezsenność. Był równie skuteczny w walce z napięciem i niepokojem, więc zaczęłam myśleć o jego zbawiennych właściwościach. Kiedy moje usta zdawały się znowu zacząć działać, opowiedziałam przyjaciółce o tym, co się wydarzyło poprzedniej nocy. O Oskarze i Arturze. O tym, co widziała na własne oczy, kiedy szaleliśmy na parkiecie. O tym, jak zabrali mnie do siebie. Ale przede wszystkim o tym, jak znalazłam swój wiersz. Na samo wspomnienie o morderstwie, Jagoda zrobiła nietęgą minę.

Zamieniłyśmy się rolami, bo nagle to ona przestała się odzywać i uciekła do świata własnych myśli. Przez chwilę siedziała wpatrzona ślepo w jeden punkt, po czym spojrzała na mnie i zadała jedno, krótkie pytanie.

— I co teraz?

— Nie mam pojęcia — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Przecież nie pójdę do niego i nie powiem, że wiem, co zrobił.

— Nie masz pewności, który z nich to zrobił — przypomniała.

— Oskar. To była jego szuflada. Jego wiersze.

— Sama mówiłaś, że wiele rzeczy mają wspólnych — powiedziała, a ja wróciłam myślami do mieszkania, w którym byłam. Szafka rzeczywiście znajdowała się niemalże na samym środku pokoju. Pomiędzy ich wydzielonymi przestrzeniami. Mogła należeć do jednego i drugiego, ale to Oskar mnie do niej wysłał. Trzymał tam swoje wiersze, więc to musiała być jego szuflada.

— To teraz nieważne.

— Zgłosisz się na policję? — zapytała dość rozsądnie.

— Jeszcze nie wiem. Muszę to przemyśleć. Co, jeśli ich nie złapią? Albo uznają wiersz za niewystarczający dowód?

— Obecnie nie mają żadnego, więc lepsze to niż nic, prawda?

— Nie zapominaj, że to jest Polska. Jak nie podam im wszystkiego na tacy, to oleją sprawę. A ja nie mam nawet pewności, czy Oskar zabił Piotra. Może masz rację i to sprawka Artura. Albo może to żaden z nich. Może…

— Co? Może znaleźli jego portfel na ulicy i wyciągnęli z niego wiersz?

— Może. Nie wiemy tego — odpowiedziałam. Ta myśl odrobinę mnie uspokoiła i złagodziła sumienie, które krzyczało wspomnieniem o pocałunku. — Tylko jak się o tym przekonać?

— Zapytać? — zasugerowała. — Jeśli rzeczywiście okradli trupa, to może wiedzą coś, co mogłoby pomóc w sprawie?

— Zwariowałaś?! — Prawie oblałam się herbatą na samą myśl o przyznawaniu się do tego, że znam prawdę. — A jeśli naprawdę jeden z nich go zabił i będzie chciał zabić również mnie?

— To może przyprowadź ich do baru. Ja ich upiję, a potem razem wyciągniemy z nich prawdę. Poleję im tyle, że następnego dnia nie będą nawet pamiętali, że tam byli, więc będziesz bezpieczna.

— Nie masz aż tak silnej głowy, żeby spić dwóch facetów.

— Mam silną głowę — upierała się.

— Nie aż tak silną. Zresztą nie mam zamiaru cię narażać.

— Cóż, jeśli szukasz mniej konwencjonalnych sposobów, to zawsze możesz się do nich zbliżyć i wybadać sytuację. Może któryś się wygada, jak znowu wyciągniesz ten wiersz i zaczniesz o niego dopytywać. W końcu nie wiedzą, że byłaś w jakikolwiek sposób związana z Piotrem. Możesz po prostu udawać ciekawą. Dopóki będą cię uważali za obiekt seksualny, będziesz bezpieczna.

— Jaga, ja nie mogłam wytrzymać ani chwili w ich towarzystwie, odkąd się dowiedziałam, a ty mówisz o jakichś podstępach? Ja się do tego nie nadaję.

— To nie wiem, jak ci pomóc. — Jagoda załamała ręce. Cierpliwość nie była jej silną stroną. — Prześpij się z tym i jutro pogadamy. Zwłaszcza, że ja też muszę się położyć chociaż na dwie godziny przed pracą. Albo to olej. Piotr nie żyje i nic już tego nie zmieni.

— Przepraszam, że cię tym męczę. Jakaś część mnie czuje, że Oskar jest mordercą, ale inna część nie chce tego zaakceptować. Nie mogę znieść tego, że mnie pocałował. I mi się to podobało. To pierwszy raz… po Piotrze. A potem jak oni… zaczęli mnie dotykać… razem. Myślisz, że…?

— Że chcieli cię przelecieć? — zapytała. Jej mina mówiła wszystko. Dla niej nie było w tym żadnej tajemnicy. — Oczywiście. Jesteś laską. Poszłaś do nich do mieszkania. Myślałaś, że po co cię zapraszają? Żeby posiedzieć i pogadać?

— To dla mnie takie… nierzeczywiste. Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji.

— Nie? A pamiętasz, jak byłam na pierwszym roku? Jak poznałyśmy tych dwóch typów, którzy zaprosili nas do siebie? I jak potem strzeliłam jednego w ryj, aż w drugim pokoju to słyszałaś? I jak spieprzałyśmy stamtąd w podskokach, aż obcas złamałaś na schodach?

— To było coś zupełnie innego. Tamci byli napaleni. Od razu było widać, że tylko jedno im w głowie — przypomniałam. Czasami intencje ludzi są aż nazbyt widoczne. — Oskar i Artur są inni. Byli dla mnie mili. Nie przystawiali się szczególnie natarczywie, poza tą jedną chwilą. Gdyby nie to, że Oskar mnie pocałował, w ogóle mogłabym stwierdzić, że traktowali mnie jak dobrą koleżankę.

— Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń damsko-męska. Jak jeden facet cię całuje, a drugi dotyka po udzie, to chcą cię mieć, a nie traktować jak koleżankę. Nie bądź naiwna.

Zasępiłam się i przestałam odzywać. Może Jagoda miała rację. Bywałam ślepa na to, co dla postronnego obserwatora było oczywiste. Po prostu za dużo się wydarzyło. W jednej chwili królowała we mnie żałoba, w drugiej topiłam się w namiętnym tańcu i wmawiałam sobie, że wszystko może się w końcu ułożyć, a w trzeciej stałam ze swoim wierszem w rękach. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić w takiej sytuacji. W żadnym poradniku nie widziałam jeszcze przepisu na to, jak radzić sobie z podobnymi doświadczeniami, a czytałam ich sporo. Od poradników kucharskich, przez naukę szycia, aż do porad damsko-męskich. Wychowywanie się bez matki sprawiło, że wszystkiego musiałam nauczyć się na własnych błędach.

— Idź na policję — zasugerowała po chwili Jagoda. — Powiedz, co wiesz. Jeśli okażą się winni, to będziesz mogła w końcu pójść dalej ze świadomością, że pomściłaś Piotra. A z nimi lepiej więcej się nie spotykaj. Dwóch typów, którzy zaciągają do siebie laskę i chcą ją przelecieć, to nie jest najlepsze towarzystwo dla ciebie.

— Masz rację — powiedziałam bezmyślnie. Wstałam i niemal na autopilocie wróciłam do swojego pokoju. Gdybym po drodze minęła rapującego psa, albo ojca tańczącego hula w spódniczce z trawy, to nawet nie zwróciłabym uwagi. Na szczęście w korytarzu stał tylko stary dobry fikus, którego podlewałyśmy na zmianę.

W mojej głowie dudniło jedno zdanie. „Pójść dalej ze świadomością, że pomściłaś Piotra”. Chciałam go pomścić. Obiecywałam mu, że go pomszczę. Że dopadnę każdego, kto przyczyni się do jego śmierci, spalę świat i zamknę się w zamku z popiołu. Oddać ich w ręce policji to za mało. Łaknęłam prawdziwej zemsty. Przelanej krwi. Odebrania mordercy wszystkiego, co on odebrał mi.

Wzbierała we mnie wściekłość. Przez kilka godzin siedziałam niemal nieruchomo i planowałam wielką zemstę, lecz kiedy warczenie wiatraka zaburzyło głośne burczenie w brzuchu, nagle cała nienawiść wyparowała. Uświadomiłam sobie, że jestem tylko szarym człowiekiem. Nic nieznaczącym pionkiem w grze większych figur. Porywałam się z motyką na słońce. Mogłam najwyżej napisać opowiadanie o tym, jak ukartowałam wielką intrygę, na końcu której Oskar wpadał w moje sidła i tracił wszystko. Łącznie z życiem. Niestety w rzeczywistości nie miałam możliwości, żeby im coś zrobić. Byłam bezradna w starciu z dwoma silniejszymi mężczyznami.

Potrafiłam jedynie ukryć się za kilkoma mundurami i modlić o to, żeby już nigdy więcej ich nie spotkać. Wszelkie kontakty tylko mi zagrażały, a w ostatecznym rozrachunku i tak nic nie mogło wrócić życia Piotrowi. Kiedyś musiałam pogodzić się ze stratą i zacząć żyć — tak jak radzili mi wszyscy, których spotkałam na swojej drodze.

Rozdział 4

Podjęłam decyzję i powoli zaczęłam wracać do życia sprzed feralnej wizyty w klubie. Odważyłabym się wręcz powiedzieć, że to doświadczenie w jakiś sposób pomogło mi uporać się z pustką, która mnie ogarnęła. Co prawda wciąż nie potrafiłam pisać, ale przynajmniej pierwszy raz od miesięcy wstałam i… nie zalałam się łzami. Wręcz zobaczyłam w odbiciu cień uśmiechu. Nie dlatego, że coś mnie cieszyło, ale z samego faktu, że już tak bardzo nie bolało. Pierwszy raz odetchnęłam z ulgą, nie krztusząc się dymem wspomnień o Piotrze. Pierwszy raz wyszłam na ulicę, przejechałam koło miejsca, w którym znaleźli jego ciało i nie wpadłam w panikę.

Co zaś tyczy się Oskara, kilkakrotnie zbierałam się do wizyty na komisariacie, ale wciąż wygrywały wymówki i niepewność. W myślach przerobiłam setki różnych scenariuszy, łącznie z tymi, które zakładały, że zostanę uznana za współwinną, bo to w końcu mój wiersz. Ogarniały mnie absurdalne obawy i wiedziałam, że jeśli poczekam jeszcze trochę, to ostatecznie zrezygnuję ze zgłaszania czegokolwiek. Bałam się przesłuchania. Nigdy nie lubiłam rozmawiać z ochroniarzami, urzędnikami i osobami, które miały większą władzę ode mnie. Miałam dziwne lęki. Bałam się nawet kiedy w autobusie zaczepiał mnie kontroler. Mimo, że zawsze miałam skasowany bilet!

Moje przerażone wewnętrzne ja odetchnęło z ulgą, kiedy po raz kolejny odłożyłam zgłoszenie na później. Zamiast tego, ruszyłam na zakupy i utopiłam wyrzuty sumienia w nowej sukience. Żyłam z nadzieją, że sprawiedliwość zawsze jest górą i w końcu musiało wyjść na jaw coś, co ujawniłoby sprawców. Najlepiej bez mojego udziału. Wolałam pozostać w cieniu. Tak było bezpieczniej.

Do czasu.

Do czasu, kiedy wróciłam do mieszkania, a Jagody w nim nie było. Do czasu, kiedy nie odbierała ode mnie telefonu. Do czasu, kiedy dawno powinna zacząć się szykować do pracy, a wciąż nie było z nią kontaktu. Do czasu, kiedy mój telefon w końcu zadzwonił, a na wyświetlaczu zobaczyłam jej zdjęcie.

— Jezu, Jagoda, na śmierć mnie wystraszyłaś! Dlaczego nie odbierałaś? — zapytałam.

— Przyjedź na komisariat. Szybko, proszę — powiedziała tylko i rozłączyła się, nim zdążyłam o cokolwiek zapytać. Nie myślałam wiele. Włożyłam buty i wybiegłam z domu, powstrzymując się przed paniką.

Kiedy dotarłam na miejsce, Jagoda stała przed budynkiem w towarzystwie śniadego policjanta w niebieskim mundurze. Chociaż te ich mundury są tak niebieskie, jak moje włosy czerwone. Bliżej im do szarości, niż barwy nieba. W ogóle nazewnictwo kolorów w naszym kraju szwankuje. Dlaczego piwny kolor oczu kompletnie nie przypomina koloru piwa? I, co ważniejsze, dlaczego zastanawiałam się nad takimi głupotami, kiedy moja przyjaciółka siedziała na komisariacie?!

Jagoda przyciskała nerwowo papierosa do ust. Wiedziałam, że sytuacja jest naprawdę fatalna, bo zwykle nie paliła.

— Jaguś… — jęknęłam i podleciałam do niej. — Co się stało?

— Zadzwoń do mojej matki i powiedz jej, że nie wrócę do domu na weekend. Potem odpal mojego laptopa i zaloguj się na Messengera. Na liście kontaktów znajdziesz Marka Walewskiego. Napisz do niego i wytłumacz, że potrzebuję pomocy — zaczęła recytować, jakby w głowie ułożyła całą listę zadań.

— Co?

— Jest prawnikiem, będzie wiedział, co robić. Ja nie bardzo mogę pisać, a nie mam do niego numeru.

— Jaga, co się stało?

— Słuchaj! Do ciebie mam jeszcze ważniejszą sprawę — powiedziała. Przymknęła oczy, głośno westchnęła i powoli wypuściła powietrze. — Wiem, że zwlekasz, bo się boisz, ale zrób coś dla mnie. Chodź ze mną i powiedz, co wiesz. Teraz. Musisz, rozumiesz?

— Jaga…

— Podejrzewają mnie o to, że zabiłam Piotra.

— CO?! — Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Jaga nie mogła zostać oskarżona o zabicie Piotra! Przecież to niedorzeczne! Była ze mną, kiedy go zastrzelono!

— Wykryli, że Piotrek został zabity z broni, którą sprzedano w sklepie mojego ojca. W rejestrze są wprowadzone błędne dane. Podejrzewają, że to moja sprawka.

— To jeszcze nie dowód, że…

— Na jego szyi znaleziono moje odciski palców, Czajka.

— Bo byłaś wtedy ze mną! Jak przyjechał się pożegnać!

— I to musisz im powiedzieć — wytłumaczyła.

— Proszę nie ustalać zeznań — ostrzegł policjant. — Czy jest pani gotowa?

— Tak — odpowiedziałam. Przełknęłam ślinę i przekraczając próg komisariatu, zostawiłam wszystkie lęki za drzwiami. Nie chodziło już tylko o mnie. Zagrożona była bliska mi osoba.

Od wejścia czułam się jak w gnieździe os. Poprzez odór środków dezynfekujących, przedzierał się smród potu, starego papieru i zjełczały swąd strachu. To fascynujące, że strach ma nie tylko wielkie oczy, ale również bardzo specyficzną woń. Coś, co nawet spokojnego człowieka wprowadza w stan napięcia. Czasami wystarczy jedna przestraszona osoba, aby zaniepokoić całą grupę. Dlatego tak szybko reagują na ataki paniki w samolotach. I dlatego każdy umundurowany patrzył na mnie, jak na zagrożenie. Muszka w gnieździe os, które tylko czekały na jeden niekontrolowany ruch, żeby wyciągnąć żądło.

Ten policjant, z którym stałyśmy przed wejściem, zabrał Jagodę do innego pomieszczenia. Mnie przekazał młodemu służbiście, z którym przeszłam krętymi korytarzami do małego pokoiku. Czekały na nas tylko dwa krzesła i oddzielający je od siebie prosty stół.

Irytujący blondyn powiedział, że nazywa się Bernard Zatyka, a potem zapisał na protokole moje dane. Kiedy skończył formalności, rozsiadł się wygodnie, położył dłonie na brzuchu i kazał mi opowiadać.

Choć było to dla mnie bolesne, przypomniałam sobie ostatnie spotkanie z Piotrem. Przyjechał do mnie i opowiedział o wszystkim, co wydarzyło się w jego życiu. Zwierzył mi się z problemów, przez które przestaliśmy być ze sobą szczęśliwi. Powiedział dlaczego znikał bez słowa. Chciał mnie chronić, bo wmieszał się w czarny biznes z mafią. Pogodziliśmy się. Znów miałam być szczęśliwa, choć musiałam na niego poczekać. Musiał zniknąć na kilka miesięcy, a potem miał znów być ze mną. Opowiedziałam o tym, jak Jagoda wróciła z zajęć dokładnie w momencie, kiedy Piotr ode mnie wychodził. I jak rzuciła się w jego objęcia, żeby mu podziękować za mój uśmiech, a potem złapała go za szyję i ostrzegła, że udusi go, jeśli jeszcze raz mnie skrzywdzi. To były tylko żarty. Wszyscy wiedzieliśmy, że nic mu nie zrobi. Była od niego o głowę mniejsza i wyglądała komicznie, kiedy rzucała się do bicia.

Opowieść tak mnie pochłonęła, że przestałam zwracać uwagę na policjanta. Kiedy wróciłam myślami do miejsca, w którym byłam, spotkałam się z grymasem poirytowania.

— Tak, tak, tak… przyjaciółka. Mogłem się domyślić, że będzie pani broniła oskarżonej za wszelką cenę — powiedział i uniósł delikatnie ku górze jeden kącik ust w geście pogardy.

— Słucham?

— Razem ustaliłyście sobie tę bajeczkę?

— Bajeczkę? Nic nie ustalałyśmy. Nasze zeznania się ze sobą zgadzają, bo taka jest prawda. Jagoda była przy mnie, kiedy dowiedziałam się o śmierci Piotra. Nie mogła go zabić. Piotra zabił mężczyzna. Wiem to z pierwszej ręki, bo rozmawialiśmy przez telefon w momencie jego śmierci.

— Dowody sugerują coś innego. Jeśli nie mają panie czegoś, co potwierdzi waszą wersję wydarzeń, to bardzo mi przykro, ale nic nie poradzę. Winny musi zostać ukarany.

— Jak najbardziej. Tylko może najpierw znajdźcie winnego! Jagoda tego nie zrobiła! — upierałam się. — Ale wiem, kto za tym stoi!

— Zamieniam się w słuch, pani Czajkowska. — Policjant nachylił się w moją stronę i oparł na łokciach. Mnie tymczasem zatkało. Nabrałam wody w usta. Mój organizm zaczął się bronić przed zdradzeniem czegokolwiek. Każde kolejne słowo mogło wywołać lawinę.

— No słucham — powtórzył, kiedy przez dłuższą chwilę nie wydusiłam z siebie nawet jednej sylaby.

— No więc… Jezu, jak to ubrać w słowa? — Odchyliłam głowę i spojrzałam w sufit. Zaczęłam skupiać się na drobnych wypukłościach i pęknięciach, które wskazywały na wiek budynku. — Jest takich dwóch facetów. Poznałam ich kilka dni temu. Byłam u nich w mieszkaniu i znalazłam wiersz. Mój wiersz. Wiersz, który napisałam specjalnie dla Piotra, i który Piotr nosił zawsze w portfelu.

— Poetka… świetnie. — Policjant pokiwał lekceważąco głową. — Ile osób miało dostęp do pani wierszy? Czy publikowała je pani w Internecie lub innym źródle masowego przekazu?

— Nie! Napisałam ten wiersz tylko dla Piotra i tylko Piotr go miał!

— Czy istnieje możliwość, że… nie obrażając pani twórczości… wiersz mu się nie spodobał i… wyrzucił go?

— Jak pan śmie?!

— Nie każdy ceni poezję. Nie twierdzę, że wiersz był zły. Mężczyźni są po prostu… mniej sentymentalni.

— Piotr nigdy nie wyrzuciłby wiersza ode mnie! Nosił go w portfelu, żeby zawsze mieć część mnie przy sobie!

— Sprawdzała pani, czy rzeczywiście go tam nosił?

— Nie, nie grzebałam mu w portfelu, jeśli o to pan pyta.