Przesileni - Olaf Tumski - ebook

Przesileni ebook

Olaf Tumski

0,0

Opis

Rok 5110 p. n. e. Pierwsze Przesilenie. Pewien człowiek budzi się w środku ścieżki na skraju lasu. Nie wie, jak się nazywa, ani skąd się tam znalazł. Czuje się jakby dopiero zaistniał, a jednocześnie wewnętrzna intuicja podpowiada mu, że być może istniał już wcześniej. Wkrótce poznaje kogoś podobnego do niego i wspólnie odkrywają swoją naturę. Tym odkryciem on i jemu podobni będą odtąd żyć… przez tysiąclecia.

Rok 2012 n. e. Schyłek Siódmego Przesilenia. Protektor Henk van Aken przybywa do Poznania, aby zatwierdzić rozpoczęcie procedury werbunku nowego Sojusznika. Od tego zależy czy Profani zachowają nowy styl życia kończący ich tysiącletnie udręki. Trzeba się śpieszyć, gdyż Fundamentaliści już wyczuli szansę i wysyłają swoich ludzi, aby pokrzyżować plany Werbownika.

Stawką jest bezkrwawe życie lub powrót do krwawej konsumpcji, przy której jak kiedyś nie zawsze będzie możliwość wyboru pożywienia.

 

Drodzy Czytelnicy

Książek o Wampirach powstało wiele. Ta nie jest o Wampirach. Jest o Przesilonych. Tak siebie nazywają i mają ku temu podstawy. Słowo „Wampir” ma funkcjonować w masowej, ludzkiej wyobraźni. Słowo „Przesilony”, choć też zapożyczone od ludzi, znane jest nielicznym. Podobnie jak „Profan” i „Fundamentalista”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 476

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Olaf Tumski

Przesileni

 

© Copyright by

Olaf Tumski & e-bookowo

Projekt okładki:

e-bookowo

 

 

 

 

Korekta: Patrycja Żurek

 

 

 

 

ISBN 978-83-7859-711-7

 

 

 

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2016

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Rok 5110 p. n. e. Pierwsze Przesilenie. Pewien człowiek budzi się w środku ścieżki na skraju lasu. Nie wie, jak się nazywa, ani skąd się tam znalazł. Czuje się jakby dopiero zaistniał, a jednocześnie wewnętrzna intuicja podpowiada mu, że być może istniał już wcześniej. Wkrótce poznaje kogoś podobnego do niego i wspólnie odkrywają swoją naturę. Tym odkryciem on i jemu podobni będą odtąd żyć… przez tysiąclecia.

Rok 2012 n. e. Schyłek Siódmego Przesilenia. Protektor Henk van Aken przybywa do Poznania, aby zatwierdzić rozpoczęcie procedury werbunku nowego Sojusznika. Od tego zależy czy Profani zachowają nowy styl życia kończący ich tysiącletnie udręki. Trzeba się śpieszyć, gdyż Fundamentaliści już wyczuli szansę i wysyłają swoich ludzi, aby pokrzyżować plany Werbownika.

Stawką jest bezkrwawe życie lub powrót do krwawej konsumpcji, przy której jak kiedyś nie zawsze będzie możliwość wyboru pożywienia.

Drodzy Czytelnicy

Książek o Wampirach powstało wiele. Ta nie jest o Wampirach. Jest o Przesilonych. Tak siebie nazywają i mają ku temu podstawy. Słowo „Wampir” ma funkcjonować w masowej, ludzkiej wyobraźni. Słowo „Przesilony”, choć też zapożyczone od ludzi, znane jest nielicznym. Podobnie jak „Profan” i „Fundamentalista”.

PYTANIA (Pierwsze Przesilenie, 5110 p.n.e.)

Ciemność stopniowo ustępowała rozpraszana przez jasną mgłę. O tym, że pogrążony był w bliżej nieokreślonej szarości, zorientował się w ostatniej chwili, kiedy rozpływały się resztki smug, które uchwycił w ostatniej chwili, tak że nie zdążył zaobserwować ich barwy. Wcześniej chyba nie zdawał sobie sprawy, że jest i że coś się wokół niego dzieje.

Chyba, bo nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jednak w jakiś sposób istniał i nie było to jedynie bierne istnienie. – Równie dobrze mogły to być sygnały przedświadomości – usłyszał własne myśli i zdziwił się, skąd zrodził się w nim taki pomysł. Nie miał czasu dłużej się zastanawiać, bo wokół niego odbywały się zmiany absorbujące całą uwagę.

We mgle pojawiły się kształty i przyćmione kolory. Zupełnie jakby patrzył przez grubą, matową szybę. Tak określiłby to teraz, ale wtedy chyba nikt nie znał jeszcze szkła matowego, ani nawet niematowego. Przynajmniej na tych terenach. Obraz stopniowo wyostrzał się, aż stał się całkowicie wyraźny. Pierwszym zarejestrowanym przez jego wzrok obiektem była szara, zimna bryła, która okazała się średnich rozmiarów głazem, leżącym przy ścieżce. On sam półleżał, oparty o kamień. Podniósł się powoli i stanął wyprostowany. Czynność nie sprawiła mu żadnych problemów. Skoro tak, dlaczego w ogóle zastanawiał się nad tym? To zaczynało być irytujące.

Ścieżka wiodła przez łąkę ciągnącą się po horyzont, ale kilkadziesiąt kroków za nim zaczynał się gęsty las. Nie potrafił sobie przypomnieć, czy wyszedł z niego, czy raczej tam zmierzał. Rozpoznawał drzewa, trawy, błękit nieba, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo wszystko dookoła sprawiało jednocześnie wrażenie czegoś nowego. A może czegoś, o czym wcześniej wiedział, a teraz zobaczył? Tak też nie – potarł dłońmi skronie. Wszystko było znane i nieznane, ale jakby ukazało się na nowo. Łącznie z nim samym. Nie pamiętał, kim był, jak się nazywał, skąd i dokąd szedł? Z jednej strony gotów był przyjąć, że właśnie narodził się tutaj, przy tym kamieniu, z drugiej wydawało się, ze zna samego siebie już od dawna.

Wykonał ostrożnie jeden mały krok, potem następny i kolejny już bardziej śmiały. Nie miał żadnych problemów z poruszaniem się i nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Poruszał się sprawnie i to było najważniejsze. Stojąc w miejscu niczego się nie dowie. Pozostało obrać kierunek. Las nie podobał mu się. Nie widział dlaczego, ale po prostu nie miał ochoty tam iść. Wolał odkrytą przestrzeń, na której więcej mógł dostrzec. Sam co prawda też był widoczny jak na dłoni, ale nie miał większego wyboru. Szedł przed siebie, nie zastanawiając się nad celem wędrówki. Zakładał, nie wiedząc dlaczego, że ścieżka i łąka muszą się kiedyś skończyć, a wtedy natknie się na coś innego. Tylko na co?

– Byle nie na kolejny las – mruknął do siebie i zorientował się, że są to pierwsze słowa, jakie wypowiedział od czasu…

No właśnie: od kiedy? Czy to jego pierwsze słowa? Taka sytuacja nie była komfortowa. Nie, żeby panikował, bo nie było ku temu powodu. Czuł się dobrze, sprężysty i rytmiczny krok wskazywał na sporą sprawność, miał na sobie ubranie złożone ze skór zwierzęcych i przepaski na biodrach. Nie miał pojęcia, skąd wie, że odzienie jest pochodzenia zwierzęcego, a już zupełnie nie był w stanie stwierdzić, czy sam je zdobył. Najważniejsze, że było mu ciepło. Dzień był pogodny, ale dawało się odczuć chłód wzmacniany przenikliwym wiatrem. Nie silnym czy porywistym. Raczej lekkim, oplatającym wszystko, co napotka po drodze i skutecznie obniżającym poczucie komfortowego ciepła. Na szczęście to, co miał na sobie, wystarczająco go chroniło. Jedynie głód coraz bardziej mu doskwierał. Głód? Skąd znał to uczucie? Rozchodziło się gdzieś ze środka organizmu i coraz bardziej drażniło.

– Kiedy ostatni raz jadłem? – zastanawiał się. To musiało być dawno. Cokolwiek oznaczało to określenie. Równie dobrze mogło nigdy wcześniej nie występować. Zrozumiał, że pierwszym i podstawowym zadaniem będzie zdobycie pożywienia, chociaż zachodził w głowę, jak się do tego zabrać.

– Może trzeba było zajrzeć do lasu?

Zatrzymał się i odwrócił, ale las był już daleko. Nie chciało mu się wracać. Poza tym miał dziwne wrażenie, że nie znajdzie tam niczego, co mogłoby zaspokoić narastający głód.

Nie pamiętał, jak długo szedł. Może to było pół dnia, a może dwie godziny. Trudno było uchwycić poczucie czasu. Tak czy owak po dłuższym marszu, podczas którego krajobraz nie zmieniał się ani odrobinę, zauważył na horyzoncie jakiś ciemny punkt. Plamka zdawała się dynamiczna. Drgała i rosła, aż można było rozpoznać sylwetkę. Głowa, kończyny. To był ktoś wyglądający jak on, lecz nie on. Więc nie jestem sam – pomyślał z nadzieją, którą natychmiast przygasił. Czuł, że musi zachować ostrożność. Postać stawała się coraz bardziej wyraźna, biegła co sił w jego stronę i krzyczała. Kilkanaście kroków przed nim zatrzymała się i dysząc ciężko zaczęła mu się uważnie przyglądać. On też mógł lepiej oglądnąć napotkanego. Był podobnie ubrany. Nosił proste szaty i jeszcze narzutę na plecy, chyba ściągniętą z jakiegoś zwierzęcia. Twarz pokrywał bujny zarost i długie włosy, spod których błyskały przerażone oczy. Ten ktoś nie miał wobec niego złych zamiarów. Był przerażony.

– Pomóż! – krzyknął. – Mojego brata zaatakował potwór. Straszny demon.

Pierwsze słowa, które usłyszał od drugiej osoby, nie brzmiały optymistycznie. Choć nie wszystko zrozumiał, wyczuł, że sytuacja jest poważna.

– Gdzie? – wykrztusił z siebie, zdenerwowany bardziej tym, że wyartykułował pierwsze słowo do innej istoty niż słowami obcego.

– W tamtą stronę – napotkany wskazał ręką kierunek, z którego przybiegł. – Demon przybrał postać kobiety. Brat zdążył jedynie krzyknąć, abym uciekał i sprowadził pomoc, ale tu może pomóc tylko czarownik. Jesteś kimś takim? Masz moc panowania nad demonami?

Czarownikiem? Może tym właśnie jest? Warto sprawdzić.

– Wyłoniłem się z mgły. Jestem czarownikiem. Prowadź.

Napotkany uklęknął i ukłonił się przed nim.

– Jak mam się do ciebie zwracać, aby oddać należną tobie cześć?

– Po prostu Czarowniku. – Nie miał czasu, ani tym bardziej pomysłu na wymyślanie nazwy. Skąd mógł wiedzieć, czy już się jakoś nie nazywał. – Ciebie jak mam nazywać?

– Jestem Ptasznik – odpowiedział, nie wstając z kolan.

– Ptasznik?

– Nazywają mnie tak, bo dobrze opanowałem sztukę polowania na ptaki.

– Prowadź więc, Ptaszniku.

Pobiegli drogą, a „nowo mianowany” Czarownik poczuł ulgę, że udaje mu się nawiązywać dialog z drugą osobą. Nie miał pojęcia, skąd bierze się w nim instynkt rozumienia i dobierania słów. Może istotnie władał mocami.

*

Ptasznik pędził bardzo szybko, Czarownik próbował dotrzymać mu kroku, nie będąc pewnym, jakie są jego możliwości. Zorientował się, że bieg nie sprawia mu większego problemu. Biegnąc w tempie równym Ptasznikowi wcale się nie męczył, mimo że tamten dyszał i zrobił się cały czerwony na twarzy.

– To musi być już niedaleko – wysapał. – Wcale się nie męczysz. Musisz być kimś nadzwyczajnym.

Przed nimi do pokonania było spore wzniesienie. Gdy wbiegli na nie ich oczom ukazał się koszmarny widok. Nad zakrwawionym i poszarpanym ciałem klęczała kobieta. Ubrana w szare łachmany, jedną ręką przytrzymywała tors leżącego, a drugą głowę. Końcówki czarnych, rozpuszczonych włosów ociekały krwią. Najbardziej jednak zakrwawiona był dolna część twarzy – usta i szczęka. Podniosła głowę i spojrzała na nich szarymi oczyma bez źrenic, lecz nie było to spojrzenie ślepca. Doskonale ich widziała, czego dowodem był grymas na jej twarzy.

– Za późno dla mojego brata. – Ptasznik zakrył rękoma twarz. – Uratuj przynajmniej nas – wyszeptał błagalnie do Czarownika.

Ten postąpił dwa kroki w kierunku kobiety. Czy ma do czynienia z demonem? Nie rozumiał, dlaczego jeszcze nie zaatakowała, tylko też przyglądała mu się uważnie. Czyżby rzeczywiście powstrzymywał ją czar? Przyjrzał się bratu Ptasznika. Nie był martwy. Tliło się w nim jeszcze życie. Kobieta przyciskała dłonią jego tętnicę, a między jej palcami wypływały strużki krwi. Wtedy poczuł jej aromat, którzy przeszył na wskroś każdą komórkę ciała, a także wszystkie jego myśli. Nie był w stanie skoncentrować się na niczym. Uklęknął obok ciała, chwycił rękę kobiety i odsłonił tętnicę ofiary. Nim krew zdążył mocniej bluzgnąć, przywarł ustami do miejsca, z którego wydobywał się czerwona posoka.

Nie słyszał krzyku Ptasznika. Zapomniał o jego istnieniu. Zapomniał o kobiecie, która klęczała tuż przy nim. Nie interesował go nawet za bardzo brat Ptasznika. W tym momencie był tylko naczyniem pełnym substancji, która zaspokajała głód, z każdym łykiem dodawała więcej sił, ostrości umysłu, koncentracji i pewności siebie.

Napił się do syta i odetchnął głęboko, ocierając twarz ręką. Ptasznika nie było już w tym miejscu. Pozostawił jedynie swoje wymiociny. Kobieta klęczała cały czas obok i wpatrywała się w niego. Jej oczy były teraz normalne.

– Jesteś tym, czym ja – odezwała się.

– Demonem?

– On tak mówił. – Wskazała na ciało, z którego wyssali życie. – I tamten, który uciekł.

– Chciałem pomóc temu człowiekowi, uratować jego brata. Zamiast tego dobiłem go. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem.

– I ja chciałam im pomóc.

Opowiedziała mu, jak uzyskała świadomość. Leżała pod drzewem rosnącym przy ścieżce. Podobnie jak on zadawała sobie pytania o pochodzenie i istnienie. Szła przed siebie, czując narastający głód, a potem spotkała tych dwóch. Wracali z polowania. Brat Ptasznika zranił się w ramię. Z rozciętej skóry sączyła się krew. Zapytali, czy zna się na opatrywaniu ran. Postanowiła sprawdzić. Niczego przecież o sobie nie wiedziała. Zaczęła przypatrywać się ranie. Powąchała krew i polizała ją. Raz, drugi. Lizała coraz mocniej, aż Ptasznik odepchnął ją od brata, nazywając wiedźmą i każąc się wynosić. Uderzyła go bez zastanowienia. Wydawało jej się, że niezbyt mocno, otwartą dłonią na wysokości klatki piersiowej. Zrobił dwa kroki do tyłu, przewrócił się i potoczył, wzbijając kurz na drodze. Skoncentrowała się znowu na bracie, który cofnął się przerażony. Krzyczał coś o oczach, demonie i wołał do brata, aby nie walczył, tylko biegł po pomoc.

– Spotkałem Ptasznika na drodze – przerwał jej. – Też mówił o demonie. Kiedy zobaczyłem cię tutaj, twoje oczy były odmienione. Teraz są zwyczajne.

– Miałam jednolicie szare gałki oczne?

– Tak.

– Takie same były twoje, gdy piłeś z niego krew. Teraz też wróciły do zwykłego wyglądu.

Spojrzał ponownie na stygnące ciało i rozszarpaną szyję.

– Mówiłaś, że był ranny w ramię.

– Rzuciłam się na niego i powaliłam bez trudu. Chciałam pić z ramienia, ale rana, choć sporych rozmiarów, dla mnie była zbyt płytka. Gdy zobaczyłam napiętą tętnicę na jego szyi, po prostu wiedziałam, że muszę się tam dostać. Chwyciłam leżący obok kamień i uderzyłam z całych sił. Przebiłam skórę, a potem wgryzłam się sama. Poczułam ukojenie.

– I wzmocnienie?

Skinęła głową. Położyła dłoń na twarzy ofiary, jakby chciała pożegnać zmarłego.

– Był myśliwym. Polował na zwierzęta. Czy my będziemy polować na ludzi? Takie jest nasze przeznaczenie?

Nic nie odpowiedział. Liczył na to, że więcej dowie się od niej.

– Nie powinniśmy tak tutaj siedzieć. – Podniósł się i pomógł jej wstać. – Lepiej zejdźmy też ze ścieżki.

Pobiegli przez łąkę, starając się oddalić od szlaku, na którym mogli znowu kogoś spotkać. Nie mieli pojęcia, jak długo to trwało. Wtedy jeszcze czas był dla nich zjawiskiem trudnym do zmierzenia. Nie wiedzieli też, jaką przebyli odległość. Wydawało im się, że pokonują dystans bardzo szybko. Otoczenie mknęło im przed oczami, niekiedy rozmywając się w barwne smugi. Zrobiło się ciemno, a oni biegli dalej. Nie zwracali uwagi, że to pierwsza noc w ich życiu (chyba pierwsza). W ciemnościach radzili sobie równie dobrze, jak za dnia. Okazało się, że cechuje ich znakomita orientacja w przestrzeni. Potrafili szybko zlokalizować każdą przeszkodę. Żaden kamień, wystający pień czy zwierzę nie stanowiły problemu. Wszystko w porę dostrzegali i słyszeli. Dopiero wczesnym rankiem zatrzymało ich jezioro.

WIADOMOŚĆ (Siódme Przesilenie, 2012 n.e.)

Odtwarzanie wspólnych, minionych chwil, dni i lat było rytuałem, bez którego nie wyobrażał sobie życia. Czynił to zawsze w zaciszu gabinetu, kwatery głównej, w mieście, gdzie wydarzyło się wszystko, co dla nich najważniejsze. Ciekawe, że słabo zapamiętał ją z okresu starości. W pamięci najsilniej utrwalił się wizerunek młodej kobiety, którą poznał, ratując jej życie. Zupełnie jakby się nie starzała. Czy tak wolał o niej myśleć? Nie. Kochał i akceptował ją jako istotę ludzką. Po prostu wyrzucił z pamięci czas, gdy wkraczała w końcowy etap życia, a on musiał na to patrzeć i nic nie mógł poradzić. Nie wiedział, kto bardziej wtedy cierpiał. Ona czy on?

Przywoływane obrazy dawnego życia były wspomnieniem bezpowrotnie utraconego czasu, a jednak wolał je od mrocznych i pokręconych snów, z których próbował wydobyć poszlaki dotyczące początku i tego, co było wcześniej, jeśli było cokolwiek. Z tych snów nic nie wynikało. Niewyraźne, ciemne, nie nadawały się do interpretacji. Żadnych punktów zaczepienia. Nie był pewien, czy można jego było nazwać wykształconymi snami. Co najwyżej zawiązkami. Stanowiły cienie wspomnień o czymś, czego być może nigdy nie było, a jeśli istniało, lepiej było nie wiedzieć. Wolał oddawać się na jawie wspomnieniom o niej, ponieważ była rzeczywistym doświadczeniem.

Zaczynał wspomnienia zawsze od dnia pierwszego spotkania. To była podróż w odległe rejony pamięci. Wracał przez ciemny zaułek po nocnym polowaniu. Z odległości kilkudziesięciu kroków wyczuł, że coś się dzieje. Dlaczego nie zawrócił wtedy i nie oddalił się od miejsca zdarzenia? Zwyciężyła ciekawość czy instynkt? Nie miał pojęcia. Ujrzał dwóch mężczyzn, którzy osaczyli młodą kobietę. Człowiek i Przesilony. Bywało, że dobierali się w pary lub większe gromady i polowali razem. Człowiek gwałcił, Przesilony Fundamentalista gwałcił i pożywiał się. Ludzie, którzy szli na taką współpracę, liczyli na ochronę przed Przesilonymi i korzyści.

Ci dwaj nie wyczuli go wtedy. Byli już tak skupieni na ofierze, że stracili czujność. Szczególnie Fundamentalista, którego pierwszego zabił. Z człowiekiem poszło jeszcze łatwiej. Później zwrócił się do dziewczyny, mówiąc, że jest bezpieczna, wolna i może odejść. Na niego też patrzyła z przerażeniem.

– Z mojej strony nic ci nie grozi – powtórzył. – Idź już. Muszę tutaj… posprzątać.

Odeszła, a on pochylił się nad człowiekiem i przyssał się do niego. Potraktował to jako rodzaj pośmiertnej kary, a przy okazji uzupełnił pokarm do sytości. Podniósł głowę i zobaczył, że dziewczyna obserwuje wszystko z drugiego końca zaułka. Chwycił wiotczejące ciało Przesilonego i szybkimi susami wyniósł je na obrzeża miasta.

Spotkał ją kilka dni później. Podeszła do niego na targu. Nie był anonimowym obywatelem miasta. Należał do tych szanowanych, a jego tajemnicy nikt tutaj nie znał. Teraz już z jedynym wyjątkiem.

– Nie zdążyłam podziękować – szepnęła, stając obok i udając, że przegląda ozdoby na straganie.

– Nie trzeba.

Rozglądał się uważnie dookoła, ale wśród gwaru kupujących i sprzedających ich słowa niknęły.

– Gdyby nie pan…

– Najlepiej będzie, jeśli o wszystkim pani zapomni – sądził, że nie rozpozna go, a jednak dobrze zapamiętała postać z ciemnego zaułka.

– Próbowałam. Nie potrafię. Widziałam, co wtedy zaszło i widuję pana często w mieście. Nie wiem, jak mam sobie to wszystko wytłumaczyć. To jakieś tajemne moce? Znaleziono tylko jedno ciało. Zły człowiek nikogo już nie skrzywdzi. Znaleziono go z poderżniętym gardłem. Mówią, ze zginął w ulicznej bójce.

– Skoro tak mówią, musi tak być – silił się na obojętność.

– I ja tak sądzę. Lecz kim był ten drugi? Co się z nim stało?

– Proszę nie pytać. Proszę cieszyć się życiem.

Chciał powiedzieć „krótkim życiem”, ale zreflektował się w porę. Mogła to opacznie zrozumieć.

– Cieszę się nim dzięki panu. Chcę o tym porozmawiać. Za dużo widziałam, żeby zapomnieć.

Do tej pory odwracał wzrok, ale teraz spojrzał na nią uważnie. Trauma i strach mocno jeszcze w niej tkwiły, ale pragnienie zrozumienia tego, co się stało, było silniejsze. Stanowiło antidotum.

– Dobrze. Porozmawiajmy, ale nie tutaj.

Spotkali się jeszcze tego samego dnia. I tak już zostało. Zaakceptowała wszystko, co sobą przedstawiał. Przez te wszystkie lata była wsparciem, na jakie w swoim mniemaniu nigdy nie zasłużył. Przeżyli razem wiele wspaniałych lat, których wspomnienia zapuściły głębokie korzenie w jego pamięci.

A przecież od czasu, gdy ją pochował, minęło już pięć wieków.

Wiedział, że przeżyte z nią chwile pozostaną w nim do samego końca lub na zawsze. Wcześniej tylko jeden człowiek tak bardzo zaznaczył się w jego życiu. Były to tak odmienne czasy, sytuacja i okoliczności.

Było to kilka tysięcy lat temu.

A jednak los znów połączył go emocjonalnie z istotą ludzką niezwykle silnym uczuciem, choć w zupełnie innej relacji. I znów po jakimś czasie został sam z pustką po stracie kogoś szczególnie dla niego ważnego. Zaraz potem objął funkcję Protektora i postanowił sobie, że musi unikać powstania kolejnej takiej więzi, bo po raz trzeci tego nie wytrzyma.

*

Ze zamyślenia wyrwał go wytrwały dźwięk telefonu. Bezpieczny numer alarmowy z piątego sektora. Linia alarmowa. Wiadomość z tego numeru nie mogła być optymistyczna.

Było jeszcze gorzej.

DRUGI DZIEŃ (Pierwsze Przesilenie)

Po raz pierwszy ujrzeli duży zbiornik wodny, ale instynktownie wyczuwali, z czym mają do czynienia. Więc może jednak nie po raz pierwszy? Przyklęknął na brzegu i ostrożnie dotknął ręką tafli jeziora. Oglądał uważnie mokrą dłoń.

– Obejdźmy wodę dookoła – zaproponował. – Dasz radę? Długo biegliśmy.

– Nie czuję zmęczenia.

– Ja też. Jak właściwie masz na imię?

– Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Nazwano mnie demonem.

– Mnie czarownikiem, ale chyba nie będziemy tak się do siebie zwracać.

– Więc jak?

Jedynym znanym mu imieniem był „Ptasznik”, ale ta nazwa została już zajęta. Mógłby przejąć imię po bracie Ptasznika, gdyby wiedział, jak się nazywał. Poza tym i tak pozostałby jeszcze problem imienia dla niej.

– Później się nad tym zastanowimy – westchnął. – Teraz chodźmy dalej.

Nie znając celu wędrówki, zaczęli biec wzdłuż linii brzegowej, aż natrafili na rybaków, którzy dopiero co przybili do brzegu. Było ich dwóch. Stali nad niewielką tratwą i z zadowoleniem kiwali głowami nad wielkością połowu. Kilka dorodnych ryb najwyraźniej uznali za sukces. Zaaferowani, nie zauważyli nawet nadejścia nieznajomych. Ich widok przeraził rybaków. Nic dziwnego. Ujrzeli dwie postacie od pasa w górę umazane zakrzepła krwią. Kobieta–demon i mężczyzna–czarownik znowu poczuli głód, nad którym nie zapanowali. Rzucili się na uciekających, każde na swoją ofiarę. Ogłuszyli ich, waląc głowami o solidne bele tratwy. Obszukali ich i znaleźli ostre narzędzia, prawdopodobnie do patroszenia ryb. Posłużyły do przecięcia tętnic.

Podczas konsumpcji nie myśleli o niczym. Nic się nie liczyło. Po odstawieniu martwych ciał dyszeli ciężko, spoglądając na siebie. Każde miało świadomość, że ogląda własne odbicie. Wizerunek potwora unurzanego w parującej jeszcze krwi, zmieszanej z zaschniętą krwią poprzedniego nieszczęśnika.

– Czy tak już zawsze będzie? – zapytała. – Tak mamy żyć?

– Nie wiem. – Próbował wytrzeć twarz. – Widziałem przerażenie i błaganie w ich oczach, a nie mogłem się powstrzymać.

Spojrzała na jezioro. Wstała i zrzuciła odzienie. Nie potrafił nie zwrócić uwagi na jej godne podziwu kształty. Weszła do wody.

– Co robisz? – zapytał.

– Wyczuwam, że tam można zakończyć życie. Zatopić się w otchłani, która pogrąży w ciemnościach, a może przeniesienie do innego bytu. Takiego, w którym nie trzeba zabijać i uciekać, zabijać i uciekać…

Mówiąc to zabrnęła w wodzie po kolana. Nie zastanawiając się, też zdjął ubranie i poszedł za nią. Zanurzali się, stopniowo oswajając z wodą. Gdy po powierzchnią znalazły się twarze, poczuli lekkie łaskotanie. Nic więcej. Szli dalej, cały czas twardo stąpając po dnie. Obok pływały ryby i inne żyjątka wodne.

– Jeśli rzeczywiście jesteśmy czarownikami, może trochę potrwać, zanim nadejdzie koniec – powiedziała.

Właściwie nie powiedziała. Pomyślała tak, a on usłyszał w świadomości jej myśli. Usiedli na dnie i czekali.

– A jeśli nas nie da się tak zniszczyć? – Teraz ona usłyszała jego myśli. – Jeśli jesteśmy demonami o ponadludzkich siłach?

Przypomniała sobie o czymś. Wrócili na brzeg. Ciała rybaków z podgryzionymi gardłami nadal tam leżały. Zabici nie mogą przecież odejść. Na tratwie znaleźli liny. Solidne, lniane.

– Jest mocne, nadaje się. – Wskazała na drzewo o grubych konarach, rosnące kilkadziesiąt metrów od brzegu.

Podeszli do niego, wdrapali się na najmocniejszą gałąź, przywiązali do niej liny, drugi koniec owinęli wokół szyi i rzucili się w dół. Czuli, jak mocne szarpniecie pozbawia ich przytomności. Udało się.

KONTAKT (Siódme Przesilenie, 2012 n.e.)

Zauważył ją już pierwszego dnia, kiedy wprowadziła się do bloku. Atrakcyjna, szczupła, ładne nogi, zgrabny tyłeczek, długie, ciemno miedziane włosy obsypujące delikatną twarz z lekko niedużym noskiem i dużymi, piwnymi oczami. Podczas przeprowadzki nie pomagał jej nikt oprócz pracowników firmy przewozowej. Żadnego chłopaka, ojca czy brata. Żadnych przyjaciół i koleżanek. Samotna dziewczyna w dużym mieście. Pozornie wydawała się łatwym łupem, ale jednocześnie należało założyć, że będzie maksymalnie ostrożna i nieufna, zwłaszcza wobec kompletnie nieznanego, samotnego faceta, który na dodatek jest jej sąsiadem.

Widywał ją wczesnym rankiem lub późnym wieczorem. Zawsze ubraną w szary kostium i jasną koszulę. Idealny makijaż podkreślał subtelność linii ust, brwi i kości twarzy. Starannie ułożone włosy dobrze komponowały się z kształtem głowy. Mijała go na klatce schodowej, jakby nie istniał. Podobnie traktowała innych lokatorów. Mógł oczywiście spróbować przełamać ten ochronny pancerz, ale postanowił zaczekać.

Na co?

Aż samotność na tyle ją przypili, że wykona pierwszy ruch.

Nie czekał długo. Pancerz najwyraźniej bardzo ją uwierał.

Tego sobotniego poranka miał akurat dyżur w pracy, więc wyszedł wcześnie. Jak na sobotę. Prawie zderzył się z nią w drzwiach wejściowych na klatkę schodową. Nie poznałby jej, gdyby pierwsza się nie odezwała. Twarz była zasłonięta dużymi okularami przeciwsłonecznymi i czapką z daszkiem. Miała na sobie różowy T–shirt, czarne leginsy kończące się za kolanami i dobrze podkreślające jej figurę. Zdyszana i spocona uśmiechnęła się do niego rzędem równych, białych zębów.

– Przepraszam, omal na pana nie wpadłam. – Zdjęła okulary i przyjrzała mu się uważnie. – Biegałam trochę w parku. Świetnie, że jest w pobliżu takiej miejsce.

– To miejsce upodobali sobie również najróżniejsi menele, więc proszę uważać – ostrzegł zupełnie szczerze.

– Będę pamiętać. – Znowu zaszczyciła go uśmiechem. – A w ogóle jestem Konstancja. – Wyciągnęła dłoń.

– Wiktor. – ?Uścisnął ją delikatnie.

– Dopiero aklimatyzuję się w Poznaniu. Moja firma rzuciła mnie tutaj, ale nie żałuję. Podoba mi się miasto, chociaż niewiele jeszcze zdążyłam zobaczyć – nawijała Konstancja, regulując oddech. – A ty jesteś rdzennym poznaniakiem?

– Od kilku pokoleń.

Ta dziewczyna najwyraźniej odblokowała się po czasowej hibernacji, pomyślał zjadliwie.

– A może wpadniesz dzisiaj do mnie na kawę? Opowiesz mi wszystko, co muszę wiedzieć o życiu w Poznaniu. – Przeszła do konkretnej propozycji.

Podrapał się po karku, udając, że się zastanawia.

– Dzisiaj pracuję i nie wiem dokładnie, kiedy wrócę…

– Mam pomysł – w głosie Konstancji nie było już śladu po porannym wysiłku. – Całe popołudnie będę w mieszkaniu. Nigdzie nie wychodzę. Muszę jeszcze poukładać różne graty. Kiedy wrócisz, zajrzyj do mnie.

I już jej nie było. Wiktor uśmiechnął się pod nosem i ruszył do pracy.

A więc jednak nie wytrzymała. Czuje się samotna w obcym mieście, nie ma z kim pogadać, poza środowiskiem, w którym pracuje, w bloku same małżeństwa z dziećmi, menele albo nieufne mohery. Pozostałem tylko ja – pomyślał i zaraz przyszło mu do głowy, że został potraktowany trochę jak pogotowie towarzyskie.

Nie miał nic przeciw temu.

Najważniejsze, że kontakt został nawiązany.

GŁOSY (Pierwsze Przesilenie, 5110 p.n.e.)

Ocknął się pierwszy. Łudził się, że jest teraz w innej formie, w innym świecie, lecz szybko zdał sobie sprawę, że dynda pod drzewem. Sznur uwierał go trochę w szyję, ale poza tym nic mu nie było. Pozostawał przy życiu.

A ona?

Zwisała bezwładnie. Nieprzytomna? Może jej się udało? Ciało kobiety nagle napięło się i otworzyła oczy. Wpatrywała się w niego zdezorientowana, aż zrozumiała. Próbowała coś powiedzieć, lecz zaciśnięta lina pozwoliła jedynie na słaby pomruk.

Pomyślał, że muszą głupio wyglądać, wisząc nago na linach owiniętych wokół szyj i nie ma sensu tak dyndać. Wspiął się na linie ponad jego głową i bez trudu znalazł się na gałęzi. Oswobodziwszy się, podciągnął też kobietę. Potem zeskoczył z drzewa, a właściwie ku własnemu zaskoczeniu lekko opadł. Ona zrobiła to samo.

– Wisieliśmy chyba cały dzień – powiedział, rozcierając kark. – Zaczyna zmierzchać.

– Bardzo trudno nas zabić. A poza tym prawie potrafimy latać – stwierdziła z ironią. – Za to teraz poczułam zmęczenie.

Położyła się pod drzewem, a on obok niej. Wpatrywali się w niebo, aż zrobiło się granatowe i obsypane gwiazdami.

– Może stamtąd się wzięliśmy? – zastanawiała się.

– Niby w jaki sposób? Sądzę, że przyczyna jest tutaj. Na Ziemi.

– A z tobą co się dzieje? – wskazała w kierunku jego bioder.

– Też zauważyłem – powiedział, spoglądając na sterczącą część ciała. Tę, która odróżniała go od niej. – Myślę, że to ma jakiś związek z tobą. Czuję ożywcze pobudzenie, gdy tak z tobą leżę.

– Ciekawe – uśmiechnęła się. – Ja w tamtym miejscu też odczuwam przyjemne napięcie, które rozchodzi się po całym organizmie.

– I jeszcze one mi się podobają. – Dotknął ręką jej piersi, które też ich od siebie odróżniały.

Ona z kolei chwyciła w dłoń sterczącego członka. Zaczęli dotykać się coraz intensywniej, a potem on zaczął pieścić jej krocze, aż wsunął się w nią i przywarli do siebie mocno. Poczuli silne zespolenie i przeszywające ich upojne spazmy.

– Robiłeś to już kiedyś? – zapytała.

– Skąd mam wiedzieć? Czy było kiedyś?

– To jest tak niesamowite, że jeśli istniało „kiedyś”, z pewnością to robiłam – przeciągnęła się. – Ciekawe z kim? – Zaśmiała się prowokacyjnie.

– Biorąc pod uwagę, że musieliśmy najpierw skumać, co się z nami dzieje, przyjmijmy, że zdarzyło się to po raz pierwszy.

– I nie ostatni.

Odpoczęli trochę i znów się zespolili. Tym razem ona nasunęła się na niego. Później próbowali jeszcze innych sposobów. Gdy poczuli, że mają dosyć, wtulili się w siebie delikatnie i zasnęli.

Obudziły ich promienie słońca. I głosy.

EMISARIUSZ (Siódme Przesilenie, 2012 n.e.)

Nikomu się do tego nie przyznawał. Nawet najwierniejszym przyjaciołom. Nie sądził, aby znaleźli na to wyjaśnienie. Jako prawdopodobnie jedyny ze swojego gatunku pamiętał, co mu się śniło. W dodatku nie były to fantomowe koszmary, o których pamięć rozpływała się jak mgła zaraz po przebudzeniu, pozostawiając jedynie strzępy niejasnych obrazów.

U Albiego za każdym razem powtarzał się ten sam sen. Ona, ich pierwsze spotkanie, pierwsze chwile, najszczęśliwsze momenty. Wszystko tak wyraźne, jakby działo się na jawie. Po przebudzeniu zawsze towarzyszyły mu sprzeczne uczucia. Z jednej strony żal, że to tylko sen. Z drugiej cieszył się, że pozostała tak żywa w jego pamięci i mógł z nią obcować przynajmniej w krainie Morfeusza. Czasem zastanawiał się, czy spotkanie i lata z nią przeżyte same w sobie nie były snem, ale wtedy dotykał pamiątki, którą od niej dostał i od tego czasu nigdy się z nią nie rozstawał. Wyobrażał sobie, że została przy nim drobinka jej duszy, zaklętej w niepozornej ozdobie. Do tego tym bardziej nie przyznałby się nikomu. Nie wiadomo, jak zareagowano by na wieść, że Emisariusz wierzy w takie rzeczy. Kiedy śnił i zaraz po przebudzeniu nie był jednak Emisariuszem, ale po prostu Albim, a sen był jego tajemnicą i zawsze wyczekiwanym przeżyciem.

Podniósł się z łóżka, podszedł do okna i otworzył je szeroko. Wciągnął poranne powietrze i spojrzał na wieżowiec stojący po drugiej stronie Warty. Czas znowu stać się tylko Emisariuszem. Wprawdzie Protektor przyjeżdża dopiero wieczorem, ale musiał przygotować się do spotkania, przeanalizować kandydatury i zebrać w całość dokumentację. Czekało go też spotkanie z Luizą Hinc, która miała prawo wydać opinię na temat jego propozycji. Zakładał, że i tak zda się na stanowisko Protektora, ale nie mógł jej pominąć. Trzeba też było zadbać o bezpieczeństwo. Poznań należał do miast wolnych od Fundamentalistów, co nie znaczyło, że nie zapuszczali się tutaj w poszukiwaniu pożywienia. Wczoraj, wracając do mieszkania, wyczuł ich. Poziom emocji świadczył o tym, że dopadli ofiarę. Zszedł w kierunku rzeki. Odnalazł dwóch Fundamentalistów, którzy w gęstych zaroślach wysysali bezdomnego. Przezornie nosił przy sobie dwie kusze. Posyłając za jednym razem cztery ostrza, położył ich na miejscu. Później wezwał ekipę sprzątającą.

Zaniepokoił się, czy nie są to pierwsze oznaki głodu wśród Profanów, ale zaraz zreflektował się, że zapasy są jeszcze spore. Tych dwóch było Fundamentalistami. Profani nadal mieli lekarstwa pod dostatkiem. Ale czas się kończył. Zapasy też.

KELT (Pierwsze Przesilenie, 5110 p.n.e.)

– Słodko sobie śpią – odezwał się głos ostry i chrapliwy.

– Oni chyba tacy jak my – drugi głos był raczej skrzekliwy.

Poderwali się na nogi. Szybko wymieniali między sobą gorączkowe myśli.

Czyżby to kompani rybaków?

Znaleźli ciała i teraz chcą zemsty.

Jest ich pięcioro. Będziemy musieli stoczyć walkę.

Co powiedział jeden z nich? Oni tacy jak my. Czy to możliwe? Spotkaliśmy inne demony.

Dwaj mężczyźni, których wymienili uwagi, stali na przedzie grupki. Byli podobnego wzrostu. Ten o skrzekliwym głosie ważył więcej od chrapliwego, miał ciemne włosy zaczesane do tyłu i solidnego wąsa oraz krzaczastą brodę. Szczuplejszy kompan miał skromniejszy zarost, znacznie przerzedzony, a długie proste włosy prawie zasłaniały mu oczy. Za nim stali kobieta i mężczyzna o jasnym owłosieniu. Wyglądali młodo i przystojnie. Trzymali mocno jeszcze jedną postać ze skórzanym workiem nasuniętym na głowę.

– Ci dwaj na brzegu to wasze dzieło? – zapytał Chrapliwy.

– Posililiśmy się niedawno zbieraczami owoców leśnych – Skrzekliwy próbował zachęcić ich do rozmowy. – Widzę, żeście się bliżej poznali. Też znaleźliśmy sobie kogoś. Ta piękna dziewczyna dzieli ciało z moim. – Wskazał na blondynę, która nawet nie drgnęła. – Mój towarzysz, który nie jest wybredny, zadowolił się młodzieńcem, ale i drugiej płci chciałby spróbować, więc może kiedyś pożyczę mu moją piękność – zaśmiał się wrednie.

– Znaleźliśmy jeszcze kogoś – Chrapliwy zmienił temat. Kiwnął głową na kobietę i mężczyznę, którzy ściągnęli worek z głowy piątej osoby.

To był Ptasznik. Wyglądał na tak umęczonego strachem, że nie miał już sił zareagować, gdy poznał zabójców swojego brata.

– Spotkaliśmy go, kiedy biegł z obłędem w oczach, krzycząc, że jego brata rozszarpały dwa demony – opowiadał Skrzekliwy. – Powiedzieliśmy mu, że też jesteśmy demonami, ale dobrymi i pomożemy mu was dopaść – zaśmiał się zadowolony z pomysłu. – Długo szukaliśmy po śladach. Szybko się przemieszczaliście. Po drodze spotkaliśmy tę parkę. – Wskazał na młodych. – Przyłączyli się do nas, a potem natknęliśmy się na leśnych zbieraczy i zapolowaliśmy. Wtedy ten. – Wyciągnął rękę w kierunku Ptasznika. – Zorientował się, że nie jesteśmy dobrymi demonami i chciał nawiać – zarechotał.

– Już nie jest nam potrzebny – warknął Chrapliwy. – Nasi kochankowie dawno nie jedli.

Usłyszawszy zachętę, kochankowie powalili na ziemię Ptasznika i zgotowali mu los, jaki dzień wcześniej spotkał jego brata. Czarownik i ciemnowłosa kobieta patrzyli na krwawą scenę, nie potrafiąc w żaden sposób zareagować. Czy tak wyglądali mordując wcześniej? Czy robili to z równie zaciętym bestialstwem?

– Niech się pożywią, a my tymczasem mamy do pogadania. – Skrzekliwy zbliżył się o krok. – Zdążyliście już zrozumieć naszą wyjątkowość? Nazywają nas demonami. Może tak jest, a może nie. Wszystko jedno. jak nas określą. Jesteśmy potężniejsi od zwykłych ludzi. Nie wiem. jak do tego doszło, ale tak się stało. Możemy czuć się wybrani i korzystać z tego.

Tymczasem jego chrapliwy towarzysz zauważył leżące pod drzewem, poskręcane liny. Potem przyjrzał się uważnie nagiej parze.

– Macie jeszcze ledwie widoczne ślady na szyi. Szybko znikają. Wasze ubrania znaleźliśmy na brzegu, więc pewnie próbowaliście się też topić. Nie udało się prawda? Tamci. – Skinął na parę przyssaną do Ptasznika. – Przyznali, że próbowali skoczyć w przepaść. Połamali się tylko, a kości szybko się zrosły. Trudno nas zabić.

– Na szczęście naszym przyjaciołom wytłumaczyliśmy, że nie warto odchodzić ze świata, na którym możemy panować – wtrącił Skrzekliwy. – Stanowimy nowy rodzaj. Szukamy takich jak my, aby połączyć siły. Będziemy budzić strach i posłuch. Przyłączcie się do nas.

– Dlaczego tacy jesteśmy? – Czarownik zdobył się wreszcie na słowa. – Skąd to się wzięło? Nie zastanawialiście się?

– A po co? – Chrapliwy wzruszył ramionami. – Na świecie są ludzie i zwierzęta. Jesteśmy i my. Cieszcie się, że należycie do grona władców i korzystajcie z tego. Macie wątpliwości? – Zmrużył oczy. – Szkoda, aby tak ponętna kobieta miała wątpliwości. – Podszedł i chciał dotknąć jej ciała, lecz odepchnęła go gwałtownie.

– Nie należę do ciebie – skrzywiła się.

Napiął twarz w grymasie wściekłości.

– Jeśli zdecyduję, to będziesz należała! – wydarł się na cały głos. – Ja i mój towarzysz pierwsi pojęliśmy wyjątkowość naszego rodzaju i dlatego mamy prawo przewodzić w grupie, rozkazywać i decydować. Macie wątpliwości? Spotkaliśmy też takiego, który miał wątpliwości. Już ich nie ma. Szlachtowaliśmy go tak długo, aż trafiliśmy w odpowiednie miejsce. Tam, gdzie mieszka nasze życie…

– Wystarczy! – przerwał Skrzekliwy. – Nie muszą tego wiedzieć. Od samego początku wyczuwam w nich coś, co mi się nie podoba. – Odwrócił się do pary wysysającej życie z Ptasznika. – Hej tam, moim piękni! Dosyć ucztowania. Zająć mi się tymi, co to mają litość wobec ludzkiego robactwa.

Czarownik z przyjaciółką nie doczekali, aż Skrzekliwy dokończy zdanie. Biegli już przez plażę w kierunku widniejącego w oddali lasu. Dochodził ich jeszcze głos Chrapliwego.

– Dopadniemy was! Dopadniemy wszystkich zdrajców!

Czarownik obejrzał się. Goniła ich cała czwórka. Na razie utrzymywali dystans od napastników, ale nie mieli pojęcia, jak długo starczy im sił, aby biec i jaką kondycję mają tamci. Dobiegli do lasu i wtedy mężczyzna na moment zawahał się.

– Nie zatrzymuj się – ponagliła.

– Może powinniśmy walczyć z nimi na otwartym terenie? – Gotów był zmierzyć się niezależnie od wyniku.

Stali jakieś kilkanaście metrów od pierwszych drzew. Teren między piaszczystym pustkowiem a lasem porośnięty był gęstymi zaroślami wysokimi na około metr. Zauważyła, że coś się w nich znajduje. Rozchyliła je i cofnęła się zaraz.

– Podejdź. – Zachęciła ręką partnera i jeszcze raz odsłoniła zarośla.

Starannie ułożone zwłoki były szare i od pasa w dół zmienione w proch. Pozostała część ciała zapadnięta i pomarszczona. W czarnych oczodołach tkwiły ostrza wykonane z kości. Zwierzęcych czy ludzkich?

– Zaciągnięto go tutaj. – Wskazała ślady na piasku. – Zginął, zanim dostał się do lasu. To jeden z nas. Ten, o którym mówili, że znaleźli miejsce, w którym mieszka życie takich jak my. To oczy.

Chwycił za wystające z czaszki ostrza i wyszarpał je. Reszta ciała też rozsypała się w proch. Bez zastanowienia rzucili się w kierunku gęstwiny drzew. Dwoje młodych było już bardzo blisko. Zostawili z tyłu starszych, którzy mieli nad nimi władzę.

– Za chwilę też będą w lesie. – Czarownik rozglądał się gorączkowo. – Musimy stawić im czoła.

– Zaczekajmy na nich tutaj. – Odbiła się od ziemi z niezwykłą siłą, a zarazem lekkością i wskoczyła w koronę drzew.

Uczynił to samo bez żadnego problemu. Oddał jej jedno z ostrzy, Ścigająca para wkrótce pojawiła się pod drzewem. Zatrzymali się i spojrzeli w górę. Trzymali po ostrzu w każdej dłoni. Ścigani, nie zastanawiając się, runęli z drzewa wykorzystując krótki czas pomiędzy momentem, w którym jasnowłosi wyczuli ich obecność do chwili, kiedy zlokalizowali ich położenie. Ciemnowłosa trafiła ostrzem prosto w oczy blondynki, która zawyła przeraźliwie. Jednym ostrzem, wymachując cięła skórę napastniczki, drugim próbowała dosięgnąć jej oczu. Szatynka uchwyciła mocno przegub jej dłoni i z całym impetem skierowała na drugie oko. Wbijające się ostrze przerwało walkę. Walczące zaciekle ciało najpierw naprężyło się, a później zwiotczało i stało się beżowe.

Obejrzała się na partnera. Nie miał tyle szczęścia. Nie trafił w oko blondyna i teraz mocowali się, leżąc na ziemi. Jasnowłosy zamachnął się na Czarownika, lecz ten odchylił głowę i walnął rywala pięścią prosto w szczękę. Wydostał się z jego uścisku, wskoczył mu na plecy i od tyłu wbił ostrze w oczodół. Zraniony wrzasnął i zrzucił Czarownika z placów.

– Zostało mi jeszcze jedno – wysapał blondyn. – A ty nie masz już ostrza.

Zamachnął się, lecz w tym momencie w drugie oko wbiło się ostrze rzucone przez Ciemnowłosą. Opadł bezwładnie i też przybrał kolor beżu.

– Uratowałaś mnie. – Czarownik szybko poderwał się z ziemi.

– Tamci dwa zaraz tutaj będą. – Rozejrzała się czujnie.

Właściwie już byli. Stali w bezpiecznej odległości, przyglądając się temu, co zaszło. Wymienili ze sobą kilka zdań, z których Ciemnowłosa i Czarownik usłyszeli jakieś fragmenty. „Młokosy nie powinny tak wyrywać się do przodu”. „Walka jeden na jeden to zbyt duże ryzyko”. „Uciekajmy”.

I uciekli. Oddalali się równie szybko, jak wcześniej się zbliżali.

– Gonimy ich? – zapytał Czarownik.

Ciemnowłosa miała na to ochotę, ale wtedy zza drzewa rozległ się piskliwy głosik. Zakradli się ostrożnie i ujrzeli małego chłopca. Mógł mieć najwyżej pięć lat. Zapłakany i przerażony spoglądał na nich z dziecięcą nadzieją.

– Za… zabiliście potwory – wyjąkał, pokazując na ciała, które zaczęły się robić szarawe i pomarszczone.

– Widziałeś ich wcześniej? – zapytał Czarownik.

– Zabili mamę i tatę – chlipał.

Ciemnowłosa uklęknęła przy chłopcu.

– A tamci dwaj?

– Oni też. Napadli na nas. Ja uciekłem. – Otarł łzy, rozmazując smugi brudu na twarzy. – Teraz wy będziecie mamą i tatą.

Spojrzeli po sobie. Chłopak niewątpliwie był człowiekiem. Ku wielkiej uldze nie poczuli przy nim pragnienia. Na razie.

– Nie jesteśmy twoimi rodzicami – powiedział Czarownik.

– Teraz jesteście – upierał się chłopak.

– Nie nadajemy się na rodziców – westchnęła Ciemnowłosa.

– Zabiliście potwory. Jesteście rodzicami. – Mały nie przyjmował ich argumentów. – Nazwę was tak, jak nazywali się rodzice. Mama Des, a tata Henk.

– Des – mruknął Czarownik. – Podoba ci się?

– Może być – uśmiechnęła się Des. – Przynajmniej mamy jakieś imiona. Henk.

– A ty jak masz na imię? – zapytał Henk.

– Kelt.

Des podała mu rękę.

– Chodźmy stąd, Kelt. Zanim tamci rozmyślą się i wrócą.

Henk wziął Kelta na plecy i popędzili przez las, skacząc od drzewa do drzewa. Po cały dniu wędrówki wyszli z lasu, napotkali skały i znaleźli ustronną grotę, w której postanowili się zatrzymać. Po drodze Des pochwyciła zająca, którego upiekli i podali chłopcu. Jadł z zadowoleniem. Oni również próbowali. Był nawet smaczny, ale nie nie poczuli nasycenia.

– Podobała ci się przejażdżka na plecach? – zapytał Henk.

– Bardzo! – mlasnął Kelt. – Mam rodziców dobrych czarowników. Przy was nic mi się nie stanie.

Nie odpowiedzieli. Kelt wkrótce zasnął, a oni zastanawiali się, co robić dalej.

– Musimy odnaleźć ludzką osadę i oddać go – zaproponował Henk.

– To nie będzie proste. – Des pokręciła głową. – Uznał nas za rodziców, którzy zabijają potwory. Co powiemy ludziom? Witajcie, wypijamy waszą krew, ale chłopaka uratowaliśmy i oddajemy wam w opiekę? Poza tym obawiam się zbliżać do ludzkich osad, bo nie wiem, jak zareaguję. Zając nie zaspokoił głodu ani o drobinę. Boję się spojrzeć w stronę Kelta. – Schowała twarz w dłoniach.

Objął ją ramieniem.

– Może trzeba zapolować. Nasyceni nie zrobimy krzywdy chłopcu.

– Taki mamy wybór? Duże pożywienie zamiast małego.

Tej nocy nie musieli jednak wyruszać na poszukiwanie pożywienia. Ono ich znalazło. Grota, w której się zatrzymali, odwiedzana była często przez zbójców, którzy akurat wrócili z nocnej eskapady. Obwieszeni łupem, ze śladami walki na kamiennych toporkach, wyglądali nie mniej odrażająco niż Chrapliwy i Skrzekliwy, lecz byli ludzkimi potworami. Cała szóstka otoczyła Des i Henka oraz śpiącego jak kamień Kelta i uśmiechała się złowrogo.

– Kogo tu mamy? Rodzinka zrobiła sobie u nas schronienie – odezwał się jeden z nich.

Były to ostatnie słowa, jakie wypowiedział ów typ spod ciemnej gwiazdy. Ciało Des, nabierając niezwykłej elastyczności, wystrzeliło w kierunku jego szyi, przebijając tętnicę ostrzem zabranym z lasu. Kolejnym ze zbójców zajął się Henk. Reszta, widząc jak ich kompani stają się pożywieniem, rozpierzchła się, opuszczając jaskinię. Odważni wobec bezbronnych ludzi, nigdy nie atakowali uzbrojonych, a co dopiero demonów. Ich bandycka bezwzględność ustąpiła pod naporem panicznego lęku. Bezpieczna kryjówka stała się teraz przeklęta.

Des i Henk posiliwszy się wynieśli ciała i zrzucili ze skał. Umyli się w małym strumyczku i wrócili do groty. Teraz mogli spokojnie położyć się obok Kelta.

ZADANIE (Siódme Przesilenie, 2012 n.e.)

Polował zazwyczaj poza miastem lub na jego obrzeżach. Bywało, że wybierał się nawet w góry na szlaki turystyczne, ale na wiedeńskich peryferiach też łatwo było o pożywienie. Natomiast od czasu, gdy powstawać zaczęły obozy i koczowiska dla uchodźców, polowania stały się jeszcze prostsze. Potencjalnych ofiar było pod dostatkiem. Tropił zazwyczaj małe grupy, które próbowały dotrzeć do większych skupisk. Zawsze ktoś oddalił się od reszty. W dodatku byli to ludzie, których nikt specjalnie nie żałował i nie poszukiwał.

Tej nocy porwał młodego mężczyznę, który załatwiał potrzebę fizjologiczną pod drzewem rosnącym na skraju lasu, tuż przy szosie. Wyskoczył z zarośli i ogłuszył silnym uderzeniem, zanim ten zdążył się zorientować. Zarzucił go sobie na plecy i pomknął w głąb. Oceniając, że znalazł się w bezpiecznej odległości od tych, którzy mogliby poszukiwać kompana, zrzucił z ramion ofiarę i skutecznie skręcił jej kark. Przyssał się do tętnicy szyjnej i rozpoczął konsumpcję. Skończywszy, upewnił się, że nie pozostawił śladów. Stwierdził, że trzeba by jeszcze jakoś uwiarygodnić śmierć nieszczęsnego uchodźcy. Chwycił bezwładne ciało i wskoczył w koronę drzew, następnie upuścił zwłoki z wysokości kilku metrów. Teraz z pewnością będzie wyglądało na nieszczęśliwy wypadek – pomyślał z zadowoleniem. Dla śledczych tajemnicą pozostanie, po co właściwie facet wchodził na drzewo nocą w środku lasu, ale przecież nikt nie będzie dociekał tego w przypadku uchodźców. Wystarczająco dużo problemów sprawili ci żywi. Armia wygnańców była prawdziwym darem dla Fundamentalistów, a wszystko dzięki geniuszowi Wtajemniczonych, którzy stopniowo odzyskiwali wpływy.

Zeskoczył z drzewa i przyglądał się ofierze, czy aby leży w wiarygodnej pozycji.

– Doskonała robota, Kurt.

– Doskonała i czysta. Jak zawsze Hagen.

W ciemnym głuchym lesie dwa szepty wybrzmiały tuż za nim. Znał je tak dobrze. Budziły respekt od zawsze. Nie mógł jednak uwierzyć, że znaleźli się tutaj, obaj. Wtajemniczenie w pełnym składzie. Od bardzo dawna nie opuszczali Bliskiego Wschodu, kierując stamtąd niepokojami zataczającymi coraz szerszy krąg. Krążyły plotki, że od czasu do czasu przedzierają się do Europy, Północnej i Środkowej Afryki, a nawet do Wschodniej Azji. Nigdy ich nie spotkał i nie dawał wiary tym wiadomościom, biorąc je za część dezinformacji.

– Witajcie. – Ukłonił się.

Nic więcej nie był w stanie wydusić. Dał się im podejść, ale przecież byli Wtajemniczonymi, przewodnikami dla wszystkich Przesilonych Fundamentalistów. Nie oczekiwali od niego samokrytyki. Nie mieli zbyt wiele czasu. Zajrzeli na mały rekonesans i zamierzali szybko wracać. Mieli mu do przekazania niezwykle ważną wiadomość i związane z tym zadanie. Słuchał z rosnącą ekscytacją. Los rzeczywiście sprzyjał Fundamentalistom, a Wtajemniczenie trzymało rękę na pulsie. Poczuł niezwykle wyróżniony, że właśnie jemu powierzono tę misję. Jeszcze bardziej ucieszył się na wieść, z kim będzie pracował. Większej radości nie mogli mu sprawić. Kazali wracać do domu i czekać na współpracowniczkę oraz dalsze instrukcje.

Na sygnał Wtajemniczonych z innych drzew zeskoczyli członkowie ich obstawy. Skromny oddział oddalił się, a Wtajemniczenie na odchodne życzyło powodzenia, podkreślając, że bardzo liczy na ich duet.

– Niech jeszcze przed końcem Przesilenia świat należy do Fundamentalistów.

Nie zorientował się, który z nich to powiedział. I tak stanowili jedność. Jedno i niepodważalne przywództwo.

GROTA (Pierwsze lata po Pierwszym Przesileniu)

Grota stała się ich domem. Wieść o krwiożerczych istotach zamieszkujących skały szybko rozeszła się po okolicy, wywołując strach wśród dobrych i złych ludzi. Nikt nie odważył się zapuszczać do siedliska Des i Henka. Oni musieli jednak regularnie udawać się na łowy. Złożyli sobie wzajemnie obietnicę, że ich ofiarami będą zbójcy i inni złoczyńcy. Zbójców szybko wybili. Nie było ich aż tak wielu. Zaczęli więc podchodzić bliżej ludzkich osad i obserwować panujące tam relacje. Porywali na przykład mężczyzn, którzy bili kobiety i dzieci. Próbowali kilka razy starych i schorowanych, lecz ci nie za bardzo nadawali się do konsumpcji. Nie, żeby im zaszkodzili, lecz po prostu posiadali słabe wartości odżywcze i głód zbyt szybciej wracał po takim jadle. Często musieli brać na ofiary ludzi, którzy nikomu nie zawinili. Nie mieli innego wyjścia. Inaczej w głodowym szale mogliby skrzywdzić Kelta. O tym, aby oddać chłopca ludziom, nie było już mowy. Kelt został uznany za dziecko bestię, małego demona, karmionego przez rodziców krwią ofiar. Przede wszystkim jednak bardzo się do niego przywiązali i starali się funkcjonować, jakby byli zwyczajną rodziną. Podglądając życie ludzi, obserwowali, jak wychowuje się dzieci, czego ich się uczy, wykradali żywność i zabawki. Z czasem zauważyli, że ludzie zostawiają dla nich dary. Jedzenie, napitki, żywe zwierzęta, strugane figurki dla dzieci, a nawet kogoś ze swoich, przekazanego jako ofiarę, aby zaspokoić głód stworów. Nigdy nie ruszali tych żywych „prezentów”. Przecież i tak nie mogliby przestać napadać. Danina uparcie jednak była składana, a w niektórych osadach pojawiły się nawet posągi. Uważano ich za złe duchy, które trzeba przebłagać, by się zlitowały lub za duchów–mścicieli pożerających niegodziwców. Na szczęście nie musieli szukać pożywienia tak często, jak w pierwszych dniach istnienia. Konsumpcja do syta wystarczała nawet na kilka dni.

Spróbowali jeszcze innego sposobu. Wpadła na to Des i wyrzucała sobie, że tak późno.

– Czy nie wystarczy ludzi jedynie ogłuszać, upić tyle, aby nie pomarli i zatamować krwawienie? – zastanawiała się.

– Musielibyśmy jednocześnie ogłuszyć kilka osób, aby odpowiednio się nasycić, ale warto wypróbować – zgodził się Henk. – Jeśli to zadziała, może sami będą nam oddawać krew jako daninę dla demonów.

Niestety nie zadziałało. Okazało się, że dopóki bije serce człowieka, nie są w stanie zassać. Co najwyżej kilka kropel. Dopiero krew pozbawiona pompy poddawała się biernie. Potrzebowali jej jeszcze ciepłej, ale pochodzącej z martwego ciała. Musieli wrócić do polowań.