Przepustka od Pana Boga - Jan Śleszyński - ebook + audiobook

Przepustka od Pana Boga ebook i audiobook

Jan Śleszyński

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Początek lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku w Polsce to burzliwy okres karnawału Solidarności i mroczny czas stanu wojennego. W tych realiach osadzona jest opowieść o miłości dwojga ludzi, którzy marzą o szczęściu i wspólnym życiu. Michał Rogiński, młody ambitny oficer z zasadami, staje się niewygodny dla aparatu partyjno-politycznego w swojej jednostce w Warszawie. Zostaje skierowany do zielonego garnizonu, co oznacza rozłąkę z ukochaną żoną.

Po wprowadzeniu stanu wojennego bierze udział w pacyfikacji Stoczni Gdańskiej, gdzie wbrew sobie musi stanąć naprzeciwko walczących o swoje prawa związkowców. Przed Michałem wiele wyzwań i dylematów moralnych, jednak najważniejsze decyzje jeszcze przed nim. Jego córka rodzi się z wadą serca, uratować może ją jedynie kosztowna operacja za granicą. Rozpoczyna się walka o życie dziecka. Rogiński zderza się z obojętnością, złą wolą, biurokracją, ale także interesownością władz komunistycznych. Dla swoich najbliższych jest jednak w stanie zrobić wszystko…

Polecam tę powieść uwadze Czytelników z trzech zasadniczych powodów. Po pierwsze ze względu na świetnie oddane realia. Dla starszych odbiorców mogą one stać się swoistą „podróżą sentymentalną” do czasów, gdy nędza i szarzyzna mieszały się z brutalnością i groteską, a dla młodszych – nieocenionym źródłem wiedzy o późnym PRL-u. Po drugie Autor starannie ukazuje historyczne tło: karnawał Solidarności, działania służb oraz pierwsze miesiące stanu wojennego, z pomijanej zwykle przez badaczy perspektywy uczestnika tych ważnych wydarzeń – oficera Wojska Polskiego. Wreszcie po trzecie: bohaterowie tej powieści to zwykli Polacy, ukazani z talentem prawdziwego realisty, z pasją i pisarską sympatią, oraz wplątani w splot zdarzeń, których pozorna banalność stopniowo zmierza do niezwykle dramatycznej kulminacji...
Wojciech Czaplewski, pisarz, krytyk literacki

Jan Śleszyński – urodził się w Olsztynie w 1949 roku, gdzie spędził młodość. W 1969 dostał się do Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej, a w grudniu 1970 roku był świadkiem tragicz-nych zajść w Gdyni. Dramat tych dni opisał w swojej pierwszej powieści „Czyszczenie broni”. Jako oficer Marynarki Wojennej pełnił służbę na okrętach i różnych stanowiskach sztabowych. Obecnie jest na emeryturze i mieszka w Korzystnie w gminie Kołobrzeg. W swoich powieściach opisuje przełomowe lata w najnowszej historii Polski, starając się obalać mity związane z tamtymi wydarzeniami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 567

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 2 min

Lektor: Leszek Filipowicz

Oceny
4,2 (6 ocen)
3
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Od autora

Każdy, kto w początkach lat osiemdziesiątych XX wieku przeżył radosny „karnawał Solidarności” oraz smutek i przygnębienie stanu wojennego, ma ich własną ocenę. Te przełomowe wydarzenia w dziejach Polski stały się również udziałem dwojga głównych bohaterów, którzy, choć w różny sposób, bezpośrednio w nich uczestniczyli. Życie młodego małżeństwa niespodziewanie wplecione zostało w tragiczne wydarzenia stanu wojennego, a państwo przez swoje organy znacząco wpłynęło na ich losy. Wspólne pokonywanie życiowych problemów, dramatyczne wybory oraz wielka determinacja, by być razem, są motywem przewodnim powieści.

Opisując pogmatwane losy głównego bohatera znanego z poprzedniej mojej książki Czyszczenie broni, starałem się oddać klimat początku lat osiemdziesiątych oraz nie siląc się na jego ocenę, opisać przebieg stanu wojennego widziany oczyma młodego oficera Wojska Polskiego.

Przedstawione w książce sytuacje zdarzyły się rzeczywiście lub zdarzyć się mogły, jednak nie należy łączyć ich z konkretnymi osobami. W powieści opisuję przebieg działań wojska w Stoczni Gdańskiej po wprowadzeniu stanu wojennego. Do opisu tych wydarzeń wykorzystałem dostępne mi materiały oraz wspomnienia osób biorących w nich udział. Szczególnie cenne były rozmowy z moim serdecznym kolegą Jurkiem Kwiatkowskim, z którego relacji wiele zaczerpnąłem, będąc przekonanym, że ich wiarygodność zdecydowanie przewyższa, przez nikogo nieweryfikowane, opowieści niektórych „bohaterskich” świadków historii. Również tą drogą przesyłam szczere podziękowania panu Zenonowi Złakowskiemu, olsztyńskiemu dziennikarzowi i pisarzowi, autorowi cyklu powieści o czasach przełomu, za cenne uwagi, z których skorzystałem na końcowym etapie powstawania książki.

Obecnie często nieprawdziwie przedstawia się rolę, jaką Wojsko Polskie odegrało w stanie wojennym. To jednak dzięki odpowiedzialnej postawie oficerów, podoficerów i szeregowców żadna ofiara stanu wojennego nie może być przypisana wojsku. Książkę dedykuję wszystkim, którzy w tych trudnych czasach służyli Polsce takiej, jaka wtedy była.

 

Jan Śleszyński

Część I

Przechodząc przez biuro przepustek, Michał spojrzał na zegar. Dochodziła północ.

– Czołem – rzucił do zaspanego pomocnika oficera dyżurnego i odsalutował wartownikowi stojącemu przy wejściu od strony ulicy.

Przeszedł kilkadziesiąt kroków. Ciekawe, czy ktoś jeszcze pracuje? – pomyślał. Spojrzał za siebie. Na fasadzie gmachu widniał podświetlony napis: „Wojskowa Akademia Techniczna”. W oknie na pierwszym piętrze dojrzał światło. Jednak nie jestem ostatni, skonstatował. Nie lubił wracać do pustego pokoju, dlatego gdy Ola miała dyżur, mógł pracować dłużej, nie patrząc na zegarek. Na zlecenie Instytutu Elektroniki Kwantowej do środy musiał dopracować nowy program do rozwiązywania skomplikowanego równania. Aby wywiązać się z tego zadania, ostatnio dużo pracował. Realizował je pod nadzorem szefa katedry i mógł wykorzystać do swojej pracy doktorskiej, którą od dwóch lat pisał pod jego kierunkiem.

Z akademii do internatu nie było daleko, droga zajmowała nie więcej niż dziesięć minut. Jak na połowę kwietnia było dosyć zimno. Wiosna wyraźnie się spóźnia, zauważył, przechodząc oświetloną alejką przez skwer, gdzie na krzewach ledwie widać było pączki liści. Internat znajdował się przy cichej uliczce na skraju skweru, był to czteropiętrowy budynek z jedną klatką schodową i portiernią na parterze. Takich budynków stawiano wiele, wykorzystywane były jako akademiki, hotele robotnicze czy rotacyjne mieszkania dla młodych małżeństw. Przed wejściem dwie lekko podchmielone dziewczyny paliły papierosy i prowokacyjnie spojrzały na Michała.

– Dobry wieczór – powiedział i lekko się uśmiechnął.

Na wprost wejścia, odgrodzona szybą od korytarza, znajdowała się portiernia, a w niej pani Lusia, która odpowiadała za porządek i dyscyplinę w internacie, a przede wszystkim decydowała, czy goście mogą odwiedzać mieszkańców także w porze nocnej.

– Dobry wieczór, pani Lusiu. Porucznik Michał Rogiński melduje się w miejscu zakwaterowania – zażartował.

Przed otwartymi drzwiami do portierni dwaj młodzi mężczyźni, mocno gestykulując, próbowali przekonać panią Lusię, że muszą przenocować swoje narzeczone, które przyjechały z daleka i nie mają gdzie się podziać. Oczywiście takie opowieści nie robiły na kobiecie – najważniejszej osobie w internacie – żadnego wrażenia.

– W tym miesiącu to już chyba trzeci raz trafiają się wam narzeczone – powiedziała, śmiejąc się.

– Pani Lusiu, przed ślubem to trzeba te narzeczone trochę przetestować – odrzekł jeden z mężczyzn, Włodek Kowalczyk, kolega Michała z promocji, obecnie asystent w katedrze uzbrojenia.

– Pan porucznik do późna pracuje, a wy się szlajacie. Jak wam nie wstyd? – skarciła młodych oficerów.

– Są kawalerami, a te dziewczyny przed wejściem są warte grzechu – dalej żartował Michał.

– One to może tak, ale pan spojrzy na tych amantów. W tym stanie to raczej tylko siusiu i spać.

– Co?! – obruszyli się. – Chce się pani przekonać?

– No nie. Testować to ja was nie będę – śmiejąc się, odrzekła kobieta, dobrze już po pięćdziesiątce.

– Jednak dałbym im szansę – nie rezygnował Michał.

Koledzy spojrzeli na niego z wdzięcznością.

– No, dobrze już – ustąpiła pani Lusia. – Tylko za bardzo nie hałasujcie. A dla pana to ja mam jajka – zwróciła się do Michała.

Wyjęła spod stołu niewielkie pudełko po butach, a w nim owinięte kawałkami gazety jajka.

– Dwadzieścia sztuk. Świeżutkie. Pani doktor, idąc na dyżur, zapłaciła i prosiła, żeby pan odebrał. W poniedziałek będę miała świeże masełko, zostawię jak zwykle.

W międzyczasie dziewczyny przemknęły korytarzem, uśmiechając się zalotnie. Michał podniósł kciuk i pokiwał głową do kolegów.

– Dziękuję. Razem z żoną jesteśmy pani bardzo wdzięczni. Nie mamy czasu, by wystawać w kolejkach – powiedział, odbierając jajka.

– Wiem. Widzę, jak dużo pracujecie. I pan, i pani doktor – powiedziała z uznaniem.

Kobieta szczególną sympatią darzyła Olę, która przechodząc obok portierni, zawsze chwilę z nią porozmawiała i nigdy nie odmówiła wypisania recepty dla niej albo członków jej rodziny.

– Oboje z panią doktor jesteście wspaniałą parą. Taką dziewczynę to na pewno brał pan w ciemno, bez testowania.

Michał uśmiechnął się zadowolony.

– Wie pani, my też swoje przeszliśmy.

– A ile znaliście się przed ślubem? – spytała zaciekawiona.

– W sumie pięć lat, z tego cztery byliśmy razem. Rok byłem w wojsku w służbie zasadniczej, a ona na mnie czekała.

– Pan sobie wyobrazi, że ja też kiedyś czekałam na swojego chłopaka.

– I co, doczekała pani?

Kobieta nagle spoważniała, spojrzała na Michała i po chwili rozpoczęła swoją opowieść.

– To było kilka lat po wojnie. Ja, młoda dziewczyna, zakochałam się z wzajemnością w pięknym chłopcu. Był w moim wieku, jeszcze przed wojskiem. Ślubowaliśmy sobie miłość i wierność, i że będziemy na siebie czekać. Został wcielony do wojska i skierowany do KBW*, na drugi koniec Polski. To były dla nas bardzo trudne dwa lata. Strasznie za sobą tęskniliśmy. W tamtych czasach telefony nie były tak dostępne jak dzisiaj. Pozostawały nam tylko listy i raz w roku spotkania podczas krótkiego urlopu. Planowaliśmy, że zaraz po wojsku się pobierzemy.

Michał przyglądał się jej z coraz większym zainteresowaniem. Kiedyś musiała być piękną dziewczyną, myślał. Trzydzieści lat temu zapewne miała urodę Oli, a za lat trzydzieści to Ola prawdopodobnie będzie miała jej dzisiejszy wygląd.

– W końcu nadszedł dzień, w którym miał wrócić z wojska – ciągnęła swoją opowieść pani Lusia. – Napisał list, podał dzień i godzinę przyjazdu. Los chciał, że dwa dni przed jego powrotem dostałam ostrego zapalenia nerek i wylądowałam w szpitalu. Poprosiłam przyjaciółkę, by w moim imieniu przywitała go na dworcu i przedstawiła moją sytuację. Wiedziałam, że mój chłopak od dawna jej się podobał, ale nie wiedziałam, że ludzie mogą być aż tak podli.

Na chwilę przerwała i spojrzała na Michała. Oczy jej były już nie tylko smutne, ale jakieś groźne.

– Proszę sobie wyobrazić, że ta przyjaciółka przywitała go i przekazała, niby to ode mnie, informację, że mam kogoś innego, że jestem w ciąży i wychodzę za mąż. On bardzo się zdenerwował i jak to najczęściej robią mężczyźni, poszedł się upić. Ona tak skutecznie się nim zaopiekowała, że wylądowali w łóżku. Następnego dnia podyktowała mu list, w którym informował mnie o zerwaniu. Byłam jeszcze miesiąc w szpitalu, prosiłam o spotkanie, pisałam błagalne listy, ale on ich nie czytał. Pod czujnym okiem zdradzieckiej przyjaciółki wyrzucał je do kosza. Po dwóch miesiącach oświadczyła mu, że jest w ciąży, a on – łatwowierny, uczciwy chłopak – uwierzył i ożenił się z nią. Razem długo nie byli. Po paru latach rozeszli się. Nie wiem, kto kogo zostawił. Ja poznałam nieco starszego mężczyznę i wyszłam za mąż. Może bez wielkiej miłości, ale szczęśliwie przeżyliśmy już trzydzieści lat. Kiedyś, jak byłam już mężatką, spotkałam go i wszystko wyjaśniłam. Bardzo żałował i nalegał, żebyśmy zaczęli wszystko od nowa. Nie mogłam mu wybaczyć. Jak on mógł? Przecież tak go kochałam! Jak mógł tak łatwo uwierzyć innej? Nawet nie spróbował niczego wyjaśnić!

Zamilkła i smutno spojrzała na Michała.

– Takie jest życie. Tak czasami kończą się nasze marzenia – dodała po chwili.

– Za to mamy okazje przetestować swoją uczciwość – stwierdził filozoficznie.

– Oj, rozgadałam się, a jest środek nocy. Pan na pewno zmęczony.

– Nie szkodzi, bardzo przejmująca opowieść. Jednak pora na mnie. Jutro, a właściwie to już dzisiaj, mam sporo zajęć. Dobranoc – powiedział i niespiesznie ruszył w kierunku schodów.

***

Pokój numer dwieście dwadzieścia dwa przez ostatnie cztery lata był dla nich namiastką mieszkania. Na szczęście już niedługo będzie tylko wspomnieniem. Nazwisko porucznika Rogińskiego znajdowało się na początku listy oczekujących na przydział kwatery służbowej – tak oficjalnie określano mieszkanie – i jeśli dobrze pójdzie, powinien je otrzymać w lipcu. Pomimo że z Olą byli małżeństwem bezdzietnym, należały im się „trzy normy”. Michałowi jako nauczycielowi akademickiemu przysługiwała dodatkowa norma, czyli w sumie co najmniej dwadzieścia jeden metrów kwadratowych tak zwanej powierzchni mieszkalnej, co jakby nie liczyć, dawało dwa pokoje.

Otworzył drzwi, zapalił światło i wszedł do niewielkiego pokoju z wnęką. Jego wyposażenie stanowiły: wersalka, dwa niewielkie fotele i ława, na której stał kryształowy flakon z tulipanami. Przy ścianie obok drzwi znajdowała się szafa. Pod oknem stolik, na nim rzucający się w oczy, dwudziestocalowy telewizor Neptun 429, a na półce, otrzymany niegdyś w prezencie, magnetofon grunding. Ze sprzętów elektronicznych posiadali także gramofon i odbiornik radiowy Meluzyna, które stały na małej oszklonej szafce w rogu pokoju. W oknach, o co szczególnie dbała Ola, wisiały zawsze czyste, białe firanki i żółte zasłony. Wystrój niewielkiego przytulnego pokoju uzupełniała wisząca na ścianie reprodukcja Słoneczników Van Gogha oraz kupiony w peweksie** za pięćdziesiąt dolarów piękny dywan kolorystycznie pasujący do całości. We wnęce znajdowała się lodówka, szafka z szufladami i dwiema półkami oraz niewielki stół i dwa taborety. Na szafce czajnik elektryczny i jednopłytowa kuchenka, a w kącie wiaderko na śmieci. Wyposażenie takie umożliwiało przygotowanie śniadań i kolacji oraz podgrzewanie posiłków. Do gotowania obiadów, co zdarzało się praktycznie tylko w niedzielę, służyła wspólna kuchnia na końcu korytarza, w pełni umożliwiająca użytkownikom wykazanie się kulinarnymi umiejętnościami.

W oczy rzuciła mu się leżąca na ławie karteczka. Podniósł ją i przeczytał:

 

Przypominam, na siedemnastą idziemy do Andrzejów na rocznicę ślubu. Wiesz, że kocham twój sernik. Upiecz, proszę. Jest twaróg, jajka odbierz u pani Lusi. Cukier się kończy, musisz kupić – kartki w szufladzie. W lodówce twoja ulubiona ogórkowa. A ciebie kocham stokrotnie bardziej niż sernik.

 

Jak można jej odmówić? – uśmiechnął się w duchu.

Od kiedy zamieszkali razem, Michał miał więcej sposobności, by zajmować się przygotowaniem posiłków. Obiady jadali poza domem, Michał w kasynie, Ola w szpitalu, a śniadania przyrządzali każdy sobie. Jedynie w niedzielę Ola, komplementując męża, śniadanie podawała do łóżka. Widząc, jak przygotowuje się do egzaminów, jak ślęczy nad podręcznikami, nie miał sumienia, by dodatkowo obciążać ją robieniem kanapek i parzeniem kawy czy herbaty. Zatem oczywiste się stało, że przygotowanie kolacji należało do niego. Robił to chętnie, bo wdzięczna Ola zawsze obdarzała go tajemniczym uśmiechem, dając do zrozumienia, że jeszcze tej nocy czeka go nagroda. Natomiast chęć napicia się herbaty sygnalizowała pytaniem:

– Michałku, może napijesz się herbaty?

– Owszem – odpowiadał.

– To zaparz przy okazji i dla mnie.

Tak weszło mu to w krew, że nawet po zdaniu przez nią specjalizacji traktował to jako coś normalnego.

Usiadł w fotelu i zapalił papierosa. Żal, że co jakiś czas musi wracać do pustego pokoju, jednak tych kilka dyżurów w miesiącu dla młodej lekarki było normą. Szybko minęło te pięć lat, zamyślił się. Były trudne, ale też szczęśliwe. Kto wie czy jeszcze kiedyś za nimi nie zatęsknimy. Meblowali ten pokoik, jakby był ich wielkim salonem. Przeżywali w nim swoje radości i smutki. Dzielili radość po zdaniu przez Olę kolejnych egzaminów do specjalizacji i szukali pociechy, gdy zdarzały jej się niepowodzenia w pracy. Przytuleni słuchali muzyki z jego starych płyt, a bywało, że siedzieli szczęśliwi, nic nie mówiąc. Niekiedy sprzeczali się o drobiazgi, jednak zawsze dochodzili do porozumienia i śmiali się, ustępując sobie nawzajem. Nie ma co siedzieć, ocknął się z zadumy. Wezmę prysznic i spać, postanowił.

***

Właśnie wyjmował sernik z prodiża, gdy weszła Ola. Nie zdejmując płaszcza, podeszła i lekko pocałowała go w usta.

– Kochany jesteś. Już na korytarzu pachnie – pochwaliła.

– Bardzo jesteś zmęczona?

– Dyżur spokojny, spałam prawie całą noc. A ty nie jesteś głodny?

– Zjadłem twoją ogórkową. Bardzo smaczna.

– Musimy szykować się do wyjścia. Została nam godzina. – Otworzyła szafę i zaczęła przeglądać sukienki.

– Może tę? – Wyjęła zieloną z włóczki i przyłożyła do ciała. – Jak, Michałku, ładnie mi? – spytała i spojrzała zalotnie.

– Bardzo ładnie.

Podszedł do niej, objął i pocałował w szyję.

– Nie teraz. – Delikatnie oswobodziła się z jego objęć. – Jak wrócimy wcześniej, to odrobimy dzisiejszą noc.

– A mamy coś na prezent? – Michał wrócił na ziemię.

– Podarujemy im kryształowy wazon i mam nadzieję po drodze kupić kwiaty. Wysiadając z tramwaju, widziałam na ulicy kobiety sprzedające tulipany.

– Może wezmę jeszcze napoleona? Wypijecie z Krystyną.

– Coś ty, przecież Krystyna też jest lekarzem i barek ma zaopatrzony – roześmiała się. – A dla małego masz prezent?

– Już tydzień temu kupiłem w Składnicy Harcerskiej model czołgu do sklejania. I oczywiście mam słodycze i książeczki do kolorowania. – Podszedł do szafy i wyjął ładnie opakowane pudełko.

Mały Sylwek był jego chrześniakiem, miał z nim doskonały kontakt i zawsze pamiętał o jakimś drobiazgu dla niego. Imię Sylwester chłopiec zawdzięczał bardzo lubianemu i szanowanemu przez słuchaczy i kadrę komendantowi akademii. Andrzej, jak większość absolwentów WAT-u***, był autentycznym fanem generała Kaliskiego i bardzo przeżył jego tragiczną śmierć.

– Sześciolatek, nie za mały? Będzie w stanie posklejać? – wyraziła swoje wątpliwości Ola.

– Zdolny chłopczyk. Jeśli nie, to tata mu pomoże – roześmiał się. – Myślę, że na rocznicę Krystyna poda bigos. Dawno nie jadłem, a jej jest naprawdę bardzo dobry.

– Na pewno. To jej popisowe danie. Kiedy już dostaniemy mieszkanie i będziemy mieli normalną kuchnię, to też będę gotowała ci bigos i twoje ulubione gołąbki. Za dziesięć lat może dorównam twojej mamie – zapewniała, śmiejąc się.

– Trzymam cię za słowo, bo to już niedługo. Urlop mam zaplanowany na lipiec i zamiast jak co roku w ośrodku, czeka nas praca we własnym mieszkaniu.

Od studenckich czasów w wakacje pracowali, on jako ratownik WOPR-u****, ona jako sanitariuszka, później jako lekarz. Pracę tę zawdzięczali sekretarzowi komitetu wojewódzkiego, towarzyszowi Kozyrze, który był starym przyjacielem jego ojca. Natomiast Ewa, jego tragicznie zmarła córka, była bliską koleżanką Michała. Nie ubiegał się o wczasy, bo mało absorbująca praca w ośrodku wypoczynkowym była dla niego nie tylko odpoczynkiem, ale dawała też możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy. Nie było to bez znaczenia, szczególnie w okresie, gdy oboje studiowali.

– A pamiętasz o naszej rocznicy? Wiesz, że to już piąta? – Ola spojrzała na niego figlarnie.

– Masz wątpliwości? Za pięćdziesiąt lat, gdy będę już miał demencję starczą i zapomnę, jak się nazywam, to każdego roku dwudziestego pierwszego kwietnia będę wręczał ci kwiaty.

– Wiesz… Znając ciebie, to nawet ci wierzę. – Podeszła i pocałowała go w usta.

– A swoją drogą, to jak w tym małym pokoiku zorganizujemy tę naszą rocznicę? Przecież trzeba zaprosić gości.

Wziął ją za rękę i razem usiedli na wersalce.

– Wyobraź sobie, że już wszystko zaplanowałem, czekam tylko na twoją zgodę. Proponuję zaprosić gości w sobotę do restauracji na dancing. To będzie rocznica ślubu, na której będziemy tańczyć. Dzisiaj zaprosimy gości, a jutro zamówię stolik.

– A ile to będzie nas kosztowało? – spytała.

– Stać nas. Byłem w Melodii i w Stolicy. Sprawdziłem zespoły muzyczne, grają kawałki sprzed lat, a kolacja na sześć osób i trzy butelki wódki kosztować nas będą około tysiąc pięćset złotych. Myślę, że przez tych pięć lat oboje na to zasłużyliśmy. Przecież ostatnio to chyba rok temu byliśmy na dancingu.

– Oczywiście, masz rację. Jak zwykle zgadzam się z tobą – roześmiała się zadowolona. – A teraz musimy już wychodzić – powiedziała, wstając.

Michał podszedł do szafy, założył kurtkę i podał jej płaszcz.

– Weź sernik, tylko ostrożnie, żeby się nie pokruszył – poprosiła.

Sama wzięła siatkę, w którą spakowała wazę i czarne pantofle na wysokich obcasach.

***

Wyszli na ulicę, kierując się w stronę przystanku tramwajowego. Po drodze kupili dziewięć czerwonych tulipanów.

– Szybko minęło te dziewięć lat. Pamiętam, jaki byłeś zazdrosny na ich weselu. Ja byłam świadkówną, a świadkiem jego kolega z roku, zresztą bardzo przystojny chłopak – przypomniała prowokacyjnie.

– Pamiętam też, że nie pozwalałaś mi tańczyć z innymi i tańczyłem tylko z tobą.

– Trochę zazdrości świadczy o miłości. Już mnie kochałeś, prawda?

Nie odpowiedział. Przełożył pakunek z prezentem dla Sylwka do lewej ręki, objął ją i przytulił. Padał drobny, wiosenny deszczyk, przed którym schronili się pod zniszczoną tramwajową wiatą. Nic nie mówiąc, objęci czekali na tramwaj, który niebawem nadjechał.

Po około piętnastu minutach jazdy wysiedli. Budynek znajdował się nie przy głównej ulicy, a nieco w głębi, przy wąskiej uliczce osiedlowej. Zamieszkiwały go rodziny pracowników resortowych, w tym funkcjonariusze milicji i służb specjalnych. Nie podlegał administracji wojskowej, lecz Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Przydział na mieszkanie Andrzej otrzymał z puli specjalnej, po roku służby w kontrwywiadzie wojskowym, podległym Wojskowej Służbie Wewnętrznej. To dlatego Michał uważał, że Andrzej sprzedał się za mieszkanie i wstąpił do służby, która nie cieszyła się szacunkiem zarówno kadry, jak i żołnierzy służby zasadniczej. Oczywiście służba w kontrwywiadzie wojskowym nie była marzeniem Andrzeja, lecz miał wybór – pozostać w Warszawie lub na parę lat trafić do wojsk rakietowych w zielonym garnizonie, to znaczy pozostać z Krystyną lub łudzić się, że młoda lekarka z perspektywą kariery rzuci wszystko i pójdzie za nim, by podjąć pracę w jakimś szpitalu na zadupiu. W każdym razie dla Michała było to zaskoczenie i mocno osłabiło ich przyjacielskie relacje. Mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze, w czteropiętrowym, pięcioklatkowym budynku.

Michał, nim nacisnął przycisk dzwonka, spojrzał na wizytówkę na drzwiach. „K. A. Kownaccy” – przeczytał.

Drzwi otworzył odświętnie ubrany Andrzej.

– Dobrze, że już jesteście. Krysiu, pozwól, przyszła Ola z Michałem!

Krystyna podeszła do nich i stanęła obok Andrzeja. Była szczupłą, wysoką dziewczyną, wzrostem niemal dorównywała mężowi. Michał wyjął z siatki kryształową wazę, podał Oli, ta zaś wręczyła ją Krystynie.

– Życzymy państwu Kownackim długiego, szczęśliwego życia – powiedział Michał, wręczając kwiaty Krystynie, pocałował ją w oba policzki, po czym serdecznie objął Andrzeja.

– I dużo miłości. Żebyście się kochali – życzyła wzruszona Ola, obejmując obydwoje małżonków. – O, zapomniałabym, mamy jeszcze sernik. Świeżutki. Michał dziś upiekł.

Delikatnie wyjęła ciasto z siatki i podała gospodyni. Mały Sylwek podbiegł do Michała, który schylił się, pogłaskał chłopca po główce i podał mu przyniesiony prezent.

– Dziękuję – powiedział uradowany maluch i z zaciekawieniem zaczął rozpakowywać pudełko.

– Proszę, zapraszam do pokoju – zachęcała Krystyna.

Weszli do ładnie urządzonego pokoju dziennego. Przy dużej ławie na wersalce siedzieli zaprzyjaźnieni sąsiedzi, Grażyna i Władek Wilkowscy. Byli tu częstymi gośćmi, a z Olą i Michałem nieraz już wspólnie biesiadowali i spotykali się na brydżu. Na początku tej znajomości Michał odnosił się do nich z rezerwą, z czasem przekonał się jednak, że pomimo sprawowanych przez nich funkcji – on był oficerem SB, ona prokuratorem – są normalnymi młodymi ludźmi. Ola usiadła na wersalce obok Grażyny, a Michał na fotelu przy Władku.

– Dziękuję za piękną wazę. – Krystyna podeszła do meblościanki w kolorze ciemnej wiśni i postawiła na półce prezent obok kilku innych kryształów.

– Zaraz podam coś ciepłego – powiedziała i wyszła do kuchni.

– A ja rozleję zimną wódkę. Może być żytnia? – Andrzej wyjął z barku butelkę.

– Jeżeli można, to ja bym wolała koniak – poprosiła Grażyna.

– Ja też – przyłączyła się Ola.

– Mamy pliskę, bardzo dobry bułgarski koniak – zaproponował Andrzej.

– Przywieźliśmy z wczasów z Bułgarii, tam jest bardzo tani.

– A wy byliście w Bułgarii? – Grażyna zwróciła się do Oli.

– Do tej pory nam się nie udało, zresztą Michał specjalnie o to nie zabiegał.

– Podobno wczasy w Bułgarii przyznawane są w nagrodę – wtrącił Michał. – Raz napisałem prośbę, ale uznano, że pomimo otwartego przewodu doktorskiego i iluś wyróżnień, na wczasy zagraniczne nie zasługuję. Nie dochodziłem powodu, ale domyślam się, jakie są kryteria – powiedział z ironią. – W związku z tym, że nie zasługujemy na wczasy w Bułgarii, od lat w wakacje pracujemy. Prawda, Oleńko? – zwrócił się do żony.

– I jednocześnie odpoczywamy, w kraju oczywiście – wsparła męża Ola.

Krystyna podała bigos i kiełbasę. Andrzej napełnił kieliszki koniakiem i wódką.

– Wypijmy, proszę. Za te dziewięć lat. – Podniósł swój kieliszek.

– Obyście się wspólnie zestarzeli – życzył im Władek.

– I zawsze się kochali – dodała Ola.

Bigos był doskonały, a nieco zgłodniały Michał po raz drugi nałożył sobie słuszną porcję i szczerze chwalił gospodynię za jej talenty kulinarne.

– Taki bigos to jadłem tylko u mojej mamy i mam nadzieję, że kiedyś będę jadł u żony.

– Już niedługo. Gdy tylko dostaniemy mieszkanie, to nie będę wychodziła z kuchni – śmiała się Ola.

– A kiedy w końcu to nastąpi? – zainteresował się Andrzej.

– Zgodnie z planem w połowie czerwca. Dwa pokoje z kuchnią – poinformował zadowolony Michał.

– Za komendanta Kaliskiego to każdy młody oficer, otwierając przewód doktorski, mógł liczyć na mieszkanie.

O profesorze Kaliskim Andrzej zawsze wypowiadał się z wielkim szacunkiem. Gdy coś mu się nie podobało i nie mógł się z tym pogodzić, zwykł mówić: „Gdyby żył Kaliski, tego by nie było”. Zresztą wszyscy, którzy zetknęli się z generałem, mieli do niego podobny stosunek.

– A jak z meblami? – dociekała Krystyna.

– Myślę, że skorzystamy z uprawnień dla młodych małżeństw. Na PKO mamy odłożone pieniądze, to chyba problemu nie będzie – mówił z optymizmem Michał.

– Obawiam się, że pomimo MM***** kolejka cię nie ominie. Jeszcze w ubiegłym roku mebli, szczególnie tych droższych, nie brakowało, ostatnio jednak wiele się zmieniło, niestety na gorsze. Widzę, jakie kolejki ustawiają się przed sklepem na naszym osiedlu. Jak nie masz dojścia do kierowniczki lub choćby sprzedawcy, co niemało kosztuje, to nie licz, że nie będziesz miał problemów. Bywa, że jedna trzecia dostawy rozprowadzana jest wśród swoich. Kierownicy takich sklepów zdążyli już pobudować domy, oczywiście nie za pensje i nie na siebie. – Władek dzielił się informacjami nie tylko z własnych obserwacji, ale także uzyskane z działalności operacyjnej.

– Potwierdzam. – Do rozmowy wtrąciła się Grażyna. – Prowadzimy bardzo dużo spraw o łapownictwo. Wiele niestety jest umarzanych lub zamiatanych pod dywan, ale to już nie zależy od szeregowego prokuratora. Nam się mówi, że tak trzeba, bo służby mają z tego większy pożytek, zresztą Władek mógłby więcej na ten temat powiedzieć, ale nie powie – zwróciła się do męża.

Zarówno Władek jak i Andrzej doskonale wiedzieli, że takie sytuacje wykorzystywane są do pozyskiwania tajnych współpracowników, a ci, czując nad sobą parasol ochronny służb, już bez zahamowań robili swoje ciemne interesy. Władek spojrzał wymownie na żonę i natychmiast zmienił temat rozmowy.

– A jak twoja praca doktorska? – zwrócił się do Michała.

– Mam już gotowe trzy rozdziały. Pozostało tylko opracowanie wyników badań, które wykonywałem na zlecenie Instytutu Elektroniki Kwantowej, a tam wszystko ściśle tajne. Muszę uzyskać pozwolenie, a to trochę potrwa, prawda, Andrzej?

– Potrwa. I wcale nie jest powiedziane, że je uzyskasz. Chyba wiesz, że w instytucie prowadzone są badania z klauzulą „tajne specjalnego znaczenia” i najwyższe czynniki państwowe się tym interesują. Musisz rozumieć, że osłona kontrwywiadowcza musi być szczególnie szczelna.

– I ty oczywiście ją prowadzisz? – Michał spojrzał na niego zirytowany.

Andrzej wiedział, że Michał miał niewielkie szanse, aby być dopuszczonym do wyników badań prowadzonych w instytucie. Sam też nie znał szczegółów, mógł się jedynie domyślać, że dotyczyło to wykorzystania wiązek laserowych do inicjacji reakcji jądrowych.

– Pamiętasz, Michał, jak po trzecim roku byłeś jednym z kandydatów do przejścia na wydział fizyki technicznej? Wielu jajogłowych o tym marzyło. Tam czekała cię szybka kariera naukowa, dzisiaj prawdopodobnie robiłbyś już habilitację. Nie zakwalifikowałeś się nie ze względu na wyniki w nauce, ale kontrwywiadowczo im nie odpowiadałeś. W takim przypadku nawet generał Kaliski byłby bezradny. I może dobrze się stało, bo Ola nie miałaby męża, tylko chodzącego cyborga.

– I ty o tym wszystkim wiedziałeś?

– Wiedziałem i mówiłem ci, że jeżeli nie wstąpisz do partii, to nie licz, że w pełni ci zaufają. Do dziś pamiętają twoje wystąpienie na otwartym zebraniu partyjnym. Twoje publicznie wyrażone niezadowolenie z powodu podwyżki cen w siedemdziesiątym szóstym wzbudziło uznanie większości kadry, jednak aparat partyjny wziął cię na celownik.

– I od tego czasu dali mi spokój, nikt już nie namawia mnie do wstąpienia do partii. A swoją drogą to miałem rację, bo zaraz z tych podwyżek się wycofali – mówił z satysfakcją Michał.

– Słuchaj, szwagier, ja jestem zwykłym oficerem kontrwywiadu, jedynie zbieram materiały, a decyzje, komu przyznać dostęp do tych dokumentów, podejmowane są na poziomie zarządu – próbował się tłumaczyć Andrzej.

Kilka wypitych kieliszków, a i temat drażliwy, sprawiały, że rozmowa stawała się coraz głośniejsza. Nie uszło to uwadze Oli, która przerwała rozmowę, jaką prowadziła z dziewczynami.

– Michałku, wypijmy za nasze szczęście. – Podniosła kieliszek i zwróciła się do chłopaków: – Za tydzień nasza piąta rocznica.

– No to trzeba wypić do dna. – Andrzej, zadowolony, że siostra zmieniła niewygodny dla niego temat, zachęcał pozostałych.

– Oczywiście, zapraszamy was w następną sobotę na naszą rocznicę – ciągnęła temat Ola. – A ty, Michałku, powiedz, jak to zaplanowałeś. – Szeroko uśmiechnęła się do męża.

Michał, już spokojny, spojrzał na Olę, która tajemniczo uśmiechała się do obecnych.

– W związku z naszymi warunkami mieszkaniowymi zapraszamy was do lokalu. Mamy do wyboru restaurację Melodia lub Stolica. Obie kategorii „S”. Tam bawi się śmietanka towarzyska i obowiązuje strój wieczorowy.

– Jeżeli miałbym wybierać, to proponuję Melodię, są tam występy artystyczne, w tym striptiz – ożywił się Władek.

– A ty skąd to wiesz? – dociekała Grażyna.

– Z działalności operacyjnej – zażartował.

Atmosfera na powrót stała się miła. Dziewczyny rozmawiały o pracy w szpitalu, a panowie zeszli na tematy motoryzacyjne. Najwięcej do powiedzenia w tych sprawach miał Andrzej, który od pół roku był szczęśliwym posiadaczem fiata 125p. Samochód zakupił na talon, który niespodziewanie w dość tajemniczy sposób otrzymał. Nie był w pełni przygotowany do zakupu samochodu, bo wiązało się to także z wydatkiem stu sześćdziesięciu tysięcy złotych. Oczywiście nie wypuścił takiej okazji z ręki. Na PKO miał zaoszczędzone około siedemdziesiąt tysięcy, ojciec dołożył mu pięćdziesiąt, a na resztę wziął pożyczkę w Koleżeńskiej Kasie Oszczędnościowo-Pożyczkowej, którą Michał bez problemów mu poręczył. Władek również liczył na talon. Jak twierdził, po kilku latach służby po prostu mu się należało. Natomiast Michał miał wpłacone sześćdziesiąt dziewięć tysięcy jako przedpłatę na fiata 126p i zgodnie z kolejką miał odebrać go wiosną 1982 roku.

– A jakie są koszty eksploatacji? – zainteresował się Michał, który przerwał zachwyty Andrzeja nad tym cudem techniki.

– Nie są zbyt wysokie, chociaż mógłby trochę mniej palić, bo coraz trudniej o benzynę, no i części zamienne są niedostępne.

– Skoro to nowy samochód, to po co ci części? – dziwił się Michał.

– Nie mam garażu, to trzymam go pod chmurką. Złodzieje kradną, co tylko mogą, poczynając od wycieraczek, a na kołach kończąc.

– Gdyby części do samochodów były dostępne w Polmozbytach, to nikt by ich nie kradł, a tak powstał czarny rynek i złodzieje kradną na zamówienie – wyraził swoją opinię Władek.

– To co, tam na górze nie wiedzą? – wyraził swoje zdziwienie Michał.

– Widzisz, władzy bardziej zależy na kontrolowaniu społeczeństwa niż na zwalczaniu złodziejstwa i łapownictwa. Wiem, co mówię – oznajmił lekko już podpity Władek.

– To znaczy, że zarówno ty, jak i Andrzej zamiast zajmować się łapaniem przestępców, organizujecie bandę donosicieli – mówił nieco podniesionym głosem Michał.

– Ja jestem oficerem kontrwywiadu i wykonuję zadania związane z obronnością. Oczywiście w każdej służbie, gdzie prowadzone są działania operacyjne, tajni współpracownicy są niezbędni – tłumaczył urażony Andrzej.

Michał się zamyślił. W życiu bym się nie spodziewał, że prokurator, oficer służby bezpieczeństwa i oficer kontrwywiadu to będzie krąg moich najbliższych znajomych. O ile rodziny się nie wybiera, to już przyjaciół jak najbardziej. Jak to się stało? – zastanawiał się. Nie zabiegałem o tę znajomość. Przypadek sprawił, że Wilkowscy byli sąsiadami Andrzeja, a pierwszy raz spotkali się kilka lat temu na andrzejkach. Byli sympatyczni i mili, gotowi służyć pomocą w załatwianiu niektórych życiowych spraw. Michał podchodził do tej znajomości z pewną rezerwą i nigdy nie korzystał z proponowanej pomocy, za to Ola szybko znalazła z Grażyną wspólny język i można było znajomość tę uznać za przyjaźń. Grażyna była miłą, inteligentną kobietą po trzydziestce, pochodziła z Warszawy, a studia prawnicze wybrała za namową ojca, pułkownika milicji, który zaplanował jej karierę prokuratora. Wywodziła się z rodziny prawniczej. Matka była sędzią sądu wojewódzkiego, wujek znanym autorytetem prawniczym w Sądzie Najwyższym, a starszy o cztery lata brat świetnie zapowiadającym się adwokatem. Droga Władka do kariery była bardziej wyboista. Pochodził z małego mazowieckiego miasteczka, z rodziny robotniczej, i nie ominęła go zasadnicza służba wojskowa. Po jej zakończeniu wstąpił do milicji. Służył w Warszawie, początkowo jako zwykły krawężnik, by po roku awansować do wydziału śledczego na wywiadowcę. Pracowity i ambitny, po rocznym kursie dla funkcjonariuszy zdał maturę. Był wyróżniającym się i oddanym służbie funkcjonariuszem, nic zatem dziwnego, że został skierowany do Szczytna, do szkoły oficerskiej. Po jej skończeniu powrócił do Warszawy i został oficerem dochodzeniowym w komendzie wojewódzkiej, w której na wysokim stanowisku służył ojciec Grażyny. To wtedy przystojny oficer poznał młodą prokuratorską aplikantkę. Przypadli sobie do gustu. Może nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, jednak uczucie Władka wybuchło ze zdwojoną siłą, gdy okazało się, że dziewczyna, która wpadła mu w oko, to córka pułkownika, jego przełożonego. Po zakończeniu przez Grażynę aplikacji pobrali się, a on wraz z błogosławieństwem teścia dostał skierowanie na wydział prawa Akademii Spraw Wewnętrznych. Po dwóch latach skończył studia i już jako magister rozpoczął karierę w służbie bezpieczeństwa.

Dochodziła godzina dziewiąta. Wziąwszy pod uwagę poprzednie tego typu biesiady i możliwości uczestników, było stosunkowo wcześnie. Toteż pewne zdziwienie wywołała uwaga Oli, że jest już późno i trzeba się zbierać. Pomimo próśb gospodarzy nie dawała za wygraną.

– Mamy dzisiaj jeszcze coś do zrobienia. Prawda, Michałku? – Spojrzała zalotnie na męża.

– Oczywiście, i z pewnością to zrobimy.

Tym razem z dozą zazdrości uśmiechnęli się pozostali.

– Jeszcze nie podałam sernika – zreflektowała się Krystyna – Kilka minut was nie zbawi.

– Zaparzę kawę, chyba że ktoś chce herbatę, z cytryną – dodała zadowolona. – Wczoraj rzucili do delikatesów, sprzedawali po kilogramie, po jednej wam sprezentuję – zaproponowała.

– A wiecie, dlaczego jeszcze w sklepach pojawiają się cytryny? Zawdzięczamy to Cyrankiewiczowi – wtrącił Władek. – Kiedyś Gomułka, jak wiadomo bardzo skąpy, chciał zaoszczędzić dewizy i zaproponował Cyrankiewiczowi, by na stałe zrezygnować z importu cytryn, bo przecież dużo więcej witamin ma kiszona kapusta. „Ja jednak kiszonej kapusty do herbaty dodawać nie będę”, odpowiedział Cyrankiewicz. Postawił na swoim i cytryny importujemy do dziś.

– To my prosimy herbatę z cytryną. Prawda, Michałku? – śmiejąc się, poprosiła Ola.

– My też – dołączyła Grażyna.

– Zostańcie jeszcze chwilę – poprosił Andrzej. – Mam dla was muzyczną niespodziankę.

Był miłośnikiem muzyki i posiadał sporą płytotekę, którą stale powiększał o najnowsze albumy, z reguły wykonawców zachodnich. Chwalił się nowymi płytami, choć nie wyjawiał, w jaki sposób je zdobywał. Dzięki tej swojej pasji dobrze opanował język angielski, bo jak mówił, poznanie oryginalnych tekstów piosenek było dla niego wystarczającą motywacją do nauki.

– Mam najnowszą płytę Barbry Streisand z jej Woman in Love. – Podszedł do gramofonu i puścił płytę.

– Pierwszy raz słyszę, wspaniała do tańca dla zakochanych – dodała Ola i przymilnie uśmiechnęła się do Michała.

Piosenka bardzo podobała się paniom, które miały pretensje do Andrzeja, że dopiero teraz ją puścił, bo przecież mogliby przy niej potańczyć.

– Potańczymy za tydzień – oznajmił Michał. – Pamiętajcie, w sobotę o godzinie dziewiętnastej w restauracji Melodia. We wtorek przez Andrzeja potwierdzę.

Dziękując, pożegnali się z gospodarzami i Wilkowskimi, którzy, jako że mieszkali piętro niżej, postanowili jeszcze zostać, tym bardziej, że na stole pozostała napoczęta butelka żytniej, a Andrzej nalegał, by wypić do końca.

***

Pomimo że była sobota, Ola tak jak w niedzielę podała mężowi śniadanie do łóżka. Delikatnie go pocałowała i położyła się obok.

– Pamiętasz, kiedy pierwszy raz podałam ci śniadanie do łóżka? I za co?

– Oczywiście, myślę, że tej nocy też zasłużyłem.

– Codziennie zasługujesz, w dzień i w nocy. Wiesz, dobrze mi z tobą i myślę, że nikt nam tego nie zniszczy.

– Najgorsze to samemu zniszczyć. – Spojrzał na nią poważnie.

– Masz rację, Michałku – zgodziła się.

Z apetytem jedli kanapki z szynką, a ona od czasu do czasu zerkała na niego zadowolona.

– Bardzo smaczna szynka, z tłuszczykiem, taka, jaką lubię. Jak ją zdobyłaś?

– Wczoraj, wracając z dyżuru, zobaczyłam kolejkę przed delikatesami, wysiadłam z tramwaju i się opłaciło. Rzucili lepsze wędliny, w tym szynkę i baleron. Dawali po pół kilo, wzięłam szynkę, baleron i krakowską suchą. Jutro zrobię ci kanapki z baleronem. A od bardzo miłej, starszej pacjentki dostałam paczkę kawy Orient i bombonierkę. Zaraz zaparzę.

Odstawiła naczynia na ławę obok i przytuliła się do niego. Objął ją ramieniem i leżeli, nic nie mówiąc. Po chwili odwróciła jego głowę w swoją stronę i spojrzała mu głęboko w oczy.

– Powiedz, co mogę zrobić, byś był jeszcze bardziej szczęśliwy.

– Czy mogę być bardziej szczęśliwy? – zamyślił się. – Jest coś, a właściwie ktoś, kogo nie ma – powiedział i mocno ją przytulił.

– Wiem, jak bardzo chcesz mieć dzidziusia, ja też o tym marzę. Obiecuję, kiedy tylko dostaniemy mieszkanie, będę gotowa.

– Już tyle lat jesteśmy razem i nic. Może coś jest z nami nie tak?

– Wszystko jest w porządku, wiem to na pewno. Po prostu skutecznie się zabezpieczam. – Uśmiechnęła się tajemniczo do leżącego obok mężczyzny. Jej mężczyzny.

– Wierz mi, we wszystkim, co robiłam, od kiedy jesteśmy razem, ty zawsze byłeś najważniejszy. Może kiedyś zrobiłam coś, czego później żałowałam, ale to też było z myślą o tobie – powiedziała, spuszczając wzrok.

– Mów jaśniej, nie rozumiem – poprosił.

– Było, minęło, nie chcę do tego wracać. – Objęła go i pocałowała. – Kocham cię, Michałku. Będzie dobrze. Zobaczysz – mówiła cicho.

– Podobno szczęścia się nie zaplanuje, ono samo przychodzi i samo nas opuszcza. Dzisiaj jest z nami – powiedział zamyślony.

– Przytul mnie. Poleżmy jeszcze trochę. Minutę za każdy rok razem – szeptała mu do ucha. – W sumie to będzie dziesięć minut, pięć po ślubie i pięć przed.

– A może poleżymy za każdy rok po godzinie – zaproponował, śmiejąc się.

– Tak mi z tobą dobrze, że dzisiaj wcale bym nie wstawała – powiedziała czule.

– Ja jednak muszę. Mam coś dla ciebie, jednak w piżamie mi nie wypada – powiedział i zeskoczył na podłogę.

Umyty, ogolony i spryskany wodą kolońską, w białej koszuli, z bukietem kwiatów stanął w drzwiach pokoju. Ona, w białym szlafroku, w szpilkach na nogach, z rozpuszczonymi włosami, czekała. Podał jej bukiet i pocałował w rękę.

– Róże, to dla mnie najradośniejsze kwiaty na świecie, takie jak na ślubie. – Rozpromieniona rzuciła mu się na szyję.

– Mam coś jeszcze. – Podniósł ją i posadził na rozłożonej wersalce. Patrzyła na niego śmiejącymi się oczyma. Wyjął z kieszeni małe czerwone pudełeczko. – Daj palec – poprosił.

– Pierścionek! – krzyknęła radośnie.

Wyjął z pudełeczka pierścionek z małym oczkiem i założył go jej na wyciągnięty palec.

– Jaki delikatny – mówiła zachwycona. – Mieni się jak prawdziwy brylant.

– Bo to jest brylant, zero dwa karata – odrzekł zadowolony.

– Musiałeś wydać majątek – powiedziała nieco zaniepokojona.

– Kupiłem go za nagrodę pieniężną, którą dostałem od komendanta za terminowe opracowanie ważnych programów.

– A ja tobie dam całą siebie.

Objęła jego głowę, przechyliła do tyłu i zaczęła namiętnie całować. Zrzuciła szlafrok i piersiami pieściła jego ciało. Wiedziała, że lubił te jej pieszczoty, a piersi, choć nie powalały wielkością, uważał za najpiękniejsze. Zanurzył się w głębokim pocałunku i czerpał rozkosz z jej namiętnych ust. Bez opamiętania oddawali siebie nawzajem, by w końcu zastygnąć jak porażeni prądem.

– Szalony jesteś. Jednak nie wytrzymałeś i włączyłeś swoje turbo. Myślałam, że tym razem ja sama dam ci to wszystko. Kochany jesteś, nie potrafisz tylko brać – mówiła, pieszcząc jego męskość szykującą się do powtórki.

Zmęczeni, jeszcze w uniesieniu, oddychali głęboko. Wtuliła się w niego i pieściła dłonią jego gorące ciało. Całowała po włosach, po oczach, gdzie popadnie. Uwielbiał te chwile „po”. Był spełniony, czuł satysfakcję, że mógł to wszystko jej dać.

– Nie zdjąłeś skarpetek – roześmiała się, patrząc na jego stopy.

– Przymierzam się do syna – odrzekł.

– Ja bym chciała dziewczynkę – przekomarzała się.

– W takim razie będziemy to robić na przemian, w skarpetkach i bez. – Roześmieli się.

– Dla mnie jest wszystko jedno, najważniejsza jesteś ty, żebyś była zdrowa i bez problemów urodziła – mówił, patrząc jej głęboko w oczy.

– Wiem, Michałku, że bardzo chcesz mieć dziecko. Poczekaj jeszcze trochę. Zapewniam, że wszystko będzie dobrze, urodzę dziewczynkę i chłopczyka, na początek oczywiście.

Dotychczas kochali się bez ograniczeń, zabezpieczenie przed zajściem w ciążę wzięła na siebie Ola. Nie dochodził, na czym polegało to skuteczne zabezpieczenie, jednak ufał, że jest to bezpieczne dla jej zdrowia. Raz tylko przypadkowo usłyszał rozmowę z Krystyną, w której polecała Oli jakąś spiralę. Wziął z ławy popielniczkę i podał jej papierosy. Oboje zapalili, on swoje caro, ona carmena. Przykryła kołdrą ich nagie, spocone ciała.

– Ale w ciąży palić nie będziesz? Chyba wiesz, że to szkodzi dziecku?

Niepokoił się, bo nałóg palenia na dobre zawładnął Olą, która paliła coraz więcej i coraz mocniejsze papierosy.

– Przecież to jasne. Jestem lekarzem i wiem, że palenie w ciąży jest niewskazane. Możesz być spokojny, na pewno nie będę szkodziła własnemu dziecku. Wyobraź sobie, że w szpitalu palą niemal wszyscy. Bardzo trudno jest wytrzymać bez papierosa, szczególnie podczas dyżuru. Na studiach prawie nie paliłam i dopiero na dobre zaczęłam podczas nauki do specjalizacji.

– Jak będzie już dziecko, to ja też ograniczę, a na pewno przy nim nie zapalę – deklarował.

Chwilę leżeli, nic nie mówiąc, ona rozmarzona spoglądała na męża, a on delikatnie głaskał jej włosy.

– Zrób coś jeszcze dla mnie. Dla nas – poprawiła się. – Puść płytę. Wiesz jaką? – Pocałowała go delikatnie.

Energicznie zeskoczył na podłogę i podszedł do gramofonu. Spośród wielu płyt bez problemów odszukał tę właściwą i włączył. Popłynęła ich ulubiona Anna zespołu Blackout. Leżeli przytuleni i nucili słowa piosenki.

– Piękna ta nasza piosenka. Za czterdzieści lat, kiedy będziemy już staruszkami, to przy herbatce z ziółek będziemy jej słuchać i wspominać, jak dobrze było mieć trzydzieści lat – powiedział trochę smutno.

– Dobrze mi z tobą. Jestem szczęśliwa. Myślę, że ty też nie żałujesz tych lat. – Podparta na łokciach patrzyła mu w oczy.

– Oczywiście, że nie żałuję. Nie było nam lekko, szczególnie na początku, ale byliśmy razem. Być z ukochaną osobą i spełniać swoje marzenia, to chyba jest definicja szczęścia – mówił zamyślony. – Obiecuję, że zrobię wszystko, aby to trwało. Nie zależy to jednak tylko od nas – zafrasował się. – Nie wiemy, co nas jeszcze czeka, może ktoś o nas zadecyduje bez naszego udziału albo zwykły przypadek przewróci nam życie.

– Co by nie było, to my i tak będziemy szczęśliwi. Prawda, Michałku? – Spojrzała na niego pytająco.

– Wiesz, tak się zastanawiam. Gdyby wokół nas nie było tylu złych ludzi, to i nasze szczęście nie byłoby pełne – powiedział filozoficznie.

– Jak to? – zdziwiła się.

– Gdyby otaczały nas same anioły, to nie mielibyśmy odniesienia, a tak źli ludzie tworzą tło dla naszego szczęścia i dzięki temu bardziej je odczuwamy – tłumaczył.

Wpadli w nieco melancholijny nastrój.

– Te dziesięć wspólnych lat byliśmy szczęśliwi, bo nikt nam w życiu nie mieszał. Wszystko sami sobie planowaliśmy i wszystko to osiągnęliśmy dzięki pracy i wysiłkowi – podsumował wspólne lata.

Narzekać nie możemy, przyznał w duchu. Mamy podobne pensje po osiem tysięcy, jedną odkładamy na PKO. Od jakiegoś czasu co miesiąc kupuję na czarną godzinę u cinkciarzy po dziesięć dolarów, uzbierało się już około dwustu. Dużo nie wydajemy. Za pokój w internacie płacimy niecałe trzysta złotych miesięcznie, na życie, w tym obiady dla obojga, przeznaczamy około dwóch tysięcy. Więc sporo zostaje na odzież i sprzęty. Ubranie dla siebie kupował rzadko, natomiast Ola, zawsze elegancka i wymagająca, nigdy nie przepuściła okazji, by kupić coś modnego. Szczególnym jej zainteresowaniem cieszyły się buty i torebki, które musiały być pod kolor tych pierwszych. Michał nigdy nie miał o to pretensji, wręcz przeciwnie, widząc ją radosną, cieszył się razem z nią. Czasami wspólnie bywali na zakupach i Ola radziła się męża, w której sukience ładniej wygląda. Najczęściej, zresztą zgodnie z prawdą, odpowiadał, że w obu i radził jej kupić dwie. Dziękując, rzucała mu się na szyję i stosowała do jego rady, a on wiedział, że nagroda go nie ominie.

– Cieszę się, że oboje mamy wolne. Mogłabym tak leżeć cały dzień, jednak muszę zrobić się na bóstwo, chyba nie chcesz mieć żony kocmołucha. – Uśmiechnęła się przymilnie.

– Chyba żartujesz. Dla mnie cały czas jesteś bóstwem – odrzekł zadowolony.

– Najpierw zrobię sobie włosy, a później doradzisz mi, którą sukienkę mam założyć. Poleż jeszcze. Wieczorem musisz być wypoczęty, bo nie odpuszczę ci żadnego tańca – zagroziła, śmiejąc się.

Na nogi włożyła szpilki i nim zarzuciła na siebie szlafrok, niby tak mimochodem, przeszła przed nim tanecznym krokiem, a on chłonął ten widok wzrokiem pełnym pożądania.

***

Dochodziła godzina wpół do siódmej. By goście nie czekali, postanowili być wcześniej. Wejście do restauracji Melodia wskazywał neon, a właściwie świecące się jeszcze trzy pierwsze litery. Weszli do środka. Szatniarz, mężczyzna w wieku przedemerytalnym, odebrał oba płaszcze.

– Czy razem? – zapytał uprzejmie.

– Oczywiście – odparł Michał – Z tym, że jeszcze siatka.

Wziął ją od Oli, która zdążyła już zamienić kryte czółenka na przyniesione w siatce czarne, wysokie szpilki. Oboje stanęli przed lustrem, ona poprawiała fryzurę i makijaż, a on podciągnął krawat i strzepywał niewidoczne pyłki z klap czarnego garnituru. Stanęła przed nim i obróciła się wokół.

– Jak wyglądam? – spytała zadowolona.

– Wspaniale, zapewne będziesz królową dancingu. Pamiętaj, bez mojego zezwolenia nie masz prawa tańczyć z obcymi – mówił, patrząc na nią z uznaniem.

Prezentowała się naprawdę doskonale. Miała na sobie czarną, z delikatnym połyskującym wzorkiem sukienkę przed kolana. Oprócz niewielkiej srebrnej broszki, obrączki i otrzymanego dzisiaj pierścionka innej biżuterii nie miała. Wspólnie uzgodnili, że dodatkowa biżuteria zakłóciłaby tylko jej wizerunek. Mała czarna torebka, tak zwana kopertówka, dodatkowo podkreślała jej elegancję. Dumny Michał wziął ją za rękę i poprowadził, trzymając blisko siebie. Stanęli w drzwiach dużej sali oświetlonej żyrandolem i kinkietami, za ustawionymi wokół parkietu stolikami. Rozejrzeli się wokół. Stoliki były zaledwie w połowie zajęte, a zespół muzyczny rozkładał instrumenty. Podszedł do nich kelner, mężczyzna po pięćdziesiątce – prawdopodobnie kierownik sali.

– Witamy w Melodii. – Ukłonił się i zaprezentował służbowy uśmiech.

– Mamy zarezerwowany stolik numer dwadzieścia dwa, na nazwisko Rogiński – poinformował Michał.

– Oczywiście, państwo pozwolą. – Wskazał dłonią kierunek i poprowadził ich do stolika znajdującego się przy oknie, naprzeciwko wejścia.

Przyglądał się im z zainteresowaniem, chcąc określić, z jakim typem klientów ma do czynienia. Restauracje kategorii „S” ze względu na wysokie ceny dostępne były tylko dla ludzi zamożnych. Konsumentów można było podzielić na stałych bywalców i gości okolicznościowych. Stali bywalcy to tak zwana elita towarzyska. Natomiast klienci okolicznościowi, tacy jak Michał z Olą, stanowili dla obsługi największą zagadkę, bo nigdy nie wiadomo było, czy nie przynależą do elity, a tylko ich umiarkowane umiłowanie alkoholu nie czyni ich stałymi bywalcami.

– Proszę uprzejmie, stolik sześcioosobowy. – Odsunął ładne, wysokie krzesło i zaprosił Olę. – Życzę dobrej zabawy. Zaraz podejdzie kelner i przyjmie od państwa zamówienie.

Po chwili podszedł kelner ubrany w czarny garnitur z muszką. Michał uśmiechnął się. Miał satysfakcję, bo wybronił się przed nałożeniem proponowanej przez Olę muszki, twierdząc, że nie chce wyglądać jak jeden z kelnerów.

– Dobry wieczór – powiedział uprzejmie.

Położył przed nimi ładnie oprawione menu i kartę win. Taksował ich wzrokiem i chyba wystawił wysoką ocenę, skoro początkowy grymas zastąpił uśmiechem.

– Oczekujemy gości, pozwoli pan za kilka minut? Na razie zapoznamy się z menu – odrzekł Michał.

– Oczywiście. Jak najbardziej. – Kelner uśmiechnął się i odszedł.

Otworzyli menu i z zaciekawieniem przeglądali dania obiadowe i ich ceny. Było ich kilkanaście, a ceny zaczynały się od trzydziestu pięciu złotych za fileta z dorsza sauté, po niemal dwieście za polędwiczki ze szparagami.

– Myślę, że za pięćdziesiąt złotych można coś wybrać, tylko nie wiadomo, czy dostępne jest wszystko, co w karcie – zastanawiał się Michał.

– Są jeszcze przystawki i desery. Te nie są tak drogie i myślę, że dostępne, każdy coś wybierze – uzupełniła Ola.

– Najdroższa jest wódka. Pół litra luksusowej kosztuje dwieście dwadzieścia złotych, ale oszczędzać nie będziemy. Ostatecznie będziemy pili za nasze zdrowie.

– Masz rację, Michałku, za nasze szczęście wypijemy za każdą cenę. – Uśmiechnęła się.

Doskonale go znała, sknerą nie był, jednak lubił wiedzieć, na co wydaje pieniądze.

Punktualnie o dziewiętnastej w drzwiach pojawili się Andrzej z Krystyną i Władek z Grażyną. Rozglądali się po sali w poszukiwaniu jubilatów. Natychmiast zostali zauważeni. Michał z Olą wstali i gestami zapraszali do stolika. Panowie, składając życzenia, wręczyli Oli po czerwonej róży, a panie serdecznie ją uściskały. Podszedł kelner i podał przybyłym menu i kartę win.

– Czy będę mógł przyjąć zamówienia? – spytał i z kieszonki wyjął mały notesik oraz długopis.

– Zdajemy się na Michała – powiedział Andrzej, nie otwierając menu.

– A co pan proponuje? – Michał zwrócił się do kelnera.

Ten poczuł się jak ryba w wodzie. Z kilkunastu pozycji znajdujących się w karcie mógł zaproponować te, które znajdowały się również w kuchni.

– Jeżeli można, to na przystawki proponuję anchois, a zupę – krem ze szparagów, i oczywiście pieczywko.

Michał spojrzał w menu, by upewnić się, że ceny proponowanych przystawek nie przekraczają jego możliwości.

– Może być? – zwrócił się do pozostałych.

– Oczywiście – zgodzili się.

– Jako danie główne polecam de volaille, pieczone ziemniaczki i gotowaną marchewkę z groszkiem. Zaręczam, wszystko świeżutkie – zachęcał doświadczony kelner.

Michał spojrzał w menu. Odszukał proponowaną pozycję i uznał, że cena siedemdziesięciu pięciu złotych za porcję go nie zrujnuje.

– Myślę, że zaufamy panu i wszyscy zamówimy ten zestaw. – Spojrzał na gości, którzy akceptując jego decyzję, kiwali głowami.

– Co z alkoholi? – zwrócił się do gości, gdy skończył zapisywać w notesiku.– Dla panów zapewne wódeczka. A dla pań? – Uśmiechał się do dziewczyn.

– Ja bym poprosiła wino. A wy? – zwróciła się do przyjaciółek Ola.

– My też. Może jakiś wermut? – poprosiła Grażyna.

– To ja proponuję dla pań drinka na bazie martini, a dla panów luksusową. – Doświadczony kelner rozpoznał upodobania gości.

– Doskonale, tak będzie najlepiej. – Michał zaakceptował propozycję.

– Zaraz przyniosę flakon na kwiaty. – Kelner zauważył leżące na stole róże. – Jeżeli można wiedzieć, to z jakiej okazji? – Z uśmiechem zwrócił się do Oli.

– Obchodzimy piątą rocznicę ślubu – odpowiedziała, patrząc na Michała.

– Gratuluję. Ja sam w marcu obchodziłem srebrne wesele – pochwalił się.

– Życzę długich lat wspólnego życia. – Szczerze uśmiechnął się do Oli.

– Serdecznie panu dziękujemy – odpowiedział Michał, a Ola obdarzyła go szerokim uśmiechem.

Ukłonił się i oddalił. Wrócił po chwili z napojami na tacy. Rozstawił drinki i rozlał wódkę do kieliszków.

– Życzę dobrej zabawy.

– Miły ten kelner – oceniła Ola.

– I chyba wpadłaś mu w oko, bo cały czas patrzył tylko na ciebie – zauważyła Krystyna.

– Dzisiaj jest wasze święto, a Ola zrobiła się na bóstwo i nic dziwnego, że zwraca na siebie uwagę. Wypijmy za wasze szczęście – wzniósł toast Andrzej. – Obyśmy ten wieczór na długo zapamiętali.

Orkiestra jakby na zamówienie rozpoczęła piosenką Za zdrowie pań. Spełnili toast, a Michał nie czekając na innych, poprosił Olę do tańca, niejako otwierając dancing.

Razem stanowili zgraną parę. Choć Michał nie był specjalnie uzdolnionym tancerzem, to lata treningu uczyniły go mistrzem. Podczas wakacyjnej pracy w ośrodku wypoczynkowym chętnie korzystali z uroków życia wczasowego, w tym szczególnie z codziennych wieczorków tanecznych, podczas których Ola rozwijała swoje wrodzone talenty, a on jak mógł starał się jej dorównać.

Trzeba przyznać, że profesjonalny zespół z solistką w składzie w pełni spełniał ich oczekiwania. Poza typowo dancingowymi kawałkami grali również starsze przeboje Czerwonych Gitar czy Niemena. Poza Olą Michał tańczył oczywiście z Krystyną, co już wielokrotnie mu się zdarzało, i z Grażyną, która tańca raczej nie zaliczała do swoich ulubionych zajęć i nie kryła zazdrości, patrząc na poczynania przyjaciółek. Michał zauważył, że od jakiegoś czasu pewien podtatusiały, raczej nieprzypominający swym wyglądem amanta jegomość stara się w tańcu do nich zbliżyć i obleśnie uśmiecha się do Oli.

– Co ta kreatura ciągle się do ciebie uśmiecha? Patrz, jak obłapia swoją partnerkę, jakiś zboczeniec, myśli, że jak założył muszkę, to jest dżentelmenem. Znasz go?

– Niestety znam. To jest docent Bobecki, mój ordynator – powiedziała zdenerwowana. – Muszę z nim na co dzień pracować – dodała smutno.

– To przez niego co jakiś czas jesteś taka podminowana, kiedy wracasz z pracy? – zapytał z troską.

– To jest zły człowiek, ale nie mówmy teraz o nim, nie pozwólmy, by zepsuł nam zabawę – powiedziała, starając się uśmiechnąć.

Wrócili do stolika, gdzie dziewczyny o czymś dyskutowały.

– Popatrz Olu, ten Bobecki jest coraz bardziej nachalny, w ogóle nie szanuje swojej żony. Zresztą wcale jej nie żałuję, głupia dla pieniędzy poleciała na starego dziada – komentowała Krystyna.

– To wy go znacie? – zdziwił się Michał.

– Znamy z opowiadań Oli – wtrąciła Grażyna. – Jeżeli to prawda, co mówi, to trzeba się tym zająć.

Przerwali rozmowę. Na parkiecie rozpoczął się występ artystyczny. Popisy żonglera i iluzjonisty niespecjalnie interesowały publiczność. Dopiero zapowiedź tańca erotycznego w wykonaniu Roksany zakończyła rozmowy, a panowie z bardziej oddalonych stolików zgromadzili się przy samym parkiecie. Zgrabna, szczupła brunetka rozpoczęła taniec. Była skąpo ubrana. Miała na sobie błyszczącą, niebieską bluzkę, a biodra przepasane żółtą chustą. Tańczyła boso, przebiegając wzdłuż stolików, powoli zdejmowała bluzkę, a potem chustę z bioder. Pozostała w żółtym bikini. Tańczyła seksownie, prezentując zgrabną sylwetkę i nie największych rozmiarów piersi.

– Jak wam się podoba? – zwrócił się do obecnych Andrzej.

– Bardzo zgrabna, ale daleko jej do mojej żony – ocenił Michał.

Ola słodko się uśmiechnęła.

– Widzę, że dziewczyny są bardziej zainteresowane od nas – zaśmiał się Władek, który sprawiał wrażenie obojętnego.

– My nie mamy jej czego zazdrościć. Patrzymy, jak się rozbiera, może kiedyś to wykorzystamy – śmiejąc się, wyjaśniła Krystyna.

Roksana kontynuowała taniec i co jakiś czas symulowała rozpinanie stanika. Co bardziej nerwowi i podchmieleni mężczyźni pokrzykiwali, zachęcając ją do zdjęcia. Najgłośniejszy był docent Bobecki, który w pewnym momencie zawołał:

– Zdejmuj, kurwa, na co czekasz!

Spojrzeli po sobie z niesmakiem.

– Śmietanka towarzyska, psia ich mać – zaklął Michał.

W końcu Roksana zrzuciła stanik, wykonała kilka pląsów i zakończyła występ. Taniec nie był wysoko oceniony przez podpitych „koneserów” baletu, którzy największe zastrzeżenia mieli do wielkości jej piersi.

– Wypijmy za nasze panie, które dla nas zawsze będą najpiękniejsze – wzniósł kolejny toast Andrzej.

Panowie wypili do dna wódkę, a panie kolejny raz wypiły po łyku drinka, który musiał im smakować, bo piły już trzeciego. Michał rozejrzał się po sali, w której pomimo uchylonych okien utrzymywało się ciężkie powietrze, stanowiące mieszaninę dymu papierosowego, odoru alkoholowego i potu. Oni sami też mieli w tym swój udział, bo przy stoliku palili wszyscy, a wypili już niemal dwie butelki wódki i po trzy drinki. Podszedł kelner, który kolejny raz opróżnił popielniczki i rozstawił zamówione filiżanki z kawą. Wypili po łyku kawy, a dziewczyny, przymilając się do swoich partnerów, sygnalizowały gotowość do tańców, tym bardziej że muzycy szykowali się już do grania. Michał przeprosił przyjaciół i podszedł do orkiestry.

– Mistrzu – zwrócił się do gitarzysty basowego, który zdawał się być kierownikiem zespołu. – Gracie Blackoutów? Chodzi mi o utwór Anna.

– Oczywiście, możemy zagrać – odrzekł muzyk.

– To poproszę z dedykacją: W piątą rocznicę ślubu, dla Oli, kochający mąż Michał. – Wręczył mu stuzłotowy banknot, który cały czas trzymał w ręku.

Zadowolony muzyk schował banknot do kieszeni i na serwetce zapisał tekst dedykacji.

– Z tym zastrzeżeniem, że poleci jako drugi, bo mamy już utwór Czerwonych Gitar, z życzeniami imieninowymi dla Agnieszki.

– Trudno, tylko zróbcie to tak, żeby było jasne dla kogo – prosił na odchodne.

Wrócił do stolika, gdzie kieliszki były już napełnione.

– Proponuję spokojnie wypić kawę i odpuścić pierwszy kawałek. Drugi będzie już dla nas. – Uśmiechał się tajemniczo.

– Ja mogę się domyślać, że będzie to Anna. Prawda, Michałku? – Zadowolona Ola pocałowała męża w policzek.

Wokalista zespołu śpiewał znane słowa piosenki Czerwonych Gitar, a szczęśliwa Ola nuciła: Daj dłoń, przytul się******, zrobiło się miło i nieco melancholijnie.

– Spójrzcie w prawo, idzie ten Bobecki. – Grażyna zmąciła miłą rozmowę.

Wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego do ich stolika chwiejnym krokiem zbliżał się niski mężczyzna, dobrze już po pięćdziesiątce, z resztką rudych włosów na głowie, o twarzy wiejskiego ciury.

– Czego tu szuka ten obleśny dziad?! – zdenerwowała się Krystyna.

– Proszę do tańca. – bełkotliwie zwrócił się do Oli Bobecki.

– Ja teraz nie tańczę! – odrzekła stanowczo.

– A to dlaczego? – zdziwił się zdziadziały amant.

– Nie musi się tłumaczyć, nie ma ochoty i tyle! – ostro odezwała się Krystyna. – Zresztą żeby z panem tańczyć, trzeba by mieć wiele samozaparcia, bo na pewno do przyjemności to nie należy – dodała z sarkazmem.

– Ja jestem docentem, ordynatorem i jej przełożonym. Mnie się nie odmawia! – domagał się, patrząc na obecnych małymi rozbieganymi oczkami. – Ona jest moją podwładną i mi się należy.

– Proszę grzeczniej! – przerwał Michał. – Nie „ona”, tylko pani, która jest moją żoną, a pan jest chamem i jedyne, co się należy, to w pysk! – Nie krył zdenerwowania.

– Panie, pan nie wie, kim ja jestem! – obruszył się i zaczął machać rękoma.

– Wiemy, kim pan jest, i wiemy, że napastuje naszą koleżankę, a na to są konkretne paragrafy – wtrąciła Grażyna.

– A kim ty jesteś, że mnie straszysz? – zapytał Bobecki zaczepnie.

– Prokurator Grażyna Wilkowska – odpowiedziała spokojnie.

– Ty, panienko, myślisz, że ja się wystraszę? Nie tacy już próbowali! – odgrażał się.

Nie docierało do niego, że ta młoda, drobna dziewczyna jest zdolna do podjęcia działań, które niejednego już zaprowadziły za kratki.

– A znasz majora Żaka? – brnął dalej Bobecki.

– Ja znam i zamelduję mu o tym incydencie – wtrącił się Władek, który do tej pory spokojnie śledził wymianę zdań.

– Meldunki to ja składam – pochwalił się docent i wydał z siebie gardłowy rechot.

– Obawiam się, że już nie będziesz musiał – spokojnie odpowiedział Władek.

Ola siedziała zdenerwowana. Spoglądała na Władka i na Grażynę, po czym nieco wystraszona spuściła wzrok. Bobecki przestał się kontrolować. Mówił coraz bardziej bełkotliwie i nerwowo machał rękoma. W końcu wybuchnął.

– Mnie jeszcze żadna nie odmówiła! Ty też! Masz iść tańczyć! – krzyknął.

Chwycił Olę za rękę i pociągnął w swoją stronę.

– Zabieraj łapy! – Michał poderwał się z krzesła, odepchnął jego rękę i chwycił za klapy marynarki. – Może ze mną zatańczysz?! – rzucił mu w twarz.

– Michał, nie warto! – krzyknęła Grażyna. – Zostaw to mnie.

Natychmiast zareagowali Andrzej i Władek. Stanęli obok i wiedząc, że Michał gotów był wyrżnąć mu z głowy, odciągnęli Bobeckiego. Jak spod ziemi pojawił się kelner, który chwycił napastnika pod ramię, próbując odciągnąć od ich stolika.

– Tak nie można, panie docencie – próbował tłumaczyć.

– Ty jeszcze pożałujesz! – krzyczał Bobecki w kierunku Oli, odprowadzany przez kelnera.

– Ty już żałuj! – odkrzyknął Władek.

Zespół kończył już drugi kawałek i nie była to Anna. Doświadczony kierownik zespołu dostrzegł incydent i dedykację przełożył na później. Powoli się uspokoili, jedynie Ola dalej roztrzęsiona przepraszała, że przez nią to wszystko.

– Co ty wygadujesz? To nie twoja wina, że masz takiego chama za szefa – pocieszały przyjaciółki.

– Nie denerwuj się, Oleńko. Będzie dobrze. – Michał objął ją i delikatnie pocałował.

Podszedł kelner, który wracał właśnie od stolika Bobeckiego.

– Przepraszam za zachowanie tego pana. Niestety, tej tak zwanej elicie często słoma z butów wystaje.

– Ja mam do pana prośbę – zwrócił się Michał.

– Jestem do usług – zadeklarował kelner.

– Czy mógłby pan poprosić tego osobnika na zewnątrz? Na przykład pod pretekstem, że czeka na niego panienka?

– To może lepiej na zaplecze? Tam nikogo nie ma. – Kelner w lot pojął zamiary Michała.

– Nie rób głupstw, bo wszystko popsujesz – napomniał go Władek. – Wierz nam, lepiej będzie, jak my się tym zajmiemy.

– Dziękujemy panu – zwrócił się do kelnera. – Proszę poprosić kierownika sali – Władek przejął inicjatywę.

– Spokojnie, Michał. Obijesz mu gębę i przez chwilę będziesz miał satysfakcję, a potem same problemy. Wiem, co mówię. Ostatnie wytyczne GZP******* dotyczące spraw na styku z ludnością cywilną nakazują surowe karanie żołnierzy nawet bez udowadniania ich winy – przestrzegał Andrzej.

– Musisz wiedzieć, że on od dłuższego czasu napastuje Olę, tylko ci o tym nie mówiła.

Grażyna uważnie przyglądała się Michałowi, czekając na jego reakcję.

– Jak to? Dlaczego? – wzburzony zwrócił się do Oli.

– Znam cię. Bałam się, że mógłbyś zrobić coś, co mogłoby ci zaszkodzić – tłumaczyła łamiącym się głosem.

Kierownik sali podszedł do ich stolika.

– Wzywaliście mnie, państwo? Czym mogę służyć? – powiedział uniżenie.

– Widział pan incydent, który kilka minut temu wywołał wasz gość, niejaki Bobecki? – służbowo zapytał Władek.

– Zdano mi z tego relację i w imieniu kierownictwa restauracji serdecznie państwo przepraszam.

– Zamiast przeprosin proszę spowodować, by ten pijany cham opuścił lokal – powiedział stanowczym tonem Władek.

– Ależ, proszę pana, to jest docent, ordynator w klinice, a ponadto on jest chroniony, wie pan… – tłumaczył.

– A ja jestem kapitanem służby bezpieczeństwa. – Machnął mu przed oczyma charakterystyczną dla służb legitymacją. – A to jest pani prokurator – wskazał na Grażynę – i oficer kontrwywiadu.

Andrzej skinął głową.

– Oczywiście jesteśmy tu prywatnie na zaproszenie przyjaciół z okazji ich rocznicy ślubu. Ten pijak zepsuł nam zabawę. Płacimy za to, żeby dobrze się bawić, a wy macie nam to zapewnić. W stosunku do służb też chyba macie jakieś zobowiązania? – mówił, a kierownik, coraz bardziej przerażony, kiwał głową. Zbladł na twarzy i rozglądał się wokół, jakby szukał pomocy.

– Oczywiście, panie kapitanie, zaraz się tym zajmę.

– Macie na to pięć minut, jeśli nie, to będę musiał sporządzić raport, a świadków mamy aż nadto – rzucił Władek kłaniającemu się kierownikowi.

Andrzej rozlał do kieliszków resztę wódki.

– Wypijmy za dobrą zabawę, bo jak wyrzucą tego chama, to będzie to jeszcze możliwe – zaproponował. – Słuchaj, Olu, wpadnijcie do nas w tygodniu, to wszystko spokojnie omówimy, a w pracy zachowuj się, jak gdyby nic się nie stało. W poniedziałek podejmiemy jakieś działania operacyjne. On sam się zdekonspirował i nikt go już nie chroni. Prawdopodobnie zostanie skasowany – zakończył swój wywód Władek.

– Spójrzcie, pana docenta wyprowadzają, a raczej wynoszą – śmiejąc się, zauważyła Krystyna.

Dwóch kelnerów pod nadzorem kierownika wzięło pod ramiona pijanego Bobeckiego, który, pokrzykując coś, pozwalał jednak prowadzić się do szatni. W tym momencie o przynależności do elity świadczyła jedynie przekrzywiona muszka.

Do stolika podszedł kierownik zespołu. Nachylił się do Michała.

– Pan wybaczy, że nie zagraliśmy zamówionego utworu, ale myślę, że nie było odpowiedniego nastroju. Jeżeli pan pozwoli, to zagramy teraz.

– Oczywiście, wszystko jest aktualne – odrzekł Michał.

– A dla pani – zwrócił się do Oli – zagramyDancing Queen. Podczas dancingu gramy to raz, i tylko dla jednej królowej. Dzisiaj przypadło to pani – powiedział z uznaniem.

Dziewczyny spojrzały na Olę z aprobatą i nieco zazdrośnie.

– Bardzo dziękuję – powiedziała rozpromieniona Ola i obdarzyła wszystkich szerokim uśmiechem.

– Jeżeli można, to ja bym zamówił dla naszego stolika utwór Bielszy odcień bieli. – Andrzej wyjął z portfela sto złotych.

– Nie, dziękuję. Za dzielną postawę w walce z chamstwem zagramy dla was gratis. – Z uznaniem spojrzał na Michała i powrócił do zespołu.

– Pamiętacie, kiedy pierwszy raz przy tym tańczyliśmy? – zwrócił się do małżonków Andrzej.

– Oczywiście, że pamiętamy, to było na sylwestra, przed maturą. Co prawda przy tym utworze Michał przytulał się do innej, ale później i mnie dał szansę – roześmiała się Ola.

Zamilkli na chwilę, bo właśnie kierownik zespołu dedykował Oli piosenkę.

– Kochany jesteś – powiedziała wzruszona, ujęła jego dłonie i patrzyła na niego błyszczącymi oczyma.

Nie mów nic, proszę cię********… – Popłynęła ich ulubiona piosenka.

Nie czekając, wstała i wzięła go za rękę.

– Zapraszam wszystkich do przytulania – rzuciła do pozostałych.

Śmiejąc się, tańczyli zadowoleni, bo zespół zagrał jeszcze Dziewczynę o perłowych włosach, również jeden z ich ulubionych utworów. Wrócili do stołu, gdzie czekała na nich niespodzianka. Pod ich nieobecność kelner napełnił kieliszki i postawił butelkę wódki oraz w ładnych pucharkach porcje lodów z bakaliami.

– Czy ktoś zamawiał? – zwrócił się do kolegów zdziwiony Michał i przywołał kelnera.

– Serdecznie dziękujemy, proszę dopisać do rachunku.

– O nie, proszę to potraktować jako prezent z przeprosinami od dyrekcji – powiedział kelner uprzejmie.

Wypite kieliszki wódki i tańce przy dobrej muzyce sprawiły, że szybko zapomnieli o przykrym incydencie. Było już po drugiej, jak w dobrych humorach, nieco zmęczeni, wylewnie się żegnali, umawiając na kolejne spotkanie, tym razem z okazji piątej rocznicy ślubu Grażyny i Władka.

– Mimo wszystko miło będziemy wspominać naszą rocznicę – zwrócił się do Oli Michał, gdy zostali sami.

***

Spojrzał na zegarek. Było pięć po piątej, powinna już być, pomyślał. Postanowili, że do Wilkowskich pojadą razem. Wczoraj Ola dostała wiadomość od Grażyny, że wspólnie omówią sprawę Bobeckiego. W końcu zdyszana i nieco zdenerwowana weszła do pokoju.

– Może jesteś głodna? Zrobię kanapki i zaparzę herbatę.

– Kanapki nie, ale herbatę chętnie. – Spojrzała na niego i słodko się uśmiechnęła. – Pamiętasz, Michałku, że zaraz musimy jechać do Grażyny? Wyobraź sobie, że jeszcze dzisiaj dzwoniła do mnie na oddział i przedstawiła się jako prokurator. Pielęgniarka, prosząc do telefonu, nie omieszkała oczywiście poinformować mnie i przy okazji kilku innych osób o telefonie z prokuratury. Jestem przekonana, że doszło to do Bobeckiego, bo patrzył na mnie tak jakoś dziwnie – mówiła podekscytowana.

– A jak on po tym wszystkim odnosił się do ciebie?

– Zachowywał się, jakby nic się nie stało. Może był na tyle pijany, że nie pamiętał? – zastanawiała się.

– Możesz być pewna, że dobrze pamięta. Po prostu doszło do niego, że tym razem to nie przelewki.

Siedli na wersalce i popijali herbatę.

– Nie wiem jak ty, ale ja uważam, że z tym chamem nie można się patyczkować. Skoro nie obiłem mu mordy, to trzeba to zrobić tak, jak zaplanował Władek. Jeżeli to będzie możliwe, to lepiej dla ciebie, jeżeli sprawa będzie wniesiona z urzędu.

Ola była nieco zaskoczona, że tak szybko sprawie został nadany bieg i dopiero teraz dotarło do niej, że to już nie są żarty.

– Wiesz, Michałku, tak mi przykro, że przeze mnie macie tyle problemów, już nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że o tym wszystkim mówiłam dziewczynom – powiedziała zafrasowana.

– Źle zrobiłaś, że mi od razu nie powiedziałaś. Po to mnie masz – mówił łagodnie.

– Och, zapomniałabym, mam dla ciebie niespodziankę – powiedziała, tajemniczo się uśmiechając. – Będąc u Wilkowskich, musimy wpaść do Andrzeja. Wyobraź sobie, że załatwił bilety na koncert Bułata Okudżawy, a Krystyna nie może zamienić się na dyżur. Wiem, że bardzo go lubisz.

– Jesteś kochana. Sam próbowałem je kupić, jednak się nie udało. Gotów byłem zapłacić podwójną cenę za bilet, ale nawet u koników nie było. Mamy jeszcze chwilę, to ja ci też zrobię niespodziankę. – Wstał, podszedł do gramofonu i puścił płytę. – Wczoraj kupiłem – powiedział i usiadł obok.

Objął ją i w milczeniu słuchali nieco chropawego głosu rosyjskiego barda.

– Piękna ta jego Modlitwa, i tak do ciebie pasuje – wyszeptała wzruszona.

***

Do Kownackich wpadli dosłownie na chwilę. Michał chciał zapłacić za bilety, jednak Andrzej zdecydowanie odmówił. Prosił, by potraktować je jako prezent z okazji ich niedawnej rocznicy, natomiast wspólnie z Krystyną zachęcali do zdecydowanej rozprawy z Bobeckim. Przekonywali, że Władek z Grażyną maja doświadczenie i trzeba im zaufać.

Zeszli piętro niżej. Drzwi otworzył im Władek i zaprosił do pokoju. Grażyna zaparzyła kawę, a na ławie postawiła duży talerz z małymi kanapkami i kryształową paterę z ciasteczkami.

– Rzadko u nas bywacie, to nie odmówicie po kieliszku – zaproponował gospodarz i wyjął z barku butelkę wyborowej i kieliszki. – Wy zapewne wino? – zwrócił się do dziewczyn. – Wiem, że lubicie wermut. – Wyjął butelkę bułgarskiej warny i dwie lampki.

Wypili zdrowie gości i wszczęli rozmowę na aktualne tematy. Zgodzili się, że w kraju źle się dzieje. Polityka rządu doprowadziła do niedoborów w zaopatrzeniu i pustych półek w sklepach. Jak tak dalej pójdzie, to może wszystko pieprznąć, tak jak w grudniu siedemdziesiątego – wyrokował Michał.

Wreszcie Grażyna odsunęła od siebie napełnioną do połowy lampkę i poważnie spojrzała na obecnych.

– Miło się rozmawia, ale musimy zająć się zasadniczym tematem – sprowadziła ich na ziemię. – Powiedz, czy chcesz z nami współpracować i czy wniesiesz zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa? – spytała bez ogródek. – Musisz wiedzieć, że od kilku miesięcy zbierane były na niego dowody i nie dotyczą tylko napastowania i molestowania pracowników.