Przepowiednia Reinkaanyiuki. Więź Płomienia - Kalina Bobras - ebook

Przepowiednia Reinkaanyiuki. Więź Płomienia ebook

Kalina Bobras

3,5

Opis

Jedynie osoba posiadająca podwójną naturę zdoła utrzymać moc Władcy Dusz i pokonać Duszę Mroku.

Wiele miliardów lat temu władca wszystkich Dusz Natury zwany Duszą Słońca na wieki zapieczętował swojego brata – Duszę Mroku – aby uratować oba światy. Według legendy Wybraniec o mieszanej krwi – powiernik mocy Duszy Słońca – pewnego dnia stanie do walki z Duszą Mroku o wolność wszystkich Wymiarów. Żaden z mieszkańców Ybrezmaru nie spodziewa się, że przepowiednia właśnie się wypełnia, a ostateczne starcie z Duszą Mroku jest coraz bliżej. Nikt też nie przypuszcza, kto okaże się Reinkaanyiuki – następcą i reinkarnacją Duszy Słońca, mającym pokierować misją ocalenia świata.

"– Każdy wie, jak to się zaczęło. Na początku były dwie Dusze Natury zwane Pierwszymi Duszami Natury. Dusza Słońca oraz Dusza Mroku. Ten drugi zaczął wojnę z bratem, ten pierwszy poświęcił się, by ratować nasz świat, i zapieczętował tego drugiego na wieki. – Chłopak wzruszył ramionami. – Dziecinna bajeczka. Od nich podobno wzięła się nasza moc, ponieważ potem powstały kolejne Dusze Natury, stworzyły Wymiar Dusz, a świata zaczęły strzec smoki. Te z kolei zostały wcześniej zgładzone przez Pierwszy Mrok. Na końcu powstali zaś potomkowie smoków, shaaeana’atanie, którzy otrzymali smocze zdolności od ostatniego smoka Drhamuroka.
– Bardzo dobrze. – Mędrzec pogładził brodę. – Co jednak stało się z braćmi? Co się stało z Duszą Słońca?
– Yyy… Ponoć zapadł w sen i jego moc ma się regenerować, dopóki pieczęć, którą nałożył na Duszę Mroku, osłabnie. Zerwanie pieczęci oznacza koniec świata. Dlatego to bajka. Te całe Dusze Natury… Prawdopodobnie wcale nie istnieją.
– A gdybym ci powiedział, że jednak istnieją? "

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 557

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział 1.Przepowiednia się spełnia

Księżniczka Vaylleany nie lubiła tych chłodnych i ponurych jesiennych krótkich dni, kiedy nawet nie miała sił wyjść na zwykły spacer. Wiatr był zbyt mocny, deszcz moczył jej najlepsze stroje, a kilka razy, gdy już zdecydowała się na wyjście do miasta, zniszczyła parę butów i kilkakrotnie upadła na ziemię, bo nie zauważyła korzeni wystających z chodnika. Tak to już miała z tą jesienią. Ona za nią nie przepadała i z pewnością jesień nie przepadała za nią, biorąc pod uwagę, że zawsze o tej porze roku spotykał ją niewyobrażalny pech.

Zdarzały się jednak takie dni, kiedy świeciło słońce i jego promienie przebijały się przez mroczne chmury. Rola siedemnastoletniej następczyni tronu nigdy nie była dla niej łatwa. A kiedy miało się siedmioro starszego rodzeństwa, któremu chciało się dorównać, to już naprawdę całe życie miało się pod górę. Zwłaszcza w tak okropną porę roku musiała dawać z siebie wszystko. Pocieszały ją jedynie dni bez deszczu, występujące raz na jakiś czas, a dla Vaylleany ten „raz na jakiś czas” nie był zbyt częsty.

Nie tylko była księżniczką. Podjęła się również nauki w najlepszej królewskiej Akademii i w wieku dziesięciu lat rozpoczęła szkolenie na zaklinaczkę lasu. Mistrzowie z każdym mijającym rokiem byli coraz bardziej wymagający, ale to dzięki nim dziewczyna tak wiele już osiągnęła. Za dwa lata kończyła Akademię. Przez cały czas wytrwale trenowała, zgłębiała wiedzę, a także dążyła do osiągnięcia swojego celu. Chciała jak najszybciej być jak jej bracia i siostry oraz pokazać rodzicom, że może stać się taka jak oni.

Dusze Natury do dziś budziły w niej zarówno grozę, jak i szacunek. Jednak czy one istniały naprawdę? Nawet Mędrcy – najważniejsi ludzie w kraju – nie mogli stwierdzić, że moc, którą posiadali, czerpali właśnie od nich.

Vaylleany zamknęła powieść, którą właśnie czytała. Wyjrzała przez okno i uznała, że nadszedł najlepszy moment na wyjście z pałacu. Deszcz przestał padać prawdopodobnie na kilka godzin, więc czym prędzej włożyła ciepłą kurtkę i udała się do swojego ulubionego miejsca w Ayazaye.

Stolica Królestwa Szmaragdowych Lasów, Ayazaye, była miejscem zwanym Miastem Różanej Zorzy. Nie dość, że można było tutaj podziwiać spektakl świateł wyczarowanych przez zorze, to jeszcze ulice i parki zostały wieki temu zapełnione krzewami dzikiej róży. I właśnie przez to Vaylleany nienawidziła jesieni. O tej porze roku widziała jedynie pozbawione urokliwego piękna majestatyczne drzewa i parki, które wydawały jej się mroczne i zamglone.

Księżycowy Ogród jednak zawsze pozostawał taki sam. Dlatego to miejsce było najbardziej magiczne spośród wszystkich innych na świecie. Liście oraz kwiaty nigdy nie opadały ani nie traciły barwy. Tam księżniczka Vaylleany spędzała najwięcej czasu i to tam poznała kogoś, kto wywrócił jej życie do góry nogami.

Młody chłopak, dziewiętnastoletni bądź dwudziestoletni. Wysoki, mający jasne włosy oraz… zdumiewające oczy w kolorze lawy połączonej z blaskiem ostatnich promieni zachodzącego słońca. Takiego chłopaka potrąciła niechcący i niespodziewanie Vaylleany, kiedy zamyślona przechodziła przez Biały Most i wpadła na nieznajomego, a następnie potknęła się o wystającą deskę.

Co gorsza, oboje wpadli do lodowatego strumienia przepływającego pod mostem. Dziewczyna w panice zaczęła machać rękami, starając się wyjść na brzeg, i przy tym blondyn kilka razy dostał po głowie. Kiedy już znaleźli się na trawie, Vaylleany objęła się rękami i dygotała z zimna, zupełnie nie wiedząc, co ma robić w tej sytuacji.

– Pomogę ci. Tylko… spokojnie… – powiedział łagodnie chłopak i zbliżył się do zmarzniętej dziewczyny.

Przyłożył dłonie do jej ramienia. Nim się spostrzegła, oplotła je pomarańczowa aura i po kilku minutach poczuła, że jej ubrania w pełni wyschły.

– Jesteś zaklinaczem Duszy Ognia? – spytała, biorąc od niego czarno-czerwoną kurtkę, która okazała się bardzo ciepła, mimo iż sięgała do piersi i miała krótkie rękawy.

– Niezupełnie – odparł nieco zakłopotany. – Jestem Heaylden. – Wyciągnął do niej rękę. – Miło poznać.

– Vaylleany. – Uścisnęła mu dłoń. – Wyglądasz na cudzoziemca. Z pewnością nie jesteś stąd.

– Masz rację, nie jestem. Pochodzę z Królestwa Czterech Wichrów. Mieszkam w stolicy, Vasshon.

– O ile dobrze wiem, w Vasshon szkolą się zwykle egzorcyści i zaklinacze. Rozumiem, że jesteś jednym z nich. Jakim cudem władasz ogniem, skoro mówisz, że nie jesteś zaklinaczem?

– Ekhem… Tak jak mówiłem… To zbyt skomplikowane. Ale masz rację. Kończę ostatni rok i niedługo zostanę egzorcystą. Ja zaś pamiętam, że w Ayazaye uczą się zaklinacze. Zgaduję, że posiadasz moc Duszy Lasu.

– Być może. Co cię sprowadza w te strony? Vasshon jest okropnie daleko stąd.

– Sprawy osobiste. – Uśmiechnął się zawadiacko, jak łobuz szkolny, który za chwilę ma zrobić złośliwy żart. – Yyy… Czy nie wiesz przypadkiem, gdzie znajduje się dom Mędrca Akenora? Szukam go i szukam, ale nie mogę znaleźć. Jesteś stąd, więc może…

– Tak, wiem, gdzie on jest – przerwała mu. – Ale po co chcesz do niego iść?

– To dla mnie bardzo ważne, mała. Ale nie mogę ci powiedzieć.

– A dlaczego ja mam ci niby mówić? – Dziewczyna poczerwieniała ze złości, kiedy tylko powiedział słowo „mała”. – Poza tym nie powinieneś tutaj być.

– C… Co? Dlaczego? To zabronione?

– Wyobraź sobie, że przebywanie tutaj bez przepustki jest zabronione. Przepustkę można nabyć przy wejściu za niewielką opłatą. Każdy, kto udaje się do Ayazaye, raczej o tym wie.

Chłopak zrobił się nagle okropnie blady.

– Ale… Ale ułaskawisz mnie, prawda? Uratowałem cię i… poza tym kim ty jesteś, że mi tak rozkazujesz? Może jakąś królewną? – Zachichotał.

– Straż! – zawołała, tupiąc nogą.

– Tak, Wasza Wysokość? – zawołali dwaj uzbrojeni Strażnicy, którzy przybiegli od razu, gdy dziewczyna ich wezwała.

– Macie zabrać stąd tego uroczego pana ignoranta i uwięzić go na tyle, aż o jego losie zdecydują moi rodzice.

– Co?! – wykrzyknął spanikowany chłopak, już śmiertelnie blady. – Ja ją uratowałem, panowie! – Wskazał rękami na rozzłoszczoną księżniczkę.

– Widzieliśmy, jak używasz ognia. Tutaj jest to zakazane. Mogłeś spowodować nieodwracalne szkody. Idziesz z nami, młodzieńcze. – Jeden ze strażników chwycił go za ramię, a drugi zakuł w kajdany. – Masz czym się martwić, podpalaczu.

– Ej! Bez nerwów! Czy wy patrzylibyście bezradnie, jak to biedactwo marznie? Też byście jej pomogli!

– Nie jestem żadnym biedactwem! – Dziewczyna uderzyła go niezbyt mocno w ramię. – Nie można już chodzić sobie po parku w spokoju?!

Vaylleany pozwoliła Strażnikom zabrać tajemniczego chłopca używającego mocy ognia, a podającego się za egzorcystę. Idąc za nim, dziewczyna myślała o jego mocy. Egzorcysta nie władał żywiołami, lecz poskramiał demony i czasami korzystał z ich mocy. Nie władał żywiołami… Lecz w tym chłopaku nie to było jedynym powodem jej zdziwienia. Jego oczy nie były zwyczajne, normalne. Były inne. I ten wzrok zdumiał dziewczynę. Jak można mieć takie oczy? Vaylleany była pewna, że kogoś takiego drugi raz już nie spotka…

Rozdział 2.Przepowiednia się spełnia.Najmłodszy syn Władcy Shaaeana’atów

Kiedy Vaylleany i Strażnicy prowadzący więźnia dotarli do zamku, dziewczyna, nadal wściekła na chłopaka, pobiegła do sali tronowej i powiadomiła króla Aarona oraz królową Andrelyę, co przed chwilą wydarzyło się w Księżycowym Ogrodzie. Władcy Królestwa Szmaragdowych Lasów, już trochę zdenerwowani, udali się za następczynią tronu i po chwili więzień stał twarzą w twarz z królem o surowym wyglądzie, który natychmiast przeszedł do rzeczy:

– Młodzi turyści zawsze są utrapieniem! Moi Strażnicy na każdym kroku muszą ich pilnować. Jak nie wybijają szyb w sklepach, to podpalają parki. – Król Aaron przesunął dłonią po twarzy. – Czy tak trudno było ci pomyśleć, zanim zacząłeś pokaz fajerwerków?

– To nie było tak, panie! – Strażnicy zmusili chłopaka, by ukląkł. – Ja chciałem tylko pomóc księżniczce. Wpadliśmy do wody, potem ona była cała mokra…

– Pytał o Akenora – przerwała mu Vaylleany, nie zwracając uwagi na jego gniewne spojrzenie. – Mówi, że jest egzorcystą, ale ja mu nie wierzę, bo korzystał z mocy Duszy Ognia. A oni nie posiadają zdolności panowania nad żywiołami, prawda?

– Prawda, ale są wyjątki – odparł ojciec dziewczyny. – Istnieją ogniste demony i mógł korzystać z ich umiejętności. Czy tak zrobiłeś, młodzieńcze? Przecież dobrze wiesz, że początkującym egzorcystom nie wolno jeszcze poskramiać demonów… Co ty sobie myślałeś?

– Yyy… Nie używałem mocy demonów. – Chłopak był coraz bardziej zakłopotany. – Ale o tym rozmawiać mogę tylko z Akenorem. On mnie wezwał.

– Akenor… wezwał ciebie? – zdziwił się król Aaron. – A czego Najwyższy Mędrzec może chcieć od nastolatka?

– Od jakiegoś czasu też się nad tym zastanawiałem – odparł Heaylden. – Czy Wasza Wysokość mógłby go powiadomić o moim przybyciu? I… ja przysięgam… nic złego nie chciałem zrobić w tamtym parku.

Władca westchnął ciężko i rozkazał Strażnikom rozkuć chłopaka. Wysłał ich również po Mędrca Akenora, co sprawiło, że Heaylden się uspokoił i rodzice niezadowolonej dziewczyny mogli z nim porozmawiać już na poważnie.

Heaylden odetchnął z ulgą – przez chwilę naprawdę wydawało mu się, że wyląduje w areszcie. Już w nie takie kłopoty się wpakowywał, ale zawsze wychodził z podobnych sytuacji bez szwanku. Czasami zdarzały się komplikacje, ale jako prawie egzorcysta musiał być bardzo odpowiedzialny i rzeczywiście powinien uważać na to, jak używa mocy. Nigdy nie skorzystałby z energii ognistych demonów bez pozwolenia Mistrzyni. Czerpał zaś z innej mocy, lecz nikt poza paroma osobami nie mógł się dowiedzieć o nim całej prawdy.

Chłopak spojrzał na księżniczkę Vaylleany. Wyglądała na dość oburzoną faktem, że nie wtrącono go do więzienia. Dziewczyna miała wygląd typowy dla tutejszych mieszkańców – jej brązowe włosy były upięte w kok i ozdobione małymi, lśniącymi szafirami. Oczy miała srebrno-szafirowe. Tylko obywatele Królestwa Szmaragdowych Lasów charakteryzowali się takim wyglądem. Heaylden spotykał jednak osoby o jasnej cerze oraz rudych włosach i tak właśnie wyglądał król Aaron. On sam zaś nie przypominał nikogo z Vasshon. Tam każdy miał ciemne bądź jasne włosy i ciemne oczy. Chłopakowi zawsze było trudno nie wyróżniać się z tłumu. Zwykle wytykano go palcami, a w Akademii jedynie jego najlepszy przyjaciel i koleżanka z drużyny nie przypominali mu o tym, kim tak naprawdę jest.

Po kilkuminutowej rozmowie z Władcami Heaylden doczekał się wizyty Akenora. Stary Mędrzec wytrzeszczył na chłopaka zielone oczy i pogładził długą siwą brodę.

– Znalazła się moja zguba – zwrócił się do młodzieńca żartobliwym tonem. – Miałeś być w Ayazaye dwa dni temu.

– Yyy… To przez ten deszcz. Przeszkadzał mi w podróży.

– Mam rozumieć, że zamiast pojechać pociągiem, ty wybrałeś się na pieszą wędrówkę?

– Tak jakoś… Wydawało mi się, że będzie szybciej…

Mędrzec pokręcił głową i podszedł do króla Aarona oraz jego żony.

– Pozwólcie, że wam go ukradnę. Ten chłopak jest synem mojej dawnej przyjaciółki i nie chciałbym, by wpakował się w jeszcze gorsze tarapaty.

– Dobrze, Akenorze – westchnął z rezygnacją mężczyzna. – Tylko jeśli ktoś taki następnym razem miałby zawitać w Ayazaye, powiadom mnie. Ten chłopak mógł trafić do więzienia lub otrzymać inną karę za wtargnięcie na prywatny teren bez przepustki.

– Oczywiście, obiecuję, że następnym razem o czymś takim cię powiadomię. Chodź już, Heaylden. – Akenor objął go ramieniem i zaprowadził do wyjścia.

Chłopak ostatni raz ukradkiem zwrócił wzrok na księżniczkę Vaylleany. Być może jeszcze będzie miał okazję się z nią spotkać i szczerze przeprosić, mimo iż nie miał za co – przecież jej pomógł, a nie ją obraził.

Dzień się kończył – słońce zaszło na dobre, a niebo pokryło się srebrzystymi światełkami. Ayazaye nie było miastem zabudowanym aż tak bardzo, że nie dało się dostrzec gwiazd. Domy zwykle stawiano drewniane, a większe budowle znajdowały się na przedmieściach. Miasto było położone na północy – to tutaj turyści przybywali z całego świata, by podziwiać zorze polarne. Heaylden nigdy wcześniej nie odwiedzał Ayazaye ze względu na odległość i ciekawiło go, czy miasto naprawdę jest tak zachwycające, jak je opisują.

Chłopak nareszcie mógł pozwolić sobie na prawdziwy odpoczynek, gdy znalazł się w drewnianej chacie Akenora. Od razu rozpoznał zapach sosen. Dom Mędrca lśnił czystością, a miękkie fotele w salonie aż prosiły się o to, by na nich usiąść i zdrzemnąć się parę godzin. Tak też zrobił Heaylden i za namową Akenora zajął jeden z foteli, po czym rozluźnił się, kiedy tylko dotknął puszystego koca i oparł plecy o poduszki.

– Akenorze, czy to coś ważnego? Jestem bardzo zmęczony i chciałbym…

– Wybacz, chłopcze, ale muszę cię jeszcze trochę pomęczyć. To bardzo ważna sprawa i powinienem jak najszybciej ci o wszystkim powiedzieć, abyś miał czas na przemyślenie moich słów. Zaczekaj chwilę. Przyniosę herbaty i wszystko ci zaraz wyjaśnię.

– Skoro to takie ważne… – jęknął chłopak.

Kiedy tylko Akenor zniknął mu z oczu, na parę minut zamknął oczy i zaczął zastanawiać się, dlaczego jego mama nigdy nie opowiadała mu o Mędrcu Akenorze, dobrym przyjacielu jego ojca. Nie dość, że ognisty Władca Shaaeana’atów, Takhavnhar, nie zawracał sobie nim głowy przez całe dziewięć lat, to jeszcze okazuje się, że prawdopodobnie ukrywa coś przed nim i Mędrzec ma jedynie go zastąpić oraz sam wyznać mu prawdę. Dziewięć lat. Tyle czasu minęło, odkąd opuścił Świat Shaaeana’atów i rozpoczął naukę w Akademii Czterech Wichrów. Matka nakierowała go na egzorcyzm. Wcześniej rozmyślał o zaklinaniu, lecz argumenty Mistrzyni Demonów, Bastet, przekonały go, że wybór jest oczywisty. Osoby posiadające tak zwaną duchową więź natury musiały podjąć naukę w którejś z Akademii i wybrać ścieżkę egzorcysty, zaklinacza lub szermierza.

Więź natury pochodziła od Dusz Natury – tajemniczych stworzeń zamieszkujących ponoć Wymiar Dusz. Heaylden nigdy nie wierzył w te bajki. Miał po prostu moc, która skądś się wzięła i którą obdarowani zostali wszyscy ludzie. Tę moc, energię lub cokolwiek innego wykorzystywał jako egzorcysta. W Akademii większość uczniów wybrała drogę zaklinacza, jedynie Azhanaya oraz Sora poszli w jego ślady i razem stali się jedyną drużyną egzorcystów.

Gdy Mędrzec wrócił z naparem, chłopak wypił trochę ciepłego napoju i zaczął słuchać niepokojących słów Akenora, wyglądającego na zdenerwowanego.

– Jak się domyślasz, nie wezwałem cię bez przyczyny. W tym roku kończysz już dziewiętnaście lat, prawda?

– Czy ma to coś wspólnego z…

– Ma to coś wspólnego z twoim ojcem, który poprosił mnie, abym opowiedział ci pewną historię.

– Jak zwykle on jest zajęty. Przecież wielki Władca Shaaeana’atów nie znajdzie chwili, by coś przekazać synowi…

– Nie myśl tak o nim. Wiesz, że musi władać Światem Shaaeana’atów, a sprawa wojny jeszcze do końca nie ucichła i kilku shaaeana’atańskich zdrajców wciąż pragnie obalić twojego ojca.

– Tak, wiem – westchnął chłopak. – Ale dziewięć lat go nie widziałem. Pewnie woli zajmować się Senevnirem, bo to on jest ideałem. Niebiańskim shaaeana’atem i następcą tronu…

– Wiesz, że tak nie jest. Twój tata nie odwiedza cię, bo ma ku temu powody. Dobrze, zostawmy sprawy rodzinne na później, przejdźmy do rzeczy. Rozumiem, że w szkole uczono cię, jak powstały nasze krainy i dlaczego taka moc w nas drzemie.

Heaylden przewrócił oczami. Znowu musi sobie przypominać podręczniki szkolne…

– Każdy wie, jak to się zaczęło. Na początku były dwie Dusze Natury zwane Pierwszymi Duszami Natury. Dusza Słońca oraz Dusza Mroku. Ten drugi zaczął wojnę z bratem, ten pierwszy poświęcił się, by ratować nasz świat, i zapieczętował tego drugiego na wieki. – Chłopak wzruszył ramionami. – Dziecinna bajeczka. Od nich podobno wzięła się nasza moc, ponieważ potem powstały kolejne Dusze Natury, stworzyły Wymiar Dusz, a świata zaczęły strzec smoki. Te z kolei zostały wcześniej zgładzone przez Pierwszy Mrok. Na końcu powstali zaś potomkowie smoków, shaaeana’aci, którzy otrzymali smocze zdolności od ostatniego smoka Drhamuroka.

– Bardzo dobrze. – Mędrzec pogładził brodę. – Co jednak stało się z braćmi? Co się stało z Duszą Słońca?

– Yyy… Ponoć zapadł w sen i jego moc ma się regenerować, dopóki pieczęć, którą nałożył na Duszę Mroku, osłabnie. Zerwanie pieczęci oznacza koniec świata. Dlatego to bajka. Te całe Dusze Natury… prawdopodobnie wcale nie istnieją.

– A gdybym ci powiedział, że jednak istnieją?

– To wtedy uznałbym pana za obłąkanego.

Mędrzec zaśmiał się, ale szybko stał się poważny.

– To jednak prawda. Dusze Natury istnieją w innym wymiarze nazwanym przez starożytnych Mędrców Wymiarem Dusz. Czym są dokładnie Dusze Natury? Tego nikt tak naprawdę nie wie. Wiemy jedynie, że są nieśmiertelnymi duchowymi formami elementów natury, takich jak woda, ziemia, lód, ogień, wiatr, las czy błyskawica. W starych księgach odkryłem również, że dawno temu „życie” straciło kilka Uśpionych Dusz Natury. Oznacza to, że Dusze Natury są tak naprawdę żywymi elementami natury.

– Żywymi? Co to oznacza? Że woda, wiatr, ziemia i reszta żywiołów mają w Wymiarze Dusz swoich nieśmiertelnych odpowiedników, którzy są odpowiedzialni za równowagę panującą pomiędzy Wymiarami?

– Dlatego nazywamy ich Duszami Natury. Czasami również Duszami Przyrody, ponieważ dosłownie każdy żywioł ma swój odpowiednik. Miałem nadzieję, że zostaniesz jednak zaklinaczem, bo nauczyłbyś się przyzywania Dusz. Ale egzorcyzm… Także może być dla ciebie przydatny, gdybyś stanął do walki z demonami. O tym wcześniej nie pomyślałem…

– N… nie rozumiem. Jak to: mam stanąć do walki z demonami?

– I tutaj przechodzimy do najważniejszej rzeczy. Jesteś synem shaaeana’ata i człowieka. Masz w sobie mieszaną krew i dlatego Dusza Słońca wybrał ciebie na swojego następcę.

– Yyy… Co proszę?

Mędrzec wziął głęboki wdech, a potem położył dłoń na ramieniu chłopaka.

– Wiele miliardów lat temu władca wszystkich Dusz Natury, zwany Duszą Słońca, zapieczętował swojego brata, aby uratować oba światy. Poświęcił całe swoje istnienie i dlatego regeneracja jego mocy trwała tak długo… Jedynie osoba posiadająca w sobie podwójną naturę mogła utrzymać moc Władcy Dusz i tą osobą okazałeś się ty. Osiemnaście lat temu twój ojciec dowiedział się, kim naprawdę jesteś, i prawie cię stracił, kiedy zaatakował go nosiciel Duszy Mroku.

Heaylden nagle zamarł, zupełnie nie spodziewając się takiego wyjaśnienia.

– Jako syn shaaeana’ata masz w sobie całą moc Władcy Dusz. Jesteś również jego reinkarnacją, co czyni cię Reinkaanyiuki, następcą Duszy Słońca, i to ty masz powstrzymać jego brata przed powstaniem.

Chłopak przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Mędrca, po czym zaśmiał się na całe gardło.

– Ja?! – Otarł drobne łzy, które pojawiły się w kącikach jego oczu. – Mam być wielkim panem bohaterem, który ma ocalić świat? Wybacz, panie Akenorze, ale na to się nie nabiorę! – Zaśmiał się ostatni raz i przestał chichotać, kiedy Mędrzec zgromił go surowym spojrzeniem.

– To wcale nie jest zabawne, chłopcze. Może ciężko ci będzie to zaakceptować, ale taka jest rzeczywistość. Nawet nie wiesz, jak trudno mi było przygotować się do tego dnia, w którym powiem ci o wszystkim. Twój ojciec na mnie liczył. Liczył na to, że cię przekonam.

– Panie Akenorze – westchnął chłopak nadal rozbawiony historią opowiedzianą przez Mędrca. – Bądźmy obaj poważni. Ja mam być tą Duszą Słońca? Nie jestem bohaterem, nie byłem i nigdy nie będę.

– Na pewno nim nie byłeś? Bo słyszałem o pewnym egzorcyście władającym mocą ognistych demonów, który uratował Królestwo Śnieżnych Szczytów przed okrutnym władcą Laharanem pragnącym na zawsze przejąć rządy w kraju, a może i na całym świecie. Wraz z pozostałą trójką Shaaeana’atańskich Strażników pokonał władcę i przywrócił zaginionej księżniczce należne jej miejsce na tronie. Jak on się nazywał? Ach tak, miał dość nietypowe imię, które nosił już kiedyś poprzedni Władca Shaaeana’atów.

Chłopak skrzywił się na samo wspomnienie tamtych okropnych dni i założył ramiona na piersi. Nie chciał o tym myśleć już nigdy więcej, lecz kiedy ktoś wspominał o incydencie w Królestwie Śnieżnych Szczytów… robiło mu się słabo.

– Wybacz. Zapomniałem, co tam przeżyłeś. Ale sam widzisz. Jesteś Wybrańcem, czy tego chcesz, czy nie.

– A mogę jednak nie chcieć? Za niecały rok kończę szkołę. Mam przerwać naukę, bo jakaś niby to zła istota z bajek chce przejąć władzę nad światem?

– Spodziewałem się, że otrzymam od ciebie taką odpowiedź. Lecz decyzja zapadła. Pozostałe Dusze Natury cię wzywają. Musisz wyruszyć na poszukiwanie Duszy Nieba, inaczej przegrasz tę wojnę i świat, jaki znasz, nie będzie już dla ciebie miejscem przyjaznym. I z pewnością w zaświatach zabraknie ci czasu na studiowanie podręczników, skoro staniesz się niewolnikiem demonów, które miałeś poskramiać.

– Niech powie to mój ojciec. Skoro to jest takie ważne, dlaczego sam tu nie przyszedł? Dlaczego zawsze ktoś zajmuje jego miejsce? Mama usprawiedliwia go na każdym kroku. Nie prosiłem się o bycie synem Władcy Shaaeana’atów. Przez to miałem wiele problemów. Spójrz mi w oczy i potwierdź, że jestem normalny.

Mędrzec przez moment nic nie mówił, a chłopak odwrócił wzrok.

– Bardzo przepraszam, ale jest już późno. Do widzenia.

Heaylden zaczął odchodzić w stronę drzwi, ale Mędrzec powstrzymał go, chwytając jego ramię.

– Prześpij się. Jutro jeszcze o tym porozmawiamy. Wiedz jednak, że to prawda. Prawdą jest to, co ci mówiłem, i gdybyś zgodził się wyruszyć na misję, prędzej czy później uwierzyłbyś w swoje prawdziwe przeznaczenie.

Chłopak bez słowa skierował się do pokoju, który wskazał mu Mędrzec. Kiedy tylko położył się na materacu i przykrył kołdrą, zmęczony dzisiejszymi przeżyciami zasnął od razu, chcąc jak najszybciej się obudzić, a także znaleźć się w domu, gdzie wszystko wróci do normy, gdzie znów spotka się z przyjaciółmi oraz zapomni o całym tym niedorzecznym spotkaniu.

Rozdział 3.Pierwsza misja.Legenda o Mieczu Wykutym ze Światła

Księżniczka Vaylleany miała nadzieję, że tego dnia nie spędzi na aresztowaniu chłopaków, którzy ją zaczepią bez powodu. Oby tylko ten irytujący blondyn znowu nie wszedł jej w drogę, bo był naprawdę denerwujący i dziewczyna wcale nie miała ochoty ponownie się z nim spotkać, zwłaszcza że i tak czuła się okropnie przez te paskudne jesienne, deszczowe dni.

Do południa nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Po porannych zajęciach miała ponad godzinę przerwy i udała się z przyjaciółmi na spacer po parku. Dzięki temu, że przestało już padać, mogła cieszyć się ze znajomymi pięknym dniem. Niestety, kiedy tylko zobaczyła stojącego na moście jasnowłosego nastolatka, wpatrującego się jakby bezmyślnie w wodę, na jej twarzy przestał gościć uśmiech. Mimo iż zawsze słuchała swojego rozsądku, który tym razem podpowiadał jej, aby nie zadawała się z tym dziwnym chłopakiem, zrobiła inaczej i podeszła do niego, choć wcale nie powinna. Przeprosiła przyjaciół z Akademii i nieco onieśmielona przywitała się z widocznie bardzo przygnębionym Heayldenem.

– Hmmm… cześć. Jak by to… Wybacz za wczoraj, chyba trochę przesadziłam.

Chłopak nie odpowiedział, tylko nadal wpatrywał się w strumyk.

– Yyy… Chciałam cię przeprosić. Wszystko w porządku? – Pomachała mu ręką przed oczami, a ten wzdrygnął się i odskoczył od niej jak oparzony.

– Nie strasz mnie tak! – zawołał, próbując uspokoić nerwy. – Nie zauważyłem, jak podchodzisz, wybacz.

– Jednak jesteś strasznie dziwny. – Zachichotała. – Jak mogłeś mnie nie usłyszeć?

Chłopak wyregulował oddech i wrócił do gapienia się w wodę.

– Dzisiaj nie jest mój dzień. Dowiedziałem się czegoś okropnego i strasznie mi z tym źle. Czuję się, jakby okłamywano mnie przez całe życie, a prawdę mogłem przecież usłyszeć dawno temu… – Heaylden schował twarz w dłoniach. Wydawał się dziewczynie mocno zdołowany. Vaylleany to wyczuła. Nie kłamał i naprawdę coś mu dolegało.

– Mogę ci jakoś pomóc? Co właściwie się stało? – spytała najłagodniejszym tonem, na jaki było ją stać.

– Nic nie możesz na to poradzić. Nawet mnie nie znasz i… Dlaczego w ogóle zaczynamy tę rozmowę? – westchnął ciężko.

– Ej. Widzę, że źle się czujesz, więc chciałam ci tylko pomóc. Może masz jakieś kłopoty z rodziną?

Chłopak spojrzał na nią, jakby zadała bardzo głupie pytanie. Głupie, ale trafione, bo przez chwilę milczał i Vaylleany zdała sobie sprawę, że coś jednak musiało się wydarzyć w jego rodzinie. Choć był dla niej zupełnie obcym chłopakiem, choć znała tylko jego imię, naprawdę chciała mu pomóc i w pewnym sensie ponosiła winę za to, że Strażnicy wczoraj go skuli, a rodzice prawie aresztowali…

– Tak jakby… z ojcem… nie łączą mnie… tak jakby… żadne relacje. – Pomasował szyję zakłopotany i zagryzł wargę. – Wychowywała mnie mama, nie widziałem go dziewięć lat i teraz… Czegoś ode mnie oczekuje. Wymaga ode mnie niemożliwego. To jest… niesprawiedliwe, że mnie to spotkało…

– Nie widziałeś się z tatą tak długo? Porzucił cię czy… Wybacz, ale prawie nic z tego nie rozumiem.

– Nie, nie porzucił. Cały czas mnie chronił, ale… ta rozłąka… Cały czas myślę, że dla niego ważny jest tylko mój brat.

Vaylleany milczała. Kompletnie zagmatwana historia. Ojciec porzucił go, bo wolał zajmować się jego bratem?

– To zbyt skomplikowane, wybacz, ale nie umiem ci wszystkiego wytłumaczyć jak należy. Moja rodzina jest dość… tak jakby…

– Wiem, o czym mówisz. Mam siedmioro rodzeństwa i w dodatku wszyscy są starsi. Dlatego rozumiem, że jesteś trochę zazdrosny o brata.

Chłopak spojrzał na nią zdziwiony. Westchnął i uśmiechnął się słabo.

– Więc masz znacznie ciężej ode mnie. Ale mój brat… Jak by to powiedzieć… Nie traktował mnie dobrze w dzieciństwie. Nie akceptował mnie. Przez ostatnie lata nie rozmawiałem z nim i raczej już się do niego nie odezwę ani go nie spotkam.

– Tyle czasu? To strasznie długo. Nie tęsknisz za nim?

– Yyy… Trudno by mi było za nim tęsknić. Do dziś się go boję, bo jest ode mnie silniejszy i to on bardziej imponuje tacie. Poza tym… jest ode mnie znacznie starszy i czasami myślę, że nigdy mu nie dorównam.

Vaylleany spojrzała ze współczuciem na chłopaka. Nagle wydał jej się bardziej wrażliwy i otwarty. Wcześniej uważała go za zwykłego chuligana, który nie przestrzega żadnych reguł ani zasad. Ale teraz zobaczyła, jak trudno miał w życiu. Jednak co takiego wydarzyło się u Akenora, że Heaylden czuje się tak okropnie?

– Co powiedział ci Akenor? Wyglądasz, jakbyś otrzymał wyrok śmierci…

– O tym już nie mogę ci opowiedzieć. Akenor mi zabronił i raczej nigdy ci tego nie zdradzę… Dzięki, że mogłem z tobą pogadać. Muszę już iść do Akenora, bo na mnie czeka. Miłego dnia.

Odchodząc, pomachał jej i dziewczyna poczuła się nieco lepiej, że mogła z nim w pewnym sensie szczerze porozmawiać. Nadal ciekawiło ją, co tak naprawdę powiedział mu Mędrzec, lecz na razie postanowiła nie wtrącać się w sprawy Heayldena.

Po chwili namysłu wróciła do znajomych i razem udali się na dalsze zajęcia. Po południu, po nauce w Akademii dziewczyna zjadła obiad z rodzicami, odsapnęła i rozpoczęła trening z Mistrzami, którzy uczyli ją, jak należy kierować duchową więzią zwaną Nyitsvei, tak aby wydostała się ona przez ciało i pojawiła się jako energia łącząca moc użytkownika z elementem natury. Jest to bardzo trudny proces, ponieważ przepływ mocy mógł uszkodzić organizm i spowodować kontuzję lub coś jeszcze gorszego. Vaylleany wyczytała i dowiedziała się od świadków, że najgorzej mieli właściciele Nyitsvei błyskawicy, którzy nie kierując dobrze duchową więzią, mogli naprawdę dotkliwie się zranić.

Natura lasu była dla dziewczyny sporym wyzwaniem. Mogła zapanować nad każdym liściem, drzewem, kwiatem lub zwykłą trawą. Jednak w tym żywiole tkwił pewien haczyk. Nie mogła połączyć się z duchową mocą dwóch liści, tylko z jednym. Mogła zapanować jedynie nad jednym kwiatem, jednym drzewem. Tylko Mędrcy posiadali umiejętności na tyle potężne, że potrafili manipulować kilkoma elementami naraz.

Vaylleany na razie skupiała się na właściwym przepływie energii w swoim ciele. „Ciekawe, na jakim poziomie jest Heaylden, skoro mógł poskramiać moc ognistych demonów?” – pomyślała, ale po chwili pokręciła głową i rozwiała rozpraszające ją myśli. Jej trening przyniósł oczekiwane przez Mistrza rezultaty i przed wieczorem mogła już odetchnąć.

Wieczorami zwykle spędzała czas z rodzicami lub czytała zwoje albo swoje ulubione powieści. Tym razem jednak nie otrzymała wolnego czasu. Jej ojciec, król Aaron, zawiadomił ją, że Mędrzec Akenor wzywa ją do siebie i spodziewa się jej jeszcze dziś. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy na ojca, nie mogąc zrozumieć, czego może chcieć od niej Mędrzec. Po krótkim zastanowieniu zgodziła się udać na spotkanie i pomyślała, że może Heaylden tam jeszcze jest i będzie miała okazję znów z nim porozmawiać.

Kiedy tylko znalazła się w chacie Akenora, ponownie zastała chłopaka w niezbyt dobrym humorze. Heaylden siedział w fotelu i pił herbatę, ale jego mina mówiła sama za siebie. Znów coś było nie tak.

– Usiądź, panienko Vaylleany. – Akenor wskazał miejsce na fotelu stojącym obok fotela Heayldena. – Mam dla ciebie bardzo ważne wieści i musisz jak najszybciej poznać szczegóły.

– Ale… po co ja mam… – Przerwała, gdy usiadła i wzięła od Mędrca filiżankę z herbatą. – Nie rozumiem, po co mnie wezwałeś, Akenorze.

– Na początku zadałem mu takie samo pytanie – powiedział wciąż nachmurzony chłopak. – Nie oczekuj pozytywnej odpowiedzi.

– Nie rozumiem… Nadal…

– Mam nadzieję, że wszystko zrozumiesz – odparł Mędrzec i zajął miejsce naprzeciwko nich. – Na razie chcę ci zdradzić sekret Heayldena. Otóż… Usłyszałem od niego, że podzielił się z tobą historią swojej rodziny. Uznałem, że to najlepszy moment, abyś poznała prawdę.

– Prawdę? – zdziwiła się dziewczyna, trochę już zaniepokojona tą tajemniczością Mędrca.

– Heaylden tak naprawdę jest młodszym synem Władcy Shaaeana’atów Takhavnhara oraz bratem jego starszego syna Senevnira i to dzięki jego mamie mamy teraz pokój.

Dziewczyna przez dłuższą chwilę milczała. Potem wybuchnęła śmiechem i opanowała rozbawienie, dopiero gdy ujrzała poważny wzrok Akenora i chłopaka i zrozumiała, iż wcale nie żartują.

– Ej… Przesadzacie – powiedziała, ponieważ słowa Mędrca bardzo ją zaniepokoiły. – On ma być… Ma być synem… PRAWDZIWEGOWŁADCYSHAAEANA’ATÓW?! – wykrzyknęła, kiedy ich spojrzenia wcale nie przestały być poważne. – Tego Władcy Shaaeana’atów, który zakończył wojnę ludzi z shaaeana’atami i przywrócił pokój na świecie?! Ha, ha, ha… W to akurat nie uwierzę.

– Heayldenie, widzę, że nasza księżniczka nie wierzy nam na słowo. Czy umiesz już panować nad mocą odziedziczoną po twoim ojcu?

– Yyy… Przykro mi, Akenorze, ale niestety nie używałem mocy taty od czasów bitwy w Królestwie Śnieżnych Szczytów. Nie umiem się nią dobrze posługiwać. Mogę panować tylko nad ognistą mocą, którą po nim otrzymałem, ale to wszystko.

– A czy już kiedyś korzystałeś z jego zdolności?

Chłopak zamyślił się, jakby zanurzał się w bardzo odległych wspomnieniach.

– Tylko raz. Kiedy byłem w Wymiarze Shaaeana’atów. Wtedy jeszcze nad sobą nie panowałem… i nie umiałem kontrolować mocy taty.

– Chwila, chwila, chwila. – Vaylleany przerwała mu, bo była już naprawdę zirytowana ich zabawną rozmową. Chciała jak najszybciej zakończyć to spotkanie. – Powiedziałeś, że nie widziałeś się z tatą dziewięć lat. Rozumiem, że chodziło ci o to, że opuścił cię, bo chciał się zajmować twoim starszym bratem.

– No tak… bratem. Moim starszym bratem, niebiańskim shaaeana’atem, Senevnirem.

Dziewczyna poczuła się słabo i zaczęła się zastanawiać, po co zawraca sobie głowę jakimś dziwakiem, który wmówił sobie, że jest w połowie ognistym shaaeana’atem. I w dodatku synem tego Władcy Shaaeana’atów. Samego Władcy Takhavnhara. Poczuła się jeszcze gorzej, więc napiła się herbaty.

– Cóż… mniejsza z tym. Chcę wiedzieć, po co mnie wezwałeś, Akenorze.

– Wiem, że wiele panienka wie o Duszach Natury i mocach użytkowników ich energii. Dlatego z pewnością słyszała pani przepowiednię o następcy Duszy Słońca, który pewnego dnia ma stanąć do walki o wolność świata z Duszą Mroku?

– Słyszałam. Dlaczego wspominasz o tej historii? Jest stara jak świat i w dodatku to tylko legendy. O Wybrańcu, końcu świata… To zapowiedź końca wszystkiego, następca Duszy Mroku lub on sam ma wygrać z Wybrańcem i zapanować nad wszystkimi krainami…

– I co? – wtrącił się Heaylden. – Mówiłem, ze powie tak samo. Te całe Dusze Natury nie istnieją i ja nie jestem Reinkaanyiuki.

Vaylleany poczuła, jakby czas zwolnił. Reinkaanyiuki. Osoba nosząca w sobie całą moc Władcy Dusz. Osoba, która ma być Wybrańcem ze starożytnych legend i opowieści. Osoba, która ma przegrać i skazać świat na wieczne cierpienie… Vaylleany nie mogła inaczej zareagować. Parsknęła śmiechem.

– C… co takiego? On… Akenorze, ty wierzysz, że on jest t y m Reinkaanyiuki?

– Ja nie wierzę. Ja to wiem, Wasza Wysokość. Według przepowiedni następca Duszy Słońca ma w sobie mieć mieszaną krew i taką właśnie osobą jest Heaylden. Jest on synem Władcy Shaaeana’atów i zaklinaczki wiatru Diamanaeysy. A ty, moja droga… jesteś jedną z Wybranek z przepowiedni. I masz mu towarzyszyć w misji, która ma na celu odnalezienie zapieczętowanej Duszy Nieba, znajdującej się w Królestwie Śnieżnych Szczytów.

Heaylden zbladł, a dziewczyna wciąż nie mogła uwierzyć w słowa Mędrca.

– Ale dlaczego akurat tam? – spytał Akenora wystraszony chłopak. – Spośród wszystkich krain Ybrezmaru dlaczego akurat to królestwo?

– Ponoć to właśnie tam od wielu miliardów lat spoczywa ukryty Miecz Wykuty ze Światła. Potężny artefakt będący świątynią Uśpionej Duszy Nieba. Tylko wierny przyjaciel Władcy Dusz wie, gdzie znajdują się i Wybrańcy, i Kryształy Natury, które musicie odnaleźć, by móc dzięki nim z powrotem zapieczętować Duszę Mroku. Swoją podróż rozpoczniecie właśnie w Królestwie Śnieżnych Szczytów. Czy jesteście gotowi zrobić pierwszy krok w stronę waszego przeznaczenia?

Heaylden i Vaylleany wymienili spojrzenia. Oboje nie chcieli tej misji i nie pragnęli być jakimiś wspaniałymi Wybrańcami. Lecz przepowiednia już zaczęła się spełniać. Pozostali Wybrańcy dawno temu zostali wyznaczeni przez Dusze Natury.

Syn shaaeana’ata był świadomy niebezpieczeństw. Jako potomek samego Władcy Shaaeana’atów miał mnóstwo przeciwników na całym świecie. Ale chłopak nie miał pojęcia, z kim tak naprawdę przyjdzie mu się zmierzyć w przyszłości. Dlatego Mędrzec Akenor miał nadzieję, że Wybraniec szybko skompletuje swoją drużynę i opanuje moce Duszy Słońca, a to wcale nie było łatwym zadaniem.

Heaylden i Vaylleany długo nie mogli dojść do siebie po słowach Mędrca. Księżniczka miała wybór, chłopak natomiast nie. Jeżeli nie wyruszy, świat zostanie zniszczony, zanim ktoś zdoła pojąć, co właściwie się wydarzyło. Heaylden nie chciał mieć wyrzutów sumienia, ale pragnął znów być w Akademii i własnym domu, gdzie czekała na niego mama. Jednak do dawnego życia mógł już nigdy nie wrócić i kiedy tylko usłyszał od Akenora całą prawdę, zrozumiał, że od niego zależeć będzie los świata i sposób zakończenia tej misji… A nikt nie powiedział, że syn shaaeana’ata uratuje siebie i świat. Chłopak sam więc musiał wierzyć, że przepowiednia to tylko przepowiednia i sam mógł zmieniać własne przeznaczenie. I pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu życie wydawało się mu takie zwyczajne, mimo iż był w połowie shaaeana’atem. Teraz to dopiero będzie czuł się odmieńcem, w końcu nikt poza nim nie będzie nosił w sobie całej mocy Duszy Słońca.

Chłopak nie chciał być bohaterem. Nie chciał być również uważany za przywódcę, ale będzie musiał zaczął zachowywać się jak przywódca, ponieważ po jeszcze dłuższej rozmowie z Mędrcem zgodził się wyruszyć na misję.

– Jeżeli legenda o tym mieczu okaże się tylko zmyśloną historią, wrócę do domu i zapomnę o wszystkim.

– A jeżeli zdobędziesz miecz, kontynuujesz podróż, a ja powiadomię twoją mamę, choć z pewnością jest już przygotowana na to, że prędko nie wrócisz. Co do księżniczki Vaylleany, poczekamy jeszcze trochę. Musi to wszystko sobie poukładać.

– Postaram się na nią uważać. Mam nadzieję, że szybko zakończę tę niedorzeczną misję i wrócę do domu.

– Obyś miał rację i wrócił cały i zdrowy wraz z panienką Vaylleany. Jutro podam szczegóły misji. Wyruszycie, jak najszybciej to będzie możliwe.

Chłopak wieczorem wybrał się na krótki spacer. Przez cały czas myślał o ojcu i o tym, czy ognisty shaaeana’at choć raz zainteresuje się nim podczas misji. Heayldenowi jednak nie na ojcu najbardziej zależało. Najbardziej będzie tęsknił za przyjaciółmi i Mistrzynią. Czy oni kiedykolwiek dowiedzą się prawdy? Miał przeczucie, że kiedy tylko wróci, będzie obwiniany za to, że ich okłamywał. Ale nie miał wyboru. Musiał spróbować. Musiał przynajmniej spróbować i udowodnić Akenorowi, że to, co powiedział, nie jest prawdą. I zrobi to, ponieważ wcale nie miał ochoty na bycie tym jedynym Wybrańcem. Taki już był.

Rozdział 4.Pradawna Moc Dwóch Dusz

Vaylleany nie mogła spać całą noc. Do rana czytała stare zwoje, w których zawarto wiedzę na temat powstania równoległych Wymiarów. Światów Ludzi, Shaaeana’atów, Demonów oraz Dusz – ten ostatni był najbardziej odległym i wbrew pozorom najbardziej niegościnnym miejscem dla śmiertelnych. Świat Demonów również budził grozę w dziewczynie, ale nie tak, jak bezdenna otchłań, będąca początkiem wszystkiego. Świat Ludzi był najbezpieczniejszy, ale też prawie bezbronny. Według pradawnych ksiąg Starożytnych Mędrców Wymiar Śmiertelników znajdował się w samym centrum tajemniczej pętli nazwanej Spiralą Światów – niekończącej się więzi energii, która z kolei łączyła ze sobą wszystkie wymiary.

Tak Mędrcy wyjaśniają teorię powstania światów i sposób ich funkcjonowania. Najbliższym Wymiarem był Świat Shaaeana’atów. Jedynie Wybrańcy, wyznaczeni przez te stworzenia, mogli bezpiecznie przemierzać ich ziemie. Czyżby Heaylden mówił prawdę i był synem Władcy Shaaeana’atów? Dziewczyna wciąż nie dowierzała słowom chłopaka. Jej zdaniem był tylko zwykłym egzorcystą – uczniem Akademii Czterech Wichrów. Czy miał w sobie krew shaaeana’ata i to w dodatku tego najpotężniejszego ze wszystkich?

Znużona czytaniem księżniczka poprosiła rodziców o dzień wolnego od obowiązków i do południa wykorzystała czas na sen. Władcy dowiedzieli się już od Mędrca Akenora o zajściach wczorajszego wieczoru i doszli do wniosku, że ich córce przyda się taka podróż, choć mieli co do tego obawy, zwłaszcza że dziewczyna miała stać u boku Reinkaanyiuki i pomagać mu w walce z Pierwszym Mrokiem. To naprawdę im się nie spodobało, więc postanowili spotkać się z Heayldenem, rzekomo podającym się za potomka władcy wszystkich shaaeana’atów, i pragnęli dowiedzieć się więcej od Akenora, jaka tak naprawdę misja czeka Vaylleany.

Kiedy dziewczyna jeszcze spała, król Aaron i królowa Andrelya zaprosili Heayldena oraz Mędrca do pałacowego ogrodu, gdzie również zjedli posiłek, a po obiedzie Władca Królestwa Szmaragdowych Lasów zaczął dyskusję z nieco spiętym chłopakiem.

– Dlaczego mam ci uwierzyć, chłopcze? Jak śmiesz mówić, że jesteś synem samego Takhavnhara? Owszem, widzę pewne podobieństwo, ale to nic nie znaczy… Dziewiętnaście lat temu Takhavnhar zakończył wojnę, lecz nikt nie wiedział, z jakiego konkretnie powodu. Mam wierzyć tobie, początkującemu egzorcyście i zwykłemu nastolatkowi, że jesteś tym, za kogo się podajesz?

– Aaronie. – Mędrzec Akenor zabrał głos, kiedy dostrzegł, że Heaylden nie wie, co odpowiedzieć, by przekonać króla. – Władca Shaaeana’atów nie mógł objawić całemu światu, że ma syna półczłowieka, bo wtedy ten chłopak miałby mnóstwo problemów i cały czas znajdowałby się w niebezpieczeństwie. Takhavnhar musiał również chronić swoją żonę, zaklinaczkę wiatru, Diamanaeysę. Opuścił rodzinę, kiedy zaatakował go osiemnaście lat temu Dusza Mroku.

Władcy wzdrygnęli się, ale to Heaylden był bardziej ciekawy tej historii. Niezwłocznie zapytał Mędrca:

– Jak to się stało? Dusza Mroku już na początku wiedział, kim jestem?

– Niestety tak, chłopcze. Dowiedział się, czując obecność swego bliźniaczego odpowiednika, Duszę Słońca. A przez to, że twoim ojcem jest Władca Shaaeana’atów, z łatwością mógł cię wykryć, ponieważ od Takhavnhara na odległość biła niewyobrażalna ilość mocy. Dlatego też cię opuścił. Kiedy przebywałeś w Świecie Shaaeana’atów, byłeś bezpieczny, ponieważ tam Duszy Mroku zbyt trudno było się dostać. Sam Takhavnhar nie mógł pozwolić sobie na wizytę w naszym świecie choć raz, bo był świadomy ryzyka.

– A więc tata cały czas myślał o mnie? – Chłopak nie mógł się nadziwić słowom Mędrca. Czyli ojciec jednak go nie ignorował… – Ale mogłem przecież sam wrócić do Świata Shaaeana’atów.

– Wiesz dobrze, że to niemożliwe. Poddani twojego ojca, a zwłaszcza twój brat, tylko czekają, aż się złamiesz i zechcesz znów znaleźć się w ich Wymiarze. Skończyliby z tobą zaraz po twoim przybyciu i nie obawialiby się kary. Niestety, shaaeana’aci nie mają łagodnej natury i nie wiedzą, co to współczucie oraz dobro rodziny. O tym również przekonał się twój brat, kiedy Takhavnhar był swego czasu, jaki był. To raczej Senevnir jest o ciebie zazdrosny. Poniżał cię, ponieważ chciał, byś też poczuł, co on musiał przeżywać, kiedy był młodszy, i nie patrzył na to, że jesteś od niego znacznie słabszy.

– Nie myślałem o tym w ten sposób. Kiedy wróciłem do domu, nie mogłem zapomnieć o Senevnirze. Chciałbym udowodnić bratu, że również zasługuję na bycie shaaeana’atem, jak on.

– Chyba powoli zaczynam wam wierzyć – westchnął ciężko król Aaron. – Mówisz tak, jakbyś naprawdę wiele przeżył w Świecie Shaaeana’atów. Cóż… Nic na to nie poradzę, pozostaje mi tylko dziwić się dalej. Akenorze? – Władca zwrócił się do wiernego przyjaciela. – Misja. Podaj mi szczegóły misji, na którą ma się udać moja córka.

– Powiem krótko, Aaronie. Panienka Vaylleany oraz Heaylden mają wyruszyć do Królestwa Śnieżnych Szczytów, by odnaleźć Duszę Nieba, pradawną Duszę Natury, niegdyś zapieczętowaną w Ostrzu Tysiąca Niebios. Ten miecz jest potężnym artefaktem i posiada całą moc dawnego przyjaciela Duszy Słońca. On z kolei powie im, gdzie mają się udać, by odnaleźć i Kryształy Natury, i Wybrańców. Ma być ich siedmiu. Siedmiu Wybrańców Dusz Natury… Co oznacza, że również Wybraniec Duszy Mroku ma się znaleźć w twojej drużynie, Heayldenie.

– Co? Co takiego? – Młodzieniec był zbyt zaskoczony tą informacją, by myśleć o obecności Władców. – Jakim cudem Wybraniec Duszy Mroku ma być w mojej drużynie? Przecież on… lub ona… Jak możesz mówić takie rzeczy? To będzie niewykonalne!

– Czy to rzeczywiście niemożliwe, Akenorze? – zapytał król Aaron. – Kim może być ten Wybraniec? Jeżeli służy Duszy Mroku…

– Musisz być cierpliwy – przerwał Akenor. – Wybrańcy Dusz Natury mogą być różni i wszystko może się wydarzyć. – Uśmiechnął się tajemniczo, jakby znał tożsamość Wybrańca Duszy Mroku.

– Przyrzeknij – wtrąciła się już trochę zdenerwowana królowa Andrelya – że ją ochronisz. Że nie pozwolisz, by spotkało ją coś złego. Jest moją najmłodszą córką, ale jest również dla mnie najważniejsza. Powierzam jej życie tobie, bo nie mam innego wyjścia. Przyrzeknij.

Chłopak patrzył to na Władców, to na Mędrca. Wcale nie znał Vaylleany. Nie miał pojęcia, jaka była. Była jednak Wybranką Duszy Lasu. I to on miał obowiązek dbać o jej bezpieczeństwo.

– Przyrzekam – odparł, ciężko wzdychając. – Ochronię ją za wszelką cenę. Mam świadomość, że może być niebezpiecznie. Dlatego Wasza Wysokość może być pewna, że jej córce nie stanie się krzywda, kiedy ja będę obok.

Królowa kiwnęła głową i blada opuściła pałacowe ogrody. Król Aaron po krótkiej naradzie z Mędrcem Akenorem również udał się do zamku. Heaylden zaś powiedział Akenorowi, że chce resztę dnia spędzić sam. Mędrzec wrócił do swojego domu, a chłopak przez kilka godzin włóczył się mokrymi ulicami miasta, które ponownie przywitało okropną ulewę. Aby całkiem nie zmoknąć, Heaylden schował się w jednej z kawiarni. Wypił gorącą czekoladę i zaczął rozmyślać o swojej przyszłości. Czy kiedykolwiek wróci do domu? Czy zobaczy swoich przyjaciół i Mistrzynię? A jego mama? Ona będzie tam czekać na niego samotnie… Nie był nawet pewny, czy przeżyje. Może jego śmierć była bliżej, niż się spodziewał.

Władca Wiecznej Ciemności. Dusza samego Mroku oraz stwórca wszystkich demonów… Ten, który powstał ze Świetlnego Serca, zamieniony w ciemność i rozpacz. Pierwszy Księżyc lub, jak czasami go nazywano… Dusza Pierwszego Mroku, Pierwszej Ciemności. I z kimś takim miał się zmierzyć zwykły nastolatek? Początkujący egzorcysta, który stawiał pierwsze kroki w swojej karierze? Ledwo panował nad mocą paru demonów i to tych najsłabszych. W przyszłości miał walczyć z tymi najpotężniejszymi. Jak on da radę Piątce? To były pierwsze demony stworzone przez Duszę Mroku na samym początku…

Jedyną nadzieją dla niego było opanowanie mocy Duszy Słońca oraz shaaeana’atańskiej połowy. Nie było to łatwe. Shaaeana’atańska krew gotowała się w nim tylko, gdy chciał użyć zdolności odziedziczonych po ojcu. Nie potrafił tego kontrolować, a jest już dorosły i powinien panować nad swoją drugą naturą.

Ale to wciąż za mało… Dusza Mroku był nieśmiertelny. Powstał wiele miliardów lat temu i mimo iż jego moc jest osłabiona, to wciąż miał siłę, by przeszkodzić Heayldenowi w misji i go zniszczyć. Czego tak właściwie miał się spodziewać? Moc Dusz była dla niego czymś nowym, nie miał pojęcia, jak dokładnie funkcjonuje. Może zapanowanie nad Duszą Słońca wcale nie będzie takie trudne…

Deszcz na chwilę przestał padać. Chłopak zapłacił za napój i ciastko, a potem wrócił do chaty Akenora. Nie ma co się zastanawiać. Musiał wyruszyć na tę misję. Królestwo Śnieżnych Szczytów nie było jego ulubionym krajem, jednak mieszkali tam również jego przyjaciele, których miał nadzieję spotkać. Nie widział ich całe pięć lat. Może będzie miał także czas na odwiedzenie księżniczki Nilhaiah? A raczej już królowej. Dziewczyna miała dopiero dwadzieścia lat, kiedy zasiadła na tronie i przejęła władzę w królestwie. Chłopak bardzo chciał się z nią ponownie zobaczyć i liczył, że Władczyni nie spoliczkuje go za niepisanie do niej przez tyle lat.

Odpoczął przez kilka dni po podróży. Nadszedł dzień rozpoczęcia misji. Przez ten czas poznał trochę lepiej księżniczkę Vaylleany i dziewczyna nie wydawała się mu już tak kapryśna jak na początku. Dużo czytała i trenowała, miała ogromną wiedzę na temat starożytnych legend. Chłopak uznał więc, że może sporo się od niej dowiedzieć, zważywszy na fakt, że do tej pory skupiał się jedynie na kontrolowaniu mocy kosztem poznawania jej korzeni.

Heaylden i Vaylleany spotkali się w siedzibie wszystkich Mędrców – Pierwszym Drzewie Świata. Ogromny dąb sięgał swoimi gałęziami aż do chmur. Akenor zaprowadził ich do portalu, przez który mieli się przedostać do wyznaczonego celu. Zanim znaleźli się we wnętrzu Drzewa, dziewczyna pożegnała się z rodzicami i obiecała, że gdy spotka któreś z rodzeństwa, pozdrowi ich od nich.

Kiedy chłopak i księżniczka stanęli przed portalem, Mędrzec Akenor życzył im powodzenia i powiedział:

– A więc nadeszła ta chwila. Wybrańcy powstają, by stawić czoła pradawnym ciemnościom. Duszo Słońca, Władco Pierwszego Światła, nie zapominaj, że masz w sobie Pierwszą Więź. Pierwszą moc mogącą się równać z drugą Mroczną Pierwszą Więzią. Musisz tylko w to uwierzyć, a zobaczysz, że Władca Dusz cię wspiera i nie pozwoli ci przegrać. Popatrz na słońce, kiedy rozbłyśnie, i pomyśl o tym, że jesteś właśnie takim słońcem. Powodzenia, Heayldenie. Niech Dusze mają was w opiece.

– Postaram się sprostać oczekiwaniom Dusz, Akenorze. Powiadom mamę o mojej wyprawie.

– Możesz być spokojny. O wszystkim się dowie.

– Gotowa? Na pewno chcesz ze mną iść? – zwrócił się chłopak do nieco zlęknionej dziewczyny.

– Chcę – odparła bez chwili zastanowienia. – Mam obowiązek ci pomagać. A więc wesprę cię. Ruszajmy.

Vaylleany złapała rękę Heayldena i razem przeszli przez portal. Gdy przekroczyli przezroczyste lustro, znaleźli się w zaśnieżonej krainie.

Rozdział 5.Shaaeana’atańscy Strażnicy, zaklinacze lodu oraz Przeklęta Góra. Poszukiwania legendarnego Ostrza Niebios

Nie spodziewali się tak silnego powiewu chłodnego wiatru. Kiedy wkroczyli na drugą stronę, od razu upadli twarzą na grubą, kilkumetrową warstwę śniegu. Vaylleany, trzęsąc się z zimna, bardzo szybko traciła władzę w palcach i chwiała się, gdy chciała wstać. Heaylden czym prędzej podbiegł pomóc dziewczynie i oddał jej swoje dwie kurtki, jedną cieplejszą, a drugą krótszą.

– Ale ty…

– Nie czuję zimna – odparł, a księżniczka zamrugała parę razy i wytrzeszczyła oczy. – Od dobrych paru lat. Shaaeana’atańska skóra, która gdzieś się tam kryje pod moją własną, ochrania mnie przed mroźnym wiatrem. Nie poczuję zimna śniegu. Mogę oddać ci wszystkie ciepłe ubrania.

– Chciałam powiedzieć, że jeżeli wejdziesz do miasta, ludzie uznają cię za dziwaka lub gorzej. Podobno nie wolno ci ujawniać tego, kim naprawdę jesteś.

Chłopak zrobił zakłopotaną minę.

– Hahaha… Masz mnie. Wezmę od ciebie kurtkę, jak tylko zbliżymy się do miasta. Do tego czasu ogrzej się. Anvalyha jest daleko stąd. Przed nami jakieś kilka dni drogi.

– Możesz mi opowiedzieć o stolicy? Dlaczego tam się kierujemy?

– Tam mieszka moja dawna przyjaciółka. Mam nadzieję, że nadal nią jest. Pozwól, że dla zabicia czasu opowiem ci pewną historię…

Vaylleany słuchała z uwagą opowieści chłopaka i po chwili wciągnęła się w nią tak bardzo, że nim się spostrzegła, słońce zaczęło powoli zachodzić i trzeba było rozbić obóz oraz przygotować kolację. Heaylden przedstawił jej w szczegółach, jak wyglądało jego starcie z Władcą Lodu, Laharanem, potężnym zaklinaczem lodu, który pragnął zawładnąć całym Ybrezmarem. Nie dość, że dawno temu zabił rodzinę królewską, to jeszcze czerpał moc z samego serca Wymiaru Demonów. Czternastoletni wówczas Heaylden odkrył to, kiedy walczył przeciwko niemu wraz z przyjaciółmi i Mistrzynią. Samego Władcę pokonała waleczna i najodważniejsza z wojowniczek, Nilhaiah. Prawowita następczyni tronu Królestwa Śnieżnych Szczytów.

Jeszcze przy ognisku dziewczyna słuchała z zapartym tchem dalszych wydarzeń. Chłopak jednak coś ukrywał. Vaylleany nie mogła dociec, dlaczego syn shaaeana’ata tak bardzo denerwował się przybyciem tutaj – krajem władała dobra królowa, nic nie zagrażało mieszkańcom tego królestwa. Jednak Heaylden cały czas był blady i kiedy wypowiadał imię dawnego okrutnego Władcy, dziewczyna wyczuwała, że bardzo trudno jest mu to wszystko sobie przypominać. Spróbowała go wypytać, co tak naprawdę zaszło między nim a Laharanem, ale sprytnie się wykręcał od udzielenia odpowiedzi.

Po wysłuchaniu do końca historii dziewczyna weszła do swojego namiotu i zmęczona ciężką wędrówką od razu zasnęła.

Wcześnie rano zwinęli obóz i ponownie wyruszyli. Dziś pogoda była dla nich łaskawa. Śnieżyca nie szalała, więc przeprawa przez zaspy śniegu okazała się mniej trudna również z powodu ognistej aury Heayldena, która owinęła się wokół jego nóg i stapiała warstwy śniegu. Dziewczyna nadal nie mogła wierzyć, że towarzyszy samemu synowi Władcy Shaaeana’atów w jego arcyważnej misji. Miała jednak mnóstwo obaw co do przepowiedni. A nie wróżyła ona niczego dobrego. Stare księgi i zwoje głosiły, że Wybraniec noszący w sobie moc Władcy Dusz ostatecznie przegra ze swym bratem, Pierwszym Mrokiem, Mrocznym Władcą Dusz, i świat znajdzie się we władaniu Pierwszego Mroku.

Czy ona i Heaylden podołają zadaniu, odnajdą wszystkie Kryształy Natury i Wybrańców, a co gorsza – czy uda im się przekonać Wybrańca Duszy Mroku do przyłączenia się do ich drużyny? To mogło stanowić najtrudniejsze zadanie w tym wszystkim. Vaylleany nie mogła przestać o tym myśleć, dopóki się nie ściemniło. Dzień tu był o wiele krótszy niż w jej kraju i jeszcze nie przywykła do zmiany stref czasowych. Nigdy tego nie lubiła. W krajach, do których wyjeżdżała, godziny były zwykle ustawione inaczej i dzień kończył się wcześniej lub o wiele później. Na przykład w Królestwie Czterech Wichrów wieczór nadchodził najpóźniej, ponieważ było tam najcieplej i zima trwała bardzo krótko, a czasami prawie wcale tam nie występowała.

Tak wyglądały ich cztery dni ciężkiej wędrówki. Raz nawet mocno obraziła się na Heayldena, ponieważ dla żartu włożył lodowatą śnieżną kulę do jej kaptura, a potem założył jej go na głowę i śnieg rozsypał jej się na włosy. Spanikowana odwróciła się i niechcący uderzyła chłopaka prosto w nos, ale i tak sobie zasłużył. Potem już nie odważył się jej drażnić i do końca dnia szli przez zaspy w milczeniu.

I tak wreszcie dotarli do pięknej i malowniczej Anvalyhi. Górskie miasto, stolica Królestwa Śnieżnych Szczytów, było diamentem całego kraju. Na samym szczycie najwyższej góry pysznił się zamek zbudowany z metalu i górskiego kryształu. Jaśniał w blasku słonecznych promieni i przypominał prawdziwy, najczystszy kryształ. Miasto otaczały góry, dzięki czemu można było obejrzeć niezapomniany widok. Stąd wzięła się nazwa kraju – ośnieżone szczyty wynurzały się od czasu do czasu z ciemnych chmur. Wszystkie domy były drewniane, miasta przypominały raczej wsie, lecz liczne sklepy i drogie restauracje rozwiewały wątpliwości zwiedzającego. Vaylleany nie miała pojęcia, jakimi finansami dysponuje Heaylden, więc na wszelki wypadek zabrała ze sobą dodatkowe pieniądze, by nie wydała wszystkiego na zachcianki towarzysza, któremu aż oczy błyszczały na sam widok różnych wystaw sklepowych.

Na szczęście mógł za siebie zapłacić, kiedy zdecydowali się zjeść porządny obiad w najbardziej polecanej i znanej knajpie. Po posiłku chłopak oznajmił dziewczynie:

– Nadszedł ten moment! – Nabrał do ust powietrza i wypiął pierś, kierując wzrok na kryształowy zamek. – Muszę to zrobić i odwiedzić Nil, choć minęło pięć lat i nie napisałem do niej ani razu! Ale potrzebujemy jej pomocy i tylko ona może nas naprowadzić na właściwą drogę. Ruszajmy! – Złapał Vaylleany za ramię i zaczął pędzić jak burza w kierunku najwyższej góry.

Wspięcie się na prawie sam szczyt po najdłuższych schodach świata okazało się trudniejszym wyzwaniem niż dotarcie do miasta. Po paru godzinach wchodzenia po kryształowych, srebrzystych schodach dziewczyna padła przed ogromną pałacową bramą i omal nie zemdlała. Po dojściu do siebie wypiła prawie pół butelki wody. Heaylden zaczął mocno walić w drzwi oraz krzyczeć najgłośniej, jak tylko był w stanie.

– Nie mógłbyś być cichszy?! – skarciła go Vaylleany i pociągnęła za ucho, gdy usłyszała, że przybiegają strażnicy, przeklinając przybysza.

Zakuci w szafirowo-niebieskie zbroje strażnicy pałacowi otworzyli wrota. Największy z nich podszedł do Heayldena, patrząc na niego morderczym spojrzeniem. Dziewczynie zrobiło się jeszcze bardziej wstyd za chłopaka, gdy ten zaczął ostrą kłótnię z mężczyzną.

– Czemu tak walisz, dzieciaku?! – zawołał strażnik, gotując się z gniewu. – Chcesz wywołać na dworze atak paniki czy co?! Myśleliśmy, że coś się wydarzyło w mieście.

– A więc zgrywamy twardziela, co? – Vaylleany pomasowała skronie, kiedy chłopak wypowiedział kolejne słowa: – Nie masz pojęcia, kim jestem. Lepiej pozwól mi się zobaczyć z królową. Nazywam się Heaylden i przybywam tu w pilnej sprawie.

– Właśnie takimi sprawami zajmuje się teraz moja żona. Więc lepiej stąd zmykaj, szczeniaku, i umów się na audiencję. Co najmniej dwa tygodnie potrwa akceptacja na twoją wizytę i ustalenie daty. Miłego dnia.

Strażnik już chciał zamknąć drzwi, ale za nimi pojawiła się biegnąca ku nim kobieca postać. Królowa Nilhaiah nie mogła wyglądać inaczej, niż Vaylleany ją sobie wyobrażała. Miała piękne, długie ciemnowaniliowe włosy upięte w duży kok ozdobiony brylantowymi spinkami. W jej kosmykach błyszczały także srebrne niczym księżyc pasemka. Miała lodowate błękitno-zielone oczy, idealnie pasujące do koloru jej ciemnej, szmaragdowo-niebieskiej sukni. Na jej głowie widniał diadem wykonany z kryształu, a na szyi mienił się brylantowy naszyjnik.

Kiedy Władczyni dotarła do nich, ku zdumieniu strażnika i Vaylleany pochwyciła Heayldena w ramiona. Dziewczyna spodziewała się, że królowa prędzej go spoliczkuje, niż tak czule przytuli.

– Jak ty wyrosłeś! Ile masz już lat? Osiemnaście? – Nilhaiah rozczochrała mu jasne włosy i ujęła jego zarumienioną twarz w dłonie.

– Dziewiętnaście… – odparł zakłopotany, bo chyba sam oczekiwał chłodnego powitania.

– Kochanie, co się tutaj wyprawia? – Strażnik objął królową ramieniem.

– „Kochanie”? – zdziwił się Heaylden, unosząc brew.

– Tak. Bo widzisz… Niedługo po waszym odejściu… wyszłam za mąż. Przepraszam, że cię nie zaprosiłam, ale z pewnością… Jak ty się teraz czujesz? Z twoją ręką wszystko w porządku?

Vaylleany spojrzała na chłopaka, który po słowach Władczyni jakby stracił pewność siebie.

– Nic mi nie jest, nie musisz się o mnie martwić. – Heaylden uśmiechnął się lekko. – Ale jak do tego doszło? Dlaczego wcześniej się o tym nie dowiedziałem?

– To długa historia. Wejdźcie. Czujcie się jak u siebie. W końcu gościmy prawdziwego bohatera, który uratował mnie i cały ten kraj.

– Kochanie… Więc to… on jest tym Heayldenem?! – Mąż królowej nie mógł ukryć zdumienia i zaskoczenia.

Królowa uśmiechnęła się, po czym zaprowadziła wszystkich do pałacu, który zachwycił Vaylleany jeszcze bardziej niż z zewnątrz. Kryształowe żyrandole, metalowe, połyskujące ściany. Wielkie obrazy przedstawiające postacie Duszy Lodu oraz wydarzenia sprzed miliarda lat, kiedy to wszystkie Dusze toczyły wojnę. Roślinności również nie zabrakło. Sala tronowa wyglądała jak stolica Królestwa Tysiąca Wodospadów. Kolorowe i barwne kwiaty różnych gatunków pachniały słodko i dziewczyna czuła się tu jak w domu. Heaylden jednak, nie wiedzieć czemu, nie wyglądał najlepiej. Vaylleany miała wrażenie, iż nagle się rozchorował, bo zbladł tak, jakby mocno się przeraził na widok ducha.

– Dawno tu nie byłem… – Chłopak schował dłonie do kieszeni spodni i zmrużył powieki. Wydawał się bardzo przygnębiony. – Ale wciąż pamiętam, gdzie mnie uwięziono.

Wszyscy zamilkli, kiedy wypowiedział te niepokojące słowa. Miał czternaście lat, gdy Laharan zapragnął mieć świat w garści. Teraz już dziewczyna nie była pewna, czy chce usłyszeć od niego prawdę. „Wciąż pamiętam, gdzie mnie uwięziono…”

Królowa usiadła na kryształowym tronie, a jej mąż stanął tuż obok niej i ujął jej dłoń.

– Mam nadzieję, że przestaniesz wkrótce tak widzieć to miejsce. Wiele się zmieniło – powiedziała Nilhaiah. – Rozumiem, że przez ostatnie lata wydobrzałeś i czujesz się lepiej po tym wszystkim?

– Tak, nieco lepiej… Choć ślad po tym nigdy nie zniknie. – Chłopak pomasował prawą rękę. – A… Ale w końcu co z waszym ślubem? Jakim cudem się o tym nie dowiedziałem? Sora i Azhanaya też nic chyba nie wiedzieli… A Bastet…

– Bastet poinformowałam, kiedy nie było cię w Vasshon. Twoja Mistrzyni postanowiła powiedzieć ci, gdy nadarzy się okazja. Rozumiem, że taka okazja się nie nadarzyła albo po prostu ona zapomniała… Mistrzowie Demonów zawsze mają nadto pracy. Tak samo ty z pewnością byłeś zbyt zajęty treningami i nauką. Mam nadzieję, że twoja ręka znów jest sprawna, bo bałam się, że nie odzyskasz w niej władzy.

– Jak widzisz. – Pomachał prawą ręką i zapalił palec wskazujący. – Wszystko jest ze mną w porządku.

Królowa westchnęła z ulgą, po czym kontynuowała:

– Planowałam cię nawet odwiedzić, lecz byłam zbyt zajęta obowiązkami nowej Władczyni i musiałam doprowadzić do ładu cały kraj oraz zawrzeć pakt pokojowy z innymi Władcami. Laharan wiele namieszał. Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj.

– Gdybyście nie zdążyli, też źle bym skończył. Pewnie zrobiłabyś to samo na moim miejscu.

– Wtedy byłam koszmarnym tchórzem. Nie wiem, czy dokonałabym tego, co ty. Ale na razie odejdźmy od tego tematu. Nie chcę przywoływać tych okropnych wspomnień. Tak więc to jest mój mąż, Heayldenie. – Królowa wskazała na stojącego obok niej strażnika. – A on, Kyllythanie, jest bohaterem Heayldenem, o którym ci tyle opowiadałam. W końcu możesz go poznać.

– Wybacz, że ci wcześniej nie uwierzyłem. Jestem ci wdzięczny za ocalenie mojego kraju.

– Każdy może się pomylić. – Chłopak wzruszył ramionami i wyciągnął rękę w stronę strażnika. – Miło poznać.

Kyllythan podszedł do chłopaka i uścisnął mu dłoń. Potem zwrócił się do Vaylleany, która wciąż stała w milczeniu.

– A kim jest twoja towarzyszka? Jak ci na imię, panienko?

– J… ja… – Księżniczka pokręciła głową i skupiła się na zaistniałej sytuacji. – Zwę się Vaylleany Kaentyll. Jestem księżniczką Królestwa Szmaragdowych Lasów. Przybyłam tu wraz z Heayldenem w bardzo ważnej sprawie. Hmmm… Musimy czegoś poszukać w Wielkiej Bibliotece, Wasza Wysokość. Pewnej księgi lub zwoju…

– Jestem na misji – kontynuował za nią Heaylden. – Muszę coś znaleźć w tym kraju i dlatego przybyłem prosić cię o pomoc.

– Skoro to misja… – Nilhaiah zamyśliła się na krótką chwilę. – Zostańcie na parę dni i odpocznijcie. Przygotuję wam komnaty i zaprowadzę do biblioteki.

Heaylden i Vaylleany skłonili się lekko. Królowa rozkazała służącym przygotować dla nich komnaty, a jej mąż wrócił do swoich obowiązków.

– Dużo się zmieniłaś. Ostatnio widziałam cię podczas zebrania Rady Władców. Miałaś wtedy pięć lat. Przybyłaś wraz z rodzicami i starszym bratem Garethem. Wyjechał już władać własnym miastem, prawda? – zagadnęła do niej Władczyni, kiedy prowadziła ich do biblioteki.

– Tak, już od kilku lat znajduje się w Maswaqdar. Nie jest to daleko, ale i tak widuję się z nim tylko raz na jakiś czas.

– Rozumiem.

Gdy znaleźli się w pomieszczeniach biblioteki, dziewczyna aż zaniemówiła. Lśniące kryształy podtrzymujące sufit miały łukowaty kształt, a ogromne regały wypełnione mnóstwem książek ciągnęły się bez końca.

– To największa biblioteka na całym świecie. Spodziewałaś się innego widoku? – Heaylden mrugnął do niej i zagwizdał wesoło, widząc jej otwarte ze zdumienia usta. – Dzisiaj tylko się rozejrzymy, jutro poszukamy jakichś wskazówek.

– Jeżeli chcecie, mogę wam pomóc – zaproponowała królowa, a Heaylden i Vaylleany wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Skorzystalibyśmy z twojej pomocy, ale to ściśle tajna misja, zlecona nam przez Najwyższego Ayazayańskiego Mędrca – odparł Heaylden. – Dzięki za wszystko, lecz musimy sami sobie poradzić i tak naprawdę szukać igły w stogu siana.

– W porządku – odparła nieco przygnębiona królowa. – To ja poczekam na zewnątrz, a wy… w spokoju poszukajcie tego czegoś.

Nilhaiah zostawiła ich samych, a Vaylleany spojrzała karcąco na towarzysza.

– Mogłeś być trochę mniej szczery.

– Może rzeczywiście odrobinę przesadziłem… Czasami nie znoszę swojej drugiej natury. Zbyt często mówię to, czego nie powinienem. Ale cóż… Potem ją przeproszę, a teraz obejrzyjmy wszystko.

Do wieczora przeglądali zbiory ksiąg i starych zwojów. Nie znaleźli niczego, co dotyczyłoby Miecza Wykutego ze Światła, lecz byli dobrej myśli, ponieważ zostało im do przejrzenia jeszcze przynajmniej dwieście regałów. Vaylleany nie miała pojęcia, jakim cudem wyrobią się w kilka dni i znajdą to, na czym im zależy. Musieliby spędzić w tej bibliotece przynajmniej miesiąc.

Następnego dnia po posiłku od razu zabrali się do pracy. Trzy dni upłynęły im w mgnieniu oka, lecz nie przyniosły oczekiwanych rezultatów – dalej męczyli się z szukaniem tej właściwej księgi. W tym czasie zwiedzali również miasto. Ludziom żyło się o wiele lepiej niż za czasów Laharana. Mogli w spokoju handlować, wystawiać stragany, prowadzić restauracje i hotele dla turystów. Jeszcze pięć lat temu zwiedzać ten kraj można było tylko za zgodą samego Władcy, a tę trudno było uzyskać. Jedynie ważni władcy miast otrzymywali pozwolenie na kilkudniowy pobyt w stolicy. Teraz każdy mógł spokojnie oglądać miasto, nie martwiąc się o to, że strażnik bez powodu zamknie go w areszcie do końca życia.

Heaylden bywał ponury, kiedy patrzył na zamek. Co takiego zrobił, że wszyscy uważali go za bohatera? Kiedy tylko zdradzał swoje imię, poznani przez nich mieszkańcy nie mogli przestać mu dziękować, a nieraz nawet mu się kłaniali! Vaylleany natomiast zwykle ignorowano, gdy się przestawiała. Jak taki zwykły nastolatek mógł być ważniejszy od niej? Czasami, kiedy przemierzali ulice miasta, słyszała szepty przechodniów i bardzo ją te rozmowy zaskakiwały:

– Słyszałaś, że Heaylden wrócił?

– Ojej, ale bym chciała go spotkać!

– Wyrósł podobno i stał się walecznym wojownikiem, słyszałem, że kończy Akademię!

– Prawdziwy bohater, jakich mało, nie każdego stać na takie poświęcenie. Trzeba pamiętać, że to dzięki niemu nasza ukochana Władczyni żyje – powiedział to pewien mężczyzna do kilkuletnich dzieci, a te nie przestawały go wypytywać o mężnego egzorcystę Heayldena, który uratował księżniczkę Nilhaiah od śmierci.

W końcu Vaylleany nie wytrzymała i zdecydowała wypytać o wszystko chłopaka, kiedy zatrzymali się w małej kawiarni.

– Musisz mi powiedzieć, inaczej zwariuję od tej niewiedzy. Dlaczego wszyscy uważają cię tu za legendarnego bohatera? Coś mało wspominają twoich przyjaciół.

– Ekhem… Gdzie ja podziałem portfel? – Chłopak zaczął to swoje wykręcanie się i wsunął dłonie do kieszeni spodni, a potem przeszukał kurtkę. – A! Tu cię mam. – Pomachał czarnym skórzanym portfelem. – No to na co masz ochotę? Ja wezmę ciasto miodowo-orzechowo-czekoladowe, podobno tu jest najlepsze. I czekoladę. Też chcesz?

Z uśmiechem złożył zamówienie, zupełnie ignorując pytanie dziewczyny. Vaylleany także poprosiła o słynne tutejsze ciastko oraz kawę. Kiedy kelner odszedł, dziewczyna nie dała za wygraną.

– No więc? Słucham cię. Wiesz, mogę w końcu podejść do jakiegoś mieszkańca i po prostu zapytać. Raczej każdy wie, co się wtedy stało.

Chłopak westchnął zrezygnowany.