Przemytnik i dama - Julia Justiss - ebook

Przemytnik i dama ebook

Julia Justiss

3,9

Opis

Anglia, XIX wiek

Niewielka przesyłka jest niczym puszka Pandory. Wraz z jej otwarciem stare sprawy wracają i ponownie obciążają żyjących jeszcze świadków dawnych dramatów, a także następne pokolenia.

Honoria Carlow, córka hrabiego Narborough uwikłanego przed laty w głośny skandal, staje się ofiarą przebiegłej intrygi. Skompromitowana i porzucona przez narzeczonego, wykluczona z grona londyńskiej socjety, ucieka do Kornwalii. Tam, z pomocą życzliwej ciotki, odzyskuje spokój ducha, po czym włącza się w życie miejscowej społeczności i spotyka Gabriela Hawkswortha. Przystojny kapitan dąży do zawarcia bliższej znajomości z Honorią, która, pamiętając o niedawnych kłopotach, stara się trzymać go na dystans. Wkrótce oboje ulegają jednak uczuciu, a kapitan postanawia odkryć, kto zniszczył reputację jego ukochanej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (40 ocen)
12
15
12
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aania1983

Całkiem niezła

Opisana historia była ciekawa i czytało się ja dobrze, jednak jak dla mnie było zbyt wiele opisów a za mało dialogów.
00

Popularność




Julia Justiss

Przemytnik i dama

Tłumaczyła Barbara Ert-Eberdt

Tytuł oryginału: The Smuggler and the Society Bride

Pierwsze wydanie: Mills & Boon Limited, 2010

Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska

Opracowanie redakcyjne: Barbara Syczewska-Olszewska

Korekta: Marianna Chałupczak

© 2010 by Janet Justiss

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp… z o. o., Warszawa 2011

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B. V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp… z o. o. 00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa

ISBN 978-83-238-8338-8

ROMANS HISTORYCZNY – 336

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Rozdział pierwszy

Sennlack Cove, Kornwalia, maj 1814 roku

Krzyki krążących nad głową mew zagłuszał huk fal rozbijających się o skały. Lady Honoria przystanęła na skraju klifu i spojrzała w dół, ku zatoczce. Trwał odpływ. Wycofujące się morze odsłoniło długą łachę srebrzystego piasku. Ucieszyła się. Zboczyła ze szlaku na wijącą się ścieżkę, wiodącą w dół, ku plaży.

To ustronne miejsce zauważyła już podczas jednego z pierwszych spacerów po przybyciu miesiąc temu do Kornwalii. Posłuchała rady ciotki Foxe, żeby spożytkować rozsadzającą ją energię na poznanie nadmorskiego klifu, nad którym stał ich kamienny dwór, oddalony kilka mil od wioski Sennlack.

Uśmiechnęła się smutno. Opuszczając Londyn, marzyła o ucieczce od ludzi i izolacji. Znalazła je. Kiedy jej powóz mijał Penzance, a osiągnąwszy Land's End, skręcał na trakt biegnący do Foxeden, domu ciotki górującego nad morskim urwiskiem, miała wrażenie, że rzeczywiście znalazła się na końcu świata. A przynajmniej z dala od londyńskiej socjety i rodziny, która ją zdradziła i odrzuciła.

Rozpryśnięte o skały fale kołysały się pod wytworzonym na wierzchu kożuchem piany. Czy jakiś ślad pozostanie na powierzchni, gdy ona zdobędzie się kiedyś na poskładanie w całość swojego rozbitego życia? U stóp urwiska było dość zacisznie, Honoria zsunęła na plecy szal, którym wcześniej był przewiązany jej kapelusz.

Woda obmywająca plażę w zatoczce wyglądała spokojnie, prawie zachęcająco. Uśmiechnęła się na wspomnienie leniwych letnich popołudni w dzieciństwie. Namawiała starszego brata, Hala, i każdego z jego przyjaciół, którzy akurat u nich gościli, aby razem wymknąć się nad staw. Ubrana w pożyczone od chłopców spodnie i koszulę, uczyła się pływać w gęstej od wodorostów toni, wynurzając się triumfalnie na powierzchnię cała umazana mułem z dna.

Któregoś lata – właśnie przypadały jej siódme urodziny – gościem brata był Anthony. Honoria postanowiła nie myśleć o byłym narzeczonym. Nie będzie psuła sobie przyjemności obcowania z bezkresem złymi wspomnieniami z przeszłości, której i tak nie może odmienić.

Skupiła się na pięknym widoku, jaki roztaczał się w zatoczce. Było tu niemal sielsko i zastanawiała się, czy nie zdjąć butów i nie zamoczyć stóp. U schyłku wiosny woda wpływająca z morza przez wąski otoczony skałami przesmyk musiała być, w odróżnieniu od nagrzanego letnim słońcem stawu w Stanegate Court, bardzo zimna.

Wzrok Honorii powędrował ku wejściu do zatoki. Jej uwagę przykuł błysk słońca odbitego od białego żagla. Światło słoneczne raziło w oczy, ale przez zmrużone powieki dostrzegła niewielką łódź płynącą w stronę brzegu.

W polu widzenia ukazała się druga łódź, najwidoczniej ścigająca tę pierwszą, która w ostatniej chwili przed wejściem w przesmyk wykonała zwrot i umknęła na pełne morze. W następnej chwili ścigająca łódź wpadła między skały oddzielające zatoczkę od morza i zatrzymała się gwałtownie. Pierwsza znikła z pola widzenia, z pokładu drugiej zwaliła się w toń bezwładna postać ludzka.

Łódź musiała natrafić na podwodną skałę, domyśliła się Honoria. Przeniosła uwagę z kołysanej falami łodzi na człowieka za burtą. Wypłynął na powierzchnię, chwilę bił bezradnie ramionami, po czym zniknął pod wodą.

W porze odpływu zatoczka była dość płytka, jednak by dotknąć nogami dna, ów człowiek powinien przepłynąć jeszcze dobrych kilka jardów. A jeśli został ranny podczas upadku? Czy umiał pływać? Honoria obserwowała go. Wynurzył się ponownie, zniknął pod wodą i wcale nie przybliżył się do brzegu.

Klnąc pod nosem – tych przekleństw nauczyła się od Hala – rozglądała się gorączkowo po plaży. Zauważyła wyrzuconą na piasek deskę. Błyskawicznie zrzuciła pelerynę, żakiet i buty, odpięła ciężką spódnicę amazonki. Zamierzała się dostać dostatecznie blisko do tonącego, żeby podać mu deskę.

Straciła niemal nadzieję, że jej się to uda, gdy ze skał zamykających wejście do zatoczki wskoczył do wody mężczyzna. Honoria zatrzymała się. Rozpryśnięta woda chlupnęła nad jej głową. Mężczyzna ciął powierzchnię wody szybkimi, wprawnymi ruchami, chwilę później uchwycił tonącego za ramię i zaczął go holować do brzegu. Odetchnęła z ulgą i skierowała się ku plaży. Dopiero wtedy zauważyła sznur wozów podskakujących na nierównościach szlaku nad klifem sterczącym nad zatoczką. Nagle te „regaty” nabrały sensu.

Przemytnicy! Zatoczka musiała służyć przemytnikom do przechowywania kontrabandy. W okolicy krążyły o tym legendy. Pierwsza łódź prawdopodobnie próbowała odciągnąć drugą od miejsca, w którym pod osłoną nocy złożono trefny towar, by go potem przewieźć w głąb lądu. Mokre ubranie hamowało swobodę ruchów Honorii. Zatrzymała się na chwilę w płytkiej wodzie, by złapać oddech i popatrzeć, jak ratownik holuje do brzegu swój ciężar.

Podziw nad jego brawurą przekształcił się w oszołomienie widokiem męskiej sylwetki. Nieznajomy podniósł się na nogi, gdy dotarł do płycizny. On także zrzucił z siebie ubranie, zanim skoczył na ratunek tonącemu. Woda ściekała po nagim torsie, ramionach i pięknie umięśnionej piersi na płaski brzuch. Mokre spodnie ściśle przylegały do ciała, uwidoczniając wydatny kształt.

Rumieniec pokrył policzki Honorii. Spojrzała wyżej i dostrzegła białą bliznę przecinającą żebra i drugą na lewym ramieniu, wreszcie popatrzyła na twarz i jej wzrok zderzył się z przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu pływaka. Poczuła, jak jej wargi unoszą się w uśmiechu, gdy patrzyła na tę wyraziście zaryso waną twarz i okalające ją czarne włosy. Muskularnym ramieniem holował kaszlącego, plującego wodą niedoszłego topielca.

Honoria zauważyła poniewczasie, że teraz on poddawał ją oględzinom równie skrupulatnym, jak to ona czyniła przed chwilą.

– Hej, dziewczyno! – zawołał. Wyczuła ledwo słyszalny akcent irlandzki. – Czyżbyś była wyłaniającą się z morskiej piany Afrodytą?

Honoria znowu spłonęła rumieńcem, albowiem uświadomiła sobie, że stoi po kostki w wodzie, a mokra koszula oblepiająca jej nogi i brzuch jest prawdopodobnie prawie przezroczysta.

– Dobrze się pan spisał – rzuciła.

Odwróciła się i uciekła. Na brzegu w pośpiechu nakryła się zapiaszczoną peleryną. Zdrętwiałe z zimna palce z trudem radziły sobie z zawiązaniem troczka. Schylając się, by pozbierać żakiet, spódnicę i buty, zauważyła, że wąska plaża zaczyna się zaludniać. Ludzie ci przyszli po ukrytą kontrabandę, by ją rozprowadzić w głąb lądu.

Honoria zdała sobie sprawę, że głównym przedmiotem ich zainteresowania nie jest bohaterski pływak, nie są nim także skryte w skalnych załomach towary, lecz ona. Prawie fizycznie czuła na sobie łakome spojrzenia mężczyzn, lustrujące jej postać od mokrych włosów po bose stopy.

Spanikowana, zerwała się z kamienia, na którym przysiadła, aby włożyć buty. Nie zważając na wołanie przystojnego ratownika, żeby zaczekała, utorowała sobie drogę przez otaczający ją krąg i pobiegła ku ścieżce wiodącej na szczyt urwiska.

Gabriel Hawksworth podążał wzrokiem za uciekającą z plaży płowowłosą dziewczyną. Porzucił na piasku plującego słoną morską wodą niedoszłego topielca. Chwilę potem zajęli się nim wieśniacy. Odprowadzili w głąb lądu, przedtem jednak założyli opaskę na oczy i skrępowali mu ręce.

Gabe otrząsnął się jak pies. Było mu zimno na wietrze. Ucieszył się, że wśród zgromadzonych znalazł się Richard Kessel, dawny kolega z wojska, zwany Dickinem, właściciel kutra, na którym Gabe sprawował tymczasowo funkcję szypra.

– Niezły z ciebie pływak – powitał Gabe'a Dickin, okrywając go kurtką. – Miejmy nadzieję, że stary George tak się ucieszy, że uratowałeś jego człowieka, że weźmie mniejszą dolę od przemyconego towaru. Nie spodziewaj się jednak aplauzu ze strony miejscowych. Będąc nowicjuszem, nasz ociekający wodą przyjaciel – Kessel wskazał głową odprowadzanego – jest wyjątkowo gorliwy; nie zawahałby się przyłożyć pistoletu do głowy żadnemu z nas, nie wyłączając ciebie.

– Trzeba było pozwolić morzu, by go zabrało – odezwał się brat Dickina, John.

– Nie ma o czym mówić – odpowiedział Dickin.

– Można było naturze pomóc – mruknął pod nosem John.

– Szkoda, że nie ty skoczyłeś za nim do wody, braciszku – odpalił Dickin. – A swoją drogą, co za pomysł ściągać towar na ląd w biały dzień, wiedząc, że brzeg patroluje ten nowy? To kuszenie losu.

– Zakładałem, że nawet jeśli ten strażnik nadąży za Thomasem, co było mało prawdopodobne, bo An glicy nie znają wybrzeża, Thomas mimo wszystko zdoła go zgubić – bronił się John.

– Tak, nawet gdyby przyszło mu go utopić – upierał się Dickin.

– Co cię obchodzi, że ubyłoby jednego agenta królewskiego? – zezłościł się John. – Poza tym ja zajmuję się odbiorem towaru i decyduję, jak, kiedy i gdzie powinien on dotrzeć.

– Jeśli masz narażać ludzi i łodzie na niebezpieczeństwo, to może nie powinieneś się tym zajmować.

Gabe w milczeniu przysłuchiwał się kłótni braci, po czym powiedział:

– Obiecaj, Dickin, że strażnik bezpiecznie dotrze do miasta. Los człowieka na morzu jest w ręku Boga. Na lądzie jest inaczej. Nie chciałbym cię opuszczać, wiem, że potrzebujesz szypra na „Rybitwę”, ale nie będę maczał palców w morderstwie.

– Wydelikatniało ci ostatnio sumienie, Gabe – zauważył Dickin.

– Mieliśmy kiedyś takie same skrupuły. Nie zastrzeliłeś francuskiego jeńca na wojnie. Nie zostawiłeś też żadnego partyzantom, choć Bóg świadkiem, że Hiszpanie mieli swoje powody, aby nie cackać się z Francuzami. A teraz kupujesz od naszych dawnych wrogów brandy, jedwab i koronki.

– Fakt. – Dickin zgodził się bez oporów. – Wojna to wojna, a handel to handel – zauważył sentencjonalnie. – Strażnik popełnił błąd, że ścigał Thomasa za dnia. Jak chce się walczyć z przemytem, trzeba lepiej znać wybrzeże.

– Albo wypuszczać się na łowy nocą.

– Wątpię, by któryś z nich chciał się mierzyć z morzem po ciemku. Tylko nieliczni Kornwalijczycy są takimi głupimi ryzykantami, jak wy, Irlandczycy. I takimi dobrymi żeglarzami.

– Ignoruję przytyk do mego pochodzenia i akceptuję komplement – odparł ze śmiechem Gabe.

– Wiesz co? Gdybyś kupił własną łódź, my dwaj moglibyśmy na stałe utworzyć dobry zespół. Chyba że zmieniłeś zdanie i zamierzasz wrócić do domu, żeby siedzieć na garnuszku u brata?

Gabe ujrzał oczyma wyobraźni rodzinny dwór w Ballyclarig, wśród smaganych wiatrem irlandzkich wzgórz, i niezadowoloną twarz starszego brata.

– Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale nie wybieram się z powrotem do Irlandii. Właśnie się zastanawiałem, gdzie by osiąść, gdy złożyłeś mi propozycję.

– Dobrze się stało, bo jak byś całkowicie wylizał się z ran, to chyba z bratem pozabijalibyście się, jeśli on jest taki zasadniczy, jak go opisywałeś. – Kessel klepnął przyjaciela w ramię. – Nic w tym dziwnego. Bracia często ze sobą walczą. Popatrz na mnie i Johna.

Jak Gabe sięgał pamięcią, brat krytykował wszystko, co on zrobił lub powiedział.

– Najlepiej zejdź mu z drogi – orzekł Dickin. – Czy ta twoja szacowna rodzinka nie wyrzekłaby się ciebie na zawsze, gdyby się dowiedziała, w jaki sposób pomagasz staremu druhowi z wojska?

Gabe wyobraził sobie zgorszenie, jakie zagościłoby na pełnej godności twarzy pedantycznego sir Nigela Hawkswortha, gdyby odkrył, jakiemu zajęciu oddaje się jego nieodpowiedzialny brat. Nie dość, że wyrzekłby się go na zawsze, to jeszcze nasłałby na niego agentów królewskich.

– Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym – zaproponował. – Kim jest ta czarująca Afrodyta, która rzuciła się do wody? Nigdy jej dotąd nie spotkałem. Sądząc po życzliwości okazanej celnikowi, nie przebywa na stałe w Kornwalii.

– Nie przebywa – potwierdził Dickin. – Nie wiem, jak się nazywa, ale to nie żadna Afro… coś tam. Moja siostra, Tamsyn, która jest pokojówką we dworze Foxeden, mówi, że przyjechała w gościnę do panny Foxe. To jej krewna. Czasami widuję ją spacerującą po klifie.

Po raz pierwszy Gabe poczuł cień sympatii do zatrudnionego przez ojca nudnego kleryka, który wbijał do głowy niezainteresowanemu nauką młodszemu synowi chlebodawcy elementy wiedzy niezbędnej dżentelmenowi.

To głównie dzięki temu nieuznającemu żadnych odstępstw od narzuconej przez ojca dyscypliny guwernerowi Gabe przy pierwszej nadarzającej się sposobności uciekł do wojska. Nieraz się zastanawiał, jak zdołałby się wymknąć spod ciężkiej ręki rodzica, gdyby nie wybuchła wojna z Napoleonem.

– Krewna panny Foxe – powtórzył w zamyśleniu. – Na długo przyjechała? Nie wiesz przypadkiem? – dociekał.

– Zapytam Tamsyn, może się dowie. Nie wystarczą ci wszystkie wzdychające do ciebie w okolicy dziewczyny, pchające ci się na wyprzódki do łóżka? Chciałbyś upolować nową zdobycz?

– Co ja poradzę, że jestem piękny i młody – rzekł ze śmiechem Gabe, uchylając się przed kuksańcem przyjaciela.

– Zaraz umrzesz z wychłodzenia, jeśli nie przebierzesz tego swojego pięknego i młodego ciała w suche ubranie. Sprawisz mi kłopot, bo stracę nie tylko świeżo zatrudnionego szypra, ale i najbliższego kompana z wojska. Idź już, muszę pomóc chłopakom załadować towar na wozy. Zobaczymy, jakie wiadomości przyniesie Tamsyn na temat tej panny.

– Będę wdzięczny. – Gabe skłonił się z galanterią.

– Przekonamy się jak bardzo, gdy przyjdzie czas postawić mi kolejkę. Do zobaczenia w gospodzie.

Gabe ruszył ścieżką na szczyt klifu. Dobrze zorganizowana grupa marynarzy i ludzi z wioski sprawnie uwijała się ze ściąganiem zatopionych beczek na brzeg, ładowaniem ich na taczki, wtoczeniem pod górę, gdzie już czekały wozy. Jeden czy drugi odpowiedzieli kiwnięciem głową na pozdrowienie, większość ignorowała Gabe'a. Wiedział, że to normalne. Przemytnicy nie przyglądają się sobie zbyt uważnie. Jeśli wpadniesz w ręce władz, możesz z czystym sumieniem zapewnić, że nikogo nie widziałeś.

Gabe odnalazł konia i pojechał do domu – to jest do Sennlack, do gospody „Pod Mewą”, w której wynajmował pokój. Gospoda należała do Perrana, ojca Dickina i Johna.

Pół roku, które obiecał koledze spędzić jako szyper na „Rybitwie” w podzięce za uratowanie życia pod Vittorią, wygaśnie pod koniec lata. Gabe jeszcze nie postanowił, co będzie robił potem. Nie przyrzekł Nigelowi, że wróci do domu. Wyjeżdżając, nie wdawał się w szczegółowe wyjaśnienia. Na odjezdnym Nigel zauważył z przekąsem, że ma nadzieję, iż młodszy brat, udając się na morze, nie zniweczy niegodnym postępowaniem zasług, którymi w chlubnej służbie wojskowej zmazał wszelkie niegodziwości, jakimi wcześniej splamił honor rodziny.

Gdy Dickin przyjechał prosić o przysługę, która wymagała przymknięcia oka na obowiązujące prawo, Gabe zgodził się bez wahania. Po wielomiesięcznej bezczynności, w czasie której leczył wojenne rany, ucieszyła go możliwość spełnienia młodzieńczej miłości do morza. Czuł, że ostry, południowo-zachodni wiatr przywróci mu w pełni zdrowie i siły, i znowu będzie miał cel w życiu, co z tego, że niezbyt zgodny z prawem.

Wprowadzając konia do stajni w gospodzie, Gabe doszedł do wniosku, że najuczciwiej byłoby się przyznać, że po przeżyciach wojennych musiał uznać egzystencję w Irlandii za niewyobrażalnie nudną. Na morzu, gdzie zza każdego załamania wybrzeża mogło się wyłonić śmiertelne niebezpieczeństwo w postaci zdradzieckiej mielizny lub przyczajonego strażnika, oddychał pełną piersią.

Chociaż dowódca królewskiej straży ochrony wybrzeża, George Marshall, był w zmowie i przymykał oko na przemyt pod warunkiem, że regularnie miał udział w każdej partii towaru, zawsze mógł się znaleźć jakiś nowy, jak ten, co nadział się dzisiaj na skałę, który serio traktował obowiązek zwalczania wolnego handlu. Do procesów sądowych dochodziło rzadko, a jeszcze rzadziej do skazania przez kornwalijską ławę przysięgłych, istniało jednak niebezpieczeństwo dokonania żywota w Newgate ze stryczkiem na szyi albo na najbliższym cmentarzu, z kulą nadgorliwego strażnika w plecach. Mimo wszystko Gabe był dobrej myśli, przekonany, że szczęście nie opuści go przynajmniej przez sześć miesięcy.

Jak przystało na człowieka niepewnego, co będzie robił za pół roku, uważał za rzecz rozsądną nie rozpalać najbardziej zagorzałych lokalnych wielbicielek – jedna w drugą podziwiających mężczyzn trudniących się przemytem – i wszystkie traktował z jednakową galanterią. Jednakże, gdy w grę wchodziła dama, której pobyt w tej okolicy miał być jeszcze krótszy niż jego, nie wykluczał głębszego zainteresowania jej osobą. Mogła to być nawet zabawna odmiana od ciągłego oganiania się od co śmielszych miejscowych dziewcząt. Nieznajoma spotkana dzisiaj na plaży zadziwiła go urodą i niespotykaną śmiałością, z jaką rzuciła się na ratunek tonącemu.

Gabe przypomniał sobie, jak stała po kostki w wodzie, a przez półprzezroczystą koszulę przeświecały uwodzicielskie wysmukłe nogi, prześliczny krągły brzuszek i złotawy cień w miejscu, gdzie łączą się uda.

Westchnąwszy, odpędził urokliwy obraz. Napotkanej w drodze na piętro pani Kessel odpowiedział na powitanie machnięciem dłoni i poprosił o gorącą wodę do mycia. Zastanawiał się, jak naprawdę nazywa się jego Afrodyta. Czy wie, że grecka bogini miłości wyłoniła się naga z morskiej toni?

Rozdział drugi

Szczękając z zimna zębami, Honoria zadzwoniła na Tamsyn. Potrzebowała pomocy, by uwolnić się od przemoczonego ubrania. Tymczasem starała się ogrzać przy prawie wygasłym kominku. Pokojowa nie nadchodziła. Honoria zadzwoniła ponownie i zaczęła rozbierać się sama na tyle, na ile zdołała zdrętwiałymi palcami. Nie zdążyła zadzwonić po raz trzeci, gdy do pokoju zapukała gospodyni.

– Panienka sobie życzy… – Zaniemówiła na widok mokrych ubrań na podłodze i wilgotnych, potarganych na wietrze włosów Honorii. – Każę lokajowi przynieść wannę i gorącą wodę – domyśliła się – i dodam trochę rumianku, żeby kąpiel panienkę rozgrzała.

– Dziękuję, pani Dawes.

Nawykła do karcenia za swoje impulsywne zachowanie, Honoria dziękowała Bogu, że matka i Marcus są daleko. Mieliby o wiele więcej do powiedzenia na temat jej ostatniego wyczynu niż powściągliwa w wyrażaniu emocji gospodyni.

Myśl o rodzinie, która tak łatwo się jej wyrzekła, napełniła Honorię smutkiem. Nie potrzebowała ich opinii – niemej dezaprobaty ze strony pani Dawes również – by zdawać sobie sprawę, że znowu zachowała się nie tak, jak przystało pannie z dobrego domu. Honoria nie mogła sobie wyobrazić, by jej młodsza siostra rzuciła się bez zastanowienia do morza, a potem w oblepiającej ciało na wpół przeźroczystej koszuli fundowała widowisko lokalnej gawiedzi. Verity machałaby chusteczką i starała się sprowadzić na pomoc jakiegoś dżentelmena.

Doświadczenie odarło Honorię z wiary w istnienie szlachetnych rycerzy gotowych pospieszyć z pomocą damie w tarapatach. Jeszcze raz powróciła myślami do sceny na plaży. W drodze do domu, kiedy opanowała nieracjonalną reakcję na zupełnie zrozumiałe zaciekawienie wieśniaków, odczuła dumę ze swojego wyczynu. Po męczącym miesiącu bezczynności w Kornwalii, kiedy nie miała czym zapełnić pustki po nieustającym korowodzie przejażdżek konnych, wizyt, herbatek, rautów, wieczorków muzycznych, bali i innych rozrywek wypełniających jej życie w Londynie, zrobiła coś pożytecznego. Chociaż gdyby nieznajomy nie interweniował, jej wysiłki chyba zdałyby się na nic, pomyślała.

Właśnie przypominała sobie jego na wskroś męską postać, gdy z zamyślenia wyrwało ją kolejne pukanie do drzwi. Spodziewając się lokaja z wanną, ze zdziwieniem ujrzała ciotkę Foxe. Starsza pani obrzuciła Honorię bacznym spojrzeniem od stóp do głów.

– Przyszłam zobaczyć, co z tobą, bo Dawes powiedziała mi, że kąpałaś się w morzu. Czy nie za wcześnie? Za miesiąc kąpiel byłaby równie odświeżająca, ale za to znacznie przyjemniejsza. Należałoby też staranniej wybrać miejsce. Prądy w niektórych zatoczkach są bardzo silne… i nie warto dostarczać widowiska rybakom.

– Prawdę powiedziawszy, nie zamierzałam się kąpać.

Honoria skrzywiła się lekko. Plotki już dotarły do ciotki. W krótkich zdaniach opisała incydent i z niepokojem czekała na reakcję.

– Podziwiam twoją gotowość do pomagania ludziom w potrzebie – stwierdziła ciotka i Honoria odetchnęła z ulgą. – Z twojej opowieści wynika, że próbowałaś dopomóc strażnikowi służby celnej. Nie jest to czyn, którym zaskarbisz sobie sympatię tutejszej ludności.

– Jest ciocia na mnie zła?

– Boże uchowaj! Dlaczego miałabym być zła. Uratowanie jednego strażnika nie odbije się negatywnie na lokalnej gospodarce.

Brak krytyki był niezwykły, Honoria poczuła się zdezorientowana. Przepełniła ją nagle sympatia dla ciotki. Instynkt dobrze jej podpowiedział, kiedy uparła się, by tu się udać, zamiast w upokarzającym poniżeniu wycofać się do Stanegate Court, uznała.

– Źle się czujesz, dziecko? – zapytała starsza pani, widząc jej zdezorientowaną minę.

– Nie, wszystko w porządku. Jestem taka szczęśliwa, że do cioci przyjechałam – oznajmiła Honoria, rzucając się, żeby uściskać starszą panią.

– Na Boga! Co robisz? – Lady Foxe ze śmiechem delikatnie uwolniła się z objęć Honorii. – Ja też się cieszę, że przyjechałaś, ale wolałabym, żebyś powstrzymała się od czułych gestów, dopóki się nie wykąpiesz. Na marginesie, Dawes mi powiedziała, że rozstawiłaś dzisiaj bukiety kwiatów we wszystkich pokojach. Dziękuję ci, moja kochana. Bardzo ładnie wyglądają.

– Cieszę się. Dobrze ciocia zrobiła, że poprosiła panią Dawes, by mnie zaprowadziła do ogrodu. Jestem zainteresowana zastosowaniem ziół. Ścinanie, układanie i suszenie ich to świetny sposób na zabicie czasu. Chciałabym jeszcze bardziej się cioci przydać, ale nie mam talentu do szycia i robótek ręcznych. Mogłabym za to narysować parę widoczków, jeśli ciocia chce.

– Bardzo bym chciała. Nie dziwię się, że pełna energii młoda dama nie wie, co z sobą tutaj począć. Bałam się, że się zanudzisz bez londyńskich teatrów, balów i przyjęć, bez wizyt w sklepach i przyjaciółek, z którymi mogłabyś poplotkować.

Honoria poczuła wyrzuty sumienia. Kiedy otrząsnęła się z początkowego załamania, rzeczywiście zaczęła się nudzić.

– Nie myśl, ciociu, że narzekam. Naprawdę nie brak mi Londynu. Może z wyjątkiem sklepów.

To była prawda. W bolesny sposób odkryła, że niezależnie od grona przyjaciół był w Londynie ktoś, kto skonstruował niewiarygodnie podłą intrygę, zmierzającą do zrujnowania reputacji Honorii. Tak przemyślną, że nawet jej własny brat nie uwierzył, iż ona w niej nie uczestniczyła, oraz tak skuteczną, że nawet miesiąc później sama myśl o tamtej nocy napełniała ją poczuciem poniżenia i odrazy do ludzi.

– Może i nie ma tu wielu rozrywek, ale pokochałam Kornwalię. Klify, morze, widoki, ich surowe piękno. Rozumiem, dlaczego ciocia tu osiadła.

– Jesteś pewna? Foxeden z jego wspaniałym widokiem na nieustannie zmieniające się morze odpowiada mi, ale to nie jest dom dla każdego. Ta posiadłość utrudnia mieszanie się rodziny w moje sprawy, za co jestem wdzięczna losowi.

– A ja jestem wdzięczna cioci, że mnie przyjęła.

Lady Foxe spojrzała na nią czule.

– My, grzesznicy, musimy się trzymać razem, czyż nie? – zażartowała.

Pierwszego popołudnia po przyjeździe Honoria wyznała ciotce ze szczegółami, co spotkało ją w Londynie, pragnęła bowiem, by starsza pani zrozumiała pełnię jej upadku i mogła ją natychmiast odesłać, jeśli nie życzyła sobie, by jej dom został splamiony skandalem. Ciotka słuchała beznamiętnie, po czym uściskała Honorię, zaskarbiając sobie tym jej bezgraniczną wdzięczność, i zapewniła ją, że może pozostać w Foxeden tak długo, jak będzie chciała.

Honorię kusiło, by zapytać teraz krewną, jak to się stało, że osiadła w Kornwalii. Dochodziły do niej wcześniej słuchy o niedozwolonych zaręczynach, ucieczce z domu, pochwyceniu, wygnaniu i śmierci kochanka na morzu. Mimo że w ostatnim miesiącu Honoria bardzo zbliżyła się do zbuntowanej ciotki swojej matki, wciąż nie starczało jej odwagi, by poprosić o wyjaśnienia, których starsza pani, osoba bardzo dyskretna, z własnej woli nie zamierzała udzielać.

I tym razem okazja została stracona, albowiem lady Foxe ruszyła do wyjścia.

– Poproś Dawes o przyniesienie herbaty do mojej bawialni, kiedy już się przebierzesz. Znajdziesz tam nowe żurnale z Londynu – rzuciła od progu.

– Nie wiedziałam, że ciocia prenumeruje żurnale. – Honoria nie zauważyła żadnych pism poświęconych modzie, gdy mniej więcej tydzień po przyjeździe zajrzała do biblioteki w Foxeden.

– Muszę mieć coś dla gości. Czekam na ciebie.

Ciotka Foxe musiała zaabonować te pisma specjalnie dla mnie, pomyślała Honoria. Życzliwość krewnej była zdumiewająca.

Kiedy nagle postanowiła udać się na wygnanie do ciotki, nie bardzo ją nawet znała. W czasie niewielu wizyt złożonych przez jej rodzinę w Foxeden, kiedy Honoria była dzieckiem, zauważyła, że panna Alexandre Foxe trzymała się od krewnych na dystans, a jej stosunki z matką Honorii były raczej chłodne. W czasie, gdy rodzina debatowała nad tym, dokąd ją wysłać z Londynu, Honoria, jak się okazało trafnie, wybrała Kornwalię.

Żywiła wdzięczność do ciotki nie tylko dlatego, że ją przyjęła pod swój dach, ale i za to, że uwierzyła w jej historię. W odróżnieniu od najbliższych krewnych, wysłuchała ją i dała jej wiarę, chociaż i ona nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, dlaczego komuś mogłoby zależeć na kompromitacji Honorii Carlow.

Po miesiącu wspomnienie pożegnalnej rozmowy z Marcusem wciąż bolało. Przedtem takiej furii u niego nie widziała. Krzyczał na nią, że chociaż jest nierozważna, nie spodziewał się, iż doprowadzi do skandalu, który okryje ją niesławą, zniweczy szanse niewinnej młodszej siostry na korzystny związek małżeński i przysporzy zgryzoty jego ciężarnej żonie. Nie przyjmował do wiadomości żadnych zapewnień z jej strony o niewinności, zamilkła więc i reszty tyrady słuchała z zaciśniętymi w proteście ustami.

W przeszłości niejednokrotnie się sprzeczali, nie przypuszczała jednak, że on uzna ją za zdolną do kłamstwa w tak ważnej sprawie. Jego brak wiary w jej uczciwość był boleśniejszy od upokorzenia, jakiego doznała.

Marcus nie musiał jej nakazywać opuszczenia Lon dynu. Nie zamierzała pozostawać w mieście w charakterze obiektu litości i spekulacji. Nie chciała być wytykana palcami przez dziewczęta niedorównujące pod względem wdzięku i urody jej, nazywanej Brylantem Londynu. Po odtrąceniu przez narzeczonego i zdradzie brata Honoria nie mogła się doczekać chwili, w której pozostawi za sobą Londyn i rodzinę Carlowów.

Podeszła do okna, skąd widać było falujące morze. Co do Anthony'ego… Zaręczyny z nim były błędem, co uwidoczniły w całej pełni wydarzenia, do których doszło w ogrodzie.

To jej wina, że przyjmowała zaloty mężczyzny, którego nie kochała. Zaakceptowała go głównie dlatego, że sądziła, iż zaręczynami ugłaska sprzyjającego im Marcusa, który przestanie śledzić każdy jej krok i przeniesie swoje zainteresowanie na Verity. Perspektywa wyjścia spod opiekuńczych skrzydeł Marcusa była nęcąca, a poza tym postanowiła, że odwoła zaręczyny, gdyby Anthony okazał się męczący.

Wybrała Anthony'ego Prescotta, barona Readesdella, ignorując wielu wyżej uplasowanych w hierarchii socjety kandydatów do ręki, ponieważ sądziła, że on, który znał ją od dziecka, doceni jej niezależny, dociekliwy umysł, a nie tylko urodę i koneksje rodzinne. Pośpiech, z jakim Anthony uciekał od niej po wybuchu skandalu, dowodził, że największym uznaniem w jego oczach cieszyła się perspektywa skoligacenia się z potężnymi Carlowami i otrzymania pokaźnego posagu narzeczonej.

Jeśli ten bliski przyjaciel z dzieciństwa, znający ją tak dobrze, był niewłaściwym mężczyzną, to kto mógłby się okazać właściwym? – zadała sobie w duchu pytanie.

Przed oczyma stanął jej niebieskooki, ciemnowłosy przemytnik. Był naprawdę przystojny. Z gładkich i śliskich włosów opadających na kark, z szerokiej klatki piersiowej i ramion ściekała słona morska woda. Emanował nieposkromioną męską energią. Już wtedy na plaży na jego widok przez całe ciało aż do najmniejszego palca u nogi przeszła ją fala rozkosznego ciepła. Uśmiechnęła się do siebie. Marcus nie posiadałby się z oburzenia, gdyby dowiedział się, że takie wrażenie robi na niej jakiś nisko urodzony przemytnik.

Całe szczęście, że ojciec o niczym się nie dowie. Honoria nie chciałaby, żeby z jej powodu doznał kolejnego ataku. Matka często jej zarzucała, że swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem przysparza ojcu zgryzoty i naraża go na utratę resztek zdrowia. Rodzina nie wierzyła, że Honoria padła ofiarą czyjejś zaplanowanej podłości. Marcus wyraźnie powiedział na pożegnanie, że cały klan Carlowów uważa ją za samolubną, bezmyślną, nieokiełznaną dziewczynę, której obojętne jest, że jej wybryki okryją wstydem najbliższych.

Z drugiej strony, jeśli taka ocena jej charakteru była słuszna, to może pochodzący z nizin społecznych przestępca byłby dla niej najodpowiedniejszą partią. Chociaż bardzo możliwe, że urodziwa twarz i męska sylwetka nieznajomego kryją perfidnego i kłamliwego łotra. Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Z wyjątkiem może Hala. Ogarnęła ją tęsknota za bratem, który był niewiele od niej starszy. Gdyby Hal był tamtego wieczoru w Londynie, jakże inaczej potoczyłyby się wypadki. On by się jej nie wyrzekł, nie pozostawił bez pomocy.

Teraz, kiedy Bonaparte przebywał na Elbie, Hal znajdował się zapewne w Paryżu lub w Wiedniu, gdzie toczyły się prace nad warunkami pokoju. Poznawał nowe miasta, uwodził szacowne mężatki i płoche pokojówki, jednym słowem prowadził tryb życia, dzięki któremu zasługiwał w towarzystwie na miano rozbrykanego młodego źrebaka.

W przekonaniu Honorii, ojciec i Marcus, otwarcie taki tryb życia krytykujący, w głębi duszy Hala podziwiali. Wybryki, których dziesiąta część zrujnowałaby reputację każdej młodej kobiecie, uchodziły na sucho jej bratu.

Pukanie do drzwi poprzedziło wejście pani Dawes i dziewczyny kuchennej, uginającej się pod ciężarem wiader z gorącą wodą. Co robi lokaj zazwyczaj zatrudniany do pomocy? Honoria ruszyła na pomoc kobietom, aby napełnić wodą miedzianą wannę ustawioną przy kominku.

Pani Dawes została, żeby pomóc Honorii dokładnie wypłukać piasek i sól z włosów. Po jakimś czasie przyszła pokojówka i zwolniła gospodynię do jej obowiązków.

– Przepraszam, że mnie nie było, kiedy panienka mnie potrzebowała – usprawiedliwiała się Tamsyn. – Jaka panienka dzielna! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy zobaczyłam, jak panienka rzuca się do wody na ratunek.

– Widziałaś mnie? – Honoria nagle zrozumiała przyczynę nieobecności pokojówki i lokaja. Musieli być zajęci przy przerzucaniu towaru w głąb lądu. – Tamsyn, chyba nie brałaś udziału w żadnych nielegalnych operacjach?

– Oczywiście, że nie, panienko – zapewniła skwa pliwie dziewczyna, czerwieniąc się. – Słyszałam od Alana, naszego lokaja, który spotkał rybaków na drodze ze wsi. Panienka musi uważać. Woda w tych zatoczkach wygląda spokojnie, ale tam są silne prądy, zwłaszcza między skałami. Gdyby panienka weszła głębiej, mogłaby być porwana na otwarte morze.

– Na szczęście nie potrzebowałam wchodzić głębiej.

– I Bogu dzięki. Ach, czy on nie był wspaniały! Skoczył ze skał, tak łatwo poradził sobie z prądem znoszącym go na morze i wyciągnął na brzeg tego łachudrę, agenta celnego. Przysięgam, serce waliło mi jak młotem. Bałam się, że obaj utoną – paplała Tamsyn, zapominając najwidoczniej, że przed chwilą zapewniała, że nie widziała tej sceny.

Rozbawiona Honoria walczyła z ciekawością, ale poddała się i zapytała od niechcenia:

– Kim jest ów ratownik?

– Nie wie panienka? – zdziwiła się pokojówka. – To Jastrząb! Mój brat Dickin, który jest szyprem, mówi, że to najlepszy, najbardziej nieustraszony marynarz, jakiego spotkał w życiu. Ma kocie oczy. W najczarniejszą noc potrafi znaleźć drogę między skałami. Naprawdę nazywa się Gabriel Hawksworth. Żegluje na „Rybitwie” dopiero kilka miesięcy, a nasi ludzie przezwali go Jastrząb, bo potrafi skierować kuter prosto na ląd, a potem gwałtownie odskoczyć w morze, jak niektóre ptaki rzucające się na zdobycz.

– To on nie jest miejscowy?

– Nie, panienko. Nie wiem, skąd pochodzi, ale sądząc po akcencie, musi być Irlandczykiem.

– Irlandczycy także łowią na tych wodach? – zapytała Honoria. Mimo wszystko nie posądzała Jastrzębia o to, że spędził całe życie na łodzi rybackiej. Był zbyt pewny siebie.

– Jest kolegą z wojska Dickina. Brat mówił mi, że gdy służyli pod Wellingtonem w Hiszpanii, z dala od morza, często rozmawiali o żeglowaniu. A kiedy znaleźli się w Lizbonie, parę razy wypłynęli razem w morze i Dickin zobaczył, że mało kto potrafi żeglować małym statkiem lepiej niż Jastrząb. Poprosił go więc, by przejął „Rybitwę”, gdy jej szyper został ranny.

Wojskowy. To tłumaczyłoby pewność siebie. Brat Honorii, Hal, również miał podobnej pewności siebie pod dostatkiem.

– Jeśli on tak lubi morze, to dlaczego nie zgłosił się do marynarki wojennej?

– Nie wiem, dlaczego nie zrobił tego Jastrząb, ale Dickin nie chciał na długie miesiące znikać na morzu. Uważa, że gdyby ci z marynarki zorientowali się, jak dobrze sobie radzi z nawigacją, przykuliby go do steru na jakiejś fregacie i nie oglądałby lądu. Kiedy robili zaciąg w naszej okolicy do armii lądowej, zgłosił się na ochotnika. Jak najbardziej chciał walczyć z Bonapartem, ale wolał potem wrócić do domu, zaopiekować się mamą i nami i doglądać rodzinnych interesów.

– Te rodzinne interesy to szmugiel? – zapytała domyślnie Honoria.

– To gospoda i połów ryb, panienko. A co do innych spraw… nasi ludzie powiadają, że lepiej nie rozglądać się za bardzo i nie zadawać za dużo pytań. Na ogół celnicy nikogo nie zaczepiają, póki stary pan Marshall regularnie dostaje swoją część. Ten człowiek, co dzisiaj nadział się swoją łodzią na skałę, był nowy.

– Nie miałby możliwości się rozglądać i zadawać zbyt wielu pytań, gdyby nie interwencja pana Hawkswortha.

– Fakt. Jastrząb jest tak dobrym szyprem, że ludzie go za to nie potępią.

Zanim Honoria zdążyła napomnieć dziewczynę, że na potępienie zasługiwałoby raczej odebranie komuś życia niż go uratowanie, ta wykrzyknęła:

– A jaki on piękny! Wysoki, szeroki w barach, a oczy to ma takie niebieskie, jakby znalazło się w nich całe niebo!

– Tamsyn, poetka z ciebie.

– Nie przesadzam z tymi oczami. Wszystkie dziewczyny – nie tylko nasze, ale także od Padstow do Polperro – umierają z miłości do niego. Ale on żadną się, jak do tej pory, nie zainteresował – dodała zadowolona pokojówka.

Zatem Tamsyn należy do grona wielbicielek przystojnego kapitana, a jemu wcale nie spieszyło się wyróżnić żadnej, zauważyła Honoria. Musiała przyznać, że Jastrząb w pełni zasługiwał na zachwyty Tamsyn. Ona sama odczuwała przyjemny dreszcz na wspomnienie śpiewnego głosu i intensywnie niebieskich oczu. Westchnęła, nie potrafiła wzbudzić w sobie sympatii dla tych wszystkich zakochanych w nim dziewcząt.

Nie, żeby zamierzała pójść ich śladem. Poza tym, oprócz tego spotkania na plaży, nie ma szansy na ko lejne między krewną panny Foxe, dziedziczki z Foxeden Manor, a kapitanem przemytniczego statku, choćby nie wiadomo jak bardzo podziwianym przez miejscowych.

Wkładając koszulę na rozkosznie rozgrzane i czyste nagie ciało, przypomniała sobie spojrzenie niebieskich oczu, taksujące bez skrępowania jej piersi pod przylegającą mokrą halką z cienkiego lnu. Szybko obiecała sobie, że nie będzie myślała o przybłędzie, który tak na nią podziałał. Oddała się w ręce Tamsyn, która zabrała się do sznurowania gorsetu.