Przeciętniaki - Adam Łuczak - ebook + książka

Przeciętniaki ebook

Adam Łuczak

0,0

Opis

Przeciętniaki to uniwersalna historia o wchodzeniu w dorosłość - czasie, kiedy w życiu młodego człowieka wiele rzeczy jest „pierwszych”: pierwsza miłość, pierwsze ważne wybory, pierwszy alkohol czy pierwsze imprezy. Żywy, szkolny język opowieści oraz szerokie spektrum wydarzeń i emocji towarzyszących bohaterom sprawiają, że książka przeniesie Cię w świat czasem zabawnej, innym razem trudnej rzeczywistości młodych ludzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 753

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Czym jest przeciętność? Czy to pozostawanie niezauważonym? Niewyróżnianie się w żadnej dziedzinie? A może po prostu zwykły sposób na życie i świadomy wybór jednostki? Skąd się więc bierze?

W życiu, w większości jego aspektów, w pracy, na uczelni, niemal każdej szkole czy innej instytucji skupiającej masy ludzkie, znaleźć można przeróżne typy ludzi i ich osobowości.

Mamy więc szarych, prostych śmiertelników szukających tylko poklasku czy wyróżnienia, a także realizujących się poprzez popularność materialistów. Są też typowe osiłki, niedążące w żadnym wypadku do intelektualnego rozwoju, osiągające swoje cele siłą, pewnością siebie i ambicją. Ta ostatnia jest również charakterystyczna dla kujonów i lizusów zgłębiających ze wszech miar tajniki nauki i zagadnienia z nią związane. Takie osoby drogę do celu torują sobie często wiedzą, intelektem, ale i nadmiernym przymilaniem się bardziej władczym jednostkom. Mamy także grupy osób ślepo podążających za wyżej wymienionymi, szukają oni swojej drogi w życiu, ale z kiepskim skutkiem. Naśladowców przecież nigdy nie brakowało.

Istnieje jeszcze wiele innych rodzajów osobowości z licznymi podgrupami. Wszystkich łączy jedno – choć wydaje się, że idą przez życie w różnym tempie, wszystkim czas upływa tak samo. Natomiast to, co wydaje się w pewnym wieku nieistotne, może mieć przełożenie na najważniejsze aspekty naszego życia w późniejszym jego etapie. Czasami też to, jak postrzegani jesteśmy za młodu, zostaje z nami na lata i nie mamy na to najmniejszego wpływu. Ważne, by świadomie wybierać, a z każdego błędu i porażki wyciągać wnioski na przyszłość.

Ale kto powiedział, że zawsze musi tak być? Można po prostu być sobą albo wcale nie dać się jednoznacznie sklasyfikować. Bo tak naprawdę nie liczy się to, jacy jesteśmy. Każdy z nas jest człowiekiem. I każdy ma w sobie coś przeciętnego. Kto więc powiedział, że nie można być zwyczajnym przeciętniakiem?

WRZESIEŃ

1

Czwarty dzień września rozpoczął się bardzo pogodnie. Błękitne niebo, na którym nie widać było ani jednej chmury, jaśniało w miarę wznoszenia się słońca. Ciepłe, południowe powietrze naniesione przez wyż wypełniało miasto. Obraz pięknego poranka tworzyli jednak głównie ludzie: piekarze wykładający bułki na półkach, kioskarze ustawiający najnowsze gazety w stojakach, kierowcy stojący w korkach czy wreszcie zwykli, spieszący się gdzieś przechodnie. Tych było najwięcej. Gnali czym prędzej, by zdążyć na autobus, do metra lub w inne miejsce. Dotrzeć na czas do pracy, na spotkanie, uczelnię.

Najbardziej charakterystycznym widokiem miasta, oczywiście poza obiektami architektury, są tłumy ludzi w centrum. Ustawiający się po dwóch przeciwnych stronach ulicy wyglądają jak dwie armie z czasów średniowiecza, czekające na rozkaz do ataku. Zamiast zielonej polany dzielą ich tylko biało-czarne pasy przejścia dla pieszych. Na skraju skrzyżowania niczym chorągiew z herbem walczących stron wznosi się słup sygnalizacji świetlnej. I kiedy owa komenda zostaje wydana, zasygnalizowana zapaleniem się światła z zielonym ludzikiem, tłumy ruszają ku sobie, jakby hordy wojowników nacierające na wroga. Wśród nich można także znaleźć odpowiedniki żołdaków z pola bitwy. Co sprytniejsze jednostki ruszają nieco wcześniej, nie czekając na zielone światło. Za nimi rusza tłum, podążając niczym za zwiadowcą lub sztandarem. I kiedy obie współczesne armie stykają się na środku ulicy, zamiast włóczni wyciągnięte mają przed siebie łokcie lub nesesery, mające torować im drogę do zwycięstwa.

Po dotarciu na drugą stronę cykl się powtarza. Ponownie gromadzą się naprzeciw siebie oddziały piechoty, gotowe do wymarszu, niczym kolejna szarża. Zderzają się na pasach, by minąć się jak najszybciej. Nierzadko ktoś pada na jezdnię, ugodzony łokciem lub staranowany innym przedmiotem zapewniającym bezpieczną przeprawę. Dotrzeć do celu nie jest dziś łatwo. Warunki atmosferyczne nie ułatwiają nawet codziennych, najprostszych czynności. Promienie słoneczne coraz bardziej zalewają ulice, dodatkowo odbijając się od szklanych wieżowców. Temperatura zdaje się rosnąć z każdą minutą.

Pasażerowie autobusów, stłoczeni w blaszanej puszce rodem z PRL-u, wystawiają twarze za okna, z trudem łapiąc resztkę tlenu z powietrza. Kierowcy pojazdów wyposażonych w klimatyzację leniwie przekręcając palce w nozdrzach, zabijają czas. Ten z kolei płynie nieubłaganie.

Kiedy zegar na Pałacu Kultury i Nauki zaczął wskazywać godzinę 8.45, w pokoju Tomka zadzwonił budzik. Przeraźliwy jazgot stylizowanego na lata osiemdziesiąte cyfrowego urządzenia był równie głośny co skuteczny.

Chłopak niemalże podskoczył na łóżku i obrócił się w powietrzu, machając rękami, jak gdyby obrazował zderzenie się podświadomości z życiem codziennym. Jednak przy lądowaniu osunęła się kołdra i pociągnęła młodzieńca za sobą, przez co z niemałym hukiem wylądował on na podłodze. Odgłos uderzenia kości był potęgowany przez cienki, stary dywan przykrywający płytki PCV. Ale nawet to nie zdołało zagłuszyć buczenia budzika, do którego niemrawo czołgał się Tomek. Jakby resztkami sił, których powinien być pełen, sięgnął na półkę i wyłączył małe urządzenie dużym przyciskiem.

Dojrzawszy aktualną godzinę, przeraził się i otworzył szeroko oczy. Jego klasa rozpoczynała tego dnia zajęcia od drugiej godziny lekcyjnej, musiał więc pojawić się w szkole najpóźniej o 9.00. Sam spacer do placówki zajmował około dwudziestu minut, więc nawet biegiem nie zdążyłby przed dzwonkiem. W normalnych okolicznościach pewnie darowałby sobie tę lekcję i poszedł na następną. Jednak pierwszy dzień szkoły, nowe przedmioty i nowi nauczyciele sprawiły, że chłopak zaczął się gorączkowo ubierać.

Szeroko otwarte okno przekonało go do niezakładania na siebie zbyt dużej ilości ubrań.

Chwycił więc z podłogi pierwszy lepszy T-shirt i krótkie spodenki leżące nieopodal. Bieliznę znalazł w szufladzie i w niecałą minutę był ubrany. Następnie pobiegł do łazienki, gdzie szybko zmoczył twarz i włosy pod kranem. W tym momencie był już całkowicie wybudzony.

Szybkim ruchem ręki zmierzwił włosy, jednak nawet nie zdążył przejrzeć się w lustrze, gdyż już pędził do kuchni. Na śniadanie nie miał czasu, chwycił więc tylko rogala leżącego koło chlebaka i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Tam z kolei, przy butach, leżała niedawno zakupiona deskorolka, na której Tomek postanowił nauczyć się jeździć. Samą jazdę miał całkiem dobrze opanowaną, gorzej było ze wszelkiego rodzaju ewolucjami, nawet tymi podstawowymi, czego dowodem były liczne siniaki i zadrapania. Złapał jeszcze klucze z wieszaka i zniknął za drzwiami. Podczas wkładania klucza do zamka miał wrażenie, że o czymś zapomniał. Kiedy szybko się rozejrzał, wszystko było jasne. Prędko otworzył drzwi i chwycił plecak leżący koło szafki na buty. Przygotował go wczoraj, jakby wiedział, że dzisiaj nie będzie miał na to czasu. Mimo że niewiele było w nim książek i zeszytów, najważniejsze zawsze się tam znajdowało – telefon i pieniądze na drugie śniadanie, które tego dnia byłoby pierwszym posiłkiem Tomka.

Kiedy drzwi były już dokładnie zamknięte na oba zamki, a klucze wylądowały w plecaku, chłopak popędził w dół klatką schodową. Trzecie piętro to nieduża odległość do pokonania, jednak w momencie jego wyjścia na zewnątrz minęła 8.50. Pierwsza lekcja zaczynała się za dziesięć minut, z czego młodzieniec nie zdawał sobie sprawy – nie miał nawet czasu spojrzeć na zegarek w telefonie. Po kilku krokach rozpędu wskoczył na deskorolkę i chwiejąc się na boki, jak na początkującego skejtera przystało, sunął w kierunku szkoły ile sił w odpychającej od ziemi nodze.

Do pokonania miał tylko kilka ulic, tak więc nadzieja na dojechanie o czasie była dosyć duża.

Pierwsze dwa skrzyżowania poszły całkiem gładko. Na przejściach dla pieszych było stosunkowo niewielu ludzi, a zielone światło nie spowalniało jazdy. Problem pojawił się na trzeciej krzyżówce, do której Tomek właśnie dojeżdżał. Światło dla pieszych zaczęło mrugać, a dla samochodów zapaliło się żółte. Widząc to, zrezygnowany chłopak przestał się odpychać, czekając, aż dojedzie do krawędzi ulicy. Nagle jadący w tym samym kierunku autobus przyspieszył, mimo że powinien był się zatrzymać po zniknięciu zielonego światła. Niewiele się zastanawiając, początkujący skejter przyspieszył i zjechał na ulicę, dojeżdżając do pędzącego autobusu. Kiedy był blisko jego tylnej krawędzi, złapał się za zderzak, pokonując tym samym pechowe skrzyżowanie. Przecinające ulicę tory tramwajowe spowodowały mocne drgawki i zachwianie równowagi, jednak młodzian trzymał się mocno i uniknął upadku.

Kiedy autobus przejechał skrzyżowanie i zaczął się zatrzymywać na przystanku, Tomek puścił się zderzaka i wjechał na chodnik, w miejscu, gdzie krawężnik był obniżony. Od tego miejsca do szkoły pozostało już tylko kilkaset metrów.

Przekroczywszy próg XXXVII Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego, zegar w głównym holu wskazywał godzinę 9.05. Stojący przy wejściu woźny, pełniący także rolę ochroniarza, bardzo dobrze znał Tomka i jego kolegów. Widział ich wcześniej, dlatego szybko poinformował chłopaka, gdzie ma zajęcia i że jest spóźniony.

Sala numer 15 znajdowała się na pierwszym piętrze, na środku korytarza. Po pokonaniu schodów, z deskorolką pod pachą, młodzieniec biegł co sił w nogach. Zawsze jednak myliła mu się numeracja sal, więc każde mijane drzwi dokładnie oglądał, sprawdzając numer. Kiedy spostrzegł docelowe, chciał się natychmiast zatrzymać, ale świeżo wypastowana podłoga nie pozwoliła na to. Chłopak poślizgnął się i na plecach przejechał dobre kilka metrów. Ku jego zdziwieniu drzwi nagle otworzyły się, a ze środka wyszła w pośpiechu nauczycielka.

Zostawiła szeroko otwarte drzwi i udała się w przeciwnym kierunku, więc nie zauważyła leżącego na podłodze ucznia. Ten po chwili wstał, otrzepał się i niepewnym wzrokiem szybko zlustrował siedzących w środku. Informacja od woźnego okazała się rzetelna, chłopak rozpoznał znajome twarze i uśmiechnął się lekko.

Wchodząc do klasy, Tomek zobaczył napisany przez nauczycielkę temat na tablicy: „Skutki prawne”. Szedł pomiędzy rzędami ławek, witając się po kolei z kolegami przez podanie ręki.

Zmierzał na koniec sali, w kierunku dwóch ostatnich ławek środkowego rzędu, przy których siedzieli jego najbliżsi koledzy. W przedostatniej dostrzegł trzymającego wolne miejsce Kubę, który właśnie wstał z krzesła i kierował się do półki z przyborami nauczycielskimi. Z uśmiechem na twarzy złapał za gąbkę i zaczął ścierać napis z tablicy. Ku zaskoczeniu wszystkich nie starł całości, a jedynie pierwsze dwie litery w pierwszym wyrazie. Odłożył gąbkę i chwycił kredę, którą dopisał literę „S” z przodu zarówno pierwszego, jak i drugiego wyrazu. Gdy tylko się odsunął, cała klasa ryknęła śmiechem, widząc jego dzieło. Zadowolony z siebie dostojnym krokiem szedł powoli z powrotem na swoje miejsce.

Jakub Lewiński był niewysoki i niezbyt urodziwy, lecz nie przeszkadzało mu to nigdy w kontaktach z płcią przeciwną. Zawsze pewny siebie, wygadany, sypał dowcipami jak z rękawa. Nie było dnia, żeby nie powiedział choć jednego kawału „z brodą”. Lubił koloryzować swoje opowieści, które nigdy nie miały wiele wspólnego z prawdą. Chwalił się niemal po każdym weekendzie kolejną „zaliczoną” dziewczyną, mimo że tak naprawdę czas spędzał najczęściej przy komputerze.

Kuba miał krótkie, jasne blond włosy, niebieskie oczy i niezbyt ładny uśmiech, a to przez nienaturalnie wyginające się wargi, które w jego opinii dodawały mu uroku i sprawiały, że wyglądał bardziej męsko.

Ponadto cechował się chamstwem i totalnym brakiem taktu. Był wulgarny i wcale się z tym nie krył. Zależało mu tylko na dobrej zabawie. Przez znajomych ze względu na swoje nazwisko określany był jako ukrywane dziecko Billa Clintona i Moniki Levinsky. Zawsze pogodny, nigdy nie załamywał się niepowodzeniami, bezustannie dążył do celu, w czym imponował kolegom, zwłaszcza Czarkowi.

Siedzący w ostatniej ławce Cezary Drawski to mało lubiana osobistość. Miał czarne, lekko kręcone, krótkie włosy, ciemnobrązowe oczy, kryjące się za okularami w czarnych oprawkach. Podobnie jak Kuba nie imponował wzrostem, jednak na tym kończyły się podobieństwa między młodzieńcami.

Czarek był typowym kujonem, dla którego liczyły się przede wszystkim oceny i dobra opinia wśród nauczycieli. Gdyby nie fakt, że w dwóch ostatnich ławkach siedzą jedyne osoby z całej szkoły, które się do niego odzywają, z pewnością szukałby miejsca bliżej tablicy. Zawsze chciał wszystko lepiej słyszeć i dobrze widzieć, żeby pilnie notować i brać czynny udział w lekcji.

Był elokwentny, zawsze używał bardzo wyszukanych wyrazów, by wyrazić swoje myśli. Miał tendencję do nadawania niezwykłego znaczenia zwykłym sprawom. Wszędzie doszukiwał się sensu, logiki i wyższego celu. Często nie podzielał zdania kolegów, mimo to szukał u nich aprobaty w swoich działaniach i decyzjach. Ze względu na wysokie mniemanie o sobie domagał się przyznania racji w każdej sytuacji i uważał, że wszystko wie lepiej, będąc urodzonym przywódcą.

Z drugiej strony był bardzo uczynny i pomocny. Gdyby nie jego wstawiennictwo u nauczycieli i pomoc dydaktyczna, siedzący obok Daniel nie przeszedłby do następnej klasy.

Trzykrotnie.

Daniel Grodzki, zwany często Daunielem, był wysokim i dosyć przystojnym brunetem o ciemnych oczach. Włosy miał zaczesane do góry i lekko nażelowane, co w połączeniu z ładnym uśmiechem gwarantowało mu powodzenie u dziewczyn. Daniel jednak nigdy z żadną nie był ze względu na braki w edukacji i poważne problemy z prostym wysłowieniem się.

Ponadto miał kłopoty z logicznym rozumowaniem i często nie pojmował, co się do niego mówi. Sprawiał wrażenie, jakby kierował się podstawowymi instynktami. Mimo to dobrze tańczył, czuł muzykę i na dyskotekach szybko znajdował towarzystwo. Problem w tym, że wszyscy uciekali, kiedy tylko Daniel otwierał usta i zaczynał mówić. Nie przeszkadzało mu to jednak w dalszych poszukiwaniach miłości.

Kiedy Tomek przywitał się z kolegami w ostatniej ławce i zajął miejsce, na krzesełko wrócił Kuba.

– Co myślicie o moim dziele sztuki? – zapytał, jakby szukając podziwu.

– Niezwykle wyszukany dobór słów, choć w świetle targanych tobą motywów śmiem twierdzić, że to tylko głupi żart.

– A mi się podoba, zajebiście wyszło!

– Daniel, jak to może wyglądać zajebiście? Jak babka to zobaczy, to będziemy mieli przesrane cały rok! Idź to zetrzyj i napisz jak było! – oburzył się Tomek.

– W życiu! Wszyscy niech siedzą i się uczą, że najważniejsze są… Sutki sprawne! Bo inaczej to dupa, nie zabawa…

Tymczasem niepostrzeżenie wróciła pani nauczycielka. O dziwo, nawet nie zwróciła uwagi na tablicę, tylko natychmiast usiadła za biurkiem i otworzyła dziennik.

– Dobra, listy nie będę sprawdzać, pierwszy dzień, pierwsza lekcja, niech się inni martwią.

Słysząc to, Tomek wyszeptał do kolegów:

– A mogłem sobie pospać i przyjść na późniejszą lekcję. Żebym to ja wiedział…

Następnie nauczycielka wstała i stanęła pomiędzy rzędami, na wysokości pierwszych ławek, bliżej okien. Cała klasa lekko się uśmiechała, co i rusz rzucając okiem na tablicę.

– Skutki prawne…

Po całej sali przeszedł lekki szmerek poruszenia oraz kilka mocniejszych wybuchów śmiechu.

– A co wam tak wesoło? Co to za podśmiechujki?

Ponownie w całej sali zrobiło się głośno. Kubie bardzo spodobało się dopiero co zasłyszane określenie, o czym nie omieszkał poinformować swoich kolegów.

– Chujków ci u nas dostatek…

Wstrzymywane śmiechy Tomka i Czarka sprawiały, że obaj dygotali na krzesełkach jak dwie torebki ze strzelającym w środku popcornem. Danielowi nie za bardzo wyszło powstrzymywanie wybuchu radości, przez co rozległ się dźwięk przypominający wydmuchiwanie nosa.

– Wypuścić krakena! – Kuba rzucił spod ławki tak, by wszyscy słyszeli.

Po każdym dźwięku, tekście i komentarzu cała klasa była już solidnie rozbawiona, zwłaszcza w kontekście nowego tematu na tablicy, o którym nic nie wiedziała pani od podstaw prawa.

– Dobrze już, cisza. Wiem, że po wakacjach jesteście rozluźnieni, chcielibyście ze sobą porozmawiać i najlepiej niczego się nie uczyć. Ale mamy program do zrealizowania i jeżeli dziś chociaż nie zaczniemy, potem będziemy musieli gonić, a tego bym nie chciała.

Zacznijmy więc. – Podeszła do samotnie siedzącego pod oknem ucznia z trzeciej ławki. – Jak masz na imię?

– Michał.

– Dobrze, Michał. Spójrz za okno i powiedz, co widzisz.

– Jakiś żul sika pod drzewem.

Wszyscy zerwali się z miejsc, jakby od tego zależało ich życie. Pierwszy pod oknem znalazł się Kuba, który po chwili ze zrezygnowaniem oznajmił wszystkim:

– Jest odwrócony, pewnie coś tam chleje, a nie sika.

Wszyscy wrócili na swoje miejsca. Nauczycielka kontynuowała próbę przekazania wiedzy.

– Nie chodziło mi o tak szczegółowy widok, ale to też może posłużyć za przykład. Kto wie, jaki będzie skutek prawny takiego działania?

Kuba podnosił rękę tak wysoko, jakby chciał dotknąć sufitu.

– Proszę.

– Drzewo zwiędnie!

– To raczej byłoby zagadnienie z dziedziny biologii, pytałam o skutek prawny.

Czarek podniósł rękę z uśmiechem na ustach. Kiedy uzyskał zgodę na odpowiedź, wstał i rozpoczął wywód:

– Jeżeli zostałby zatrzymany przez odpowiednie organy, groziłaby mu kara za niszczenie mienia publicznego – o ile drzewo rośnie na terenie, którego właścicielem jest podmiot państwowy – zakłócanie porządku i publiczne obnażanie się. Ponadto, jeżeli ktoś poczułby się urażony tymże widokiem, mógłby skarżyć tego pana w myśl kodeksu cywilnego.

Wyraźnie zadowolony z siebie usiadł z powrotem na krześle. Pani, wyraźnie zaskoczona jego odpowiedzią, zapytała:

– Może powinniśmy się zamienić miejscami?

Zmieszany Czarek popatrzył na kolegów i wyszeptał:

– Mam nadzieję, że to pytanie retoryczne…

Pani Gilińska oznajmiła, że musi na chwilę wyjść, po czym opuściła salę, zupełnie jak na początku lekcji. Nie było jej dobre dwadzieścia minut, podczas których wszyscy zajęli się sobą.

– Co, Tomek, widzę, że przerzuciłeś się na dechę. Będziesz tak teraz laski wyrywał?

– Kupiłem sobie, żeby się czymś zająć przez wakacje. Wszyscy ciągle mi powtarzali, że cały czas spędzam przy komputerze i że lepiej wyjść na powietrze i coś porobić. Kuba, tobie też by się przydało, taka odmiana od masturbacji.

– Na skejtów lecą tylko punkówy i walnięte w dekiel paszczury, daruj sobie tą zabawę. Z Lwem wyrwiesz dużo lepszy towar! – Kuba często określał się mianem „Lwa” albo „Króla Lwa”, do którego często dorzucał też inne określenia.

– Ja nie kupiłem tego dla podrywu, to naprawdę fajna zabawa.

– Taa, zupełnie jak pompowanie turboptysia w konfesjonale…

– Ha, ha, ha – Daniel ponownie wybuchnął powstrzymywanym, charczącym śmiechem.

– Chrystusie miłosierny, weź ty tego krakena tam uspokój! – zasugerował Kuba.

– Nic nie poradzę, to przez polipy. Muszę znowu iść na wycięcie.

– Żeby ci tam jaj nie wycięli, bo przestaniemy się kolegować.

– Spokojnie, jaja mam niżej, nawet nie sięgną tym ostrzem.

– Polipów nie wycina się nożem, to zapewne skomplikowany zabieg chirurgiczny pod narkozą, więc o jakim ostrzu ty mówisz?

– Nie wiem, Czarek, ja tego nie wycinam, ale zapytam lekarzy, jak już będę leżał na stole operacyjnym.

– Ale będziesz pod narkozą.

– Nie, pod takim jasnozielonym kocykiem.

– A wiesz co to jest narkoza?

– Taka koza na prochach?

– Nie…

– Prezydent Francji?

Tomek z Kubą spojrzeli na siebie, jakby utwierdzali się w przekonaniu, że Daniel nic się nie zmienił przez wakacje. Czarek z kolei próbował jakoś zmienić temat, bo zbyt długa cisza mogłaby wywołać falę dowcipów na jego temat.

– Jeśli ta nauczycielka będzie tak często znikać, to nigdy nie przerobimy całego materiału.

– Mnie tam pasuje, przynajmniej jest luz i nic nie trzeba robić – oznajmił Tomek.

– A na klasówce powiesz to samo?

– Na klasówce wszyscy ci damy nasze kartki, a ty zrobisz co trzeba – odpowiedział Czarkowi Kuba.

– Mogłem nie pytać…

Tymczasem wróciła pani Gilińska i od razu podeszła do tej samej ławki, gdzie wcześniej stała. Nie zobaczyła napisu na tablicy. Założyła ręce na przedramiona i jakby zaczęła się zastanawiać, co zrobić z resztą lekcji.

– Dobrze. Michał, spójrz ponownie za okno. Co jeszcze widzisz?

Kiedy chłopak rozglądał się po ulicy, zadzwonił dzwonek. Wszyscy powoli wstawali i pakowali zeszyty do plecaków. Kuba był już za drzwiami, nim nauczycielka wróciła na swoje miejsce. Chłopcy również się pospieszyli, domyślając się, co też może się stać, kiedy zobaczy tablicę.

Idąc wzdłuż korytarza, młodzieńcy starali się nadrobić czas, kiedy nie widzieli się w pełnym gronie przez większość wakacji. Tematy ich rozmów zazwyczaj kręciły się wokół jednej, góra dwóch rzeczy.

– Tomek, Karola na ciebie leci! – zarzucił Kuba, widząc jak Karolina Sztygar, dziewczyna z ich klasy, patrzy się w stronę chłopców.

– Prędzej zacznie latać dosłownie, niż się nim zainteresuje… – stwierdził pogardliwie Czarek.

– Coś ze mną nie tak, czegoś mi brakuje?

– A, wiecie? Dzisiaj jechałem autobusem i był straszny tłok z rana. Karola też nim jechała i stała obok mnie. Kiedy kierowca ostro przyhamował, Karola poleciała na mnie!

– Daniel, na ciebie dziewczyny lecą w każdym tego słowa znaczeniu.

– Tomek chciał powiedzieć „dziewczyny i wieloryby”! – dorzucił Kuba.

– No, tak mnie przygniotła, że do tej pory bolą mnie żebra…

– To chyba jedyna dziewica w szkole – kontynuował Kuba – oprócz niej można jeszcze takie spotkać w klasztorach i na porodówkach. Nikt by jej nie przeleciał, choćby położyła się nago na środku ulicy. Prędzej ktoś by zadzwonił jeszcze po Greenpeace, myśląc, że morze wyrzuciło wieloryba na brzeg. Przy niej zawodnicy sumo to anorektycy!

– Okej, daj już spokój! Nie leci na mnie, koniec tematu.

– Przejedź się rano 107, to może poleci – zakończył Daniel.

– A właśnie, gdzie byłeś na wakacjach? – spytał Tomek. – Kiedy tylko do ciebie dzwoniłem, to nie było cię w mieście.

– Byłem u babci na wsi.

– Całe dwa miesiące?! – zdziwił się Kuba. – Coś ty tam robił?

– Fajnie było, karmiłem kury, świnie, doiłem krowy…

– Byki… – dopowiadał co chwilę kolega.

– …jeździłem konno…

– Na jeźdźca…

– …uprawiałem…

– Nie! Nie wmówisz nam, że podupczyłeś na wsi!

– …ogródek babci – zakończył wyliczankę Daniel.

– Wygląda to wszystko na bardzo pasjonujące zajęcia. Powiedz, wyniosłeś coś z tego empirycznego doświadczenia?

– Raz wyniosłem siano z obory i ładowałem…

– Nie o to Czarkowi chodziło, ale nieważne – przerwał mu Tomek.

– A dupeczki?! Były jakieś fajne dupeczki?

– Była impreza w remizie, to poszedłem. Leciało se jakieś disco polo, to się trochę tam na parkiecie powyginałem. I była jedna laska… Ale miała bimbały! – Wszyscy przysłuchiwali się z zainteresowaniem. – Tańczyła sama, to ją stuknąłem po ramieniu i spytałem: „Zatańczymy?”, a ona: „Z mieszczuchomi nie dygom”. Dobra, mówi się trudno. Podszedłem do następnej i też pytam: „Zatańczymy?”. I też słyszę: „Z mieszczuchomi nie dygom”.

– Dygoć znaczy tańczyć! Nie zrozumiały cię może – zauważył Tomek.

– Zrozumiały świetnie, tylko jeśli nie mówisz ich dialektem, nie masz szans u tych dziewczyn.

– Dobra, kujon, morda! I co było dalej? – niecierpliwił się Kuba.

– No i w końcu podszedłem do takiej jednej. Załapałem wtedy już, o co chodziło. – Daniel uśmiechnął się szeroko, a jego brwi skakały do góry jak piłki tenisowe odbite od kortu. – Mówię do niej: „Podygomy?”, a ona: „Z wieśniakami nie tańczę”. No i se dałem spokój.

– Ale z ciebie lama, trafiłeś na laskę z miasta!

– Nie wiem, ale też miała fajne melony, inaczej bym nie zagadał, he, he, he.

– Ja to bym taką od razu złapał za chabety i ostrego buziora strzelił – zaczął się rozkręcać Kuba.

– To ty umiesz się całować? – zapytał zdziwiony Czarek.

– Moje usta mają wiele zastosowań, nie to co twoje, które oprócz cmokania w dupę nauczycieli przydatne są niczym cycki zakonnicy.

Na to młody okularnik nie miał już riposty. Zmarszczył tylko brwi i wpatrywał się w ścianę, wyraźnie analizując usłyszane właśnie słowa. Kuba wyraźnie wpadł w dobry nastrój.

– À propos całowania, znam świetny kawał, uśmiejecie się!

– Dawaj! – krzyknął Tomek.

– Chłopak całuje się z dziewczyną. Ta co chwilę przerywa pocałunek, odwraca się i coś jakby wypluwa. Potem wraca do pocałunku i za moment znowu – przerywa i coś dłubie między zębami, wypluwając. Chłopak w końcu nie wytrzymał, odsuwa się delikatnie i pyta: „Co ty tak ciągle plujesz?!”, na co ona: „Bo przed chwilą robiłam loda Mariuszowi, a on walił w dupę Bożenę, a ona jadła makowiec”.

Tomek z Kubą śmiali się na cały korytarz, zwracając na siebie uwagę innych uczniów. Czarek odwrócił wzrok i kręcił głową z politowaniem, jakby wstydził się za kolegów. Tylko Daniel w ogóle nie zareagował na dowcip, jakby myślami był gdzie indziej. Po chwili do wszystkich dotarło gdzie.

– Chyba dojrzałem już do poważnego związku.

– Znaczy, za dużo się trzepiesz?

– Yyy, no…

Kuba od razu zrozumiał, o co chodzi koledze i gdzie leży jego problem. Nawet mimo tej udawanej troski wydawał się miły. Wszędzie, gdzie się pojawił, był niekwestionowaną duszą towarzystwa, czego coraz bardziej zazdrościł mu Czarek.

Kiedy chłopcy doszli do następnej sali, którą oczywiście wskazał wcześniej najbardziej oczytany z całej czwórki, zadzwonił dzwonek. Wszyscy ustawili się do wejścia w nieregularnym rzędzie i oczekiwali na przyjście nauczyciela. Tym okazała się młoda studentka o długich, rozpuszczonych blond włosach. Lekki makijaż mieścił się w wytycznych dyrekcji. Biała koszula z krótkim rękawkiem, spod której dało się dostrzec biały stanik działała na wyobraźnię męskiej części klasy. Długie czarne spodnie i czarne pantofle na obcasie dopełniały obrazu początkującej nauczycielki.

Po otwarciu drzwi zaczekała, aż wszyscy weszli do sali, zanim sama dołączyła do uczniów.

Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, o dziwo okazało się, że Kuba z Tomkiem siedzą w pierwszej ławce środkowego rzędu, a tuż za nimi Czarek z Danielem. Wszyscy byli uśmiechnięci niemalże od ucha do ucha. Pozostali chłopcy w innych ławkach także wyglądali na nienaturalnie szczęśliwych. Można się było łatwo domyślić, co jest tego przyczyną.

Kiedy nauczycielka otworzyła dziennik i zaczęła coś w nim notować, Kuba odwrócił się do kolegów.

– Tak mi sterczy, że aż ławka się buja!

– He, he, mi też mało z gaci nie wyskoczy! – wtórował Daniel.

– Ciszej trochę, siedzimy w pierwszych ławkach. Nie możecie po prostu cieszyć się, że będziemy wszystko lepiej widzieć i słyszeć? Nic nam nie umknie, może nawet będziemy brać udział w lekcji.

– Czarek, widzieć to my będziemy lepiej, ale nie tablicę! – ekscytował się także Tomek, odwróciwszy się do kolegów.

Tymczasem pani od geografii skończyła wypełniać dziennik, wstała i stanęła na środku przed tablicą, tuż przed ławką śliniących się Kuby i Tomka.

– Nazywam się Natalia Ruciak, jestem studentką czwartego roku Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale geologii. Będę was uczyć geografii w tym roku szkolnym.

Niemal po każdym wypowiedzianym słowie głowa Kuby kiwała się rytmicznie w dół i w górę, a jego twarz wręcz promieniała uśmiechem. Młoda nauczycielka nie czuła się jednak w żadnym stopniu zażenowana czy speszona tym entuzjazmem.

Po jakimś czasie oczy chłopaka ani na chwilę nie uciekały już od piersi pani Ruciak. Nawet po sprawdzeniu listy i dalszym omawianiu spraw organizacyjnych stojąca przed klasą nauczycielka lustrowana była bardzo dokładnie przez uczniów pierwszej ławki środkowego rzędu. Kiedy to zauważyła i zaczęło jej to przeszkadzać, bez skrępowania przerwała temat i zwróciła się bezpośrednio do Kuby:

– Czy mógłbyś nie gapić się na moje piersi? Dziękuję.

Cała sala wybuchnęła śmiechem, ale młodzieniec błyskawicznie odpowiedział:

– Ale to one gapią się na mnie! Nic na to nie poradzę!

Tym oto sposobem klasa dalej miała ubaw, a chłopak został odesłany do dyrektora. Nie był to oczywiście pierwszy raz, ale pierwszego dnia szkoły dyrektor zapewne nie miał ochoty nikogo widzieć w swoim gabinecie.

Droga do korytarza nauczycielskiego była Kubie znana lepiej niż ta z domu do szkoły.

Znajdował się tam gabinet dyrektora, pokój nauczycielski, skład i palarnia – wszystkie pomieszczenia, które w każdej szkole niezbędne są gronu nauczycielskiemu.

Dyrektor Antkowiak nigdy nie lubił przyjmować gości, toteż drzwi wejściowe kazał sobie obić czarną połyskującą skórą, która uniemożliwia pukanie. Kuba dobrze o tym wiedział, dlatego też zawsze wchodził bez pukania, tak jak i teraz uczynił.

– Dzień dobry!

– Lewiński!

– Nie, to ja jestem Lewiński.

– Wszystkiego bym się spodziewał, ale pierwszy dzień zajęć, trzecia godzina lekcyjna, a ty już tutaj?!

– Nie mogłem się powstrzymać, musiałem pana jak najszybciej zobaczyć. Stęskniłem się przez wakacje.

– Kłamiesz gorzej, niż się uczysz. I dlaczego nie zapukałeś?!

– Przede mną sporo nauki, to prawda. Pukać już umiem, ale tutaj nie da rady.

– Nie wymądrzaj się. Kto cię tu przysłał? Co tym razem zrobiłeś?

– Nowa pani od geografii, nie pamiętam nazwiska.

– Ale co zrobiłeś, to chyba pamiętasz?

– No, w sumie to nic. Patrzyłem się na nią uważnie, kiedy prowadziła lekcję.

– I?

– I dała mi do zrozumienia, że za bardzo się patrzę.

– Za bardzo się patrzysz? Co ty, durnia ze mnie robisz, Lewiński?!

– Gdzieżbym śmiał! No, ale proszę mi powiedzieć, kto by tam zrozumiał kobiety?

– Dobra, dobra, już mnie nie bierz pod włos! Zabieraj się stąd i wracaj na lekcję.

– Ale co mam powiedzieć pani od geografii?

– Że masz obniżone zachowanie i przepraszasz.

– A mam?

– To oczywiste jak niegdyś polowanie na Murzyna w Alabamie.

– To ja już pójdę – powiedział chłopak, po czym zniknął za drzwiami tak szybko, jak się pojawił.

Tymczasem lekcja geografii dobiegła końca i chłopcy spotkali się na korytarzu. Koledzy byli tak mili, że wzięli plecak Kuby, by ten nie musiał już wracać do sali.

– No i co tam u dyra? – rozpoczął rozmowę Tomek, podając kumplowi plecak.

– Standardowo, pieprzenie w bambus.

– Więc nic się nie zmieniło? – spytał Daniel.

– A co się miało zmienić?! To samo gówno, tylko inny dzień!

– Co ci powiedział?

– Szkoda słów. To paranoik żyjący w swoim świecie. Uczeń się nie liczy. Nigdy. Nieważne, co autor miał na myśli, tylko co jest napisane w kluczu. I tak dalej.

– Cóż za brak wiary w system edukacyjny słychać w twoim głosie…

– Weź mnie nie denerwuj, Czaruś! Wiecie, czemu w nazwie szkoły jest numer 37?

– Bo taki został nadany przez organ państwowy? – Czarek jakby ubrał swoje pytanie w szaty retoryki, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Kubę.

– To przeciętna średnia życia absolwentów tego liceum! I jeśli czegoś nie zrobimy, to skończymy jak reszta!

– Organ?

– Daniel, nie teraz. – Tomek dostrzegł, jak rośnie temperatura, i starał się uciszyć kolegę, podczas gdy Kuba kontynuował ożywioną dysputę z Czarkiem.

– Wiesz, co oznacza skrót MPO?

– Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania?

– Nie, kuźwa! Młodzież po ogólniaku!

– Ha, ha, ha! – Daniel chyba pierwszy raz zrozumiał od razu jakiś dowcip.

– Chyba powinieneś zrewidować poglądy.

– Ty sobie mózg zrewiduj! Idę z tego burdelu, nic dobrego na mnie tu nie czeka!

Kuba zaczął się przepychać z kolegami, próbując iść w stronę wyjścia, kiedy to zobaczył panią Ruciak spacerującą korytarzem z dziennikiem pod pachą. Wszyscy stanęli w bezruchu, a Kubie jakby zmienił się wyraz twarzy. Wykrzywione w grymasie wargi ułożyły się w lekki uśmiech, a oczy powiększyły i zaszkliły. Nauczycielka nie widziała chłopców i weszła spokojnie na schody w drodze na następną lekcję.

– Chyba jednak jeszcze zostanę…

2

Następnego dnia wszyscy uczniowie stawili się punktualnie na pierwszą lekcję. Nikt się nie spóźnił, nikt nie zaspał. Pojawiła się także mama Kuby, wezwana do szkoły w związku z wybrykiem syna. Rozmawiała z nauczycielką geografii na korytarzu, tuż przed godziną ósmą.

Pech chciał, że klasa chłopców miała pierwsze zajęcia w sali obok, więc większość uczniów kojarzyła już dobrze obie kobiety.

Lewiński, wyraźnie podenerwowany, uciekał wzrokiem i starał się nie reagować na słowne zaczepki kolegów.

– No, Kuba, oby twoja mama była głodna, bo naje się solidnej porcji wstydu za ciebie – zarzucił Tomek.

– Czego tak wypatrujesz za oknem? Jakaś laska się przebiera na balkonie? – zapytał z nadzieją w głosie Daniel.

– Co? Nie, nic… Tak tylko sobie patrzę. Czekam na lekcję, tak jak wy, leszcze.

– Przecież ty nigdy nie czekasz na lekcję. Nawet na przerwie czekasz na następną przerwę – zauważył słusznie Czarek.

Tymczasem pani Lewińska, pożegnawszy się z rozmówczynią, wyraźnym gestem zaprosiła do siebie syna.

– Stary, stara cię woła!

– Ale Daniel, ona nie woła, tylko macha.

– Zajmijcie mi miejscówkę, zaraz będę.

Drzwi do sali chłopców otworzyły się i nauczyciel, który wcześniej przygotowywał się w niej do zajęć, zaprosił uczniów do środka. Jednak trio dalej stało tam, gdzie do tej pory, z plecakami na ramionach.

– O nie, niech siadają sobie, gdzie chcą, mogę nawet siedzieć z Karolą, ale takiej okazji nie przepuszczę – oznajmił Tomek, powstrzymując śmiech.

– Zaraz dostanie zjeba! – rzucił radośnie Daniel, widząc, jak Kuba podchodzi do matki.

Ta zaczęła wymachiwać rękoma i coś wykrzykiwać ku jego spuszczonej głowie, ale ze względu na harmider i odległość nic nie było słychać. To nie przeszkodziło jednak kolegom snuć domysłów, co też może mówić pani Lewińska. Tomek z Danielem zaczęli mówić podniesionym głosem, niemalże zgrywając swoje kwestie w czasie ze słowami matki Kuby.

– „Jeszcze raz będę musiała przywlec tu swe dupsko, to zlikwiduję ci konta i anuluję subskrypcje na wszystkich stronach porno”.

– „Tak! I każę ci posprzątać pokój!”

– „A w ogóle to masz szlaban na komputer! Co ty sobie myślisz? Jak ty traktujesz kobiety, szczeniaku?!”

– „No właśnie, szacuken jakiś miej!”

– Daniel, mówi się „szacunek”.

– A jak powiedziałem?

– Chłopcy, wy z tej klasy jesteście?

– Tak, proszę pana! Podziwialiśmy tylko przepiękne dekoracje na korytarzu, już wchodzimy.

Żartom kolegów położył kres nauczyciel zamykający drzwi od sali. Bystra reakcja Czarka pozwoliła uniknąć kłopotów i niepotrzebnych pytań.

Kiedy chłopcy pojawili się w progu, okazało się, że wszystkie ostatnie i przedostatnie ławki były zajęte. Jedyne miejsca zostały w pierwszych ławkach.

– No nie… – jęknął Daniel.

– Kuba będzie wniebowzięty… Dobra, siadajmy. Czarek, dawaj na pierwszą ławkę tam, a ja tu. Daniel usiądź w drugiej, bo facet jeszcze cię o coś spyta, jak będziesz się wyróżniał w pierwszej.

Po krótkiej, wyszeptanej instrukcji koledzy zajęli miejsca.

– Dołączy do nas jeszcze jeden dżentelmen, ale to za chwilę. Zatrzymały go sprawy rodzinne – dyplomatycznie zabezpieczył kolegę Drawski.

Nauczyciel lekko skinął głową i rozsiadł się wygodnie za swoim biurkiem. Po otwarciu dziennika i wypełnieniu kilku linijek miał zabrać się za sprawdzenie listy obecności, kiedy rozległo się szybkie pukanie do drzwi. Nim wszyscy zdążyli zwrócić głowy w kierunku wejścia, drewniane, odmalowane na szybko w sierpniu podwoje otworzyły się, a oczom zebranych w sali ukazał się Kuba, który rzucił szybko:

– Dzień dobry! Przepraszam za spóźnienie, ale… – W tym momencie urwał swą werbalną wypowiedź i kontynuował ją, ruszając tylko ustami, bez żadnego dźwięku. Dało się jednak wyłapać wiązankę niecenzuralnych wyrazów, zapewne w kontekście miejsc zajętych przez najbliższych mu kolegów.

– Tak, wiem, sprawy rodzinne. Twoi koledzy mnie poinformowali, mam nadzieję, że wszystko w porządku. Możesz zająć jedno z wolnych miejsc.

Kuba uśmiechnął się lekko, jakby z przymusem, i wycedził przez zaciśnięte zęby:

– Dziękuję… – Usiadł w pierwszej ławce, koło jednej z koleżanek. Następnie odwrócił się do kolegów i szeptem zapytał: – Co z ostatnimi ławkami? Czemu tam nie zajęliście? Tak wam się podoba ten lachociąg? Musicie go dobrze widzieć?

Chłopcy przewrócili tylko oczami i wzruszyli ramionami. Wspomniany właśnie nauczyciel zaczął sprawdzać listę obecności. Kuba spojrzał w drugą stronę, ale widząc tylko głupi w jego ocenie uśmiech mało atrakcyjnej koleżanki, zanurzył wzrok w otwartym zeszycie. Kiedy prowadzący lekcję dotarł do końca listy, wstał i zaczął się przedstawiać.

– Witam wszystkich na pierwszej w tym roku lekcji ekonomii. W zeszłym roku mieliście podstawy ekonomii, w tym zgłębimy temat nieco bardziej.

Po sali rozszedł się lekki szmerek męskiej części uczniów. Lekko speszony nauczyciel kontynuował:

– Nazywam się Krzysztof Wójcik, jestem profesorem na wydziale ekonomiki przy Szkole Głównej Handlowej. W tym roku po raz pierwszy uczę w waszej szkole, więc tak dla was, jak i dla mnie będzie to nowa przygoda.

Przez następne piętnaście minut krótko przystrzyżony, ubrany w jasnoszary garnitur wykładowca starał się przedstawić uczniom pozytywne strony znajomości zagadnień z ekonomii. Uważał, że młodzież najlepiej najpierw do czegoś zachęcić, by później łatwiej było przyswajać wiedzę. Siedzący z Czarkiem Tomek spojrzał wymownie na kolegę i wyszeptał tylko:

– Zaraz chyba rzygnę…

– Nie gadaj, to naprawdę ciekawe sprawy. Mogą ci się kiedyś przydać.

Tymczasem pan Wójcik rozpoczął część zajęć, w której wchodzi z klasą w interakcję.

– Na przykład ten młody człowiek… – zwrócił się do Daniela.

– Ja? – zapytał Grodzki tyleż zdziwiony, co wystraszony.

– Cóż może począć w życiu bez znajomości przynajmniej podstaw jednej z najważniejszych nauk w dzisiejszym świecie?

– Jedynie potomka, choć to i tak nic pewnego… – rzucił Kuba i odwrócił głowę, by nikt nie namierzył jego osoby, co udało się połowicznie.

Po całej sali rozległ się lekki śmiech. Tymczasem nauczyciel kontynuował:

– No cóż, te zagadnienia poznacie na innej lekcji, ale wróćmy teraz do ekonomii…

W niedługim czasie w całej szkole rozległ się dzwonek i wszyscy opuścili salę. Po wyjściu na środek korytarza chłopcy mogli się nieco wyluzować. Pierwszy zabrał głos Daniel:

– Jak się gościu na mnie popatrzył, to mało się nie sfajdałem ze strachu!

– Ty lepiej idź do kibla i sprawdź, czy nie poszło z farszem, z tobą nigdy nie wiadomo – rzucił Kuba.

– O cholera! Tylko nie to! – Daniel zniknął w tłumie uczniów pędząc w kierunku wucetu.

– Odpuść mu, stresuje się chłopak, to przecież pierwszy dzień – starał się ostudzić atmosferę Tomek.

– Dobra, dobra, a pamiętasz co było w zeszłym roku? Jak robiliśmy konkurs na najgłośniejszy pierd, którego nie usłyszy nauczyciel? Tak walnął, że aż z krzesła pociekło!

– Chciałem zauważyć, że tego dnia bezapelacyjnie wygrał te niecodzienne zawody.

– No, wygrał. Ale widok jego ściśniętych pośladków w drodze do kibla do dziś śni się niektórym po nocach.

– Aha, Tomek, znaczy tobie się śni, nie wiedziałem, że kręcą cię takie klimaty.

– Nic takiego mnie nie krę…

– Japa! – Kuba zbystrzał, zwracając się w stronę schodów.

Pozostali również spojrzeli na grupkę dziewcząt wchodzących właśnie na piętro. Przewodziła im nowa, niewidziana wcześniej brunetka o długich, prostych włosach. Jej lekki makijaż podkreślał pełne kości policzkowe i podłużny nos na szczupłej twarzy. Całości dopełniały lekko wydatne usta w kolorze delikatnego różu. Razem z nią podążała Marta Frątczak z równorzędnej klasy i Agnieszka Kolędowicz, która przed chwilą opuściła salę z głównymi bohaterami, gdyż tak jak oni chodziła do III a.

Chłopcy znieruchomieli, odprowadzając wzrokiem całą trójkę, podobnie jak większa część męskiej „publiczności” na korytarzu. Niektórym lekko opadły szczęki na widok dostojnie poruszających się dziewiętnastolatek.

– Stary, kto to jest? – zapytał Tomek, trącając Kubę, jednocześnie nie odrywając wzroku od koleżanek.

– Nie wiem, ale zaraz się dowiem…

– To chyba jakaś nowa uczennica. Nie dotarłem jeszcze do spisu uczniów na ten rok szkolny, ale po waszych minach widzę, że wcześniej jej nie widzieliście.

Wtem na chłopców wpadł Daniel wracający z toalety. Szedł tak wpatrzony w dziewczyny, że nie widział, gdzie idzie. Zatrzymał się dopiero na Tomku i Czarku.

– Uważaj, nie widzisz, że jesteśmy zajęci?!

– Wiem, też ją widzę…

Wszyscy stali jak w transie, jakby czas na chwilę zwolnił swój bieg.

– Daniel, a może ty wiesz, kto to jest, jak ona ma na imię?

– Agnes znam i tę drugą też…

– To Marta, chodzi do III b od pierwszego roku.

– No, no… Ale ta w środku… To jakaś nowa foczka.

– Jak mówiłem, idę się dowiedzieć.

Kubie nigdy nie brakowało pewności siebie. Co prawda zwykle prowadziło to do kłopotów, jednak nie zniechęcało młodzieńca w śmiałych próbach nawiązywania nowych znajomości.

Tak i teraz ochoczo oderwał się od grupy i rzucił tylko na odchodne:

– Patrzcie i uczcie się, japiszony!

Następnie zawadiackim krokiem podszedł do dziewczyn, przecinając im drogę. Kiedy te się zatrzymały, wykrzywił usta w charakterystyczny dla siebie sposób, by wyglądać, jego zdaniem, uwodzicielsko.

– Cześć dziewczyny!

– Cześć… – odpowiedziały nieśmiało.

– Agnes, widziałem, że wstawiłaś nowe zdjęcie na fejsa, chyba z wakacji, nie poznałem cię bez kutasa w ustach!

Stojący parę metrów dalej koledzy wybałuszyli oczy, jakby nie mogli uwierzyć w to, co właśnie usłyszeli. Agnieszka odpowiedziała ze spokojem:

– To niech ci kolega wsadzi i spójrz jeszcze raz!

Koleżanki pochichotały krótko i cała trójka oddaliła się. Do Kuby dołączyli słaniający się na nogach ze śmiechu towarzysze i zaczęli klepać go po plecach.

– Japiszony bacznie się przyglądały i nauczyły… – wydusił Tomek.

– Jak nie zaczynać rozmowy z dziewczynami… – kontynuował Czarek, ale jemu również chichot nie dawał mówić dalej.

– Ja ci, stary, nie pomogę, jakby co… – dodał Daniel, trzymając się za rozporek i śmiejąc do rozpuku.

– Dobra, śmiejcie się. Zobaczymy, czyje później będzie na wierzchu!

– Nie podchodź do nich więcej, tym bardziej z niczym na wierzchu! – rzucił Tomek, potęgując słabnący powoli śmiech całej trójki. Charczenie Daniela rozlegało się po korytarzu.

– Dobra, wy się tu gibajcie, a ja idę się dowiedzieć, co to za laska. Wracam przed końcem przerwy!

Kuba zniknął na parę minut, a kiedy wrócił, koledzy stali oparci o parapet przy oknie na środku korytarza. Nikt się już nie śmiał, ale zaczerwienione twarze i lekko załzawione oczy zdradzały solidną porcję rechotu.

– Już wszystko wiem! Gadałem z Olkiem, okazuje się, że chodzą do jednej klasy. Nazywa się Monika Cegielska i faktycznie przeniosła się w tym roku do naszej szkoły. Ma zostać do matury, więc jest sporo czasu by się poznać.

– Szkoda, że nie dołączyła do naszej klasy… – wymamrotał Daniel.

– Nie jest źle, ty i Tomek odciągniecie uwagę obstawy, a ja zagadam i dalej jakoś pójdzie.

– Może lepiej już się do niej nie zbliżaj, bo pomyśli, że się kolegujemy…

– A ty, Czaruś, zajmiesz się wywiadem! Pójdziesz do gości z III b i wypytasz się, jaka ona jest, co lubi i tak dalej. Im więcej będziemy wiedzieć, tym lepiej nam pójdzie.

– Tyle że w tych sprawach nam nigdy nie idzie… – rzucił dołująco Tomek i w tym momencie zadzwonił dzwonek. Chłopcy udali się za Drawskim do sali, w której mieli mieć następną lekcję, bo tylko on wiedział, jaki przedmiot wypada teraz w planie lekcji.

Przez całe czterdzieści pięć minut, które pani od języka polskiego poświęciła na omówienie programu i podanie spisu lektur, chłopcy nie odezwali się do siebie ani słowem. Czarek skrzętnie notował każde słowo profesor Urszuli Zamojskiej, Tomek wpatrywał się bez celu w okno, a Daniel rysował, robiąc okazjonalnie przerwy na dłubanie w nosie. Tylko Kuba zdawał się intensywnie nad czymś myśleć, jakby snuł w głowie jakiś plan. Co jakiś czas zapisywał coś na kartce papieru, to coś narysował, ale wszystko jakby było ze sobą powiązane.

Kiedy zadzwonił dzwonek na przerwę, jako jedyny wydawał się zdziwiony szybko upływającym czasem. Jednak po wyjściu na korytarz uśmiechnął się, a w jego oku pojawił się charakterystyczny błysk. Kiedy chłopcy doszli do najbliższego parapetu, żeby położyć na nim plecaki, idący przodem Lewiński nagle odwrócił się i krzyknął, strasząc kolegów:

– Mam! Zorganizujemy imprezę, zaprosimy dziewczyny, uchlejemy się, a Tomek zaprosi Monikę do osobnego pokoju i zrobi swoje! Potem się zmienimy!

– Ja? Ale ja nie wiem, czy ona mi się podoba… – odparł zakłopotany Tomasz.

– Jak ma ci się nie podobać, młotku? Przecież wygląda jak Megan Fox!

– Raczej jak Angelina Jolie – dorzucił Daniel.

– Trudno się nie zgodzić z założeniem, że mało jest facetów, którym Monika nie będzie się podobać.

– Widzisz? Nawet inteligent potwierdza.

– Najpierw powinniśmy się chyba lepiej poznać…

– To tam szczegół, najważniejsze żebyś wiedział, jak zabrać się do rzeczy!

– Zaczyna się – rzucił Czarek, przewracając oczami.

– Będzie dobrze, trzeba tylko ustalić gdzie i u kogo. Kto z was będzie miał wolną chatę w najbliższym czasie?

Wszyscy zgodnie rozejrzeli się po sobie, wzruszając ramionami.

– No bez jaj, nikomu starzy nie wyjeżdżają na działkę, do rodziny czy gdzieś?

Zapanowała cisza, zakłócana jedynie gwarem szkolnego korytarza.

– Dobra, chyba muszę się przejść do Olka, on zna wszystkich i wszystko wie. Na pewno coś zorganizuje. Moje urodziny są dopiero w listopadzie, a tu trzeba już działać, zanim ktoś inny zmyje nam ją sprzed nosa!

– A skąd wiesz, czy ona nie ma chłopaka? – zapytał Tomek.

– To ty nie wiesz, że wszystkie najładniejsze laski są zwykle same? A wiesz dlaczego? Bo frajerzy tacy jak wy boją się zagadać! Idę, wrócę przed końcem przerwy.

Uczucie déja vú udzieliło się całej trójce, na poprzedniej przerwie Kuba rzucił przecież podobny tekst. Po kilku minutach cały uśmiechnięty i w podskokach zmierzał ku kolegom.

Widać było z daleka, że albo udało mu się coś załatwić, albo miał jakieś dobre wiadomości.

– Balanga! Balanga! Kutas jak sztanga! Jaja biją jak dzwony i pękają kondomy! Czujecie to?!

– Ja wolałbym tego nie czuć – stwierdził krótko Czarek.

– Ciebie się nie pytam. I tak wiadomo, że jedyny raz, kiedy widziałeś cipkę, to moment, kiedy się przez nią prześlizgiwałeś podczas narodzin.

– Stanowczo zaprzeczam! Pomijając już fakt, że dzieci rodzą się ślepe…

– A, to jeszcze lepiej, nigdy nawet nie widziałeś cipki. Jak ty masz zamiar zaliczyć coś przed maturą? Masz w sobie tyle uroku, co zużyta podpaska.

– Cóż za wyszukane porównanie. Ale nie rozumiem, wyliczasz moje wady? Jeśli miałbym wyliczyć twoje, dnia by mi nie starczyło!

– Nie musisz. Wszyscy wiedzą, że jestem zajebisty!

– Dobrze, oświadczam ci, że wejdę w intymną interakcję z dziewczyną szybciej niż ty.

– Zakład stoi! Przecinać!

Tomek symbolicznie rozdzielił złączone dłonie kolegów, zatwierdzając zakład.

– Nie wiem jeszcze, jak tego dokonam, ale jakoś to zrobię – wyszeptał do siebie okularnik.

– No dobrze, ale po kolei. Jaka balanga?

– Gdzie?

– Kiedy?

– U kogo?

Każdy po kolei zadawał po jednym pytaniu, nie dając dojść do słowa Kubie.

– Jak się na chwilę przymkniecie, to może się dowiecie. Kumpel Olka robi imprezę w sobotę, piętnastego. Udało mi się nas wkręcić. Z tego, co się dowiedziałem, mają być dziewczyny z III b! Dużo osób, bo i spora chata, gdzieś na zamkniętym osiedlu w nowych blokach na Mokotowie.

– Znasz dokładny adres? Mogę zobaczyć dokładnie, gdzie to jest, mam taką fajną aplikację…

– Nie, nie mam, ale w swoim czasie go zdobędę. A gdy już tam dotrzemy, co się będzie działo… – Lewiński zaczął zacierać ręce, jakby w oczekiwaniu na coś przyjemnego. – Pójdziemy tam jako chłopcy, wyjdziemy jako mężczyźni – oznajmił z dumą – ale i tak wygram z tobą zakład!

Czarek schował smartfona i popatrzył tylko wymownie na kolegę. Długo jeszcze nie będzie mógł uwierzyć, że dał się wciągnąć w jakiś zakład. Zawsze był przeciwny podobnym przedsięwzięciom. Uważał, że to forma hazardu, a ten jest złem wcielonym, pozbawiającym człowieczeństwa.

Cała czwórka mocno nakręciła się na myśl o domówce na początku roku szkolnego w tak doborowym towarzystwie. Nowe koleżanki, ze zjawiskową Moniką na czele, działały na wyobraźnię młodych umysłów. Do tej pory na takie imprezy zapraszani byli tylko najpopularniejsi z całej szkoły, swoista elita. Teraz miało się to zmienić.

Ogrom myśli przelatujących przez głowy przyszłych balangowiczów utrudnił im nieco komunikację. Tak na luźnych lekcjach organizacyjnych, jak i na przerwach chłopcy porozumiewali się niemalże bez słów, myślami odbiegając ponad tydzień w przyszłość. W co się ubrać, jakie perfumy kupić, jak się uczesać? W pewnym momencie Kuba uświadomił sobie, że takie myślenie jest mało męskie. Nie mógł jednak od tego uciec. Na przerwie przed ostatnią lekcją na powrót zaczął w pełni używać języka w celu komunikacji.

– Nie wytrzymuję już tutaj, chyba się zerwę z ostatniej lekcji. Co mamy?

– Mój niezawodny notes wskazuje na zajęcia z biologii.

Lewiński otworzył usta, udając zombie, i wygiął się do tyłu, jęcząc niemiłosiernie.

– Nudy w chuj! Dobra, robię zrywkę, kto idzie ze mną? Tomek, Daniel? Ciebie nawet nie pytam, bo ty gotów byłbyś zamieszkać w tej budzie, gdyby była taka opcja.

Drawski przewrócił oczami do góry, jakby faktycznie zastanawiał się nad podobną możliwością. Nie odezwał się jednak słowem.

– No nie wiem, a idzie ktoś jeszcze? Gadałeś z kimś?

– Tomuś, no co ty? Łamiesz się już na początku roku? Daniel, a ty?

– Jak tylko nas zabraknie, będzie przypał.

– Właśnie, pomyślałeś o konsekwencjach?

– Z wami to dupa, nie rozmowa. Was do czegoś przekonać, to jak uczyć ślepego rozróżniać kolory. Ale jak mówię, że idziemy na imprezę, to pały mało wam z gaci nie wyskoczą na samą myśl!

– Siema, pedały! Już se obciągnęliście, czy mam później wpaść?

Do grupy podszedł właśnie Heniu, czyli Henryk Wiśniewski z III c. Najlepiej zbudowany w całej szkole. Zaraz po lekcjach zawsze chadzał na siłownię, gdzie po każdej serii ćwiczeń wlewał w siebie przeróżne odżywki i suplementy, przez co większość jego ciała pokryta była krostami i wypryskami. Rzucało się to w oczy, zwłaszcza że przypadłość nie oszczędziła twarzy chłopaka, a także niemal łysej głowy. Dopóki się nie pojawił, w liceum istniała szkolna drużyna zapaśnicza, jednak kiedy do niej wstąpił, wkrótce została rozwiązana. Po kilku odniesionych kontuzjach w starciach z Wiśniewskim nikt nie chciał sparować ze szkolnym pakerem.

Tuż za nim stał Grzegorz Rąbalski, który nie odstępował na krok swojego wzoru do naśladowania. Miał czarne proste włosy średniej długości, przeważnie mocno przetłuszczone i nachodzące na twarz. Rzadko kiedy był uczesany i zadbany. Zapadnięte policzki i pociągła twarz rodziły skojarzenia z niedożywieniem lub problemem z narkotykami. W przeciwieństwie do kolegi Grzesiu był bardzo szczupły, wręcz cherlawy, co bardzo ze sobą kontrastowało, zwłaszcza gdy pojawiali się gdzieś koło siebie.

Razem stanowili duet, który zwykle dostawał to, czego chciał. Przemawiał za tym argument siły, jednak Heniowi nigdy nie było śpieszno do bitki, w przeciwieństwie do mniejszego kumpla. Ten z kolei wiedział, że w razie kłopotów zawsze może liczyć na swojego osiłka.

– Siema, Heniu! – Kuba uśmiechnął się najszerzej, jak mógł.

– Dobry „mudżin”…

– Daniel, morda – hamował zapędy kolegi do odegrania internetowego mema Tomek.

– Słyszałem, że wybieracie się na imprezę w następną sobotę.

– No, jesteśmy zaproszeni…

– Nigdzie nie idziecie, wypierdki! – wyrwał się Grzesiu, ledwo wychylając się zza barku kolegi.

– To zamknięta domówka, tylko dla znajomych – kontynuował Heniu – i dla was miejsca tam nie ma.

– To podobno duża chata, pomieścimy się wszyscy! – próbował rozładować atmosferę Bromski opierający rękę o ramię Kuby.

– Jak was tam zobaczę, wszyscy polecicie przez okno, jeden po drugim. Aha, i jeśli któryś z was chociaż pomyśli o Monice przy wieczornym brandzlowaniu się, to inaczej pogadamy.

Ona jest moja!

– Właśnie, łapy i kutasy od niej precz – wtórował Grzesiu.

Nikt się nie odezwał. Wszyscy stali wpatrzeni w szkolnego osiłka.

– Dobra, idę na szluga. Na razie „gejstapo”! – rzucił Heniu na odchodne.

Kiedy dwójka oddaliła się, wyraźnie nakręcony Kuba chodził w tę i z powrotem, wręcz kipiał energią i złością.

– Pewnie poszli się teraz pałować, pedały jedne!

– Może się jednak zastanowimy nad tą imprezą, wolałbym zachować swoje jaja – martwił się Tomek.

– Naszym jajom nic nie grozi. I tak wiadomo, że pryszczul niczego nie wyrwie, tylko tak gada. Niby każda jest jego, a poruchał chyba tylko tego swojego przydupasa.

– Kuba, ale idziemy na imprezę, czy nie?

– Idziemy, Daniel, ale Heniu się o tym nie dowie. Też mi się jarać zachciało, idę zakurzyć.

– Ty palisz?! – niemal jednym głosem zapytała cała trójka.

– Tylko kiedy się schleję.

– A często chlejesz?

– Tylko kiedy przyćpam.

– Ty ćpasz?!

– Tylko jak porucham.

– Aha, czyli nigdy… – skwitował Czarek.

W tym momencie zadzwonił dzwonek, a Kuba, który zdążył złapać już plecak i wyjść na schody, zatrzymał się, stając w przejściu pani od biologii.

– A ty gdzie teraz masz zajęcia?

– Yyy… tu, tutaj gdzieś…

– Biologię?

– …tak.

– A to zapraszam, już po dzwonku.

Lewiński wrócił się pod drzwi sali ku uciesze kolegów powstrzymujących się od głośnego śmiechu.

Ostatnia lekcja ciągnęła się długo i nieubłaganie, bo żaden z czwórki kolegów nie mógł skupić się na zajęciach. Ponownie na pierwszym planie majaczyła tylko sobota, piętnasty dzień września i zbliżająca się wielkimi krokami impreza.

Tomek już widział oczami wyobraźni siebie w towarzystwie kilku nieznajomych koleżanek, z którymi świetnie się dogadywał. Nigdy wcześniej nic takiego mu się nie zdarzyło, tym bardziej nie na jawie. Po cichu liczył, że ten rok szkolny będzie przełomowy pod względem kontaktów towarzyskich.

Czarek układał w głowie wyszukane teksty, którymi zamierzał oczarować ewentualne nieznajome, poznane na imprezie. Niektóre z elokwentnych epitetów notował w zeszycie, na ostatniej stronie. Myślał też, na którą stronę zaczesać grzywkę i ile, jeżeli w ogóle, żelu użyć, by nie przypominać Adolfa Hitlera.

Kuba liczył na palcach, ile ma zabrać prezerwatyw. Nie chciał, by mu czasem zabrakło.

Podobno dom ma być duży, dwu- lub trzypiętrowy. Kto wie, ile tam jest pokoi i ilu ludzi przybędzie. Zastanawiał się też, czy nie pójść na siłownię i solarium w piątek po szkole. Co do ćwiczeń nie miał wątpliwości, natomiast z opalenizny szybko zrezygnował, by nie wyglądać, jak zwykł to określać, „gejowato”.

Daniel natomiast głowił się, którą wodę kolońską podebrać ojcu z toaletki. Próbował też skojarzyć w głowie, gdzie jest Mokotów i czy to daleko od Warszawy. Po krótkim namyśle stwierdził jednak, że zda się na Czarka i jego wszystkowiedzący telefon z licznymi aplikacjami.

Wszyscy natomiast, wymieniając między sobą spojrzenia podczas lekcji, zgodnie przyznali – to będzie dobry rok.

3

Mokotowska impreza zbliżała się wielkimi krokami. Najpopularniejsi uczniowie wszystkich trzecich klas z całej szkoły zostali już dawno zaproszeni. Na przerwach temat prywatki nie schodził z ust niemal wszystkich, nawet tych, którzy się na nią nie wybierali. Pierwsza połowa września to zwykle taki czas, w którym o samej szkole czy o nauce nie mówi się prawie wcale. Myśli większości krążyły głównie wśród wspomnień wakacyjnych, nowych kontaktów towarzyskich, a w przypadku dziewcząt – plotek i nowinek ze świata celebrytów.

Jednak na dwa dni przed imprezą zastanawiały się one głównie, w co się ubrać, jak uczesać i umalować. Kolejnymi zagadnieniami niedającymi spokoju było to, kto z kim przyjdzie, kto się w ogóle pojawi i co zrobić, gdy któraś z koleżanek ubierze się tak samo.

Czwartek był bardzo ciepły mimo pochmurnego dnia. Zarówno III a, jak i III b zaczynały od drugiej lekcji, więc nierozstające się od początku roku szkolnego damskie trio w składzie: Monika Cegielska, Marta Frątczak i Agnieszka Kolędowicz, zmierzało do swojej klasy na pierwsze zajęcia. Dziewczyny miały gustowne torebki, w których trzymały wszystkie potrzebne zeszyty i książki. Monika miała jednak dodatkowo pod pachą segregator wypchany koszulkami i luźno powsadzanymi kartkami. Nagle jeden z takich świstków odłączył się od reszty i niczym spadający liść powędrował na podłogę wyłożonego płytkami PCV korytarza.

Tomek, widząc to, bez namysłu odłączył się od stojących pod oknem kolegów i pognał w kierunku oddalających się dziewczyn. Czym prędzej złapał kartkę pełną zapisków i krzyknął:

– Przepraszam! Upuściłaś to. – Wyciągnął rękę z kartką tuż przed tym, jak Monika odwróciła głowę, uśmiechnęła się i zatrzymała.

– Dziewczyny, zajmijcie mi miejsce.

Marta z Agnieszką powoli oddaliły się w kierunku sali nieopodal.

– Może to coś ważnego, nie chciałem, żeby się zgubiło.

– A, dziękuję, notatki z historii. Mam słabą pamięć do dat, muszę je sobie dodatkowo wypisywać, żeby lepiej utrwalić – stwierdziła Cegielska, odbierając świstek.

– Bardzo mądrze, ja nigdy bym na to nie wpadł.

– Spróbuj kiedyś, to naprawdę się przydaje.

– Faktycznie spróbuję. Ale na pewno nie podrobię tak ładnego charakteru pisma – komplementował nowo poznany kolega, wywołując tym uśmiech na twarzy rozmówczyni.

Obserwujący to z oddali Czarek, Daniel i Kuba nawet nie mrugnęli, z zapartym tchem podziwiając odwagę kolegi. Grodzki, nie domknąwszy ust, powoli zaczął się ślinić.

– Jak on to zrobił?

– Widzisz, nasz kolega się nie bał i zagadał. Aczkolwiek wątpię, aby doszło do wymiany płynów ustrojowych. Chyba że Daniel się nie odsunie i zacznie na nas kapać.

– Dauniel, do ciężkiej cholery, zamknij tę jadaczkę, zanim się utopimy w twoich rzygach!

– To raczej plwociny.

– Nie zdziwiłbym się, gdyby to była nawet sperma hipopotama.

– Ona jecht tachka piękchna… – wybełkotał wysoki kolega.

– Morda! Ona się uśmiecha.

– Nie musisz podrabiać mojego charakteru pisma. Twój na pewno nie jest taki zły.

– Bazgrzę jak pijak patykiem po piachu… wystającym z tyłka.

– Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić, ale wierzę na słowo.

Monika śmiała się do rozpuku. Tymczasem zadzwonił dzwonek obwieszczający początek następnej lekcji.

– Muszę uciekać na matematykę.

– Szkoda, fajnie się gadało.

– Mnie również. Idziesz może na imprezę w sobotę?

– Teraz, piętnastego? Jasne, że idę, zostaliśmy zaproszeni, ja i kumple. – Tomek odsunął się, by dziewczyna mogła zobaczyć jego kolegów kilkanaście metrów dalej. Ci nie spodziewali się takiego obrotu spraw i w pośpiechu odwrócili głowy, by nie widać było, że wpatrywali się cały czas w rozmawiającą dwójkę.

– Aha… Nimi się nie przejmuję, ale fajnie by było, jakbyś wpadł.

– Będę na pewno! Za nic bym nie przepuścił takiej okazji.

– To dobrze. A mogę znać twoje imię?

– Nie przedstawiłem się?! Wybacz, zostawiłem dobre maniery w plecaku. Tomek, z III a.

– Monika, z…

– III b – dokończył za nią.

– Widzę, że wszyscy mnie już znają.

– Wieści szybko się roznoszą.

– No tak. Do zobaczenia więc.

– Dzięki, cześć!

Tomek odwrócił się do kolegów i podchodząc, uraczył ich najszerszym, największym uśmiechem, jaki w życiu widzieli. Nie odezwał się ani słowem, nawet kiedy już zatrzymał się przed całą trójką.

– Zęby się myje, a nie suszy – wydukał Daniel, wycierając rękawem ślinę z warg.

– Jakżeś to zrobił, cycu?! Jak do niej zagadałeś? Co powiedziałeś? Przyznaj się, użyłeś któregoś z moich tekstów!

– Daj mu powiedzieć. Tomek, czym ująłeś Monikę? Jakimi słowami ją uraczyłeś?

Gdy ten w końcu przestał się uśmiechać, zaczął odpowiadać na pytania:

– Po prostu, podbiegłem, gdy zobaczyłem, że coś jej wypadło, podałem i jakoś poszło. Nie używałem żadnego z twoich tekstów, Kuba, a żartowałem raczej tylko z siebie i tak jakby delikatnie, nic „z brodą”.

– To przecież oczywiste. Inaczej w najgorszym wypadku otrzymałbyś policzek albo w najlepszym zostałbyś wyśmiany jak ten oto dżentelmen kilka dni temu.

– Ja przynajmniej zagadałem, okularniku, a ty chyba liczysz, że wygrasz nasz zakład, jak zamówisz sobie dziwkę. Ale sam wiesz, że to by było oszustwo, poza tym speniałbyś już na starcie.

– Nie zamierzam o tym dyskutować. Sugeruję za to ruszyć się, bo lekcja już się zaczęła, a my jesteśmy na złym piętrze.

– To co nic nie gadasz, znowu nam jełopy ławki zajmą. Ruchy!

Czwórka pobiegła w kierunku schodów. Szczęśliwie udało im się usiąść przy końcu sali.

Mimo że to pierwsza lekcja, w dodatku rozpoczynająca się pięć minut przed godziną dziewiątą, ciągnęła się chłopcom w nieskończoność. Wszystko z uwagi na Tomka, który zamienił kilka słów z najładniejszą w opinii wielu dziewczyną w szkole.

Siedzenie w przedostatnich ławkach nie przeszkodziło Kubie i jego ferajnie wybiec z klasy jako jednym z pierwszych. Już od drzwi zaczęły padać kolejne pytania.

– No powiesz coś wreszcie, czy będziesz walił w pręta?

– Ale co ja mam wam powiedzieć? Że oddałem jej kartkę z segregatora i chwilę pogadaliśmy?

– Rzuciłeś do niej mój tekst o gazeli?

– Twoje teksty to ostatnie, co należy serwować niewiastom podczas rozmowy.

– Tak, Czaruś, bo pierwsze, co im się podaje, to rurka z kremem!

Koledzy intensywnie konwersowali, próbując ustalić przebieg rozmowy Tomka z Moniką.

Ten, wyraźnie speszony, czerwienił się za każdym razem, gdy usłyszał jej imię i nie mógł doczekać się następnej lekcji. Zarzucił plecak na jedno ramię i schował ręce do kieszeni czarnych dżinsów. Przez spuszczoną głowę jego oczy błądziły między podłogą a butami jego i kumpli. Wszyscy spokojnie podążali za Czarkiem, który oczywiście jako jedyny z całej czwórki wiedział, gdzie odbędą się ich kolejne zajęcia.

Tymczasem najlepsze koleżanki siedziały na jednej z ławek szkolnego korytarza na pierwszym piętrze. Wszystkie ubrane były w jasne dżinsy i bluzki z długimi rękawami dosyć ciasno przylegające do ciała, co podkreślało szczupłe sylwetki dziewiętnastolatek.

Tym razem do dziewczyn dosiadła się także chodząca do III a Sandra Jamróz. Była przez nie tolerowana, ale nie trzymały się z nią tak jak ze sobą nawzajem. Ubrana była we wzorzystą bluzkę z krótkim rękawem oraz dżinsową spódnicę midi, co trójka słusznie komplementowała, zestawiając dobrane ubrania z noszonymi przez Sandrę czerwonymi tenisówkami. Czarne włosy upięte miała w koński ogon, a dzisiaj założyła dodatkowo okulary w grubych czarnych oprawkach zamiast noszonych zwykle szkieł kontaktowych.

Rozmowa koleżanek dotyczyła oczywiście sobotniej imprezy, na którą wszystkie się wybierały.

– W galerii była wyprzedaż. Prawie wszystkie letnie kiecki co najmniej o połowę taniej, trafiłam taką za dwieście trzydzieści złotych – chwaliła się Agnieszka.

– No dobra, ale chyba bardziej pasowałaby jakaś wieczorowa kreacja, nie uważacie?

– No co ty, Monika! Chcesz wyglądać jak na rozdaniu Oscarów? Czerwonego dywanu się tam raczej nie spodziewaj – sprowadziła koleżankę na ziemię Marta.

– Czasami można znaleźć idealnie wypośrodkowaną sukienkę, taki tekstylny kompromis, można też wymieszać style, coś jakby modowy eklektyzm.

– Sandra, skądś ty się urwała? Założysz jakiś badziew, to nic nie wykutasisz.

– A co, Aga, nastawiasz się na jakieś fajne ciacha? – zapytała zaciekawiona Monika.

– Z tych szkolnych to raczej nie ma w czym wybierać. Liczę, że przyjdą jacyś znajomi znajomych lub chłopaki z „dwójek”.

– A powiedzcie, co myślicie o Tomku z III a?

– Juszczyku?

– Nie wiem, gadałam z nim na ostatniej przerwie, wydawał się miły. Krótkie włosy, niewysoki, nawet fajny uśmiech.

– Kochana, chyba nie mówisz o Bromskim? – zmartwiła się Marta.

– Nie wiem, zazwyczaj widzę go z trzema innymi kolegami.

– Nie mów… Jeden taki w okularach, który zazwyczaj nosi koszule na guziki? – dopytywała Sandra.

– Chyba tak.

– Drugi taki wysoki, z czarnymi włosami, co wygląda jak przygłup? – dodała Marta.

– Tak mi się wydaje.

– A trzeci to ten jełop, co do nas ostatnio zagadał?

– Tak, ten któremu tak miło odpowiedziałaś.

Wszystkie zaczęły chichotać.

– Nie zadawaj się z nimi, to ślepy zaułek – ostrzegła nową koleżankę Sandra.

– Ale on wydawał się taki miły, nie rozumiem.

– Uwierz nam, pojutrze będzie w czym wybierać, więc nie zwracaj uwagi na byle co – doradziła Marta.

– Te matoły się w ogóle tam wybierają? – dopytywała Agnieszka.

– Gadałam z Olkiem, ale on nic o tym nie wie – zapewniła Frątczakówna.

– Dziwne, Tomek mówił, że będzie.

– Pewnie cię bajerował, nie gadaj z tymi cieniasami – doradzała Kolędowiczówna. – Jak jutro spotkam swego księcia z bajki, to dobrze rozpocznę ten rok szkolny.

– Ostatnio rozstałam się z chłopakiem. Nie mógł pogodzić się z moją przeprowadzką i znalazł sobie inną.

– Wszyscy faceci to łajzy. To takie chodzące penisy z niepotrzebnym dodatkiem w postaci dupka za plecami.

– Aga, cóż za porównanie, nie znałam cię z tej strony.

– Martuś, miłość jest przereklamowana. Serce to też nie lizak na wystawie, który każdy może sobie wziąć i wyrzucić, jak mu się nie spodoba.

– No ale słuchajcie, nie uważacie, że nowa miłość najlepiej leczy złamane serce? – zapytała niespodziewanie Sandra.

Dziewczyny popatrzyły na siebie nawzajem. Monika lekko się uśmiechnęła, poprawiając włosy. Po dłuższej chwili milczenia głos znowu zabrała Agnieszka:

– Złamane serce i wszystko inne najlepiej leczy dobra minetka.

– Nie tak głośno! – wystraszyła się Sandra.

– Spoko, to żadna tajemnica.

Cegielska i Frątczak powstrzymywały śmiech, wiedząc że wszystkie mogą być teraz obserwowane.

– Jeszcze ktoś cię usłyszy, mów ciszej.

– Przecież nie będę szeptać, to są poważne sprawy.

– Chłopaki zawsze rwą się do pipki, każdą częścią ciała. Nie cierpię tej nachalności – dodała Marta.

– Wiadomo, porządna patelnia to podstawa. Ale żeby jeszcze potrafili to jakoś dobrze zrobić.