Przebudzenie powietrza - Elise Kova - ebook + książka

Przebudzenie powietrza ebook

Kova Elise

4,3

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Uczennica z biblioteki
Książę czarodziej
I nierozerwalna magiczna więź

Jeden podbój dzieli Cesarstwo Solaris od zjednoczenia kontynentu, a rzadki talent magiczny, tkwiący w uśpieniu w siedemnastoletniej uczennicy z biblioteki, Vhalli Yarl, może zmienić przebieg wojny.
Vhalla od dziecka wiedziała, że tajemnicza organizacja czarodziejów zwana Wieżą jest czymś, czego należy się bać, i była szczęśliwa w swoim cichym świecie ksiąg. Jednak kiedy nieświadomie uratowała życie jednego z najpotężniejszych czarodziejów – następcy tronu księcia Aldrika – jego świat zaczął ją przyciągać. Teraz musi podjąć decyzję dotyczącą przyszłości – zaakceptować moc, która się w niej przebudziła, i porzucić dotychczasowe życie lub wyzbyć się magii i wrócić do tego, kim była wcześniej. Jednak w cieniach kryją się potężne siły, a niezdecydowanie Vhalli może ją wiele kosztować.


„Upiór w operze spotyka Kopciuszka we wspaniale skonstruowanym świecie stworzonym przez debiutantkę Elise Kovę.”
Michelle Madow, autorka Elementals

„Urzekająca. Nie mogłam odłożyć Przebudzenia powietrza. Wielbiciele różnych gatunków będą zachwyceni barwnymi postaciami i żywą opowieścią, które sprawiły, że w czasie lektury zapomina się o upływie czasu.”
Avery Davis, TheFandom.net

„Szalone połączenie magii, miłości i poświęcenia… nie pójdziecie spać, dopóki nie dokończycie lektury.”
Bryce @novelstosong

„Sześć na pięć gwiazdek! Każdy aspekt tej opowieści był urzekający, skomplikowany i pełny… To czysta magia, a moje życie składa się teraz z oczekiwania na kolejny tom”.
Cassandra Carpio Curiel

„Zakochałam się w świecie stworzonym przez Elise Kovę i jej bohaterach. Przebudzenie powietrza łączy kreację świata, rozwój bohaterów i dobry romans, tworząc niesamowitą książkę.”
Iris Kwakernaat

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (617 ocen)
308
197
78
32
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Czibob

Z braku laku…

Niby wciągnęła, ale zawiodłam się totalnie na tej pozycji. Spodziewałam się całkiem czegoś innego. Początek zapowiadał się dobrze. Pomysł na różne żywioły w magii był ok. W połowie książki niestety zrobiło się z tego miałkie romansidło bez żadnej szczególnej akcji. Główna bohaterka jest bardzo nijaka, takie lelum polelum. Aldrik też mnie jakoś specjalnie nie ujął. Wydaje mi się, że autorka chciała go wykreować na taki pociągający, czarny charakter (taka moda ostatnio), ale jakoś nie specjalnie jej wyszło. Aldrik na zmianę był wyrazisty i cierpiący (niczym Edward ze zmierzchu) przez co jego postać traciła na uroku. W sumie do żadnego bohatera nic nie poczułam nic głębszego :P Dam szansę jeszcze drugiej części, ale nie spodziewam się już rewelacji.
30
Mirusaey

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam w jeden dzień, zdecydowanie książka warta polecenia. Pokazuje nam jak bardzo ludzie mylą się w ocenie i że warto słuchać własnego serca zamiast innych ludzi, którzy często kierują swój surowy osąd strachem przed nieznanym ;)
20
tyska1822

Nie oderwiesz się od lektury

Czytać, czytać i jeszcze raz czytać ‼️👍
10
karolinagaczol

Z braku laku…

Kolejne rozczarowanie z tiktoka. Bardzo infantylna, bez składu. Miałam wrażenie, że gdzieś to już czytałam, jednak wątki są tak pourywane i bezcelowe że sama nie mogłam skojarzyć do czego jest to podobne
00
ZUZANNA2108

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca. Dobrze wykreowani bohaterowie i masa emocji przy czytaniu.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Air Awakens. Book One of the Air Awakens Series

Copyright © 2015 by Elise Kova. All rights reserved.

Cover Artwork by Merilliza Chan

Copyright © for the Polish translation by Anna Studniarek, 2021

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2021

Opracowanie graficzne okładki na podstawie oryginału d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś /d2d.pl

Redakcja językowa, korekta i skład /d2d.pl

Opracowanie wersji elektroniczne /

Wydanie I

ISBN EPUB: 978-83-66173-87-3

ISBN MOBI: 978-83-66173-88-0

Wydawca: Wydawnictwo Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Tę książkę dedykuję następującym osobom:

Alicia Davis, Kiri, Kay, IridescentSoul, Elanor Crumwell, Romance­Obsessed, DarlingFaye, PowerMadGirl, yesiamhuman, queencarrot, Prodigee123, doc2or, Seriah Black Sheep, Your Loyal Bookworm, shinju asuka, puffgirl 1952, musicboxmetaphor, shari, bfl2ma, Valerie, XtremeAngell, Mirirowan, Rebecca, prathyu, Alyss20, TwiinzRJ, Vyra Finn, Ozymandeos, Lady Altrariel, Ulsindhe, gizem524, musical­fishieXD, devonamorgan, blueeyesbrightsmile, Estheranian, Michelle Fang, Rizzy, Tessa, Sekhra, JustAnotherGal, Ashley, Izzy, Blanket Baby, hopewriteinspire, rosewood, ­apleeater1313, Wonder­lander, A fan, Mizz Dustkeeper, lalalaugher101, LazyFakeName, carmensimagination, avery, avid reader, Mousey, Emmie, FreakinMarisa, Death’s Sweet Kiss, Kaf, Sephirium

…i wszystkim innym, którzy byli przy mnie i wspierali mnie od samego początku. Bez Was nie byłoby opowieści.

Rozdział 1

Odkąd Vhalla Yarl przeprowadziła się ze Wschodu siedem lat temu, musiała znosić letnie burze, które często zdarzały się w stolicy, ale nigdy nie polubiła błyskawic i gromów.

Tej nocy to nie rozbłysk światła wpadający między deseczkami okiennic przyspieszył bicie jej serca. To podniosły, niski dźwięk rogu odbijający się od każdego stanowiska w mieście z każdym powtórzeniem sprawiał, że jej świat zwalniał. Hałas przycichł, po czym rozległ się ponownie.

Vhalla poderwała się na równe nogi i podbiegła do wąskiego otworu strzelniczego, który służył jej jako okno. Otwarcie zasuwki okazało się złym pomysłem, gdyż wiatr natychmiast pochwycił okiennicę i z taką siłą uderzył nią o ścianę pałacu, że prawie wyrwał ją z zawiasów. Jednak dziewczyna szybko zapomniała o okiennicy, kiedy usłyszała dźwięk rogów płynący z niżej położonych pałacowych murów.

Ten dźwięk mógł oznaczać tylko jedno.

Jej ciemnobrązowe, nakrapiane złotem oczy skupiły się na Cesarskiej Bramie, która otworzyła się, żeby wpuścić do środka oddział żołnierzy. Vhalla wychyliła się najdalej, jak tylko mogła, i ignorując uderzające o jej policzki krople deszczu, próbowała przyjrzeć się żołnierzom wracającym do domu z frontu.

„Zwyciężyli? Czy wojna przeciwko Shaldanowi się skończyła?”

Serce Vhalli zabiło szybciej. W blasku błyskawic dostrzegła jedynie dwudziestu konnych.

Zwycięzcy wjeżdżali do miasta w pełni sił, z rozświetlonymi słonecznym blaskiem sztandarami powiewającymi na wietrze. Zwycięzcy czekali z paradą na lepszą pogodę. To byli posłańcy, dostawa, eskorta…

Vhalla poczuła pustkę w głowie.

Pałacowa służba wybiegła na powitanie oddziału i w migoczącym blasku ich pochodni dziewczyna mogła rozpoznać przybyłych. Płaszcz w cesarskiej bieli okrywający koński zad.

Powrócił książę.

Służący pomogli pochylonemu mężczyźnie zsunąć się z siodła, podtrzymywali bezwładne ciało. Nie rozumiała słów wykrzykiwanych wśród burzy, ale pobrzmiewały w nich złość i rozgorączkowanie. Vhalla stanęła na czubkach palców, zgięła się w pasie i pozwoliła, by deszcz zalewał jej plecy. Wystawiała głowę za okno, aż ranny mężczyzna został zabrany. Wtedy wróciła do komnaty, zamknęła okiennicę i zignorowała niewielką kałużę wokół stóp. Jeden z książąt został ranny, ale który?

Jej umysł wypełniły bezdenne błękitne oczy. Książę Baldair, drugi syn, wieczorem przed powrotem na wojnę zajrzał do biblioteki. Vhalla nigdy wcześniej nie poznała członka cesarskiej rodziny, ale wszystkie opowieści o Księciu Pożeraczu Serc okazały się prawdziwe.

Złapała za koszulkę nocną i zmusiła się, by oddychać głęboko. Książę nawet nie wiedział, kim była, przypomniała ­sobie. Z pewnością zapomniał już o uczennicy z biblioteki, którą złapał, kiedy ześlizgnęła się niezgrabnie z jednej z wielkich bibliotecznych drabin na kółkach.

Teraz wezwano kapłanów, obudzono służbę, by przyniosła koce i rozpaliła ogień, adepci uzdrawiania mieli pracować całą noc, a ona mogła jedynie czekać w milczeniu.

Odsunęła wilgotne kosmyki włosów z twarzy. Roan miała rację, myślenie o Księciu Pożeraczu Serc było czystą głupotą. Baldair nie zainteresowałby się dziewczyną taką jak ona, była zbyt zwyczajna.

Drzwi jej komnaty otworzyły się z trzaskiem. W wejściu stała niewysoka blondynka o falujących włosach. Vhalla zamrugała, spoglądając na nią – jakby przywołała ją swoimi myślami.

– Vhallo… biblioteka. Natychmiast – wydyszała Roan. Brzmia­ło to tak, jakby mówiła w innym języku i ciało Vhalli nie zareagowało na polecenie. – Vhallo, natychmiast!

Chwyciwszy ją za nadgarstek, Roan pociągnęła ją słabo oświetlonymi korytarzami, nie dała jej nawet szansy, by włożyła na siebie coś porządniejszego.

– Roan… Roan! Co się dzieje? – spytała, kiedy wyszły za róg.

– Nie wiem zbyt wiele. Mistrz Mohned wyjaśni.

– Chodzi o księcia? – wyrwało się Vhalli.

Jej przyjaciółka zatrzymała się i odwróciła.

– Wciąż myślisz o Księciu Pożeraczu Serc? Minęło… ile… dwa miesiące? – Roan przewróciła niebieskimi oczami, nieco ciemniejszymi od oczu księcia.

– Nie o to chodzi. Ja… – Poczuła, że się rumieni.

– I czemu jesteś cała mokra? – Roan zamrugała, po raz pierwszy zauważając stan przyjaciółki. Nim Vhalla zdążyła odpowiedzieć, znów przeciskały się wąskimi i krętymi korytarzami dla służby. – Nieważne, postaraj się tylko nie zamoczyć książek.

Cesarska Biblioteka znajdowała się wewnątrz pałacu, części górskiej stolicy Cesarstwa Solaris. Pozłacane regały z wiśniowego drewna, wysokie jak czterech mężczyzn stojących jeden na drugim, zawierały ogrom wiedzy z całego Cesarstwa. Sklepienie zdobiły witraże, które w słoneczny dzień rzucały na podłogę kolorowe plamy światła.

Teraz jednak bibliotekę spowijała ciemność. Uczniowie, mniej lub bardziej ubrani, zgromadzili się wokół głównego stanowiska pracy i płonącej na nim świecy.

Vhalla przesunęła wzrokiem po pełnej macierzyńskiego ciepła Lidii i przez chwilę spoglądała na Cadance, po czym zatrzymała się na Sareemie. Wpatrywała się w jego oliwkową skórę, ciemniejszą niż jej własna, odsłoniętą, gdyż nie miał na sobie koszuli. Był umięśniony i przez chwilę usiłowała sobie przypomnieć, kiedy jej przyjaciel z dzieciństwa stał się mężczyzną. Sareem napotkał jej spojrzenie i wydawał się wręcz zaskoczony. Szybko odwróciła wzrok.

– Potrzebujemy wszystkich ksiąg na temat magii i trucizn Cytadel Północnego Nieba Shaldanu. Przynieście je tutaj. Przeczytamy je i zrobimy notatki na temat tego, co może być użyteczne, zanim przekażemy je kapłanom – powiedział mistrz Mohned, podczas gdy strażnicy zaczęli zapalać kolejne świece w całej bibliotece. Po wiekowym mistrzu widać było wszystkie lata jego życia, a jego długa biała broda była rozczochrana jak cienkie korzenie niedużej rośliny. Kiedy zauważył, że wszyscy wpatrują się w niego z otwartymi ustami, dodał ostro: – To cesarski rozkaz! Ruszać się!

Vhalla z rozbiegu wskoczyła na drabinę na kółkach i wykorzystała impet, by przesunąć się wzdłuż biblioteki. Jej wzrok prześlizgiwał się po tytułach, a ręce wyjmowały tomy. Trzymając w ramionach trzy manuskrypty, pobiegła do głównego stanowiska pracy, położyła je na podłodze i powtórzyła cały proces.

Sterty rosły, a na czole Vhalli perlił się pot. Mistrz często beształ ją za czytanie w czasie pracy, ale siedem lat nieposłuszeństwa sprawiło, że w głowie miała długą listę ksiąg. Tytuły pojawiały się przed jej oczami szybciej, niż mogła do nich dobiec.

Kiedy trzecia sterta oprawionych pergaminów była wyższa od niej, dostrzegła, że inni uczniowie przestali szukać i zajęli miejsca na podłodze, by zacząć potwierdzać zawartość każdego z manuskryptów. Przycisnęła dłoń do boku, by rozmasować kolkę. Ich sterty były tak małe. Wiedziała choćby o pięciu tomach na temat eliksirów, które Sareem przegapił.

Jej umysł wypełniały myśli o księciu, gdy przynosiła kolejne księgi, ciągle miała jego twarz przed oczami. Jego obrażenia musiały być poważne, skoro kapłani potrzebowali informacji wykraczających poza zwykłą wiedzę. Vhalla zagryzła wargę, wpatrując się w wieże tomów przed biurkiem. Co mu dolegało?

– Vhallo.

Nie usłyszała zmęczonego głosu mistrza, szukając w głowie kolejnych tytułów. Jednego brakowało, tego była pewna. Pochodził z działu tajemnic?

– Vhallo.

Życie księcia mogło przeciec między ich palcami, jeśli przegapią choćby jedną linijkę tekstu. Otarła czoło dłonią. Po jej szyi spływał pot, a może woda.

– Vhallo!

– Co? – spytała ostro, wpatrując się w Mohneda. Natychmiast uświadomiła sobie swój brak szacunku.

Mistrz pozwolił, by uszło jej to na sucho.

– Wystarczy, mamy już dosyć. Pomóż nam w poszukiwaniach. Zapisz wszystko, co uznasz za przydatne.

Mistrz Mohned wskazał podłogę i Vhalla zajęła miejsce między Roan a Sareemem. Bibliotekarze ignorowali wszystkie zasady i wszelką przyzwoitość, sięgając do sterty piór, kałamarzy i pergaminów pośrodku ich kręgu.

Vhalla położyła pierwszą księgę na kolanach.

– Mistrzu? – Uniosła głowę i odwróciła wzrok od kart, które ściskała drżącymi palcami. Mędrzec spojrzał na nią przez okulary. – Kto jest chory?

– Książę.

To jedno słowo wystarczyło, by gardło Vhalli wyschło bardziej niż Zachodnie Pustkowie. Żałowała, że się nie pomyliła.

Przebywał w pałacu, gdzieś poza jej zasięgiem. Potrzebował pomocy, a ona była nikim. Niewiele się różniła od służących, którzy zamiatali korytarze i czyścili toalety za karę za niewielkie przewinienia. Ale może lata czytania wreszcie okażą się użyteczne i uda jej się coś zrobić.

Złapała kolejny arkusz pergaminu. Jej pióro pozostawiało ślady atramentu na jego gładkiej powierzchni. Tylko to mogła zrobić. Tylko w tym była dobra. Mogła czytać i być może przekazać wiedzę jakiemuś kapłanowi, a ten uratuje mężczyznę, którego właściwie nie znała.

Vhalla złamała pióro, odrzuciła je na bok z przekleństwem i sięgnęła po następne. Sareem posłał jej zaciekawione spojrzenie, ale ona przebywała w innym świecie. Im dłużej pisała, tym spokojniejsza się czuła. Pióro było niczym przedłużenie jej istoty i naginała atrament do swojej woli, jakby słowa rzuciły na nią czar.

Powoli rosła nowa sterta ksiąg. Za okładką każdej znajdowała się notatka, wymieniająca informacje, które Vhalla w niej znalazła i uznała za pomocne. Właściwie nie zauważała żołnierzy, którzy zaczęli wynosić całe naręcza tomów. Nie odwróciła się również, by pożegnać przyjaciół, którzy odchodzili zmęczeni w ciągu nocy.

Choć traciła siły, im więcej ksiąg opuszczało bibliotekę, tym większy przymus czytania czuła. Stopniowo wypełniało ją ciep­ło. Z początku powoli, z każdą godziną stawało się coraz silniejsze, aż zmieniło się w przeszywające gorąco.

Odgłos zamykania ostatniego woluminu wyrwał ją z transu. Vhalla zamrugała i spojrzała na puste, zaplamione atramentem dłonie. W blasku słońca wzniosła oczy do góry i wpatrzyła się ze zmęczeniem we wspaniały tęczowy witraż biegnący wzdłuż sklepienia. Nadszedł świt, a ona nawet nie pamiętała nocy. Poczuła, że na jej ramionach zacisnęły się dłonie.

Zamrugała i spojrzała na mężczyznę, który nagle pojawił się przed nią. Nie rozpoznawała tej twarzy. Nieznajomy pochodził z Południa, miał lodowate niebieskie oczy, bródkę i krótkie jasne włosy. Nie wyglądał groźnie, a ona była przekonana, że nie spotkała go nigdy wcześniej.

– Czy to ona? – spytał kogoś, choć cały czas wpatrywał się w nią.

– Tak, ministrze – odpowiedział inny nieznajomy głos.

– Dziękuję. Możesz odejść – polecił Południowiec.

Vhalla usłyszała jeszcze oddalające się kroki, którym towarzyszył brzęk pancerza.

– Kim jesteście?

Znów odzyskała panowanie nad językiem, fala gorączkowego ciepła znikła. Próbowała zrozumieć, kim był ten mężczyzna i dlaczego jej dotykał. Jej wzrok spoczął na gładkiej czarnej kurtce, która wyraźnie rzucała się w oczy w promieniach porannego słońca. Nikt w pałacu nie nosił czerni.

Zakręciło jej się w głowie. Prawie nikt nie nosił czerni.

– Zaraz, jesteście…

– Nie zadawaj pytań. – Na jej ustach zacisnęła się duża dłoń, wilgotna i zimna. – Nie bój się. Chcę ci pomóc. Ale musisz pójść ze mną.

Vhalla popatrzyła na mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Odetchnęła przez nos i pokręciła głową, protestując przeciwko uciszającej ją dłoni.

– Muszę porozmawiać z tobą w cztery oczy, ale mistrz ksiąg wkrótce powróci. Dlatego chodź ze mną. – Powoli odsunął dłoń od jej twarzy.

– Nie. – Prawie poleciała do tyłu. – Nie pójdę z wami! Nie powinniście tutaj być, ja tam nie pójdę.

Panika sprawiła, że w głowie miała mętlik, pogłębiony przez wysiłek tej nocy.

Mężczyzna złapał ją raz jeszcze, popatrzył na nią z irytacją i obejrzał się przez ramię.

Vhalla otworzyła usta, by wezwać pomoc, ale wtedy do jej twarzy przyciśnięto kawałek materiału, który pachniał ziołami. Tuż przed tym, jak mimo wszelkich wysiłków straciła przytomność, dostrzegła symbol wyhaftowany na kurtce mężczyzny, który pochylił się, by ją podnieść. Na jego lewej piersi wyszyto pęknięty na dwie części srebrny księżyc ze smokiem zwiniętym wokół jego środka. Nigdy wcześniej nie widziała tego złowrogiego symbolu, ale wiedziała, co oznacza – czarodzieja.

Rozdział 2

Vhalla miała wrażenie, jakby ktoś uderzył ją toporem w tył głowy i pozwolił, by jej mózg wyciekł na nieznajomą poduszkę. Jęknęła i uniosła powieki. Czuła, że twarz ją pali, i to nie z powodu promieni słońca, które wpadały przez – jej zdaniem – ogromne okno.

Szybko przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Kiedy usiadła i przycisnęła dłonie do skroni, przeszedł ją dreszcz. Powrót księcia, odnalezienie wszystkich ksiąg, jakie tylko przyszły jej na myśl, utrata przytomności w czasie czytania, i ten mężczyzna w dziwnej czarnej kurtce – wszystko to wróciło do niej z oszałamiającą szybkością.

Vhalla ostrożnie rozejrzała się po komnacie, jakby w cieniach mogły kryć się widma. Ściany były typowe dla pałacu, z dopasowanych bloków kamienia połączonych zaprawą. W przeciwieństwie do jej prostej komnaty, tu pod sufitem biegł dekoracyjny wzór. Rzeźbione smoki tańczące wokół księżyców.

W końcu jej spojrzenie spoczęło na niewielkim szklanym słoju wiszącym na wbitym w ścianę haku. W jego wnętrzu migotał język ognia. W środku nie było żadnej oliwy ani wosku, żadnego źródła płomienia. Po prostu unosił się wewnątrz pojemnika.

Podniosła się niezgrabnie i podbiegła do drzwi. Zacisnęła dłonie na metalowej klamce i gwałtownie szarpnęła. Rozległ się zgrzyt metalu o metal, gdy zamek się zablokował, a drzwi ani drgnęły. Dźwięk był głośniejszy niż przerażony okrzyk, który utknął w gardle Vhalli. Przed jej oczami pojawiło się wspomnienie mężczyzny w czerni – odsunęła je mrugnięciem.

Cofnęła się o krok i gorączkowo rozejrzała po komnacie. Łóżko, nieduży stolik i nocnik. Podbiegła do okna, otworzyła je i spojrzała w dół. Znajdowała się oszałamiająco wysoko nad ziemią.

Odgłos otwieranego zamka sprawił, że Vhalla znów wróciła myślami do komnaty i przycisnęła się plecami do ściany. Porwał ją czarodziej, wolała nie myśleć, dokąd. Drzwi rozwarły się i spojrzały na nią nieco już znajome lodowate oczy.

– Dobrze, że się obudziłaś. – Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie. – Jak się czujesz?

– Kim jesteście?

Vhalla przycisnęła się do ściany, tak mocno, że między jej plecy a kamień nie dałoby się wsunąć nawet arkusza pergaminu. Uważnie wpatrywała się w mężczyznę. Miał na sobie inny strój – długą szatę narzuconą na tunikę i spodnie. Naszycie na jego lewej piersi jedynie zwiększyło jej przerażenie – kawałek czarnej tkaniny z pękniętym księżycem.

– Nie bój się. – Uniósł ręce w uspokajającym geście. – Nikt nie zrobi ci krzywdy.

– Kim jesteście? – powtórzyła Vhalla.

Jego długa do ziemi szata i szerokie rękawy świadczyły o tym, że pozycja mężczyzny była wyższa niż jej własna – co zresztą dotyczyło niemal wszystkich w pałacu. Dziewczyna starała się mówić spokojnie i z szacunkiem. Nie udało jej się.

– Nie wolałabyś usiąść? – Wciąż ignorował jej pytanie.

– Chciałabym wiedzieć, kim jesteście – powtórzyła powoli Vhalla, wpatrując się w jego lewą pierś. Tak mocno wbijała palce w kamień, że złamała paznokieć. – Dlaczego mnie zabraliście?

– Nazywam się Victor Anzbel. – Mężczyzna westchnął cicho. – Jestem ministrem czarów, a ty znajdujesz się w Wieży Czarodziejów. Zabrałem cię, bo musiałem z tobą porozmawiać, a biblioteka nie była dobrym miejscem. Wybacz mi, ale już nadszedł świt i nie mieliśmy czasu na uprzejme zapoznanie się ze sobą.

– O cz-czym mielibyście ze mną rozmawiać? – wykrztusiła Vhalla.

Oparła się o ścianę z zupełnie innego powodu. Znajdowała się w Wieży Czarodziejów i rozmawiała z ministrem czarów. Musiała śnić.

– Proszę, podejdź. – Wskazał na drzwi. – Nie chcę rozmawiać przez całą komnatę.

Nie czekał na jej reakcję i wyszedł, zostawiając otwarte drzwi. Vhalla słyszała jego kroki na kamiennej posadzce gdzieś za nimi. Nie chciała odchodzić od ściany. Ściana dawała poczucie bezpieczeństwa i stabilności.

Czarodzieje byli dziwni i niebezpieczni, trzymali się w swoim gronie i zostawiali zwykłych ludzi w spokoju. Dlatego mieli własną wieżę, by inni nie musieli na nich patrzeć i o nich myśleć. Wszyscy na Południu zawsze jej to powtarzali. To było ostatnie miejsce, w którym powinna się znaleźć.

– Wolisz czarną herbatę czy ziołową? – spytał minister z drugiego pomieszczenia, jego głos brzmiał swobodnie.

Vhalla przełknęła ślinę. Może gdyby została tu dość długo, mogłaby stać się częścią ściany i zniknąć ze świata.

– Mam też śmietankę i cukier.

Rozważyła możliwości, ignorując dziwny fakt, że mężczyzna miał śmietankę i cukier, i był gotów zaproponować je komuś takiemu jak ona. Istniały dwie drogi wyjścia – okno albo drzwi. To pierwsze oznaczało upadek z wysoka i pewną śmierć. Te drugie oznaczały stawienie czoła czarodziejowi, który ją porwał. Żadna z możliwości jej nie zachwycała.

Przesunęła się ostrożnie w stronę otwartych drzwi, chowając dłonie w szlafroku, który wciąż miała na sobie. Oddałaby wszystko za parę spodni i nie obchodziło jej, że to niezgodne z południową modą.

Minister był zajęty na drugim końcu sąsiedniego pomieszczenia. Na kolejnym nienaturalnym płomieniu spoczywał czajnik, a mężczyzna wyciągał słoje suszonych ziół i kubki. Było to pomieszczenie robocze, ze stołem, kilkoma łóżkami i bandażami. Vhalla rozpoznała parę kapłańskich maści, a później jej wzrok padł na rząd noży. Miała się stać częścią jakiegoś eksperymentu?

– A, jesteś. Usiądź, proszę.

Odwrócił głowę w jej stronę i wskazał na stół. Z jego oczu bił młodzieńczy blask, do którego Vhalla nie była przyzwyczajona. Zawsze uważała pałacowych urzędników za starców, jak mistrz Mohned, ale ten mężczyzna mógł być starszy od niej co najwyżej o dziesięć lat.

Sunęła wzdłuż ściany, starając się na nic nie wpaść. Prawie wyskoczyła ze skóry, kiedy jej stopa dotknęła czegoś miękkiego. Okazało się, że to tylko dywan. Vhalla aż zamrugała na jego widok. Był o wiele ładniejszy niż te, które zdobiły bibliotekę. Poruszyła palcami stóp wśród miękkich włókien.

– To jak, czarna czy ziołowa? – powtórzył mężczyzna, jakby w ich sytuacji nie było nic niezwykłego. Jego dłoń zawisła nad czajnikiem, nad jednym z kubków już unosiła się para.

– Ani taka, ani taka. – Vhalla nie zapomniała o tkaninie, którą wykorzystał, by pozbawić ją przytomności.

– Jeśli jesteś głodna, to może coś byś zjadła? – Taktownie przyjął jej odmowę, ale zostawił na blacie pusty kubek.

– Nie.

Przyglądała mu się uważnie, gdy usiadł na krześle naprzeciwko niej. Minister objął palcami swój kubek i uśmiechał się irytująco swobodnie.

– Jeśli zmienisz zdanie, wystarczy, że mi powiesz.

Vhalla miała zbyt ściśnięte gardło, by zrobić coś poza skinieniem głową. Miło byłoby się napić herbaty, ale prędzej Bogini Matka przestanie wstawać o świcie w całej swojej chwale, nim ona przyjmie cokolwiek od tego mężczyzny.

– Jak się nazywasz?

Zagryzła dolną wargę, rozdarta między szacunkiem dla tego siedzącego przed nią urzędnika a obawą, która sprawiała, że jej złączone dłonie prawie drżały. Uznała, że bez problemu mógł­by poznać jej imię. Choć zmuszenie się, by je wydusić, było trudniejsze niż przyznanie się do najmroczniejszej tajemnicy.

– Vhalla. – Może jeśli spełni jego życzenia, on pozwoli jej odejść. – Vhalla Yarl.

– Vhallo, miło mi cię poznać. – Uśmiechnął się nad herbatą.

Próbowała zachować obojętną minę, z czym jednak nigdy nie radziła sobie dobrze.

– Wiem, że masz wiele pytań, więc spróbuję wyjaśnić wszystko najprościej, jak się da. Po pierwsze, pozwól, że udzielę ci pochwały za twe wysiłki na rzecz naszego księcia.

Vhalla bez słowa pokiwała głową. Biblioteka wydawała się innym światem. Jedynym świadectwem jej realności było jej ubranie i gorączka wciąż przepełniająca jej ciało.

– Ostatniego wieczora zostałem wezwany przez kapłanów, by zbadać magiczne Kanały księcia. Potrzebowali mojej wiedzy jako Przenoszącego Wodę.

– Książę Baldair nie ma magii – przerwała Vhalla. Nie rozumiała dziwnego zmrużenia jego oczu.

Minister pogłaskał się po bródce i odchylił do tyłu.

– Książę Baldair nadal przebywa na froncie – powiedział w końcu.

Vhalla otworzyła usta, nic nie mogła na to poradzić. Jeśli księcia Baldaira nie było w pałacu, znaczyło to, że księciem, którego uratowała, był…

– Chodziło o księcia Aldrika?

W jej głowie odbijały się echem wszystkie plotki służby i złośliwe komentarze na temat wyniosłego dziedzica tronu. To dla tego mężczyzny męczyła się przez całą noc?

– Owszem. – Czarodziej zaśmiał się lekko, rozbawiony jej dezorientacją i wstrząsem. Vhalla szybko zamknęła usta. – Kiedy go badałem, dostrzegłem coś szczególnego w niektórych notatkach wsuniętych pod okładki ksiąg. Gdy stan księcia się ustabilizował, miałem czas sprawdzić je dokładniej. Zostały zapisane magiczną ręką. – Victor pochylił się do przodu. – Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałem się, że nie napisał ich żaden z uczniów z Wieży, prowadzących podobne badania dla naszego księcia, ale pochodziły z biblioteki.

– To niemożliwe. – Vhalla pokręciła głową.

– Kiedy czarodziej coś robi, może pozostawić za sobą śladowe ilości magii – objaśnił minister. – Zwłaszcza kiedy ten czarodziej jeszcze nie został właściwie przebudzony, a jego moc Objawia się w niespodziewany sposób.

– Nie rozumiem.

Pragnęła wrócić do domu. Czekała, aż ten mężczyzna powie, co chce, a później pozwoli jej wrócić do biblioteki. Już zaczęła się praca, a ona była spóźniona.

– Vhallo, jesteś czarodziejką – powiedział w końcu minister bez żadnych ogródek.

– Co takiego?

Świat zatrzymał się nagle, a cisza ciążyła na jej ramionach.

Przed jej oczami pojawiło się wspomnienie – dziewczynka stojąca przed gospodarstwem i błagająca ojca, by został. Ale on musiał odejść – Cesarstwo wzywało żołnierzy do walki z magiczną skazą, która sączyła się na świat z Kryształowych Jaskiń. Vhalla pamiętała, jak jej ojciec odchodził.

– Co takiego? – Jej głos brzmiał silniej, mocniej. Poderwała się na równe nogi. – Nie, pomyliliście się, wzięliście złe księgi. Moje notatki musiały się pomieszać z zapiskami kogoś innego. Nie jestem czarodziejką. Mój ojciec był rolnikiem, rodzice mojej matki pracowali na poczcie w Hastan. Żadne z nas nie jest…

– Magia nie płynie we krwi – przerwał jej minister. – Dwoje czarodziejów może zrodzić Pospolitego – wyjaśnił, omawiając ludzi posiadających moc i jej pozbawionych. – Dwoje Pospolitych może zrodzić czarodzieja. Magia sama nas sobie wybiera.

– Przykro mi. – Vhalla roześmiała się, jakby świat był jednym wielkim żartem, a ona jego puentą. – Nie jestem czarodziejką.

Ruszyła w stronę drzwi, choć nie wiedziała, dokąd prowadzą. Nie myślała logicznie. Chciała się jedynie wydostać.

– Nie możesz przed tym uciec. – Mężczyzna również wstał. – Vhallo, twoje moce zaczęły się Objawiać. Takie objawienia pojawiają się zwykle w młodszym wieku, ale to się dzieje. – Zamrugał kilka razy. – Nawet teraz widzę otaczające cię ślady magii.

Zatrzymała się w połowie drogi między ministrem a drzwiami i załamała ręce. Jego słowa nie znaczyły jeszcze, że coś tam było. „Może kłamać”, Vhalla upierała się w duchu. Czy mogła ufać słowom człowieka, który ją porwał?

– Twoja magia będzie wzrastać. Nic jej nie powstrzyma i w końcu przebudzisz się do pełni mocy. Stanie się to albo w rękach innego czarodzieja, który będzie cię prowadził, albo twoje moce po prostu się wyzwolą.

W głosie mężczyzny nie było śladu wesołości. Ale brak rozbawienia nie sprawiał, że było łatwiej w to uwierzyć.

– Co mogłoby się stać?

Nerwowa energia w jej wnętrzu szukała ujścia. Całe jej ciało drżało, gdy czekała na odpowiedź.

– Nie wiem. – Victor sięgnął po kubek z płynem o karmelowej barwie i z namysłem pociągnął łyk. – Jeśli jesteś Niosącą Ogień, może jednym spojrzeniem zapalisz świecę. Albo podpalisz całą Cesarską Bibliotekę.

Vhalla niemal straciła równowagę i upadła, słowa te zaparły jej dech w piersiach. Potrząsnęła głową, jakby mogła odrzucić od siebie rzeczywistość.

– Chcę wracać do domu – wyszeptała w końcu.

– Przykro mi, Vhallo, ale powinnaś zostać..

– Chcę wracać do domu! – przerwała mu krzykiem. Płonącym wzrokiem spoglądała na mężczyznę, któremu powinna okazywać szacunek i podporządkowanie.

Pozwolił jej złapać oddech, zanim się odezwał.

– Dobrze – powiedział cichym, pełnym namysłu głosem.

– Naprawdę? – Palce Vhalli się rozluźniły, jej paznokcie pozostawiły ślady na dłoniach.

– Widzę, że przymus nie pomoże ci w podjęciu tej decyzji. – Uniósł obie ręce, poddając się. – Zwykle, kiedy przyprowadzam rodzących się czarodziejów do Wieży, oni zmieniają zdanie. Miałem nadzieję, że zdołam pokazać ci…

– Nie chcę tego oglądać! – Vhalla prawie krzyknęła i natychmiast uniosła dłoń do ust, jakby chciała złapać te ostre i niegrzeczne słowa.

– Może kiedy indziej. – Minister się uśmiechnął.

Kiedy wyprowadził ją przez drzwi, wbijała wzrok w swoje stopy. Korytarz był biegnącą w dół spiralą z drzwiami rozmieszczonymi w przypadkowych odstępach po obu stronach. Nie było okien i zakładała, że źródłem światła były takie same nienaturalne płomienie, jakie widziała w poprzednich komnatach.

Nie chciała na to patrzeć. Nie chciała niczego zabrać z tego miejsca, nawet wspomnień. Nie chciała mieć nic wspólnego z tymi dziwnymi ludźmi z Wieży, którzy w tej chwili omijali ją i ministra szerokim łukiem. Zagryzła wargę i stłumiła łkanie. Była zmęczona i nie miała siły na kłamstwa czarodzieja. Mylił się, a kiedy ona powróci do prawdziwego świata, już nigdy nie będzie musiała myśleć o tym miejscu. Splotła dłonie i bawiła się palcami.

Jednak mimo umysłowego i uczuciowego wycofania, widziała. Widziała niekończące się dywany o oszałamiających wzorach, którymi wyłożono korytarz. Gdzie kończył się jeden, tam zaczynał się drugi, jej stopy ani razu nie dotknęły kamienia. Widziała fragmenty ozdób na ścianach, rzeźby zdobione żelazem i srebrem, tworzące kształty, na które uparcie nie pozwalała sobie spojrzeć. Widziała stopy tych, którzy ją mijali, i błyszczące buty. Dlaczego czarodzieje mieli takie ładne rzeczy, choć podeszwy jej pantofli prawie całkiem się przetarły? Choć jej okna były otworami strzelniczymi, a jej korytarze były pozbawione ozdób, zniszczone i zwyczajne?

Minister bez słowa zaprowadził ją do bocznego korytarza. Kamienie zaczynały nabierać odcieni i kształtów, które lepiej znała, a światła przygasły. Kiedy się zatrzymali, Vhalla w końcu podniosła wzrok. Przed nimi znajdowała się ślepa ściana.

– Ministrze? – Znów przepełniła ją panika.

– Wieża żyje i umiera przy księżycu, przy Ojcu, który powstrzymuje krainy chaosu i strzeże niebiańskiej bramy w niebiosach – poinformował ją tajemniczo. – Kiedy się uspokoisz, wiem, że znów nas odnajdziesz. Większość Objawiających się czarodziejów to robi, kiedy zaczną myśleć logicznie.

– Czy weźmiecie mnie znów siłą, jeśli tego nie zrobię? – Vhalla cofnęła się o pół kroku. Szczerze wątpiła, by z własnej woli znów odszukała tego mężczyznę i jego Wieżę.

– Przyjmij moje przeprosiny. – W oczach ministra błyszczało coś, co była skłonna uznać za szczerość. – Nie widziałem innego sposobu, by porozmawiać z tobą w cztery oczy. Pomyślałem, że jeśli znajdziesz się w Wieży, będziesz gotowa zobaczyć, co w niej na ciebie czeka.

– Posłuchałabym…

Vhalla z irytacją odwróciła głowę. Nie była pewna, co frustruje ją bardziej – jego działania czy fakt, że miał rację i nie była gotowa spotykać się z czarodziejami.

– Dobrze. Jestem pewien, że wkrótce znów cię zobaczę – powiedział swobodnie. Wydawało się, że niewiele potrafi wytrącić Victora Anzbela z równowagi.

Zastanawiała się, jak wiele razy tańczył ten sam taniec z innymi.

Mężczyzna wyciągnął rękę i wskazał na ślepą ścianę. Vhalla zamrugała, ale on nie powiedział nic więcej. Z wahaniem zrobiła krok do przodu. Wyciągnęła dłoń, spodziewając się, że popchnie ukryte drzwi. Jednak jej palce zniknęły w kamieniu.

Westchnęła i odwróciła się do ministra, oczekując wyjaśnień, ale jego już nie było. Z trudem stłumiła drżenie i rzuciła się na magiczną ścianę.

Wyłoniwszy się po drugiej stronie, natychmiast rozpoznała, gdzie się znalazła. Kamień za jej plecami wyglądał dokładnie tak samo, jak każdego dnia, kiedy go mijała. Zmrużywszy oczy, dostrzegła jednak coś, czego nie zauważyła nigdy wcześniej – koło, przecięte na dwie odsunięte od siebie części – pęknięty księżyc Wieży. Jak mogła go nie zauważyć przez te wszystkie lata?

Ostrożnie sięgnęła ręką do tyłu i jej dłoń zniknęła w fałszywej ścianie. W jej wnętrzu pojawiła się iskierka ciekawości. Jaka magia mogła tego dokonać?

Vhalla szybko wyrzuciła tę myśl z głowy. Była zbyt ciekaws­ka, mistrz zawsze ją za to beształ. Magia była niebezpieczna. Powtórzyła przyciszone słowa, które stale słyszała od Południowców: „Magia była niebezpieczna i dziwna”.

Pokręciła głową i ruszyła w stronę biblioteki tak szybko, jak tylko mogła.

Rozdział 3

O wiele łatwiej było udawać normalność, kiedy znów włożyła bury strój uczennicy i znosiła besztanie przez mistrza za prawie cztery godziny spóźnienia. Mówił spokojnie, a jej jedyną karą była reprymenda w obecności Roan, która siedziała przy biurku i przepisywała. Dziewczyna patrzyła z zainteresowaniem na Vhallę, a błysk w jej oczach świadczył, że nie uwierzyła w jej tłumaczenie, że zaspała. Mistrz jednak tego nie kwestionował, ze względu na wydarzenia poprzedniej nocy.

Mistrz wyznaczył jej najbardziej nudne zadanie w całej bibliotece – układanie w kolejności alfabetycznej. Większość bibliotekarzy go nie znosiła, ale Vhalla odkryła, że przesuwanie palcami po grzbietach ksiąg działa na nią uspokajająco. To był jej świat, bezpieczny i stały.

– Vhallo – szepnął ktoś z końca alejki, gdzie zbiegały się półki.

Sareem rozejrzał się na wszystkie strony. Wezwał ją gestem, a ona bez chwili wahania zbiegła po drabinie i ruszyła za nim między regałami w stronę zewnętrznej ściany.

– O co chodzi, Sareemie? – spytała cicho, gdy dotarli do jej ławeczki w wykuszu.

– Dobrze się czujesz? – Zaprosił ją, by usiadła obok niego.

– Nic mi nie jest.

Siadając, nie patrzyła mu w oczy. Jak mogła podsumować nietypowe wydarzenia tego dnia?

– Kłamiesz – złajał ją Sareem. – Nie umiesz kłamać, Vhallo.

– To była długa noc. Jestem zmęczona – wymamrotała. Tyle było prawdą.

– Zwykle się nie spóźniasz. Martwiłem się.

– Przykro mi, że cię zmartwiłam.

Znała go od prawie pięciu lat. Zaczął naukę zaledwie dwa lata po niej i szybko zostali przyjaciółmi. Z całą pewnością mog­ła mu zaufać.

– Sareemie, znasz jakichś czarodziejów?

– Co? – Odsunął się, jakby mu zagroziła. – Dlaczego miałbym mieć kontakty z czarodziejami?

– Wiem, że twój ojciec pochodzi z Norinu. Słyszałam, że na Zachodzie magia jest bardziej akceptowana. Pomyślałam, że może… – To, co zaczęło się jako pospieszne tłumaczenie, szybko straciło impet.

– Nie. – Pokręcił głową. – Nie znam żadnych czarodziejów i nie planuję ich poznawać.

– Jasne – mruknęła bez entuzjazmu. Zrobiło jej się zimno.

– O jakiej księdze teraz myślisz? – Sareem postukał kłykciami w jej brodę, zmuszając ją, by podniosła oczy. Vhalla próbowała wymyślić jakieś usprawiedliwienie, ale on nie zamierzał na to pozwolić. – Znam cię, panno Yarl. – Uśmiechnął się z satysfakcją. – Czytaj, ile tylko chcesz. Nie mogę mieć do ciebie o to pretensji, zwłaszcza po tym, gdy najpewniej uratowało to księcia. Ale nie szukaj czarodziejów, dobrze?

Nie mogła znieść jego pełnego troski spojrzenia.

– Oni są niebezpieczni. Popatrz tylko na następcę tronu. Płomienie skaziły jego charakter, tak mówią. – Położył dłoń na jej głowie i trzymał ją tam przez dłuższą chwilę. – Vhallo, jesteś ciepła.

– Co takiego? – Zamrugała i przepełnił ją niepokój, że jakimś sposobem wyczuł magię w jej wnętrzu.

– Masz gorączkę. – Dłoń Sareema przeniosła się na jej czoło. – Nie powinno cię tu być. Chodźmy powiedzieć mistrzowi.

– Nic mi nie jest. – Pokręciła głową.

– Nie, jeśli będziesz się wysilać, poczujesz się jeszcze gorzej. Wkrótce nadejdzie jesienna gorączka, powinnaś oszczędzać siły.

Pomagał jej się podnieść, kiedy kątem oka zobaczyła ruch.

Przeniosła spojrzenie w tamtą stronę. Przy drugim końcu regałów, w cieniu między promieniami słońca podświetlającymi kurz, ktoś stał. Serce zabiło jej szybciej. Ramiona tej postaci okrywała czarna kurtka, sięgająca do pasa, a jej rękawy kończyły się tuż za łokciem. Vhalli nie udało się powstrzymać przestraszonego pisku.

– Vhallo, o co chodzi? – spytał Sareem, przyciągając jej uwagę, a nim odwrócił się, by podążyć za jej przerażonym spojrzeniem, tamten ktoś już znikł.

– N-nic takiego. – Z trudem zapanowała nad głosem.

Sareem pomógł jej wrócić do głównego stanowiska, gdzie z kolei został zbesztany za to, że nie pracuje. Przyjaciel uśmiechnął się lekko i zniknął między rzędami regałów. Mistrz położył pomarszczoną dłoń na czole Vhalli i potwierdził słowa Sareema. Z ojcowską troską odesłał ją do komnat, żeby odpoczęła.

Kiedy opuściła bibliotekę i została sama, szybko odnalazła rzeźbę odsuniętą od ściany na tyle, że można było za nią wejść bokiem – i zniknęła. Znała każde pęknięcie w tych murach, każdy nierówny kamień pod stopami i każdy korytarz dla służby. Chodziła tą drogą od prawie siedmiu lat, od kiedy jej ojciec zrezygnował z szansy, by po zakończeniu Wojny Kryształowych Jaskiń awansować ze zwykłego piechura na pałacowego strażnika – a zrobił to, by dać córce szansę na lepszą przyszłość niż gospodarstwo w Cyven na Wschodzie.

Zatrzymała się z dłonią na klamce, jej uwagę przyciągnęły kroki na drugim końcu korytarza. Przez skrzyżowanie przechodziła grupka służących i uczniów. Vhalla zmrużyła oczy i sięgnęła wzrokiem jeszcze dalej. Napotkała spojrzenie pary oczu. Pospiesznie zniknęła w swojej komnacie i rzuciła się na łóżko. Nie zasnęłaby tak szybko, gdyby nie wyczerpanie, które przenikało ją do szpiku kości.

Jej sen był niespokojny i wypełniony obrazowymi wizjami.

Śniła, że czuła na skórze nocny chłód, gdy stała przed drzwiami do biblioteki od strony pałacu. Po obu stronach wejścia płonęły pochodnie, które sprawiały, że na rzeźbionych powierzchniach tańczyły nienaturalne cienie. Przez wąski otwór między skrzydłami wyczuwała chłodne, lekko zatęchłe powietrze biblioteki, jak oddech śpiącej bestii.

Drzwi jej nie powstrzymały – niczym fałszywa ściana w Wieży pozwoliły jej bez trudu przejść na drugą stronę. Vhalla odkryła, że znajduje się w rozświetlonej księżycowym blaskiem bibliotece. Odwróciła się i ruszyła ku swojej ławeczce w wykuszu. Jej serce biło szybciej niż skrzydła kolibra. Tam, musiała się tam znaleźć.

Świat zaczął się rozmywać, regały niknęły we mgle. Wszystko rozpadało się wokół niej, gdy biegła do celu. Na jej ulubionym miejscu siedział zgarbiony mężczyzna. Był rozmyty i skryty w cieniu, nie widziała jego rysów, a kiedy w końcu się odwrócił, jego ruch świadczył o bólu. Zaskoczenie sprawiło, że napiął ramiona, a Vhalla widziała jedynie ciemne oczy na niewyraźnej twarzy, które próbowały skupić się na niej z takim samym wysiłkiem, z jakim ona próbowała skupić się na nim.

– Kim jesteś? – Słowa mężczyzny były równie głębokie i mroczne, co północ. Odbijały się echem we wnętrzu Vhalli, a wtedy rozmyty świat popękał wokół niej.

Zaczekaj, krzyknęła Vhalla. Zaczekaj! Jedynie powietrze opuszczało jej wargi. Wszystko, co ją otaczało, rozmywało się i zaczynało rozpadać wokół jej stóp. Spadała w ciemność.

Obudziła się gwałtownie, jej pościel leżała na podłodze – szarpiąc się, zrzuciła ją z łóżka. Przycisnęła dłoń do czoła. Jej skóra nie była rozgorączkowana, ale lepka od nocnego potu.

„To był sen”, upierała się w myślach, przygotowując do kolejnego dnia. Ale nic nie ukoiło niepokoju, który ściskał jej żołądek, nawet znajome drapanie szorstkiej wełnianej tkaniny. Od lat nosiła te same ubrania, jednak nagle obciągała nerwowo rękawy szaty.

Następnej nocy miała podobny sen i kolejnej także, a każdy był coraz bardziej wyrazisty. Ignorowała dreszcze, które po sobie pozostawiały. Winę zrzucała na odziane w czerń postacie, które wydawały się śledzić każdy jej ruch – tuż poza zasięgiem jej wzroku. Nie było dnia, by nie widziała czarodzieja w czerni, ale jedynie kątem oka.

Widywała ich za regałem, na przecięciu korytarzy, czasami przechodzili przez drzwi, które okazywały się zamknięte, kiedy nacisnęła na klamkę. Nikt inny ich nie widział. Ani Roan, która segregowała z nią książki. Ani Sareem, kiedy odprowadzał ją do komnaty po kolacji, która leżała jej zbyt ciężko na żołądku.

Wrażenie, że ktoś na nią patrzy, stało się równie znajome co oddychanie. Czego od niej chcieli – nie mówili. Na co czekali – nie zdradzali.

Vhalla zignorowała przeczucie, że już się domyśliła, czego szukają.

Pewnego dnia pracowała samotnie w bibliotece, kiedy poczuła, że włoski na karku stają jej dęba.

Na końcu rzędu regałów stała kobieta. Miała na sobie szaty uczniów z Wieży w wersji, którą Vhalla widziała wcześniej zaledwie raz albo dwa razy. Czarna kurtka wciąż sięgała jej do pasa, ale rękawy kończyły się na wysokości barków. Vhalla nie domyślała się, jakie znaczenie mają odmienne style szat. Wszyscy uczniowie z biblioteki ubierali się tak samo.

Kobieta się nie poruszyła, sprawiała wrażenie, jakby nie oddychała. Miała ciemnobrązowe, prawie czarne oczy i ciemną skórę typową dla Zachodu. Jej proste czarne włosy były dłuższe z przodu, a z tyłu odsłaniały szyję, do tego nosiła grzywkę przyciętą równo z linią czoła.

Vhalla po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się uważniej jednemu z obserwatorów. Nie wiedziała, czego się właściwie spodziewała, ale ta kobieta wyglądała zupełnie tak samo, jak inni mieszkańcy Zachodu. Czyż nie powtarzano jej zawsze, że czarodzieje różnią się od zwykłych ludzi?

– Czego chcesz? – szepnęła Vhalla. Oczy jej łzawiły, ale nie odważyła się zamrugać z obawy, że kobieta zniknie.

– Czytałaś którąś z nich?

Nieznajoma mówiła z silnym akcentem, przeciągała „a” i „i” jak inni mieszkańcy Zachodu. Vhalla słyszała ślady tej wymowy u Sareema, choć chłopak urodził się i wychował na Południu.

– Z nich? – powtórzyła Vhalla.

– Z tych ksiąg? – wyjaśniła kobieta. – Czy kiedykolwiek czytałaś którąś z nich?

– Oczywiście, że tak.

Vhalla poczuła się urażona. Ludzie rzadko kwestionowali jej znajomość biblioteki, szczególnie kiedy chodziło o jej lektury.

– I wciąż się nas boisz? – Kobieta lekko zmrużyła oczy i przechyliła głowę.

Vhalla podświadomie cofnęła się o krok.

– J-ja się nie boję…

Urwała, kiedy nieznajoma podeszła bliżej. Co ona mogła jej zrobić? Vhalla obejrzała się przez ramię, by upewnić się, że w pobliżu nie ma Sareema ani Roan. Podskoczyła, kiedy znów przeniosła wzrok przed siebie – czarodziejka stała tuż przed nią.

– Ta tutaj. – Kobieta zdjęła z półki manuskrypt i podała Vhalli. – Przeczytaj ją.

– Dlaczego?

Z wahaniem przyjęła księgę. Rzuciła okiem na tytuł: Wprowadzenie do czarodziejstwa.

– Ponieważ jesteś zbyt bystra, żeby tak bardzo bać się tego, kim jesteś – odparła po prostu ciemnowłosa i odwróciła się, żeby odejść.

Vhalla zamrugała, ta dziwna wymiana zdań sprawiła, że zakręciło jej się w głowie.

– Zaczekaj – zawołała trochę zbyt głośno. – Jak się nazywasz?

Kobieta zatrzymała się. Vhalla ściskała księgę pobielałymi palcami i wstrzymywała oddech. Ciemne oczy oceniały ją z wyraźnym namysłem.

– Larel.

I zniknęła między regałami. Vhalla nawet nie próbowała jej gonić.

Nim w bibliotece rozległy się dzwonki oznaczające zamknięcie, Vhalla czuła ból karku wynikający ze zbyt długiego kulenia się nad lekturą. Przyniosła sobie jeszcze inne manuskrypty na temat magii, by ułatwić zrozumienie bardziej skomplikowanych aspektów. Jeden dotyczył magicznych Powinowactw, a inny historii czarodziejów.

Zza jasnoniebieskiej szarfy, którą przewiązane były jej szaty, wyjęła podniszczoną zakładkę i wsunęła ją ostrożnie między kartki. Odłożyła manuskrypt na miejsce, a dodatkowe tomy po obu jego stronach, niezgodnie z ustalonym porządkiem. Nikt inny i tak nie korzystał z działu tajemnic.

Następnego ranka wlokła się za Roan przez pałac. W Shaldanie wciąż trwała wojna i otrzymali dostawę ksiąg z jednego z podbitych miast. Strażnicy odmówili wniesienia ciężkich skrzyń do Cesarskiej Biblioteki. Vhalla nie mogła pojąć, dlaczego zamiast nich wysłano dwie najdrobniejsze dziewczyny w pałacu.

Kiedy schodziły wzdłuż zewnętrznego muru, zaczęła ocierać pot z czoła. Wyjście prowadzące z biblioteki do miasta umiejscowiono w jednym z najwyższych punktów pałacu i zawsze było tam chłodniej, nawet latem. Stajnie znajdowały się dalej przy głównym trakcie stolicy.

– Wiesz, że kiedy zaczęliśmy oddawać cześć Matce, wszystkie Staruchy były Niosącymi Ogień? – wyrwało się nagle Vhalli, kiedy przypomniała sobie lekturę z poprzedniego dnia.

– Co takiego? – Roan zamrugała i odwróciła się w jej stronę. – Co to są Niosący Ogień?

– Ja… – Vhalla otwierała i zamykała usta, próbując zebrać słowa. Gdyby wyjaśniła, kim są Niosący Ogień, przyznałaby się, że czytała księgi o magii. Dlatego zignorowała słowa przyjaciółki i mówiła dalej: – Ja nie wiedziałam, bo Cesarstwo najechało Cyven, by głosić nowinę o Matce.

– Znam historię ekspansji Cesarstwa. – Roan zaśmiała się cicho. – Nie jest długa.

– No tak, ja zawsze myślałam, że oddawanie czci Matce Słońcu przyszło z Południa, skoro cesarz twierdzi, że prowadzi wojny, by oczyścić świat z pogaństwa. Ale tak naprawdę to wiara z Zachodu. Król Solaris ogłosił się cesarzem, najechał Mhashan, wziął ich religię i wykorzystał ją, by podbić Cyven, a teraz Shaldan. – Vhalla myślała na głos. – A robi to, a przynajmniej tak twierdzi, by głosić wiarę, która wcale nie była pierwotnie jego.

– No dobrze, co ty czytasz? – mruknęła Roan z rozbawieniem.

– Nie sądzisz, że to interesujące? – Vhalla postanowiła ani słowem nie wspomnieć o czarodziejstwie.

– Owszem. – Jej przyjaciółka uśmiechnęła się przekornie. – Sądzę również, że ktoś tu czyta dziwne rzeczy zamiast pracować.

Vhalla odwróciła wzrok, bo nie miała nic na swoją obronę. Przyjaciółka jedynie się zaśmiała i sprzedała jej kuksańca. Roan była niecały rok starsza od Vhalli i zawsze troszczyły się o siebie nawzajem. Kiedy spotkały się przed siedmioma laty, w bibliotece pracowała jeszcze tylko Lidia i mężczyzna, który wkrótce odszedł. Dwie jedenastolatki raczej nie interesowały się dwudziestolatkami i tak naprawdę połączyła je konieczność i miłość do słowa pisanego.

Wyszedłszy za róg, znalazły się na niewielkim zewnętrznym podeście. Vhalla zignorowała ukrytą w cieniu postać na skraju pola widzenia. Stajnie były dwoma dużymi budynkami przylegającymi do murów zamku, po obu stronach drogi prowadzącej do pałacu. Wydawało się, że ciągną się w nieskończoność i Vhalla zawsze była pod wrażeniem liczby koni, wozów i powozów, które mogły się w nich zmieścić. W tej chwili większość boksów była pusta ze względu na obciążenie, jakie wojna stanowiła dla Cesarstwa.

Po krótkim wypadzie na słońce obie kobiety wróciły do wnętrza budynku, zeszły po krótkich kręconych schodach i wyszły przez niewielkie drzwi na kamienistą, zapyloną ziemię. Obok mniejszego wyjścia znajdowały się potężne, bogato zdobione podwójne wrota, które miały raczej funkcję dekoracyjną niż praktyczną. Za nimi rozciągała się sala audiencyjna, w której cesarz od czasu do czasu pozwalał pospólstwu opowiadać o swoich problemach, w tych rzadkich chwilach, gdy nie był na wojnie. Vhalla raz tylko stała w tej sali, kiedy ojciec przywiózł ją po raz pierwszy do stolicy i poprosił, by cesarz odebrał mu awans na strażnika pałacowego, a w zamian dał jego córce szansę nauki.

Pierwsze sześć boksów należało do rodziny cesarskiej. Wszystkie poza dwoma były puste. Należąca do cesarzowej piękna siwa klacz stała spokojnie w miejscu. W sąsiednim boksie przebywał rumak, który parsknął na jej widok. Vhalla zatrzymała się, urzeczona widokiem oczu zwierzęcia.

– Podobno żołnierze nazywają go koszmarnym ogierem. – Roan nagle znalazła się obok niej i również wpatrzyła się w ogromnego konia. – Sądzę, że częściowo wynika to z reputacji księcia, ale słyszałam, że bestia ma paskudny charakter.

– Jego reputacji? – Vhalla szybko spojrzała na tabliczkę na drzwiach boksu. „Książę Aldrik Solaris”.

– Jest czarodziejem. To sprawia, że ludzie czują się niezręcznie. Magia powinna zostać w Wieży. – Roan założyła za uszy kosmyk cytrynowych włosów.

Vhalla zawsze była zazdrosna o włosy przyjaciółki – i właściwie o wszystko inne. Jej włosy były kłębowiskiem rozczochranych kędziorów i ciasnych loków, a Roan opadały w pięknych puklach. Południowcy mieli szczęście z tą swoją jasną skórą i delikatnymi rysami – a w każdym razie wszyscy tak uważali. Nawet Bogów przedstawiano podobnie. Vhalla wiecznie czuła się niedoskonała, gdyż dorastała na Południu i zalewały ją takie przedstawienia „idealnej urody”. Mieszkańcy Wschodu zwykle mieli skórę w odcieniu słomy, brązowe oczy i kręcone włosy, w związku z czym od zawsze była przekonana, że nie ma w sobie nic interesującego.

– Powiadają, że oczy księcia świecą na czerwono z wściekłości – mruknęła Roan.

– A ty, co o tym sądzisz? – odszepnęła Vhalla, patrząc na przyjaciółkę.

– Sama nie wiem. Nigdy nie widziałam pola bitwy, a kiedy miałam okazję zobaczyć księcia, nie miał czerwonych oczu. – Roan oparła dłonie na biodrach i wpatrzyła się zmrużonymi oczami w konia, jakby mógł zdradzić jej tajemnice swojego pana. – Ale sądzę, że w każdej pogłosce jest ziarno prawdy.

Znów ruszyły, kierując się w stronę części stajni przeznaczonej dla wozów.

– W takim razie czy myślisz, że naprawdę jest bękartem?

Vhalla mówiła cicho, bo nie chciała, by usłyszał ją kto­kolwiek, kto kręcił się po okolicy, a już szczególnie ludzie w czarnych szatach, którzy najpewniej kryli się w ciemnych boksach.

– Nie wiem, czy to ma znaczenie. Cesarz poślubił naszą nieżyjącą cesarzową, zanim cokolwiek było po niej widać. Któż to wie, czy była już brzemienna przed nocą poślubną? Ale cesarz uznał go za swojego następcę, a skoro nasza pierwsza pani Solaris wędruje teraz w krainach Ojca, nikt nie może temu zaprzeczyć.

Roan wzruszyła ramionami.

Vhalla pokiwała głową, przypominając sobie księgę na temat rodziny cesarskiej, którą przeczytała tuż po przybyciu do stolicy. Po podbiciu Zachodu przed dwudziestoma pięcioma laty, cesarz szybko pojął za żonę kobietę z Zachodu, umacniając lojalność więzami krwi. Ale od samego początku krążyły pogłoski na temat małżeństwa z najmłodszą córką nieżyjącego króla Zachodu, która przecież miała dwie starsze, niezamężne siostry. Jej śmierć tuż po narodzinach następcy tronu Cesarstwa, co miało miejsce w ciągu roku od ślubu, jeszcze je podsyciła.

Dotarłszy do działu wozów, spotkały się z mistrzem koni. Po serii powitań i uprzejmej wymianie zdań zabrały księgi, po które przyszły. Skrzynie z manuskryptami były zbyt ciężkie, by je przenieść, więc ich zawartość podzielono na mniejsze pudła, a pozostałe tomy miały zostać zabrane w późniejszym terminie.

Powrót tą samą drogą do pałacu trwał prawie trzy razy dłużej. Z początku dziewczęta walczyły z czystą determinacją, udając, że nic się nie dzieje, ale kiedy Vhalla w końcu zasugerowała, by zrobiły sobie przerwę na złapanie tchu, robiły to regularnie w czasie całej wspinaczki.

Vhalla rozstała się z Roan przy głównym stanowisku i zniknęła między regałami, by udawać, że pracuje. Bez zastanowienia zabrała manuskrypty z działu tajemnic i zaniosła je na ławeczkę w wykuszu. Dopiero gdy wszystko przygotowała, zauważyła kawałek papieru owinięty wokół jej zakładki. Rozejrzała się szybko dookoła, ale tym razem nie było żadnych obserwatorów w czerni.

Kiedy dotknęła papieru, jej palce zamrowiły, aż sapnęła. Księga spadła na ziemię, a Vhalla zupełnie o niej zapomniała. Wpatrywała się w nieznane, ciasne, pochylone pismo.

Do Vhalli Yarl…

Rozdział 4

Vhalla zmarszczyła czoło, wpatrując się w wiadomość. Nie rozpoznawała pisma. Lidii przechylało się w drugą stronę. Mistrza było o wiele mniej zaokrąglone. Sareema nawet w połowie tak ładne. Cadance wciąż była dzieckiem i jej pismo o tym świadczyło. Najbardziej przypominało Roan, ale po latach wspólnych zajęć z kaligrafii Vhalla doskonale wiedziała, jak przyjaciółka kreśli każdą wielką literę.

Nie, to nie był nikt z biblioteki.

Do Vhalli Yarl,

tej, która wypiera się swojego pochodzenia i naraża się na niebezpieczeństwo, odrzucając opiekę i otwarte ramiona Wieży Czarodziejów. Do głupiej dziewczyny, która ryzykuje życie swoje i wszystkich ją otaczających, chodząc po okolicy i swobodnie się Objawiając. Do tej, która jest tak samolubna, że sprawia kłopoty braciom i siostrom, zmuszając ich do pilnowania każdego jej kroku.

Nadszedł czas, byś przestała udawać. Nadszedł czas, byś poważnie potraktowała to, kim jesteś i swoją przyszłość jako czarodziejki. Zmarnowano już dość czasu.

Wpatrywała się tępo w pełną wrogości wiadomość. Zmięła ją z cichym krzykiem i rzuciła przez cały wykusz, patrząc, jak odbija się od przeciwległej ściany. Czy to była ta kobieta, Larel? Wiadomość do niej nie pasowała, ale co Vhalla wiedziała? Co wiedziała o którymkolwiek z nich?

Przez resztę dnia ignorowała zmięty pergamin, aż w końcu, gdy zabrzmiały dzwonki oznaczające zamknięcie, podniosła go niechętnie, złożyła i wsunęła za szarfę. Sareem wziął ją za rękę i ruszył w stronę sali jadalnej, ale Vhalla szybko go przeprosiła i zachęciła, żeby wraz z Roan poszedł przodem. Nie była głodna, a posiłki były pierwszym, z czego rezygnowała, kiedy miała dużo na głowie.

Siedząc samotnie w komnacie w słabym blasku świecy, znów przyjrzała się wiadomości. Każde słowo sprawiało, że się rumieniła. Nim zdążyła się powstrzymać, sięgnęła po pióro i atrament.

Nie wiem, którym z widm nawiedzających moje dnie jesteś, ale nic nie wiesz. Nie jestem czarodziejką. Jeśli napisałaś to Ty, Larel, możemy porozmawiać twarzą w twarz, jak ostatnio. Nie mam zamiaru spełniać zachcianek kogoś tak tchórzliwego, że nawet się nie podpisał. Czytam księgi o ­magii wyłącznie w celu…

Właściwie dlaczego? Pióro Vhalli przestało pisać. Dlaczego czytała księgę, którą podała jej czarodziejka? To nie miało sensu. Przecież nie chciała – ani nie mogła – wykorzystać zawartej w niej wiedzy.

…osobistego rozwoju i nauki. Idź zawracać głowę komuś innemu.

Ukryła twarz w dłoniach. Nie taka była. Zaklęła pod nosem. Nie odzywała się szorstko do nieznajomych – ani nawet tych, których znała. To była wina Wieży. Gdyby nie ich upór, żeby zamęczać ją bez ustanku każdego dnia, nie byłaby tak wyczerpana. Zmięła kartkę i wrzuciła ją do szafki, próbując ją zignorować.

Jej stanu nie poprawiał ten sam ciągle powtarzający się sen. Każdej nocy goniła cienie i pytała rozmyte postacie o imiona, ale jej słowa znikały na wietrze.

Następnego ranka narzuciła na siebie strój uczennicy i nawet nie próbowała rozczesać włosów.

Podniósłszy odpowiedź z dna szafy, postanowiła powiedzieć temu czarodziejowi, co o nim myśli. Nie obchodziło ją, że obrazi jakiegoś przypadkowego ucznia z Wieży Czarodziejów. Kartka trafiła do Wprowadzenia do czarodziejstwa i Vhalla spodziewała się, że to będzie koniec.

Myliła się.

Upór nieznajomej osoby prześcignął jej oczekiwania.

Yarl,

nie nawiedzam korytarzy. Nie prześlizguję się ani nie robię uników. Czekam i próbuję ocenić, czy w ogóle zasługujesz na poświęcenie Ci czasu. Nie jestem jakimś widmem, które nie ma nic innego do roboty poza troską o Twój dobrobyt. Ja jestem tym widmem z ciemności.

Jednak jeśli Twoja ostatnia wiadomość i rozpaczliwe próby prowadzenia badań naprawdę mogą być wskazówką, nie jesteś godna nawet atramentu na tej kartce. Może powinnaś wyświadczyć przysługę społeczności czarodziejów i dać się Wymazać, zanim przyniesiesz nam wszystkim wstyd?