10,00 zł
Myśli zwykle podążają własnymi ścieżkami. Tworzą zawiłe labirynty, trudne do rozsupłania węzły w poszukiwaniu innych, może lepszych rozwiązań codziennych spraw. Czasem załamują się po przejściu przez swoistego rodzaju pryzmaty. Wszystko po to, aby na nowo rozpocząć wędrówkę sobie tylko właściwą tęczą.
Pryzmaty myśli to kolejny, po Bliżej i Latawcom nie potrzeba skrzydeł, tomik wierszy Lucyny Siemińskiej, bydgoskiej poetki. Wiersze opatrzył komentarzem Tadeusz Dudek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 26
W wygodnym fotelu
jak w zwinnym canoe
płyniesz wraz z nurtem Amazonki
w meandrach myśli tropikalny las
anakonda połyka krokodyla
nie potrzebujesz aż tak wiele
może tylko paluszki i keks.
Na południu Afryka
Sahara sypnęła piachem w oczy
nie pomogą pustynne róże
sucho w gardle i tylko w oazach
daktylowe palmy kłaniają się
tamaryszkom fatamorgana
mineralna pod ręką jak dobrze.
Parę kartek na wschód
chiński mur można ominąć
gorzej z Himalajami i Żółtą Rzeką
stożki wulkanów wznoszą się
wysoko nad ryżowe pola
feng shui i chińskie pałeczki
sprzyjają medytacji przy herbacie.
Daleko do polarnego koła
psie zaprzęgi bez rozkładu jazdy
gdzie Antarktyda a gdzie Arktyka
na skróty przez spis treści wracasz
topnieją kostki lodu w centrum
gdzieś pomiędzy biegunami
bujanego fotela.
Jeszcze starożytna agora
tętni hałaśliwym nawoływaniem
brzękiem glinianych dzbanów
wypełnionych po brzegi
słońce południa przegląda się
w wodzie i winie w misach
pełnych dojrzałych owoców.
Jeszcze wiatr rozwiewa
szaty Sokratesa stare znoszone
wypłowiałe modzie na przekór
ponoć nie one zdobią
wszak przeszkadzają niektórym
może nawet samej
Atenie Partenos na Akropolu.
Odwróciła głowę z niesmakiem
chyba nie słyszy słów ironii
echem uśpionych w kamieniach
potem już tylko w Wieży Wiatrów
logicznego dążenia do prawdy
cnotliwą drogą sumienia
aż po kielich cykuty.
Jeszcze przysiądę na chwilę
poprawię rzemyki sandałów
dotyk dłoni zostawię na wieczność
grosz sofistom na szczęście rzucę
i słowami Norwida
o twoją winę zapytam
wciąż nie rozumiejąc dlaczego.
wieczór w Pompejach
cieniem wulkanu się ściele
porośniętego oliwkami i winoroślą
wiatr cicho zawodzi w kolumnadach
wymiatając z atrium piach
dzisiaj pusto na forum
w amfiteatrze tylko wolne miejsca
spektakl gwałtownie przerwany
krzykiem grozy zapisał się w twarzach
na wieki
tańczący faunie
ty znasz zakończenie
kiedy zastygły jęzory ognia
dziko stężałe w żądzy niszczenia
tuman popiołu wypełnił szczeliny
jednym dachem nad miastem się zamknął
by już nigdy więcej
na kamiennej bryle
podciągam kolana pod brodę
Pliniuszu przeczytaj list
raz jeszcze
rzucił kubkiem o ścianę
w gniewie nagle wezbranym
nad surowym kamieniem
zbyt twardym lub zbyt tępym
by poddać się dłoni mistrza
krople wody znaczyły ślad
wilgotnymi wstęgami
związanymi niechlujnie
w obwisłe kokardy
piła chciwie w rytm przekleństw
zagrzewana okrzykami z palestry
może zdąży przed żarem słońca
przed wzrokiem jak grom
hartowany szorstkością
przyglądał się z narożnika
z prawem własności
wyrytym wbrew dumie
z urazą zachowaną na wieki
ostrożnie odkładam pióro
za oknem deszcz
szeptem powtarza starą historię
nikt tam nie ćwiczy zapasów
rozgrzewam dłonie
o filiżankę kawy
ustami dotykam brzegów
pocieram złocone uszko
jakaś ty piękna
W akwarelach świat cały
na tekturze skrawkach papieru
czystych kartek wciąż zbyt mało
i nie zawsze w zasięgu ręki
w tej jednej ulotnej chwili
gdy obrazami nawiązuje kontakt.
Pieprzony dziwak
na kamiennej ławce w półsiadzie
bełkocze coś mamrocze pod nosem
i nie rozumie go nikt
jakby głuchy niespełna rozumu
uparcie maluje naiwne obrazki
odrażające prymitywem