Projekt - Anna Sudoł - ebook

Projekt ebook

Anna Sudoł

3,1

Opis

Tu musisz być kimś, żeby nie być nikim. W centrum świata znajduje się Instytucja - miejsce, które decyduje o karierze, czyli życiu. Żeby wejść do wielkiej gry trzeba mieć co najmniej aparycję i determinację, dobrze jest też znać parę najważniejszych osób w mieście. Najlepsi spośród aspirujących mają również potencjał, dzięki któremu długo mogą utrzymać status dobrze zapowiadających się, a nawet coś zarobić. Większość bezpowrotnie wypada z tej gry natychmiast po trzydziestce i zostaje odcięta od szansy realizacji kolejnych projektów. Każdy, z lepszym lub gorszym skutkiem, stara się po prostu przetrwać, a jeden z nich - znaleźć jeszcze w tym sens.

 

W świecie, którego sensem jest gonitwa za realizacją wymarzonych projektów, człowiek nie cofnie się przed niczym: kłamstwem, manipulacją, szantażem a także przed świadomym wplątaniem się w skomplikowaną sieć intryg. Wielka kariera zdaje się być przecież na wyciągnięcie ręki: jeszcze tylko jedna rozmowa, jedno zaaranżowane spotkanie, jeden zaakceptowany wniosek...Pojawia się pytanie: jaki jest cel tych zabiegów? Gdzie w tym wszystkim sens? Portret własny hermetycznego środowiska, chyba każdego. Napisany szyderczo i ku przestrodze.

Janek Owczarek

***

Wyrazisty, nowatorski głos. Ożywczy eksces na polu literackim spłaszczonym przez walec oczywistych powieści.

Łukasz Zawada

***
Czy nie można żyć normalnie? Bez żadnych osiągnięć?
Aleksandra Małecka

 

Anna Sudoł - urodzona w 1990 roku, mieszka w Warszawie. W 2015 roku opublikowała w odcinkach na łamach ,,Magazynu Szum" kryminał artystyczny Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie. Prowadzi rubrykę modową Krytycznie ze stylem w ,,Magazynie Łałok".

 

 

Seria prozatorska pod redakcją Piotra Mareckiego

Redakcja Marta Syrwid

 

Okładka: Bolesław Chromry

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,1 (18 ocen)
3
4
5
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anna Sudoł, Projekt, Kraków 2020
Copyright © by the Author, 2020 Copyright © for this edition by Korporacja Ha!art, 2020
Redakcja serii Piotr Marecki
RedakcjaMarta Syrwid
Projekt okładki Bolesław Chromry
Projekt typograficzny, skład i łamanie, korekta By Mouse | www.bymouse.pl
Wydanie I
ISBN 978-83-66571-20-4
Korporacja Ha!art ul. Konarskiego 35/8, 30-049 Kraków tel. 698 656 [email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Seria prozatorska pod redakcją Piotra Mareckiego

• Jerzy Franczak, Trzy historye

• Sławomir Shuty, Bełkot

• Łukasz Orbitowski, Szeroki, głęboki, wymalować wszystko

• Piotr Cegiełka, Sandacz w bursztynie

• Sławomir Shuty, Cukier w normie

• Michał Palmowski, Przygody Hiszpana Dete

• Michał Witkowski, Lubiewo

• Marta Dzido, Małż

• Marian Pankowski, Rudolf

• Maciek Miller, Pozytywni

• Ewa Schilling, Głupiec

• Adam Wiedemann, Sceny łóżkowe

• Jan Dzban, Dentro

• Piotr Szulkin, Socjopatia

• Marian Pankowski, Bal wdów i wdowców

• Jerzy Nasierowski, Zbrodnia i...

• Piotr Czerski, Ojciec odchodzi

• Maciek Miller, Zakręt hipokampa

• Łukasz Orbitowski, Horror Show

• Joanna Pawluśkiewicz, Pani na domkach

• Joanna Wilengowska, Zęby

• Marta Dzido, Ślad po mamie

• Jan Krasnowolski, Klatka

• Marian Pankowski, Pątnicy z Macierzyzny

• Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Raz. Dwa. Trzy

• Michał Zygmunt, New Romantic

• Joanna Pawluśkiewicz, Telenowela

• Jerzy Franczak, Przymierzalnia

• Wojciech Bruszewski, Fotograf

• Krzysztof Niemczyk, Kurtyzana i pisklęta

• Sylwia Chutnik, Kieszonkowy atlas kobiet

• Juliusz Strachota, Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego

• Natalia Rolleczek, Drewniany różaniec

• Marian Pankowski, Niewola i dola Adama Poremby

• Maciek Miller, Cockring

• Dominika Ożarowska, Nie uderzy żaden piorun

• Ewa Schilling, Codzienność

• Marian Pankowski, Tratwa nas czeka

• Piotr Szulkin, Epikryza

• Jerzy Franczak, NN

• Sławomir Shuty, Jaszczur

• Darek Foks, Kebab Meister

• Tomasz Pułka, Vida Local

• Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian

• Wojciech Bruszewski, Big Dick. Fikcja dokumentalna

• Jan Krasnowolski, Afrykańska elektronika

• Daniel Kot, Kierunkowy 22

• Marian Pankowski, Nastka, śmiej się! Opowiadania

• Sławomir Shuty, Dziewięćdziesiąte

• Łukasz Orbitowski, Horror Show [wyd. II popr.]

• Joanna Dziwak, Gry losowe

• Søren Gauger, Nie to / nie tamto

• Maciej Bobula, Katarzyna Gondek, Adam Miklasz, Aleksander Przybylski, Michał Zantman, Bękarty Wołgi. Klechdy miejskie

• Ziemowit Szczerek, Siódemka

• Juliusz Strachota, Relaks amerykański

• Flash fiction. Antologia

• Dariusz Orszulewski, Zjednoczone Siły Królestwa Utopii

• Stanisław Czycz, Nie wierz nikomu. Baza

• Konrad Janczura, Przemytnicy

• Maciej Piotr Prus, Przyducha

• Marta Dzido, Frajda

• Olga Hund, Psy ras drobnych

• Juliusz Strachota, Turysta polski w ZSRR

• Jakub Michalczenia, Gigusie

• Anna Mazurek, Dziwka

• Natalka Suszczyńska, Dropie

• Antonina Kardaś, Czernucha

• Aleksandra Wstecz, Kwiaty rozłączki

• Jarek Skurzyński, Zrolowany wrześniowy Vogue

• Zenon Sakson, Zaczarowany uber

• Sławomir Shuty, Historie o ludziach z wolnego wybiegu. Pasty i skity

• Maciej Topolski, Niż

• Jakub Michalczenia, Korszakowo [wyd. II popr. i uzupeł.]

• Maciej Piotr Prus, Wyspa i inni ludzie

• Jan Dzban, Dentro De Luxe

• Anna Sudoł, Projekt

Końcówka letnich dni. Słońce biło po oczach, ale Ludwikowi wiało po kostkach lodowate powietrze. Był to jedyny dyskomfort, jaki odczuwał w tym momencie.

Skórzane lakierki i krótkie czarne skarpetki, bo nigdy nie zakładał długich skarpet do spodni siedem ósmych. Sweter, marynarka. Szyję miał owiniętą przyjemnym w dotyku czarnym szalikiem termicznym. Dłonie Ludwika były lekko zmarznięte, ale przez lata do tego już przywykły – w końcu kto pali papierosy w rękawiczkach? „Być może to jakiś plebejski, robotniczy zwyczaj?” – zastanowił się. Mógł tylko domniemywać, nie znał przecież żadnych robotników. Do tej pory obywał się bez kontaktu z nimi. Mieszkanie, które wynajął na Żoliborzu, znajdowało się w przedwojennym WSM-owskim bloku i, póki co, nic się w nim nie psuło. „Być może nadejdzie czas konfrontacji...” – pomyślał Ludwik.

– Nad czym teraz pracujesz? – zapytał ożywiony Kostek.

– Wiesz, nie mam właściwie nic do powiedzenia. Pracuję cały czas. – Ludwik wzruszył ramionami, nerwowo błądząc wzrokiem po filarach kawiarni na Placu. – Proza życia, myślenie. Monotonia. Każdy dzień upływa tak samo ciężko, na ciężkiej pracy.

– No, ale nad czym pracujesz? – Kostek nie dawał za wygraną. Był przeciwieństwem Ludwika, wiecznie zadowolonym nie wiadomo z czego mężczyzną sporo po trzydziestce, starszym zresztą od Ludwika o paręnaście lat.

Mówiono na mieście, że ta nadpobudliwość i entuzjazm są objawem nieodwracalnych zmian w mózgu, których nabawił się jako nastolatek, jedząc bieluń dziędzierzawę z uzdrowicielem, do którego wybrał się w poszukiwaniu sensu. W żaden inny logiczny sposób nie dało się bowiem wytłumaczyć jego ciągle zaczerwienionej, rozochoconej i ciekawej świata twarzy.

Kostek potrzebował Ludwika, by ogrzewać się w blasku jego powagi, tak jak Ludwik potrzebował Kostka, by wzrastać ponad niego. Sam Ludwik nie garnął się do ludzi, a jednak wciąż przyciągał co ciekawsze ich okazy. Kostek natomiast miał na koncie parę projektów. Zaczynał od wideo, ale później umiejętnie zaczął swój slalom pomiędzy innymi mediami. Jego pokaźne CV wręcz mu jednak szkodziło, wskazując na nadaktywność, bo znaczący ludzie – a jest ich może pięcioro w mieście – nie lubią nadaktywności tak samo jak bierności. Nie lubią przesady.

– Wiesz, ciężko powiedzieć. To zajmie pewnie lata, ale jutro będę rozmawiał na ten temat z Adamem. Może nie powinienem za wcześnie o tym mówić, ale jestem bliski realizacji Wielkiego Projektu. Nie wyznaczam więc sobie żadnego terminu, bo jestem coraz bliżej uchwycenia... sensu, wobec czego dedlajny nie mają znaczenia – oznajmił Ludwik.

– Będziesz rozmawiał z Adamem? – wyrzucił z siebie Kostek. Był wyraźnie pod wrażeniem. Wszyscy dążyli do realizacji Wielkiego Projektu, ale jeszcze nikt, kogo znał, nie mówił o tym z taką pewnością i wzgardą dla terminów.

– Tak. Mamy rozmawiać o koncepcji, później o realizacji – kontynuował Ludwik.

– Rozmawiałem kilka razy z Adamem, ale nigdy nie przedstawiłem mu koncepcji Wielkiego Projektu, nawet nie przeszło mi to przez myśl. Pomagał mi realizować jakieś pomniejsze projekty w Instytucji, ale nie znam nikogo, kto poszedłby do niego z czymś takim, no, z Wielkim Projektem.

Kostek był ewidentnie pod wrażeniem. Adam, dyrektor Instytucji, spotykał się co prawda z wieloma osobami i realizował wielorakie projekty, ale nigdy jeszcze żadnego Wielkiego.

– Pamiętasz mój projekt o kondycji transludzkiej w technoświecie? Realizowałem go od razu po wydaniu swoich eseistycznych konstatacji o podróży do Indii... No i przed wyjazdem umówiłem się z Adamem à propos dedlajnów. Zrobiliśmy to sprawnie, oddźwięk był pozytywny. Parę osób mówiło, że podszedłem do tematu od całkiem nowej strony, powiedzmy... no, przynajmniej w Europie Środkowo-Wschodniej, bo tu do tej pory było mało ciekawych projektów na ten temat. Adam jest zresztą profesjonalistą. Nie pracowałeś z nim, ale to chyba dobrze. Jeśli jesteś pewien, że chcesz przedstawić mu Wielki Projekt, dobrze, że nie realizowałeś wcześniej u niego w Instytucji żadnych innych projektów, bo już byś poza to nie wyszedł – powiedział Kostek.

Ludwik spokojnie kończył palić papierosa, wiatr nadal smagał go po kostkach. Strzepał popiół do espresso, które nie było tak dobre jak to, do którego się tu przyzwyczaił.

– Trzeba zmienić miejsce – odparł. – Zresztą to nie ma znaczenia, czasami staję się zbyt małostkowy, co to za różnica, jaka kawa, jakie wino, tanie, drogie, z jakiego szczepu... – Spojrzał w niebo. – Nigdy nie rozumiałem tych „małych przyjemności”, co je nasi koledzy obwieszczają na insta. Można całe życie poświęcić na wgłębianie się w szczepy i kombinacje kulinarne, czy z anchois, czy z kaparami. A to dosyć nieszczęsne, nie uważasz?

– Dosyć – odpowiedział lekko przygaszony Kostek, który akurat lubił smakować kuchnie świata. On był tym, który kosztował potrawy, by poznać dogłębnie daną kulturę, a podczas wyjazdów na rezydencje zawsze próbował specjałów lokalnej kuchni. Wprost uwielbiał poznawać przy tym ludzi i spożywać z nimi posiłki, podczas gdy w tle tychże znajdował się problem jego badań. – Wiesz, można by to potraktować, te małe przyjemności, jako tworzywo. Niestety, przy obecnie panującej modzie jest to całkowicie nieoryginalne – żachnął się Kostek, rozbawiło go to i pozwoliło wrócić do naturalnego dla niego stanu nadpobudliwości.

– Wiesz, mało mnie to obchodzi, to kwestie fizjologiczne. Dzisiaj jestem jakiś rozproszony, dziwne, że podjąłem tak błahy wątek. – Ludwik skrzywił się jakby sam wobec siebie. – Będę się ulatniał, dobrze cię było widzieć.

– Będę się dzisiaj widział z Romą, Norbertem i Klarą, jesteśmy tutaj umówieni jak zwykle wieczorem – powiedział Kostek, przetrzepując swoje kieszenie w poszukiwaniu zapałek.

– Proszę cię... Tylko nie mów im o naszym spotkaniu i nie wspominaj o moich planach, tym bardziej o Adamie. Staram się unikać, w szczególności Romy. Ostatnio, ale to chyba tylko przez ciekawość, kiedy jeszcze miałem komórkę, po esemesie od niej wyszedłem w nocy z domu. Mój telefon ostatecznie padł, a jak wiesz nie chcę być więźniem systemu i dlatego nie mam zamiaru inwestować w żaden spersonalizowany smartfon. Zresztą DNA marek na mnie nie działa. Ale nieważne... Wyszedłem, bo chciałem poznać tę całą Aurelię, choć w sumie nie dawałem jej żadnych szans jako osobie i jako krytyczce. Wystarczyło mi przeczytać jej jedną recenzję i było jasne, że nie ma pojęcia, o czym pisze. Widzisz, edukacja nic nie daje. Inteligencja a mądrość to dwie różne rzeczy. A wiedza, wiedza to rzecz trzecia i nabyta. Może i przeczytała parę książek zajmujących się najgorętszymi kwestiami tego sezonu w humanistyce, ale co z tego? Wyszedłem więc, żeby do nich dołączyć, i zastałem hordę pijanych osób bawiących się wybornie. Żałowałem swojego przyjścia od pierwszej sekundy. Pobiegłem po rozwodnione piwo, którego nie piję na co dzień, zresztą, jak wiesz, ja alkoholu nie pijam. Pomyślałem jednak, że sytuacja jest tak beznadziejna, że nie zniosę tego na trzeźwo, i w akcie desperackiej unifikacji uraczyłem się nim. Leciałem jedno za drugim, by upić się z żalu. Po paru miesiącach niewidzenia się Roma zasypała mnie informacjami o swoich projektach, które będzie w najbliższych miesiącach realizowała. Prawdziwy dramat, ona jest taka infantylna. Po prawej stronie siedziała Aurelia i ona w pewnym momencie odwróciła się do mnie. Cóż, była ciekawa, wszyscy są ciekawi. Nie zrealizowałem jeszcze żadnego projektu, ale wszyscy wierzą, że jeśli ktoś ma zrealizować Wielki Projekt, to tą osobą jestem ja. No, owszem. Zaczęła zadawać pytania, podpuszczać mnie, chciała dowiedzieć się o tym jak najwięcej. Była taaak przewidywalna! I jeszcze reszta znajomych, Norbert, Klara i ich pijackie żarty. Zgroza! Wolałbym więc, żebyś nie wspominał im o naszym spotkaniu. Po prostu nie chcę im dawać nadziei, niech nie roją sobie, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Ech, powoli staję się mistrzem redukcji zbędnych znajomości.

Kostek pomyślał z przerażeniem, czy aby nie jest to aluzja puszczona w jego stronę. Koniec znajomości z Ludwikiem pogrążyłaby go. To Ludwik konstytuował istnienie Kostka. Wiadomo – Kostek miał pozycję, miał za sobą dobre projekty, dobre recenzje, ale tak naprawdę ta drobnica była nic nie warta wobec Wielkiego Projektu. Kostek chłonął wszystko, co mówił i o czym milczał Ludwik. Każdy gest. Splunięcie. Opuszczenie przez Ludwika zdawało mu się końcem, utknięciem na wieki w zwykłych projektach. A przecież nawet gdyby to utknięcie było już i tak przesądzone, Kostek – znając Ludwika – znajdowałby się przynajmniej w gronie osób najbliższych twórcy Wielkiego Projektu. A to już coś.

– Wszystko zostaje między nami, nie obawiaj się, wiesz, że myślę w ten sam sposób o Romie i reszcie. Aurelii nie uchronią nawet świetne recenzje na temat moich projektów, bo co mi z takiej dobrej krytyki? Jedyne, co zyskuję, to aplauz tych, którzy nie mają znaczenia – skłamał Kostek, bo pierwsze, co chciał zrobić, to powiedzieć Romie, Norbertowi, Klarze i Aurelii o Wielkim Projekcie Ludwika.

– Oj, co za pesymizm z twoich ust. Nie poznaję cię. Mówisz teraz moimi słowami, mało mi się podoba to zawłaszczanie. Jesteśmy indywidualistami, tak pracujemy, to nie spółdzielnia, taka specyfika. Wiesz, że takie zlewanie się, scalanie ludzkie nie podoba mi się. Kostek, wróć do siebie, trochę więcej twojego naturalnego czaru i entuzjazmu, poproszę – skwitował Ludwik, widocznie ubawiony ustępliwym tonem Kostka. – Ulatniam się w atmosferę, teraz jestem niedostępny przez parę dni, tygodni może. Czekaj na mój telefon, proszę. – Ludwik wstał i energicznym ruchem odsunął krzesło.

Tym razem nie zostawił napiwku. Nie mógł sobie odmówić tej dyskretnej manifestacji niezadowolenia z jakości dzisiejszego espresso. Zaraz jednak przypomniał sobie, że ta kawa była mu całkowicie obojętna, w każdym razie – tak się zadeklarował Kostkowi. „Cóż, a więc kaprys. Życie trzeba ubogacać kaprysami, odstępstwami od normy. Gdyby nie kaprysy, byłoby nieznośne” – pomyślał.

Kostek został sam. Zwykł tu czekać na znajomych do wieczora, chyba że akurat był w Indiach. Albo Angoli, bądź na Madagaskarze. Był teraz mocno zaangażowany w tematy postkolonializmu. Nie wyjeżdżał jednak na dniach nigdzie, więc czekał i nareszcie mógł swobodnie pić espresso. „Ludwikowi pewnie nie smakowało, ale on nie zajmowałby się komentowaniem smaku jakiejś tam kawy” – pomyślał. Kostek podziwiał go za to. Wiedział jednak, że sam musi włożyć wiele pracy w to, by umieć w tak naturalny sposób gardzić doznaniami, jakich dostarczają zmysły. Podczas bowiem gdy Ludwik był nienaruszalnym autonomicznym bytem, Kostek próbował być jak Ludwik, chciał się w niego przeistoczyć. Ale Ludwik był tylko jeden. Kostek mógł najwyżej myśleć tak jak on, myśleć Ludwikiem, ale za każdym razem, gdy mu się to udawało, nie zauważał tego, tak bardzo już Ludwikiem był. A przecież gdyby tylko wiedział, że myśli Ludwikiem, wysoce by mu to schlebiało. Kostek myślał Ludwikiem zawsze, kiedy zostawał sam, a zwłaszcza kiedy zostawał sam po spotkaniu z nim. Była jeszcze przy nim wtedy jego aura. Odtwarzał w głowie krytyczne i zjadliwe uwagi zasłyszane od Ludwika, który, jak mu się wydawało, jako jedyny miał odwagę głosić takie poglądy. Prawdziwe. Niewygodne i niemiłe. Miał umysł, który tę prawdę dostrzegał. On – Kostek – by tego nie dostrzegł. Dla niego wszystko było optymistyczne, przynajmniej od czasu dziędzierzawy. „Na szczęście mam Ludwika” – pomyślał. „Inaczej bym w tym ugrzązł po uszy”.

Na Placu wszystko było jak zwykle. Kostek siedział pod filarem, pił kolejne espresso i przegryzał je croissantem. Raz na jakiś czas ktoś znajomy przemykał chodnikiem, ale z poszanowaniem własnego czasu, przez co nie zatrzymywał się przy stoliku Kostka, nie dosiadał się. Machał tylko z oddali, idąc przed siebie, bądź przysiadał przy innym stoliku i rozkładał laptopa. Na kaprys swobody mógł sobie pozwolić tylko Ludwik, który rzadko tutaj bywał, a którego obecności pragnęli wszyscy. Ludwik pojawiał się, kiedy chciał, i to on decydował, kto będzie z nim rozmawiał.

Kostek przestawał być Ludwikiem, a zaczynał być prawdziwie sobą dopiero z innymi – Romą, Norbertem, Klarą. Z lekkością porzucał wtedy ostrą soczewkę Ludwika, bezlitośnie obnażającą hipokryzję naszych czasów. Starając się przetrwać czas do przyjścia znajomych, oddał się więc myśleniu o niedawno poznanej młodej poetce Sarze. Dosłownie parę dni temu, gdy siedział tu wieczorem, ze wszystkimi, tak jak zwykle, Sara pojawiła się, pytając, czy ma papierosa. Szybko wywiązała się rozmowa. Kostkowi spodobało się, że nazwała go swoim Prometeuszem. Zaiskrzyło. Przy kolejnym papierosie i piwie otworzyła się, mówiąc o depresji, która zżarła jej ostatni rok, lecz stała się motorem jej poezji. Kostek kwestionował autoterapeutyczny sens sztuki, ale Sara była, w gruncie rzeczy, śliczna.

– Hej, hej, jesteście! – Kostek podskoczył radośnie, widząc nadchodzących Romę, Norberta i Klarę.

– Chodź na schodki, nie będziemy się tu tak kisić – zawołała Roma. – Skoczymy tylko po piwo i widzimy się na schodkach.

Roma była wysoka, proporcjonalna, miała piękną, klasyczną, smukłą twarz i gęstwinę utapirowanych włosów. Ubierała się skąpo i ekstrawagancko. Na mieście słychać było głosy, że to dzięki aparycji udało się jej zrealizować dużą liczbę projektów. Przyszłe lata też miała zaplanowane, co do dnia. W przerwach pomiędzy intensywną pracą nad projektami udawało jej się jednak wyskoczyć na miasto. Właściwie codziennie widziano ją na Placu i zastanawiano się, jak ona to wszystko ogarnia. Czy ona w ogóle sypia?

– Widziałem się dzisiaj z Ludwikiem – rzucił Kostek, kiedy znajomi wrócili z piwem.

– Zdziwiłam się ostatnio, że przyszedł po moim esemesie. – Roma wyciągnęła długie nogi. – Co on teraz robi? Nad czym pracuje?

– Mówił, że jutro spotyka się z Adamem. Ma przedstawić mu Wielki Projekt – kontynuował Kostek.

– Co? – zapytała Roma z ciekawością podszytą zawiścią. – Ale wiesz coś więcej? Wiesz, co to będzie? Kiedy będzie to robił? – wyrzuciła z siebie serię pytań.

– Nic nie mówił, wiecie, że on nic nie mówi, no tylko to, że idzie do Adama z Wielkim Projektem... Pracowałem parę razy z Adamem, sam jestem ciekaw, ale od niego też nic nie wyciągnę, jest megadyskretny.

– No nic. Ja teraz pracuję nad projektem w Krakowie, potem Poznań i chyba, ale to jeszcze niepewne, coś za granicą. – Roma zdawała się tracić zainteresowanie Ludwikiem z każdym kolejnym łykiem piwa.

– Ale seks rozczarowuje – rzucił Norbert.

– Ja mam inne doświadczenia. – Klara spojrzała gdzieś w bok.

– No, ja mam tyle pracy, ze czternaście godzin na dobę, a to dopiero początek. Chciałabym trochę pożyć, a będę musiała pracować dwa razy więcej, jeśli będę miała dodatkowo ten projekt za granicą – ubolewała nad swoim losem Roma.

– Powinnaś się raczej cieszyć z dobrej prosperity. Jeśli tego nie podtrzymasz, może się skończyć. Widzę sam po sobie, telefon na razie milczy, a sam z siebie nie polecę do Majotty, muszę mieć gwarancję realizacji mojej pracy, przynajmniej zwrotu kosztów. Ech, mogłem podpisać umowę na parę realizacji naraz, a nie na pojedyncze. Boże, narzekam... Roma, to przez ciebie. Wiesz, że to nie w moim stylu... – Kostek się roześmiał.

– Jesteś dosyć blisko Ludwika. Jaki on jest? – zapytała Klara. – Znam go tylko z waszych opowiadań. To znaczy czasami go gdzieś mijałam, ostatnio z nami siedział, ale nigdy z nim nie rozmawiałam.

– Ludwik? Wycofany, spokojny. Ten jego spokój nieraz mnie mocno zastanawiał. W sensie... Nie udziela się, nie realizuje projektów, tylko od razu chce być twórcą Wielkiego Projektu. Ale wierzę...

– W co?

– No, że jemu może się udać.

„Osobliwe figury” – pomyślał Ludwik, patrząc w górę. Z lekka nerwowo zaczął poprawiać swój szalik, nie znosił spotkań zawodowych, w ogóle nie znosił jakichkolwiek spotkań. Myśl o tym, że musi kogokolwiek przekonywać i opowiadać o swoich zamiarach, sprawiała mu przykrość. Niestety, musiał z kimś współpracować, by zrealizować Wielki Projekt. Pocieszała go jedynie myśl, że będzie współpracować z najważniejszą osobą. Wyżej być nie mogło. Jeśli nie Adam, to nikt – co również pozostawiało Ludwika w poczuciu bezsensu. Bo skoro wyżej się nie da, to co dalej?

Jedyną możliwością było stworzenie Wielkiego Projektu. Wszyscy rozdrabniali się na zwykłe projekty, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni, ale on w tej ich powierzchni widział tylko bagno desperatów. Zdawał sobie sprawę, że jeśli zrealizuje Wielki Projekt, to – cóż – będzie koniec, ale za to jaki! To właśnie on zrobi to, co chcą zrobić wszyscy, bo to właśnie on jest głosem swoich czasów, a jeśli tak się stanie, to ma szansę nie rozpłynąć się na kartach historii, ma szansę zostać tam pośród innych martwych przyjaciół, elity, wreszcie jakiejś prawdziwej, jedynej i niepodważalnej elity.

– Witaj, Ludwiku. – Adam wyciągnął dłoń.

– Witaj. – Mimo wielu wątpliwości Ludwik cieszył się ze spotkania z Adamem. Była to jedyna osoba, której inteligencję i maniery darzył szacunkiem.

– Słabo wyglądasz. Może więcej słońca albo zjedz coś. Tak, powinieneś coś zjeść, wszystko na mój koszt – powiedział z troską Adam. – Widzisz, musisz się nauczyć przebywać z ludźmi, inaczej patrzeć, reagować. Bo to, to... – wykonał nieokreślony ruch ręką w stronę Ludwika – bardzo utrudnia... Ci, którzy potrafią przebywać z ludźmi, niezależnie od inteligencji, wygrywają. Nadświadomość nie pomaga, granica jest cienka, a za dziesięć lat może być słabo. Przypomnij mi, ile masz lat?

– Dwadzieścia pięć – odpowiedział Ludwik.

– Widzisz, za dziesięć lat będzie z tobą tylko gorzej. Okej, co dla ciebie? Lampka wina, makaron? Musisz coś zjeść.

– Nie jestem głodny, dziękuję.

– Zrób to ze zdrowego rozsądku, trzeba coś jeść i pić, czasami wypada też się bawić. Naucz się tego, dobrze ci radzę.

– Dobrze, niech będzie makaron i wino.

Kelner przyjął zamówienie, zapadła cisza. Trudno powiedzieć, czy nerwowa, czy zbawienna. Metalowy stolik lekko się chybotał.

– Wiesz, w Berlinie czy Amsterdamie to byłoby niedopuszczalne. Gdzie nie pójdę w Warszawie, wszędzie chybotliwe stoliki. Chodzę po najlepszych restauracjach w tym mieście, nie chcę nawet myśleć, jak jest w jadłodajniach. Przynajmniej mają tu dobre wino, makarony też nie są przesadzone. Polacy niestety nie potrafią przyrządzać makaronu, za dużo do niego dodają. Sednem kuchni włoskiej jest trafiona prostota. A u nas wszystko przesadzone. Proste rozwiązania są nam nieznane.

Adam ostatnie trzydzieści lat z przerwami mieszkał za granicą i na stare lata postanowił wykorzystać kontakty, na które ciężko pracował, i przejąć kontrolę nad dającą bezpieczeństwo i perspektywy Instytucją w kraju. Od tej pory to on decydował o międzynarodowych karierach, więc jeśli nie pracowałeś z Adamem albo przynajmniej nie miałeś perspektyw na pracę z nim w przyszłości, oznaczało, że jesteś nikim.

– Co masz dla mnie? – zapytał znacząco Adam.

– Chciałbym, żebyś pomógł mi zrealizować Wielki Projekt – odpowiedział Ludwik.

– Słuchaj, nie jestem pewien, czy teraz jest na to dobry czas. Jestem przekonany, że jesteś w stanie to zrobić, że to masz, bo złapałeś ogólny sens, ale ja realizuję teraz inne projekty. Wiesz, przyszłe lata są potwornie nabite, nie ma wolnego dnia. Gdybyś powiedział mi o tym wcześniej, przynajmniej rok temu... Obawiam się, że zmarnowałeś ten czas i teraz będziesz musiał zaczekać co najmniej dwa lata. Ale, spokojnie, wrócimy wtedy do tej rozmowy. – Adam skończył mówić, a kelner postawił przed nimi tacę z winem.

– Dziękuję. – Ludwik skinął na kelnera i niewzruszony odpowiedzią Adama, upił trochę z kieliszka. – Nie zależy mi na czasie. Może nawet lepiej, żebyśmy porozmawiali o tym za dwa lata.

– To źle, że nie zależy ci na czasie. Nie rozumiem twojego spokoju, skoro twierdzisz, że jesteś tak blisko. Oczekiwałem z twojej strony większego zaangażowania. Chyba wiesz, jak małej liczbie osób poświęcam swój czas. Rozmawiałem z tysiącem tobie podobnych przez mejle, ale to z tobą tutaj siedzę. A może się pomyliłem?

Całkowita ciemność. Widać tylko pojedyncze błyski smartfonów. Nie wszyscy wiedzą, gdzie mieszka Roma, sprawdzają więc naprędce lokalizację na Google Earth. Te rozproszone błyski w końcu zaczynają zwracać się w jednym kierunku, rozpoznają się w ciemności pod bramką mokotowskiego domu. Kod został wcześniej udostępniony na Facebooku, ale bez obaw, event jest zamknięty, nikt przypadkowy i niechciany się nie dostanie. Wszystko zostało nagłośnione z zachowaniem ostrożności. Nie zmienia to jednak faktu, że na domówkę zostało zaproszonych sto osób. Biorąc jednak pod uwagę, że Roma ma w znajomych dwa tysiące pięćset siedemdziesiąt trzy osoby, imprezie nie można odmówić ekskluzywności. Wiadomo, na home party zostały zaproszone tylko najlepsze spośród nich. Pozostałe dwa tysiące czterysta siedemdziesiąt trzy przegrały, bo nie wrzucają nic bądź sporadycznie, słowem – nie podtrzymują wysokojakościowej relacji w sieci. To trochę nieeleganckie i wbrew dobremu wychowaniu. No, ale została ta setka osób zaangażowanych, inteligentnych, miłych i zadbanych. Osób, na których można polegać w najcięższych życiowych sytuacjach. Przecież codziennie coś komentują, są. I nie ma cienia podejrzenia, że nagle starań zaprzestaną, zaniedbają tę przyjaźń.

I oni właśnie spotykają się teraz między godziną dwudziestą pierwszą a dwudziestą trzecią pod bramką, za którą znajduje się mokotowski dom Romy. Każdy z nich jest na tyle zajęty, że to jedyny, z trudem zresztą wygospodarowany czas, jakim dysponuje. Dzisiaj wyjątkowo tę noc wykorzystują na spotkanie u Romy, by wrócić od niej nocnymi uberami do swoich mieszkań i domów, wypić energetyk i ponownie usiąść przed ekranami do pracy nad projektami. Czemu jednak w ogóle się tu wybrali? Bo przedstawiając sobie rankingi zysków i strat, wyszło im, że ta oto domówka załapuje się do tego pierwszego, jest rodzajem podsumowań, sprawdzaniem, czy coś w konstelacji się zmieniło i w którą stronę. Życie jest zbyt krótkie i nabite dedlajnami, żeby to nie miało być spotkanie zawodowe.

Dom Romy – modernistyczna willa, odrestaurowana i wykończona w najwyższym standardzie – wewnątrz urządzona była minimalistycznie. W żadnym wypadku nie chodzi jednak o meble z Ikei, a o funkcjonalny prosty design, na który składały się egzemplarze prototypowe świeżych marek. Przemieszane zostały one z obrazami, posążkami i innymi perełkami znalezionymi na warszawskim Kole i Olimpii – targach staroci albo pseudostaroci, ale w przeważającym stopniu własnego, niepotrzebnego dobytku. Sól olimpijskiej ziemi stanowią żulicy i bezdomni, którzy w akcie desperacji sprzedają to, co naszabrują z domów własnych bądź cudzych. To właśnie oni, częstokroć za bezcen, sprzedają prawdziwą egzotykę, która potrzebna była Romie, by zrównoważyć chłód wysmakowanych mebli. Ta nie przesadziła jednak z tymi sensacjami. Obiekty zdawały się rozmieszczone starannie, trudno zresztą byłoby spodziewać się po Romie jakiegoś błędu w tej kwestii. Każdy zauważalny dysonans był w jej przestrzeni mieszkalnej intencjonalnym zabiegiem. Pośrodku salonu stał na przykład dwumetrowy stół z MDF-u, a na nim znajdowały się różne potrawy z mięsem. W ostatnich miesiącach okazało się bowiem, że wegańskie kotlety zrobiły się nudne, a z kolei prawdziwego mięsa prawie nigdzie nie można było już dostać. Na początku, kiedy knajpek wegańskich było, powiedzmy, sześć lub siedem w Śródmieściu, było to fajne, ale teraz stało się nie do zniesienia, zwłaszcza że matki, ojcowie i babki zaczęli przechodzić na wegańskie diety, przerażeni przyczyną śmierci dziadków. Wypadało więc stworzyć wobec nich ruch opozycyjny. Roma o tym wiedziała.

– Kostek widział się wczoraj z Ludwikiem, który mówił, że chce iść do Adama z Wielkim Projektem – rzuciła do Norberta i Mateusza, przegryzając kanapkę z pasztetem baranim.

– Naprawdę? – Norbert rozchylił usta z niedowierzaniem.

– Mniejsza z tym. Słyszałem, że jest gejem. – Na Mateuszu planowane spotkanie Adama z Ludwikiem nie zrobiło najmniejszego wrażenia.

– Kto? Ludwik? – Norbert znowu się zdziwił.

– Jezu, przecież mówię! Słyszałem, że sypia z facetami tu i tam, dla załatwienia swoich interesów. To takie pretensjonalne. Gdyby był heterykiem i sypiał z facetami z branży, to jeszcze, ale coś takiego jest rozczarowujące... – Mateusz roześmiał się perliście. Ten przystojny blondyn z fryzurą na Twardocha i w luźnych dresach Nike pretendował do miana najlepszego realizatora projektów w Warszawie. Co do jego orientacji seksualnej nie można było mieć wątpliwości – na profilu miał status „w związku” z jakąś dziewczyną ze Stanów. – Ludwik jest wątpliwą postacią. Nie realizuje żadnych projektów, nie wiem w takim razie, co robi, ale nawet nie o to chodzi. Jego sposób bycia... Widziałem już masę takich osób, kompletnie mnie to nie zaskakuje. Mógłby popracować nad swoją formą, nad komunikatem, jaki chce sobą przekazać. Mogę wymienić po prostu dziesiątki osób, z których Ludwik zerżnął swój sposób bycia. To takie dojmujące. Dziwię się, że nie zauważyliście.

– To widać – potwierdził z przekonaniem Norbert, podczas gdy Roma uważnie słuchała Mateusza.

– Jego styl i zachowanie jest totalnym plagiatem i powtórzeniem Białowskiego. Białowski był dziesięć, właściwie ponad dziesięć lat temu. To jest niesmaczne. Mógłby spróbować znaleźć coś swojego, nie wiem, w końcu pokusić się o wyjazd, żeby wiedzieć, co się dzieje. Boże, albo nawet niech wejdzie na fejsa, a nie zrzyna i myśli, że nikt nie widzi, a widzą wszyscy. To takie niesmaczne. Och, gdyby chociaż był heterykiem i z poświęcenia zawodowego przechrzcił się na homo... – westchnął Mateusz. – Wszyscy w ogóle mają w sobie jakiś rodzaj przygnębienia, a z ludźmi z branży jest jeszcze gorzej: chodzące depresje, jebani egzystencjaliści. Bycie egzystencjalistą w dzisiejszych czasach jest niemożliwe, to objaw opóźnienia w rozwoju. To tylko świadczy o mentalnym ciemnogrodzie naszego środowiska. Po prostu zatrzymali się na Sartrze, nie ma szans, lata sześćdziesiąte są jakimś szczytem. A żeby tak coś poczytać współczesnego, żeby wiedzieć, co się dzieje, żeby wejść na cyfrowe biblioteki na przykład pogrzebać, co na Stanford, to już nie, nie, to za trudne, nie chce się. Po prostu ziarno na skałach, taki mamy pejzaż – żachnął się, wybałuszając mocno oczy i przesadnie machając rękami.

U niego wszystko wydawało się eleganckie. Jemu nie można było zarzucić plagiatu. Był on wyjątkowo nieporównywalny. Zapewne jego osobowość miała tę siłę nie tylko w naszym kraju. Mateusz podróżował, czytał najnowsze publikacje naukowe, wiedział dokładnie, co się dzieje wszędzie. Był aktywnym graczem sceny internetu. Wiele osób za nim nie przepadało, ale ich właśnie na imprezie nie było, czyli można w sumie przyjąć, że nie istniały. Za to wszyscy ci, którzy zgromadzili się u Romy, darzyli jego oryginalność i inteligencję należytym szacunkiem.

– Masz rację, nawet jeśli ktoś wychodzi z jakiegoś, powiedzmy, patologicznego środowiska i zaczyna działać w kulturze, realizować projekty i udaje mu się, powinien zrzucić z siebie te negatywne emocje i spróbować budować coś pozytywnego. W pewnym momencie trzeba to sobie powiedzieć. Jeśli ktoś ma takie negatywne tendencje albo przeszłość, trzeba to przepracować, nie da się nic tworzyć na totalnym syfie. Też kiedyś taka byłam, ale w pewnym momencie zaczęło mi się układać. Kupiłam ten dom, bo wcześniej męczyłam się z rodzicami. Szczerze to wykańczał mnie ich liberalizm, pozwalali mi na wszystko, co było tak blokujące... Czułam się jak w klatce. Od kiedy mieszkam sama, całkowicie przewartościowałam swoje życie. Właśnie to było to, o czym mówisz, Mateo. Byłam w punkcie, gdzie wszystko zaczęło się układać i nie było już sensu tego ciągnąć, udawać, że jest źle. Musiałam nauczyć się budować coś pozytywnego, zerwać wszystkie związki i relacje, które ściągały mnie do dołu. Powiedziałam to wszystkim osobom, które miały na mnie toksyczny wpływ. A przynajmniej tak czułam. Kieruję się swoją intuicją, bo przecież nie mogę kierować się cudzą. Intuicja i ten dom to jedyne, co mam.

– Roma, ty powinnaś być przykładem dla innych. Może napisz jakiś poradnik, albo... O, widzę to! Banery z napisem: „Roma zmieniła swoje życie. Zmień i Ty. Więcej na stronie www.romazmieniłaswojeżycie.com, w różnych wersjach językowych” – powiedział widocznie zafascynowany Mateusz.

– Nie żartuj sobie, mówię serio!

– Romuś, kochanie, nie żartuję. Powinnaś robić teraz zaangażowane projekty, partycypacyjne. Just do it! Believe in yourself. Fuck the shadow, come to the light. O to, to! To jest dobre hasło: Fuck the shadow, come to the light. Nie obrazisz się, jeśli wykorzystam je w swoim najnowszym projekcie?

– Przecież ty to wymyśliłeś. Zresztą ja teraz zajmuję się kwestią tożsamości.

– Romuś, to się wcale nie wyklucza. No tak, ale fuck the shadow, come to the light jest bardziej w moim stylu. Jesteś taka urocza i zabawowa, weź trochę spuść z tonu z tą tożsamością albo spróbuj to bardziej lajtowo potraktować, co? – Mateusz położył rękę na ramieniu Romy.

– To ty jesteś uroczy. Norbert, czemu zamilkłeś? – Roma przypomniała sobie o obecności Norberta, który stał właśnie nieruchomo przy stole z MDF-u i mocno zaciskał palce na kieliszku z prosecco.

– Uświadomiłem sobie, że miałem nie pić wina, whiskey, piwa i tym podobnych. Miałem pić czystą, bo alkohol ostatnio mi szkodzi. Znowu, no i zapomniałem... Ale już trudno! – Ożywił się. – Klamka zapadła, skoro kieliszek już opróżniony. Nalej mi kolejny, proszę. Muszę się chyba z tego żalu upić... Od jutra natomiast koniec i nie próbujcie mnie namawiać. Będę chodził z małą wódeczką w kieszeni, żeby nie wyjść na idiotę. To jest jakieś rozwiązanie – dodał.

– Myślisz, że nam wszystkim wino nie szkodzi? Ale my potrafimy, w przeciwieństwie do ciebie, zachować fason. I nie narzekać. Roma, patrz, Norbert objawił się nam właśnie jako jedna z postaci do zbawienia. Kochana, powiesz mu, czy ja mam to zrobić? Fuck the shadow, come to the light! – powiedział Mateusz i oboje z Romą wybuchnęli śmiechem.

Organizatorka imprezy zwróciła się do Mateusza:

– Powinniśmy spotykać się częściej. Tęsknię za takimi wspólnymi wieczorami...

– Najdroższa, przecież my wszyscy harujemy. Jedyne, co nam zostaje, to pielęgnować wspomnienia tych wolnych chwil podczas niekończących się godzin pracy – odpowiedział z troską. – Ale pomyśl, jak bardzo spowszedniałyby nam te wspólne wieczory. Ludzie na dłuższą metę są nieciekawi. Ratuje nas praca, kochanie.

Norbert ożywił się trochę, trudno było nie zgodzić się z dobrymi radami Mateo. „Niepotrzebnie powiedziałem o tym winie, mogłem to zachować dla siebie, to może mi zaszkodzić” – pomyślał.

Co najmniej połowa gości udała się na taras z podgrzewaną podłogą. Siedzieli na niej i oglądali piękny ogród, w którym Roma zatroszczyła się o oświetlenie drzew ledami wbudowanymi w trawnik. Dzięki temu natura tworzyła tu estetyczny spektakl. Pozostali podzielili się na małe podgrupy, skupione wokół stołu i pod oknami.

– Napiszę na tablicy, że ci, którzy jeszcze się nie pojawili, mają czas do północy, inaczej wyrzucam ich ze znajomych. To chamstwo – powiedziała Roma, pochylając się nad swoim smartfonem.

– Koniecznie! – zawtórował żywo Mateusz. – Chodźmy na patio, ileż można stać przy stole, trzeba się ruszyć! Nawet te parę metrów diametralnie zmienia odbiór sytuacji!

Roma, Mateusz i Norbert stanęli na tarasie ze świeżo uzupełnionymi kieliszkami.

– Cześć, Roma! – Właściwie od razu zauważył ich chłopak z fryzurą na Twardocha, ale w brązowym kolorze. Miał lekki, dwudniowy zarost, który ciekawie kontrastował z drogim fryzjerem. Ubrany był w skórzaną kurtkę, biały podkoszulek, czarne jeansy i airmaxy. Wycałował energicznie Romę.

– My się nie znamy. – Mateusz natychmiast zainterweniował i wyciągnął dłoń w kierunku tego ciekawego gościa. Doskonale wiedział, kim jest, i czekał na to spotkanie wiele miesięcy. Przyszedł dziś do Romy z nadzieją, że tym razem nadarzy się ta długo oczekiwana okazja. – Mateusz, najmilej. – Uśmiechnął się do Karola najumiejętniej, jak tylko potrafił.

– Karol, miło mi. – Ten uścisnął energicznie dłoń Mateo i zwrócił się do Romy: – Słyszałaś o Ludwiku? Był dzisiaj u Adama. Chce mu przedstawić Wielki Projekt. Jestem w szoku, od razu z taką propozycją! Ale ten chłopak ma potencjał. Wierzę, że może to zrobić, pomimo że do tej pory nic nie zrobił. To nawet lepiej, efekt debiutu. Podejrzewam też, że jest za inteligentny na bawienie się w mniejsze projekciki. Przygotowanie Wielkiego Projektu, strzału, takiego raz w życiu, ma sens, mówię ci to jako krytyk – powiedział, jakby bagatelizując fakt, że znajduje się w gronie osób realizujących mnóstwo projektów, prócz tego naprawdę wielkiego. Nikt jednak jawnie nie obraził się za to, bo Karol uchodził za najbardziej merytorycznego i najlepiej usadowionego krytyka w mieście.

– A ty skąd wiesz, Karol? – Roma miała ochotę uderzyć go za to w twarz. Poczuła się gorsza, poniżona, mała w porównaniu z Ludwikiem, który jeszcze nic nie zrobił, a w dodatku nic tym nie osiągnął.

– Od Kostka, wyszedł teraz gdzieś do ogrodu. Może szuka bielunia jak za dawnych lat? – Karol zaśmiał się nieśmiało, jakby nie był pewien, czy to, co serwuje jako żart, zostanie tak odebrane.

– Zrobiło się sentymentalnie... ha, ha, ha!

To „ha, ha, ha” Mateusza było donośne, spowolnione i dobitne (i bardzo jednak suche), żeby wszyscy zrozumieli, że złapał się na żart Karola i że ze swojej pozycji konstytuuje go jako żart.

Karol z miejsca poczuł w nim bratnią duszę i docenił jego zaangażowanie. Roma i Norbert nie odwzajemnili donośnego śmiechu, zaledwie lekko uśmiechnęli się w kącikach ust.

– A ty czym się zajmujesz? Mam wrażenie, że cię skądś znam, jakieś dojmujące déjà vu – zwrócił się do Mateusza Karol, mrużąc oczy.

– Przyjdź na mój projekt w piątek, zapraszam. To będzie coś, zobaczysz. Wyślę ci zresztą zaproszenie na fejsie. Na pewno Roma coś ci wspominała o mnie. Jestem jednym z młodych najlepiej zapowiadających się w tym mieście – odpowiedział z przekonaniem Mateusz.

– Wierzę. Przyjdę. – Karol zadeklarował swoją obecność bez cienia wątpliwości. Czuł, że wpadł na kogoś bliźniaczo podobnego do siebie.

Mateusz przewidywał to już zresztą, kiedy po raz pierwszy zobaczył zdjęcia Karola w internecie, a zyskał niemal pewność, kiedy zaczął czytać jego recenzje, artykuły i wywiady z nim. Wiedział, że nikt inny nie powinien pisać recenzji z jego projektów.

Karol natomiast kompletnie nie wiedział, kim jest Mateusz, nie czytał nawet nic na temat jego projektów, ani tym bardziej nie pisał nigdy ich recenzji, ale w chwili, gdy go poznał, wiedział, był pewien, że ma do czynienia z potencjałem. Nic nie musiał oglądać – wiedział. Ostatnio był nawet nieco znużony projektami i przechodził kryzys zawodowy.

I choć był bardzo zainteresowany Wielkim Projektem Ludwika, to właśnie na Mateusza postawiłby w tym momencie wszystkie pieniądze – dlatego, że był na tej domówce, tu i teraz, w zasięgu, więc można było z nim działać. Postanowił więc, że skupi się na Mateuszu i po prostu poczeka, aż los popchnie go w kierunku Ludwika. Wtedy będzie mógł porzucić Mateusza dla Ludwika i stać się podporą merytoryczną Wielkiego Projektu.

– Gdzie wcięło tego Kostka? – rzuciła Roma, marszcząc brwi i spoglądając w stronę ogrodu.

– Kontakt z naturą, moja droga, kontakt z naturą – powiedział z uduchowieniem Mateusz, po czym wybuchnął swoim histerycznym śmiechem, któremu szybko zawtórował Karol.

Wymienili szybkie porozumiewawcze spojrzenia. O tak, mieli już swój tajny kod, porozumienie ponad głowami zgromadzonych.

– Mówiliście coś o mnie? – Kostek nagle doskoczył do nich od tyłu.

– O, jesteś. A tak, właśnie Karol piał z zachwytu nad twoim najnowszym projektem, prawda, Karol? – Mateusz uśmiechnął się porozumiewawczo do nowego kolegi.

– Tak, jestem pod dużym wrażeniem, to twój najlepszy projekt. Napisałbym recenzję, ale ubiegła mnie Aurelia. Wybacz, wiesz, że nie znoszę być drugi... – Karol zwrócił się do Kostka. Wyraźnie spodobała mu się gra, w którą wciągnął go Mateusz.

– Aaa, tak, wiesz, że wolałbym, żebyś to ty napisał recenzję. Wiesz, co wszyscy myślimy o Aurelii... – Kostek był rozczarowany, poczuł ukłucie. „Karol chciał, napisać recenzję mojego projektu. Pieprzona Aurelia...” – pomyślał.

Roma i Norbert uśmiechali się asekurancko. Woleli być z Karolem i Mateuszem, nawet jeśli ta gra była wyłącznie ich grą.

– Kostek, domyślam się, że już wszystkim powiedziałeś o Wielkim Projekcie Ludwika. Czy chcesz tym samym go zdekonspirować? Wiesz, on jest nader dyskretny, na pewno prosił, żebyś tego nie rozgłaszał. Aż sam się teraz obawiam coś przy tobie powiedzieć, no bo jeszcze rozpaplesz... Jak to z tobą jest, co? Jesteś dobrym kolegą czy nie? – Mateusz kontynuował grę.

– Eee... powiedziałem tylko, że ma się spotkać z Adamem, nic nie mówiłem w sumie o Wielkim Projekcie. – Na twarzy Kostka pojawiły się nerwowe wypieki. Wyglądał, jakby miał zemdleć.

– A, bo słaby z ciebie informator, Kostek, narobisz smaka i nic. Jeśli będziesz rozgadywał o tak nieistotnych sprawach, jak zwykłe spotkanie Ludwika z Adamem, to ludzie przestaną cię brać na poważnie. – Karol uśmiechnął się porozumiewawczo do Mateusza.

Kieliszki były puste. Kostek z pochyloną głową szukał zapałek po kieszeniach. Nie mógł ich znaleźć albo tylko udawał, że nie może. Romie i Norbertowi zaczęło się nudzić, natomiast Mateusz i Karol byli widocznie usatysfakcjonowani.

– Jestem zmęczony. Wypiję jeszcze trochę wina i spadam do domu. Nie macie wrażenia, że powietrze jest dzisiaj ciężkawe? – Karol nie czekał na odpowiedź, odszedł w stronę salonu. Za nim podążył Mateusz.

To był najlepszy moment na koniec.

Po naleganiach i seriach telefonów Ludwik niechętnie zgodził się spotkać z Kostkiem. Kostek był zestresowany. Nie mógł spać przez ostatnie cztery noce. Musiał sprawdzić, czy aby do Ludwika nie doszły plotki o nim samym i jego spotkaniu z Adamem. Kostek wiedział, że jeśli Ludwik dowie się o jego niedyskrecji, zerwie znajomość. Tak, już parę osób z podobnych przyczyn skasowało go ze znajomych, ale były to całe szczęście osoby mało ważne, wręcz podrzędne.

„Boże, jakby to doszło do Adama, to byłby mój koniec” – pomyślał Kostek. „Dlaczego nie mogę czasami się opanować?” Od czterech dni o niczym innym już nie myślał. Jeśli Ludwik i Adam odwrócą się od niego, jego projekty już nigdy nie doczekają się realizacji. Żadne. Bo jeśli zdradzisz, nie licz na wybaczenie i drugą szansę. Pal licho, jeśli zdradzisz kogoś mało istotnego... ale nie Adama i Ludwika. To właśnie oni mogli teraz zepchnąć Kostka w niebyt, bo to on był przy nich nikim. A to wszystko przez chwilę rozprężenia, chwilę nieuwagi, kiedy wypsnęło mu się co nieco.

– Jak rozmowa z Adamem? – zapytał Kostek, próbując ukryć swoją nerwowość.

– Dobrze, będziemy niebawem pracować. Wiesz, że nie lubię za dużo mówić. To tyle? Tylko po to się chciałeś spotkać? Te twoje natarczywe telefony, które odrywały mnie od pracy, wydają mi się, delikatnie mówiąc, czymś niewłaściwym, Kostek... – odpowiedział Ludwik, poprawiając swój niestarannie założony szalik, przez poły którego przebijało powietrze, nieprzyjemnie zawiewając mu gardło i powodując tym samym dyskomfort.

– Tak, Ludwiku, byłem ciekawy, jak ci poszła rozmowa z Adamem, ale nie w tej sprawie chciałem się spotkać. Szanując twoją pracę i spokój, nie odrywałbym cię bez powodu...

Kostek wiedział, że Ludwik nie powiedziałby mu przez telefon, że słyszał, jak rozpowiadał o Wielkim Projekcie. Ludwik był na to za dobrze wychowany. Był ponad wszystkie swoje dobre cechy szczery, więc – jeżeli coś faktycznie byłoby na rzeczy – zacząłby rozmowę z Kostkiem w realu od czegoś w stylu: „Przykro mi to mówić, ale zawiodłem się na tobie, Kostek”. Dotychczasowy przebieg rozmowy świadczył jednak o tym, że nic do Ludwika nie dotarło. Zachowywał się jak zwykle i jedyne, o co miał pretensje, to te kompulsywne telefony, więc Kostek zrozumiał, że musi szybko coś...

– Słuchaj, on jest nieuleczalnie chory, Adam ma chłoniaka. – Kostek złożył ręce na stoliku kawiarnianym, jakby do modlitwy, i opuścił głowę.

– Kiedy się z nim widziałem, wydawało mi się, że jest w doskonałej formie. Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? To straszna wiadomość. Zaskoczyłeś mnie tym i zasmuciłeś dogłębnie. Nie chodzi tu o nasze kariery, sprawy zawodowe, losy Instytucji. Chodzi o człowieka. W obliczu śmierci wszystko staje się nieważne, bezwartościowe. – Ludwik wyciągnął z kieszeni marynarki paczkę papierosów, zapalił nerwowo jednego i utkwił wzrok w filarze.

– Nie powiedziałem ci, bo chciałem, żebyś spotkał się z Adamem i obiektywnie ocenił, w jakiej jest formie. Pomyślałem, że zaczekam z tą informacją, że na pewno sam coś zauważysz... Nie chciałem cię uprzedzać. Poza tym, kiedy powiedziałeś, że widzisz się z Adamem, przestraszyło mnie to, że jeśli się wygadam, dasz po sobie poznać, że wiesz o jego chorobie. Obydwaj wiemy, jak dla Adama ważny jest wizerunek poważanego szefa Instytucji... On nie zniesie litości, taryfy ulgowej... Powinniśmy zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Musi pracować do ostatnich dni. Zrobiłem to w trosce o niego. – Kostek posmutniał.

– Rozumiem. Dobrze zrobiłeś. Szanuję cię za to. Powiedz, ile czasu mu zostało? – zapytał Ludwik.

– Nie mam pojęcia. Nie pytałem. Bałem się, że go urażę takim trzeźwym podejściem w stylu: „Okej, jesteś nieuleczalnie chory, ale ile właściwie zostało ci czasu?”. Jakby robiło to jakąś różnicę.

– Rozumiem, ale jednak nam to robi różnicę. Adam, tak jak my, nie ma rodziny, trzeba mu będzie jakoś pomóc, on tego nie powie, nie będzie się prosił... A my teraz powinniśmy się na tym właśnie skupić, pomyśleć, w jaki sposób jesteśmy w stanie mu pomóc. Bez niego i tak nie będzie żadnego Wielkiego Projektu. – Ludwik zmarszczył czoło i zgasił w filiżance espresso przedostatniego papierosa z paczki.

– Widzisz, Ludwiku. Tak naprawdę cenię cię jako człowieka, po prostu człowieka. To, że w obliczu choroby Adama skupiasz się na nim, jego cierpieniu, a nie na swojej karierze... To jest naprawdę wielkie. Mało kogo byłoby na to stać. Różnica między Adamem a nami jest taka, że jemu być może pozostały dni albo nawet godziny przepełnione cierpieniem, nam, miejmy nadzieję, lata. – Kostek w końcu podniósł wzrok na Ludwika.

– Proszę cię, to nie czas na wyliczanki. Dni, godziny... tego nie wiemy. Trzymajmy się rzeczywistości: my jesteśmy zdrowi, Adam jest śmiertelnie chory. Przypuszczam, że jesteś jedyną osobą, która o tym wie. Pracowałeś z nim jako ostatni. Pękł, choć to nie w jego stylu, ale w obliczu... Zapewne prosił o dyskrecję. Jestem wdzięczny, że mi o tym powiedziałeś – podziękował Ludwik.

– Mam do ciebie zaufanie, nikomu innemu bym tego nie powiedział. Nie złamałbym słowa danego Adamowi. Jednak nie mogłem zostać z tym sam, nie wiem... Ja nie jestem tak bystry jak ty, nie wiem, jak możemy mu pomóc, co robić. Tylko proszę cię, błagam, nie mów o tym Adamowi. Nie zniósłby tego, to uderzyłoby w jego dumę. – Kostek był coraz bardziej przygnębiony, jego łamiący się głos nie mógł na Ludwiku nie zrobić wrażenia.

– Oczywiście. Jeszcze raz dziękuję, że podzieliłeś się ze mną tą informacją. Ode mnie ani Adam, ani nikt inny się nie dowie. – Ludwik zgasił ostatniego papierosa i obydwaj pogrążyli się w milczeniu.

Słońce zachodziło. Robiło się coraz chłodniej, pomimo to Ludwik i Kostek nadal siedzieli, jakby ta wstrząsająca informacja unieruchomiła ich, zamieniła w kamienie.

Tymczasem klubokawiarnia tętniła życiem. Kelnerki uwijały się między stolikami. Gwar się wzmagał. Ktoś co jakiś czas przechodził i machał do Kostka, ale ten nie odmachiwał jak zwykle. Po kilkudziesięciu minutach wstali wreszcie, Ludwik zostawił napiwek na stoliku i każdy poszedł w swoją stronę: Ludwik na północ, Kostek na południe.

Milena przechadzała się po mieszkaniu. Sto dwadzieścia metrów w pięciu pokojach dawało jej możliwość zachowania bardzo dobrej kondycji, pomimo – według niej – za długiego już życia, które dźwigała na karku. Nie musiała przechadzać się bez celu po ulicach i parkach. Poszczególne pokoje wyznaczały jej wystarczająco ciekawą trasę, na przykład: od inkrustowanego dziewiętnastowiecznego stolika kawowego, przywiezionego z Moskwy, do stojącej na drugim końcu mieszkania rzeźby – prezentu od bliskiego przyjaciela, będącego jednocześnie jednym z najdroższych austriackich artystów. Takich możliwych tras było nieskończenie wiele, a Milenie nigdzie się nie spieszyło. Przemierzała więc owe trasy ubrana jak zwykle: w długie czarne tiule pasujące do jej śniadej karnacji, kruczoczarnych włosów, niebieskich oprawek okularów korekcyjnych, czerwonych korali i siatki zmarszczek pokrywających jej twarz.

Teraz nachylała się akurat nad obiektem, do którego dotarła. Na inkrustowanym kawowym stoliku rozłożona była sterta papierów: zaproszeń na przyjęcia i wernisaże oraz maszynopisów otrzymywanych pocztą od jakichś nikomu nieznanych amatorów, którzy zdobyli adres Mileny z nadzieją, że przeczyta ich wypociny i zaproponuje im współpracę. Nigdy do tego nie dochodziło i dochodzić nie miało prawa, ponieważ Milena ich nie czytała. Nie dostrzegała nawet słów, które były na tych kartkach, nie interesowało jej to. Dokładała tylko kolejne pliki papieru na stolik kawowy i czasami obserwowała strukturę, która piętrzyła się przed jej szarymi oczyma. Struktura wzrastała i wzrastała, niekiedy nawet przekraczała pół metra. Milena już wystarczająco się w życiu naczytała, nie miała intencji nikomu pomagać, no bo niby dlaczego? Dosyć okrutnym żartem losu wydawało jej się zresztą, że przeszłe pięćdziesiąt parę lat ciężkiej pracy i wspinania się na sam szczyt podsumowuje teraz zalewająca ją korespondencja interesownych grafomanów. „Co za tupet, dwudziestoparoletni gówniarze myślą, że są blisko Nobla” – myślała nieraz, pochylając się nad kupą makulatury.

Tak naprawdę nie widziała już sensu w tym wszystkim. „Co za czasy” – rozmyślała, kiedy kupa papieru osiągała punkt krytyczny i była bliska osunięcia się na przedwojenny parkiet, dopiero co zwrócony jej spod ręki konserwatora zabytków. Punkt krytyczny opanowywany zostawał przez sprzątaczkę Basię, pięćdziesięcioletnią kobietę na rencie, która przychodziła do Mileny raz w tygodniu oporządzać mieszkanie. Basia jednym bezbłędnym ruchem ręki strącała stos makulatury do worka na śmieci, przywracając tym samym swojej chlebodawczyni święty spokój. Tego dnia góra papieru nie osiągnęła jeszcze punktu krytycznego. Milena wlepiała w nią hipnotycznie wzrok, spoglądając na nią zza grubych szkieł. Jej szare oczy kiedyś były zielone, ale bladły z każdym listem, zaproszeniem, maszynopisem, słowem, z każdym przejawem interesowności świata wobec niej.

Nagle