Prawdziwa historia - jak i dlaczego zmieniłem swoją twarz - Maciej Kolinka - ebook

Prawdziwa historia - jak i dlaczego zmieniłem swoją twarz ebook

Maciej Kolinka

0,0

Opis

Czy warto chirurgicznie korygować swój wygląd?
Jakie zagrożenia niesie ze sobą operacja plastyczna?
A jeśli już się na ten krok zdecydujemy - jak wybrać dobrego specjalistę?
Nikt lepiej nie odpowie na te pytania niż Maciej Kolinka, z racji 13 przebytych operacji ochrzczony przez media "polskim Michaelem Jacksonem".
Mając osiemnaście lat, Maciek postanowił dokonać drobnej korekty nosa, którego kształt od dzieciństwa wpędzał go w kompleksy. Trafił niestety w ręce partaczy; nieudolnie wykonane zabiegi omal nie pozbawiły go zdrowia - i tego fizycznego, i psychicznego.
Po licznych procesach sądowych i długich poszukiwaniach udało mu się wreszcie spotkać fachowca z prawdziwego zdarzenia, który nie tylko naprawił to, co inni zepsuli, ale i pomógł swojemu pacjentowi osiągnąć wygląd dokładnie taki, o jakim marzył. Jak to wszystko zmieniło jego życie - dowiecie się czytając tę książkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 174

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maciej Kolinka

Prawdziwa historia – jak i dlaczego zmieniłem swoją twarz

© Copyright by Maciej Kolinka 2008

Fotografie na okładce i str. 124: Jacek Lamparski – Studio „Fotojack”

Pozostałe zdjecia pochodza z prywatnego archiwum autora.

ISBN 978-83-7564-159-2

Wydawnictwo My Book

www.mybook.pl

Publikacja chroniona prawem autorskim.

Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Rok 1998, tak chciała natura:

…a tak chciałem ja:

2004

2008

REKLAMA

PIELĘGNACJA I PIĘKNO DZIĘKI POTĘDZE MORZA

Zwykło się żartobliwie mawiać, że dla urody gwiazd showbiznesu najważniejszy jest komputerowy program obróbki zdjęć Photoshop i dobry chirurg plastyk. Do tego kompletu chciałbym dodać jeszcze coś od siebie – kosmetyki firmy MACON.

MACON to ekskluzywna niemiecka firma kosmetyczna z ponad 20-letnim doświadczeniem naukowym i praktyczną wiedzą o pielęgnacji skóry. Jako bardzo nowoczesna, stale rozwijająca się firma MACON jest całkowicie oddany wysokiej jakości i najnowszym trendom w pielęgnacji oraz skoncentrowany na indywidualnych potrzebach każdego typu skóry

Szeroka gama produktów pielęgnacyjnych pochodzenia morskiego, jest wytwarzana i produkowana pod nazwą „MACON Morska Kosmetyka” we własnych, nowoczesnych laboratoriach.

Ekskluzywna pielęgnacja cery „MACON Morska Kosmetyka” zawiera cenne składniki pochodzenia morskiego, takie jak:ekstrakt z alg, kawioru, ostryg, jedwab morski, proteiny perły, sól Morza Martwego, aloes i najważniejsze witaminy. Dowiedziono naukowo, że produkty kosmetyczne zawierające morskie ekstrakty pobudzają krążenie, odnowę i dotlenienie komórek. Regulują poziom nawilżenia i działają ochronnie na skórę.

Połączenie zabiegów kosmetycznych wykonywanych w profesjonalnych gabinetach oraz indywidualnej pielęgnacji w domu klienta, przeprowadzane zgodnie z zaleceniami firmy MACON, na nowo pobudza do działania i rewi-talizuje skórę. Wczesne starzenie się skóry, spowodowane szkodliwym wpływem czynników środowiska zewnętrznego, złą dietą i stresem jest całkowicie skompensowane.

Regularne stosowanie produktów „MACON Morska Kosmetyka” programuje skórę na intensywną regenerację, skutecznie spowalniając proces starzenia. Aby zagwarantować efekt odmłodzenia i pełnej, dogłębnej regeneracji „MACON Morska Kosmetyka” stosuje wyjątkowy, ekskluzywny„morski kompleks substancji czynnych”. Wyniki poparte badaniami gwarantują

optymalny rezultat stosowanych produktów, dlatego firma MACON cieszy się ogromnym zaufaniem i uznaniem wśród najbardziej wymagających klientów z wielu krajów całego świata, w tym również Niemiec, Francji, Włoch.

Nasza skóra jest wyjątkowa, dlatego Firma MACON zaangażowała całe bogactwo głębin morza by ją pielęgnować, rozpieszczać i eksponować jej naturalne piękno.

MACON to wyjątkowe spotkanie PIĘKNA i MORZA

OD AUTORA

Zapanowała ostatnio moda na autobiografie, pisze je znaczna większość osób publicznych: aktorki, aktorzy, politycy, artyści estradowi, a nawet piłkarze. Część z moich znanych koleżanek ma już również za sobą, mniej lub bardziej obiektywne, odbicie swojego życiorysu własnego autorstwa. Znam również autobiografie, w których na stu osiemdziesięciu stronach mieści się łącznie dwieście dwadzieścia słów, reszta to fotografie. Pomysł napisania własnej biografii nie przyszedł do mnie sam, podsunęli mi go znajomi dziennikarze, w którychtalk-shownieraz gościłem. Wielokrotnie powtarzali mi, że mam swoją własną, niepowtarzalną i ciekawą historię. Historię, która bawi, uczy i niesie głęboki przekaz – „chcieć znaczy móc”. Biorąc pod uwagę popularność mojej strony internetowej, ilość nadsyłanych do mnie e-maili oraz zainteresowanie mediów moją osobą myślę, że może to rzeczywiście dobry pomysł. W żadnym wypadku nie chciałbym jednak, by owa książka stała się jedynie moją autoreklamą, jest to obecnie ostania rzecz jakiej mi potrzeba. Chciałbym natomiast opowiedzieć o tym, że marzenia się spełniają, że warto walczyć i że całe nasze życie leży tak naprawdę tylko i wyłącznie w naszych rękach. Chciałbym opowiedzieć również o tym co tak naprawdę wniosła w moje życie cudowna gałązka medycyny zwana chirurgią plastyczną Za wszelką cenę chciałbym uniknąć taniego populizmu i niezdrowych emocji, jednak pisanie o kimś, kto otrzymał tytuł „Kontrowersyjnego Człowieka roku 2004” i nazywany jest „polskim Michaelem Jacksonem” nawet w sposób najbardziej stonowany i spokojny, i tak będzie kontrowersyjne tym bardziej, że w naszym społeczeństwie już samo sformułowanie operacja plastyczna budzi wiele emocji, a co dopiero mężczyzna, który takowych zafundował sobie trzynaście.

Gdy jakikolwiek chirurg plastyczny powie Państwu, że operacja plastyczna nie zmieni państwa życia, proszę wyjść z gabinetu i natychmiast poszukać innego. Każda, absolutnie każda operacja plastyczna wywiera ogromny wpływ na życie człowieka, a jakość zmian zależy przede wszystkim od tego, czy operacja jest udana, czy spartaczona. Ja posmakowałem obu stron skalpela. Zapraszam w podróż przez moje życie, przez śmiech, łzy i smutek, przez sukcesy i wielkie radości, po to, by móc wyjaśnić, jak i dlaczego zmieniłem swoją twarz.

Maciej Kolinka

ROZDZIAŁ I DZIECIŃSTWO

Urodziłem się 4 marca 1980 roku w zamożnej, szanowanej w Łodzi rodzinie. Mój ojciec, Kazimierz Kolinka, był człowiekiem niezwykłym, pełnym energii i temperamentu. Zasłynął jako kierowca rajdowy, dziennikarz, satyryk, felietonista, kaskader i dubler filmowy. Znany był również z tego, iż jako policjant, a właściwie ówczesny milicjant, walczył o utworzenie związków zawodowych w Milicji, przez co został internowany. Mama – piękna kobieta, pełna ciepła, wrażliwości, dobroci i spokoju. Ułożona i rozważna, zawsze była zupełnym przeciwieństwem pełnego energii i szalonych pomysłów ojca. Oboje rodzice stworzyli dom pełen inteligencji i klasy. Od kiedy sięgnę pamięcią, kochali sztukę. Tata sprowadzał obrazy z galerii w Gdyni, a mama pasjonowała się antykami. Tłumaczyła mi, że te drogocenne meble i przedmioty mają swoją historię i duszę. Ojciec kochał konie. Podczas letnich wakacji w Łebie dużo czasu spędzaliśmy w stadninie koni w Nowęcinie, gdzie w ramach swojej pasji uczył jazdy konnej oraz organizował rajdy. Dlatego też większość obrazów na ścianach w naszym domu to portrety koni.

Wychowywałem się w medialnym domu. Rodzice mieli mnóstwo wpływowych znajomych. Odwiedzali nas aktorzy, politycy, sportowcy i dziennikarze. Ludzie, którzy mnie otaczali, i środowisko, w którym dorastałem, to ludzie z „wyższych sfer”, ludzie sukcesu, inteligentni i błyskotliwi. Od najmłodszych lat byłem przyzwyczajony do stawianych wysoko poprzeczek, wiedziałem, że nie powinno się zadowalać substytutami i czasem lepiej czegoś nie mieć, niż mieć kiepskiej jakości. Miałem to szczęście, że moje dzieciństwo było bajką przez duże „B”. Czułem się kochany i szanowany. Rodzice uczyli mnie kultury i wrażliwości na piękno natury. Pokazali mi inny, piękniejszy i lepszy świat. Wraz z nimi bardzo często bywałem w eleganckich hotelach i restauracjach. Miałem inne rozrywki niż większość moich rówieśników błąkających się z kluczem na szyi po podwórku. Uczyłem się jazdy konnej, pływałem jachtem po Bałtyku, a w ramach wycieczki latałem nad morze samolotem i helikopterem będącym własnością firmy, w której pracował ojciec. Będąc jeszcze dzieckiem, doskonale wiedziałem, jak zachować się w restauracji i jak rozmawiać z dorosłymi. Rodzice bardzo szanowali rozwijające się we mnie zainteresowania, do niczego mnie nie zmuszali, jedynie zachęcali, pokazując nowe możliwości. Dorastając, obserwowałem otaczających mnie ludzi i wiedziałem, że ja też chcę być taki jak oni, pięknie się wysławiać, zarabiać pieniądze i odnosić zawodowe sukcesy. Pod każdym względem dążyłem więc do perfekcjonizmu. Nawet pisząc szkolne wypracowanie potrafiłem kilkakrotnie drzeć kartkę i zaczynać od nowa. Poprawiałem tak długo, aż efekt końcowy był doskonały. W szkole podstawowej było mi naprawdę ciężko. Były to bardzo dziwne czasy, kiedy każdy człowiek wyróżniający się z szarej masy był tępiony i szykanowany. Większość nauczycieli miała mi za złe to, że żyjemy na innym poziomie. Na szkolnych zebraniach bardzo często powracał temat tego, że dostaję do szkoły kanapki z wędliną i jem banana na przerwie. Nauczycielka na „godzinach wychowawczych”, bez najmniejszych zahamowań, potrafiła zapytać mnie, ile zarabia mój tata i dlaczego mamy taki dobry samochód. To był koszmar, musiałem tłumaczyć się przed całą klasą. Momentami czułem się nawet winny tylko dlatego, że moi rodzice ciężko pracowali i odnosili sukcesy. Nikt nie potrafił zrozumieć, że nic nigdy nie spadało nam z nieba, co więcej, przez ogromną uczciwość oraz zaufanie i wiarę w ludzi niejednokrotnie traciliśmy. Inne dzieci również nie były łaskawe, nieraz padałem ofiarą zawiści. Byłem normalnym dzieckiem, nigdy się nie przechwalałem ani nie wywyższałem, wręcz przeciwnie moi „podwórkowi” koledzy i koleżanki korzystali z wielu dobrodziejstw wraz ze mną. Zarówno w szkole, jak i na podwórku wyróżniałem się jedynie charakterem, miałem większe ambicje i plany, zawsze jasno wyznaczałem sobie cele i do nich dążyłem. Będąc jeszcze w podstawówce wiedziałem, że chcę realizować się w mediach i show-biznesie. Wytyczyłem sobie jasną drogę do kariery. Chciałem skończyć studia dziennikarskie i pracować w telewizji. Znałem kilka osób pracujących w łódzkim ośrodku telewizyjnym i bardzo lubiłem tam przebywać. Uwielbiałem przyglądać się, jak realizowane są wiadomości i inne programy. Godzinami przesiadywałem w telewizyjnych studiach „Łódzkiej Trójki”, podpatrując pracę prezenterów i ludzi tworzących telewizję.

Gdy miałem trzynaście lat i byłem w siódmej klasie szkoły podstawowej, mój tata zachorował. Wyjechał do Finlandii na „Rajd 1000 Jezior” i wrócił zupełnie inny. Powolny, ospały i wystraszony, sprawiał wrażenie, jakby brakowało mu energii. Nawet wyraz twarzy mu się zmienił, lewy kącik ust i oka opadł. Rodzice natychmiast udali się do neurologa, diagnoza była jak wyrok – guz mózgu wielkości jajka. Konieczna była natychmiastowa operacja. Uaktywniony przez zmianę ciśnienia w samolocie guz rozrastał się w zastraszającym tempie. Z dnia na dzień ojciec słabł w oczach. Lekarz prowadzący po wykonaniu badań wstępnych zlecił natychmiastową hospitalizację. Następnego dnia tata był już po operacji. Nie było nawet czasu na zastanawianie się nad czymkolwiek. Liczyła się każda minuta, więc wszystkie decyzje podejmowane były na bieżąco. To była dla mnie i dla mamy pierwsza lekcja prawdziwego życia, niestety nie ostatnia. Po zbadaniu wycinka guza okazało się, że jest to rak, najbardziej złośliwy, odporny na chemię, naświetlania i wszelkie znane powszechnie metody leczenia nowotworów. Postanowiliśmy nie mówić tacie całej prawdy o chorobie, okłamywaliśmy go. Mama przekonywała ojca, że to za sprawą wielu trudnych numerów kaskaderskich i rajdów samochodowych, podczas których odniósł wiele urazów głowy, miał teraz krwiak, który lekarze musieli usunąć. Doradzano nam szukać pomocy poza granicami Polski – w Niemczech, USA oraz innych, lepiej rozwiniętych medycznie krajach. Mama potajemnie obdzwaniała cały świat, poszukując lekarza, który zechciałby i potrafiłby nam pomóc. A tu właśnie dostaliśmy kolejną lekcję życia. Nasz dom pełen przyjaciół, znajomych i gości powoli pustoszał, ludzie odsuwali się od nas. Leczenie pochłaniało wszystkie pieniądze, tata nie zarabiał, mama również nie pracowała, poświęcając cały wolny czas na opiekę. Stan zdrowia ojca nie pozwalał na organizowanie hucznych imprez i zabawę w lokalach, w domu panowała atmosfera smutku. Wszystko to nie sprzyjało kontaktom towarzyskim. Szybko zrozumiałem, że ludzie kochają nas, gdy los nam sprzyja; gdy przestaje się układać, odchodzą. Mimo iż ojciec zawsze bardzo kochał ludzi, oni powoli odwracali się od niego. Nie mogłem pojąć, dlaczego „ciocie i wujkowie”, których w ówczesnych czasach miałem wyjątkowo dużo, nagle przestają dzwonić i przychodzić. Czułem straszny żal do tych ludzi. Pozostała przy nas jedynie garstka sprawdzonych przyjaciół. Poznałem wtedy stare przysłowie „niedźwiedzie” mówiące o tym, że „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”.

Podczas badań kontrolnych okazało się, że w płucu taty powstał kolejny guz. Lekarze postawili diagnozę – przerzuty. Kolejna operacja i kolejne kłamstwa. Tata czuł się psychicznie coraz gorzej, bardzo chciał wrócić do pracy, ciągnęło go do ludzi. Kilka tygodni po operacji płuca, gdy doszedł do siebie, przewieziono go na tomografię głowy, by ocenić, jak przebiega proces gojenia. Lekarz wykonujący badanie nie wiedział, że ojciec jest po zabiegu usunięcia guza, myślał, że leczony jest chemią i tomografia ma na celu ocenę wielkości guza oraz sprawdzenie, jak reaguje na podane leki. Podczas badania zaprosił mamę do pokoju i powiedział – „Niech się Pani nie martwi, guz się nie powiększa, jest cały czas tej samej wielkości, więc jest nadzieja na to, że wszystko pozytywnie się ułoży”. Mama zaczęła potwornie krzyczeć: „Jak to się nie powiększa, przecież został usunięty, usunięty wraz z marginesem otaczającej go tkanki!”. Wtedy lekarz wskazał na monitor komputera: „Proszę niech Pani spojrzy jest tej samej wielkości”… W ciągu miesiąca guz odrósł do tych samych rozmiarów, w tym samym miejscu. Po zakończonym badaniu ojciec spytał mamę o jego wynik. Co miała mu powiedzieć? „Masz najgorszego raka”? „Masz znowu guza”?

Patrzyła mu w oczy i mówiła, że wszystko jest w porządku, że lekarz zlecił dodatkowe badanie, by stwierdzić, czy wszystko prawidłowo się goi. Tata rozpromienił się i powiedział, że bardzo się cieszy, bo jest jeszcze tak wiele rzeczy, które chciałby w życiu zrobić. W domu mama nie płakała. Gdy była już na skraju wytrzymałości psychicznej, wychodziła z psem na spacer. Wiedziałem, że idzie płakać, po godzinie wracała do domu i znów zakładała sztuczną, pogodną „twarz”. Ojciec nie mógł wiedzieć o chorobie, to by go zabiło. Był silny i walczył. Każdego dnia walczył z chorobą, która również uderzała z coraz większą siłą. Wiele mówił o powrocie do pracy, nawet będąc bardzo chory nie rozstawał się z telefonem i był w stałym kontakcie z firmą. Już nawet nie wiem, w jaki sposób mama wytłumaczyła ojcu konieczność poddania się kolejnej operacji głowy, nie pamiętam, jakich użyła argumentów, wiem jedynie, że przed samym zabiegiem tata poprosił lekarza o chwilę rozmowy. Powiedział mu, że ta operacja musi się udać, bo ma dorastającego syna, który go potrzebuje, żonę, którą kocha, i tysiące planów na przyszłość. Jest spełnionym zawodowo managerem poważnej firmy i musi, po prostu musi być dobrze. Biedny, nie zdawał sobie nawet sprawy, jak poważnie jest chory; zamiast martwić się o siebie, myślał o mnie, o mamie, był pewien, że bez niego firma się zawali. Po operacji jego stan się pogorszył, wraz z guzem lekarze musieli usunąć mu kolejny otaczający fragment tkanek, co spowodowało niedowład lewej strony ciała. To był dla niego szok. Do tej pory ten silny i w pełni sprawny mężczyzna teraz nie potrafił jedną ręką otworzyć sobie drzwi. Jednak nawet wtedy nie skupiał się jedynie na sobie. Przed operacją podarowałem mu małego pluszowego pieska z pozytywką. Poprosiłem, by miał go przy sobie jako swego rodzaju talizman szczęścia. Bardzo się ucieszył. Po operacji podczas odwiedzin w szpitalu zapytałem, gdzie ma pieska; odpowiedział, że podarował go małej dziewczynce, która w wyniku guza mózgu straciła wzrok. Któregoś dnia, wieczorem w szpitalu tata zatęsknił za mną i przytulił pieska, który zaczął grać, niewidoma dziewczynka usłyszała pozytywkę i bardzo chciała wiedzieć, co tak pięknie gra. Tata dał jej do rączek pieska i powiedział, aby zatrzymała go, bo to szczęśliwy talizman. Nigdy nie miałem do niego o to pretensji, oddał go nie dlatego, że prezent ode mnie był bezwartościowy, wręcz przeciwnie, ten piesek był dla niego ogromnie ważny, ale wiedział, że ta dziewczynka potrzebuje go bardziej. Choroba rozwijała się w piorunującym tempie, atakowała cały organizm. Szukaliśmy pomocy wszędzie, nawet u bioenergoterapeutów, po prostu z bezsilności. Chwytaliśmy się każdej nadziei. Z dnia na dzień biednieliśmy, wy-przedawaliśmy za bezcen wszystko, co rodzice gromadzili przez całe życie: samochody, obrazy, wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Zostaliśmy sami, „przyjaciele” odeszli wraz z pieniędzmi, co bolało nas ogromnie. Kilka lat wcześniej tata kupił działkę pod Łodzią, którą bardzo pokochał. Ojciec zawsze kochał przyrodę, a działka w lesie dawała mu z nią nieograniczony kontakt. Każde drzewko posadził tam własnoręcznie, osobiście pilnował budowy domu. Kiedy był zdrowy, jeździliśmy tam niemal w każdy weekend otoczeni wianuszkiem przyjaciół. Po dwóch operacjach głowy tata nie mógł już prowadzić samochodu, a bardzo chciał zobaczyć działkę. Nie było wtedy nikogo, absolutnie nikogo, kto zechciałby go zawieźć. Wszyscy znajomi byli nieobecni lub bardzo zajęci swoimi sprawami. Stan zdrowia taty nieustannie się pogarszał, mama na zmianę z babcią całe dnie spędzała w szpitalu, a ja biegałem z kluczem na szyi po podwórku. Musiałem bardzo szybko dorosnąć. Miałem trzynaście lat i przeczuwałem, że niedługo zostanę sam z mamą.

Mimo że w codziennych modlitwach błagałem o zdrowie dla o jca, lekarze przynosili coraz gorsze wieści. Pamiętam, że miałem wtedy ogromny żal do Boga, modliłem się z całych sił, lecz On pozostawał głuchy na moje prośby. Modliłem się od zawsze, nie od momentu choroby taty, zawsze chodziłem do kościoła i spowiadałem się. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego choroba dotknęła właśnie mojego tatę, przecież codziennie widywałem na ulicach tylu złych ludzi, którzy pili, bili dzieci i żony. W tym samym budynku mieszkała kobieta, której alkohol zrujnował życie. Dom zamienił się w melinę, małżeństwo rozpadło się, a dzieci trafiły do domów dziecka. Pewnego dnia owa pani wracała do domu pijana znacznie bardziej niż zwykle, ledwo powłóczyła nogami. Stanęła przed schodami i przyjrzała się im uważnie, po chwili zaczęła wchodzić krok po kroku, gdy doszła do półpiętra, zachwiała się i runęła do tyłu. Spadając poważnie zraniła się w głowę. Po chwili podniosła się i znów zaczęła wchodzić. Spadała tak jeszcze trzy razy, jednak za trzecim razem już się nie podniosła, zahaczyła stopą o poręcz i wisiała głową w dół, obficie krwawiąc. Zabrało ją pogotowie, a ja byłem pewien, że pani Jadzia nie żyje. Następnego dnia rano opuściła szpital na własną prośbę i wróciła do domu, zahaczając o sklep monopolowy. Nie mogłem tego pojąć! Nie mogłem zrozumieć, dlaczego mój ojciec, człowiek mądry, dobry i prawy, jest tak ciężko chory, a taka zakała człowieczeństwa cieszy się doskonałym zdrowiem. Żaden normalny człowiek nie przeżyłby takiego upadku, jednak pani Jadzia tak Nie mogłem zrozumieć, skąd w niej taka wręcz nadprzyrodzona siła. Przypomniały mi się lekcje religii, na których katechetka tłumaczyła nam, że dobrych ludzi Bóg zabiera do siebie wcześniej, a źli żyją, by mieć czas na poprawę. Stek bzdur! Kochałem mojego tatę, potrzebowałem go i nie chciałem, by umarł. Nie rozumiałem, dlaczego dobrzy ludzie, którzy mogą zrobić tak wiele dobrego, odchodzą, skoro świat jest taki zły. Nie potrafiłem normalnie bawić się z innymi dziećmi, spoważniałem, miałem „ciężkie” przemyślenia. Bardzo szybko stałem się nadzwyczaj dorosłym trzynastolatkiem.

Nagle pojawiła się iskierka nadziei. W Niemczech dotarliśmy do profesora specjalizującego się w leczeniu skomplikowanych nowotworów. Po przesłaniu dokumentacji medycznej profesor oddzwonił i powiedział, że wszywa pacjentom specjalne pompki, które podają co sześć godzin lek. Powiedział też, że nie daje gwarancji, ale może spróbować uratować ojca. Koszt kuracji wraz z pobytem w niemieckiej klinice wynosił majątek. Nie mieliśmy takiej sumy, i co najgorsze, nawet nie mieliśmy szans na jej zdobycie. Wtedy znajomi dziennikarze zaproponowali, byśmy nadali w radiu apel. Miałem powiedzieć, że mój tata umiera i proszę wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc finansową. Nie było mi wstyd, wiedziałem, że to żebranie, ale chodziło o życie mojego taty. Słyszałem złośliwe komentarze za plecami w szkole, na podwórku i na ulicy. Inne dzieci naśmiewały się, że żebrzę, ale żebrałem dla taty, nie dla siebie, więc czułem się dumny, a nie poniżony. Oczywiście największe kwoty wpłacali zupełnie obcy ludzie, którzy tak naprawdę sami nie

mieli dużo pieniędzy. Czas działał na niekorzyść, choroba posuwała się, przerzuty powoli dotyczyły już całego organizmu. Tata dostawał silne dawki morfiny, po których był nieprzytomny, ale przynajmniej nie cierpiał. Obserwowałem go nieprzytomnego, leżącego na łóżku i myślałem o tym, jak kruche i krótkie jest życie. Patrzyłem na schorowanego człowieka, wychudzonego mężczyznę z twarzą chłopca. Był blady, zmęczony, umierający, leżał z podpiętym pampersem, a jeszcze niedawno był żwawym managerem wielkiej firmy, kaskaderem, kierowcą rajdowym, dziennikarzem. Dużo płakałem.

Niestety, tata nie doczekał zabiegu w Niemczech. Pewnej ciepłej majowej nocy zmarł. Umarł w domu, po cichu, spokojnie, oszołomiony lekami. Przebudziłem się i pomimo tego, że było bardzo cicho, wiedziałem, że zmarł. To niesamowite, jak bardzo bliscy sobie ludzie są ze sobą związani. Obudziłem się właśnie w chwili, gdy zmarł. Za chwilę usłyszałem płacz mamy, jeszcze nigdy tak nie płakała. Nie spałem, ale nie miałem odwagi opuścić swojego pokoju, nie wiem dlaczego, może bałem się własnej reakcji, może nie chciałem płakać przy mamie, która potrzebowała teraz bardziej niż kiedykolwiek mojego wsparcia. Przyjechało pogotowie, by potwierdzić zgon, a ja nadal nie wychodziłem ze swojego pokoju. Po godzinie otworzyłem powoli drzwi i ujrzałem mamę płaczącą przy łóżku, na którym leżał tata; spojrzała na mnie i powiedziała: „Maciusiu, nie ma już taty”. Zaczęliśmy płakać i przytulać się do siebie. Na dworze robiło się coraz widniej, ptaki śpiewały, powoli wstawał piękny majowy dzień. Doszedłem do okna i widziałem ludzi spieszących do pracy, przejeżdżające samochody, świat funkcjonował normalnie, nic się w nim nie zmieniło, a przecież ja przeżywałem taką straszną tragedię. Pomyślałem wtedy o rozmowie taty z lekarzem przed operacją. Bał się, że bez niego świat się zawali, a tymczasem wszystko funkcjonowało zupełnie normalnie. Ostatnią wolą mojego ojca było to, by pochować go w grobie mojego dziadka. Niestety, zabrakło sześciu tygodni, by móc użytkować grób. W świetle prawa od ostatniego pochówku musi minąć równe dwadzieścia lat. Mimo iż stacja sanitarno-epidemiologiczna wyraziła zgodę na pogrzeb, władze cmentarza sprzeciwiły się. Jako powód odmowy „jego ekscelencja”, czy jak tam ów człowieczek kazał się tytułować, podał fakt, iż mój ojciec był zwolennikiem eutanazji i wielokrotnie podkreślał, że w sprawie aborcji osobą decydującą powinna być kobieta, a nie Państwo. To wystarczyło, by wyklęło nas środowisko kościelne. Nie pomagały tłumaczenia, że przecież chodzi o spełnienie ostatniej woli zmarłej osoby. Takie argumenty do ludzi Kościoła nie przemawiają. Mama dostała szału. Zawzięła się i postanowiła trzymać ciało taty w chłodni przez całe sześć tygodni, by móc wypełnić jego ostatnią wolę. Jednak gdy ustały emocje, zdecydowaliśmy się pochować ojca w innym miejscu.

Na