Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej - Anna Mieszkowska - ebook + książka

Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej ebook

Anna Mieszkowska

4,7

Opis

Autorka głośnej, pierwszej i jedynej biografii Ireny Sendlerowej prezentuje zweryfikowane fakty dotyczące życia bohaterki. Po dziesięciu latach od pierwszego wydania – w nowej, rozbudowanej, poprawionej i uzupełnionej wersji, wzbogaconej zdjęciami i po raz pierwszy publikowanymi dokumentami – przedstawia życie Ireny Sendlerowej także z bardziej prywatnej perspektywy. Przede wszystkim dzięki wspomnieniom córki Sendlerowej – Janiny Zgrzemskiej, która włączyła się w prace związane z wydaniem „Prawdziwej historii…”, a także wzbogaciła ją wieloma pamiątkami ze swego prywatnego archiwum. Dzięki opowieści córki widzimy, jak wojenna działalność słynnej Matki dzieci Holocaustu wpłynęła na jej późniejsze życie i życie jej najbliższych. Teksy Ireny Sendlerowej pokazują zaś, jak dbała Ona o pamięć tych, z którymi wspólnie ratowała życie żydowskim dzieciom.

O tym, jak Irena Sendlerowa zmienia się w ikonę (co często przesłania prawdziwego Człowieka), najlepiej chyba wie Autorka Jej biografii, która była naocznym świadkiem budowania tej legendy – pięknej i wspaniałej jak działalność Ireny Sendlerowej, jednak często wymagającej faktograficznego uzupełnienia, niekiedy zaś sprostowania. I właśnie fakty – dziesiątki dokumentów z okresu wojny i okresu powojennego, a także listów i tekstów Ireny Sendlerowej – tworzą tę mocną, niepowtarzalną lekturę. Autorka mierzy się z legendą, obala mity, sprostowuje nieprawdziwe dane (przytaczając dokumenty), podaje przemilczane (a czasem specjalnie nienaświetlone, również przez samą Sendlerową) fakty. Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej jest równie wielka jak Jej legenda, ale jeszcze bardziej tragiczna i… bardzo ludzka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (10 ocen)
7
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Moritz75

Nie oderwiesz się od lektury

Czytajcie, słuchajcie, polecam.
00
ZabaWberecie

Nie oderwiesz się od lektury

piękna historia
00

Popularność




Redaktor prowadzący, Redakcja: DOROTA KOMAN
Korekta: IRMA IWASZKO, DOROTA KOMAN
Projekt okładki, opracowanie graficzne i typograficzne: ANNA POL
Zdjęcie na okładce Z archiwum Janiny Zgrzembskiej / East News
Łamanie, montaż: MANUFAKTURAmanufaktu-ar.com
Copyright © by Anna Mieszkowska and Janina Zgrzembska Copyright © by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2014
Wydanie pierwsze w tej edycji (rozszerzone, poprawione i uzupełnione wydanie książki Anny Mieszkowskiej Dzieci Ireny Sendlerowej) Warszawa 2014
ISBN 978-83-64700-14-9
Wydawnictwo Marginesy ul. Forteczna 1a, 01-540 Warszawa tel./faks: 48 22 839 91 27, 48 696 451 127 e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

W sezonie wielkiego umierania IRENA SENDLEROWA całe swoje życie poświęciła ratowaniu Żydów.

MICHAŁ GŁOWIŃSKI, CZARNE SEZONY

PANI IRENA

„Miałam trudne, biedne dzieciństwo, tragiczną młodość, a teraz mam ciężką starość”, powiedziała Irena Sendlerowa w maju 2003 roku podczas naszej pierwszej rozmowy.

Jej ojciec, Stanisław Krzyżanowski, uważał się za jednego z pierwszych polskich socjalistów. Był lekarzem. Przez kilka lat – ze względu na stan zdrowia małej Irenki – rodzina mieszkała w Otwocku, gdzie pacjentami ojca była przeważnie żydowska biedota. „Wyrosłam wśród tych ludzi. Nie były mi obce ani zwyczaje, ani nędza żydowskich domów”, wspominała.

Moje pierwsze wrażenie z wizyty u Ireny Sendlerowej: umie słuchać! Ma wewnętrzny spokój i cierpliwość do wielu odwiedzających ją osób. Otwarta, serdeczna. Zawsze uśmiechnięta, mimo wielu dolegliwości wieku podeszłego.

Pani Irena interesowała się sprawami politycznymi, społecznymi, kulturalnymi. W Polsce i na świecie. Na każdy temat miała własne zdanie, którego wytrwale broniła, gdy rozmówca był innego zdania niż ona. Kochała kwiaty. Wzruszała się opowieściami o dzieciach. Chciała wiedzieć o nich jak najwięcej. Pytała o szczegóły dotyczące ich zachowań w szkole, w domu. Skromna, nie oczekiwała specjalnych przywilejów. Długo samodzielna. Sama szykowała sobie kanapki, herbatę, notowała wyniki pomiaru ciśnienia. Lubiła mieć w pobliżu lusterko i grzebień.

Nosiła czarne bluzki, swetry i spódnice. Przeżyła dziewięć lat żałoby po ukochanym synu Adamie. „Żałoba matki, która straciła dziecko, nigdy się nie kończy! – powiedziała. – Po śmierci Adasia po raz drugi straciłam wiarę w Boga”, dodała. Ale przez pięć lat moich odwiedzin mówiła o nim rzadko. Wspomnienia sprawiały jej wyraźny ból. Ból pamięci.

Irena Sendlerowa w swoim pokoju, w Domu Ojców Bonifratrów przy ulicy Sapieżyńskiej w Warszawie, lipiec 2003

Podobnie reagowała, gdy pytano ją o przeszłość wojenną. O lata okupacji, o uczucie strachu, o wielką akcję ratowania dzieci z warszawskiego getta. „Mam zasadę, że nie rozmawiam o wojnie z kimś, kto jej nie przeżył, nie widział tego, co ja widziałam. Nikt nie zrozumie, czym jest wojna! – mówiła. – Świat w czasie drugiej wojny światowej był obojętny na los Żydów. Dorosłych i dzieci. Jan Karski ryzykował życie, wchodząc na teren getta, obozów zagłady. I co? – pytała. – Świat mu nie uwierzył. Wtedy! A dziś chcą, abym opowiadała o tym, co się działo za murem. Ponad sześćdziesiąt lat temu! Komu? Światu? A czy świat mi pomagał, jak szłam ulicą i płakałam z bezsilności? Gdzie wtedy byli ludzie?”.

Wielu dziennikarzy odwiedzających panią Irenę pytało, czy się bała. „Tak, bałam się – odpowiadała. – Lęk jest czymś naturalnym. Ale nienawiść była silniejsza od strachu”.

Irena Sendlerowa jesienią 1939 roku samotnie wypowiedziała wojnę złu. Jedną z pierwszych jej współtowarzyszek akcji ratowania Żydów była Irena Schultz. Razem nosiły do getta żywność, odzież, lekarstwa i pieniądze. Do stycznia 1943 roku „często przechodziłyśmy przez bramy getta dwa, trzy razy dziennie”, wspominała Irena Sendlerowa. Obie przeniosły do dzielnicy zamkniętej około tysiąca porcji szczepionek przeciw tyfusowi plamistemu, produkowanych nielegalnie w Państwowym Zakładzie Higieny. Trzy tysiące Żydów (dorosłych i dzieci) na terenie getta to byli niedawni podopieczni Wydziału Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego (gdzie przed wojną pracowała), dla których ponad dziesięcioro współpracowników pani Ireny narażało życie własne i swoich rodzin. Była wśród nich Jadwiga Piotrowska, która w 1968 roku na łamach „Słowa Powszechnego” (nr 94, z 19 kwietnia) wspominała: „Pewnego majowego okupacyjnego poranka [6 maja 1944 roku – przypis Anny Mieszkowskiej; wszystkie przypisy nieopisane inaczej pochodzą od Autorki]. Niemcy dokładnie przeczesywali wszystkie domy przy naszej uliczce [Lekarska 9]. Jedni od strony Filtrowej, drudzy od Wawelskiej. Tego dnia w naszym mieszkaniu przebywało kilkoro żydowskich dzieci i para moich znajomych pochodzenia żydowskiego. Czekaliśmy na wejście Niemców, cichutko odmawiając litanię. Stałam przy kuchni, trzymając nad piecem spisy umieszczonych w zakładach dzieci żydowskich, którym nadaliśmy inne imiona i nazwiska. Szykowałam się do wrzucenia ich w ogień. Tymczasem krzyki Niemców ucichły i nikt do naszego domu nie wszedł. Prawdopodobnie idący z jednej i drugiej strony myśleli, że dom został zrewidowany. Z innych mieszkań natomiast wywleczono pięciu mężczyzn i rozstrzelano zaraz na rogu Wawelskiej i alei Niepodległości”.

Autorka z wizytą u bohaterki książki, 12 czerwca 2003

Pani Irena nie lubiła, gdy nazywano ją bohaterką. Ale jej ogromne zasługi na rzecz ratowania ludności żydowskiej poświadcza następujące pismo: „Na podstawie posiadanych dokumentów i materiałów Żydowski Instytut Historyczny stwierdza, że ob. Irena Sendlerowa brała w latach okupacji hitlerowskiej bardzo aktywny udział w akcji pomocy Żydom, a w szczególności dzieciom żydowskim na terenie Warszawy, [...] Irena Sendlerowa w swojej bezinteresownej i humanitarnej działalności niesienia pomocy prześladowanym Żydom i ratowania od śmierci dzieci żydowskich narażała bezustannie swe życie i życie swoich najbliższych. [...] Żydowski Instytut Historyczny stwierdza, że ob. Irena Sendlerowa była jedną z najofiarniejszych i najaktywniejszych działaczek w zakresie niesienia pomocy Żydom w latach okupacji”[1].

Jest prawdą, że wiele lat milczała. Po raz pierwszy opisała to, czym zajmowała się w czasie wojny, w dwudziestą rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim: Ci, którzy pomagali Żydom. Wspomnienia z czasów okupacji hitlerowskiej (Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego 1963, nr 45/46). Pierwszego wywiadu udzieliła Józefowi Goldkornowi (...kto ratuje jedno życie) dla tygodnika „Prawo i Życie” w 1967 roku. W latach następnych też o niej pisano. Ale ogromne zainteresowanie mediów polskich i zagranicznych historią Ireny Sendlerowej wybuchło w roku 2001, gdy do Polski przyjechały cztery amerykańskie uczennice, by odwiedzić bohaterkę swojej sztuki. Pani Irena miała już wtedy dziewięćdziesiąt jeden lat i nie zdawała sobie sprawy, że już niedługo jej historia stanie się głośna na świecie, a ona będzie osobą tak popularną jak największe gwiazdy świata literatury, muzyki i filmu.

„Dobro musi zwyciężyć”, powtarzała często. Całym długim, niełatwym życiem udowodniła światu, że można być dobrym nawet wtedy, gdy dookoła są zło, nienawiść i śmierć. Cierpiała, widząc, że świat nie wyciągnął należytych wniosków z okrucieństw drugiej wojny. Że nadal na całym świecie mnóstwo jest przemocy, nietolerancji, cierpienia.

Irena Sendlerowa, od lat nazywana matką dzieci Holocaustu, zmarła 12 maja 2008 roku w Warszawie.

W tej książce w części Dokumenty przypominamy artykuły Ireny Sendlerowej.

Jak ratowałam dzieci z getta warszawskiego powstał w latach sześćdziesiątych XX wieku. W wersji nieco uproszczonej autorka odczytała ten tekst na spotkaniu w Muzeum Holocaustu w Jerozolimie w maju 1983 roku.

Pozostałe wspomnienia o osobach, z którymi współpracowała Irena Sendlerowa, zostały ogłoszone na łamach „Gazety Wyborczej – Stołecznej” – w dodatku „Wspomnienia, pożegnania”.

Do przeprowadzenia rozpoczynającej tę książkę rozmowy z Janiną Zgrzembską, córką pani Ireny, zachęciły mnie pytania zadawane przez osoby, które po lekturze książek Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej (Muza 2004) i Dzieci Ireny Sendlerowej (Muza 2009) odczuwały niedosyt informacji biograficznych o charakterze rodzinnym. Starałam się również wyjaśnić wątpliwości uważnych czytelników. Udało mi się też ustalić i sprawdzić kilka faktów pominiętych we wcześniejszych biografiach.

Jak napisał prof. Michał Głowiński we wstępie do pierwszego wydania książki Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej, jest ona „czymś więcej niż książką o Niej; choć nie stanowi tak zwanego wywiadu rzeki, jest w dużej mierze także jej książką. Anna Mieszkowska dopuszcza bowiem swoją bohaterkę do głosu, zapisuje Jej wypowiedzi, utrwala opinie, przywołuje wypowiadane przez Nią formuły. Biografia Ireny Sendlerowej jest piękna i heroiczna, budująca i przejmująca, taka, która od dziesięcioleci czekała na swojego Plutarcha”.

Książkę kończy poruszające wspomnienie Piotra (Zysmana) Zettingera.

Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej – poprawione i uzupełnione wydanie poprzednich edycji – ukazuje się w 71. rocznicę aresztowania przez gestapo siostry „Jolanty” (taki pseudonim nosiła w czasie wojny) i 72. rocznicę powstania Żegoty, których celem było niesienie pomocy prześladowanym przez Niemców Żydom.

JANKA,CÓRKA IRENYROZMOWA ANNY MIESZKOWSKIEJ Z JANINĄ ZGRZEMBSKĄ

W jakim wieku jest dziewczynka z misiem?

Na tych trzech zdjęciach ma dwa lata i sześć tygodni.

Skąd taka dokładna informacja? Czy pamiętasz tego misia?

Zdjęcie zostało wykonane prawdopodobnie 14 maja 1949 roku w Atelier Fotografii Nowoczesnej Foto Hollywood w Warszawie. Adres znam z pieczątki: „Al. Wł. Sikorskiego 52, I p. dawniej Jerozolimskie 28”. A miś był fotografa.

Dziewczynka, czyli...

Janina Zgrzembska.

Rodzona córka Ireny Sendlerowej?

Tak.

Imię masz ...

Po babci Janinie Karolinie Krzyżanowskiej z Grzybowskich.

Janina Zgrzembska, córka Ireny Sendlerowej, 14 maja 1949

Babcia zmarła młodo, w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat. A ty urodziłaś się trzy lata później.

Trzy lata i jeden dzień po, czyli 31 marca 1947 roku.

W Warszawie?

Tak.

Czy pamiętasz, jak zwracano się do ciebie w dzieciństwie? Byłaś Janeczką, Jasią, Janinką?

Asiunią!

Jak to?

Mówiono do mnie Janusieńka. Ale ja nie umiałam tego słowa w całości wypowiedzieć. Skróciłam je. I mówiłam o sobie Asia. To można wyczytać z napisanej przez mamę dedykacji:

„Drogiej Bapsi Loli kochająca wnusia Asia w wieku 2 latek, Warszawa 1949 r.” i na drugiej fotografii: „Mojej ukochanej Bapsi – na pamiątkę od małej, ale bardzo kochającej Asi 14 V 49”. Na trzeciej: „Asiunia w wieku 2 latek”.

Długo byłaś Asią?

Do siódmego roku życia. Dopóki nie poszłam do szkoły.

Pamiętasz dzień 1 września 1954 roku?

Oczywiście, że pamiętam!

Ponieważ...

...poprzedniego dnia była w domu dyskusja, kto ma mnie zaprowadzić do szkoły. Mama nie mogła, ojciec też był zajęty. Miałam iść ze znajomą rodziców. Owa znajoma stwierdziła, że na pewno będę się bardzo dobrze uczyć. Siedmiolatka, do której skierowano zdanie, odpowiedziała autorytatywnie: „Jeżeli pani mi się spodoba, to będę się dobrze uczyć”. Stwierdzenie usłyszała mama, która weszła w tym momencie do pokoju, i skwitowała je zdaniem: „Dziecko, ja mam do ciebie zaufanie, a ty zrobisz, jak uważasz”. To zdanie – konkluzja dyskusji – towarzyszy mi przez całe życie.

A „Bapsia Lola” to kto?

Leokadia Celnikierowa z Celnikierów, matka ojca. Zmarła 14 czerwca 1952 roku. Zobaczyła jeszcze wnuka, czyli Adama, który urodził się w 1951 roku.

Irena Sendlerowa ze swoimi dziećmi Janką i Adasiem

Strasznie to skomplikowane. Ojciec, Adam Celnikier [1912–1961], po wojnie pozostał przy okupacyjnym imieniu i nazwisku: Stefan Zgrzembski. I mama po ślubie z nim w 1947 roku oraz ty i bracia otrzymaliście to nazwisko.

Tak.

Ojciec miał rodzeństwo?

Był jedynakiem. Jego rodzina, bardzo zamożna, mieszkała w Warszawie.

Wiesz, kiedy i w jakich okolicznościach matka ojca opuściła Warszawę?

Nie, tego nie wiem.

Pani Irena opowiadała, że w czasie okupacji dwa razy jeździła do Krakowa...

Nic o tym nie wiem. Ale te wyjazdy mogły mieć związek z działalnością mamy w Żegocie. Wiadomo, że znała organizatora krakowskiego oddziału Żegoty, Stanisława Dobrowolskiego.

Ale nie mówiła o tym. Mama w ogóle mało nam mówiła o swoim wojennym życiu. Ojciec nie był w dobrych stosunkach ze swoją matką. Nie wiem, skąd babcia wzięła się w Krakowie ani jak się uratowała. Mama nam mówiła: „Warszawskie niebo było za małe, aby pod jednym niebem mieszkała babcia Leokadia i jej syn Adam”.

Stefan Zgrzembski, drugi mąż Ireny Sendlerowej

Drugi brat, młodszy od ciebie o cztery lata, imię miał po ojcu.

Tak.

Rodzice znali się przed wojną. Oboje byli w małżeństwach. Mama była żoną Mieczysława Sendlera [1910–2005], filologa klasycznego, którego poznała jeszcze w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie mieszkała do matury w 1927 roku. A ojciec...

Ojciec miał żonę, z którą wziął ślub ortodoksyjny.

Wiesz coś więcej?

Jego żona była dobrą koleżanką mamy ze studiów na uniwersytecie. Przeżyła wojnę. Kiedy rozstała się z mężem, czyli moim późniejszym ojcem, nie wiem. Wyszła ponownie za mąż. Z tym drugim małżonkiem była do śmierci. Miała córkę, starszą ode mnie o rok. Odwiedzały nas i my bywałyśmy w ich domu w Miedzeszynie. Czułam jej sympatię do mnie. Jej córka wcześnie wyjechała do Londynu, następnie zamieszkała w Stanach Zjednoczonych. Na prośbę mamy wysłałam jej książkę Matka dzieci Holocaustu. Napisała potem do mamy serdeczny list. Była niedawno w Warszawie, spotkałyśmy się. Czujemy wobec siebie jakąś bliskość, mimo oddalenia i rzadkich kontaktów.

Rodzice rozstali się...

Ojciec wyprowadził się z domu, gdy miałam dziesięć lat. Zmarł w 1961 roku.

Rozmawiamy w kawiarni przy placu Na Rozdrożu. Wiesz, dlaczego zależało mi na spotkaniu z tobą w tym miejscu...

Domyślam się.

Plan mieszkania rodziny Zgrzembskich – szkice Janiny Zgrzembskiej

Znajdujemy się w pobliżu trzech ważnych miejsc związanych z twoją mamą. Aleja Szucha, gdzie Irena Sendlerowa przebywała w areszcie gestapo[2] w 1943 roku, fontanna, w pobliżu której odzyskała wolność, wyprowadzona z aresztu śledczego niby na dalsze przesłuchania w innym miejscu, i wreszcie powojenne mieszkanie przy placu Na Rozdrożu. Dokładnie po drugiej stronie ulicy... Gdzie mama mieszkała wcześniej, pamiętasz?

Oczywiście, że pamiętam: Bagatela 10, Ustronie 2, taki adres znajduje się na odpisie mojego aktu urodzenia, Belwederska 20 – do 1954 roku, Sielecka 3 – do 1957, Sielecka 26 – do 1961 i plac Na Rozdrożu. Ostatni adres mamy to Sapieżyńska...

Przedwojenne warszawskie adresy pani Ireny, które znalazłam w jej teczce studenckiej, to: Raszyńska 58 m. 9 – mieszkanie „przy rodzinie” ze strony matki, Lipowa 8/10 m. 3 – po ślubie (w 1931 roku) z Mieczysławem Sendlerem. Pierwsze mieszkanie na Woli, jednopokojowe, przy ulicy Ludwiki 3 m. 63 i drugie (od roku 1935), dwupokojowe, przy tej samej ulicy Ludwiki 6 m. 82. W tym ostatnim zastał ją wybuch wojny. Twoje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa to...

Trumienka, czarna – z braciszkiem Andrzejkiem w kaplicy domu przy Belwederskiej. Zmarł w listopadzie 1949 roku.

A inne wspomnienie?

Pamiętam, jak siedziałam pod biurkiem albo pod stołem, a ojciec pisał na maszynie.

Pierwsza twoja szkoła.

Podstawowa nr 44 przy ulicy Parkowej. W tym samym budynku poprzednio było też liceum nr 34, które przeniesiono na ulicę Zakrzewską. To było słynne Liceum imienia generała Karola Świerczewskiego Waltera, w którym Jacek Kuroń zakładał drużyny walterowskie.

Maturę zdałaś w 1965 roku. Marzyłaś o studiach medycznych, ale skończyłaś polonistykę.

Chciałam być lekarzem, ale nie mogłabym przejść przez prosektorium. Zdawałam na psychologię. W Warszawie zabrakło mi punktów, przyjęto mnie w Poznaniu. Mieszkała tam kuzynka mamy, ciotka Maryta, Maria Frankowska z Karbowskich. Jej mąż, Eugeniusz Frankowski, był znanym archeologiem, etnologiem. Mieszkałam w akademiku, ale bywałam u ciotki. Nie zaliczyłam pierwszego semestru i wróciłam do Warszawy. Skończyłam polonistykę zaocznie. I studia podyplomowe – edytorstwo. Pracowałam w wydawnictwach, w drukarni. Teraz, mimo emerytury, nadal współpracuję z kilkoma wydawnictwami.

A brat?

Adam skończył Policealne Studium Informacji i Archiwistyki w Warszawie oraz bibliotekoznawstwo we Wrocławiu. Pracował w kilku bibliotekach na uczelniach w Warszawie. Ożenił się, mam bratanicę. Zmarł we wrześniu 1999 roku.

Czy byłaś kiedyś w domu przy ulicy Ludwiki 6?

Nigdy.

Co wiedziałaś o przedwojennym życiu mamy?

Że w czasie studiów na uniwersytecie mieszkała przy rodzinie ze strony swojej matki. To byli endecy! Wiedziałam, że miała kłopoty z ukończeniem studiów. Że napisała pracę magisterską u profesora Wacława Borowego, który przysłał jej kartkę z urlopu z wiadomością, że ocenia ją na „dobrze”.

O tym, że do egzaminu magisterskiego nie doszło, mama nie mówiła?

Nie.

Co jeszcze wiedziałaś?

O małżeństwie...

Pamiętam, jak pani Irena opowiadała, że w wieku siedemnastu lat Cyganka wywróżyła jej, że będzie miała dwóch mężów, ale trzy razy wyjdzie za mąż...

I to się sprawdziło. Za Mieczysława Sendlera wyszła ponownie już po śmierci ojca. Ale po dziesięciu latach rozeszli się.

Mówisz często, że mama przekazała ci strach przed Niemcami. Jak się on objawia?

Kiedy jestem w Niemczech, wszystko jedno gdzie, w hotelu, w szkole, w restauracji, szukam oczami drogi ucieczki, możliwości ukrycia się. Dominuje lęk.

Pokazałaś mi bardzo ważne zdjęcie z bezcenną dedykacją, która wiele wyjaśnia: „Dla mojego Dziecka. Tak wyglądała Twoja Mamusia po «wyjściu» z Pawiaka – więzienia niemieckiego w r. 1943 15. III. 47 r.”. Na dwa tygodnie przed twoim przyjściem na świat mama robi ci taki prezent na przyszłość – ze wspomnienia przeszłości. Stąd twoja trauma, lęk przed przeżyciami, których nie doświadczyłaś. Pani Irena opowiadała, że miała wyrzuty sumienia z tego powodu, że jej zaangażowanie w działalność konspiracyjną, jej aresztowanie, potem ucieczka z domu, mieszkanie u znajomych skróciło życie jej matce. Nawet nie mogła być na pogrzebie matki, ponieważ szukało jej gestapo. Po wojnie odwiedzała często grób matki na Powązkach. Była tam też 30 marca 1947 roku. Następnego dnia ty się urodziłaś.

Przypadkiem uratowałam tę fotografię. Zrobiłam kilka odbitek, ale ktoś mamę odwiedził i mama, jak to mama, chciała to właśnie zdjęcie tej osobie podarować. Gdyby mnie wtedy nie było, zdjęcie by przepadło. Odbitki były nowe, pamiątkowe zdjęcie – nieco sfatygowane. Gość miał dostać gorszą wersję. Mama chyba nie spojrzała na dedykację.

Przeczytałam takie zdanie: „O Irenie Sendlerowej w PRL-u zupełnie zapomniano. Przesądził o tym jej akowski rodowód”.

Mama nigdy nie należała do Armii Krajowej! Jeszcze przed wojną była w Polskiej Partii Socjalistycznej. W 1948 znalazła się w PZPR.

Zdjęcie i wzruszająca dedykacja Ireny Sendlerowej napisana na dwa tygodnie przed urodzeniem pierworodnej córki

Do roku?

Chyba do końca. Kilka razy chciała oddać legitymację partyjną, ale tego nie zrobiła. Po 1968 roku ze względu na stan zdrowia i sytuację polityczną nie była czynnym członkiem partii.

Pani Irena prowadziła aktywne życie zawodowe, społeczne...

Ojej! Jak myśmy z bratem nienawidzili tego mamy społecznikostwa. Tego rozdawnictwa. Mama uważała, że jesteśmy szczęśliwi, bo mamy dach nad głową i nie jesteśmy głodni. O innych naszych potrzebach w domu się nie mówiło.

Kto mamę odwiedzał?

„Znajomi z czasów wojny”! Tak wszystkich przedstawiała. Długo nie znaliśmy z bratem prawdy o jej wojennej działalności. Dopiero w 1965 roku, gdy dostała medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, dowiedzieliśmy się, za co go otrzymała. Po artykule o mamie, chyba w tygodniku „Prawo i Życie”, zaczęły się odwiedziny...

Kim byli ci ludzie?

Bardzo różni goście. Z Polski i z zagranicy... Czasem były to „koleżanki z Pawiaka”, tak o nich mówiła. Pamiętam, że przychodziły także: Ninka Grabowska, Jaga Piotrowska, Stanisław Papuziński, Irena Schultz, obie Palestrowe – Maria i Małgorzata, Rudolfowie... Pewnego razu przyszedł Grześ – wysoki blondyn, miał kręcone włosy. Podsłuchałam jego rozmowę z mamą. Długie lata szukał swojego rodzeństwa. Był też kilka razy Frank Morgens ze Stanów Zjednoczonych.

A z grona uratowanych dzieci?

Od zawsze były z nami Tereska i Irenka.

Wojenne córeczki mamy?

Tak. Teresa miała piękne warkocze. Po 1956 roku wyjechała do Izraela. Miałyśmy kontakt do końca jej życia. Z Irenką jestem w stałym kontakcie. Wróciła do Warszawy po wielu latach mieszkania w Szczecinie. Ma córkę, wnuczkę, dwóch prawnuków.

Irena Sendlerowa i uratowana przez nią Teresa Körner, Izrael, maj 1983

A inni?

Serdeczne stosunki łączyły mamę z rodziną Głowińskich. Znała ich sprzed wojny. Bywaliśmy u nich w domu. Takiej dobrej ryby faszerowanej, jaką robiła matka Michała Głowińskiego, nigdy nigdzie nie jadłam! Podobnie blisko był z nami Piotr Zettinger ze swoją matką. Lekcjom Piotra zawdzięczam to, że zdałam maturę z matematyki. Odwiedzała mamę także ich kuzynka Elżbieta.

Wiem, że irytowały mamę pytania dziennikarzy, czy ma zdjęcia z uratowanymi dziećmi.

Z tymi, którzy odwiedzali mamę w ostatnich latach – miała. Z wcześniejszych ocalało tylko jedno, z 1944 roku, z Irenką i panią Rudolfową. Nie wiem, kto je zrobił i kiedy. I późniejsze z Izraela...

Jak długo mama była w Izraelu?

Pojechała w maju 1983 roku na trzy tygodnie.

Sama?

Nie, towarzyszył jej Andrzej Klimowicz.

Ten, dzięki któremu w 1943 roku Maria Palester dowiedziała się, jak trafić do organizacji, z którą współpracowała Irena Sendlerowa?

Tak, to był on. W 2004 roku, po ukazaniu się książki, odwiedziła mamę jego córka.

Z jakimi wrażeniami mama wróciła z tej podróży?

Mama wróciła z podróży do Izraela pełna dobrych wrażeń. Wspominała przez długie miesiące spotkania z ludźmi, których znała, i z nowo poznanymi. W tej podróży wszystko było ważne – ludzie, miejsca, wydarzenia. Wróciła od przyjaciół, którzy nie wiedzieli o jej wojennej działalności. Przywróciła nieco lepsze imię Polski – że jednak nie tylko antysemici... Wróciła z Jerozolimy – miasta trzech religii, miasta ze wzgórzem Yad Vashem.

Kiedy Irena Sendlerowa otrzymała honorowe obywatelstwo państwa Izrael?

W 1990 roku.

Mówiłaś, że wydarzenia marca 1968 przywróciły mamie siły?

Przełom lat 1967/1968 to dla mamy był czas szpitala, sanatorium, choroba serca, leżenie w łóżku. Bardzo kiepski stan fizyczny, a za oknem w ’68 – marzec. Pewnego dnia Adam wrócił z Krakowskiego Przedmieścia zapłakany. Opowiadał, co się dzieje na mieście. Wtedy mama spuściła nogi z łóżka, zadzwoniła do Jagi Piotrowskiej, której oznajmiła: „Biją Żydów, zakładamy drugą Żegotę...”. I od momentu, kiedy podeszła do telefonu, zaczęła chodzić – lepiej lub gorzej. Wróciła do życia.

Dyplom wręczony przez Yad Vashem w 1966 roku

Dyplom wręczony przez Yad Vashem w 1983 roku

Dyplom potwierdzający przyznanie Irenie Sendlerowej honorowego obywatelstwa państwa Izrael, 1990

Czy wiadomo, ile dzieci żydowskich zostało uratowanych dzięki zaangażowaniu Ireny Sendlerowej? Liczba dwa i pół tysiąca podana została do powszechnej wiadomości po raz pierwszy w książce Teresy Prekerowej Konspiracyjna Rada Pomocy Żydom w Warszawie 1942–1945 w 1982 roku. Ale bywa podawana w wątpliwość. Marek Arczyński i Wiesław Balcerak we wspomnieniach Kryptonim Żegota. Z dziejów pomocy Żydom w Polsce 1939–1945, wydanych trzy lata wcześniej, pisali: „Bezpośrednią i stałą opieką referatu dziecięcego RPŻ na terenie Warszawy objętych zostało ponad tysiąc dzieci. Pomoc pośrednia czy o charakterze doraźnym dotyczyła o wiele większej liczby adresatów. Świadczono ją głównie za pośrednictwem organizacji podziemnych w formie dotacji pieniężnych, wynajdywania opiekunów, schronisk grupowych, pomocy lekarskiej, dostarczania fałszywych dokumentów, obrony przed szantażem”.

Często na spotkaniach w szkołach mówię, że mama przyczyniła się do uratowania dużej liczby dzieci żydowskich razem ze swoimi współpracownikami, bo prosiła, aby o tym pamiętać, że sama niczego by nie zrobiła.

Z tego co wiem, Irena Sendlerowa nigdy nie mówiła wprost „uratowałam dwa i pół tysiąca dzieci”. W artykułach, które pisała, nie pojawia się żadna liczba. Jadwiga Piotrowska i Jan Dobraczyński wspominali w wywiadach o kilkuset uratowanych dzieciach. Podczas pracy nad książką chciałam zacząć poszukiwanie słynnej już dzisiaj „listy Sendlerowej”. Podobno znajduje się ona w Izraelu w kibucu, w którym złożone jest archiwum Adolfa Bermana.

Mama była przeciwna szukaniu i ewentualnemu ogłaszaniu nazwisk z tej listy. Uważała, że być może tym cudem uratowanym starszym dzisiaj ludziom stanie się ponownie krzywda, że mogą zostać odrzuceni w swoich środowiskach przez bliskich i znajomych.

Przypomnijmy znane fakty. W 1945 roku Irena Sendlerowa i Jadwiga Piotrowska wydostały zakopaną pod jabłonką w ogrodzie posesji przy ulicy Lekarskiej 9 butelkę lub może dwie. Spis uratowanych dzieci uległ tylko częściowemu zniszczeniu. Większość nazwisk i adresów udało się obu paniom odtworzyć. Z wywiadu z Jadwigą Piotrowską wiemy, że to ona przepisywała dane dzieci, ponieważ dysponowała maszyną do pisania. Lista została przekazana Adolfowi Bermanowi, przewodniczącemu Centralnego Komitetu Żydów Polskich. Przez pięć lat na podstawie tej listy szukano dzieci, ich rodzin, krewnych. W Polsce i na świecie. Powołano specjalny zespół ludzi do tych poszukiwań. Poznałam Jerzego Płońskiego, który pracował w tym zespole. Twoja mama była przeciwna odbieraniu uratowanych dzieci polskim rodzinom, które je pokochały. Uważała, że to jest kolejny dramat w ich tragicznym życiu.

To prawda. W wielu wypadkach nie udało się załatwić tych spraw spokojnie.

Mimo upływu tylu lat dla wielu osób żydowskiego pochodzenia wojna się nie skończyła. Wciąż cierpią, a w starszym wieku te bolesne wspomnienia są jeszcze bardziej trudne do zniesienia. Wiemy o tym ze wspomnień uratowanych, z rozmów z nimi...

Jeszcze przed powstaniem Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu mama miała wiele telefonów, listów z prośbami o pomoc w odnalezieniu krewnych. Ale nie przypominam sobie, aby udało się komuś odnaleźć jakieś ślady z przeszłości.

Byłaś w Izraelu.

Tak, kilka razy. Po raz pierwszy pojechałam tam w 1988 roku na zaproszenie państwa Fedorowiczów, u których mieszkałam. Widziałam się wtedy z Teresą, Benjaminem Anolikiem, Miriam Akawią, Marysią Thau, Wandą Rottenberg...

Wanda Rottenberg była stałą współpracowniczką pani Ireny na terenie getta. „Miała doskonałe rozeznanie w terenie”, mówiła twoja mama.

Zmarła w grudniu 2007 roku. Była ostatnią osobą z kręgu mamy łączniczek. Kontaktowała się z mamą telefonicznie prawie do końca życia.

Czy twoim zdaniem mama doświadczyła czegoś, co w psychologii nazywa się wyparciem?

Miała to w świadomości. Zakazywała sobie mówić o tym, co przeżyła. Ale to i tak do niej wracało, poprzez kontakty z ludźmi, którzy chcieli się czegoś od niej dowiedzieć.

Irena Sendlerowa pisała kilka razy na temat tego, co robiła w czasie drugiej wojny światowej. Po raz pierwszy w 1963 roku. Wspomnienie Jak ratowałam dzieci z getta warszawskiego w tej wersji, w której je publikujemy, zostało odczytane przez mamę na spotkaniu w Muzeum Holocaustu Yad Vashem w Jerozolimie w maju 1983 roku. Skąd w ostatnich latach życia mamy taki duży wzrost jej popularności w Polsce i poza krajem? Przecież wcześniej też udzielała wywiadów. Odwiedzali ją dziennikarze, historycy.

Tak, ale przyjazd do Polski amerykańskich dziewczynek, które w 1999 roku na szkolny konkurs historyczny napisały sztukę o mamie Life in a Jar, przetłumaczoną jakoŻycie w słoiku, nagłośniły nasze media! I od tego wszystko się zaczęło. Powstała legenda, która trwa. Nie było słoika, tylko butelka.

Janina Zgrzembska przy drzewku Ireny Sendlerowej na Wzgórzu Pamięciw Jerozolimie, 1988

Dwie butelki.

W każdym razie na pewno nie był to słoik. Ale to już jest nie do sprostowania. Mamie przysyłano słoiki z karteczkami. A teraz słoiki stawiane są na jej grobie.

Trwa życie po życiu Ireny Sendlerowej. Brakuje tylko pomnika[3]...

Szkoły, które przyjęły imię mamy, są czymś więcej niż pomnikiem, którego mama nigdy nie chciała.

Ale były też kompozycje muzyczne dedykowane Irenie Sendlerowej, koncerty, medale, monety, pocztówki, znaczki, tulipan jej imienia, w kilkunastu miastach powstają murale, odsłaniane są tablice (w Piotrkowie Trybunalskim, na domu, w którym mieszkała przed wojną, i w Warszawie na ścianie budynku, w którym pracowała), jej imieniem nazywane są ulice, skwery, bulwary, ronda... Powstało kilka filmów dokumentalnych: Lista Sendlerowej, Wróżka z getta, W imię ich matek i fabularny The Courageous Heart of Irena Sendler, polski tytuł Dzieci Ireny Sendlerowej, monodramMur, a teraz jest...

Alejka przed Muzeum Historii Żydów Polskich...

...od 15 maja 2013 roku. Odsłonięta podczas uroczystości z udziałem Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Czy odnosisz wrażenie, że spełnia się życzenie Ireny Sendlerowej, aby świat pamiętał i zrozumiał, czym była wojna, by doceniał pokój, szanował przekaz, że najważniejsza jest miłość, tolerancja i pokora?

Nie! Po trzykroć nie. Mama do ostatnich dni życia była na bieżąco z wiadomościami, informacjami politycznymi ze świata, oglądała w telewizji dziejące się konflikty. Widząc wybuchające bomby czy dzieci z karabinami, ze łzami w oczach mówiła, że świat niczego nie zrozumiał po drugiej wojnie, świat się niczego nie nauczył. Nadal giną ludzie, nadal najbiedniejsze są dzieci.

Irena Sendlerowa do końca pisała takie jak te posłania do świata

Starałam się żyć po ludzku, co nie zawsze bywa łatwe – zwłaszcza gdy człowiek skazany jest na unicestwienie. Każde uratowane przy moim udziale dziecko żydowskie jest usprawiedliwieniem mojego istnienia na tej ziemi, a nie tytułem do chwały.

IRENA SENDLEROWA, PS. „JOLANTA”

Rodzice Ireny Sendlerowej – Janina Grzybowska i Stanisław Krzyżanowski – w okresie narzeczeństwa

KORZENIE –DZIECIŃSTWO –DOM RODZINNY

Irena Sendlerowa wielokrotnie podkreślała, jak wiele zawdzięcza tradycjom rodzinnego domu.

Urodziła się 15 lutego 1910 roku w Warszawie.

Pradziadek (ze strony matki Janiny), Karol Grzybowski, zesłany za udział w powstaniu styczniowym (1863), zmarł na Syberii (przebywał tam rok, przykuty do taczek z jakimś gruzińskim księciem). To w jego niedużym majątku pod Kaliszem znajdowała się główna kwatera powstańców na tamtym terenie.

„Jego żona, czyli moja prababka – notowała pani Irena – i syn Ksawery (wtedy trzyletni chłopczyk) byli ukrywani przez okolicznych chłopów, bo władze carskie ciągle ich poszukiwały. Po kilku miesiącach ukrywania się przyjechali do Warszawy. Żyli w biedzie. Prababka na utrzymanie siebie i syna pracowała, haftując i robiąc swetry na drutach.

Dziadek, Ksawery Grzybowski, ukończył szkołę ogrodniczo-rolniczą i był przez całe dorosłe życie administratorem dużych majątków ziemskich. Nigdy nie odzyskał skonfiskowanego majątku rodziców. Ożenił się wcześnie, jako dziewiętnastoletni chłopak, z wdową, która miała już trzech synów. Sam miał z nią też trzech synów i jedyną córkę – moją Matkę. Pod koniec XIX wieku administrował majątkiem Drozdy koło Tarczyna, gdzie po przejściu na emeryturę wybudował sobie mały domek. Pierwsza wojna światowa rzuciła go na Ukrainę w okolice Humania, gdzie jego syn był dyrektorem cukrowni”[4].

Janina Grzybowska i ciotka Ireny Kazimiera Krzyżanowska

Ojciec Ireny, Stanisław Krzyżanowski[5], był lekarzem. Lekarzem społecznikiem, bardzo zaangażowanym w działalność niepodległościową, prześladowanym za udział w rewolucji 1905 roku (w czasie strajków szkolnych walczył w obronie praw studentów Polaków) i za przynależność do Polskiej Partii Socjalistycznej. Z powodu zaangażowania politycznego i swej patriotycznej postawy miał kłopoty z ukończeniem studiów medycznych na Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim. Przeniósł się do Krakowa, skąd również go usunięto. Ostatecznie ukończył studia w 1908 roku w Charkowie.

Podczas pobytu u swoich rodziców w Tarczynie poznał córkę Ksawerego Grzybowskiego. Ślub młodego lekarza z Janiną Grzybowską odbył się w 1908 roku w miejscowości Pohrebyszcze pod Kijowem na Ukrainie.

„Tam bowiem jeden z braci mojej Matki – opowiadała pani Irena – Mieczysław (inżynier chemik) był dyrektorem cukrowni. Drugi brat, Edmund, też inżynier chemik, pracował również jako dyrektor cukrowni w pobliskiej Ryżawce. Najmłodszy brat Mamy, Ksawery, uczęszczał jeszcze do szkoły. Chodziło więc o to, aby cała rodzina mogła być obecna na tej uroczystości”.

Rok później (1909) młodzi wrócili do Polski. Stanisław Krzyżanowski pracował jako lekarz w Szpitalu św. Ducha w Warszawie, był asystentem profesora Alfreda Sokołowskiego[6]. Pewnego razu dwuletnia Irenka zachorowała na koklusz. Dusiła się tak, że istniała obawa o jej życie. A była jedynym, ukochanym dzieckiem.

Rodzina Ireny Sendlerowej. Od lewej: Kazimiera Krzyżanowska, babcia Ireny Konstancja Grzybowska, Janina Grzybowska, Stanisław Krzyżanowski, kuzynka Wiktoria Krzyżanowska

Zaprzyjaźniony z rodziną laryngolog, doktor Erbrich, orzekł, że ratunkiem dla dziecka jest zmiana klimatu. Konieczny był wyjazd z Warszawy.

W ciągu dwóch dni byli już na nowym miejscu, w małej podwarszawskiej miejscowości uzdrowiskowej Otwock. Zamieszkali w domu doktora Władysława Wrońskiego, który kilka miesięcy wcześniej zmarł i wszystkie pokoje pozostały wolne. Dziecko szybko wyzdrowiało. Ale rodzicom nie powodziło się najlepiej. Były to czasy, gdy nie działały jeszcze żadne ubezpieczalnie społeczne ani kasa chorych. Lekarze utrzymywali się tylko z tak zwanej wolnej praktyki. W Otwocku było już czterech lekarzy. Nowy i nikomu nieznany lekarz miał z początku niewielu pacjentów i mało wizyt w domach chorych. Częstymi (prawie jedynymi) jego pacjentami byli ludzie biedni, mieszkańcy okolicznych wsi niemający pieniędzy na opłacenie lekarza. To im trzeba było jeszcze pomóc wykupić niezbędne leki.

Tamten okres życia rodziny pani Irena tak wspominała po wielu już latach:

„W pierwszą zimę Mama musiała sprzedać zimowe okrycie, aby było co jeść. Tata nie mógł tego zrobić, ponieważ jeździł bryczkami do chorych i musiał być ciepło ubrany. Mama wychodziła z domu tylko wieczorami, kiedy Tatuś wracał od chorych. Zakładała wówczas jego kożuch i spacerowała wokół domu. W tej trudnej dla nas sytuacji przyszli nam z pomocą siostra i szwagier Tatusia – Maria i Jan Karbowscy. On był inżynierem komunikacji. Bardzo zdolnym i zaradnym człowiekiem. Przez kilka lat budował koleje w Rosji. Dorobił się dużego majątku. Właśnie wtedy, kiedy nam było tak ciężko, oni wrócili do Polski. I postanowili nam pomóc. W tym celu kupili duży obiekt (dawny pensjonat państwa Wiśniewskich) przy ulicy Chopina, niedaleko Zakładu Leczniczego doktora Józefa Geislera[7], budowany z myślą o urządzeniu tam sanatorium. Cała ta posiadłość mieściła się w rozległym parku. Wujostwo przekazali ją Tatusiowi nie na własność, ale w użytkowanie, dzierżawę. Tatuś z całą swoją pasją i energią zorganizował wzorowe sanatorium dla chorych na płuca. Fachowość, pracowitość i wielkie zamiłowanie do zawodu przyniosły mu sukces.