Prawda zapisana w popiołach. Tom 3. Śpiew bezimiennych dusz - Joanna Jax - ebook + audiobook

Prawda zapisana w popiołach. Tom 3. Śpiew bezimiennych dusz ebook i audiobook

Joanna Jax

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Ciąg dalszy burzliwych losów Błażeja, Neli, Mateusza, Szymona i Nadii na tle ważnych wydarzeń z dziejów Polski i świata.
Nadchodzi burzliwy koniec lat sześćdziesiątych. Wybucha wojna sześciodniowa, której następstwa odczuwalne są nawet w Polsce. W Paryżu młodzież wychodzi na ulice, podobne wydarzenia mają miejsce w kraju, a ich tragicznym finałem staje się Grudzień’70. Bohaterowie zmagają się z osobistymi problemami, dokonują trudnych wyborów i próbują naprawiać swoje życie. Targani są dylematami, silnymi emocjami i wyrzutami sumienia. Jednak gdy stają twarzą w twarz ze sprawami ostatecznymi, nic już nie ma znaczenia, a wzajemne animozje przestają się liczyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 649

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 17 godz. 31 min

Lektor: Elżbieta Kijowska

Oceny
4,7 (497 ocen)
380
90
20
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kroliczamama

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
jolkastanko2312

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00
Elkagie

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra, wciągająca seria. Polecam!
00
goomc

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa seria 3 tomów Śpiew bezimiennych dusz polecam
00
malonka

Nie oderwiesz się od lektury

piękna trylogia,gorąco polecam.
00

Popularność




Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Joanna Jax

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Wydanie I, Chorzów 2020

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3C

tel. 600 472 609

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

dystrybucja.liber.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2019

Tekst © Joanna Jakubczak

ISBN 978-83-7835-784-1

Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek,

choćby cały świat pozyskał,

a na swojej duszy poniósł szkodę?

Albo co da człowiek w zamian za duszę swoją?

(Mt 16, 26)

Mojemu Synowi, Marcinowi

1. Warszawa, 1967

To było wydarzenie, jakiego powojenna Polska jeszcze nie widziała. Oto trzynastego kwietnia na lotnisku w Warszawie wylądował samolot z zespołem The Rolling Stones na pokładzie. Szymek Wielopolski wraz z synem Krzysztofem oraz Nadią i Kubą Staśką usiłowali przedrzeć się przez tłum gapiów do Sali Kongresowej, gdzie miał odbyć się koncert. Na placu Defilad zgromadziło się tyle ludzi, że centrum miasta zostało właściwie sparaliżowane. Kongresowa mogła pomieścić zaledwie dwa i pół tysiąca osób, zaś chętnych, by zobaczyć skandalizującą grupę rockową, było dziesięciokrotnie więcej. Bilety jednak stanowiły dla zwykłych zjadaczy chleba cel nieosiągalny i Szymek mógł zabrać syna na to epokowe wydarzenie tylko dzięki Nadii Niechowskiej, która obecnie nazywała się Niechowska-Staśko, bo od ponad trzech lat była szczęśliwą mężatką. Nie załatwiła mu jednak biletów z sympatii do niego, ale jej przyjaciółka, Nela, w ostatniej chwili musiała zrezygnować z koncertu. Wielopolski był ciekaw, kto miał towarzyszyć Neli na tej imprezie, ale nie ośmielił się zapytać o to Nadii.

Między nim a Nelą wszystko było już skończone. Pewnego dnia zadzwoniła do jego kancelarii i oświadczyła, że nie zamierza na niego czekać. Życzyła mu szczęścia w życiu i tego, by pogodził się z żoną. Po czterech latach był Neli za to ogromnie wdzięczny. Najpierw, oczywiście, odcierpiał swoje, ale potem popatrzył na całą sprawę zupełnie inaczej i nie tylko z perspektywy zwykłej przyzwoitości. Zosia stanowiła część jego życia. Mimo iż oddalili się od siebie i różnili poglądami, żona była mu bardzo bliska. Od dzieciństwa. Pewnego dnia pomyślał, że powinien zawalczyć jednak o ich małżeństwo i przyjaźń.

Nie było łatwo, ale odkąd z jego życia zniknęła Nela, a Zosia zerwała wszelkie kontakty z Tadeuszem, w ich małżeństwie zrobiło się spokojniej. Jednak gdy żona przyznała się, że odwiedziła Nelę i przeprowadziła z nią bardzo nieprzyjemną rozmowę, wściekł się i wyprowadził z domu. Mieszkał przez kilka miesięcy u znajomego, który w swojej łaskawości odstąpił mu łóżko w pokoju syna. Jego dzieciak studiował w Krakowie, rzadko bywał w domu i dzięki temu Szymek nie musiał koczować pod mostem. Na początku nawet dobrze się czuł, sypiając na gołym materacu, wśród plakatów zagranicznych zespołów, którymi chłopak okleił niemal cały pokój. Miał żal do Neli, do Zosi i właściwie do całego świata. Potem jednak przyszło zrozumienie. Nie miał prawa oczekiwać, że dziewczyna będzie na niego czekać, a Zosia przestanie walczyć o ich rodzinę. Byli nią, chociażby z uwagi na Krzysia. Poza tym wiele razem przeszli, kiedyś byli dla siebie całym światem i przyjaźnili się. Warto było postarać się to ocalić.

Poczuł, że ktoś wbija mu łokieć między żebra. Chciał już rzucić jakieś niecenzuralne słowo, gdy zobaczył stojącego obok Karolka.

– O! Ty tutaj? – zdziwił się.

– A co? Każdy chce zobaczyć Jaggera – prychnął.

– Mało mi żebra nie złamałeś – wyrzucił mu Szymek.

– Chłopie, jak nie zaczniesz się przepychać, to nie wejdziemy – mruknął.

– A dlaczego nie przyjechałeś z Nadią?

– Bo mnie wkurwia ten jej podtatusiały małżonek – syknął Karol.

– Przesadzasz. Facet jest w porządku. I kocha Nadię, a ona jego – wymamrotał Szymon, przyduszony nieco przez napierający tłum.

– I to mnie wkurza jeszcze bardziej – westchnął Karol i zaczął przeciskać się do przodu.

Szymon stwierdził, że najwyraźniej Karolek zazdrości Nadii poukładanego życia uczuciowego, bo on sam skakał z kwiatka na kwiatek i nie mógł zdecydować się na żadną dziewczynę, która mogłaby zasłużyć na miano jego żony. Zresztą od jakiegoś czasu Karol zachowywał się nie tyle dziwnie, co tajemniczo. Nikt nie wiedział, gdzie pracuje i czym się zajmuje, ale wiodło mu się całkiem nieźle. Szymek podejrzewał, iż to dzięki zamożnej ciotce, ale nie wypytywał go o to, bo być może była to dla Karolka krępująca sytuacja.

Widywali się rzadko, chłopak wyprowadził się z willi na Saskiej Kępie, zresztą itam Wielopolski nie bywał zbyt często. Nie miał po co. W domu została Hanka z Grzegorzem, bowiem Igor znowu pojechał do Moskwy, a Nadia zamieszkała w wynajętym mieszkaniu ze swoim mężem. Nie mieli tam specjalnych luksusów, ale wyglądali na zgodną i kochającą się parę. Być może Nadia z jakichś powodów nie chciała wsparcia swoich rodziców. Kuba niekiedy śmiał się, że tak dobrze im się żyje zapewne dlatego, iż Nadia jest gościem w domu, więc gdy powraca ze swoich zagranicznych wojaży, nie mają ani czasu, ani ochoty na kłótnie. Staśko podczas nieobecności żony sam zajmował się Majką, którą Szymon uważał za najbardziej rozwydrzone dziecko na świecie, jednak Kuba nie narzekał na taki stan rzeczy, zaś docinki zbywał uśmiechem.

Po kilkunastu minutach przestał snuć rozważania, bo napierający tłum po prostu wepchnął go do środka Sali Kongresowej. Nie miał pojęcia, jak wiele osób tam się znajdowało, ale zapewne dużo więcej, niż przewidział to architekt tego obiektu.

I w końcu rozpoczął się koncert. Nagłośnienie było kiepskie, z oddali można było rozpoznać jedynie sylwetki muzyków, ale gdy Jagger zaczął szaleć na scenie w rytm niesamowitej i dość hałaśliwej muzyki, ludzie zaczęli poruszać się, a niektórzy nawet podskakiwali, choć być może po to, by zobaczyć scenę i brykających na niej członków zespołu. Jedynie gitarzysta, Brian Jones, z jasną, bujną fryzurą, godną króla sawanny, stał niemal nieruchomo, jak gdyby w ogóle nie grał, a stanowił tylko scenografię. Jednak to właśnie on wydobywał spod palców takie dźwięki, że Szymon czuł dreszcze przebiegające mu po plecach.

Wrócili do domu w wyśmienitych nastrojach.

– Jak było? – zapytała niemal od progu Zosia i zaczęła przyglądać się im podejrzliwie. – Wyglądacie, jakbyście obaj coś chlapnęli.

– Mamo, było niesamowicie… Jagger to nie tylko wokalista. Jakże on się porusza… Jakby był w amoku – zaczął opowiadać Krzysio z wypiekami na twarzy.

– Opowiesz mi resztę przy kolacji. Zagrzeję serdelki, kupiłam dzisiaj u rzeźnika – powiedziała ze śmiechem Zosia i zniknęła w kuchni.

Coraz częściej się uśmiechała, zwłaszcza gdy Szymon postanowił wrócić do domu i raz na zawsze rozliczyć się ze swoją przeszłością. I z uczuciem do Neli Domosławskiej. Wciąż, gdy niekiedy o niej myślał, czuł ukłucie w sercu i jakiś dziwny żal za czymś, co nigdy się nie wydarzyło. Potem dochodził do wniosku, iż dobrze się stało, że wycofali się z tego układu wystarczająco wcześnie i nie zdążyli popełnić głupstwa, które zapewne odchorowywałby znacznie dłużej. Wiedział, że gdyby odszedł od Zosi i związał się z Nelą, również nie czułby się szczęśliwy, bo zżerałyby go wyrzuty sumienia, zwłaszcza w stosunku do Krzysia. Kiedy więc zauroczenie Nelą mu minęło, a pozostał po nim jedynie sentyment, zdał sobie sprawę, że wszystko ułożyło się tak, jak powinno, a on musi odszukać w sobie uczucia, które niegdyś połączyły go z żoną.

Kolacja przeciągnęła się trochę i jakkolwiek Krzysiek przeżywał sam koncert, tak Szymek bardziej skupił się na tym, co działo się przed Salą Kongresową. Skandujący tłum usiłowała uspokoić milicja, używając do tego pałek, i Szymkowi od razu przypomniał się pięćdziesiąty szósty rok, kiedy to doszło do buntu robotników. Zapoczątkowana w tym czasie odwilż powoli wytracała swój impet, aż w końcu pozostał po niej ledwie dostrzegalny ślad. Znowu bronił ludzi, którzy podpadli władzy, tym razem jednak Zosia nie wtrącała się do jego pracy. Może dlatego, że jednak wszystko wyglądało trochę inaczej niż w czasach okrutnego stalinizmu i nie musiała bać się o niego, jak kiedyś. Wsadzano niepokornych do więzień, robiono naloty na ich domy i szykanowano, ale nie karano za takie rzeczy śmiercią i nie stosowano tortur. Szymek miał ręce pełne roboty, ale czuł, że w końcu robi coś właściwego, i sądził, iż raz na zawsze uwolnił się od swojego oficera prowadzącego – Stefana.

Po kolacji miał zamiar wziąć się za akta kolejnej sprawy, tym razem pisarza i felietonisty, ale był zbyt podekscytowany koncertem Rolling Stonesów. Warszawa była pierwszym miastem bloku wschodniego, gdzie gościł ten popularny zespół. Coś, co na Zachodzie stanowiło codzienność, dla Polaków było wydarzeniem wręcz epokowym. I nikogo nie zraziły nawet teksty w reżimowej prasie, gdzie nazywano muzyków „małpami z Zachodu”. Powiało wielkim światem, a może jedynie normalnością.

2. Damaszek, Syria, 1967

Szła długim, ciemnym i zatęchłym korytarzem hotelowym, by w końcu stanąć przed odrapanymi niebieskimi drzwiami. Przyleciała do Damaszku kilka dni wcześniej, niż zamierzała, odpuszczając sobie nawet koncert Rolling Stonesów w Warszawie, ale nie żałowała tego ani przez chwilę. Nie miała dylematów, tak jak wówczas, gdy wzrokiem wystraszonego zwierzęcia spoglądała w oczy Szymkowi Wielopolskiemu, by odnaleźć w nich iskierkę czułości.

Zapukała nieśmiało, ale już po chwili usłyszała dźwięk przekręcanego klucza.

– Dzień dobry. – Usłyszała głos, za którym tak bardzo tęskniła.

Przymknęła powieki, ale nie zdążyła odpowiedzieć, bo została wciągnięta do pokoju, a potem obsypana pocałunkami.

– Już nie mogłem się doczekać – wysapał Mateusz Rosiński, wciąż przytulając Nelę do siebie.

– Ja też. Tyle czasu…

– To nie może dłużej tak trwać, bo zwariuję – szepnął.

– Co więc proponujesz? – Uśmiechnęła się. – Chcesz,żebym czekała na ciebie w Jerozolimie czy Tel Awiwie, umierając ze strachu i nudząc się jak mops? Kochanie, wiesz, że to nie dla mnie…

– Wiem – westchnął. – Po prostu czasami tak sobie marzę, że tutaj jest bezpiecznie albo wyjeżdżamy razem do Londynu i tam wijemy sobie gniazdko.

– To jest jakiś pomysł, Dawidzie. Tylko co my tam będziemy robić? – jęknęła.

Wciąż nazywała Mateusza jego żydowskim imieniem i nie zamierzała tego zmieniać, chociaż na początku, gdy z wypiekami na twarzy opowiadała Nadii o rodzącym się między nimi uczuciu, ta robiła wielkie oczy i pytała: „Kto? Jaki Dawid, u licha?”.

Kilka minut później tulili się do siebie kompletnie nadzy w obskurnym pokoju hotelowym, znajdującym się w ubogiej dzielnicy Damaszku. Być może fakt, że widywali się tak rzadko, sprawiał, iż Neli wydawało się, jakby robili to po raz pierwszy w życiu.

Mateusz był pierwszym mężczyzną, jakiego miała w łóżku. Czekała z tym na człowieka, którego pokochała – Szymka Wielopolskiego. I zapewne któregoś pięknego dnia złamałaby się i nie zważając na jego ślubną obrączkę, rzuciłaby mu się w ramiona. Nawet rozmowa z jego żoną nie powstrzymałaby jej, by zostać kochanką Szymka. Rozumiała jego opory i dylematy, ona także je posiadała. Nie chciała niszczyć jego rodziny, a rola kochanki wydawała się jej upokarzająca, ale jej serce wciąż wyrywało się do młodego adwokata, mimo że chwilami miała ochotę go zamordować. Za to, iż nie posiadał dość sił, by zakończyć ich znajomość albo rozwieść się z żoną. I pewnie nadal czekałaby na niego. Aż syn podrośnie, żona pogodzi się z pewnymi faktami albo do końca życia. Tymczasem spotkała na swojej drodze Mateusza czy – jak go nazywała – Dawida i od tego momentu nic już nie było takie samo.

Nie miała pojęcia, co tak bardzo zauroczyło ją w tym ciemnowłosym mężczyźnie. Może jego siła i stanowczość? A może fakt, iż bez mrugnięcia okiem podejmował ryzyko. Tak jak ona. Pewnie, że rozmawiali o wspólnej przyszłości, domku z ogródkiem i gromadce dzieci, ale na tym się kończyło. Oboje wiedzieli, że są stworzeni do innego życia, a na to, które sobie wymarzyli, przyjdzie im jeszcze poczekać.

I za każdym razem mówili sobie to samo, co tego ciepłego popołudnia – że dalej tak być nie może. A jednak mogło. Nela była szczęśliwa jak nigdy dotąd, bo robiła to, co uwielbiała i nikt nie suszył jej głowy. Z drugiej zaś strony towarzyszyła jej myśl, że gdzieś tam daleko jest człowiek, który ją bezgranicznie kocha. Tak, czuła jego miłość. Nie było tak, jak z Szymkiem, gdy prawie każdego dnia pojawiała się niepewność i jakieś dziwne napięcie, które wyprowadzało ją z równowagi albo sprawiało, że czuła się brzydka, mało kobieca i nic niewarta.

– Długo zabawisz w Damaszku? – zapytał, kiedy leżeli przytuleni do siebie w sponiewieranej pościeli.

– Tak jak ci pisałam, wysłali mnie na pół roku. Oczywiście nie będę siedziała jedynie w Syrii. Pojadę też do Egiptu i do Jordanii. Naprawdę sądzisz, że wybuchnie w tym czasie jakaś wojna?

– Nie powinnaś mnie pytać o takie rzeczy. – Roześmiał się. – Jestem funkcjonariuszem izraelskich służb, a ty należysz do wrogiego obozu.

– Ja? – Zachichotała. – Przestań. Jestem z Polski, co ona może mieć wspólnego z tym, co dzieje się tutaj?

– To dość proste. Siedzicie pod pantoflem Rosjan, my kooperujemy z Amerykanami, więc…

– Ech, jakie to wszystko jest popieprzone… – westchnęła.

– Twój ostatni reportaż był obrzydliwy. Miałem ochotę spuścić ci manto. – Jeszcze mocniej ją do siebie przytulił.

– Żaden inny by nie przeszedł. Zresztą… był prawdziwy. Jedyną jego wadą było przedstawienie tylko jednego punktu widzenia. Czyli tego, jak patrzą na całą sprawę Palestyńczycy. Nie żyje im się tutaj łatwo. – Spoważniała.

– Niewątpliwie, ale masz rację. Jego główną wadą było przedstawienie całej sytuacji jedynie od strony Palestyńczyków. Biednych dzieci, wdów, których mężowie zginęli od izraelskich kul, i starców wypędzonych ze swoich domostw. Ale słowem nie wspomniałaś, że Syria chce pozbawić nas wody. Albo o tym, że Palestyńczycy wysadzają w powietrze autobusy z izraelskimi dziećmi.

– Wspomniałam. Niejeden raz. I zawsze mi to wycinano. Owszem, gdzieś mimochodem ktoś rzuci jakiś tekst o budowie kanału na wzgórzach Golan, który odcina dopływ wody do Jeziora Galilejskiego, ale w końcu to ich źródła i ich woda – mruknęła.

– Dobrze, nie rozmawiajmy o tym – powiedział ugodowo Mateusz i cmoknął Nelę w policzek.

– Zawsze tak mówisz i zawsze rozmawiamy. – Uś- miechnęła się. – I jakoś nigdy się o to nie pokłóciliśmy.

– A o co się pokłóciliśmy? – zdziwił się Mateusz.

– O to, że ty się narażasz, chociaż wcale nie musisz. Możesz wrócić do Londynu i tam robić karierę. Nie wiem, bankiera, doradcy giełdowego? A może pomógłbyś matce? Jej firma wydaje w tej chwili sześć tytułów i oboje z Sergiuszem twierdzą, że nie wiedzą, w co ręce włożyć. O to właśnie się spieramy. – Popatrzyła na niego żałośnie.

Zmarszczył brwi i utkwił wzrok w suficie.

– Tak, to świetny plan. A ty co będziesz robiła w tym czasie? Hm… – Położył palec na brodzie, co miało sugerować głębokie zastanowienie. – Ach, już wiem! Moja Nelcia jest przecież korespondentką i jeździ wszędzie tam, gdzie latają kule, wybuchają granaty albo grasują terroryści.

– No, jak ty byś się ustatkował, ja też bym otym pomyślała. Powinnam mieć już męża i dzieci – westchnęła.

– Pewnie chciałabyś, żeby było jak u Nadii. Jej nie ma przez siedem miesięcy w roku, a Kuba robi za niańkę, kucharza, muzyka i gospodynię domową. O nie, nie, moja droga. – Zaczął ją łaskotać.

– To całkiem dobry plan. – Zaczęła zanosić się śmiechem, bo była bardzo czuła na łaskotki, o czym Mateusz doskonale wiedział. – Jestem szczęśliwa, wiesz? Bo cię mam. – Nela nagle spoważniała, gdy przestali się wygłupiać.

– Ja też jestem. Z tego samego powodu. I kiedyś przyjdzie dzień, że oboje zapragniemy stabilizacji.

– Byle nie małej – mruknęła.

– I wyszłabyś za Żyda? – zapytał.

– Ja to pół biedy, ale czy ty byś ożenił się z gojką?

– Przejdziesz na judaizm – oznajmił zupełnie spokojnie.

– Chyba żartujesz!

– Ciesz się, ty przynajmniej nie będziesz musiała nosić jarmułki.

– Ciotka Tabita mnie przeklnie. – Znowu zaczęła się śmiać.

– Moją matkę też przeklęła, ale Alicji wcale to nie rusza. Ciebie też nie ruszy.

– Myślisz, że jestem podobna do twojej matki?

– Nie… Moja matka nie ma piegów i… jak by to powiedzieć… dysponuje nieco większymi krągłościami.

– Powinnam się obrazić? – Nela zmarszczyła nos.

– Nie masz o co, to właśnie w twoich piegach zakochałem się najpierw.

– No to chwała Bogu, bo nie lubię się obrażać – odparła.

***

Nazajutrz, o świcie, gdy otworzyła oczy, Mateusza już nie było. Zapewne wrócił do siebie i swoich tajemniczych obowiązków, ona zaś musiała wykonywać swoje i udać się na konferencję prasową, bo właśnie przybył do Damaszku egipski generał, Mohamed Fawzi.

Poprzedniego dnia wieczorem jego czterosilnikowy iljuszyn wylądował w Damaszku, a sam Fawzi udał się na spotkanie z syryjskim ministrem obrony, Hafezem al-Assadem, i szefem sztabu, Swedainim. Co prawda nie przewidziano konferencji prasowej, a przybycie generała miało pozostać tajemnicą, ale dziennikarze zdołali się jakoś o owej wizycie dowiedzieć i zapewne już od świtu koczowali przed budynkiem Ministerstwa Obrony. Nie mieli po co wchodzić do środka, bo i tak nie otrzymaliby na to pozwolenia, a narady odbywały się zazwyczaj w pancernych safesach, tajnych bunkrach w budynku ministerstwa. Liczyli jednak na to, że po wyjściu generał udzieli im odpowiedzi na kilka pytań. A może powie chociaż, czy wraca do Kairu, czy może udaje się do Jordanii. Cokolwiek jednak zrobi, jego nieoficjalna wizyta mogła świadczyć o tym, że świat arabski szykował się do wojny z Izraelem.

3. Damaszek, 1967

Nela nie miała pojęcia, czym dokładnie zajmuje się Mateusz. Kiedy powiedział, że niewiele może jej zdradzić na ten temat, nie nękała go pytaniami. I za to ją uwielbiał.

Po raz pierwszy spotkali się w Londynie, skąd Nela udawała się na Bliski Wschód, on tymczasem wcielał się w brytyjskiego biznesmena, żywo zainteresowanego wszelkimi kontaktami z Egipcjanami i Syryjczykami. Jeszcze do niedawna główną siłą izraelskiego wywiadu byli Żydzi zamieszkujący we wrogich im krajach, świetnie władający ich językiem i wychowani w tamtej kulturze. Jednak po śmierci jednego z najlepszych asów wywiadu, Eli Cohena, Egipcjanie zrobili się czujni i bardzo mocno prześwietlali każdego, kto miał jakiekolwiek powiązania z Żydami, niekoniecznie nawet z samego Izraela. Podobnie jak Cohen, Mateusz należał do Jednostki 188. I czekał na swoją wielką chwilę. A ta właśnie nadeszła, gdy zaczęto werbować do pracy ludzi, którzy wychowali się w Europie, byli solidnie wykształceni, a jednocześnie zdeterminowani i lojalni wobec Izraela.

Eli Cohen, niegdyś stawiany za wzór, skończył tragicznie. I to w dodatku na oczach całego świata, bowiem Syryjczycy powiesili go w centralnym punkcie Damaszku, a egzekucję transmitowano w lokalnej telewizji. Na ekranie można było dostrzec ślady tortur na jego ciele, łącznie z powyrywanymi paznokciami. Jednak zasługi Cohena były nieocenione, to właśnie dzięki niemu Izraelczycy dowiedzieli się, iż Syria planuje odciąć pustynię Negew od źródła wody. To także on zlokalizował przebywającego na terenie Syrii czołowego nazistę, Aloisa Brunnera. Od chwili jego śmierci Mateusz zaczął sobie zdawać sprawę, jak niebezpieczną grę prowadzi. Tłumaczył sobie, że Cohen był nieostrożny i dlatego rosyjskie GRU na prośbę władz syryjskich zlokalizowało jego nadajnik, ale przecież tacy ludzie najczęściej wpadali przez głupi przypadek. Nie nazywali siebie agentami, ta nazwa kojarzyła im się z cudzoziemskimi szpiclami, ale lohamin, czyli wojownikami.

Mateusz wiedział, że niebawem wybuchnie wojna. Nie wiedział tylko kiedy. Niemieccy naukowcy zatrudniani w przemyśle zbrojeniowym Egiptu, którzy do niedawna współpracowali z Izraelem – między innymi dzięki takim ludziom, jak on i, niestety, Skorzenny – byli cennym źródłem informacji na temat planów Egipcjan, ale ich misja została zakończona i większość z nich powróciła do RFN. Teraz podobną wiedzę izraelskie służby czerpały z innego źródła – ścisła współpraca z władzami Maroka dawała im możliwość zdobywania wiadomości na temat wroga, a jedna z nich nie pozostawiała złudzeń co do planów krajów arabskich. Egipt dążył do wojny z Izraelem i było jedynie kwestią czasu, kiedy ich zaatakuje.

To pierwsze spotkanie z Nelą wiele zmieniło w życiu Mateusza. Piękna Samira przestała pojawiać się w majakach sennych, a ból po jej stracie minął. Sądził, że to nigdy nie będzie możliwe, i być może dlatego, idąc na spotkanie z Nelą, do jednego z londyńskich pubów, trząsł się ze zdenerwowania. Przecież prawie jej nie znał. Kilka razy udało im się porozmawiać przez telefon i skreślić parę krótkich liścików, które jego matka przesyłała na adres Hanki Lewin. Nie mógł zbyt wiele jej powiedzieć o sobie i nie tylko dlatego, iż Alicja wciąż przestrzegała go przed nadmierną szczerością, bo uważała, że wszystkie listy są czytane przez odpowiednie służby, a rozmowy podsłuchiwane. On po prostu nie mógł z nikim rozmawiać na temat swojej pracy.

Chwilami jednak dziwił się matce i sądził, że popadła w paranoję wynikającą z jej wcześniejszych przeżyć.

– Skarbie, jeśli Hanka wysyła mi tak lakoniczne listy, to znaczy, że się boi – oznajmiła któregoś dnia.

– Sama mówiłaś, że Hanka jest chyba o coś na ciebie obrażona – prychnął Mateusz, chociaż i tak nie zamierzał zbyt mocno się otwierać w swojej korespondencji do Neli.

– Już sama nie wiem… Kiedy pytam, czy gniewa się na mnie, w ogóle nie odpowiada. Pisze o Nadii i Majce, nawet o Kubie, którego niezbyt lubi, a w tej kwestii milczy… Podobnie przez telefon. Dlatego myślę, że jest pod obserwacją i po prostu się boi.

– Mamo, czy ty nie przesadzasz z tą konspiracją? Przecież mówiłaś, że Igor załatwił ten temat raz na zawsze – westchnął Mateusz.

– Może tylko tak mówi. Nie wiem… – Wzruszyła ramionami.

– A co na to ojciec?

– On mówi, że sobie to ubzdurałam, ale ja czuję, że coś jest nie tak.

Mateusz machnął ręką i więcej nie rozmawiał z matką na ten temat. Czekał, aż Nela pojawi się w Londynie. Mieli wówczas niewiele czasu dla siebie, bo nazajutrz dziewczyna odlatywała do Damaszku. Od pierwszego ich spotkania minął prawie rok, ale gdy ujrzał siedzącą przy oknie piegowatą dziewczynę, od razu serce zaczęło mu szybciej bić. Tak jak wtedy, gdy siedzieli razem w samolocie z Konga.

– Miło cię widzieć, niegrzeczna dziewczynko – powiedział zamiast powitania i usiadł naprzeciwko niej.

– Sądziłam, że dostanę buziaka. – Zmrużyła oczy.

– To później, Nela. Obawiam się, że mógłbym nie poprzestać na jednym. – Uśmiechnął się do niej.

– Dziwne, prawie się nie znamy, a mnie się wydaje, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi – powiedziała cicho.

– Przyjaciółmi? – Uniósł brwi. – Ja nie chcę być twoim przyjacielem.

– A kim? – zapytała zalotnie.

– Hm… Nie wiem. Ale nie myślę o tobie, jak by to powiedzieć, w sposób aseksualny. – Zarechotał.

– Najgorsze wyznanie, jakie słyszałam w życiu. – Zaśmiała się. – Chyba nie masz zbyt wielkiej wprawy w podrywaniu dziewczyn.

– Nie miałem ich zbyt wiele. A ty? Widzę, że jesteś bardzo doświadczona w tej materii – powiedział z lekką ironią.

Zarumieniła się.

– Dajże spokój – powiedziała po chwili milczenia i machnęła ręką. – Miałam zamiar udawać seksownego kociaka, ale tak naprawdę żyję jak zakonnica. Chociaż właściwie możliwe, że niejedna z nich ma bujniejsze życie erotyczne ode mnie.

– Nigdy niczego nie udawaj, Nelu. Dobrze? – powiedział do niej ciepło. Rozbroiło go to szczere wyznanie.

Przewróciła oczami.

– Chyba nawet nie potrafię. Jak jestem zła, od razu po mnie widać. Podobnie jak jestem szczęśliwa.

– To źle? – zdziwił się.

– Nie wiem, ludzie ciągle udają kogoś innego.

– Tak, to prawda – westchnął i pomyślał, że on wciąż wciela się w kogoś, kim nie jest.

– A powiesz mi, czym ty się właściwie zajmujesz? – zapytała, marszcząc nos.

– Nie mogę, skarbie. Powinienem opowiedzieć ci teraz jakąś bajeczkę, ale nie chcę, więc mówię prawdę. Nie mogę ci powiedzieć, czym się zajmuję – odparł stanowczo.

– Rozumiem… – Pokiwała głową. – Jakoś będę musiała z tym żyć. Zdradź mi jedynie, czy to, co robisz, jest niebezpieczne?

– Odrobinkę. – Puścił do niej oko.

– No, to będę się martwiła – mruknęła.

– Tak jak ja martwię się o ciebie.

– Obiecuję, nie zrobię już niczego głupiego. – Położyła dłoń na piersi.

– Ech, na pewno zrobisz. Ale co mogę ci powiedzieć? Żebyś znalazła zajęcie przy biurku? Wydaje mi się, że byłabyś nieszczęśliwa.

– No, mówiłam, że znamy się sto lat. – Roześmiała się.

Potem opowiedziała mu o swoim ponurym dzieciństwie i tułaczce, która najpewniej sprawiła, że Nela Domosławska nie była w stanie usiedzieć w miejscu, bo zbyt mocno przywykła do ciągłego przemieszczania się. Amoże taka się urodziła? Ciekawa świata i żądna przygód.

Wyszli z lokalu i spacerowali nieśpiesznie uliczkami Londynu, aż dotarli do niewielkiego i niezbyt luksusowego hotelu, w którym zatrzymała się Nela. Chciał się pożegnać, by nie wydać się zbyt nachalnym, ale sama poprosiła, by wszedł na górę. Zrobił to z niekłamaną przyjemnością. I przekonał się, że w istocie Nela nie miała zbyt bujnego życia erotycznego. Najpierw się przeraził, bo oto miał pozbawić kobietę dziewictwa, w dodatku niemal trzydziestoletnią.

– Gdzieś ty się uchowała? – Uśmiechnął się, gdy po śmiałych pieszczotach postanowili pójść na całość i nieco zawstydzona Nela wyznała mu prawdę.

– Czekałam, aż miłość mojego życia się rozwiedzie – mruknęła.

– To, że nie zrobił tego, jest w tej sytuacji oczywiste. Chcę jednak wiedzieć, czy ten człowiek nadal jest twoją miłością…

– Na szczęście nie. – Uśmiechnęła się. – Przez ciebie.

– Mam nadzieję, że to nie zarzut.

– W żadnym razie – szepnęła. – Zróbmy to w końcu, bo nie chcę mieć napisu na nagrobku: „Umarła, nie zaznając cielesnych rozkoszy”.

– Już moja w tym głowa, żeby ten napis brzmiał: „Umarła z rozkoszy”. – Roześmiał się, bo jeszcze nigdy nie słyszał podobnego argumentu.

Widywali się rzadko i niezbyt często rozmawiali przez telefon, a jednak od ponad dwóch lat stanowili parę. Stworzyli najbardziej dziwaczny związek na świecie, jednak zaufanie było spoiwem i fundamentem ich relacji. Robili swoje, żyjąc na krawędzi, i mogłoby się wydawać, że nie przetrwają dłużej niż kilka miesięcy, a jednak stało się inaczej. I Mateusz wiedział doskonale, że jeśli zechce się ustatkować, będzie chciał mieć Nelę obok siebie. Kiedy spotkali się w Londynie, powiedział jej, że nie chce być jej przyjacielem, ale został nim. Tak samo, jak kochankiem. Miał nadzieję, iż nadejdzie dzień, gdy będzie mógł opowiedzieć jej wszystko o sobie, zwierzyć się ze swoich rozterek i dylematów. Dotychczas jedynie poznała historię Samiry i jego dzieciństwa, a on dowiedział się o całym jej życiu, w tym również, niestety, o pewnym sympatycznym adwokacie.

4. Olsztyn, 1967

Przy stole panowała grobowa cisza. Błażej był wściekły, Ludwik wystraszony, a Gabrysia pochlipywała.

– Uspokój się, Gabrysiu, przeszliśmy w życiu gorsze rzeczy. – Położył dłoń na jej ramieniu, ale zdjęła ją z takim obrzydzeniem, jakby usiadł na jej ciele jakiś paskudny robal.

– Zaharowujesz się, ja też sobie wszystkiego odmawiam, żeby nasi synowie się wykształcili i mieli lepiej niż my, a ten szczyl… – Znowu zaczęła płakać.

– Posłuchaj, pojadę do Warszawy i wyciągnę go od tej wywłoki, nawet gdybym miał mu obić gębę – stanowczo oznajmił Błażej.

– Przecież za dwa miesiące sesja egzaminacyjna, a on zrobił coś takiego. – Gabriela załamywała ręce.

Ludwik zerkał na każdego z rodziców, miał pobladłą twarz i drżały mu usta. Zapewne zastanawiał się, czy postąpił słusznie, informując matkę o wybrykach swojego brata. Otóż Konstanty zakochał się w ponadtrzydziestoletniej urzędniczce, przeprowadził się do niej i przestał chodzić na zajęcia. Miał zamiar zrezygnować ze studiów na Uniwersytecie Warszawskim i dołączyć do podejrzanej grupy nihilistów, którzy zbuntowali się po zamknięciu Kuronia i Modzelewskiego oraz kontynuowali literacki bunt po ataku na sygnatariuszy słynnego Listu 34. Przyłączenie do buntowników było jednak bardziej zrozumiałe dla Ludwika niż zamiar porzucenia studiów. Dlatego postanowił porozmawiać o tym z matką, póki jeszcze trwał rok akademicki i była szansa, że Kostek powróci na uczelnię, nadrobi kilkutygodniowe zaległości i zaliczy semestr. Matka od razu zadzwoniła do ojca, ten natychmiast wziął urlop i przybył do Olsztyna, a teraz debatowali, co zrobić dalej.

– Powiedziałem, Gabrysiu, pojadę do niego. A jeśli niczego nie wskóram, nie dostanie już od nas ani grosza.

– On tłumaczy, że przeszedł do opozycji. Chce walczyć o zdobycze października pięćdziesiątego szóstego. Tak jak sygnatariusze Listu 34. Kto to widział, żeby prześladować takich ludzi, jak Kisielewski, Jastrun, Słonimski, Jasienica, Kotarbiński czy Cat-Mackiewicz? – Ludwik próbował bronić decyzji Kostka. Nie chciał, by rodzice aż tak bardzo złościli się na brata, a jedynie przemówili mu do rozsądku, by nie rzucał studiów.

– Wielkie mi co! A czego się spodziewali? Zwłaszcza gdy sprawa dotarła do Wolnej Europy i na całym świecie o tym trąbiono. Medali od Gomułki? Ja nie mówię, żeby on lizał dupsko władzy, ale, do cholery, nie po to urabiam się po łokcie… – warknął Błażej.

Gabrysia popatrzyła na niego z niesmakiem.

– Widzę, że przebywanie z robotnikami zrobiło z ciebie chama. Jak ty się wyrażasz? – burknęła.

– A bo mnie nerw taki wziął, że nie daj Boże… – westchnął Błażej.

Doskonale zdawał sobie sprawę, iż to, czego uczył się tak długo, poszło w zapomnienie. Mieszkał w hotelu robotniczym, pracował jako fizyczny i rzadko bywał w domu. Zaczął wyrażać się jak jego kumple z pokoju, zapomniał o manierach i chociaż sam się na siebie wkurzał, musiał przyznać, że dopiero teraz czuł się, jakby naprawdę był sobą, a nie człowiekiem, jakim chciała go widzieć Gabrysia.

– To jedźmy wobec tego na dworzec kupić bilety do Warszawy. Nelkę znowu poniosło do Arabów, na Saskiej Kępie nie zechcą nam udzielić gościny, chyba trzeba będzie poprosić o pomoc Szymona Wielopolskiego – powiedziała Gabriela.

– Po moim trupie! Miałbym może nocować w jego mieszkaniu i patrzeć, jak ćwierka ze swoją małżonką? – ostro zareagował Błażej.

– Przecież Nela mówiła ci, że między nimi wszystko skończone, a ona ma jakiegoś chłopaka za granicą.

– No i dobrze, że skończone, ale widać szarpło to Nelką, bo starą panną została.

– Błażej, nie mów tak. To nie przedwojenne czasy. Nela robi w życiu coś ważnego, to jest teraz dla niej najistotniejsze. Ale przyjdzie moment, że w końcu zechce się ustatkować i zakocha się w kimś właściwym.

Tym razem to ona położyła dłoń na ramieniu Błażeja, jednak on nie strącił jej z siebie. Poczuł, jak dreszcz przebiega mu przez całe ciało. Od dawna nie miał kobiety, wciąż licząc na wybaczenie żony. I chciał przez ten czas być w porządku w stosunku do niej. Owszem, czasem dał się skusić na jakąś pannę lekkich obyczajów, kiedy nie mógł już znieść wielomiesięcznej abstynencji, ale potem czuł się jeszcze gorzej. Niekiedy zastanawiał się, jak Gabrysia sobie z tym radzi, bo Ludwik zapewniał go, że w jej życiu nikogo nie ma.

Cieszył się, że jeden z jego synów postanowił rozpocząć studia w Olsztynie i Gabrysia nie została w domu zupełnie sama, ale pomyślał, że może to by dobrze zrobiło ich związkowi. Żyjąc samotnie, może zatęskniłaby za nim tak bardzo, że wybaczenie przyszłoby jej łatwiej. Chociaż wciąż była atrakcyjną kobietą i kto wie, czy jakiś amant nie zacząłby się koło niej kręcić. Na szczęście wciąż odkładała decyzję o rozwodzie, mimo że chłopcy byli już pełnoletni. Teraz mówiła, iż czeka, aż skończą studia, i ilekroć się spotykali, twierdziła, że w końcu to zrobi. Wcześniej czy później. On wolał, żeby wcale do tego nie doszło, bo kochał Gabrysię nieprzytomnie, ale minęło tyle lat od jego wyskoku, a ona wciąż była nieprzejednana…

– Idę na imprezę, posiedzicie trochę beze mnie – oznajmił Ludwik.

– Ojca widujesz raz w miesiącu i nie możesz sobie odpuścić? – zapytała z wyrzutem Gabriela.

– Ty też, mamo, dawno nie widziałaś ojca. Należy wam się chyba romantyczny wieczór. – Chłopak zarechotał.

Gabriela zarumieniła się jak nastolatka, ale nie powiedziała już ani słowa.

Kiedy zostali sami, zapanowała między nimi niezręczna cisza. Rzadko zostawali tylko we dwoje, jakby Gabrysia ze wszystkich sił próbowała uniknąć podobnej sytuacji.

– Masz kogoś? – zagadnął Błażej.

– A kto by chciał starą babę? – Machnęła ręką i dodała: – Zresztą po tobie już mi się odechciało wszystkich facetów na świecie.

– Ja cię chcę – hardo powiedział Błażej.

– Ty już mnie miałeś. I co z tym zrobiłeś? – warknęła.

Postanowił zacząć z innej beczki, bo nie chciał, by kolejny raz wieczór zamienił się w czas wyrzutów, płaczu Gabrysi i jego przeprosin.

– Więc jak sobie radzisz? Wiesz, kobieta w twoim wieku ma swoje potrzeby.

– Nie radzę sobie… – bąknęła. – A ty?

– Kręcą się koło mnie baby, jakbym jakim Adonisem był, ale ja… – Poklepał się w pierś. – …wierny jestem jak pies.

– Ciekawe komu? – mruknęła.

– Tobie, kochana żonko. – Uśmiechnął się lubieżnie i zaczął głaskać ją po udzie.

– Przestań – powiedziała bez przekonania. – Zdradziłeś mnie, ja ci tego nie wybaczę i nigdy do ciebie nie wrócę.

– No, przecież wiem. Powtarzasz to jak zdarta płyta od pięciu lat. Ale przecież jeśli ty masz potrzeby i ja mam pewne potrzeby, to może byśmy tak, wiesz, razem… Oczywiście to nie znaczy, że do mnie wrócisz.

– Gadanie. Zaraz przywleczesz się tutaj z walizkami.

Błażej wyczuł, że Gabriela potrzebowała go równie mocno, co on jej. Nie mógł zrozumieć, dlaczego była taka uparta, jeśli widział, że wciąż jej na nim zależy.

– Nie, kochanie. Mam dobrze płatną robotę, tutaj tyle bym nie zarobił, a sama powiedziałaś, że trzeba nam chłopców wykształcić.

– Na pewno? – zapytała, patrząc na niego roziskrzonym wzrokiem, bo chyba dotyk Błażeja przywołał w jej głowie czasy, gdy kochali się niemal bez przerwy.

– Będę dalej spał na polówce. – Błażej znowu zaczął intensywnie bić się w pierś.

– Żeby tylko chłopcy się nie dowiedzieli – szepnęła.

– Chodź tu do mnie, do cholery, iprzestań gadać głupoty. To nasi synowie, właśnie w taki sposób zostali poczęci. – Błażej postanowił skończyć te idiotyczne podchody.

Oddawała pocałunki żarliwie i naprawdę uwierzył, że przez ten cały czas nie miała innego mężczyzny. Zwłaszcza gdy zaczęli się kochać na stole w dużym pokoju, nie dotarłszy nawet do łóżka.

– Ale to nic nie znaczy, prawda? – sapała, wciąż przyciągając jego biodra do swoich.

– Nic, kompletnie – jęknął.

– No, bo ja cię nie kocham, rozumiesz?

– Rozumiem, rozumiem – mruknął.

Właściwie nie rozumiał. Gabrysia zachowywała się nieracjonalnie. Nie rozwodziła się z nim, ale nie chciała, by wrócił do domu. Kochała się z nim jak kiedyś, ale wciąż powtarzała, że go nie kocha i nie wróci do niego. Nie miał pojęcia, co było prawdą, a co kłamstwem. Miotała się przez tyle lat, co dla niego stanowiło prawdziwą męczarnię. Być może gdyby była konsekwentna, on już powoli zapominałby o ich małżeństwie i mógłby ułożyć sobie życie na nowo. Zapewne żadnej kobiety nie pokochałby tak jak Gabrysi, ale jadałby domowe obiady, nie musiałby sam cerować sobie skarpet, a co noc mógłby przytulać się do ciepłego kobiecego ciała.

Nie pamiętał, ile razy się kochali tego wieczoru. Na ziemię sprowadził ich dopiero dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Ludwik wracał z imprezy studenckiej i należało udawać, że między nim a Gabrysią nic kompletnie nie zaszło. Wydało mu się to co najmniej zabawne, bo nie mieli powodu, by się ukrywać, a jednak Gabrysia w błyskawicznym tempie przerzuciła poduszkę i koc na polówkę i nakazała mu się tam położyć. Kiedy więc Ludwik zajrzał do pokoju, ujrzał ten sam widok, co zwykle – rodzice spali osobno i cicho pochrapywali. Tym razem jednak udawali, że śpią, bo gdy tylko w pokoju Ludwika zgasło światło, Gabrysia szepnęła konspiracyjnie:

– Chodź tu z powrotem, tylko teraz musimy być cichutko.

5. Warszawa, 1967

A jednak drżała jej ręka, gdy podpisywała, zupełnie dobrowolnie, oświadczenie, że tam daleko, w Wietnamie, znajdzie się na własne ryzyko, a potem musiała zrobić adnotację i podać adres, gdzie należy odesłać jej zwłoki, gdyby doszło do najgorszego. Czuła jednak pewną ekscytację tą podróżą. Wiedziała, że w Wietnamie jest wielu dziennikarzy, w większości z krajów zachodnich, którzy podążają wraz z wojskami amerykańskimi. Ona miała znaleźć się po tej drugiej stronie, w Hanoi. A potem chciała tak zwanym szlakiem Ho Chi Minha dotrzeć do Dak To.

Od dawna Nadię korciło, żeby polecieć do Wietnamu, ale zdawała sobie sprawę, że w Warszawie zostawia wszystkich bliskich. I te najważniejsze w życiu osoby: Majkę i Kubę. Pewnie jeszcze niedawno dołączyłaby do tej listy matkę, ale odkąd Hanka Lewin zagroziła jej odebraniem praw rodzicielskich, ich stosunki stały się więcej niż chłodne. Oczywiście, powrót Kuby, potem ich ślub sprawiły, że Hanka nie miałaby szans w sądzie, a i pewnie zbyt mocno kochała Igora Łyszkina, by zaryzykować założenie jej sprawy, ale wNadii pozostał ogromny żal do matki. A im więcej czasu mijało, tym większą niechęć do niej żywiła. Nie pomogły tłumaczenia Igora ani Kuby, Nadia zamknęła się w sobie i nawet nie chciała rozmawiać na temat tego, co się stało. Jakby wykreśliła matkę ze swojego życia. Być może byłoby inaczej, gdyby to Hanka wyciągnęła do niej rękę i przeprosiła ją, ale wielka diwa najwyraźniej uznała, że nie będzie się w ten sposób poniżać. Zresztą Nadia nie miała pojęcia, co tak naprawdę myślała sobie Hanka Lewin i w pewnym momencie przestało ją to interesować. Miała za to kontakt i z Grzesiem, iz Karolkiem, bowiem obaj powrócili do Warszawy. Igor Łyszkin zaś wyjechał do Moskwy. Nadia sądziła, iż matka pojedzie za nim, ale najwyraźniej jej przywiązanie do Warszawy było silniejsze niż miłość do męża, bo spędzała w Moskwie zaledwie kilka miesięcy w roku.

Nadia wyszła z redakcji i pojechała do domu. Mieszkali z Kubą i Majką w dwupokojowym mieszkaniu na MDM-ie i jak dotychczas ich wspólne życie przypominało sielankę. Może dlatego, że jeśli Nadia nie wyjeżdżała w dalekie podróże, robił to Kuba, który koncertował w całym kraju, by jakoś połatać ich domowy budżet. Niekiedy utyskiwał, że znowu musi grać do kotleta, bo jego występy w domach kultury przypominały wiejskie popijawy.

– Wszystko spakowałaś? – zapytał z troską Kuba, gdy Nadia nogą usiłowała dopychać ubrania w plecaku.

– Tak, cholera, chyba tak. – Uśmiechnęła się i odgarnęła włosy z czoła.

– Nie za dużo ciuchów ze sobą zabrałaś? – zapytał, patrząc na wypchany plecak.

– Nie, ale musiałam wziąć coś przeciwdeszczowego, traperki na grubej podeszwie… apteczkę i inne takie. A to zajmuje trochę miejsca. Na szczęście sprzęt fotograficzny zabierze Radek – westchnęła.

– Mam być zazdrosny o tego całego Radka?

– Skarbie… – Pocałowała go w policzek. – To już nasza czwarta wspólna wyprawa. Powoli mamy siebie dosyć, więc nie obawiaj się.

– Bardziej obawiam się, że odstrzelą ci dupsko, ale zazdrosny trochę jestem. W końcu masz starego pryka w domu, a ten Radek…

– A ten Radek ma paskudny charakter. Gdyby nie był tak dobry w tym, co robi, chybabym się zbuntowała i nie wyjeżdżała z nim. – Roześmiała się i dodała: – Chodźmy gdzieś we troje, Majka znowu jest na mnie obrażona.

– Nie przejmuj się, ona ma tylko taką minę. Wypisz, wymaluj, jak moja teściowa. – Zarechotał, a po chwili spoważniał i dodał: – Szkoda, że nie będzie cię na koncercie w Hybrydach.

– Ojjj, Kuba, przecież zawsze byłam – jęknęła, bo znowu poczuła wyrzuty sumienia, że wyjeżdża.

– No, właśnie…

– Kuba, nie widziałam Igora od tak dawna. Chcę zatrzymać się w Moskwie chociaż na kilka dni. Jemu też nie jest łatwo, bo matka i dla niego zrobiła się niezbyt przyjemna.

– Wiem, skarbie. Po prostu będzie mi smutno, bo zawsze po koncercie mieliśmy całą noc na imprezowanie. A tak…

– To prawda, znowu mogłam się poczuć jak młoda dziewczyna. – Uśmiechnęła się smutno.

– Ty nadal jesteś młoda, tylko ja lekko podtatusiały się zrobiłem.

– Niekiedy mam wrażenie, że mentalnie jesteś młodszy ode mnie. A jak już słucham twoich rozmów z Juśką, to jakbyś był nastolatkiem – prychnęła.

– Chyba nie jesteś zazdrosna o Juśkę?

– Nie, nie jestem – odparła cicho i powróciła do pakowania. Po chwili krzyknęła: – Zobacz w gazecie, może grają coś, co nadaje się dla dziesięciolatek!

Nie chciała być męczącą małżonką, dlatego zdecydowała się na to niewinne kłamstewko. Była zazdrosna o Juśkę. I o te wszystkie młode studentki, które wzdychały do niego, gdy stawał na scenie w Hybrydach albo w innych klubach studenckich, gdzie grano jazz. Kuba wciąż był przystojny, miał bujną czuprynę, a pasemka siwych włosów jedynie dodawały mu męskości. Ona zaś spędzała czas w jakichś odległych zakątkach jedynie w towarzystwie innych reporterów, zwykle mało atrakcyjnych. Lubiła swoją pracę, czując, że robi w życiu coś naprawdę ważnego, i nie miała najmniejszej ochoty na flirty. Została doceniona w swoim środowisku, sama także poczuła, jakby była kimś wartościowym, ale niekiedy myślała o tym, czy Kuba, przebywając pośród tylu młodych dziewcząt, nie skusi się pewnego dnia na którąś. Taką, która zechce być przy nim przez cały czas i dać mu to wszystko, czego ona dać mu ze zrozumiałych względów nie mogła – swoją obecność. Nawet o mało atrakcyjną Justynę bywała zazdrosna, bo łączyły ich codzienne sprawy, o których mogła dowiadywać się jedynie po powrocie z kilkumiesięcznych podróży. Z listami było różnie, właściwie tylko ona pisała, bo nigdy nie wiedziała, gdzie ją rzuci los następnego dnia.

***

Tydzień później lądowała już w Hanoi. Ona należała to „tych z północy”, do komunistów wielbiących Ho Chi Minha. Jej kolega po fachu, Radek Palas, już od kilku dni przebywał w Wietnamie. Była ciekawa, czy zdołał w tym czasie zrobić jakieś ciekawe fotki. Zastanawiała się także, czy uda im się przedrzeć na tę drugą stronę i zobaczyć, jak to wygląda z perspektywy Amerykanów i tych Wietnamczyków, którzy im zaprzedali swoją duszę.

Na lotnisku złapała taksówkę, rozklekotany, odrapany pojazd, zapewne pozostawiony tu przez uciekających w popłochu Francuzów. Gdyby nie emblemat markiCitroën, z pewnością miałaby problem, by odgadnąć, co to za auto, bo w niczym nie przypominało charakterystycznych dla citroenów „ds-ów”. Zakwaterowanie mieli w starej, kolonialnej części miasta. Zanim jednak taksówkarz zatrzymał się przed hotelem, a właściwie małym pensjonatem, trzy razy musiała się legitymować. Być może z uwagi na znajdujące się wpobliżu więzienieHòa Lò, czyli Ognisty Piec. Miejsce to bardzo źle kojarzyło się Wietnamczykom, bowiem to tam zamykano bojowników o wolność ich kraju w czasach, gdy Indochinami rządzili Francuzi. Ci ostatni nadali temu miejscu nazwęMaison Centrale,czyliDom Centralny, która w swojej wymowie brzmiała dość neutralnie. Obecnie w więzieniu przebywali amerykańscy jeńcy i Nadia miała nadzieję, że zdobędzie przepustkę i uda się jej porozmawiać z którymś znich. Bardzo chciała pochwalić się podobnym wywiadem i sprawdzić, czy zwykli amerykańscy żołnierze mają głowy wypełnione chorą ideologią zachodniego świata, którą chcą wprowadzić w Wietnamie za wszelką cenę, czy także są na swój sposób ofiarami wojny. Jak w wielu krajach na świecie w Polsce czy Związku Radzieckim nikt nie patrzył na miejscową ludność ani nawet na sam Wietnam, ale stawką było tu zwycięstwo bądź klęska świata zachodniego.

Na początku swojej kariery dziennikarskiej rozważała każdy aspekt danego konfliktu, popierając oczywiście wszystko, co „czerwone”, teraz jednak pochylała się nad zwykłymi ludźmi uwikłanymi w wojnę. Często nie mieli pojęcia, czego dotyczy stawka i nie rozumieli, o co w tym wszystkim chodzi. Siedzieli w swoich małych gospodarstwach i pragnęli jedynie świętego spokoju. Przeczuwała, że i w Wietnamie jest podobnie.

Zanim weszła do ciasnego holu pensjonatu, już lepiła się od potu. Przywykła trochę do wysokich temperatur i dużej wilgotności, ale w ciasnych, wąskich uliczkach, pomiędzy budynkami wzniesionymi przez kolonialistów, nie było czym oddychać. Kamienice prezentowały się ciekawie, miały na murach liczne zdobienia i nie licowały w żaden sposób z wynędzniałym tłumem, wiszącym na sznurkach praniem i wszechobecnym smrodem. Liczyła, że przynajmniej będzie mogła wziąć prysznic. Najlepiej lodowaty.

Tuż obok recepcji znajdowała się niewielka knajpka, gdzie przy stolikach siedzieli dziennikarze z Europy Wschodniej i Związku Radzieckiego. Popijali che tainguyeni pochylali się nad stertami notatek. Przypominało jej to hotel w Élisabethville, tylko tam wszyscy siedzieli na ocienionej werandzie. Nie miała pojęcia, czy zapach wydobywający się z pomieszczenia to męski pot, specyficzny aromat zielonej herbaty czy może egzotycznych potraw. Kazali jej unikać mięsa, bo jeśli takowe trafiało się w posiłkach, to najczęściej jego pochodzenie było trudne do ustalenia. Tutaj jadano szczury, koty czy psy. Właściwie wszystko, co udało się upolować. A że w mieście dominowały gryzonie, najpewniej to ich mięso zawijano w ryżowe placki i podawano zagranicznym dziennikarzom.

– O, jesteś! – krzyknął Radek z głębi sali.

Podniósł się zza stołu, przy którym siedział z kilkoma innymi dziennikarzami, i wyszedł do holu.

– Czy tutaj są sami faceci? – zapytała cicho.

– Nie, od czasu do czasu plączą się tu takie dwie. Jedna z Moskwy, druga z Berlina Wschodniego. Są brzydkie jak nieszczęście, więc będziesz gwiazdą – powiedział równie cicho Radek.

– Nie wydurniaj się, mam męża i nie w głowie mi amory. Zresztą po kilku dniach spędzonych tutaj w niczym nie będę przypominała siebie – prychnęła.

– Gdybyś jednak poczuła się samotna… Bo, wiesz, ogólnie jesteś okropna i zastanawiam się, czy to nie przez brak seksualnych doznań – zaczął kolejny raz Radek, ale przerwała mu.

– Mój rycerzu, czy w ramach pozyskania pewnych względów u mnie, mógłbyś mi zanieść ten plecak do mojego pokoju? Jest na samej górze.

– Szczęściara! Tam są pojedyncze pokoje, ja muszę mieszkać z czterema facetami w takiej klitce, że ciągle chodzę niewyspany. Jeden chrapie jak parowóz, drugiemu okrutnie śmierdzą stopy… Chyba w Hòa Lò mają lepiej… – mruknął.

– Gdybyś mnie nie podrywał, zaprosiłabym cię do siebie. Nie chrapię i stopy mi nie śmierdzą, chociaż w tym klimacie nie mogę ręczyć, że za kilka dni nie zaczną. – Uśmiechnęła się i kolejny raz otarła pot z czoła.

– Przyjaciółko ty moja jedyna na świecie całym, jeśli pozwolisz mi u siebie spać, jestem gotów złożyć ci natychmiast przysięgę, że nie będę robił żadnych numerów. Zresztą posiedzisz tu kilka dni i zrozumiesz, iż w tym miejscu libido zanika całkowicie. – Wyszczerzył się.

Pokoik był duszny i Nadia odnosiła wrażenie, że jest tutaj jeszcze bardziej gorąco niż na dole. Może dlatego każdy, kto przebywał w pensjonacie, uciekał do salki restauracyjnej, bo tam można było chociaż zrobić przeciąg. Nie było jednak tak ciasno, jak się spodziewała i wieczorem dołączył do niej Radek, moszcząc sobie legowisko na podłodze. Było jej wszystko jedno, bo padła jak nieżywa, mając nadzieję, że lada dzień przywyknie do zmiany strefy czasowej i będzie w ciągu dnia w miarę przytomna. Przed snem zdążyła jedynie pomyśleć o swojej nieznośnej córeczce i cudownym mężu, dla których dzień dopiero się kończył, gdy tymczasem u niej panowała już głęboka noc.

6. Warszawa, 1967

– Jedz, skarbie. Specjalnie wstałem o szóstej rano, żeby usmażyć ci placuszki na śniadanie. A ty tylko dłubiesz w talerzu i za chwilę spóźnimy się do szkoły – westchnął Kuba, a potem ziewnął jak krokodyl.

Nie był przyzwyczajony do tak wczesnych pobudek, bo pracował głównie wieczorami i w nocy, ale gdy Nadia wyruszała w swoje dalekie podróże, musiał przestawić swój organizm na inny rytm. Zajmowało mu to zawsze kilka dni, zanim zdołał przywyknąć do dźwięku budzika o szóstej rano.

– Babcia robi lepsze. Ty nie umiesz. – Naburmuszona Majka wydęła usta.

Kuba nie chciał mówić córce, że jej babcia nie ma pojęcia o gotowaniu, tylko robi to za nią jej gosposia, Hanka zaś jedynie udaje wprawną kucharkę, podsuwając pod nos Majki frykasy w postaci placuszków z jabłkami, naleśników z twarożkiem czy chrupiących placków ziemniaczanych ze śmietaną.

– Ale babcia z nami nie mieszka i musisz jeść to, co przygotuje mama albo ja – zirytował się Kuba, bo o tej porze dnia dość szybko tracił cierpliwość.

Chciał jak najprędzej odprowadzić małą do szkoły, by potem wrócić do domu i przespać się kilka godzin, zanim na powrót stanie się ojcem, gosposią, a wieczorem muzykiem.

– Mama też nie umie robić placuszków. – Majka wzruszyła ramionami.

– Ale jakoś wszystkie zjadasz.

– Bo nie chcę, żeby jej było smutno.

– Pewnie, ale mnie to może być smutno – burknął.

– Ty nie płaczesz, bo jesteś chłopcem – odparła.

– Chłopcy też się smucą – jęknął.

– No dobrze, jeden zjem. I chcę dzisiaj iść w niebieskiej kokardzie – oznajmiła.

– Nie ma niebieskiej, zrobiłaś z niej sukienkę dla lalki. Powiedziałaś, że długie kiecki są niemodne i zafundowałaś jej mini z kokardy. Pójdziesz w czerwonej.

Majka miała prawie dziesięć lat. Wciąż bawiła się lalkami, ale jednocześnie była już na tyle duża, by zwracać uwagę na swój wygląd. Zapewne miała to po babce i matce.

– Tata, jestem ubrana w niebieską sukienkę, czerwona kokarda nie pasuje.

– Dziecko, zlituj się. Założysz fartuszek i sukienki i tak nie będzie widać. A do twojego ciemnego fartuszka pasuje każdy kolor – westchnął.

– Chcę niebieską! – Majka zastukała widelcem w talerz.

– A ja chcę gwiazdkę z nieba.

– To sobie weź. – Wzruszyła ramionami.

– Naprawdę? To ty sobie weź niebieską kokardę.

– To moja lalka będzie chodziła na golasa. I będzie się wstydziła.

– Przykryjesz ją kocykiem i nic nie będzie widać. I kończ już, bo naprawdę się spóźnimy.

Majka zjadła zaledwie jeden placuszek i Kubie było żal tych starań, by zrobić je dokładnie takie, jak na Saskiej Kępie. On takich rzeczy nie jadał, ale wiedział, że tego dnia znowu będzie musiał, bo szkoda było marnować tyle jedzenia.

Dziewczynka poszła do pokoju, by demontować z lalki niebieską kokardę i robiła to w takim tempie, że miał ochotę dać jej w skórę. Nie po raz pierwszy zresztą. Nie miał pojęcia, czy wszystkie dzieci takie były, czy akurat jemu trafiła się tak nieznośna cholera, ale chwilami tracił cierpliwość. Potem uspokajał się i tłumaczył sobie, iż jego irytacja zapewne wynika z faktu, że tak późno został ojcem. Nadia także miała swój udział w tym, iż Majka była rozwydrzona jak dziadowski bicz. Nękana wyrzutami sumienia, rozpieszczała swoją córkę w sposób nieprawdopodobny, a potem zostawiała go z rozkapryszoną dziewczynką i jechała w świat. Babka Majki, Hanka Lewinówna, wcale nie była lepsza. Obsypywała dziecko podarunkami, pozwalała wnuczce na wszystko, a potem dziwiła się, że Kuba nie umie sobie z nią poradzić.

Spoglądał co rusz na zegarek, a potem na córkę iw końcu zdenerwował się nie na żarty. Zdjął z siebie płaszcz, który założył dobre dziesięć minut wcześniej, usiadł w fotelu i oznajmił:

– Idziesz sama do szkoły. Albo wcale. Ja nie zamierzam być twoim wasalem, księżniczko.

– A co to wasal? – zapytała zdziwiona.

– Dobrze, że wiesz, kto to jest księżniczka – mruknął.

– Babcia i dziadek tak na mnie mówią. To ja. – Uśmiechnęła się kpiarsko.

– Pewnie, jakże mógłbym pomyśleć inaczej.

– To co mam zrobić? Iść sama? Nie lubię… Ja chcę, żebyś poszedł ze mną. Jak mnie odprowadzasz, to pani Jadzia ma potem przez cały dzień dobry humor, a jak idę sama, to jest zła. A ja mam dzisiaj dyktando i chcę dostać piątkę. – Tupnęła nogą.

Uczyła się dobrze, dostawała same piątki, a każda czwórka wprowadzała ją w stan histerii. Nie miał pojęcia dlaczego, bo ani Nadia, ani on, nie zmuszali jej do bycia prymuską.

– Mało mnie interesuje panna Jadzia i twoje stopnie. Chciałem cię odprowadzić, ale ty, moja panno, w ogóle nie liczysz się ze mną. Więc pomaszerujesz sama.

– Nie… – Zaczęła łkać.

– To nie pójdziesz wcale – prychnął.

– Ale ja chcę. I chcę iść z tobą. – Majka zaczęła zanosić się płaczem.

– Jeśli mnie przeprosisz, może pójdę z tobą. Co ty sobie wyobrażasz, że będę skakał koło ciebie jak twój służący? – powiedział ostro Kuba.

Nie lubił mówić w ten sposób do swojej córki, ale zdawał sobie sprawę, że za chwilę Maja i jemu wejdzie na głowę.

– Dobrze, przepraszam – powiedziała z nadąsaną miną.

– Ładnie mnie przeproś – burknął.

Dziewczynka podeszła do niego, pocałowała w policzek i uśmiechnęła się.

– Przepraszam, tatusiu.

– No, już lepiej – odparł i zaczął zakładać płaszcz.

Szli szybko, bo stracili mnóstwo czasu z powodu kokardy. W końcu Kuba powiedział:

– Majka, wiesz, że cię kocham, ale jak długo będę musiał odprowadzać cię do szkoły? Jesteś już dużą dziewczynką… – zagaił.

– Niedługo, tato. Do ósmej klasy.

– Chyba żartujesz! Nie wstydzisz się koleżanek i kolegów?

– Wstydzę się, ale u nas w klasie jest taki jeden Wojtek i on mnie zaczepia przed szkołą.

– Bije cię? – zatrwożył się Kuba.

– Nie, ale ciąga za warkocz i pokazuje mi język.

– Po prostu podobasz mu się, księżniczko.

– Ale on mi się nie podoba. – Wzruszyła ramionami.

Kuba już nic więcej nie powiedział. Pomyślał jedynie, że za kilka miesięcy może Majce przejdzie lęk przed zakochanym Wojtkiem i dziewczynka sama będzie chodziła do szkoły. Na razie jednak musiał zacisnąć zęby.

Wrócił do domu i stwierdził, że już się nie zdrzemnie tego dnia, bo jego córka bardzo skutecznie go rozbudziła. Zebrał talerze ze stołu i miał zacząć zmywać, gdy zaterkotał telefon. Dzwoniła dziewczyna, która wieczorem miała zająć się Majką, i oznajmiła, że ma zapalenie płuc i, co zrozumiałe, nie będzie mogła przyjść. Pokręcił jedynie głową i westchnął. Opieka na dziesięcioletnią dziewczynką okazała się pasmem wyzwań. Od razu pomyślał o wszystkich kobietach, dla których podobne kwestie są czymś zupełnie normalnym i zazwyczaj dotyczą kilkorga dzieci. Naprawdę zaczął doceniać wszystkie matki i stwierdził, że podobną musztrę powinien przejść każdy facet, by zrozumieć, iż wychowanie dzieci nie jest takie proste jak się im wydaje.

Wykręcił numer do Juśki i poprosił, by wieczorem przyszła zająć się Majką.

– Kuba, wiesz, że cię kocham, ale muszę ci stanowczo odmówić. Nazywacie ją księżniczką, ale ona to bardziej przypomina tego smoka, co pożera owieczki przy zamku. Jeśli nie chcesz stracić jej na amen, lepiej poproś kogoś innego.

– Juśka, nie mam kogo, a za kilka godzin wychodzę na koncert – jęknął.

– Wybacz, Kubuś, nie mogę. Boli mnie… głowa, noga, wypadają mi zęby, no i w ogóle. Już wolałabym za ciebie odwalić ten koncert. Wiesz, bo Majka to mnie chyba nie lubi… Ostatnio z moich pantofli zrobiła łódki dla lalek, a z wanny jezioro. Nie, nie, tym razem ci nie pomogę, kolego.

Nie nagabywał jej więcej. Wiedział, że nie pozostało mu nic innego, tylko odwieźć Majkę do teściowej. Nie lubił tego robić, bo jego córka zawsze, gdy wracała od swojej babci, zachowywała się strasznie. Nie miał jednak wyjścia i wieczorem stanął w drzwiach willi na Saskiej Kępie.

– Moja księżniczka – rozczuliła się Hanka Lewin. – A babcia ma coś dla ciebie.

Kuba przewrócił oczami i powiedział chłodno:

– Dziękuję pani. Naprawdę jestem w podbramkowej sytuacji.

Nigdy nie nazywał Hanki matką. I z uwagi na to, że byli w podobnym wieku, i dlatego, iż oboje nie zapałali do siebie przesadną sympatią, chociaż byli artystami i powinni łatwo nawiązać nić porozumienia.

– Powinien pan w końcu coś z tym zrobić – mruknęła.

– Mam zrezygnować z grania? – zapytał złośliwie.

– Nie, musi pan poważnie porozmawiać ze swoją żoną.

– To też pani córka, pani Lewin… – wycedził.

– Ja nie rozmawiam z Nadią, więc pozostaje tylko pan. Zmarnujecie tego dzieciaka. – Wskazała brodą na Majkę.

Kuba zacisnął zęby i nic nie powiedział. Obawiał się, że mogłoby dojść do awantury, a to było mu najmniej potrzebne. Obiecał sobie jednak, iż zrobi wszystko, by Majka przebywała w towarzystwie babci jak najrzadziej, bowiem jeśli ktoś miałby „zmarnować” mu córkę, to tylko ona.

7. Warszawa, 1967

Miał ręce pełne roboty. Co chwilę zgłaszały się do niego rodziny rozmaitych artystów, głównie literatów, których zamykano za zbyt wywrotowe poglądy. A jeszcze tego dnia zadzwoniła do niego Gabriela Piotrowska z prośbą o możliwość przenocowania, bowiem wynajęcie pokoju w hotelu nie było możliwe, jeśli ktoś nie dysponował drukiem delegacji. Miała przybyć do Warszawy z małżonkiem, porywczym Błażejem, by ratować przed degrengoladą, jak to nazwała, jednego ze swoich synów. Zgodził się, ale drżał ze strachu, że Piotrowski zacznie mu dokuczać i chlapnie coś przy Zosi ojego relacjach z Nelą. Nie chciał ranić żony, zwłaszcza że ostatnio coraz rzadziej powracali do tematu, łatając na różne sposoby swoje małżeństwo. Tymczasem Piotrowscy wciąż mieszkali osobno, chociaż dotychczas się nie rozwiedli. Irytował go ten cały Błażej. Sam miał kochankę, mimo że Nela twierdziła, iż kocha jedynie swoją żonę, ale na niego patrzył wilkiem. Zapewne i on dołożył swoje trzy grosze do tego, że Nela od niego odeszła. Dzisiaj patrzył na wszystko inaczej i dobrze się stało, że podjęła taką, a nie inną decyzję, ale nadal drzemała w nim niechęć do Piotrowskiego.

– Szymon, jakiś człowiek do ciebie – szepnęła dziewczyna z sekretariatu.

– Ola, nie biorę już nowych spraw. Już z tymi, co mam, nie mogę się obrobić i właściwie jestem gościem w domu – jęknął.

– Błagał o ciebie – westchnęła.

– Dobrze, porozmawiam z nim, niech wejdzie.

Szymon przetarł zmęczone oczy. Postanowił, że wysłucha przybysza, a potem odeśle go do diabła. Naprawdę nie miał czasu, akta spraw, które już prowadził, nie mieściły się na biurku i leżały w stosach na parapecie. Ludzie jednak tego nie rozumieli. Największą chwałę przyniosły mu wygrane w procesach z sześćdziesiątego piątego roku, kiedy to poLiście 34,w którym autorytety z dziedziny kultury sprzeciwiały się cenzurze iprześladowaniu artystów za poglądy, które nie podobały się władzy, nastąpił istny wysyp aresztowań. Nie tylko tych, którzy byli prowodyrami napisania podobnego listu, ale także osób popierających ten swoisty manifest. Od tego momentu drzwi w jego gabinecie w zespole adwokackim się nie zamykały. Był ciekaw, czy sytuacja ta wyglądałaby inaczej, gdyby wiedziano, jak bardzo ma zabagniony życiorys. Na szczęście Stefan odczepił się od niego, zapewne dlatego, że wydalono go ze służby i niewiele mógł teraz wskórać. Cóż z tego, jeśli zdążył sporo namieszać, a i pewnie ukrył jakieś dokumenty dotyczące współpracy Szymona z SB.

Trzeba przyznać, że oblicze służby nieco się zmieniło. Teraz działali skuteczniej, aczkolwiek subtelniej. Może dlatego, iż woleli kogoś przekonać aniżeli zmuszać, bo – jak wiadomo – „z niewolnika nie ma pracownika”.

Do pokoju wszedł mężczyzna, na oko trzydziestoparoletni. Wyglądał na roztrzęsionego. Usiadł i mimo pytania, z czym przychodzi, uparcie milczał.

– Jakże mam panu pomóc, jeśli nie wiem, w czym tkwi problem? – nieco zirytował się Szymon.

– Jestem księdzem – odparł mężczyzna.

Szymek zagwizdał cicho. Doskonale zdawał sobie sprawę, że rząd wykopał topór wojenny i usiłował zdyskredytować Kościół w oczach obywateli.

– Panie mecenasie, ja tego nie zrobiłem – jęknął.

– Najpierw niech ksiądz opowie, czego nie zrobił.

– Nie skrzywdziłem tego dziecka. Ono nie było moje. Chyba… Tak mi się wydaje.

Zabrzmiało dramatycznie, ale Szymek nadal nie wiedział, o co konkretnie chodzi.

– Czyli utrzymywał ksiądz stosunki seksualne z jakąś parafianką? Ona zaszła w ciążę, urodziła dziecko, które zmarło? Czy tak?

– Miałem i nie miałem… W zasadzie nie wiem. Raczej stronię od kobiet, co zrozumiałe, ale lubię czasami wypić. Ot, taka ludzka słabość – wydukał ksiądz.

– W Polsce mało kto nie pije. – Szymek machnął ręką.

– No niby tak, ale jakoś tak księdzu to nie wypada… Ale któregoś razu, to było na imieninach u jednego z naszych parafian, przeholowałem. Nie bardzo pamiętam, kiedy i jak wyszedłem stamtąd, ocknąłem się dopiero rano i na dodatek w łóżku pewnej niewiasty. Znam ją, jest z mojej parafii, ale jest to osoba o nie najlepszej reputacji. Aczkolwiek niezwykle urodziwa. Oczywiście przeraziłem się, bo nie pamiętałem, jak do niej trafiłem. Ubrałem się, gdyż byłem, jak by to powiedzieć, w dezabilu, i wróciłem do parafii. Nie bardzo wiedziałem, czy popełniłem grzech nieczystości, ale wstyd mi było i nawet się z tego wyspowiadałem, ale jak wspomniałem, nic nie pamiętam. Owej niewiasty starałem się unikać jak diabeł wody święconej… No, może to nie najlepsze porównanie. Ale na tym zakończyła się moja zażyłość z tą kobietą.

– Zdarza się…

– Człowiek jest grzeszną istotą, lecz nie w tym rzecz. Otóż po jakimś czasie owa niewiasta okazała się brzemienna. Trochę się martwiłem, ale ona do mnie nie przyszła, więc uznałem, że dziecię w jej łonie nie jest moje. A potem wybuchł wielki skandal, bo ową kobietę aresztowano za zabójstwo jej nowo narodzonego dziecka. Co gorsze, będąc już na komisariacie, zeznała, że ja byłem ojcem tegoż noworodka. Lecz i to nie wydaje się tak straszne, jak fakt, że oskarżyła mnie o to, iż tej feralnej nocy, gdy udusiła swojego synka, ja jej w tej zbrodni pomagałem. Oczywiście, poinformowałem organa ścigania, że o całej sprawie dowiedziałem się z prasy i plotek, zaś z zabójstwem nie mam nic wspólnego. Bo nie miałem. Niestety, zwyczajnie stchórzyłem, więc nie przyznałem się, że któregoś ranka obudziłem się w łóżku tejże niewiasty. Nie chciałem być zamieszany w tak potworną zbrodnię… I może spałbym spokojnie, gdyby pewnego dnia nie przyszedł do mojej kancelarii pewien młody człowiek. Pokazał mi fotografię. I na niej byłem ja… No i ta niewiasta. W sytuacji, że tak powiem, intymnej.

– A te zdjęcia, jak rozumiem, pokazał księdzu funkcjonariusz Departamentu IV SB? Potem zaś zaproponował współpracę w zamian za wyciszenie całej sprawy? – Szymon doskonale znał metody esbeków. Nie rozumiał jednak, co on, jako adwokat, mógłby zrobić. Decyzja należała do księdza.

Władza już nawet nie kryła się z niechęcią do Kościoła, a zwłaszcza po sławnym liście polskich biskupów, skierowanym do Niemców, w którym padły słynne słowa: „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Pisano bez żenady, że to rewizjonizm, brak patriotyzmu, a wręcz zdrada narodowa. Od tej pory można było mówić wręcz o otwartej wojnie między państwem a Kościołem. Marionetkowa Komisja Księży, działająca od 1950 roku przy ZBoWiD-zie, przekształcona potem w Koła Księży przy Zrzeszeniu Katolików Caritas i popierająca socjalistyczny ustrój w każdym aspekcie życia, nie miała poparcia władz kościelnych, a właściwie stanowiła opozycję wobec nich. Służba Bezpieczeństwa usiłowała infiltrować środowisko duchownych i pozyskiwać tam współpracowników, by móc manipulować władzami kościelnymi. Robiła to w sposób niejednokrotnie mało etyczny. Podobnie jak kiedyś uczyniła to z nim.

– Jest ksiądz pewny, że to nie jakiś fotomontaż? Wie ksiądz, teraz można robić różne sztuczki – zapytał Szymon.

Wystraszony ksiądz wzruszył jedynie ramionami.

– Nie wiem… Doprawdy. I obawiam się, że to całe zajście spowodowane jest moim rychłym przeniesieniem do kurii w Warszawie. Zapewne chcą mieć tam swojego człowieka. Niech mi pan powie, jakie mam szanse, jeśli dojdzie do procesu? Wiem, że w swojej parafii będę skończony, a i do kurii mnie nie wezmą, ale przecież mogę pełnić posługę gdziekolwiek indziej. Oprócz, rzecz jasna, więzienia.