Praga. Czeskie ścieżki - Mariusz Surosz - ebook

Praga. Czeskie ścieżki ebook

Mariusz Surosz

4,1

Opis

Praga. Od wieków przyciąga, fascynuje i inspiruje, nie pozwala o sobie zapomnieć. Do jej pasjonatów zalicza się także Mariusz Surosz, który od lat zgłębia tajemnice miasta i istotę czeskości. Tropiąc miejsca i symbole związane z kształtowaniem się czeskich mitów, spaceruje między pomnikami i kamienicami, ogląda obrazy i słucha muzyki. Podąża tropem dwóch Janów – Husa i Žižki – oraz husytyzmu, który przez wieki dawał niewielkiemu narodowi siłę, by trwać. Udaje mu się uchwycić pierwiastek wyjątkowego czeskiego usposobienia, dzięki czemu ożywają rzeźby Bohumila Kafki, muzyka Bedřicha Smetany, sgraffita Mikoláša Aleša, a hokej staje się istotną częścią narodowych smutków i nadziei.

Autor uświadamia nam też, jak wiele razy w historii czeskość była zagrożona, a złota Praga, najbardziej czeskie z miast, musiała o swoją tożsamość walczyć rękami pracowitych mieszczan, genialnych malarzy, rzeźbiarzy i muzyków, a nawet hokeistów. Dziś nikt już nie ma wątpliwości, do kogo należy Praga, a na pytanie, czyje są praskie tramwaje, parki i miejski kurz, każdy Czech odpowie: „Naše!”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (18 ocen)
8
6
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce © by PAP / CTK

Copyright © by Mariusz Surosz, 2021

Opieka redakcyjna Jakub Bożek

Redakcja Paulina Piądłowska

Korekta Gabriela Niemiec, Anna Zygmanowska

Skład Alicja Listwan / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8191-264-8

Dorocie i Jerzemu Markom

Wstęp

W październiku 1979 roku do Warszawy przyjechał słynny pianista Artur Rubinstein. Odwiedził wtedy państwową firmę fonograficzną Polskie Nagrania. Zaproszono go, aby przesłuchał zarejestrowany przed dziewiętnastu laty koncert z Filharmonii Narodowej. Rubinstein zagrał wówczas dwa utwory – II koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina i II koncert fortepianowy B-dur Johannesa Brahmsa. Polskie Nagrania chciały wydać płytę i potrzebowały zgody pianisty.

Po przesłuchaniu utworu Brahmsa Rubinstein był bardzo podekscytowany.

– Miałem siedemdziesiąt cztery lata. Szczeniak grający taki koncert!1 – Słowa wirtuoza fortepianu zapewne rozbawiły obecne w studiu osoby.

Kiedy po raz pierwszy trzymałem tę płytę w ręku i czytałem ten opis, pomyślałem sobie, że ponaddziewięćdziesięcioletni artysta kokietował. I może tak było. Ale wolę sądzić, że czuł respekt przed dziełem Brahmsa i miał obawy, że mu nie sprosta, że jeszcze nie nadszedł czas, bo byłoby szkoda, gdyby utwór, który tak cenił i szanował, zepsuł złym wykonaniem.

„Szczeniak zabierający się do takiego miasta!” – ta myśl towarzyszyła mi od chwili podpisania umowy na książkę. I nie jest to kokieteria.

O Pradze napisano setki książek i wciąż powstają nowe. Siła tego miasta okazuje się tak duża, że z równą mocą uwodzi miejscowych i przyjezdnych. I żadna z książek – bo tak już z miłością jest – nie wyjaśniła i nie wyjaśni przekonująco zagadki, dlaczego w Pradze z taką łatwością zakochują się kolejni.

Franz Kafka napisał kiedyś do swojego przyjaciela, historyka sztuki Oskara Pollaka: „Praga nie popuszcza. Żadnemu z nas. Ta mateczka ma szpony”2. Mówi się o niej „magiczna”, czasem „mistyczna”, a zatem nazwę miasta przyozdabia się następnymi, mało precyzyjnymi określeniami, co ukazuje dodatkową bezradność przy opisie jego tajemnicy.

Uroda Pragi nie podlega dyskusji. Pisali o tym poeci, jej piękno zamykali w ramach malarze. Ale czy tylko architektoniczna atrakcyjność i malownicze położenie na wzgórzach tak przyciągają? Większości turystów, którzy zajrzą tu na dwa, trzy dni, to wystarcza. Na kamienicach można dostrzec tablice upamiętniające pobyt Keplera, Mozarta, Beethovena, Chopina, Einsteina, Kafki i wielu, wielu innych sław, co niewątpliwie dodaje miastu splendoru w oczach wycieczkowiczów z całego świata.

Jeżeli przybysz nie zna choćby powierzchownie dziejów miasta, to może mu się ono jawić jako stolica bajkowego królestwa, w którym jeśli nawet dochodziło do jakichś zawirowań, to i tak wszystko szczęśliwie się zakończyło. Większość turystów zwykle nie wychodzi poza historyczne centrum, zatem Praga jest dla nich niczym przyjazny skansen, pełen urokliwych zaułków, pięknych pałaców, bogatych kamienic i kościołów, nad którymi wspinają się do chmur fantazyjnie ozdobione wieże. Ale miasta nie omijały zarazy, pożary i wojny. W jego murach rozgrywały się konflikty. Nabrzmiałe, wybuchały wojnami domowymi. Praga była zdobywana i łupiona. Przeżyła czasy chwały, kiedy najważniejszy władca Europy miał w niej swoją siedzibę. Wielkie dzieje nie obeszły tego miasta bokiem.

Jak w każdym miejscu, gdzie osiedli ludzie, nie brakowało tu wielkich zawodów miłosnych, rozczarowań, nie było ono wolne od mordów, grabieży i gwałtów. Uzdolnieni pisali książki, wiersze, komponowali muzykę, malowali obrazy. Odnosili wielkie i małe sukcesy, hołubiono ich, cieszyli się szacunkiem. Ilu innym – wierzącym w swój talent – się nie powiodło i ich twórczość spotkała się z obojętnością?

To miasto tworzyli ludzie różnych narodowości. Może właśnie ten czesko-niemiecko-austriacko-żydowski tygiel sprawił, że Praga jest tak wyjątkowa. To już jednak przeszłość. Choć ślady pozostały i bez trudu da się je odnaleźć.

Dziś Praga jest czeska. Należy do Czechów. Przejęli całe jej dziedzictwo i widać to na każdym kroku. To dla mnie najbardziej fascynująca historia w dziejach tego miasta – jak Czesi je sobie podporządkowali. W walce o rząd dusz brali udział czescy politycy, przedsiębiorcy, malarze, rzeźbiarze, literaci, dziennikarze i architekci. Ta książka wskazuje na kilka epizodów z tego niebywałego rozpychania się, zdobywania przyczółków i w końcu objęcia nie tylko władzy, lecz także duchowego panowania nad miastem.

Wzgórze

Początek

– Nas, kurwa, mordowali, a oni sobie pomniki wtedy stawiali! – usłyszałem donośny męski głos. Skierowałem wzrok w stronę, skąd dotarły do mnie te słowa. Rodacy. Pierwsze spojrzenie nie pozostawiło wątpliwości: turyści. Dwóm zmęczonym upałem czterdziestoletnim mężczyznom zwisały na szyjach duże aparaty fotograficzne. W oczy wpadały też ich elegancki letni ubiór i swoboda, jaka cechuje ludzi zamożnych. Wzbudzili jednak moje zainteresowanie. Polaków rzadko spotykałem w tym miejscu. Wzgórze Vítkov i znajdujący się na nim pomnik Pamięci Narodowej nie jest częstym celem wizyt moich rodaków w Pradze.

– Kasiu, zobacz – jeden z mężczyzn odwrócił się w kierunku idących kilka metrów z tyłu kobiet w kolorowych, przewiewnych sukienkach i słomkowych kapeluszach. Wzniósł rękę, pokazał pomnik: – Miałaś rację, jest piękny, ale też spójrz na datę. Postawili go w 1941 roku. W środku wojny.

Kobieta, do której odezwał się mężczyzna, nie miała donośnego głosu. Nie usłyszałem ani słowa z tego, co mówiła. Czy zrewidowała pochopny osąd jej towarzysza? Czy opowiedziała coś więcej o bohaterze na koniu, który ich tak zachwycił? Co rusz wskazywała ręką na pomnik. Mężczyźni podnosili aparaty, wysuwały się obiektywy. Domyśliłem się, że nie zadowoliło ich ogólne zdjęcie pomnika. Cierpliwie wynajdowali detale. Chwilę później odeszli.

Jeśli wierzyć oku dziennikarza, to tego dnia, 24 sierpnia 1884 roku, na wzgórze Vítkov przyszło trzydzieści tysięcy ludzi. Wielu z nich na piersiach miało podobiznę bohatera uroczystości – Jana Žižki. Inni z dumą prezentowali naszyty na ubraniach symbol średniowiecznych husytów – czerwony kielich. Dało się wyczuć zbiorowe podekscytowanie. Oczekiwano wielkiego wydarzenia.

Nic zatem dziwnego, że tłum entuzjastycznie powitał uroczysty pochód. Szli w nim uzbrojeni husyci obojga płci, konie ciągnęły wozy bojowe. Jeden z nich się wyróżniał. Był znacznie większy niż pozostałe. Cztery piękne konie w bogatej uprzęży prowadziło dwóch paziów. Na wozie stali dwaj rycerze i dwaj husyci. Pojazd otaczała eskorta złożona z dziesięciu wojów i ośmiu kobiet.

Nie oni jednak byli najważniejsi. Tłum bez kłopotu rozpoznał mężczyznę w zbroi stojącego na podwyższeniu wozu. To był Jan Žižka! Na jego widok, jak zauważył ówczesny żurnalista, mężczyźni zdejmowali nakrycia głowy i wiwatowali, choć doskonale wiedzieli, że to jeden z obywateli Žižkova, który się wcielił w legendarnego wodza. Obok niego trwały dwie inne znaczące postaci husyckiej zawieruchy – następca Žižki, Prokop Wielki, i Viktorín Boček z Kunštátu, ojciec króla Jerzego z Podiebradów.

„Narodzie czeski! Wiekopomne, święte jest to miejsce, na które zeszło się dziś tysiące wiernych Czechów, aby w sercach swoich odnowić pamięć sławnych czynów naszych przodków, aby z wdzięcznością i szacunkiem wspomnieć męża, który godny jest największego uznania, największego podziwu, największej wdzięczności każdego uczciwego Czecha, aby wspomnieć Jana Žižkę, najsławniejszego wodza, czeskiego wyzwoliciela i obrońcę czeskiego narodu…” – Eduard Grégr, polityk partii młodoczeskiej, choć już nie młodzieniaszek, słynął z temperamentu, a mówcą był znakomitym. Wiedział zapewne, czego oczekują od niego zebrani, i ich nie zawodził: – Czesi, radując się nieoczekiwanym zwycięstwem, padli na polu boju na kolana i dziękowali Bogu, śpiewając „Ciebie, Boże, chwalimy”. I my, mili rodacy, powinniśmy paść na kolana i po czterystu latach dziękować za to zwycięstwo, bo gdyby wojska niemieckie zwyciężyły, pewnie dawno już temu naród czeski zostałby wytępiony z powierzchni ziemi i w tej naszej pięknej ojczyźnie od dawna nie brzmiałby język słowiański.

Dziennikarz notujący przemówienie Grégra nie omieszkał napisać, że zebrani zgadzali się z jego słowami i gromko krzyczeli: „Tak jest! Prawda!”3.

Eduard Grégr mówił o bitwie, która 14 lipca 1420 roku rozegrała się na tym wzgórzu. Zbrojną wyprawę krzyżową zorganizował król niemiecki Zygmunt Luksemburski. Chciał czeskiego tronu po śmierci brata. Husycka szlachta stawiała jednak warunki, których nie chciał przyjąć. Zygmunt zapewnił sobie poparcie papieża Marcina V, zebrał wojsko i ruszył z potężną armią na zbuntowaną Pragę. Do starcia doszło na Vítkovie. Husytami dowodził hetman Jan Žižka z Trocnova.

Zebrani zapewne rozumieli, że Eduard Grégr mówił nie tylko o przeszłości i teraźniejszości, lecz także o przyszłości. Czeski nacjonalizm drugiej połowy XIX stulecia miał wyraźnie antyniemiecki charakter. Zatem ostre końcowe słowa przemówienia były jednoznaczne dla słuchających: „Niech z tego miejsca wznosi się pomnik niepokonanego Czecha jako przykład i zachęta dla wszystkich żyjących pokoleń Czechów, ale też jako postrach dla wszystkich wrogów naszego narodu”4.

Tłum przyjął te słowa z entuzjazmem.

Po płomiennym wystąpieniu polityka przemówili ci, którzy mieli zrealizować pomysł podjęty dwa lata wcześniej przez Stowarzyszenie na rzecz Zbudowania Pomnika Žižki na Žižkovie. Starosta gminy Josef Mořic Wertmüller uroczyście przekazał teren na wzgórzu, a Josef Zelenka w imieniu stowarzyszenia go przejął i żarliwie zapewnił: „Mówię to, będąc pod wrażeniem wizyty w Krakowie, gdzie widzieliśmy wielki kopiec Kościuszki, zbudowany przez naród polski dla szlachetnego bohatera z miłością i radością, który budzi podziw każdego cudzoziemca, mimo że jest tak prosty. W ten sposób czczą Polacy swoich bohaterów i przywódców. Naród czeski nie będzie gorzej czcił swoich wodzów”5.

Po zakończeniu przemów odśpiewano jakże ważne deklaracje:

Hej, Słowianie, jeszcze nasza.

Słowian, mowa żyje,

póki nasze wierne serce

za nasz naród bije.

Żyje, żyje duch słowiański

i żyć będzie wiecznie.

Gromy, piekło – złości waszej

ujdziem bezpiecznie!

Mowę naszą ukochaną

Bóg nam zwierzył w darze.

Wydrzeć nam ją – nikt na świecie

tego nie dokaże.

Ilu ludzi, tylu wrogów

możem mieć na świecie.

Bóg jest z nami, kto nam wrogiem,

tego Bóg nasz zmiecie!6.

Kiedy wybrzmiały ostatnie nuty hymnu „Hej, Słowianie”, po chwili ciszy rozległo się kolejne ważne wyznanie:

Gdzie kraj jest mój, gdzie kraj jest mój?

Wody się po łąkach pienią,

Szumią skały drzew zielenią,

W gaju wiosny kwiat się lśni,

Ach spójrz, ziemski raj się śni!

Widzisz piękną czeską ziemię,

Mą ojczyznę i kraj mój,

Mą ojczyznę i kraj mój!

Gdzie dom jest mój, gdzie dom jest mój?

Znasz-li kraj ów Bogu miły,

Bystrych duchów, woli siły,

Jasnych myśli, gdzie z lubości

Moc i twórczość w duszach gości:

To jest Czechów sławne plemię,

Pośród Czechów dom jest mój,

Pośród Czechów dom jest mój!7.

Obie pieśni powstały pół wieku wcześniej. Po pięćdziesięciu latach służyły jako jasne i jednoznaczne przesłanie, gdzie nowoczesny naród czeski upatruje swoich korzeni i jak widzi swoje miejsce na ziemi.

Szlachetne wezwania, które od czasu do czasu ukazywały się czy to na łamach prasy, czy to w książkach, tchnęły naiwnością. Katolicki ksiądz, ale i polityk Wenzel Frost pisał: „Ciałem narodu jest ojczyzna, a jego duszą język. W Czechach zatem są dwa w jednym ciele, to znaczy dwa języki w jednym kraju, dwie dusze w jednym ciele, dwa narody w jednej ojczyźnie i dwa narody w jednym ludzie. Ale co Pan Bóg sam kiedyś połączył, tego, człowieku, nie rozdzielaj”8.

Frost był Niemcem, ale darzył Czechów dużą sympatią i ze zrozumieniem podchodził do ich dążeń narodowych. Większość jego krajanów uznawała jednak niemiecką dominację w Królestwie Czeskim za rzecz naturalną. Ale Czesi w pierwszej połowie XIX stulecia przeszli fascynującą drogę, która została zapisana w ich dziejach jako „odrodzenie narodowe”. Mieli już swoje gazety, wydawali książki, wystawiali czeskie sztuki, na wsiach powstawały biblioteki i teatry amatorskie, język czeski przestał być językiem wsi, a kiedy w 1848 roku definitywnie zniesiono pańszczyznę, wkroczył na ulice miast.

Czesi mieli też swoje ambicje polityczne i zamierzali je zrealizować.

Monarchia austriacka oparła się Wiośnie Ludów. Zrezygnowano z liberalnych ustępstw rewolucyjnego 1848 roku, rządy miały być scentralizowane i zdecydowane. Ponurą sławą wśród Czechów cieszy się do dziś ówczesny minister spraw wewnętrznych Alexander Freiherr von Bach. To za jego kilkuletnich rządów wróciła władza twardej ręki. Kwitło donosicielstwo, władze prześladowały czeskich patriotów, a młodzież zamierzano zgermanizować.

Jednak cesarskie marzenia, aby powrócić do władzy absolutnej, nie były już możliwe. Rozstrzygnęły o tym przede wszystkim dwie krótkie wojny, ukazujące słabość państwa Habsburgów. Pierwsza to przegrana z Francuzami. Klęska pod Solferino (1859) spowodowała osłabienie rządów i liberalizację systemu władzy. Znienawidzony Bach został odwołany. Cesarstwo potrzebowało reform, więc zaczęto je wprowadzać. Obrano kierunek: monarchia konstytucyjna.

System, który preferował zamożnych, przyznawał prawo wyborcze kilku procentom obywateli cesarstwa. Po pierwszych wyborach do czeskiego sejmu ziemskiego w 1861 roku czescy politycy stanowili ledwie trzydzieści procent składu izby. Jej głównym zadaniem był wybór przedstawicieli do Rady Państwa, czyli austriackiego parlamentu. I dwudziestu czterech etnicznych Czechów i Morawian znalazło miejsce w izbie niższej. W Wiedniu miały się decydować losy państwa, ale Węgrzy zbojkotowali austriacki parlament. Wysunęli żądanie odnowienia suwerenności Węgier i połączenia ich unią personalną z Austrią. Na to nie było zgody w Wiedniu. Cesarz rozwiązał sejm węgierski.

Czesi, zrażeni niemożnością przebicia się ze swoimi narodowymi postulatami, szybko poszli w ślady Węgrów. Historyk i polityk, „ojciec narodu”, bo takim tytułem obdarzyli go wdzięczni rodacy, František Palacký porzucił izbę wyższą Rady Państwa, do której powołał go sam cesarz na dożywotnią kadencję. Za nim podążył wkrótce przywódca konserwatystów Jindřich Jaroslav hrabia Clam-Martinic. A kilka miesięcy później František Rieger zarządził wśród czeskich posłów głosowanie. Większość uważała, że nie ma czego szukać w Radzie Państwa. Czeska reprezentacja polityczna manifestacyjnie bojkotowała parlament.

Kiedy do Pragi doszły wieści, że dwór cesarski negocjuje warunki porozumienia z Węgrami, czescy przywódcy nie kryli rozczarowania. Niekwestionowany lider František Palacký, który był przekonany, że dla małych słowiańskich narodów Austria stanowi najlepszą ochronę przed germanizacją, poczuł się dotkliwie zraniony. Gniewnie zagrzmiał: „Byliśmy przed Austrią, będziemy i po niej”9.

Zanim węgiersko-austriacka ugoda stała się faktem, cesarstwo musiało przeżyć gorycz drugiej przegranej wojny. Tym razem to Prusacy pod Sadową w 1866 roku pobili Austriaków. Osłabiony Wiedeń zawarł umowę z Węgrami i państwo zmieniło się w monarchię austro-węgierską. Ambicje narodowe Czechów zostały – ich zdaniem – zlekceważone. Poczuli się urażeni. I dali temu wyraz.

Wykorzystywano każdy pretekst, aby zamanifestować swoją dumę narodową i niezgodę na sytuację polityczną. Taka okazja szybko się nadarzyła. Do Pragi, do katedry Świętego Wita, miały powrócić z Wiednia insygnia koronacyjne czeskich królów. Zostały wywiezione, kiedy wybuchł konflikt z Prusami. Wojna się jednak skończyła i nadszedł czas, aby znów znalazły się w skarbcu katedry. Austriackie władze przygotowały specjalny pociąg. „Ponieważ dało się jednak przewidzieć […], że Morawianie pomimo wszystkich rozporządzeń władz i wysiłków urzędów celebrowaliby czeską koronę, zatem sięgnięto po środek tak nędzny i śmieszny, jak niegodny; zarządzono, aby klejnoty koronne przewiezione były przez Morawy nocą” – zapisał w swoim dzienniku Eduard Grégr10.

Jeśli podejrzenia Grégra były słuszne, to władzom austriackim nie udało się jednak zapobiec manifestacjom. „Národní listy” wysłały swojego korespondenta, a ten odnotował każdy przejaw świętowania. Wspomniał o małych miasteczkach morawskich, gdzie zbierali się ludzie, by powitać pociąg; o rozpalanych na wzgórzach ogniskach i wystrzeliwanych ogniach bengalskich. Opisał z detalami tłum, który zebrał się na peronie i przed dworcem w Brnie. Pociąg zatrzymał się zaledwie na chwilę, ale i to wystarczyło, aby przyozdobić lokomotywę, odpalić ognie bengalskie i uroczyście oddać hołd koronie królów czeskich. „Kiedy później, tak po dziesięciu minutach, pociąg ruszył w dalszą drogę, cała publiczność na pożegnanie zaśpiewała ten nasz wzruszający chorał, wiecznie piękny »Gdzie jest mój dom?«”11.

Po wjeździe do Czech pociąg był uroczyście witany na każdej stacji. Ludzie w odświętnych ubraniach, poczty sztandarowe, ozdobione dworce, iluminacje, lampiony i orkiestry grające te same melodie: „Hej, Słowianie” i „Gdzie jest mój dom?”. Nieznany z nazwiska dziennikarz pokusił się o puentę: „I był to zaiste pochód triumfalny, w którym naród witał zwycięską moc swojego prawa, zawartego w tych symbolach całości i niezależności państwa czeskiego”12.

Kulminacja uroczystości nastąpiła kolejnego dnia. Pociąg wjechał na dworzec w Pradze o godzinie 8.24. Tłum przywitał go okrzykami: „Chwała!”. Dziennikarz nie mógł nie dostrzec, że cenną przesyłkę umieszczono w powozie, który na tę uroczystość użyczył arcybiskup praski Bedřich Schwarzenberg. Oszklony błękitny pojazd, bogato zdobiony srebrem, do którego zaprzęgnięto sześć koni, był używany przez duchownego tylko dwa razy w roku – z okazji Świąt Wielkanocnych i na świętego Jana. Za tym powozem sunął kondukt złożony z ponad stu pięćdziesięciu innych pojazdów z najzacniejszymi obywatelami.

Uważny reporter zauważył na trasie przejazdu morze pocztów sztandarowych różnych organizacji, cechów i zespołów artystycznych. Dominowały biało-czerwone czeskie barwy narodowe. Dziennikarz dostrzegł też, że jedno miejsce pozostało wolne. Na uroczystość nie przybyli przedstawiciele Niemieckiego Związku Gimnastycznego. Nie brakowało za to ich czeskich konkurentów, czyli ubranych w odświętne stroje sportowców z Towarzystwa Gimnastycznego Sokół.

Msza w kościele Świętego Mikołaja na Malej Stranie zwieńczyła wydarzenie. Potem królewskie insygnia zostały przewiezione do katedry Świętego Wita i tam wystawione na widok publiczny, aby mieszkańcy Pragi oraz okolicznych miast mogli się przed nimi pokłonić. Czynili to przez całą noc.

Na tym się jednak nie skończyło okazywanie przez Czechów radości. Trzydzieści tysięcy osób dotarło na Błonia leteńskie i tam trwała zabawa. A kiedy nadszedł zmierzch, niebo rozświetliły fajerwerki i ognie bengalskie.

„Wczorajszy dzień pozostanie niezapomniany dla wszystkich synów czeskiej ojczyzny. Był to dzień wspaniałego narodowego święta, najważniejszy ze wszystkich, które naród czeski od wielu lat święcił – a radość, którą z tej okazji naród czeski okazał, jest poręką, że chwała korony świętego Wacława nie zginie przez wieki i nie pozwoli zginąć nam ani przyszłym”13.

Kolejne okazje do manifestowania zranionego nacjonalizmu Czechów nadarzały się jedna za drugą. A to pielgrzymka na Białą Górę, gdzie w 1620 roku wojska katolickie pokonały protestantów, co w ówczesnej świadomości uznawano za najtragiczniejszą porażkę w historii narodu, po której nastąpiły brutalna rekatolicyzacja kraju i germanizacja jego mieszkańców; a to wyprawa do Konstancji, gdzie śmierć poniósł Jan Hus; a to urodziny Palackiego.

Mająca nieco uspokoić nastroje wizyta w Pradze cesarza Franciszka Józefa I stała się pretekstem do demonstracyjnego bojkotowania władcy. Fala niezadowolenia przewalała się przez Czechy.

Początkowo kamienie węgielne miały być tylko dwa. Jeden z góry Radhošť, drugi ze wzniesienia Říp. Symbolika aż nadto czytelna. Radhošť to siedziba Radogosta, słowiańskiego boga słońca, wojny i zwycięstwa. Říp to wzgórze, gdzie wiodący swoje plemię praojciec Czech zadecydował, że okoliczną ziemię weźmie we władanie. Jednak czescy patrioci, którzy zamierzali wybudować Teatr Narodowy w Pradze, zmienili zdanie. I postanowili, że kamieni będzie więcej. Przywędrował zatem i głaz z góry Blaník, gdzie według legendy spali rycerze, którzy pod wodzą świętego Wacława przyjdą z pomocą ojczyźnie, gdy ta znajdzie się w sytuacji śmiertelnego zagrożenia. Nie mogło zabraknąć również symbolicznego kawałka skały z Wyszehradu. To tam ponoć miał siedzibę legendarny książę Krok, którego córka Libusza według podania śniła o wielkiej Pradze. Kilkanaście innych kamieni z różnych wzgórz Czech i Moraw oraz pól bitewnych z czasów wojen husyckich miało pokazać, do jakiej tradycji odwołuje się naród budujący swoją świątynię sztuki.

10 maja 1868 roku na górze Říp pojawiło się dwadzieścia tysięcy Czechów. Odbywała się tu uroczystość wydobycia kamienia, który stanie się węgielnym dla Teatru Narodowego.

My, wierni synowie narodu czeskiego, zgromadzeni dziś na gruncie świętego Řípu, oświadczamy, jak nam sumienie każe, że żadnych nowych ciężarów znosić nie możemy, nie rozumiemy też, czemuż to większość wiedeńskiego parlamentu przywłaszcza sobie prawo decydować o nas bez nas. […]

Chcemy być w końcu szczęśliwi i wolni w swojej ojczyźnie tak, jak byli ojcowie nasi;

chcemy, aby wolny i sławny kiedyś naród czeski stał się panem swego losu i decydował tylko sam z koronowanym swoim królem o wszystkich swoich sprawach;

chcemy, aby nie obowiązywały w Czechach inne prawa niż te, które wypracuje odpowiedni sejm czeski, a potwierdzi je koronowany król czeski;

chcemy, aby zatem w Czechach żaden podatek nie mógł być nakładany i żadne wojsko zbierane, dopiero po prawnym porozumieniu sejmu czeskiego z czeskim królem.

Zatem aby odnowione zostało nasze historyczne prawo, które znaczy tyle co wolność, samodzielność i niezależność sławnego Królestwa Czeskiego; i aby osiągnął nasz naród tę jedyną gwarancję szczęśliwej przyszłości, siły i dobrobytu, domagamy się z całą stanowczością utwierdzoną najgłębszym przekonaniem:

przede wszystkim: aby obecny niesprawiedliwie zestawiony sejm czeski jak najszybciej został rozwiązany;

po drugie: aby rozpisane zostały wybory do nowego sejmu Królestwa Czeskiego, jednak na podstawie najsprawiedliwszej, aby cały naród z wszystkich klas był reprezentowany – zatem wybory na podstawie powszechnego głosowania;

po trzecie: aby tak wybrany sejm według starych naszych praw wypracował ustawę dla Królestwa Czeskiego, ustawę ojczyźnie naszej zapewniającą taką samą samodzielność i wolność, jaką się cieszy ziemia węgierska14.

Rezolucję, którą przygotowali politycy, tłum przyjął aplauzem!

Zgromadzenie na górze Říp pociągnęło za sobą kolejne. Młody historyk Jaroslav Goll określił te manifestacje „taborami ludu”. Nazwa się przyjęła. Pierwowzorem były średniowieczne zgromadzenia husytów, którzy zbierali się na wspólną modlitwę w oddalonych miejscach. Do pierwszego takiego wydarzenia miało dojść 16 kwietnia 1419 roku na wzgórzu w północnych Czechach. Wzniesienie, na którym demonstracja się odbyła, przemianowano z czasem na Tábor, na pamiątkę biblijnej góry, na której doszło do przemienienia Pańskiego.

Historycy policzyli, że w ciągu trzech lat na terenie Czech, Moraw i Śląska zorganizowano około stu czterdziestu takich zgromadzeń i że uczestniczyło w nich grubo ponad milion osób. Podczas taborów nie brakowało symboliki husyckiej, szczególnie jeśli odbywały się w miejscach nawiązujących do zmagań husytów. Można było zatem zobaczyć sztandary z kielichami, a nierzadko się zdarzało, że tłum odśpiewywał chorał Ktoście, Boży bojownicy, który niejeden raz w dziejach zagrzewał husytów nie tylko do modlitwy, lecz także do walki.

Położenie kamienia węgielnego pod teatr stało się kolejną wielką manifestacją. Trwała dwa dni. W uroczystym pochodzie przez Pragę przeszło osiemdziesiąt tysięcy obywateli Czech, Moraw i Śląska.

Wydawało się, że czescy politycy jednak osiągną porozumienie z Wiedniem, bo cesarz Franciszek Józef I był nawet skłonny uznać niektóre ich żądania. Ale kość niezgody, nie do przyjęcia przez Niemców, stanowił postulat równouprawnienia języka czeskiego z niemieckim we wszystkich urzędach państwowych w Czechach. Wprowadzenie tego prawa oznaczałoby, że od urzędników wymagałoby się dwujęzyczności. O ile Czesi nie mieli z tym zbytniego problemu, o tyle dla większości Niemców była to umiejętność nie do osiągnięcia.

Sejm czeski jednogłośnie uchwalił postulaty, ponieważ niemieccy posłowie zbojkotowali jego obrady. Co nie oznaczało, że z tymi uchwałami się zgadzali. Rozpoczęli kampanię przeciwko ich przyjęciu. Zyskali znaczących sojuszników – kanclerza austriackiego Friedricha Ferdinanda von Beusta i węgierskiego premiera Gyulę Andrássyego, a oni przekonali cesarza, że czeskie aspiracje nie są warte konfliktu z nimi.

Bezradni politycy czescy obrazili się na austriacki parlamentaryzm. Przestali uczestniczyć w obradach Rady Państwa.

Kiedy Eduard Grégr przemawiał na wzgórzu Vítkov 24 sierpnia 1884 roku, czas bojkotu minął. Czesi co rusz opanowywali przyczółki i na małych zdobyczach nie zamierzali kończyć narodowej ekspansji w cesarstwie. Wraz z rewolucją przemysłową nastąpił nieznany w innych regionach Austro-Węgier na tak wielką skalę rozwój gospodarczy. Ziemie Królestwa Czeskiego zajmowały zaledwie czternaście procent powierzchni całego państwa, ale mieszkał tam co trzeci obywatel cesarstwa. Czescy politycy uczyli się kompromisów, lecz cenę za kolejne poparcie działań rządu stanowiły ustępstwa na rzecz ich aspiracji narodowych. Udało się wprowadzić prawo, by Czech mógł się komunikować z urzędami w swoim języku, rozdzielono też uniwersytet praski na dwie części – w jednej wykładano po niemiecku, druga była czeska.

Tu żyło się bogaciej niż w innych regionach, poza tym Czesi wykazywali niezwykłą aktywność w tworzeniu różnego rodzaju stowarzyszeń. Chóry, związki artystyczne, amatorskie teatry oraz partie polityczne kształtowały i rozbudzały świadomość narodową.

Organizacją, która rozlała się po całym kraju, a nawet zawędrowała za czeskimi emigrantami poza jego granice, było Towarzystwo Gimnastyczne Sokół (Tělocvičná jednota Sokol).

Na fenomen czeskości większość Niemców patrzyła bez zrozumienia, jednak znaleźli się i tacy, których ona zafascynowała i ku niej się zwracali. Heinrich Anton Fügner, syn niemieckiego kupca z Pragi, zmienił imię na Jindřich. Jego przyjaciel pierwotnie nazywał się Friedrich Emmanuel Tirsch, a urodził się w rodzinie niemieckiego lekarza w Děčínie, ale jest znany pod nazwiskiem Miroslav Tyrš. Ci dwaj panowie, kiedy spotkali się w 1860 roku, szybko odkryli, że mają wspólną pasję – sport. Inspiracją dla nich były niemieckie towarzystwa sportowe. Początkowo w Pradze Czesi trenowali razem z Niemcami. Sielanka skończyła się, gdy trenujących sportowców otoczył opieką finansową jeden z niemieckich banków praskich, przy czym postawił jednoznaczny warunek: pieniądze sponsora są przeznaczone wyłącznie dla Niemców. Ci założyli Prager Männer Turnverein, a Czesi pozostali na lodzie. I to wtedy, w 1862 roku, Fügner z Tyršem powołali do życia praskiego Sokoła. Wokół nich skupiali się czescy politycy, ale zgodnie z austriackim prawem stowarzyszenia nie mogły angażować się politycznie, a Sokół od początku istnienia zwracał na siebie uwagę austriackiej policji. Nie bez powodu, bo jego członkowie będą uczestniczyć w każdej uroczystości patriotycznej, a podczas ćwiczeń dało się słyszeć, jak prowadzący wydaje również wojskowe komendy: baczność, spocznij, w lewo zwrot…

Założyciele towarzystwa na jego symbol wybrali ptaka, który ich zdaniem uosabiał siłę i wolność. Na prośbę Fügnera słynny malarz Josef Mánes zaprojektował strój. Jakże on przypominał mundur wojskowy! W oczy rzucała się przede wszystkim czerwona koszula, bo Fügnera fascynował włoski rewolucjonista Giuseppe Garibaldi. Na koszulę członek Sokoła narzucał lekką, krótką kurtkę, a na głowę wkładał okrągłą czapkę z piórem sokoła i biało-czerwoną kokardą. Strój dopełniały spodnie jeździeckie, których nogawki skrywane były w wysokich butach.

Tyrš szybko zebrał w Pradze kilkuset chętnych Czechów. Sokołów przybywało z każdym rokiem, ale nie tylko w stolicy Królestwa Czeskiego. Kolejne gminy wyrastały jak grzyby po deszczu. Stały się ważnymi centrami czeskiego życia; nie ograniczały się przy tym wyłącznie do zajęć sportowych.

Kiedy dwadzieścia lat później na Wyspie Strzeleckiej (Střelecký ostrov) Tyrš zorganizował pierwszy zlot, widzowie mogli zobaczyć ponad półtora tysiąca „umundurowanych” członków Sokoła, którzy przemaszerowali dumnie ulicami Pragi. Na leżącej zaledwie kilkaset metrów od mostu Karola wyspie czescy sportowcy zademonstrowali widowni swoją sprawność i siłę. A wszystko odbyło się w scenografii, w której dominowały czeskie barwy: biel i czerwień, oraz hasło: „Ramiona prężmy! Ojczyźnie służmy!”.

Dwa obrazy

Przede mną wnętrze katedry Najświętszej Marii Panny w Konstancji. Jest 6 lipca 1415 roku. Przed chwilą skończyła się msza, którą odprawił dla dostojników kościelnych i świeckich arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Trąba. Widzę kilkudziesięciu mężczyzn. Jedni stoją, inni tłoczą się w ławach. Na ich twarzach widoczne napięcie. W centrum świątyni stoją dwie postaci. To na nich skupiona jest uwaga wszystkich obecnych w kościele.

Antonio da Ponte, biskup Concordii, w prawej dłoni trzyma arkusz papieru, a lewą rękę ma wyciągniętą przed siebie, jakby przed chwilą uciszał nią słuchających. Powagi dodają mu szaro-złota mitra na głowie i zarzucona na ramiona biała, bogato haftowana na połach kapa. Spod niej wypływa biel sutanny. Twarz zacięta. Poważna. Odczytuje wyrok: mężczyzna stojący naprzeciw uznany jest za winnego herezji. Hierarcha kieruje słowa do Jana Husa. Ten nie patrzy na biskupa. Głowa wzniesiona, oczy skierowane gdzieś wysoko ponad czytającym. Prawa dłoń spoczywa na piersiach, lewa bezradnie zwisa wzdłuż ciała. Ubrany w ciemne, zniszczone szaty, przepasane rzemieniem, Hus emanuje zmęczeniem. Ale jego twarz wydaje się spokojna, wyrażająca pewność, że słusznie czyni, nie korząc się przed fałszywymi oskarżeniami. Za nim stolik, na którym są monstrancja i kielich, ponad nimi zawieszony na krzyżu czerwony ornat. Symbol, że przed chwilą pozbawiono Husa godności kapłańskiej.

Gdzieś w tym tłumie zapewne skrywa się Mikołaj Trąba, ale w oczy wpadają inne postaci. Zza czerwonego ornatu wiedziony ciekawością wyłania się Michal z Brodu, zwany de Causis, który na zlecenie papieża przygotował oskarżenie. Tuż obok w czerwonej piusce na głowie, wychylony, jakby nie chciał, aby jakikolwiek szczegół umknął jego uwadze, przytrzymując przy oczach soczewki, stoi Jan Železný, biskup Litomyšla, wieloletni wróg Husa. Jego złoty ornat stanowi doskonałe tło dla błękitnej szaty Bertolda z Wildungen, audytora Stolicy Apostolskiej, który przycupnął na stołku i gorliwie zapisuje wszystko to, co słyszy i widzi.

Hus ma przed sobą ziemską siłę Kościoła. Za biskupem Concordii siedzi w kardynalskiej purpurze, patrząc z nienawiścią na kacerza, Pierre d’Ailly, biskup Cambrai. Obok Bartolomeo de la Capra, biskup Mediolanu, i kardynał Francesco Zabarella oraz wpływowy Jean de Brogny, kardynał z Ostii, który przewodniczył soborowi.

Nie mam wątpliwości, że oni w Husie widzą zagrożenie nie tylko dla jedności wiary, lecz także dla ich ziemskiej władzy. Zastanawia mnie twarz Zygmunta Luksemburskiego, króla węgierskiego i niemieckiego. Jego tron został ustawiony nieco w głębi świątyni, ale w taki sposób, aby władca mógł widzieć głównych bohaterów. Król siedzi, jakby pozował malarzowi, wyprostowany, z kamienną twarzą, z której trudno cokolwiek wyczytać. Na soborze ważyły się losy Europy, czy zatem śmierć kapłana jest warta większej uwagi? Władca nie patrzy na Husa, nie zwrócił jak inni głowy w kierunku biskupa Concordii, łypie tylko na niego oczami. I czeka. Podobnie zachowują się dostojni panowie z jego otoczenia. Książę Ludwik III, elektor Palatynatu Reńskiego, Henryk XVI Bogaty, książę Bawarii-Landshut, i Fryderyk I Hohenzollern, burgrabia Norymbergi. Oni są politykami. Im nie idzie o prawdę. Chodzi o mniejsze lub większe korzyści.

Nikt nie zwraca uwagi na stojących na uboczu dwóch mężczyzn. To Jan z Chlumu i Václav z Dubé. Na rozkaz króla czeskiego Wacława IV – przyrodniego brata obecnego w katedrze Zygmunta Luksemburskiego – mieli dbać o bezpieczeństwo Husa w drodze do Konstancji i podczas soboru. Teraz stoją bezradni, ale gniewni. W ubiorze Jana dominuje biel, Václava – czerwień. To barwy czeskie. Jan ściska w dłoni list żelazny wydany przez króla Zygmunta, który miał gwarantować Husowi nietykalność, jednak został anulowany pod pretekstem, że heretykowi nie przysługują żadne prawa. Zygmunt przyjął tę argumentację. List w ręku Czecha to jednoznaczne oskarżenie: zdrada.

Przy lewym boku Václava z Dubé widoczna jest potężna drewniana rękojeść sztyletu. Przyciągają wzrok zacięta twarz mężczyzny i zaciśnięta na młotku prawa dłoń. Zgromadzonym w katedrze wydaje się zapewne, że pozbywają się kłopotu; zupełnie nie zwracają uwagi na to, że Czesi czują się oszukani i zdradzeni. I nie zamierzają się z tym pokornie godzić.

Václav Brožík rozgniewał swojego teścia. Powiadomił go, że zamierza namalować obraz Mistrz Jan Hus przed soborem w Konstancji (Mistr Jan Hus na koncilu kostnickém). Obraz miał być olbrzymi. Na pięć metrów wysoki i ponad siedem metrów szeroki! Marszand i kolekcjoner sztuki Charles Sedelmeyer, z pochodzenia Austriak, który osiadł w Paryżu, nie potrafił zrozumieć zięcia. Zwrócił na niego uwagę, kiedy w 1878 roku zobaczył obraz Poselstwo ślubne króla Władysława Pogrobowca na francuskim dworze Karola VII (Svatební poselstvo krále Ladislava na francouzském dvoře Karla VII). W Paryżu odbywał się wówczas salon, czyli wystawa najważniejszych dzieł malarstwa i rzeźby. Obraz Brožíka został nagrodzony, a dzieło kupił właśnie Sedelmeyer.

Brožíkowi zdarzało się głodować. Tak bywało w miastach, które wyznaczały jego artystyczną drogę: Pradze, Dreźnie, Monachium i Paryżu. Spotkanie z Sedelmeyerem odmieniło jego los. Marszand dostrzegł talent Czecha, wkrótce poznał jego pracowitość, spodobały mu się kompozycje obrazów. Uwierzył, że jego smykałka handlowa i malarskie mistrzostwo Brožíka pozwolą im zawojować świat. Brožík specjalizował się w malarstwie historycznym, był również doskonałym portrecistą, znakomicie też kreślił pejzaże. Sedelmeyer nie wahał się oddać przybyszowi z dalekiego kraju ręki swojej córki. Chciał jednak, aby jego wspólnik i zięć realizował zdobywane przez niego zamówienia. Poświęcenie kilku miesięcy życia na obraz, na który nie czeka konkretny odbiorca, uważał za beznadziejny i niczym nieuzasadniony ekscentryzm. Tym razem jednak nie udało mu się przekonać zięcia, aby porzucił swój zamysł.

Mistrz Jan Hus przed soborem w Konstancji został pokazany w Paryżu i Berlinie, gdzie zebrał pozytywne recenzje, ale w Pradze wywołał patriotyczną euforię! Kilka tygodni wcześniej został ponownie otwarty po pożarze Teatr Narodowy. Jego dyrektor František Adolf Šubert wpadł na pomysł, aby organizować tak zwane teatralne pociągi. Z różnych zakątków Królestwa Czeskiego przyjeżdżały do Pragi wycieczki, aby w narodowej świątyni sztuki obejrzeć wieczorne przedstawienia. Kiedy w staromiejskim ratuszu udostępniono publice dzieło Brožíka, w gazetach można było przeczytać i taką informację: „Uczestnicy pociągu teatralnego, który w czwartek 27 tego miesiąca przywiezie do Pragi ośmiuset gości z okolic gmin Litomyšl i Vysoké Mýto, zamówili u organizatorów wystawy wielkiego obrazu Brožíka »Jan Hus« sześćset biletów wstępu, ponieważ zamierzają wspólnie odwiedzić wystawę”15.

Obraz przyjmowano w Pradze niemalże jak relikwię. František Rieger zaapelował o publiczną zbiórkę, by kupić płótno i pozostawić je w czeskiej stolicy. Pieniądze zbierano przez kilka lat i w 1890 roku dzieło Brožíka stało się własnością Pragi.

I tak jest do dziś.

Stoję przed wami i milczę. O sędzie,

Wy nie jesteście dla mnie sądem Boga!

Wiem, już się stos mój dymi, a u proga

Już kipi tłum ten, co mnie wieść nań będzie…

I żadne za mną nie stanie orędzie.

I otworzona już jest wielka droga,

Przez którą lecą skrwawione łabędzie

Do swego Boga.

Stoję i milczę. Gdzież moja obrona?

Gdzież głos, co za mną przemówi tu słowo?

Chrystus też milczy… ach, Chrystus też kona,

A jego wielką i boską wymową

Jest krzyż, i cisza, i głowa skłoniona

Na pierś miłości pełną, a nad głową

Męki i hańby korona.

Stoję i milczę. Cóż powiem skazany

Za każde czucie, myśl każdą i tchnienie?

Tryumf wam! Tryumf, o rzymskie wy pany!

Obroną moją jest tylko milczenie,

a winą – duch mój, co zerwał kajdany.

Tryumf wam! Oto świątyni sklepienie

Nad głową moją powtarza – skazany!

Na stos! płomienie! […]16.

Wiele lat temu na dzieło Brožíka patrzyła Maria Konopnicka i tak zaczęła długi, niepokojący, ale piękny wiersz. Zatytułowała go po prostu: Jan Hus (Przed obrazem Brożika). Ponad sto trzydzieści lat później stoję przed tym obrazem. I też czuję niepokój. Sala posiedzeń staromiejskiego ratusza nie wygląda jak wtedy, kiedy po raz pierwszy wystawiono w niej płótno Brožíka. Została przebudowana w 1910 roku przez Josefa Chochola i teraz jest jasnym pomieszczeniem w stylu późnosecesyjnym, wykorzystywanym przez władze miejskie przy szczególnie uroczystych okazjach. Zwiedzający ratusz mają wyznaczoną ścieżkę i nie mogą stanąć bezpośrednio przed obrazem. Mnie pozwolono, miałem zatem okazję z bliska spoglądać na dzieło. I dostrzec pieczołowicie odtworzone szczegóły katedry, grymasy na twarzach, zazdrośnie podziwiać, jak malarz igrał sobie z cieniami, półcieniami, światłem.

W 1883 roku Czesi stawali posłusznie w długiej kolejce, aby obejrzeć obraz. Zniecierpliwieni czekaniem, narzekali, ale później, kiedy już znaleźli się przed płótnem, tkwili tam długo w milczeniu, patrząc na dzieło mistrza Brožíka. Oto męczennik za sprawę narodową, sam przeciwko potędze złego Kościoła i władzy ziemskiej. Brožík, choć słynął z dbałości o szczegóły historyczne, zrezygnował z wiernego przedstawienia wyglądu Husa. Dwa lata wcześniej węgierski malarz Mihály Munkácsy namalował swój najbardziej znany obraz – Jezus przed Piłatem. Jakże Hus fizycznie przypomina Chrystusa z obrazu Węgra!

I tak już zostanie. Hus będzie przedstawiany przez czeskich artystów jako postać nadprzyrodzona.

Kilkanaście lat później do kanonu patriotycznych obrazów doszedł jeszcze jeden autorstwa Brožíka. Zbliżała się czterysta czterdziesta rocznica wyboru Jerzego z Podiebradów na króla czeskiego. Prascy rajcy postanowili z tej okazji zamówić u Brožíka kolejne dzieło. Artyście postawiono warunek, że obraz musi mieć takie same rozmiary jak wcześniejsze dzieło. Te dwa obrazy wiszą dziś naprzeciwko siebie. Wystarczy się odwrócić i stanąć plecami do katedry Najświętszej Marii Panny w Konstancji.

Wybór Jerzego z Podiebradów na czeskiego króla (Zvolení Jiřího z Poděbrad českým králem) ma podobną kompozycję jak Mistrz Jan Hus. Scena rozgrywa się w sali staromiejskiego ratusza, zatem ponownie grają półcienie. Kilkudziesięciu wiwatujących mężczyzn otacza półkolem Jerzego z Podiebradów. Paru przyklęknęło na znak szacunku. Jako pierwszy padł na kolana przed przyszłym królem Zdeněk Konopišťský ze Šternberka, wołając: „Niech żyje Jerzy, królu i panie nasz miłościwy”17.

W lewym dolnym rogu obrazu siedzi ubrany w czarne szaty mężczyzna. Wydarzeniom przygląda się bez emocji. Za nim zasłaniający nieco tron z herbem Królestwa Czeskiego szlachcic z oczami skierowanymi do góry, jakby dziękował niebiosom za tę chwilę. Wiwatuje, machając kapeluszem trzymanym w lewej ręce. Nie kryje szczęścia, a może to poczucie ulgi i wiara, że teraz nadejdą lepsze czasy dla ojczyzny.

Siedzący w czerni ma twarz Václava Brožíka. Nie widać na niej radości czy entuzjazmu. Jest on uważnym obserwatorem, więc nie dał się porwać bezrefleksyjnej, łatwej radości. Oto przed husytą klęczy katolik, który uznaje go za władcę. Ale drogi obu mężów niedługo się rozejdą, a dla narodu nadejdą jeszcze bardzo ciężkie chwile. Malarz doskonale znał przyszłość, w zastygłej twarzy można doszukać się troski i smutku. Wie, że poleje się krew, że znów wybuchnie nienawiść, że Czech stanie przeciwko Czechowi. Kilka lat wcześniej przecież namalował obraz Defenestracja praska 23 maja 1618 (Defenestrace pražská 23. května 1618). Brožík przedstawił, jak rozsierdzeni nietolerancyjną polityką króla Ferdynanda II Habsburga protestanci wyrzucają z okna pałacu królewskiego trzech katolików, przedstawicieli władcy. To wydarzenie zakończyło kruchy pokój między wyznającymi na różny sposób wiarę w Boga. Najpierw w Królestwie Czeskim, później wojna rozleje się na niemalże całą Europę. Przejdzie do historii pod nazwą trzydziestoletniej. Będzie krwawa i wyniszczająca.

Dwa obrazy.

Dwie sceny z czeskich dziejów, które dzielą czterdzieści trzy lata.

Dwa wyjątkowo ważne wydarzenia z wielkiej zawieruchy, jaką okazał się dla Czechów wiek XV.

Zawierucha

Nie były to łatwe czasy. Najważniejsza instytucja ówczesnego świata, czyli Kościół, przeżywała głęboki kryzys. Wiele lat przed tym, jak głos zabrał Jan Hus, w różnych miejscach Europy pojawili się jego krytycy, którzy słusznie zarzucali mu degrengoladę. W Anglii działał John Wycliffe, na kontynencie duże uznanie zyskali pochodzący z terenów dzisiejszej Holandii Geert Groote i urodzony w Górnej Austrii Konrad Waldhauser. Ci dwaj mieli w swoim życiu epizody praskie. Groote studiował w stolicy Królestwa Czeskiego, a Waldhauser przez ostatnich kilka lat życia zyskiwał tu wielu zwolenników, głosząc swoje płomienne kazania. Jednym ze słuchających był Jan Milíč, pracujący w kancelarii królewskiej Karola IV. Pod wpływem słów Waldhausera porzucił dotychczasowe zajęcie i został kaznodzieją. Czechem był również Maciej z Janowa, kanonik praskiej katedry, który podejrzewany o herezję, odwołał swoje poglądy, ale przez kilka lat podważał kult świętych, relikwii i obrazów.

Do miasta i na uniwersytet, gdzie kwestie religijne były żywo dyskutowane, trafił Jan Hus około 1385 roku. Długo studiował, ale osiągnął to, czego chciał. Mógł wykładać na uczelni i został wyświęcony na księdza. Jako duchowny szybko zyskał uznanie wiernych, a wiosną 1402 roku arcybiskup przydzielił mu nowe miejsce posługi – kaplicę Betlejemską. Nazwa „kaplica” jest myląca. Chodziło bowiem o nowoczesny, jak na tamte czasy, przestronny kościół.

Przez kilka lat Hus głosił kazania. Po czesku, prostym językiem, bez omijania trudnych spraw. Początkowo życzliwie na niego spoglądał arcybiskup Pragi. Sprzyjał mu król Wacław IV, choć nie afiszował się z otwartym poparciem, bo jednak wielka polityka nie pozwalała mu na to, by jednoznacznie opowiedzieć się po stronie reformatora. A Wacławowi marzyło się przecież odzyskanie korony niemieckiej. Jego żona, Zofia Bawarska, mogła sobie pozwolić na więcej. Odwiedzała kaplicę, wsłuchiwała się w słowa kapłana, często prowadziła z nim rozmowy, a i zdobywała na dworze popleczników nauk mistrza Jana.

Hus zyskiwał zwolenników nie tylko w Pradze, lecz także w całym Królestwie Czeskim. Ale jego poglądy przysporzyły mu też wrogów.

Wielka schizma świata zachodniego trwała w najlepsze. Awinioński papież Benedykt XIII i rzymski Grzegorz XII walczyli o wpływy w poszczególnych krajach europejskich. Osobiste ambicje ważyły więcej niż dobro Kościoła. Na nic się zdały próby przekonania obu dostojników, aby zrezygnowali z urzędu lub zawarli jakiś kompromis. Znalazło się jednak dwudziestu trzech zniesmaczonych sytuacją kardynałów, którzy postanowili zwołać sobór i na nim definitywnie rozwiązać wieloletni konflikt. Kardynałowie pochodzili z obu stron sporu i formalnie nie mogli zwoływać soboru, bo takie uprawnienia miał tylko papież, ale uznali, że sytuacja wymaga nadzwyczajnych środków. Wysłali wieści do biskupów, opatów, kapituł katedralnych i uniwersytetów, że w marcu 1409 roku w Pizie zacznie się sobór. Wiadomość dotarła też do Pragi.

W Pradze nie było spokoju. Oponentów Husa martwiło, że może nastąpić jawny sojusz między reformatorami a dworem królewskim. Wywierali zatem presję na praskiego arcybiskupa, aby odciął się od poczynań mistrza Jana. Wysyłano petycje do Rzymu, w których ostrzegano papieża Grzegorza przed herezją rozpowszechniającą się w Czechach. Ba, szukano nawet poparcia u niemieckiego króla Ruprechta III Wittelsbacha. Arcybiskup uległ naciskom i Hus nie mógł liczyć na jego wyrozumiałość. Jednak króla Wacława szukanie wsparcia u Ruprechta uraziło do cna. To był jego osobisty wróg, przed dziewięcioma laty zastąpił go na tronie niemieckim, z którego utratą król czeski nigdy się nie pogodził. Wacław uznał, że sobór to doskonała okazja, aby odzyskać polityczne znaczenie. Nie opowie się za żadnym z dostojników uznających się za głowę Kościoła, ma bowiem nadzieję, że zostaną pozbawieni godności, a nowy papież stanie się jego sojusznikiem. Problem stanowiło jednak to, że na soborze będzie liczyć się głos arcybiskupa Pragi lub uniwersytetu. A arcybiskup Zbyněk Zajíc z Hasenburka jednoznacznie wspierał rzymskiego papieża Grzegorza i co gorsza, podobne nastroje panowały na uniwersytecie.

Król Wacław potrzebował sojuszników! I doszedł do wniosku, że we własnym kraju znajdzie ich wśród Czechów. Na uniwersytecie nie spodobała się decyzja władcy, który powołując nową radę Starego Miasta, zapewnił w niej przewagę etnicznym Czechom. Do tego czasu tradycyjnie większość mieli jednak Niemcy. Król Wacław zwrócił się do uniwersytetu z prośbą o przedstawienie stanowiska w sprawie zbliżającego się soboru w Pizie. Przy podejmowaniu decyzji studentów i ich nauczycieli podzielono na cztery grupy, nazywane „narodami”. Sprawa była umowna, ponieważ do narodu czeskiego przypisano mieszkańców Czech i Moraw (w tym również niemieckojęzycznych), Słowian południowych i Węgrów. Naród bawarski prócz Bawarów i Austriaków stanowili także Szwabowie, Frankończycy i mieszkańcy Nadrenii. Do Polaków zaliczano Ślązaków i Rusinów. Czwartą narodowość, zwaną saską, tworzyli Saksończycy, przybysze z Miśni, Turyngii, Danii i Szwecji. Kiedy należało podjąć decyzję lub ustalić stanowisko, narody głosowały. Każdy miał jeden głos.

Tylko że na początku 1409 roku na uczelni doszło do awantury. W tej atmosferze nie było szans, aby mistrzowie czescy porozumieli się z wykładowcami innych narodowości. Gwałtowna kłótnia wybuchła podczas tradycyjnej, corocznej wielkiej dysputacji. Została starannie wyreżyserowana przez Jana Husa i jego zwolenników. Choć złożony przez chorobę mistrz Jan się na niej nie pojawił, to poglądy reformatorów godnie przedstawił jego przyjaciel i zwolennik – Hieronim z Pragi. Miał okazję pokazać, czego nauczyły go studia w Heidelbergu, Kolonii, Paryżu i Oksfordzie. Nie tylko z zaciętością bronił poglądów Johna Wycliffe’a, lecz także wykorzystał okazję, aby zbić zarzuty wobec króla i jego dworu o życzliwość dla kacerstwa.

Plan króla, Husa i jego popleczników przewidywał przejęcie uniwersytetu, by zapewnić na nim rządy Czechów. Hieronim świetnie się nadawał do poprowadzenia walki. Jego credo brzmiało: „Prześwięty naród czeski ma być w swoim kraju »głową, a nie ogonem« i że prawdziwi Czesi po ojcu i matce mają zażywać szczególnych praw, jak na miejscowym uniwersytecie, tak i w Pradze i w całym Królestwie Czeskim”18.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

Wstęp

1 Mieczysław Kominek, [tekst z okładki płyty:] Artur Rubinstein, Artur Rubinstein w Filharmonii Narodowej, Polskie Nagrania Muza SX 1862-64.

2 Franz Kafka, Kafka. Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców, wybrał, przełożył i komentarzem opatrzył Robert Urbański, współpraca Anna Urbańska, Warszawa 2012, s. 13.

Wzgórze

3Velká národní slavnost na temenu památného vrchu Žižkova, „Narodní listy”, 25.08.1884. Jeśli nie zaznaczam inaczej, to wszystkie cytaty są w moim przekładzie.

4 Tamże.

5 Tamże.

6 Zofia Chyra-Rolicz, Panslawizm – idea żywa czy zapomniana? [w:] Zofia Chyra-Rolicz, Tomasz Rokosz (red.), Panslawizm wczoraj, dziś, jutro, Siedlce 2016, s. 18–19.

7Hymny słowiańskie. Czechosłowacja, „Życie Słowiańskie” 1946, nr 12, s. 383 (przeł. wg „Myśli Akademickiej” 1926, nr 2).

8 Václav Frost, Český Tomáš a německý Michael. Vážné slovo v sprostém rouše. Od Čecha, Praha 1861, s. 18.

9 František Palacký, Idea státu rakouského, Praha 1907, s. 101.

10 Eduard Grégr, Denník I, Praha 1908, s. 176.

11Slavnost korunní, „Národní listy”, 30.08.1867.

12Slavnost korunní. Cesta po Čechách, „Národní listy”, 31.08.1867.

13Slavnost korunní, dz. cyt.

14 Boudyšová Vlasta (ed.), Minulost našeho státu v dokumentech, Praha 1971, s. 276–277.

15Hromadná návštěva výstavy Brožíkova obrazu „Jan Hus”, „Národní listy”, 25.12.1883.

16 Maria Konopnicka, Jan Hus (Przed obrazem Brożika) [w:] tejże, Poezye. Serya trzecia, Warszawa 1887, s. 37–38.

17 Josef Hrubeš, Václav Brožík, Praha 2014, s. 30.

18 František Šmahel, Jeroným Pražský, Praha 1966, s. 40.

Polecamy także:

Aleksander Kaczorowski

Praski elementarz

Ten elementarz ma już dwadzieścia lat, a wciąż jest najlepszym przewodnikiem po Pradze, czeskiej historii, literaturze i wyobraźni. Nowe, poprawione i rozszerzone wydanie to barwna opowieść o najważniejszych postaciach literackiego świata dziewiętnastowiecznej Pragi – od Franza Kafki przez Jaroslava Haška, Karela Čapka, Jiříego Weila po Bohumila Hrabala, Josefa Škvoreckiego, Milana Kunderę, Otę Pavla i Václava Havla.

Wydanie jubileuszowe, z okazji dwudziestopięciolecia wydawnictwa, w charakterze lektury obowiązkowej dla każdego miłośnika Europy Środkowej.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2021

Wydanie I