Pozdrowienia z Rosji - Kerry Connor - ebook

Pozdrowienia z Rosji ebook

Kerry Connor

3,8

Opis

Karina od miesięcy ucieka i powoli oswaja się z myślą, że już nigdy nie wróci do Moskwy… Groźny i wpływowy człowiek, który kazał zamordować jej męża, ma wszędzie swoich szpiegów. Nawet w Stanach, dokąd ściągnął ją ojciec chrzestny. Kiedy i on zostaje zabity, Karina składa swój los w ręce jego syna Viktora. To jedyna przyjazna dusza w obcym i wrogim świecie. Viktor namawia Karinę, by postarała się o stały pobyt w USA, najlepiej poprzez fikcyjne małżeństwo. Wybrał już nawet kandydata – swego najlepszego przyjaciela Luke’a Hubbarda…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 199

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (25 ocen)
10
6
4
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kerry ConnorPozdrowienia z Rosji

Tłumaczył Jacek Żuławnik

Tytuł oryginału: Trusting a Stranger Pierwsze wydanie: Harlequin Books, 2008 Redaktor serii: Grażyna Ordęga Opracowanie redakcyjne: Janina Krawczyk Korekta: Małgorzata Narewska, Janina Krawczyk

© 2009 by Kerry Connor © for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o. o., Warszawa 2011

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B. V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequini znak serii Harlequin Romans & Sensacja są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o. o. 00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa

ISBN 978-83-238-8135-3

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

PROLOG

Gwałtowny podmuch wiatru targnął pozbawionymi liści gałęziami, które z impetem uderzyły w szybę. Odbiły się od szklanej tafli ledwie kilka centymetrów od twarzy Kariny, nawet jednak nie mrugnęła okiem. Miała na głowie zbyt wiele prawdziwych zmartwień, żeby przejmować się jakimś tam wiatrem.

Jak każdego dnia od przyjazdu do Stanów Zjednoczonych wpatrywała się w ulicę za oknem. Obserwowała sunące ulicą samochody, lustrowała przechodniów. Właściwie nie wiedziała, dlaczego nieodmiennie czuwa w milczeniu przyklejona do szyby, ponieważ tak naprawdę nie było na co patrzeć. Gdyby niebezpieczeństwo, którego z niepokojem wypatrywała, faktycznie miało nadejść, raczej nie pojawi się od frontu, lecz wślizgnie chyłkiem tylnymi drzwiami. Odpowiedzi, które tak bardzo pragnęła znaleźć w głębi swej duszy, tam nie było. Nie wiedziała, co więcej mogła zrobić.

Przyjechała do Stanów Zjednoczonych ponad miesiąc temu, na początku lutego. Od tego czasu widok za oknem prawie się nie zmienił, nadal było szaro i zimno. Zupełnie jak w Rosji o tej porze roku, pomyślała z nutką sentymentu. Za nic mając wszelką logikę, zapragnęła popatrzeć na nijaki obraz za oknem i przekonać samą siebie, że nigdzie nie wyjechała i nadal jest w domu. To jednak trwało tylko krótką chwilę, a rzeczywistość była inna. Karinie nie udało się zapomnieć, że opuściła swój kraj, pamiętała doskonale, dlaczego to zrobiła.

– Wychodzę.

Nie przestraszyła się tubalnego głosu, który rozległ się za jej plecami. A może była już zbyt odrętwiała, by bać się czegokolwiek? Z wymuszonym uśmiechem odwróciła się, by spojrzeć w oczy ojcu chrzestnemu. Stał w drzwiach prowadzących do pokoju, miał na sobie płaszcz, wkładał rękawiczki. Był rosłym, silnym mężczyzną z rudawym zarostem okalającym szeroki, promienny uśmiech. Wyczuła w jego zachowaniu napięcie, łudząco podobne do tego, które stało się jej udziałem. Nie potrafił ukryć niepokoju, zdradzał go wyraz oczu. Chociaż nawet aluzyjnie o tym nie napomknął, Karina wiedziała, z jak dużym nakładem sił i środków sprowadził ją do Ameryki. Nienawidziła siebie za to, że pokonała pół świata po to tylko, by rzucić pod nogi ojcu chrzestnemu własne problemy, ale cóż, tylko tu mogła znaleźć pomoc, nigdzie indziej.

– Powinnaś wyjść ze mną – powiedział Sergei. – Zobaczysz miasto. Od przyjazdu nie ruszyłaś się z domu.

– Dobrze się tu czuję. – Bezpiecznie, chciała dodać.

– Nie, wcale nie czujesz się tu dobrze – odparł z przyganą. – Ukrywasz się.

– Mam powody.

– Przywiozłem cię tutaj, żebyś była bezpieczna, a nie po to, żeby ten budynek stał się dla ciebie więzieniem.

– To zbyt przyjemne miejsce jak na więzienie – odrzekła znużona, bo po raz kolejny odgrywała tę samą scenę.

Rozejrzała się po pokoju. Był pięknie udekorowany, podobnie jak pozostała część rezydencji Sergeia. Zupełnie jak domy, które urządzała w Moskwie, kiedy jeszcze miała pracę i życie, które nie ograniczało się do tych czterech ścian. Lecz wszystko się zmieniło. Nie zasługiwała na te luksusy.

– Istnieje wiele rodzajów więzienia – powiedział Sergei, patrząc na nią intensywnie. – Wiesz, Amerykanie mawiają, że USA to kraj wolnych ludzi. – Uśmiechnął się lekko, dystansując się nieco od tych słów, okraszając je nutą protekcjonalnego rozbawienia.

– To nie jest mój kraj – odparła ze smutkiem. – Mam prawo nie czuć się tutaj wolna.

– Jesteś bezpieczna – powiedział z mocą.

Też sobie to uparcie powtarzała, a jednak gdy usłyszała te słowa od Sergeia, poczuła wątpliwości. Mimo to odparła:

– Wiem. – Ale nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.

Sergei ujął jej dłonie.

– Nie pozwolimy, żeby wygrał.

Poczuła ucisk w żołądku. Mógł powtórzyć to tysiąc, nawet milion razy, a wciąż nie potrafiłaby mu uwierzyć. Opuściła głowę, by nie dostrzegł w jej oczach powątpiewania.

Pocałował ją w czoło i wyszedł.

Karina słuchała odgłosów kroków, a potem, gdy Sergei zamknął za sobą drzwi, pozwoliła, by ciepło jego słów i dotyku pomogło jej uwierzyć w zapewnienia, których jej nie szczędził. Lecz i tak nie zdołał dotrzeć do głęboko ukrytego w Karinie zimna, które wypełniało całe jej ciało.

Objęła się ramionami, chociaż uczucie chłodu nie miało nic wspólnego z panującą w pomieszczeniu temperaturą, i powoli wróciła na stanowisko przy oknie. Wiatr znów się wzmógł. Gałęzie drzew wyginały się na wszystkie strony niczym ramiona uwięzionej w konarach zjawy.

Zalała ją kolejna fala wszechogarniającego niepokoju, którego, mimo nieocenionej pomocy Sergeia, nie umiała się pozbyć.

Była późna noc. Karina już dawno przeniosła się spod okna na sofę, gdy nagle usłyszała, jak ktoś coś mówi ostrym, ponaglającym tonem. Zmarszczyła brwi, zła, że ten hałas rozproszył jej myśli, choć przecież to, o czym dumała, wcale nie było przyjemne.

Spojrzała na zamknięte drzwi. Bariera odgradzająca ją od zewnętrznego świata była gruba i solidna, a jednak głosy brzmiały na tyle donośnie, że doskonale je słyszała.

Opadły ją tak dobrze znane złe przeczucia. Coś było nie tak.

Z jednej strony chciała zostać na miejscu, odgrodzona kurtyną bezpieczeństwa od tego, co znajdowało się po drugiej stronie drzwi, zarazem jednak wiedziała, co się dzieje, co musi się stać. Mianowicie to, czego obawiała się od chwili, gdy Sergei przywiózł ją do tego domu.

Niemal bezwiednie wstała z miejsca. W transie zmusiła się do przemierzenia pokoju i otwarcia drzwi. Na korytarzu ujrzała służącą Sergeia. Gdy tylko ją zobaczyła, serce Kariny podeszło do gardła. Służąca zasłaniała dłonią usta, na jej twarzy malowały się smutek, szok i przerażenie.

Karina już wiedziała, że miała rację.

– Co się stało? – zapytała obcym głosem.

– Pan Yevchenko… nie żyje.

To, że spodziewała się takiej odpowiedzi, nie powstrzymało strasznej fali bólu. W głębi ducha miała rozpaczliwą nadzieję, że przypuszczenia okażą się fałszywe lub też, jeżeli już koniecznie musiało się coś wydarzyć, to Sergei zostanie tylko ranny, ale przeżyje.

– Jak… jak to się stało?

– Strzelanina. Wysiadał z samochodu i podjechało drugie auto. Ktoś do niego strzelił.

Oczywiście, przemknęło jej przez myśl. Tego należało się po nich spodziewać. Nie zapytała, czy udało się ująć napastnika. Dobrze wiedziała, że zrobili to tak, by nikt nie wpadł na ich trop.

Stała nieruchomo jak wmurowana, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Jedynie wpatrywała się tępo w przerażoną twarz służącej, świadoma, że taki sam strach rysuje się również na jej obliczu.

Służąca zaczęła coś mówić, jednak Karina nie słuchała. Właśnie wspominała ostatnie słowa Sergeia. Jak na ironię, były to słowa pocieszenia.

„Jesteś bezpieczna”.

„Nie pozwolimy, żeby wygrał”.

Nagle usłyszała jeszcze jeden głos. Głos, który zwykle odzywał się tylko w jej koszmarach. Był wyraźny, jakby ten człowiek stał tuż obok i szeptał Karinie do ucha:

– Ja zawsze wygrywam.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Karina wpatrywała się w zamknięte drzwi, próbując uspokoić rozszalałe serce.

– Nie wiem, czy potrafię to zrobić.

– A masz lepszy pomysł? – Viktor popatrzył na nią karcąco.

– Nie. – Przecież gdyby miała, już by się nim pochwaliła. Bóg raczy wiedzieć, ile czasu w zeszłym tygodniu spędziła na rozmyślaniu o tym, że śmierć Sergeia nastąpiła z jej winy, o tym, jak trudno będzie jej bez niego przetrwać.

To Viktor, syn Sergeia, wpadł na pomysł nawiązania kontaktu z tym człowiekiem, jedyną osobą, która może pomóc Karinie.

Całe jej życie. Nadzieja na ocalenie. Wszystko w rękach obcej osoby.

Starając się nie przestępować nerwowo z nogi na nogę, spojrzała na Viktora.

– Myślisz, że on się zgodzi?

– Nie wiem, choć zawsze jest szansa.

Owszem, była szansa, choć nikła. Tym bardziej nikła, że w grę wchodziło inne, całkiem ekstremalne, szalone rozwiązanie. Otóż wcale nie była pewna, czy przyjmie jego pomoc, nawet gdyby zaaprobował jej ofertę.

Lecz najpierw trzeba otworzyć drzwi i spotkać się z tym, który stał po drugiej stronie. Zerknęła za siebie, czując się niepewnie, jakby pozbawiona osłony. Viktor poszedł za jej przykładem. Nie sposób zapomnieć o śmierci Sergeia i nie poczuć się bezbronnym w takiej sytuacji.

Wreszcie drzwi otwarły się.

Podczas drogi z Waszyngtonu do Baltimore Viktor opowiedział jej co nieco o mężczyźnie, z którym przyjechali się spotkać. Nie wspominał nic o jego wyglądzie, a ona nie pytała, ponieważ w porównaniu z całą resztą nie wydało jej się to szczególnie istotne. Tak więc teraz mogła jedynie patrzeć w osłupieniu na poważnego człowieka, który otworzył drzwi, i czekać, co zdarzy się dalej.

– Viktor – z delikatnym uśmiechem odezwał się gospodarz. – Trochę minęło…

– Zbyt dużo – odparł Viktor, przywołując na twarz cień czarującego uśmiechu, który Karina tak dobrze znała z ich wspólnego dzieciństwa.

Kiedy podali sobie ręce, Karina miała czas, żeby dobrze przyjrzeć się nowo poznanemu mężczyźnie. A więc to tak wygląda Luke Hubbard, stary znajomy Viktora. Jej jedyna szansa na ratunek.

Próbowała wyobrażać sobie, jak może wyglądać ten człowiek, ale okazało się, że wyobraźnia przegrała w starciu z rzeczywistością. Był potężny, wysoki i barczysty. Miał na sobie zwyczajną białą koszulkę polo i ciemne spodnie. Niewątpliwie był przystojny, choć jego twarz sprawiała zbyt surowe wrażenie. Po wyglądzie sądząc, był rówieśnikiem Viktora, czyli miał około trzydziestu trzech lat.

Viktor mówił, że Luke pracował jako adwokat. Zajmował się prawem handlowym lub czymś podobnym, nie pamiętała dokładnie, w końcu to nie takie ważne. Ale za to owszem, potrafiła go sobie wyobrazić jako nieprzejednanego przeciwnika w negocjacjach. Być może taki właśnie będzie w starciu z Solokovem. Oby.

– Przykro mi z powodu tego, co spotkało twojego ojca – odezwał się Luke.

– Dziękuję. – Viktor z nieskrywanym smutkiem skinął głową.

Od tragicznego zdarzenia minął zaledwie tydzień, więc Viktor był nadal w głębokiej żałobie. Karina świetnie to rozumiała, też pogrążona w smutku, a także dręczona wyrzutami sumienia. Ojciec chrzestny zginął z jednego tylko powodu: próbował udzielić jej pomocy.

A teraz przyszła prosić o to samo kolejnego człowieka. Chciała, by podobnie jak Sergei, dla jej bezpieczeństwa postawił na szali swoje życie. Poczuła ukłucie winy. To nie w porządku tak angażować następną osobę, skłaniać do najwyższego ryzyka. Tylko czy miała inny wybór?

– Dziękuję, że zgodziłeś się z nami spotkać. – Viktor objął ją w pasie i popchnął delikatnie do przodu. – Pozwól, że przedstawię ci Karinę Andreevnę Fedorovą. Nasze rodziny od dawna żyją z sobą w przyjaźni. Mój ojciec był jej ojcem chrzestnym.

Zmusiła się do uśmiechu, kiedy Hubbard w końcu skupił na niej swoją uwagę, jednak uśmiech zamarł jej na ustach. Już w momencie, gdy otworzył przed nimi drzwi, zauważyła, że Luke ma niebieskie oczy, lecz ta surowość oblicza była pogłębiona pozbawionym emocji, nieprzeniknionym wzrokiem…

Zimny jak lód, pomyślała, czując lodowaty dreszcz. Jak Syberia.

Spojrzała w te oczy, desperacko szukając w nich potwierdzenia, że to jest ten właściwy człowiek, mężczyzna, który zgodzi się jej pomóc. Szukała w nich odrobiny ciepła, choćby cienia życzliwości.

Nie znalazła niczego takiego. W jego oczach była tylko zimna surowość.

– Miło mi poznać – powiedział uprzejmym tonem, jednak zachował absolutną rezerwę.

Mruknęła coś niewyraźnie, skinęła głową.

– Wejdźcie, proszę. – Usunął się na bok, wskazał ręką.

Starając się ukryć złe przeczucia, Karina weszła do domu. Viktor podążył za nią. Luke zaprowadził ich do salonu położonego na lewo od wejścia. Pokój był wyposażony w stylowe, lśniące meble i nowoczesny sprzęt elektroniczny, ale emanował takim samym bezosobowym, obojętnym chłodem, jak gospodarz. Brakowało rzeczy osobistych, fotografii, jakiejkolwiek personalizacji pomieszczenia. Trudno było znaleźć nawet książki lub porozrzucane po kanapie magazyny. Nic nie wskazywało na to, żeby w ogóle ktoś tu mieszkał. Salon wyglądał sterylnie niczym pokój hotelowy.

Kiedy usiedli – goście na kanapie naprzeciwko Luke'a – Karina próbowała przypomnieć sobie wszystko, co Viktor powiedział jej o tym człowieku. Był adwokatem, i to zapewne odnoszącym sukcesy, sądząc po kosztującym krocie i bogato wyposażonym domu. To zresztą żadna niespodzianka. Luke i Viktor poznali się na studiach w Yale, a zdobyty tam dyplom otwierał drzwi do kariery. Wiedziała też, że Luke był wdowcem.

Kiedy tylko o tym pomyślała, odruchowo przeniosła wzrok na jego dłoń. Brak obrączki. Czyli się zgadza. Viktor nie powiedział, kiedy umarła żona Luke'a, ale Karina uznała, że już jakiś czas temu, bowiem niezależnie od okoliczności Viktor nie zwróciłby się z taką sprawą do kogoś, kto jest pogrążony w żałobie. Nie, on musiał stracić żonę na tyle dawno temu, że niewłaściwe by było, gdyby nadal nosił obrączkę.

Mąż Kariny nie żył od niecałych dwóch miesięcy, a ona już schowała ślubną obrączkę. Uznała, że w świetle tego, czego się o nim dowiedziała, prawdy o tym, jakim w rzeczywistości był człowiekiem, i z uwagi na kłopoty, które zostawił jej w spadku, noszenie obrączki byłoby czymś kompletnie niestosownym. Zresztą nawet gdyby tak nie było, i tak bez żadnego oporu pozbyłaby się kawałka złota z palca.

– Cóż was sprowadza do Baltimore? – zapytał prosto z mostu Luke.

– Potrzebujemy twojej pomocy – odparł równie otwarcie Viktor, choć głos lekko mu zadrżał. Sprawa nie była ani łatwa, ani prosta.

– O co chodzi?

– Po pierwsze, chciałbym, żebyś obiecał, że nikomu nic nie zdradzisz z naszej rozmowy.

– Oczywiście – odparł Luke bez wahania.

Ta przyjacielska reakcja odrobinę poprawiła Karinie samopoczucie.

Viktor odetchnął głęboko.

– W styczniu mąż Kariny, Dmitri, został zamordowany. Pracował dla Antona Solokova. Nie wiem, czy o nim słyszałeś.

– Hm… – Luke zmarszczył brwi. – Raczej nie.

– Jest jednym z najbogatszych ludzi w Rosji. Jak wielu innych, po upadku Związku Radzieckiego szybko wdarł się na szczyty i zbił fortunę, najpierw na ropie, a potem na innych surowcach.

– To tam umarł twój mąż? – zapytał Luke, przenosząc lodowate spojrzenie na Karinę. – W Rosji?

– Tak, w Moskwie.

– Za zamachem stał Solokov – dodał Viktor.

– Zamachem… – powtórzył jak echo Luke. – Twierdzisz, że twój mąż zginął w zamachu?

– Tak – odparła cicho.

– Skąd ta pewność?

– Pewnego wieczora przyszło do nas dwóch mężczyzn. – Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. – Byłam w kuchni. Dmitri niedawno wrócił do domu. Zapukali do drzwi. Otworzył im. Z głosów wywnioskowałam, że było ich dwóch. Powiedzieli, że Solokov natychmiast chce się widzieć z moim mężem. Próbował im wytłumaczyć, że dopiero wszedł, ale oni nalegali. Nie, po prostu grozili. Ten ton, te słowa… Dmitri zapytał przyciszonym głosem: „On wie, prawda?”. Jeden z mężczyzn odparł: „Że go okradasz? Owszem”. Nastąpiła chwila ciszy, po której rozległ się dźwięk, jakby Dmitri usiłował zatrzasnąć drzwi. Usłyszałam, jak uderzyły w futrynę, a potem Dmitri krzyknął. Wybiegłam z kuchni, żeby zobaczyć, co się dzieje. Dmitri leżał na podłodze. Twarz miał całą we krwi. Jeden z napastników próbował go podnieść. Zobaczył mnie i rozkazał drugiemu: „Zajmij się nią”. Ruszył w moją stronę, sięgnął do kieszeni płaszcza. Pomyślałam, że ma tam pistolet. – Przełknęła ślinę. – Wybiegłam tylnymi drzwiami, zanim zdążył mnie dopaść. Uciekłam. – Zostawiając Dmitriego, pomyślała z poczuciem winy.

– Dwa dni później znaleziono go martwego za miastem – dodał Viktor. – Torturowano go.

– Czy wiedziałaś, że twój mąż okradał szefa? – zapytał oskarżycielskim tonem Luke.

– Nie – odparła stanowczo.

Wyraz jego twarzy ani trochę nie zmienił się. Nie potrafiła stwierdzić, czy jej uwierzył, czy też uznał, że kłamie.

– To nie wszystko – dodał Viktor. – Od dłuższego czasu krążyły plotki o związkach Solokova z mafią. Nigdy niczego nie dowiedziono, ale pewnie tylko dlatego, że ma powiązania z policją i wielu ludzi siedzi u niego w kieszeni.

– Uważasz, że maczała w tym palce rosyjska mafia?

– Jeżeli Solokov prał dla nich brudne pieniądze, część ukradzionej forsy mogła należeć do nich.

– Czy dysponujecie jakimkolwiek dowodem poza tym, co ona usłyszała?

– Dowodem jest wszystko to, co stało się później – odparł Viktor grobowym głosem.

– To znaczy?

– Na przykład śmierć mojego ojca.

– Według dziennikarzy twój ojciec był przypadkową ofiarą porachunków gangsterskich.

– Wierutne kłamstwo – odparował ze złością Viktor.

– Dlaczego uważacie, że Solokov maczał w tym palce?

– Karina skontaktowała się z moim ojcem zaraz po śmierci Dmitriego. Sergei był jej jedyną deską ratunku. Dobrze wie, jak potężnym człowiekiem jest Solokov, i nie była pewna, komu może zaufać. Korzystając ze statusu dyplomatycznego, mój ojciec za pośrednictwem ambasady załatwił jej wizę i zorganizował przelot do Stanów prywatnym samolotem. Uważał, że w Rosji nigdy nie mogłaby czuć się bezpiecznie. Wpływy Solokova sięgają wszędzie. Policja, służby specjalne, Kreml… Teraz, kiedy mój ojciec nie żyje, sytuacja Kariny zmieniła się diametralnie.

– To znaczy?

– Wczoraj cofnięto mi wizę – wyjaśniła. – Bez protekcji mojego ojca chrzestnego zostanę odesłana do domu.

– To sprawka Solokova – dodał Viktor szorstkim głosem. – Te jego koneksje… Wizę Kariny cofnięto zbyt szybko jak na zwykły zbieg okoliczności.

– Uważacie, że Solokov zlecił zabójstwo twojego ojca, Viktorze?

– Taki scenariusz na pewno ma więcej sensu niż wersja rozpowszechniana przez media. Ojciec nie miał wrogów, nie istniał powód, dla którego ktokolwiek miałby życzyć mu śmierci. Tylko Solokov. Tak długo, jak Karina przebywała w domu mojego ojca, była bezpieczna. Ale teraz Solokov chce ją zmusić do powrotu do Rosji, a gdy tam się znajdzie, będzie zdana na jego łaskę i niełaskę.

– Hm… Czegoś nie rozumiem. Niby dlaczego Solokov miałby jej szukać? Co ona ma z tym wspólnego, oprócz tego, że widziała oprawców swojego męża?

– Widocznie uważa, że Karina od początku wiedziała o poczynaniach Dmitriego. Jeżeli Dmitri na torturach nie wyjawił, gdzie ukrył skradzione pieniądze, Solokov mógł uznać Karinę za cenne źródło informacji.

– Tak, oczywiście… – Luke w namyśle skinął głową. – Potrzebujecie porady prawnej? Chcecie, żebym pomógł wam znaleźć sposób na zatrzymanie Kariny w Stanach? Nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale mogę wam polecić kilku wybitnych adwokatów, którzy specjalizują się w przepisach imigracyjnych.

Karina zerknęła na Viktora i wyczytała w jego oczach zażenowanie. To on wpadł na pomysł, by tu przyjść, jednak teraz, kiedy nadszedł czas, by wyartykułować prośbę, nie potrafił się na to zdobyć.

– Nie – rzucił w końcu po długiej chwili milczenia. – Nie po to tu się zjawiliśmy.

Luke patrzył to na Viktora, to na Karinę, wreszcie spytał:

– Więc po co w takim razie?

Niech tak będzie, pomyślała. Jeżeli jedno z nas musi go poprosić o przysługę, niech będę to ja. W końcu chodziło o moje życie… W końcu muszę działać sama, a nie wyręczać się innymi.

– Viktor uważa, że jeżeli mam zostać w Stanach, najlepiej będzie, jeśli wyjdę za obywatela USA. – Podniosła głowę i wbiła wzrok w lodowate oczy Luke'a. – Przyszliśmy cię poprosić, żebyś wziął ze mną ślub.

Luke, który już sporo lat praktykował jako adwokat, nauczył się perfekcyjnie panować nad mimiką i nie zdradzał swoich emocji, tym razem był bliski porażki. Tylko dzięki najwyższemu wysiłkowi woli zdołał się nie wzdrygnąć na tę niedorzeczną propozycję. Ślub z nieznajomą!

No i te wspomnienia… Małżeństwo, tylko jedno słowo, a wywołało taki ból, jakby w Luke'u zapłonął ogień.

Natychmiast oczami duszy ujrzał Melanie, ten sam jej wizerunek co zawsze – obraz z ich najszczęśliwszych dni, kiedy śmiała się, odrzucając do tyłu głowę, kiedy posyłała mu szeroki uśmiech i kiedy wpatrywała się w niego i tylko w niego, a w jej oczach połyskiwała miłość. Jak patrzyła tuż przed śmiercią.

Poczuł kolejne ukłucie bólu. Przełknął powoli, zamrugał, wracając do rzeczywistości. Tych dwoje siedziało przed nim i wpatrywało się w niego wyczekująco.

Istniała na świecie tylko jedna kobieta, którą pragnął poślubić, i przez te wszystkie lata po jej śmierci nawet przez chwilę nie brał pod uwagę powtórnego ożenku. Do diabła, nie śmiał nawet pomyśleć o tym, żeby pozwolić innej kobiecie zostawić szczoteczkę do zębów w jego domu. Ale gdyby kiedykolwiek jeszcze zdecydował się związać z kimś węzłem małżeńskim, na pewno nie zrobiłby tego z kobietą, którą poznał zaledwie przed kilkoma minutami.

Owszem, była piękna, choć nie emanowała witalnością. Blada, być może chora, sprawiała wrażenie wyjątkowo delikatnej, kruchej istoty o zmęczonych, smutnych oczach. Miała czarne, sięgające ramion włosy. Figura doskonała, choć jak na gust Luke'a Karina Fedorova była zbyt szczupła, wręcz chuda. Liczyła nie więcej niż dwadzieścia sześć, może siedem lat. W jej głosie słychać było odrobinę akcentu, który – gdyby nie wiedział, skąd pochodziła – i tak skojarzyłby mu się z Europą Wschodnią, ale poza tym jej angielski był bez zarzutu.

– Proponujecie małżeństwo, żeby ona dostała zieloną kartę? – zapytał chłodno.

– To najlepszy sposób, żeby zatrzymać Karinę w kraju – powiedział Viktor.

– Z pewnością dałoby się znaleźć mniej drastyczne metody…

– Gdyby faktycznie tak było, już dawno byśmy z nich skorzystali. Jest tak, jak mówisz. Nie mamy żadnych dowodów, że to rzeczywiście Solokov stoi za śmiercią zarówno Dmitriego, jak i mojego ojca. Zresztą gdybyśmy próbowali zatrzymać ją tutaj innymi sposobami, a one by zawiodły, i dopiero wtedy uciekli się do małżeństwa, wyglądałoby to podejrzanie. Lepiej więc od razu zdecydować się na to rozwiązanie.

– Aha, czyli od razu z grubej rury.

– Powtarzam, to najlepszy sposób.

– Złożyłem przysięgę, że będę przestrzegał prawa, a to, co proponujecie, jest nielegalne.

– Tak samo jak morderstwo! – wypalił Viktor, nie kryjąc emocji. – A przecież nie można ich z sobą porównać. Kiedy Solokov wpadnie na trop Kariny, dojdzie do porwania, a gdy się przekona, że ona nic nie wie, każe ją zamordować. – Czyli najpierw tortury, potem śmierć, głosiła niewypowiedziana puenta.

Luke dostrzegł, jak Karina Fedorova się wzdrygnęła. Trzymała dłonie na kolanach, zaciskając kurczowo pięści i lekko pochylając głowę. Patrzyła szklistym wzrokiem przed siebie.

Chciałby myśleć, że sfingowała tę reakcję, ale na tyle dobrze potrafił czytać ludziom z twarzy, by wiedzieć, że nie udawała. Ona naprawdę się bała.

Na szczęście już dawno uodpornił się na cudze emocje, nieważne, czy w tym wypadku chodziło o Viktora, czy o Karinę.

– Małe oszustwo, na które próbujemy cię namówić, to pestka w porównaniu z tym, co zrobi z nią Solokov – dodał bez ogródek Viktor.

– Nie jestem pewien, czy rząd Stanów Zjednoczonych zgodzi się z tobą – odparł Luke.

– Nie musi o niczym wiedzieć.

– Władze z pewnością będą chciały zbadać zasadność małżeństwa, zwłaszcza jeżeli nie mylisz się i ktoś istotnie pragnie doprowadzić do jej deportacji. Naprawdę uważasz, że dwójce ludzi, którzy w ogóle się nie znają, uda się nabrać rząd?

– Ty zawsze szybko się uczyłeś, a Karina bez wątpienia ma odpowiednią motywację. Zrozum, ona nie może wrócić do Rosji. Nikomu innemu nie możemy zaufać, a przynajmniej nie do końca. Nie mamy wsparcia rodziny, a Solokov dysponuje takimi środkami, że jest w stanie kupić lojalność każdego. W Stanach istnieje przynajmniej cień szansy, że zdołam ją ochronić.

– To znaczy ja będę musiał ją ochronić – powiedział Luke. – Podkreślam, ja. Żeby małżeństwo wyglądało wiarygodnie, będziemy musieli zamieszkać razem. – Poczuł na sobie wzrok Kariny i odwrócił głowę w jej stronę. Zrobiła się jeszcze bledsza, o ile to możliwe. – Nie przeszkadza ci to?

Przełknęła, w jej oczach pojawił się cień czegoś, czego nie zdołał rozszyfrować. Zdenerwowania? Strachu?

Nie mrugnęła, nie odwróciła wzroku.

– Nie chcę umrzeć.

Proste, wypowiedziane wprost słowa i dlatego właśnie miały w sobie więcej mocy, niż gdyby Karina okrasiła je łzami lub spazmatycznym łkaniem. Nie ufał melodramatycznym ozdobnikom, nie mógł jednak zignorować tak szczerej, ujawniającej elementarne emocje wypowiedzi.

Oderwał wzrok od ogromnych, bezradnie patrzących oczu.

– Dlaczego ja? – zapytał Viktora.

– Bo ci ufam. Niewiele jest osób, o których mogę to powiedzieć.

Luke milczał, wpatrując się w człowieka, którego uważał za przyjaciela. Nie był już tego taki pewien. Czy prawdziwy przyjaciel zwróciłby się do niego z tak dziwaczną prośbą, wiedząc doskonale, jak wiele będzie go kosztowała zgoda? A może chodziło wyłącznie o pewność, że Luke, jeśli już tę zgodę wyrazi, zdoła pomóc Karinie?

Jak należało oczekiwać, Viktor nie pozwolił, by cisza zbyt długo wypełniała pokój.

– Oczywiście wiem, że nie jesteś żonaty. I wątpię, żebyś był zaangażowany w związek, który uniemożliwiłby ci przyjęcie tej propozycji. – Uniósł brwi, oczekując potwierdzenia.

Luke kiwnął głową. Nie ukrywał, że od śmierci Melanie nie zaangażował się w żaden poważny związek.

– Wiem też, że nie potrafisz stać z boku i przyglądać się, jak niewinna kobieta umiera, podczas gdy ty możesz zrobić coś, żeby temu zapobiec.

– Nawet jeśli to prawda, to proponujecie mi coś absurdalnego, na co nikt o zdrowych zmysłach nie powinien się zgodzić. Wygląda na to, że ludzie, którzy jej pomagają, nie żyją zbyt długo.

– Wiem, że prosimy o wiele – odezwała się Karina.

– Owszem – odparł chłodno. – Prosicie. – Gdy wzdrygnęła się i zacisnęła usta, dodał: – Prosicie mnie, żebym popełnił nielegalny czyn, naraził na niebezpieczeństwo moje życie i całą karierę… Za co? Co ja z tego będę miał?

Karinę oblał rumieniec, a Luke poniewczasie zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało. Czy pomyślała, że oczekiwał od niej spełniania wszystkich małżeńskich obowiązków, gdyby zgodził się zostać jej mężem? Zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby okazał się tego typu facetem. Choć z drugiej strony, gdyby był kimś takim, Viktor by jej tutaj nie przyprowadził.

– Możesz pomóc staremu przyjacielowi uratować kogoś, kto mu pozostał ostatni jako rodzina – powiedział Viktor. – W naszych żyłach nie płynie ta sama krew, ale wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, że nie to stanowi o więzach rodzinnych. Mój ojciec myślał tak samo. Stracił życie, chroniąc Karinę. Nie mogę pozwolić, żeby jego ofiara poszła na marne.

Desperacja w głosie zazwyczaj beztroskiego Viktora nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do wagi tych słów. Luke poczuł, że zaczyna ustępować.

Ale szybko zebrał się w sobie. Nie kupi ich historyjki bez upewnienia się, czy jest prawdziwa. Nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której stary przyjaciel, którego znał i któremu ufał, nagle zjawia się z tak niecodzienną propozycją – chyba że ta historia jest co do joty prawdziwa. Bez ostrzeżenia został rzucony na głęboką wodę, nie zdążył nawet przetrawić tego, co usłyszał.

– Potrzebuję czasu, żeby się nad tym zastanowić.

– Więc zrób to szybko – powiedział Viktor. – Bo właśnie czasu najbardziej nam brakuje.

Skinąwszy głową, Luke wstał, gotów poprosić gości o opuszczenie domu, by mógł w spokoju przemyśleć sprawę. Żałował, że w ogóle wpuścił ich do środka.

Viktor i Karina również wstali.