Powiedz, żebym został - Hannah Bonam-Young - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Powiedz, żebym został ebook i audiobook

Hannah Bonam-Young

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

167 osób interesuje się tą książką

Opis

Gdy dorosłość przychodzi zbyt szybko, konieczny jest wybór między sercem a rozumem.

Chloe nie ufa swojej matce. Właśnie dlatego postanawia zostać prawną opiekunką dopiero co narodzonej siostry. Wątpliwa sytuacja finansowa Chloe nie stawia jej jednak w najlepszym świetle. Dziewczyna zostaje postawiona przed trudnym wyborem: albo pozwoli, by młodsza siostra trafiła do rodziny zastępczej, albo weźmie udział w nowym programie socjalnym o nazwie: Razem Raźniej.

Warren jest gburowatym mechanikiem, który ponad wszystko ceni swoją prywatność. Pewnego dnia i on staje przed nie lada wyzwaniem – pragnie zdobyć prawo do opieki nad piętnastoletnim głuchym bratem. Choć trudno mu w to uwierzyć, los się do niego uśmiecha i razem z Chloe dostają szansę na lepsze życie. Jest tylko jeden haczyk: muszą ze sobą zamieszkać. Dzięki temu ona nieco podreperuje budżet, a on będzie miał dom dla siebie i brata.

Ich relacja jest napięta, ale nie mają wyjścia – trwają w tym niezręcznym układzie, skupiając się na celu, jakim jest lepsza przyszłość. Ale gdy w grę zaczynają wchodzić emocje, sytuacja staje się wręcz nieznośna.

Czy dla kilku chwil uniesienia warto aż tak ryzykować?

Gdybym miała jednym słowem opisać tę książkę, to zdecydowanie byłby to „dom”. Wspaniale opisany motyw wymuszonej bliskości i odnalezionej rodziny. To wciągająca opowieść o nieznajomych, których drogi splatają się w najmniej oczekiwanym momencie. Po zakończeniu lektury trudno oderwać swoje myśli od bohaterów i ich przeżyć. „Powiedz, żebym został” na zawsze pozostanie w moim sercu, krzycząc w nim o upragniony powrót. @booksvaria

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 40 min

Lektor: Julia Borkowska
Oceny
4,3 (273 oceny)
146
72
43
8
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewakazmierczak

Całkiem niezła

Wersja audiobook jest fatalna, lektorka mi zdecydowanie nie przypadła do gustu, a nagrania są dziwnie w trakcie zdanie urywane. Jeden wielki chaos, nie mogłam wysłuchać jej nawet do połowy.
70
sweetpig_92

Nie oderwiesz się od lektury

historia i zamysł na nią super, pokazane że można zamieszać z obcym facetem aby móc walczyć o opiekę nad siostra. Niektóre momenty powinny być lepiej dopracowane ale nawet fajnie się czytało
70
Pandziulka

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowitą historię pokochałam ich już od pierwszych stron i polecam każdemu ta książkę
20
klaudiaciacho

Całkiem niezła

Przyjemna, komfortowa, szybko się czyta, jednak zabrakło mi tu trochę emocji i akcji🤔
20
carrieweg

Dobrze spędzony czas

Sama książka jest fajna, ale tłumaczenie nie jest zbyt dobre. Porównałam z oryginałem i czyta się go o wiele lepiej. Przekład ma dużo niedociągnięć. Brak też drugiego epilogu.

Popularność




Tytuł oryginału: The Next of Kin

Redaktorka inicjująca: Agnieszka Mazurkiewicz

Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Aleksandra Marczuk-Radoszek, Marzena Kłos

Projekt okładki: Małgorzata Drabina

Opracowanie graficzne i skład: Maciej Trzebiecki

Redaktor prowadzący: Marcin Kicki

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

www.wydawnictwoagora.pl

Copyright © by Hannah Bonam-Young, 2022

Copyright for the Polish translation © by Sylwia Chojnacka, 2024

Copyright for this edition © by Agora SA, 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone

Warszawa 2024

ISBN: 978-83-268-4307-5

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Droga czytelniczko/drogi czytelniku,

dziękuję za wybranie tej książki! Pragnę załączyć listę poruszanych w niej motywów i tematów, ponieważ na niektórych mogą mieć silny wpływ:

• opieka społeczna i adopcja

• zaniedbanie i porzucenie przez rodziców (w przeszłości)

• śmierć rodzica (w przeszłości, na skutek przedawkowania)

• spożywanie alkoholu i narkotyków

• opisy scen erotycznych

• lęki, PTSD i wybuchy gniewu

• osłabione niemowlę przebywające na oddziale intensywnej terapii (płodowy zespół alkoholowy)

• odniesienia do ableizmu

Chloe i Warren dorastali w domach zastępczych. Chloe w końcu została adoptowana, ale Warren i jego młodszy brat nie mieli tyle szczęścia. Tematy domów zastępczych i adopcji zostały napisane z największą troską. Wraz z grupą sensitivity readerów staraliśmy się przedstawić ten temat w wyważony, wiarygodny sposób.

Luke, nastoletni brat Warrena, jest głuchy. Porozumiewa się wyłącznie w amerykańskim języku migowym. Jestem niezmiernie wdzięczna osobom głuchym z grupy sensitivity readerów za to, że pomogli mi trafnie oddać jego doświadczenie.

Mam nadzieję, że spodoba wam się historia miłosna Chloe i Warrena.

Wszystkiego dobrego

Hannah Bonam-Young

Dedykuję tę książkę wszystkim, którzy myśleli,

że Jess był najlepszym chłopakiem Rory.

Reszta się myli.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mój telefon dzwoni, a na widok numeru po kręgosłupie spływa mi zimny dreszcz. Kierując się instynktem, zostawiam koszyk i opuszczam miejsce w kolejce, żeby zaszyć się w sklepowej łazience, która na szczęście okazuje się pusta.

– Halo? Z tej strony Chloe. – Mój głos od razu zaczyna drżeć.

– Cześć, Chloe. Mówi Rachel Feroux z opieki społecznej. Czy masz chwilę, żeby porozmawiać?

Zamykam za sobą drzwi kabiny, czując znajomy lęk zakradający się do serca. Przykładam wolną dłoń do obojczyka. Zaraz ze zdenerwowania dostanę wysypki.

– Jasne.

Connie... Na pewno chodzi o Connie. Jest ranna albo gorzej. W jakiej innej sprawie miałaby do mnie dzwonić opieka społeczna? Od sześciu lat nikt się ze mną nie kontaktował.

– To wspaniale. – Rachel odchrząkuje, a potem oddycha głęboko, jakby próbowała dodać sobie sił. – W twojej dokumentacji jest napisane, że nie masz nic przeciwko kontaktowi ze strony biologicznej matki. Czy to się zgadza?

Czy w ogóle chcę wiedzieć?

– Tak...

– Mam trochę nietypową prośbę. Twoja matka... przepraszam, Constance. Constance prosiła o twoją pilną wizytę. Właśnie przebywa w szpitalu.

Cała sztywnieję, krew w moich żyłach dosłownie zastyga. Mimo że starałam się od Connie zdystansować, ściska mnie w gardle na myśl, że coś miałoby się jej stać.

– Tak się składa, że zupełnie niespodziewanie... urodziła.

– Słucham? – Wstrzymuję oddech.

– Twoja matka urodziła dziecko.

Opieram rękę o ścianę, a potem osuwam się po niej, żeby usiąść na podłodze. Później spalę te ubrania.

– Nie. To... ale... co?

– Rozumiem, że trudno ci to przyswoić. Żałuję, że nie mogłam przekazać ci tej informacji tak, by nie wywołała szoku. Wiem, że minęło ponad dziesięć lat, odkąd ją widziałaś albo miałaś z nią kontakt.

To nie do końca prawda. Kiedy byłam w liceum, odwiedzała mnie mnóstwo razy bez wiedzy moich adopcyjnych rodziców, ale nigdy nikomu o tym nie powiedziałam.

– Czy... czy z Connie wszystko w porządku?

– Tak, nic jej się nie stało. Jest z nią teraz moja koleżanka. Dziecko jest wcześniakiem. Dzwonił do nas lekarz i powiedział, że będzie zdrowe, ale musi zostać na oddziale intensywnej terapii przez kolejne dwa lub trzy miesiące. Dziecko... nie zostanie z twoją matką. Właśnie rozważamy różne opcje opieki.

Koleżanka. Nie zostanie z moją matką. Opieka. Pracownicy opieki społecznej już się tym zajęli. Dlaczego więc Connie chce się ze mną widzieć? Czy ona nie rozumie, jakie to popaprane? I nagle mnie potrzebuje, kiedy drugie dziecko oddaje w obce ręce? Nie, to nie jest zwykłe dziecko... tylko moje rodzeństwo.

Odchrząkuję.

– Constance wymieniła cię jako potencjalną opiekunkę. Jest gotowa przepisać na ciebie prawa rodzicielskie. Jeśli się nie zgodzisz, dziecko po opuszczeniu szpitala trafi do systemu.

Odsuwam telefon od twarzy i oniemiała patrzę na ekran. Albo mam kiepski zasięg, albo słuch płata mi figle. Potencjalna opiekunka? Do dziecka? Ja?

– Ale... przecież mam dwadzieścia cztery lata. – Nie jestem pewna, dlaczego spośród wszystkich pytań kotłujących mi się teraz w głowie wyrwało się akurat to. Mam dwadzieścia cztery lata, niedawno skończyłam studia i nie wiem, co ze sobą zrobić. Mało tego, od jakiegoś czasu modlę się w sklepie spożywczym, żeby terminal nie odrzucił mi karty.

– Chloe, rozumiem, że to poważna prośba. Tym bardziej że... z twoją biologiczną matką nie łączy cię bliska relacja. Jednak musimy skontaktować się z osobami, które wymieniła. Oczywiście masz prawo odmówić, a jeśli byłabyś chętna, możesz ubiegać się o prawo do odwiedzin rodzeństwa.

Wyrywa mi się cichy okrzyk, a usta same układają się w uśmiech, bo zalewa mnie niezaprzeczalna radość. Mam rodzeństwo. Jako dziecko oddałabym wszystko za siostrę lub brata, za osobę, która byłaby mi bliska i znajoma. Za kogoś, kogo mogłabym kochać i kto kochałby mnie bezwarunkowo.

– A w ogóle pozwolono by mi na wizyty? – pytam z wahaniem. – Gdybym była chętna?

– To wymagałoby dłuższej rozmowy... takiej, która odbyłaby się w moim gabinecie.

– Aha... okej.

– Musiałybyśmy omówić wiele aspektów. Wydaje mi się, że teraz powinnyśmy po prostu przyswoić tę wiadomość. – Głos Rachel pozostaje spokojny, ale nie brakuje w nim determinacji.

– Racja. – Zaciskam palce na grzbiecie nosa, zamykam oczy, ale pokój dalej wiruje.

– Mimo to Constance prosi o twoją wizytę.

– Okej – odpowiadam drżącym głosem. Nie wiem, czy powodem jest perspektywa spotkania z Connie, czy myśl, że do tej pory nie raczyła się ze mną skontaktować.

– Ale tak dla jasności, wybór należy tylko do ciebie. – Łagodne zapewnienie Rachel poniekąd mnie pociesza.

– Taaak...

– A może dam ci numer telefonu do mojej koleżanki, która teraz siedzi z Constance? Jeśli postanowisz, że chcesz się z nią zobaczyć, zadzwonisz po dalsze informacje. A potem zobaczymy, jaka będzie twoja decyzja.

W głowie czuję pulsowanie i dudnienie niczym zapowiedź migreny w trakcie parnego dnia przed burzą.

Rachel podaje mi dane swojej koleżanki, a ja rozłączam się i przyciskam telefon do czoła między oczami. Skupienie się na delikatnym dyskomforcie, który sama wywołuję, zdaje się pomagać. Myślę o Connie, a raczej o jej ostatniej wersji, którą mam w pamięci, i przenoszę ten obraz do szpitalnego łóżka.

Wzbiera we mnie współczucie, mimo że odruchowo mam ochotę odciąć się od emocji i wypaść z łazienki, nie robiąc jednocześnie sceny. Wyobrażam sobie podobieństwa między tym, jak musi wyglądać teraz, a zdjęciem, które widziałam na szafce nocnej przy jej łóżku. Uwieczniono nas razem, kiedy leżała w innym szpitalu, niemal dwadzieścia pięć lat temu. Wtedy miała zaledwie siedemnaście lat i również była sama.

Moje myśli skupiają się na matce, aż na wierzch wypływają niechciane wspomnienia. Miałam cztery lata i czekałam w pustym szkolnym autobusie, który po raz drugi zatoczył pętlę i dotarł na moją ulicę. Siedziałam wtedy sama z kierowcą i nauczycielką z przedszkola i pamiętam, co sobie myślałam – że patrzą na mnie z tym samym wyrazem twarzy co mama, gdy kilka dni wcześniej spadłam z drzewa. Zastanawiałam się, skąd te miny. Przecież nie byłam ranna.

– Czy mamusia wspomniała, że ma dzisiaj jakieś plany? – zapytała pani Brown.

– Nie – odpowiedziałam.

– A znasz numer do babci? Albo wiesz, gdzie pracuje?

– Nie mam babci. Ale mama ma wujka, tylko on mieszka na dużej łodzi.

– A... tata? Wiesz, jak ma na imię twój tata, kochanie? – Przez panią Brown zaczęłam się denerwować. Chciałam do mamy. Głównie po to, by pokazać jej obrazek, który namalowałam, a także zapytać, czy mam tatę, tak jak Sara. Tata Sary wydawał się miły. Może, myślałam wtedy, mógłby zostać również moim tatą.

– Nie – odpowiedziałam.

– W porządku. Cóż, w takim razie wybierzemy się dzisiaj na małą wycieczkę! Chcesz zobaczyć, gdzie mieszkam?

– A nie ma pani psa? – zapytałam.

– Eee... tak, mam.

– Nie lubię psów. Śmierdzą.

– To może zostanie na podwórku, a my pobawimy się w domu?

Pani Brown zabrała mnie do siebie i spędziłam tam dwie godziny, a potem zjawili się pracownicy opieki społecznej, którzy ze względu na mój nagły przypadek natychmiast znaleźli mi tymczasowego opiekuna.

W mojej dokumentacji – którą „podarowano” mi na osiemnaste urodziny – przeczytałam, że kilka dni po tamtym wydarzeniu policja odnalazła Connie. Moja matka była naćpana, pijana i wkurzona, że ktoś śmiał ją nękać. Tułałam się po rodzinach zastępczych przez rok, aż w końcu moja mama udowodniła, że potrafi wytrwać w trzeźwości. Wtedy mogłam ponownie z nią zamieszkać. Wiedziałam, że ciężko na to pracowała. Psycholodzy, pracownicy opieki i nauczyciele przekonywali, jak bardzo mama starała się mnie odzyskać.

Nigdy nie rozumiałam, dlaczego czuli potrzebę, by mnie o tym informować, jakby każde pięcioletnie dziecko miało być wdzięczne za to, że mieszka ze swoją matką; jakbym była nagrodą za trzeźwość, a nie człowiekiem.

Kiedy dziesięć miesięcy później Connie znów wróciła do nałogów, miałam głowę tak wypełnioną wyuczonym poczuciem wdzięczności, że było mi bardziej szkoda jej niż siebie samej. Powinnam sobie wmówić, że w ramach pocieszenia mam prawo jeść suche, słodkie płatki śniadaniowe przez trzy dni z rzędu i nic więcej, ale tego nie zrobiłam, bo było mi przykro z jej powodu. I wciąż jej współczuję.

A teraz zgotowała piekło kolejnemu dziecku.

Przepełniona determinacją otwieram oczy i wracam do oświetlonej fluorescencyjnymi światłami łazienki i mojego dorosłego ciała, które targane mdłościami drży i pokrywa się gęsią skórką. Wiem, że muszę zobaczyć się ze swoją matką. I nie pozwolę, by moje rodzeństwo doświadczyło tego co ja. Nie mogę.

ROZDZIAŁ DRUGI

Opuszczam kabinę i myję dłonie. Kiedy mam pewność, że spłukałam z siebie wszelkie bakterie z publicznej toalety, obmywam twarz zimną wodą, a krople spływają za kołnierz mojego T-shirtu. Opieram się o zlew, mocno zaciskając dłonie po jego obu stronach. Tylko nie zwymiotuj w sklepowej łazience. Spoglądam w odbicie brudnego lustra wiszącego nad umywalką.

Patrzą na mnie oczy mojej matki, ciemnozielone z bursztynowymi plamkami. Gęste, ciemne rzęsy i jeszcze gęstsze brwi. Kobiety z naszej rodziny zostały stworzone do walki z żywiołami, do dźwigania dzieci na swoich barkach, potrafiły przetrzymać nawet długotrwały głód. Były niezłomne. „Mocne brwi, mocne nosy, mocne ciała, mocne serca”. Tak właśnie pisała Connie na wszystkich moich urodzinowych kartkach – a przynajmniej wtedy, gdy pamiętała o tej dacie.

Zawsze uważałam, że to popaprana fraza, ale teraz jej znajome brzmienie wydaje mi się kojące. Zaakceptowałam swoją krępą sylwetkę, gdy zrozumiałam, że odziedziczyłam ciało po moich przodkiniach o polskich korzeniach – ze strony Connie – które musiały przystosować się do dźwigania ciężarów i trudnych warunków.

Brązowe włosy w kasztanowym odcieniu są już za długie, niemal sięgają opuszków moich palców, ale takie mi się podobają, głównie dlatego, że mojej adopcyjnej matce nie przypadłyby do gustu; taka długość jest według niej niepraktyczna. Związuję teraz włosy, żeby schłodzić kark. W tej chwili każde muśnięcie skóry mnie drażni.

Wychodzę z łazienki. Zakupowicze kręcą się tłumnie po sklepie, pochłonięci swoimi sprawami. Ogłoszenia płynące z głośników zachęcają do zakupu ręczników papierowych w promocyjnej cenie. W tle rozbrzmiewa rytmiczne, drażniące pikanie skanowanych przy kasach produktów. Uśmiechy sprzedawców są sztuczne i uprzejme. Kobieta wykorzystuje kupon rabatowy, dzięki któremu zaoszczędza na kocim żwirku całe dwadzieścia centów. Świat innych ludzi wcale nie stanął na głowie.

Zostawiam swój koszyk z zakupami i na wszelki wypadek postanawiam nigdy tu więcej nie wracać, jeśli ktoś mnie zauważył. W końcu mam tam mrożonki.

Przy wyjściu mijam w drzwiach idealną rodzinkę – rodzice i dwójka dzieci. Wszyscy się śmieją, tata robi głupie miny w stronę balansującej na skraju koszyka dziewczynki, która kurczowo trzyma się prętów. Odpycham od siebie poczucie krzywdy, które pali mnie w gardle i przemienia się w łzy. W głębi duszy strasznie im zazdroszczę.

Kiedy w końcu opuszczam sklep, opieram się o betonową ścianę budynku i łapczywie zaczerpuję oddechu. Gdy obudziłam się dzisiaj rano, w połowie czerwca, na liście rzeczy do zrobienia miałam zakupy, obejrzenie filmu dokumentalnego, który polecił mi ojciec, a wieczorem łyknięcie wina na odwagę, żeby założyć kolejną aplikację do randkowania. A teraz mam do załatwienia coś ważniejszego.

Wyciągam telefon i dzwonię do koleżanki Rachel.

– Dzień dobry, z tej strony Odette.

– Dzień dobry. Mówi Chloe. Jestem... córką Connie.

– Och, tak! – wykrzykuje Odette. – Miło cię słyszeć, kochanie. – Ton jej głosu jest tak ciepły, że w mojej piersi pojawia się ból. Mam potrzebę, by pocieszyła mnie słowami, ale wypiera ją chęć uporania się z tym dniem jak najszybciej. Nie mogę się zatrzymywać.

– Chciałam zapytać, gdzie leży i czy mogę ją odwiedzić.

– Oczywiście. Dzwonisz do mnie z komórki? Najlepiej będzie, jeśli wyślę ci adres esemesem, okej?

– Byłoby super, dziękuję.

– W porządku, kochanie, to do usłyszenia – odpowiada łagodnie Odette.

Kopiuję adres z wiadomości Odette i wklejam go w GPS w telefonie. Za nic na świecie nie zapłacę za taksówkę, żeby zawiozła mnie na drugi koniec miasta, ale nie mam drobnych na autobus. Wróciłabym do sklepu i skorzystałabym z bankomatu, ale kto wie, może pracownicy marketu czekają na powrót właściciela zostawionego koszyka albo już zaczęli rozwieszać plakaty z listem gończym, więc ten pomysł odpada.

Mam jednak nieaktualną przepustkę studencką na autobus, którą dostałam od mojej uczelni. Rozdanie dyplomów odbyło się zaledwie miesiąc temu. To się musi liczyć. Może to tak jak z jogurtem po terminie – jeśli jest się zbyt spłukanym, by kupić świeży, można sprawdzić po smaku i zapachu, czy jeszcze nadaje się do zjedzenia. A ja jestem spłukana.

Kierowca autobusu machnięciem zaprasza mnie do środka, chociaż nawet nie przeczytał drobnego druczku – dzięki bogu – więc zajmuję miejsce na samym końcu przy oknie. Odcinam się od myśli o celu podróży, bo nie chcę dodać „płacz w komunikacji miejskiej” do listy dzisiejszych osiągnięć.

Droga mija jak z bicza strzelił. Drzwi autobusu otwierają się na przystanku, na którym tłoczą się ludzie w medycznych scrubsach, chcący wcisnąć się do środka. Przepycham się przez nich i ruszam w stronę wejścia dla odwiedzających.

Gdy wsiadam do pustej windy, dociera do mnie, że nie myślałam o Connie od wielu tygodni, aż do telefonu od Rachel. A konkretniej od dnia matki. Poczucie winy uderza mnie niespodziewanie z siłą tsunami.

Gorączkowo macam guziki na ścianie i naciskam przycisk awaryjnego zatrzymania. Winda natychmiast staje w miejscu. Zaplatam dłonie na karku i napieram łokciami na klatkę piersiową – tego nauczyli mnie rodzice adopcyjni, kiedy dopadał mnie lęk albo, jak z czułością mówili, nerwy.

Nie widziałam Connie od sześciu lat. Nawet nie sądziłam, że jeszcze żyje, chociaż zawsze podejrzewałam, że wyczuję, jeśli umrze. I co ja mam jej niby powiedzieć? Czy powinnam najpierw zatrzymać się w szpitalnym sklepiku z pamiątkami? Czy powinnam kupić kwiaty świeżo upieczonej matce, która opuści szpital sama?

– Halo, czy coś się stało? – Z głośnika dobiega przytłumiony głos. Cholera.

– Och, nie, przepraszam. Nacisnęłam guzik przez przypadek – jąkam się.

– Nie ma sprawy. – Winda buczy i rusza dalej.

Docieram dwa piętra wyżej i podążam za fioletowymi strzałkami wymalowanymi na podłodze w stronę oddziału położniczego, zgodnie z instrukcjami Odette. Na ścianie, przed dwuskrzydłowymi zamkniętymi drzwiami, wisi telefon, a obok na naklejce napisano: „Proszę przekazać oddziałowej nazwisko odwiedzanej osoby i zaczekać na otwarcie drzwi”. Podnoszę słuchawkę, w której rozlega się dźwięk połączenia, a zaraz potem kobiecy głos.

– Dzień dobry. Przyszłam w odwiedziny do Constance Walden. – Od dawna nie wypowiadałam na głos mojego nazwiska sprzed adopcji. Teraz w moich ustach brzmi dziwnie.

– Proszę chwileczkę zaczekać. – W słuchawce rozlega się trzask, a potem drzwi powoli się otwierają z cichym świstem. Wchodzę do środka i kiwam głową na powitanie pielęgniarce siedzącej za biurkiem w recepcji. Kobieta wskazuje palcem w stronę korytarza za swoim ramieniem, nawet nie podnosząc głowy.

– Na końcu korytarza po lewo – wtrąca się kolejna, sympatyczniejsza pielęgniarka i uśmiecha się przyjaźnie.

– Dzięki. – W tym momencie muszę przebierać stopami szybciej, żeby przegonić moje obawy i się nie rozsypać.

Pukam do drzwi trzykrotnie, przestępując z nogi na nogę. Z sali wyłania się wysoka kobieta po sześćdziesiątce. Jest ubrana na fioletowo od stóp do głów, ma sięgające pleców dredy, a jej ciemną skórę na policzkach zdobią wymalowane czerwone rumieńce. Mierzy mnie łagodnym wzrokiem.

– Och, Chloe... Ale wyrosłaś. – Klaszcze w dłonie na wysokości twarzy. – Na pewno mnie nie pamiętasz, ale znam twoją matkę od dawna. Poznałyśmy się, gdy miałaś zaledwie pięć lat. – Wyciąga do mnie jedną rękę, a ja ściskam ją bez wahania. – Miło cię znowu widzieć, moja droga. Żałuję tylko, że spotykamy się w takich okolicznościach. – Opuszczamy ręce.

Pamiętam ją, albo przynajmniej jej czuły wzrok, i dlatego teraz czuję się nieco bezpieczniej.

– Miło cię znowu widzieć, Odette. – Zmuszam się do uśmiechu, a ona kładzie dłoń na moim ramieniu. Ten pocieszający gest niemal wywołuje we mnie atak płaczu, jednak się powstrzymuję.

– Jak się trzymasz?

– To dziwny poranek. – Mój głos, pomimo usilnych prób, nie brzmi spokojnie.

– Mhm, domyślam się – odpowiada. – Cóż kochana, jestem tu w roli przyjaciółki twojej mamy. Czy mogę nazywać ją twoją mamą?

Wzruszam ramionami, ale nie mam szansy odpowiedzieć, bo kobieta kontynuuje:

– Utrzymujemy z Connie kontakt od lat... a przynajmniej kiedy radzi sobie lepiej. Pomogłam jej wytrwać w programach odwykowych, grupie sponsoringowej i tak dalej. Na ogół staram się być osobą, której może się zwierzyć. Wczoraj niespodziewanie poprosiła mnie o wizytę w szpitalu, mimo że nie widziałyśmy się od dwóch lat. Pracownicy placówki są bardzo nieuprzejmi. Przed moim pojawieniem się rano nawet nie widziała swojego dziecka. Connie...

Urywa, zaczerpuje powietrza i pociera oczy pięścią.

– Connie trafiła na oddział ratunkowy, bo męczyły ją ostre bóle brzucha. Była pijana. Lekarze odkryli, że zaczęła rodzić, więc wykonali cesarkę. A ona nawet nie była świadoma ciąży. – Twarz Odette przybiera poważny wyraz. – Jestem pracownicą opieki społecznej, ale w tym miejscu odgrywam rolę przede wszystkim przyjaciółki Connie. Wierz mi, moja droga, wiem, że popełniła w życiu wiele błędów, które mocno się na tobie odbiły. Ale ona teraz przeżywa ciężki okres, dlatego musisz być dla niej wsparciem, na ile się da.

Poczucie winy łapie mnie za serce, które nieco przyspiesza.

– Rozumiem. – Głośno przełykam ślinę.

– W porządku, kochanie. Gotowa?

Boję się zapytać, ale chcę wiedzieć, zanim zmuszę stopy do ruchu.

– Czy... czy dziecko tam jest?

– Nie. Trafiła na oddział intensywnej terapii. Ale jest bezpieczna.

Mam siostrę.

– Czy mogę ją zobaczyć? – pytam z wahaniem. – Po spotkaniu?

Odette marszczy brwi i kiwa głową.

– Oczywiście, skarbie.

Mocno zaciskam usta, prostuję się i biorę głęboki wdech.

– Okej. Jestem gotowa.

ROZDZIAŁ TRZECI

– Connie? Masz gościa. – Odette odciąga kotarę zasłaniającą szpitalne łóżko stojące w pustym pomieszczeniu. – Przyszła Chloe.

Przyglądam się leżącej przede mną osobie. Ta kobieta niemal w ogóle nie przypomina matki, którą zapamiętałam. Policzki Connie są zapadnięte, a sińce pod oczami niemal czarne. Usta wyschły i popękały, a włosy, kiedyś ciemnobrązowe, jak moje, zostały rozjaśnione na blond i rozdwajają się na końcach.

Gdybym zobaczyła ją na ulicy, przeszłabym obok, nawet jej nie rozpoznawszy. I może rzeczywiście kiedyś ją minęłam. Po moim policzku spływa łza, ale ścieram ją, żeby żadna z kobiet jej nie zobaczyła.

– Cześć... – Nie jestem w stanie odnaleźć w głowie żadnych innych słów.

Connie mierzy mnie spojrzeniem z neutralnym wyrazem twarzy, a ja niemal się kurczę. Nawet teraz, gdy jest w takim stanie, pragnę jej aprobaty.

– Naprawdę się zjawiłaś. – Głos Connie jest o wiele bardziej znajomy niż jej twarz, ale ochrypły. Moja matka ociera nos przedramieniem.

– Tak. – Całą swoją energię poświęcam na to, by utrzymać beznamiętne minę i głos.

– Cóż... to dobrze. – Connie już brzmi na zirytowaną. Świetny początek.

Spoglądam na Odette, a ona łapie aluzję.

– Connie, Chloe zjawiła się tu z dobroci serca. Już to omawiałyśmy, moja droga. Wiem, że jesteś wdzięczna za jej wizytę.

Kobieta leżąca na łóżku kiwa głową, przeskakując wzrokiem między mną a Odette. Atmosfera w pomieszczeniu zmienia się niespodziewanie, podobnie jak nastawienie Connie.

– A więc tak to ma wyglądać, co? Zmówiłyście się przeciwko mnie? Żeby ze mnie drwić? Pozbyć się mnie? Cóż, moja droga – powtarza z pogardą czuły zwrot Odette. – Nie zapominaj, że to ja ją stworzyłam. – Macha na mnie osłabiona. – Wiem, jak z nią rozmawiać.

– Prosiłaś o moją wizytę? – Staję przed Odette, starając się osłonić ją swoim ciałem, chociaż mój drobny wzrost nie zakrywa jej ramion i postawnej sylwetki.

– Tak. – Matka rozpiera się na poduszce, jej ciało się rozluźnia, ale oczy pozostają dzikie. – Nie wiedziałam... nie wiedziałam o ciąży. Nie miałam pojęcia, w przeciwnym razie bym do tego nie dopuściła.

– Ale dopuściłaś – wyrywa mi się ostre oskarżenie. Nawet nie zdążyłam przypomnieć sobie prośby Odette. Connie markotnieje i przez chwilę wygląda jak skarcone dziecko. Jak ktoś tak fizycznie wyniszczony może wyglądać tak młodo?

– Tak, wiem. – Wszystkie zamieramy, napięcie opada. Odette podchodzi do krzeseł stojących obok łóżka i gestem zaprasza mnie, bym do niej dołączyła. Ruszam w jej kierunku.

– Może powiesz Chloe, dlaczego ją tu ściągnęłaś? – proponuje. Connie nie podnosi wzroku, ale kręci głową. – Connie. – Odette łapie ją za rękę. – Przyjechała tu. Teraz twoja kolej.

– Chloe... skarbie... – Moja matka mówi teraz takim głosem, jaki zapamiętałam. – Tak bardzo... tak bardzo mi przykro. – Jej usta drżą, ale w oczach nie pojawia się ani jedna łza.

Kiwam głową i ostrożnie unoszę rękę, zastanawiając się, gdzie najlepiej ją położyć. Wybieram jej kolano zakryte cienką szpitalną kołdrą.

– Nie chcę, by doświadczyła tego co ty. Nie mogłabym żyć ze sobą, gdyby...

W tym momencie wtrąca się Odette:

– Postaraj się, aby twoje oczekiwania były możliwe do zrealizowania i pozbawione poczucia winy. – Unosi brew, patrząc wymownie na Connie.

– Chcę, żebyś zaopiekowała się dzieckiem, dopóki nie ukończę programu odwykowego... Wiem, że wciąż jesteś bardzo młoda... – Patrzy na mnie ze łzami w oczach. – Ale masz w sobie dojrzałość. Jesteś o wiele bardziej odpowiedzialna, niż ja kiedykolwiek będę.

Opieram się plecami o krzesło i przenoszę rękę na swoje kolana.

– Bo nie miałam wyjścia – odpowiadam.

– Tak, chyba masz rację – szepcze.

Patrzę na Odette, która zachęcająco kiwa głową, chociaż nie ma pojęcia, co zamierzam powiedzieć.

Prostuję się i zaczynam kołysać się na krześle. Odzywam się dopiero, gdy ten ruch wystarczająco mnie uspokaja.

– Zrobię to. Ale tylko pod warunkiem, że obiecasz całkowicie zrzec się praw do opieki. – Odwracam się w stronę Odette. – Tak Rachel powiedziała mi przez telefon.

Odette zaciska wargi, a ja oddycham głęboko i kontynuuję:

– Zrobię to, o ile będę w stanie. Nawet nie wiem, czy sąd mi na to pozwoli... ale ty nie możesz mieć praw do opieki. Będziesz mogła ją odwiedzać, kiedy już wytrzeźwiejesz. Będziesz mogła widywać się z nią często, ale... ona z tobą nigdy nie zamieszka. Rozumiesz? – Przy ostatnim pytaniu mój głos wchodzi na wyższe tony, czego natychmiast żałuję.

Connie ociera pojedynczą łzę, ale na jej twarzy widnieje wyraz zaakceptowanej porażki, a nie cierpienia.

Natychmiast przechodzę do obrony.

– Może mi na to nie pozwolą. Nie wiem. Dopiero co skończyłam studia. Wisi nade mną kredyt studencki, a pracę freelancerki zaczęłam niecały miesiąc temu. Obecnie mieszkam sama, ale nie stać mnie na przeprowadzkę do domu.

Nie czuję potrzeby, by dodać: Moi adopcyjni rodzice wyjechali z kraju i praktycznie ze sobą nie rozmawiamy.

– Ale doceniamy twoją chęć pomocy – wtrąca Odette.

Odpowiadam napiętym, ale wdzięcznym uśmiechem. Odwracam się do Connie i przez chwilę się jej przyglądam, a moje serce wypełnia obawa.

– Mam nadzieję, że twoje życie w końcu się odmieni.

Mocniej zaciska dłoń na ręce przyjaciółki, choć nie przychodzi jej to z łatwością.

– Ja też – odpowiada szeptem.

Siedzimy w niezręcznej ciszy, aż Odette wstaje i płynnie odwraca się w moją stronę.

– Chloe, czy chcesz poznać swoją siostrę?

Kiwam głową i wstaję, żeby obejść szpitalne krzesło i oddalić się od łóżka. W tym momencie postanawiam na odchodne sprawić Connie przyjemność.

– Miło cię było widzieć, mamo.

Wyciąga do mnie rękę, a ja delikatnie dotykam jej wierzchu. Potem się spinam i dorzucam:

– Na razie.

Wychodzę na korytarz za Odette. Gdy drzwi się za nami zamykają, kobieta przykłada dłoń do moich pleców. Wbijam otępiały wzrok w białą ścianę naprzeciwko, wyłożoną metalowymi panelami, a ona klepie mnie pocieszająco.

– Nie musisz się spieszyć, skarbie.

Rzucam jej blady uśmiech ponad ramieniem. Odette dalej zatacza kojące okręgi po moich plecach, a ja próbuję uspokoić oddech i rozluźnić szczęki.

Kim była ta kobieta?

Moja matka, trzeźwa czy nie, zawsze wydawała się ciepła, znajoma, przypominała mnie. A teraz jestem chyba jedyną wersją mojej matki, która na tym świecie pozostała. Ona jest dla mnie, pod wieloma względami, zupełnie obcą osobą. A mimo to serce pęka mi z jej powodu.

To obca osoba, od której wciąż pragnę aprobaty. Ale będzie musiało mi wystarczyć zaufanie. Zaufanie, którym obdarzyła mnie, abym mogła zaopiekować się swoją siostrą.

[...]