Potwór z Arktyki - David Walliams, Tony Ross - ebook + książka

Potwór z Arktyki ebook

David Walliams, Ross Tony

0,0
32,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Odkrycie stulecia! Tylko u Nas!

Osobliwy stwór znaleziony w Arktyce!

Jest rok 1899. Do Londynu przybywa tajemniczy zwierz uwięziony w bryle lodu. Muzeum Historii Naturalnej szykuje się na przyjęcie tego niezwykłego eksponatu.

Elcia, sierota żyjąca na ulicach miasta, jest tak samo zainteresowana mamutem włochatym jak angielscy naukowcy. Ta ciekawość zawiedzie ją przez morza i oceny aż na biegun północny.

Pożegluj razem z Elcią i załogą legendarnego okrętu HMS Victory ku przygodzie wielkiej jak mamut!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 201

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



KSIĄŻKI DAVIDA WALLIAMSA:

BABCIA RABUŚ

BABCIA RABUŚ. WYDANIE JUBILEUSZOWE

PAN SMRODEK

CHŁOPAK W SUKIENCE

DEMONICZNA DENTYSTKA

WIELKA UCIECZKA DZIADKA

SZCZUROBURGER

CWANA CIOTUCHNA

MAŁY MILIARDER

GANG GODZINY DUCHÓW

TREFNY TATUŚ

ZBIORY OPOWIADAŃ Z KOLOROWYMI ILUSTRACJAMI:

NAJGORSZE DZIECI ŚWIATA

NAJGORSZE DZIECI ŚWIATA 2

First published in English in Great Britain by HarperCollins Children’s Books, a division of HarperCollinsPublishersLtd., under the title THE ICE MONSTER.

Text © David Walliams 2018

Illustrations © Tony Ross 2018

Cover lettering of author’s name copyright © Quentin Blake 2010

Translation© 2020 translated under licence from HarperCollinsPublishersLtd

David Walliams and Tony Ross assert the moral right to be identified as the author and illustrator of this work.

Copyright © for the Polish Edition by Dom Wydawniczy MAŁA KURKA, Piastów 2020

Copyright © for the Polish translation by Karolina Zaremba

Wydanie pierwsze, grudzień 2020

Korekta

Małgorzata Majewska

Wydawca

Dom Wydawniczy MAŁA KURKA

[email protected]

www.malakurka.pl

ISBN 978-83-62745-59-3

Rzecz dzieje się w roku 1899

w Londynie epoki wiktoriańskiej. Bohaterami tej opowieści są:

Elcia, bezdomna sierota, która żyje na ulicach Londynu.

Dorka, sprzątaczka w Muzeum Historii Naturalnej. Szurnięta jak jej miotła.

Szeregowy Tomasz, ukochany Dorki i najniższy żołnierz, jaki kiedykolwiek służył w brytyjskiej armii. Koledzy z wojska zwą go „Knypek”. Po przejściu w stan spoczynku zamieszkał w Szpitalu Królewskim w Chelsea jako jego pensjonariusz.

Pani Skwaszona, wredny i zgryźliwy babsztyl. Zarządza Przytułkiem dla Podrzutków GADZINIEC.

Pan Siek, strażnik z muzeum i brutal, niesławny z powodu swoich nabijanych ćwiekami buciorów.

Komisarz Warkot, nieustraszony szef londyńskiej policji, dumny posiadacz słynnych maluteńkich wąsów.

Profesor, który wiele lat temu stał na czele grupy naukowców pracujących w muzeum, dopóki jeden z jego eksperymentów nie zakończył się katastrofą.

Lady Amunicja, arystokratka i łowczyni grubego zwierza. Przemierza Afrykę tropem słoni, żyraf i lwów, a upolowane zwierzęta przywozi do muzeum, gdzie po wypchaniu zostają umieszczone w szklanych gablotach.

Admirał, jedyny marynarz wśród podopiecznych szpitala. Wyrzucono go z domu opieki dla emerytowanych żeglarzy za pijaństwo i wszczynanie burd.

Do pensjonariuszy Chelsea należą także pułkownik i brygadier.

Jednookistarszy sierżant, czujny wartownik. Jego uwadze nic nie umknie. I lepiej, żebyś to zapamiętał!

Nadzór pielęgniarski nad weteranami sprawuje groźna siostra przełożona.

Rok 1899 to rządy królowej Wiktorii, ówcześnie najdłużej panującej władczyni w historii imperium brytyjskiego. Jej panowanie trwało wtedy już sześćdziesiąt dwa lata!

Abdul Karim nie odstępuje królowej na krok. To jej osobisty, młody i przystojny służący. Pochodzi z Indii. Królowa mówi do niego „Munshi”.

Sir Ray Lankester, korpulentny dyrektor muzeum.

Człowiek z afiszem krąży ulicami miasta i stara się przekonać każdego, że KONIEC NADCIĄGA.

Kapitan, dowodzący w roku 1899 jednym z najnowocześniejszych okrętów wojennych Królewskiej Marynarki — HMS Argonaut.

Gang Lepkich Paluszków, banda niedających sobie w kaszę dmuchać dzieciaków, które w całym Londynie słyną z najśmielszych kradzieży.

Raj Pierwszy, właściciel „domu towarowego” z wykwintnymi słodyczami — czy może raczej obwoźnego straganiku z cukierkami.

A na sam koniec, choć nie mniej ważny…

…POTWÓR Z ARKTYKI, martwy od dziesięciu tysięcy lat mamut włochaty. Idealnie zachowany w lodowej bryle okaz odnaleziony przez badaczy Arktyki.

CZĘŚĆ ILONDYN1899

Rozdział 1KARALUCHY NA ŚNIADANIE

Pewnej posępnej zimowej nocy na schodach sierocińca ukrytego w ciemnych zaułkach Londynu porzucono niemowlę. Nikt nie zostawił przy nim liściku ani małej karteczki z imieniem, ani żadnej wskazówki, skąd pochodzi. Malutką osóbkę otulał jedynie worek po ziemniakach i padający śnieg.

W czasach wiktoriańskich dość powszechnie znajdowano noworodki porzucone u wejść przytułków, szpitali, a nawet rezydencji ludzi z wyższych sfer. Ubogie, zrozpaczone matki żywiły nadzieję, że ktoś przygarnie ich dzieci i zapewni im żywot lepszy od tego, który czekał je pośród własnych krewnych.

Trudno jednak sobie wyobrazić gorszy życiowy start dla naszego malucha niż Przytułek dla Podrzutków GADZINIEC.

W przybytku tym mieszkało dwadzieścioro sześcioro sierot. Cała gromada została upchnięta w ośmioosobowym pokoju. Dzieci były trzymane pod kluczem, głodzone i bite. Co gorsza zmuszano je też do niewolniczej pracy. Maluchy skręcały męskie zegarki kieszonkowe z tyciusieńkich części, póki od tego nie oślepły.

Wszystkie były niemiłosiernie wychudzone i odziane w brudne łachmany. Twarze miały umazane sadzą, więc po zmroku widać było tylko ich pełne nadziei na uśmiech losu oczy.

Kiedy w sierocińcu pojawiało się nowe dziecko, reszta starszych podopiecznych wymyślała dla niego imię. Wybierali po kolei litery alfabetu, żeby każdy nazywał się inaczej. Tej nocy, gdy na schodach pojawiło się maleństwo w worku po ziemniakach, doszli do litery E. Gdyby dziewczynka trafiła tam dzień wcześniej, mogłaby zwać się Dorota. Dzień później prawdopodobnie zostałaby Frankiem. Zamiast tego dostała na imię Elcia.

Przypominający więzienie przytułek prowadził podły starybabsztyl — pani Skwaszona. Jej twarz wykrzywiał nieustanny grymas, a ciało od stóp do głów pokrywały kurzajki. Miała ich tak dużo, że nawet poszczególne brodawki też miały własne brodawki. Kobieta uśmiechała się jedynie na dźwięk dziecięcego płaczu.

Pani Skwaszona wyżerała każde przekazywane dla sierot jedzenie, dlatego jej podopieczni skazani byli na karaluchy na śniadanie, obiad i kolację.

— Robale są bardzo sycące! — rechotała.

Jeśli złapała kogoś na rozmawianiu po „zdmuchnięciu świec”, zatykała mu buzię swoją starą, zaropiałą pończochą. Ta zasłużona kara trwała przez calutki tydzień.

— Lepiej siedź cicho, bo przyjdzie Zdzicho i da ci w pycho!

Za posłanie służyła dzieciom zimna kamienna podłoga. Gdy już posnęły, obmierzłe babsko każdemu z nich wsuwało za kołnierz koszuli wijące się robaki, żeby maluchy budziły się z wrzaskiem.

— AAA!

— Zygu-zygu-zyg! Ha, Ha! Ale zrobiłam wam psikusa!

Często zdarzało jej się na szkraby nakichać…

— AAAAPSIIIIK!

…i wydmuchać nos w ich włosy.

SIĄK!

— SMARKACZE, I TYLE!

Cotygodniowa „kąpiel” oznaczała zanurzanie jednego brzdąca po drugim w beczce pełnej larw.

— Raz-dwa oskrobią was z brudu — drwiła sobie pani Skwaszona. — Włazić do środka, mizeroty!

Potem przypinała dzieciaki za uszy do sznura na bieliznę, żeby sobie nieco przeschły.

SIUP!

Pewnego razu przyłapała Elcię na trzymaniu w kieszeni oswojonego szczurka i użyła gryzonia jako kuli do krykieta.

ŁUP!

— PIIIIISK!

ŚWIST!

A jeśli pani Skwaszona uznała, że któryś z wychowanków krzywo na nią spojrzał, dźgała go brudnym pulchnym paluchem prosto w oko.

— AUĆ!

— A MASZ, MASZKARO TY!

Z okazji Bożego Narodzenia zaś miała dla podopiecznych szczególną niespodziankę. Dzieci musiały ustawić się w kolejce i zamiast prezentu dostawały klapsa w tyłek Wielkim zbiorem kolęd.

— Wesołych świąt, dziecino! — wykrzykiwała uradowana jędza przy każdym grzmotnięciu.

***

Elcia przetrwała w GADZIŃCU dziesięć trudnych lat. Jedyne, co podtrzymywało ją na duchu, to marzenie, że któregoś dnia, jak za sprawą magii, jej mama nagle zjawi się i zabierze córeczkę gdzieś daleko. Nikt jednak nie przyszedł. Z biegiem czasu dziewczynka wymyślała coraz bardziej niestworzone historie o swej rodzicielce.

A gdyby tak okazało się, że jej mama odkrywa najdalsze zakątki świata i właśnie przemierza dżunglę?

Może była akrobatką w objazdowym cyrku?

Albo jeszcze lepiej, została piratką i przeżywa niesamowite przygody na wodach mórz i oceanów.

Co noc snuła dla towarzyszy niedoli niezwykłe opowieści na dobranoc, aż w końcu stała się wspaniałą bajarką. Smyki za każdym razem pilnie nadstawiały brudnych uszu.

— Mama nagle znalazła się w jakimś strasznie ciemnym miejscu. To był brzuch wielkiego płetwala błękitnego…

— Mamie niełatwo było uciec kanibalom, tym bardziej że zdążyli już napocząć jej lewą nogę…

— BUM! Mama wrzuciła bombę do Tamizy w ostatniej chwili, dzięki czemu nikt nie ucierpiał. Dla tajnej agentki to był dzień jak co dzień. Koniec.

W tym momencie zwykle rozlegał się krzyk…

— Jeszcze jedną!

— Nie chcemy iść spać!

— PROSIMY, ELCIU, JESZCZE TYLKO JEDNĄ!

Za którymś razem dzieciaki prosiły ją tak głośno o kolejną bajkę, że zbudziły panią Skwaszoną.

— ŻADNYCH! WIĘCEJ! BAJDUCH! TY! PODŁA! KREATURO! — wściekała się, bijąc Elcię kijem od miotły. Przesiąknięta ropą skarpeta nie zdołała stłumić rozpaczliwych krzyków dziewczynki.

— AAA! AAA! AAA!

Sprana na kwaśne jabłko Elcia już myślała, że się z tego nie wyliże. Jej wątłe ciałko było fioletowe od siniaków. Wtedy stało się jasne — albo ucieczka, albo śmierć.

Rozdział 2 CHWYTNE STOPY

Elcia przepadała za towarzystwem szczurów i gołębi, którym czasem udawało się wkraść do GADZIŃCA. Gdy tylko mogła, dzieliła się z nimi jedzeniem i opatrywała wszystkie złamane nogi i przetrącone skrzydła. Z wdzięczności stworzenia tuliły się do niej, a wtedy ona zapominała na chwilę o samotności. W głębi serca czuła silną więź z tymi zwierzakami, które pani Skwaszona uznawała za szkodniki. Ich też nikt nie chciał, tak jak i jej. Elcia zauważyła, że szczury wślizgują się do budynku po zwisającej z sufitu dziurawej rurze.

Dziewczynka posiadała pewną szczególną cechę, która bardzo wyróżniała ją spośród pozostałych dzieciaków. Stopy. Elcia nie miała zwyczajnych stóp. Miała stopy chwytne jak u małpy.

Zaletą długich, silnych palców u stóp jest to, że łapią wszystko równie mocno jak dłonie, dlatego dla Elci wspinanie się było błahostką. Którejś nocy, kiedy wszyscy spali, wgramoliła się po starej rurze pod sam sufit i odnalazła szczurze przejście.

Odtąd każdej nocy, po zagaszeniu świec, zwinnie niczym małpka wspinała się, żeby paznokciami wyskrobywać ze ściany trzymającą mur zaprawę. Drapała i drapała, a otwór stopniowo robił się coraz większy i większy.

DRAP! DRAP! DRAP!

Wreszcie udało jej się rozdłubać dziurę na tyle, żeby przecisnąć przez nią swoje drobne, wynędzniałe ciałko. Ale nie mogła opuścić GADZIŃCA bez pożegnania z dwadzieściorgiem pięciorgiem przyjaciół.

— Pobudka! — zawołała cichusieńko, a w ciemności pojawiły się błyszczące oczka. — Dziś w nocy stąd pryskam. Kto idzie ze mną?

C I S Z A.

— No dalej, kto jest ze mną?

W odpowiedzi usłyszała szepty: „Boję się”, „Skwaszona nas zabije” i „Złapią nas i ukatrupią”.

Najmniejszym maluszkiem w przytułku była Ninka. Patrząc na Elcię jak na uwielbianą starszą siostrę, szepnęła:

— A dokąd idziesz?

— Nie wiem, byle jak najdalej stąd.

— Tylko o nas nie zapomnij.

— Nigdy!

— Obiecujesz?

— Obiecuję — powiedziała Elcia. — Jestem pewna, że wkrótce znów się zobaczymy.

— Będzie mi brakować twoich bajek — wtrącił Feliks.

— Mnie też — dodał Pietrek.

— Następnym razem opowiem wam najwspanialszą bajkę na świecie.

— Powodzenia, Elciu — powiedziała Ninka.

— Cały czas będziecie ze mną tutaj — zaręczyła dziewczyna, kładąc rękę na sercu.

Potem po raz ostatni wdrapała się po rurze, przeczołgała przez dziurę w ścianie… jeden skok i już jej nie było.

Rozdział 3SMRÓD

Elcia biegła co sił w nogach, nie oglądając się za siebie. Była wprawdzie wolna, ale sama jak palec. Nigdy wcześniej nie wychodziła poza mury sierocińca, a tu nagle musiała jakoś przetrwać na ulicach Londynu. Wielkie miasto wielu napawało strachem, a co dopiero małą dziewczynkę. NIEBEZPIECZEŃSTWO czyhało na nią na każdym rogu.

Nie minęło jednak wiele czasu, a nauczyła się podkradać jedzenie z ulicznych kramów, spać w blaszanej balii i używać starych gazet jako pościeli. Kiedy układała się do snu, wyobrażała sobie, że jest to wspaniałe łoże z baldachimem pościelone jak dla królowej.

Bez dachu nad głową i rodziny, która mogłaby się nią zaopiekować, zasiliła szeregi błąkających się po ulicach wiktoriańskiego Londynu łapserdaków.

Rozdział 4ZŁODZIEJ PROFESJONALISTA

— CZYTAJCIE! CZYTAJCIE!

ZNALEZIONOPOTWORA!

W LODACH ARKTYKI!

Życie na ulicy miało swoje dobre strony. Można było spać pod gołym niebem i obserwować gwiazdy. Chrupać świeże warzywa i owoce, gdy umiało się je capnąć ze straganów. Ale najlepsze było to, że nigdy nie przegapiało się żadnych plotek. Wieści szybko się rozchodziły, a tym razem szykowała się prawdziwa SENSACJA.

Elcia nie potrafiła czytać ani pisać, jako że nigdy nie chodziła do szkoły, ale doskonale słyszała wykrzykiwane przez gazeciarzy nagłówki.

Czy to możliwe?

Prawdziwy potwór?

I to sprzed dziesięciu tysięcy lat?

Elcia była już na tyle duża, żeby wiedzieć, że potwory to bujda, ale i na tyle młodziutka, żeby wierzyć, że nigdy nic nie wiadomo.

Dziewczynka właśnie świsnęła z targu jabłko na śniadanie. Pogryzała je z przyjemnością i spacerowała sobie wśród tłumu zmierzających do pracy dżentelmenów w cylindrach, gdy nagle jej uwagę przykuł kiosk z gazetami.

— Szuraj stąd, mała złodziejko! — wrzasnął sprzedawca i pacnął dziewczynę po głowie zwiniętym w rulon najświeższym wydaniem „Timesa”.

PAC!

Taki uliczny urwis codziennie obrywał od dorosłych kuksańce. Nikt się z nim nie liczył. Elcia jednak wolała to niż łomot miotłą w GADZIŃCU.

— Chciałam tylko popatrzeć! — tłumaczyła się sklepikarzowi.

— Tu się nie patrzy, tylko się kupuje. A teraz zmykaj, pókim dobry! Albo kopnę cię tam, gdzie słońce nie dochodzi!

Dziewczynka nie przepadała za kopniakami w tyłek, więc — z psotnym uśmiechem — ruszyła w swoją stronę. Skręciła w jeden z zaułków, a tam zza pasa brudnych spodni wyciągnęła gazetę. Kradzież opanowała do perfekcji.

Na pierwszej stronie czasopisma wydrukowano wielkie czarne litery. Elcia wiedziała, że tworzą konkretne wyrazy, ale dla niej przedstawiały porozrzucane bez ładu i składu kawałki układanki. Za to zamieszczona poniżej fotografia przemawiała głośno i wyraźnie. Przedstawiała niezwykłe, podobne do słonia, stworzenie.

Pewnego razu dziewczynka wetknęła głowę do namiotu cyrkowego, żeby za darmo obejrzeć występy, i tam udało jej się zobaczyć słonia pokazującego różne sztuczki. Zwierz z artykułu różnił się tym, żepokrywało go gęste futro, ciosy zaś miał długie i zakrzywione. Tkwił w olbrzymiej bryle lodu, którą otaczał tłumek wielce z siebie zadowolonych odkrywców. Pomimo tak osobliwego wyglądu, stwór wcale nie przypominał Elci potwora. Potworów każdy się bał, a tego futrzaka chciało sięprzytulić.

Spostrzegła też, że był znacznie mniejszy od słonia, którego podpatrzyła w cyrku. Może to jeszcze dziecko?, pomyślała. Martwy od tysięcy lat czy nie, sprawiał wrażenie zagubionego i osamotnionego.

— To sierota — szepnęła do siebie Elcia. — Całkiem jakja.

Rozdział 5 UNIWERSUM NIESAMOWITOŚCI

Jako wyrzutek społeczeństwa Elcia stale przyglądała się światu jakby zza niewidocznej bariery. Dokoła niej toczyło się życie mieszkańców

Londynu, lecz ona w nim nie uczestniczyła. Po ulicach pędziły powozy zaprzężone w konie,

dzieci w schludnych mundurkach maszerowały chodnikami do szkoły, a z budynku Opery Królewskiej wychodzili tłumnie lordowie i damy, prawie po niej depcząc.

W głowie Elci nieustannie kłębiły się pytania:

Dokąd wszystkim tak spieszno?

Jak właściwie smakowały te lukrowane ciastka wystawione w witrynie cukierni?

I co mieściło się w środku wszystkich tych imponujących budynków?

W końcu nadszedł dzień, w którym dziewczynka postanowiła wkroczyć w ten drugi, obcy jej świat.

Elcia stanęła przed najokazalszym ze wszystkich gmachów — MUZEUM HISTORII NATURALNEJ. Kiedy jednak spróbowała wejść do środka, pan Siek, brutalny strażnik w podkutych buciorach, natychmiast ją stamtąd przegonił.

— Nie będą mi się tu pętać żadne brudasy! — wrzasnął i zepchnął ją ze schodów.

Ale Elcia nie była z tych, co łatwo się poddają. W mig zakradła się z powrotem, podążając chyłkiem za grupką zacylindrowanych dżentelmenów.

Elcia zaczęła przekradać się do muzeum codziennie. Pilnie słuchała przewodników wycieczek i wkrótce sama mogła uchodzić za ekspertkę. Kiedy więc zobaczyła w gazecie zdjęcie POTWORA Z PRADZIEJÓW, bez trudu rozpoznała w nim mamuta włochatego. Naukowcy dowiedli, że zwierzęta te żyły w EPOCE

LODOWCOWEJ, gdy po Ziemi chodziły

GIGANTYCZNE niedźwiedzie, tygrysy szablozębne

leniwce

i bobry…

…a w przestworzach panowały ptaki większe od człowieka takie jak Teratorn.

Elcia koniecznie chciała poznać dalsze losy uwięzionego w lodzie stwora. Każdego ranka więc podkradała gazetę, ale minęło kilka długich tygodni, zanim napotkała o nim kolejną wzmiankę. Połączone w wyraz litery przedstawiały napis identyczny jak ten znad wejścia do jej ulubionego budynku.

Elcia zamierzała go tam odnaleźć.

Rozdział 6WIELGACHNE DUCHY

Wkrótce po odkryciu arktycznego stworastolicę imperium skuły lody najokrutniejszej zimy w historii. Przenikliwy wiatr przygnał zamiecie śnieżne tak potężne, że całe miasto ucichło przykryte białą pierzyną. Wody Tamizy zamarzły.

W taką pogodę bezdomne dzieci czekała niechybna śmierć. Zasypiały w bramach lub pod czyimiś drzwiami, by się już nigdy nie zbudzić. Znajdowano je potem nad ranem z bladymi, oszronionymi twarzyczkami.

Biedna Elcia KULIŁA

SIĘ pod stosem gazet w blaszanej balii, usiłując za wszelką cenę utrzymać odrobinę ciepła. Jej drżące z zimna ręce zaczynały sinieć. Dziewczynka niemal zatęskniła za GADZIŃCEM. Niemal, czyli niezupełnie.

W końcu postanowiła schronić się w MUZEUM HISTORII NATURALNEJ. Gdy zamykano je dla zwiedzających, wemknęła się do środka ukryta za grupką zakonnic. Potem tuptała długimi korytarzami, przechodząc obok kości dinozaurów, które zawieszone pod sufitem wyglądały niczym wielgachne duchy, aż natrafiła na otwartą szafkę. Wślizgnęła się do środka i zamknęła za sobą drzwi. Okazało się, że to schowek na miotły. Za mały, żeby ułożyć się tam do snu, dlatego Elcia zasnęła na stojąco, z głową wspartą na szczotkach. Zbytnio się od nich nie odróżniała — chuda jak patyk i z potarganą czupryną.

Pomyślała sobie, że przecież nikt jej tam nie znajdzie. Tymczasem…

Bardzo wcześnie rano, jeszcze przed świtem, obudziła ją sprzątaczka, która otworzyła drzwi i ziewając, chwyciła pierwszą lepszą miotłę. Była nią Elcia.

— Aaaa! — wrzasnęła kobieta.

— AAAA! — krzyknęła zaspana dziewczynka, bo poczuła czyjąś rękę na szyi.

— Nie jesteś miotłą! — zauważyła sprzątaczka.

— Nie. Jestem dziewczynką.

— Co robisz w moim schowku?

— Spałam. Nie chciałam na dworze zamarznąć na śmierć.

— Nikt by nie chciał.

— Poskarży pani na mnie? — zaniepokoiła się Elcia.

Słysząc takie pytanie, kobieta zrobiła coś, czego dziewczynka zupełnie się nie spodziewała.

Uśmiechnęła się.

Dorośli przeważnie traktowali małych uliczników z okrucieństwem. Jednak nie ta pani. Ona była inna.

— Nie! A ty na mnie naskarżysz? — spytała.

— Ja na panią? — zdumiała się zaskoczona Elcia.

— Mogłabym przez to stracić posadę.

— O nie, co to, to nie. Nigdy. Nie jestem kapusiem.

— Całe szczęście. Ja też nie. Jak ci na imię?

— Elcia.

— A mnie Dorka. Mówią o mnie: „Dorka, co ma w głowie namieszane jak w worku”. Hmm… Jeszcze dziecko z ciebie, co?

— Tak — odparła zakłopotana dziewczynka. Sądziła, że to oczywiste.

— Pytam na wszelki wypadek. Bo też jesteś wyższa od mojego lubego.

— A ile ma wzrostu?

— Knypek jest niższy od ciebie. Tak naprawdę na imię mu inaczej, ale tak go nazywali koledzy z wojska. Knypek.

— Ile ma lat?

— Siedemdziesiąt trzy.

— To może się skurczył?

— A gdzie tam, takim go Pan Bóg stworzył.

Dorka wyjęła z kieszeni nieco sfatygowaną fotografię.

— To mój Knypek.

Elcia przyjrzała się zdjęciu. Musiało zostać zrobione jakiś czas temu, ponieważ przedstawiało młodego żołnierza pozującego w mundurze i z bronią u boku. Lufa karabinu kończyła się wysoko nad głową wojaka.

— Faktycznie drobny z niego gość.

— Na żywo jest większy niż na fotografii.

— Tak przypuszczałam.

— To mój bohater! — powiedziała Dorka i ucałowała podobiznę wybranka, nim schowała ją do kieszeni. — Pewnie jesteś głodna — dodała.

Dziewczynka pokiwała głową.

— Jak wilk!

Elcia zawsze chodziła głodna tak bardzo, że aż ją bolał brzuch. Dorka sięgnęła do drugiej kieszeni.

— W takim razie podzielę się z tobą moim prowiantem. Mam kanapkę ze smalcem.

Elcia przyjęła jedzenie z uśmiechem, przedzieliła pajdę na pół i część oddała miłej pani. Obie wzruszyły się okazaną sobie wzajemnie dobrocią.

Dziewczynka zachłannie pochłonęła swoją połówkę, jak gdyby to był pokarm bogów, a nie zwykły chleb z omastą.

— A teraz powiedz, moja mała, gdzie twoi rodzice?

— A nie wiem. Nigdy ich nie poznałam.

— Jesteś sierotą?

— Chyba tak.

— Biedactwo.

— Nie ma sensu się nad sobą użalać. Życie toczy się dalej.

Nagle usłyszały CZŁAPANIE ciężkich buciorów. Ktoś szedł korytarzem.

CZŁAP,CZŁAP,CZŁAP,CZŁAP,CZŁAP, CZŁAP!

Sprzątaczka przyłożyła palec do ust na znak, że Elcia ma być cicho, i szybko zamknęła drzwi do schowka.

Rozdział 7AKURAT

Zatrzaśnięta w szafce Elcia zamarła w bezruchu i nasłuchiwała, o czym rozmawiają dorośli.

— A DO KOGO TO DORKA TAK TRAJKOCZE, CO? — zagrzmiał czyjś głos.

— Do mioteł i szczotek, panie Siek — odpowiedziała Dorka.

— Akurat! — prychnął mężczyzna. — Jako szef straży muzealnej nakazuję pani otworzyć te drzwi!

— Nie mogę.

— Co to znaczy „nie mogę”?

— Ręce mi omdlały.

— Jak to?

— Za dużo miotłą machały!

— W takim razie sam je otworzę.

— Nie radzę.

— Niby dlaczego?

— Bo właśnie tam NAKOPCIŁAM.

— Że co?

— Puściłam bąka do szafki i zamknęłam, żeby wypchane zwierzaki nie musiały tego wąchać. Był wyjątkowo smrodliwy. Mówię panu, prawie farba ze ścian odlazła.

— To nie tłumaczy, do kogo pani mówiła.

— Do mojego zadka.

— Rozmawia pani z własnym zadkiem?

— Srodze go zbeształam.

Elcia musiała zakryć buzię ręką, żeby nie ryknąć śmiechem. Pani sprzątaczka niezaprzeczalnie była lekko szurnięta.

— W życiu nie słyszałem większych bzdur! — huknął Siek. — Niechże się pani odsunie albo będę zmuszony zastosować środki… przymusu!

Dziewczynka usłyszała odgłosy krótkiej przepychanki.

— UCH!

— AUA!

— NIE DEPTAĆ MI PO NOGACH!

Elcia czym prędzej wcisnęła się głębiej między szczotki.

Rozdział 8MUZEUM HISTORII NIENATURALNEJ

Siek zajrzał do ciemnego i obskurnego schowka, a jego zwalista sylwetka całkowicie wypełniła wejście. Miał na sobie wielkie, nabijane ćwiekami buciory, wypolerowane na glans tak, że można by z nich jeść dwudaniowy obiad. Mężczyzna natychmiast zatkał nos.

— Paść można, tak tu CAPI!

Elcia naprawdę straszliwie cuchnęła.

— Niech pan to powie mojemu zadkowi — rzuciła Dorka.

Nagle strażnik zauważył coś dziwnego pośród włochatych mioteł.

— A to co? — rzekł, pokazując palcem na sterczące włosy dziewczynki.

— To? — zapytała niewinnie sprzątaczka.

— Tak, to.

— Ach, to! To jedna z moich nowych zmiotek z prawdziwego włosia!

— Z prawdziwego włosia? — zdziwił się Siek.

— Tak. Świetna do miejsc, do których normalna miotła nie sięgnie. Na ten przykład między kości palców dinozaura.

— Chyba dłużej tego SMRODU nie zniosę — powiedział strażnik, gdy zaczęły mu łzawić oczy.

— Dlatego pana ostrzegałam. Moje wiatry to nie byle co.

— Spokojnie mogłyby mieć własne miejsce w muzeum — mruknął Siek. — HISTORII NIENATURALNEJ.

— No dobrze, panie Siek — oznajmiła Dorka, zatrzaskując drzwi. — Jak zwykle wybornie nam się gawędzi, ale pozwoli pan, że wrócę do pracy, czekają na mnie jaja dodo, które trzeba popluć i wypolerować.

— Dorka?

— Tak?

— Przydałoby się brać coś na te wiatry.

— Nabędę korek.

— Wtedy wszyscy będziemy musieli chodzić w hełmach, w razie gdyby miała pani wystrzelić.

— Słuszna uwaga. Pomyślę w takim razie o czymś innym.

— Doroboty!

— A pan niby na co czeka?!

— Nie mogę wziąć się do roboty, dopóki pani się nie weźmie.

— I wzięłabym się, gdyby pan przestał stać nade mną i zaganiać mnie do roboty.

— DO ROBOTY, POWIEDZIAŁEM! — ryknął mężczyzna.

Dorka chwyciła miotłę i zaczęła myć podłogę. A potem umyślnie przejechała brudną szmatą po jego wypolerowanych buciskach.

— Moje buty!

— Oj! Przepraszam!

— Ty głupia, stara babo!

— Tylko nie stara, panie Siek, tylko nie stara.

— Muszę je wyglansować na błysk, zanim przyjdą zwiedzający.

— Tak, bez tego ani rusz. W końcu po to przychodzą do MUZEUM HISTORII NATURALNEJ, nie chcą oglądać szkieletów dinozaurów, tylko własne odbicie w pańskich lakierkach. Dobrze je, pan, wypucuj.

Siek posłał kobiecie mordercze spojrzenie i poczłapał dalej, uprzykrzać życie innym.

CZŁAP,CZŁAP,CZŁAP,CZŁAP,CZŁAP, CZŁAP!

Dorka odczekała jeszcze chwilę i zajrzała do schowka.

— UFF! — odetchnęła z ulgą Elcia. — Niewiele brakowało.

— Znając Sieka, jeszcze tu wróci.

— Lepiej się stąd wyniosę.

— Poradzisz sobie?

— Niech się pani nie martwi. Znajdę inną kryjówkę na dzisiejszą noc.

— Na pewno?

— Na pewno.

— W takim razie zmykaj, bo zaraz zrobi się tu tłoczno.

— Muszę panią o coś spytać.

— No słucham, malutka.

— Dlaczego jest pani dla mnie taka miła?

Odpowiedź była prosta.

— A dlaczego nie?

Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie na pożegnanie, po czym Elcia ruszyła długim korytarzem do wyjścia.

— Dbaj o siebie, dziecinko, i niedługo znów wpadnij mnie odwiedzić — zawołała za nią sprzątaczka.

— Obiecuję — przyrzekła Elcia.

I tak też zrobiła.