Poślubić hrabiego - Amanda McCabe - ebook

Poślubić hrabiego ebook

McCabe Amanda

3,7

Opis

Anglia, XIX wiek.

Córka znanego uczonego i miłośnika antyku, sir Charlesa Chase`a, otrzymuje, podobnie jak siostry, imię muzy. Jej przypada Talia – muza komedii. Złotowłosa Talia Chase nie jest jednak komediantką, a pewne sprawy traktuje bardzo poważnie. Wychowana w poszanowaniu dawnych kultur, potępia tych, którzy przywłaszczają sobie starożytne dzieła sztuki. Przeżywa wstrząs, gdy w Bath u boku kolekcjonerki podejrzewanej o kradzieże spostrzega hrabiego Marca di Fabrizziego. Ten przystojny Włoch, którego wcześniej spotkała na Sycylii nie tylko zauroczył Talię, ale także wzbudził jej szacunek jako zaprzysięgły obrońca zabytków. Czyżby wtedy ją oszukał?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (25 ocen)
8
7
6
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tłumaczyła Melania Drwęska

Tytuł oryginału: To Kiss a Count

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2009

Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska

Opracowanie redakcyjne: Barbara Syczewska-Olszewska

Korekta: Marianna Chałupczak

© 2009 by Ammanda McCabe

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o. o., Warszawa 2011

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B. V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequini znak serii Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o. o. 00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa

ISBN 978-83-238-8185-8

ROMANS HISTORYCZNY – 327

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Prolog

Sycylia

– Panienko Talio! Nie ma mowy, abyśmy mogły jutro wyjechać. Jest jeszcze tyle do zrobienia!

Talia oderwała wzrok od pakowanych właśnie książek i papierów i spojrzała na pokojówkę, miotającą się po pokoju z naręczem sukien. Wokół stały pootwierane kufry, na wpół zapełnione rzeczami, a z szaf i szuflad wysypywały się ubrania i buty.

– Wiesz co, Mary – odparła ze śmiechem – ostatnio przeprowadzałyśmy się tak często, że dziwię się, iż pakowanie nie weszło ci w krew.

– No tak, ale też nigdy dotąd nie wyjeżdżałyśmy w takim pośpiechu. Nie ma dość czasu, żeby zrobić wszystko jak należy!

Talia musiała przyznać dziewczynie rację. Sir Walter Chase, jej ojciec, nie miał zwyczaju spieszyć się w podróży. Jechali wolno przez Italię, oglądając co ciekawsze stanowiska archeologiczne i odwiedzając badaczy, z którymi sir Walter korespondował, by na koniec zatrzymać się na dłużej na Sycylii. Jednak jego misja dobiegła końca. Ruiny starożytnej osady zostały całkowicie odkopane, zbadane i przekazane miejscowym archeologom. Klio, starsza siostra Talii, zdążyła poślubić ukochanego, księcia Avertona, i wyjechała w podróż poślubną.

Sir Walter po latach wdowieństwa ożenił się ze swoją długoletnią towarzyszką, lady Rushworth, i oboje szykowali się do kolejnych podróży. Lato postanowili spędzić w Genewie, wraz z młodszą siostrą Talii, Terpsychorą, zwaną Cory. Talia także miała z nimi pojechać, jednak doszła do wniosku, że ma dosyć nowych miejsc. Postanowiła wrócić do domu, do Anglii, i pomóc najstarszej siostrze, Kaliope, lady Westwood. Spodziewała się ona pierwszego dziecka, a listy, jakie od niej ostatnio przychodziły, były pełne tęsknoty. Zapytywała, kiedy wrócą.

Talia podejrzewała, że Kaliope wolałaby towarzystwo Klio, gdyż starsze Chase'ówny były ze sobą bardzo zżyte. Skoro jednak Klio pojechała w podróż poślubną, Kaliope będzie musiała zadowolić się Talią uważaną przez wszystkich za osóbkę egzaltowaną i płochą – wręcz wymarzoną na wyprawy do teatru lub modystki, ale zupełnie nienawykłą do poważnych życiowych problemów.

Talia spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Rozpuszczone włosy lśniły jak złoto w promieniach słońca, a twarzyczka w kształcie serca, duże błękitne oczy i różana cera sprawiały, że mogła się uważać za ładną. To właśnie swojej urodzie zawdzięczała licznych wielbicieli, niemądrych i nieciekawych, którzy w swych kiepskich wierszach przyrównywali ją do wiosny lub porcelanowej pasterki.

Własna rodzina zdawała się całkowicie podzielać tę opinię. Wychwalano jej urodę, uśmiechano się do niej i rozpieszczano ją, a jednak wszyscy uważali, że błękitne oczy nie kryją w sobie głębi, że nie interesuje jej nic oprócz wstążek i romantycznych powieści. To Kal i Klio uchodziły za intelektualistki i spadkobierczynie duchowe ich ojca, Cory zaś była świetnie zapowiadającą się malarką. Natomiast Talia, nazywana przez ich matkę ,,kwiatuszkiem”, została stworzona do zabawy. Oczywiście, nigdy jej tego nie powiedzieli wprost. Oklaskiwali jej przedstawienia i chwalili wszystko, co napisała, ale widziała to w ich wzroku i słyszała w tonie słów.

Była po prostu inna niż reszta Chase'ów.

Tak bardzo liczyła na to, że po wydarzeniach ostatnich tygodni rodzina zmieni o niej zdanie, dostrzeże wreszcie jej możliwości oraz siłę ducha. Kiedy Klio zwróciła się do niej z prośbą o pomoc w ujęciu lady Riverton, która ukradła rzadki komplet starożytnych sreber, była w siódmym niebie. Nareszcie mogła się do czegoś przydać!

Początkowo wszystko zdawało się przebiegać zgodnie z jej planem i wspólnik lady Riverton został zdemaskowany, potem jednak sprawy potoczyły się nie tak. Lady Riverton zdołała zbiec, najprawdopodobniej ze srebrem, a Klio wraz z mężem wyruszyła, aby ją odnaleźć. Talia została jednak wykluczona z dalszych poszukiwań, gdyż nie zdołała pomóc ani siostrze, ani ojcu.

Ani, mówiąc prawdę, jedynemu człowiekowi, któremu pragnęła zaimponować – włoskiemu antykwariuszowi i arystokracie, hrabiemu Marcowi di Fabrizziemu, partnerującemu jej w przedstawieniach teatralnych. Najprzystojniejszemu mężczyźnie, jakiego w życiu spotkała, a który musiał być, jej zdaniem, beznadziejnie zakochany w Klio. Siostry często dokuczały jej, że odtrąca wszystkich wielbicieli, ale przecież żaden z nich nie był taki jak Marco. Takie to już jej szczęście, że kiedy wreszcie spotkała namiętnego, przystojnego mężczyznę, jak na złość musiał pokochać jej siostrę!

Znowu zaczęła zgarniać książki i papiery, aby je zapakować do kufrów, gdy nagle jeden z rękopisów wyślizgnął jej się z rąk i kartki rozsypały się po dywanie. Gdy uklękła, aby je pozbierać, wzrok jej padł na tytułową stronę: ,,Mroczny zamek księcia Orlanda – włoski romans w trzech aktach”.

Sztuka, którą zaczęła pisać, gdy poznała Marca. Akcja rozgrywała się w renesansowej Italii i pełno w niej było zdobytych i utraconych miłości, czarnych charakterów, duchów oraz klątw. Pracowała nad nią z wielkim zapałem, ale teraz wszystko to utraciło sens. Wygładziła kartki i związawszy je sznurkiem, wepchnęła do kufra. Może któregoś dnia zajrzy znów do nich i będzie się śmiała ze swoich naiwnych wyobrażeń na temat przygody i prawdziwej miłości. Teraz jednak musi pomóc Mary w pakowaniu, bo przed nimi podróż do Anglii.

Wiatr na dworze wzmógł się; zaszeleściły liście cytrynowych drzew. Talia podeszła do okna, żeby je zamknąć, i spojrzała w zadumie na ogród i wybrukowaną kocimi łbami uliczkę. Starożytne miasteczko Santa Lucia było takie piękne i tajemnicze! Czy w chłodnej, zielonej Anglii nie będzie tęskniła za jego sennym upałem, skalistymi wzgórzami i lazurowym niebem?

Przy dźwięku kościelnych dzwonów, wybijających godzinę, służba zaczęła wynosić kufry i skrzynie, ustawiając je przy fontannie. Talia wychyliła się przez okno, a stos bagaży rósł, w miarę jak kurczył się jej czas. Wiatr rozburzył jej włosy, zarzucając na oczy złociste pasma. Gdy odgarnęła je niecierpliwym gestem, zobaczyła Marca stojącego obok ich furtki.

Słyszała, że po ślubie Klio wyjechał z Santa Lucia, ale, jak widać, wrócił, i oparty o furtkę, patrzył na panujący wokół domu ruch. Na jego pięknej, smagłej twarzy nie malowały się żadne uczucia, a falujące czarne włosy lśniły w słońcu.

Talia odwróciła się od okna, zbiegła na dół i omijając taszczących kufry lokajów, dopadła furtki. Od Marca dzieliły ją już tylko żelazne pręty, tak rzadko rozstawione, że mogli się dotknąć rękami – ale równie dobrze mógłby to być ocean.

Jaki on przystojny, pomyślała, wpatrując się z zachwytem w jego opaloną twarz o wydatnych kościach policzkowych, kształtnym nosie i oczach koloru ciemnej czekolady. Klasyczną urodę tej twarzy naruszały jedynie czarne bokobrody. Wyglądał niczym wykreowany przez nią książę Orlando.

Talia znała wielu urodziwych mężczyzn. W przypadku Marca w grę wchodziło jednak coś więcej niż tylko jego wygląd. Była w nim pasja, z lekka tylko skrywana pod płaszczykiem dobrych manier. A także błyskotliwa inteligencja oraz dająca się zauważyć tajemniczość. Jakże chętnie poznałaby bodaj cząstkę jego sekretów!

Wątpiła jednak w to, iż kiedykolwiek uda jej się dotrzeć do głębi jego duszy, i to pomimo znanej nieustępliwości Chase'ów. Za dobrze bowiem umiał się maskować i był zbyt wytrawnym aktorem. Podejrzewała, że nie byłaby w stanie rozszyfrować jego prawdziwej natury, nawet gdyby dano jej na to dziesięć lat. Tymczasem wszystko zdawało się wskazywać na to, że nie miała nawet dziesięciu minut.

Przypomniała sobie błogie godziny, spędzone wspólnie w starożytnym amfiteatrze. Kłócili się i śmiali, a w trakcie prób do sztuki udawali kochanków. Były to naprawdę cudowne chwile, których nie potrafi zapomnieć. Podobnie jak nigdy nie zapomni Marca.

– Myślałam, że wyjechałeś z Santa Lucia – powiedziała bez tchu.

– A ja myślałem to samo o tobie, signorina Talia – odparł z tym swoim ujmującym uśmiechem, od którego robił mu się dołek w policzku.

Talia odwróciła wzrok i przywołała na pomoc zdolności aktorskie, aby ukryć prawdziwe uczucia. Przypomniała sobie skupiony, smutny wyraz jego twarzy podczas ślubu Klio i nawet udało jej się roześmiać. Byłoby to naprawdę żenujące, gdyby się zorientował, co do niego czuje. Miałaby znowu znaleźć się w cieniu siostry?

– Jak widać, mieliśmy za dużo pakowania, aby można było tak szybko wyjechać – powiedziała, wskazując na kufry. – Szkicowniki mojej siostry Cory, notatki ojca...

– I twoje kostiumy do ,,Antygony”?

– Tak, to też.

Odważyła się na niego spojrzeć. Przyglądał się jej ciemnymi oczyma. Nie dostrzegła w nich nawet śladu przyjaźni, jaka się między nimi zawiązała na scenie starożytnego amfiteatru.

– Bardzo żałuję, że nie udało nam się wystawić sztuki Sofoklesa – powiedział.

– Szkoda. Mieliśmy jednak dramatyczne sceny innego rodzaju, prawda?

Słysząc to, Marco wybuchnął ciepłym, zaraźliwym śmiechem. Nagle zapragnęła rzucić mu się na szyję i już go nigdy nie puścić, bo gdy on odejdzie, ona wróci do szarej rzeczywistości. Znów będzie ładniutką trzpiotką, a jej sycylijska przygoda stanie się tylko wspomnieniem.

– Rzeczywiście, jesteś najbardziej przerażającym duchem, jakiego kiedykolwiek widziano na Sycylii – powiedział.

– To dopiero komplement! A mnie się wydawało, że dotąd nie widziałam miejsca, w którym byłoby tyle duchów. Być może... – Urwała, odwracając wzrok.

– Może co?

– Może to zabrzmi dziwnie, ale zastanawiam się, czy i ja zostanę jednym z tych duchów; czy zostawię tu cząstkę prawdziwej siebie – powiedziała cicho.

Marco dotknął delikatnie jej ręki. Pieszczota była ulotna, ledwie muśnięcie palców, a jednak poczuła żar, jakby sparzył ją płomień.

– Jaka jesteś naprawdę, Talio? – zapytał. Jego promienny humor ustąpił miejsca powadze. – Jesteś znakomitą aktorką, ale wydaje mi się, że...

– Talio! – usłyszała nagle głos ojca. – Z kim rozmawiasz?

Serce jej się ścisnęło, mimo to była mu wdzięczna, że im przerwał to krótkie sam na sam.

– Z hrabią di Fabrizzim, ojcze! – zawołała, wpatrując się w dłoń Marca na swojej dłoni. On jednak cofnął rękę i czar prysł.

– Zaproś go do środka. Chcę zasięgnąć jego opinii w sprawie tych monet, które znalazła Klio.

– Oczywiście. – Uśmiechnęła się do Marca. – Niczego nie da się przed tobą ukryć – szepnęła. – Jestem jak otwarta księga.

– Słyszałem w życiu wiele fałszywych stwierdzeń, signorina, ale mało tak niezgodnych z prawdą jak to. – Przyglądał się jej uważnie. – Twoja siostra Klio jest niczym otwarta księga. A ty jesteś jak sycylijskie niebo – raz burzliwe, a w chwilę później pogodne, ale nigdy przewidywalne.

Czy naprawdę tak o niej myślał? Jeżeli tak, był to największy komplement, jaki w życiu słyszała. Znaczyło to jednak, że ani nie widział, ani nie rozumiał wszystkiego do końca.

– Widziałeś mnie tylko w bardzo niecodziennych sytuacjach. Tam, u siebie, w prawdziwym życiu, jestem przewidywalna jak księżyc.

Marco roześmiał się.

– Kolejny fałsz, jak sądzę. Może któregoś dnia będę miał okazję obejrzeć cię w tym ,,prawdziwym życiu” i wyrobić sobie własne zdanie, jaka w istocie jest Talia Chase.

Posłała mu smętny uśmiech. Och, gdybyż to było możliwe! Mogłaby wyjawić mu swoje uczucia i wyznać, jak wiele znaczyła dla niej ich znajomość. Niestety, to tylko kolejne marzenie. Gdy ona odpłynie z Sycylii, on wróci do pałacu we Florencji i już się więcej nie spotkają.

A ona, przez resztę życia, będzie się karmić wspomnieniami.

Rozdział pierwszy

Bath

,,Czy to możliwe, że zaledwie miesiąc temu byłam na Sycylii?” pisała Talia w swoim dzienniku, podczas gdy powóz podskakiwał na wyboistym gościńcu. ,,Musiał to być sen, bo ilekroć wyglądam przez okno, widzę, że się rzeczywiście obudziłam”.

Wijący się łagodnie trakt, obramowany świeżą zielenią żywopłotów, bezkresne pola i przycupnięte wśród nich wioski w niczym nie przypominały spalonej słońcem sycylijskiej równiny. Talia zamknęła oczy i przez moment gotowa była przysiąc, iż czuje zapach rozgrzanych cytryn i ciepły wietrzyk, muskający pieszczotliwie jej ramię. Potem jednak powóz po raz kolejny podskoczył na nierównej angielskiej drodze, wyrywając ją ze wspomnień.

Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do siedzącej naprzeciw siostry, Kaliope de Vere, lady Westwood. Odpowiedziała uśmiechem, ale widać było, że przyszło jej to z trudem. Mimo poduszek i kołder, herbaty i galaretki z cielęcych nóżek, wmuszanych jej przez Talię, Kaliope wciąż była blada, a jej piwne oczy wydawały się olbrzymie w białej jak kreda twarzy.

Ta właśnie bladość była przyczyną obecnej podróży do Bath. Kaliope bowiem nie tylko nie doszła jeszcze do siebie po trudnym porodzie małej Psyche, ale z dnia na dzień chudła i była coraz bardziej zmęczona. Nie miała apetytu, brakowało jej energii, aby komenderować wszystkimi jak dawniej.

Gdy Talia zorientowała się, jak sprawy stoją, poważnie się zaniepokoiła. Teraz miała nadzieję, iż pomysł szwagra, aby zabrać Kal do wód na kilka tygodni, okaże się skuteczny. Cameron udał się tam przed nimi, aby znaleźć odpowiednie lokum, a Talia zajęła się organizacją podróży.

Pochłonięta angażowaniem nianiek i pokojówek, pakowaniem rzeczy i zamykaniem londyńskiego domu, prawie zapomniała o Sycylii i Marcu. Prawie...

– Co tam piszesz? – zapytała Kaliope, zaglądając do koszyka, w którym wśród atłasowych kołderek spała maleńka Psyche. Dziewczynka nareszcie zapadła w sen po długich przepłakanych godzinach. – Jakąś nową sztukę?

– Tylko parę uwag w dzienniku – odparła Talia, chowając pamiętnik. – Jeszcze nie zaczęłam nowej sztuki.

Kaliope westchnęła.

– Obawiam się, że to moja wina. Od powrotu z Włoch jesteś przy mnie taka zajęta, że nie masz czasu nawet odetchnąć.

– Wcale mi to nie przeszkadza. W końcu, po co są siostry, jeśli nie po to, aby sobie pomagały w potrzebie? – zauważyła z uśmiechem.

– Jakie to szczęście, że jest nas tyle! – odparła Kaliope. – A teraz dolicz jeszcze do tego siostrzenicę oraz macochę.

– Rzeczywiście, jesteśmy rodziną kobiet – stwierdziła Talia, zerkając na Psyche. Ładniutka dziewczynka, z wijącymi się czarnymi jak u matki włosami, wyglądała jak aniołek wśród różowych koronek i atłasów. – Psyche już jest Chase'ówną w każdym calu.

Kaliope uśmiechnęła się tkliwie do śpiącej smacznie córeczki.

– Obawiam się, że nic jej nie powstrzyma przed wyrażeniem własnego zdania.

– Myślisz, że będzie taka jak jej ciocia Klio?

– Księżna? To możliwe. – Kaliope rozluźniła kołderki spowijające Psyche. – Przyznam ci się, że wiadomość o ślubie Klio była dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Przecież pamiętam, że ona i Averton się nie znosili! Po tym, co zaszło w Yorkshire...

Talia przypomniała sobie ślub siostry w protestanckiej kaplicy w Santa Lucia. Klio wręcz promieniała szczęściem, gdy ująwszy dłoń księcia, powtarzała za nim słowa przysięgi małżeńskiej.

– Różne cuda zdarzają się w Italii – powiedziała z westchnieniem.

– Na to wygląda. – Kaliope spojrzała uważnie na siostrę, a Talia, jak zwykle, poczuła się niepewnie pod jej wzrokiem. Gdy były dziećmi, Kaliope zawsze wiedziała, kiedy jej młodsza siostra coś nabroiła, i potrafiła zmusić ją, aby się przyznała. – A ty, kochana Talio? – dodała Kaliope. – Czy i tobie przydarzył się tam jakiś cud?

Talia potrząsnęła głową. Wspomnienia ze ślubu Klio przywołały wizję rozgwieżdżonej nocy, balu maskowego, tańców.

– Niestety, nie. Jestem dokładnie taka sama jak przed wyjazdem do Włoch – odparła, czując, że Kaliope jej nie wierzy, jest jednak zbyt wyczerpana, aby nalegać. Przynajmniej na razie...

– Moja biedna Talio, po takich cudownych wakacjach przyszło ci bawić się w niańkę! Na domiar złego, ciągnę cię do tego nudnego, zatęchłego Bath. Boję się, że sale zdrojowego kasyna nie mają tyle uroku, co starożytne ruiny... Albo Włosi z tymi ich smolistymi oczyma!

Talia spojrzała badawczo na siostrę, próbując wysondować, czy coś więcej nie kryje się pod tą wzmianką o ,,smolistych oczach”. Czyżby Kaliope już wiedziała i próbowała się z nią droczyć? Ona jednak siedziała z miną niewiniątka.

– Nie obawiaj się, ja wiążę z Bath pewne nadzieje – powiedziała do Kaliope. – Jest tam przecież teatr, są parki i stare rzymskie ruiny. Są bogaci mężczyźni szukający nie tylko lekarstw na swoje podagry, ale i młodych żon, które parzyłyby im ziółka. Może trafię tam na jakiegoś spasionego niemieckiego księcia i zdystansuję nawet Klio? Księżna Talia! Brzmi całkiem nieźle, nie uważasz, Kal?

Kaliope roześmiała się, a jej blade policzki wreszcie się lekko zaróżowiły.

– Owszem, będzie brzmiało całkiem nieźle dopóty, dopóki się nie znajdziesz w jakimś niemieckim zamczysku, gdzie hulają przeciągi. Boję się, że nie byłabyś zachwycona.

– Chyba masz rację. Mój temperament nie pasuje do długich zim i pełnych przeciągu zamków.

– Nie po Italii, czy tak?

– Absolutnie tak, lecz i Bath może mieć swoje zalety, zwłaszcza jeśli odzyskasz tam zdrowie i siły. Jestem pewna, że tamtejsze wody dobrze ci zrobią.

– Mam nadzieję, bo już zbrzydło mi to ciągłe zmęczenie – powiedziała znużonym tonem Kaliope.

Talia po raz pierwszy wychwyciła w jej tonie nutę skargi. Zaniepokojona, wychyliła się i otuliła starannie kołdrą kolana Kaliope.

– Boli cię, Kal? Może powinnyśmy zrobić postój? Te piekielne wyboje...

– Nie, nie. – Kaliope chwyciła ją za rękę. – Do Bath niedaleko, a chciałabym dotrzeć tam przed nocą. Stęskniłam się za Cameronem.

– Tak samo jak on za tobą. – Talia wiedziała, że Kaliope i jej mąż od ślubu prawie się nie rozstawali.

– Cameron mówi, że znalazł wygodny dom na samym Royal Crescent (30 budynków połączonych w szereg o kształcie półkola, zbudowanych w latach 1767–74, stanowiący piękny przykład architektury georgiańskiej (przyp. tłum.).), więc będziemy mieli wszędzie blisko. Chcę, żebyś się trochę zabawiła, a nie tylko tkwiła przez cały czas przy moim łóżku – powiedziała Kaliope, wyjmując z koszyka córeczkę, która obudziła się i zaczęła płakać.

Talia znowu spojrzała przez okno. Wąskie dróżki i żywopłoty ustąpiły nareszcie miejsca ulicom i powóz skręcił na jeden z mostów na rzece Avon, prowadzących do centrum Bath. Pięć eleganckich łuków obejmowało ramą widok miasta, na tle wzgórz.

Talia musiała przyznać, że Bath, nawet po włoskich pejzażach, prezentowało się całkiem atrakcyjnie. Przypominało piętrowy weselny tort, wyrzeźbiony w kremowym kamieniu. Będąc córką i wnuczką miłośników antyku, Talia nie mogła nie docenić klasycznych linii miasta, z jego równymi rzędami kolumn oraz symetrią.

Z tej odległości nie widziało się jeszcze brudu i nie słychać było miejskiego zgiełku. Bath wyglądało jak miasteczko dla lalek, wzniesione wyłącznie dla przyjemności: dla powolnych przechadzek i uprzejmych rozmów, dla zdrowia i rozrywki. Po to, aby snuć w nim nowe marzenia – o ile jeszcze jest się do nich zdolnym.

Psyche nie przestawała płakać, a powóz zjechał tymczasem z mostu na jedną z zatłoczonych, wyboistych ulic. Talia przyglądała się elegancko ubranym rodzinom zasiadającym w odkrytych powozach i eleganckim parom przemieszczającym się w dwukółkach. Na chodnikach kuracjusze prezentowali modne kreacje, a służące dreptały z tyłu, obładowane pakunkami.

Sklepowe witryny pełne były luksusowych towarów – muślinów i jedwabi, kapeluszy, książek i druków. Na porcelanowych półmiskach wznosiły się smakowite piramidy słodyczy. Talia przypomniała sobie małe, zakurzone Santa Lucia, z jego starym placem targowym i ciasnymi sklepikami.

Opuściła szybę i wzięła głęboki oddech. Woń brudu i koni mieszała się ze słodkim aromatem cynamonu z piekarni. Powietrze miało metaliczny posmak wody mineralnej. Jakie to wszystkie dalekie od Sycylii! A i żaden z mijanych mężczyzn w najmniejszym stopniu nie przypominał Marca di Fabrizzia.

Kaliope, kołysząc Psyche w ramionach, zerknęła przez okno. Maleństwo także zdawało się zafascynowane widokiem miasta, bo ucichło, wodząc wokół dużymi ciemnymi oczami.

– Widzisz sama, Talio, że Bath wcale nie jest takie okropne – powiedziała Kaliope. – Nawet Psyche tak uważa. O, patrz, drogowskaz do tutejszego teatru, Theatre Royal. W przyszłym tygodniu grają ,,Romea i Julię”. Musimy koniecznie pójść! Pomyśl tylko, co za szczęśliwy traf, żeby znaleźć kawałek Italii właśnie tu!

Talia uśmiechnęła się do siostry i do Psyche, która z paluszkami w buzi patrzyła na połyskujące w słońcu, złociste kamienie Bath.

– Jak wiesz, zawsze lubiłam teatr, ale ty nie powinnaś się przemęczać, Kal. Możemy przecież wybrać się później.

– Też coś! Siedzenie w teatrze raczej mi nie za szkodzi, chyba że ktoś zrzuci mi pomarańczę na głowę. Nie chcę być traktowana jak inwalidka – oznajmiła Kaliope.

Przejechały przez zatłoczone ulice i skierowały się w stronę Royal Crescent. Dom, który Cameron wybrał na ich wakacyjny pobyt, położony był przy półokrągłym skwerze, otoczonym trzydziestoma domami, wzniesionymi dla miejscowej elity. Snobistyczni budowniczowie byliby pewnie wstrząśnięci, gdyby mogli oglądać przyjazd dwóch samotnych kobiet z płaczącym niemowlęciem. Nawet jeśli jedna z tych kobiet była hrabiną. Dziewczęta Chase'ów nie przywiązywały jednak większej wagi do sztywnej etykiety.

Talia musiała przyznać, że miejsce było bardzo ładne i odpowiadało ich klasycznym gustom. Powóz okrążył wolno półkolisty skwer, mijając wyszorowane do białości frontowe schody i ascetyczne kolumny. Nad domami unosiła się aura dostatniego spokoju. Było to wręcz idealne miejsce na wypoczynek dla Kaliope.

– Rano możemy tu spacerować – powiedziała Kaliope, wskazując na chodnik wokół rozległego, otwartego dla wszystkich skweru.

– Pod warunkiem, że wybierzemy się tam bardzo wcześnie. Nie chcemy przecież zostać stratowane przez hordy wystrojonych spacerowiczów.

Talia spojrzała na mijającą ich właśnie parę. Kobieta, ubrana w żółty wyszywany spencerek i olbrzymi kapelusz z piórami, prowadziła na smyczy mopsa. Szerokie rondo kapelusza zasłaniało nie tylko jej twarz, ale i częściowo oblicze jej towarzysza. Talia widziała ich zaledwie przez moment, ale męska sylwetka wydała jej dziwnie znajoma. Te szerokie ramiona w granatowym płaszczu. Czyżby znała tego mężczyznę?

Miała za mało czasu, aby się nad tym zastanawiać, gdyż powóz zatrzymał się przy jednym z ostatnich domów na Royal Crescent. Lokaj zbiegł po frontowych schodach, aby otworzyć drzwi pojazdu, a tuż za nim szedł mąż Kaliope.

Talia była zdania, że Cameron de Vere, hrabia Westwood, i jej siostra dobrali się jak w korcu maku. Oboje ciemnowłosi i urodziwi, mieli szczodre serca i pasjonowali się historią starożytną. A choć Cameron był pogodny i skłonny do ustępstw, podczas gdy Kaliope potrafiła czasami być zbyt pryncypialna, idealnie się dopełniali. Trudno było znaleźć bardziej szczęśliwą parę.

Na przystojnej i uśmiechniętej zazwyczaj twarzy Camerona odmalował się niepokój, gdy ujął żonę za rękę i ostrożnie pomógł jej wysiąść. Talia wzięła na ręce Psyche, a Kaliope i Cameron, nie zważając na spacerowiczów, czule się objęli. Cameron tulił żonę tak, jakby była bezcenną rzeźbą z alabastru, a ona lgnęła do niego, szczęśliwa, że znów są razem. Byli jak dwie połówki rzymskiej monety.

Talia patrzyła na nich i nagle poczuła się samotna. Nie czas jednak na użalanie się nad sobą; nie pora płakać nad tym, czego los jej poskąpił. I tak obdarzył ją przecież bardzo hojnie, poza tym było tyle do zrobienia. Lokaj pomógł jej wysiąść, a niańka, która wraz z resztą służby przyjechała drugim powozem, wzięła od niej dziecko i weszła do domu.

– Talio! – Cameron pocałował ją w policzek. – Świetnie wyglądasz, szwagierko. Widać, że Bath już ci służy.

Talia roześmiała się, a Kaliope poklepała żartobliwie męża po ręce.

– Chcesz powiedzieć, że moja siostra wygląda kwitnąco, podczas gdy twoja biedna, blada żona...

– Nigdy nie powiedziałem, że jesteś biedna... – zaprotestował Cameron.

– Więc tylko blada, tak?

– Ależ nic podobnego! Zawsze będziesz moją grecką różą. A teraz, droga różyczko, pozwól, że ci pokażę nową siedzibę.

Wziął Kaliope na ręce i wniósł po schodach do domu. Kal wprawdzie protestowała, ale widać było, że jest zmęczona i nie ma nic przeciwko temu. Talia wzięła pudło na kapelusze, zostawione przez lokaja na chodniku, i pospieszyła za nimi.

Wejściowy hol o kamiennej posadzce wydawał się chłodny i mroczny po słonecznym dniu. Blade tapety na ścianach imitowały marmur. Pachniało świeżymi kwiatami i cytrynową pastą do podłóg. Cameron wprowadził siostry do wewnętrznego holu, z którego wiodły schody na górne piętra. Psyche już gdzieś tam była i krzykliwie protestowała przeciwko nowemu otoczeniu.

Z holu przechodziło się do eleganckiego salonu o ścianach pokrytych złotym adamaszkiem, z którego uszyto również zasłony. Wokół nakrytego stołu ustawiono sofy i fotele, obite koralowym jedwabiem. Pod oknem stał fortepian oraz harfa. Cameron pieczołowicie posadził Kaliope na sofie, a Talia podeszła, aby obejrzeć instrumenty.

– Dobry fortepian – powiedziała po wydobyciu kilku tonów. – Mogłabym wam przygrywać wieczorami. We Włoszech nauczyłam się wielu nowych piosenek.

– Zawsze lubiłam słuchać twojej gry, kochana Talio – powiedziała Kaliope. Przyjęła z rąk męża filiżankę, ale wzbraniała się, kiedy próbował otulić ją pledem. – Twój talent zasługuje jednak na znacznie większe audytorium. To taki piękny salon. Jak tylko zawrzemy znajomości w Bath, urządzimy wieczorek karciany albo muzyczny.

– Musisz przede wszystkim wypocząć! – wykrzyknęli jednocześnie Talia i Cameron, po czym cała trójka się roześmiała.

– Pamiętaj, kochanie, co ci zalecili doktorzy – dodał Cameron. – Spokój, wypoczynek i codzienne picie wód.

Kaliope skwitowała to niecierpliwym machnięciem ręki.

– Na Jowisza, robicie tyle szumu, jakbym powiedziała, że zamierzam przepłynąć łódką kanał La Manche! Partyjka kart nie może mi chyba zaszkodzić. Przecież Talia musi się trochę rozerwać, bo ucieknie do Włoch.

– Zostanę dopóty, dopóki nie wrócisz do zdrowia.

Talia zdjęła czepek i spojrzała przez okno. Wśród coraz liczniejszych spacerowiczów nie dostrzegła dziwnie znajomej sylwetki wysokiego mężczyzny w granatowym płaszczu. Musiał więc być wytworem mojej wyobraźni, uznała.

Rozdział drugi

Marco cisnął kapelusz na stolik i opadł na najbliższe krzesło w pokoju. W hotelu Pod Białym Sercem panował o tej porze wyjątkowy spokój. Goście, pozamykani w pokojach, szykowali się na wieczorne wyjścia. Cicho było nawet w foyer i na korytarzach.

Tylko w myślach Marca panował straszliwy zamęt. Miał wrażenie, że znalazł się w labiryncie bez wyjścia. Uczucie to prześladowało go od przyjazdu do Bath – miasta, które, wbrew powszechnie przyjętej opinii, okazało się wcale nie takie szacowne i nudne. Wykłady filozoficzne i promenady w pijalni ukrywały drugie, mroczne dno, a ściślej tajemnicze postacie o ponurych sekretach i tajnych zamiarach.

Bawił tu już od ponad tygodnia, próbując zaprzyjaźnić się z lady Riverton i zdobyć jej zaufanie albo przynajmniej dostęp do jej papierów i sejfu, tak pilnie strzeżonych w jej willi na obrzeżach miasta. A wszystko po to, aby się dowiedzieć, gdzie ukryła srebrny skarb ze świątyni w Santa Lucia. Niestety, jak na razie, jedyną nagrodą za jego trudy był straszliwy ból głowy, jakiego się nabawił, wysłuchując ciągłego jazgotu jej mopsa.

Srebra zaś, te bezcenne antyczne pamiątki, zdawały się być dalej niż kiedykolwiek.

– Maladetto! – zaklął.

Może był głupcem, zakładając, że pochlebstwa i wdzięk okażą się w tym przypadku bardziej skuteczne niż brutalna siła? Lady Riverton była doskonale obeznana z metodami tombaroli(Grabieżcy grobów – wł. (przyp. tłum)), zaś niewinny flirt nie powinien obudzić jej podejrzeń. Wyglądało na to, że lady Riverton go polubiła i chętnie przebywała w jego towarzystwie. Na tym się jednak kończyło, więc jeżeli w najbliższym czasie nie zdoła wyciągnąć z niej jakichś informacji o skarbie, będzie musiał ułożyć inny plan. I to szybko!

Czuł się bowiem jak skończony dureń, umizgując się do kobiety, którą gardził. Czasami, kiedy brała go pod rękę i podnosiła na niego wzrok, zamiast jej twarzy w obramowaniu ciemnych loczków, widział błękitne, roziskrzone oczy Talii Chase. Oczy, których żywy błękit potrafił w jednej chwili spochmurnieć, kiedy się z nim sprzeczała, lub zasnuć szarą mgłą w blasku świec. Żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia od czasów Marii, ale wtedy był młody i zakochany. Biedna Maria, była urocza, a mimo to nie powiodło się jej w miłości. A Talia Chase? Choć sędził z nią niewiele czasu na Sycylii, był nią zafascynowany, bo jakże by inaczej? Piękna, inteligentna i utalentowana, a przy tym żywiołowa jak letnia burza. Gdyby znała jego obecne zamiary, dostrzegłby pewnie w jej oczach błysk potępienia. Ona rzuciłaby się w wir walki. Byłoby to bardziej w jej stylu.

Może miałaby rację. Może sprawa, o którą walczył, była tak wielka, że dałoby się ją wygrać jedynie w krwawej bitwie? Tak przynajmniej uważali jego dawni przyjaciele z Neapolu i Florencji, marzący, jak on o niepodległej Italii. Z tą tylko różnicą, że on wciąż miał nadzieję, iż rozlewu krwi da się uniknąć. Właśnie dlatego odzyskanie sreber uważał za sprawę tak ogromnej wagi (W 1815 r. Kongres Wiedeński przywrócił absolutne rządy papieża w Państwie Kościelnym, utrwalił panowanie Burbonów (Królestwo Sycylii i Neapolu, Księstwo Lukki, Parmy i Piacenzy), Austrii oddał Lombardię i Wenecję, a Habsburgom – Toskanię i Modenę. Podział ten spotęgował rewolucyjny ruch niepodległościowy (karbonaryzm – risorgimento) (przyp. red.)).

Wstał z westchnieniem i podszedł do zarzuconego papierami biurka. Pisał właśnie rozprawę o bogatym helleńskim mieście znajdującym się niegdyś w miejscu obecnego Santa Lucia. A było to piękne miasto, z wielką agorą i amfiteatrem, położone wśród winnic i oliwnych gajów, gdzie patrycjusze wznosili wakacyjne wille, a wśród ludu szerzył się kult Demeter, bogini płodności, i Persefony, jej córki, władczyni podziemi.

Ten właśnie kult dał początek kolekcji świątynnych sreber – misternie zdobionych kubków, kielichów, czarek oraz kadzielnic poświęconych bogini urodzajów, której tamtejsze okolice zawdzięczały swój dostatek. Inwazja Rzymian położyła kres tej idylli.

Najeźdźcy plądrowali, palili i zabijali, a tych, którym udało się przeżyć, zamienili w niewolników. Świątynne srebra ocalały, gdyż jeden z pobożnych wyznawców Demeter, tuż przed nadejściem wrogiej armii, zakopał je w swojej piwnicy.

Tam też pozostawały do czasu, gdy najęci tombaroli wykopali je na zlecenie lady Riverton, właścicielki bezcennej kolekcji skradzionych antyków. Komplet świątynnych sreber z okresu helleńskiego to wielka rzadkość posiadająca również znaczenie symboliczne jako świadectwo dawnej kultury, zniszczonej przez najeźdźców. Tak więc, wraz z kradzieżą, przepadł kolejny fragment chwalebnej przeszłości Italii.

Marco usiadł przy biurku i sięgnął po kałamarz. Historię tę trzeba koniecznie opisać. A jednak, o ile lepiej byłoby odzyskać dzieła sztuki! Może natchnęłyby one i innych, aby włączyli się w walkę o ich sprawę. On sam całe swoje dorosłe życie poświęcił Italii. Jej chwalebnej przeszłości, a także przyszłości. Odzyskiwaniu zaginionych pamiątek, odkrywaniu zapomnianej historii. Dlatego odnajdzie te srebra, bez względu na wszystko.

Gdyby tylko przestało go prześladować wspomnienie przenikliwego spojrzenia Talii Chase!

Rozdział trzeci

W miejskiej pijalni panował o tej porze tłok. Była dziesiąta; Talia i Kaliope wyszły właśnie z kościoła i przeszedłszy pod białą kolumnadą, wmieszały się w tłum.

Olbrzymie pomieszczenie, skąpane w bladym świetle pochmurnego dnia, rozbrzmiewało echem śmiechów i ożywionych głosów. ,,Ten kapelusz... co za szczyt złego smaku!... Nie dało się tam oddychać... Doktorzy każą mi...”

– I to ma sprawić, że odzyskam zdrowie i siły? – Kaliope pokręciła głową, unikając w ostatniej chwili zderzenia z wózkiem inwalidzkim. – Te tłumy i idiotyczne rozmowy? Równie dobrze mogłyśmy zostać w Londynie!

Talia ujęła siostrę pod rękę i przyciągnęła bliżej, aby Kaliope mogła się o nią oprzeć. Cameron poszedł wpisać się do księgi kuracjuszy i umówił się z nimi przy kontuarze. Oczywiście, o ile uda im się przebrnąć bez szwanku przez zatłoczoną pijalnię.

Talia nie była wysoka, lecz w razie potrzeby po trafiła utorować sobie drogę. Odzianym w błękitny jedwab ramieniem odsuwała rozplotkowanych kuracjuszy, przeszywając ich takim spojrzeniem, że natychmiast ustępowali jej z drogi.