Porucznik Borewicz. Strzał na dancingu. TOM 13 - Krzysztof Szmagier - ebook

Porucznik Borewicz. Strzał na dancingu. TOM 13 ebook

Krzysztof Szmagier

0,0
3,15 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 62

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Strona redakcyjna

KRZYSZTOF SZMAGIER

Porucznik Borewicz

Strzał na dancingu

Opowiadanie na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”

Tom 13

Warszawa 2012

ISBN 978-83-62964-56-7

Copyright © Krzysztof Szmagier

Copyright © for this edition by AGOY.PL

AGOY.PL Piotr Cholewiński

www.agoy.pl

Wszelkie

Strzał na dancingu

W filmie i opowiadaniu wykorzystano fragmenty piosenki Alicji Majewskiej „Między nocą a mgłą”

Gabinet dentystyczny urządzony był w prywatnym mieszkaniu . Młoda stomatolożka kończyła właśnie borowanie zęba. Jęki umęczonego pacjenta mieszały się z warkotem bormaszyny. Zabieg dobiegł końca. Lekarka odwiesiła wiertło. Przysiadła na obrotowym stołku. Była to śliczna, szczupła blondynka o wdzięcznym uśmiechu.

– Jeszcze parę wizyt u ciebie i stracę wszystkie zęby – Borewicz złapał się za obolałą szczękę.

– Sławek, to tylko w interesie ładnych dziewczyn – uśmiechnęła się. – Poczuję się bezpieczniej – dodała znacząco.

– Zostaną mi jeszcze pazury – Sławek obmacywał się po twarzy.

– Znam pewną ładną manikiurzystkę, mogę cię polecić... No, na dzisiaj koniec.

Borewicz z ulgą przepłukał usta.

– Zapraszam w takim razie na kawę z ciastkiem – powiedział.

– Nie jadam ciastek – odparła.

– Więc co? Może kolacja z dancingiem?

– A potem śniadanie u pana porucznika – czy tak? – droczyła się lekarka.

– Jesteś przewidująca – pokręcił głową, udając uznanie dla jej domyślności.

– Dancing w porządku, ale wiesz, że muszę wrócić szybko do domu – powiedziała poważnie. – Matka jest nadal bardzo słaba.

– To jak, oferta przyjęta? – zawiesił wyczekująco głos.

– Przyjęta – skinęła głową.

***

Na dancingu było już tłoczno. Kilka par tańczyło na parkiecie, wokół stały stoliki. Parkiet nie był zbyt duży, pary tańczyły blisko siebie. Pod ścianą, na podium, grała orkiestra.

Za podium wisiała gruba niebieska kotara, mocno pofałdowana. Za nią znajdowało się zasłonięte pianinem przejście do garderób artystów, naprzeciwko – wyjście do szatni i korytarz prowadzący do kuchni. Pozostałe ściany zdobiły reprodukcje znanych malarzy.          

Przy stoliku tuż przy parkiecie siedział Borowicz w jasnym garniturze ze skromnie, lecz elegancko ubraną panią stomatolog. Stolik był nienakryty. Borewicz miotał się wściekle, usiłując złąpać kelnera. Po każdej kolejnej próbie słyszał tę samą odpowiedź:

– Kolega zaraz podejdzie...

Lekarkę wyraźnie to bawiło.

***

W korytarzu prowadzącym do kuchni stało kilku kelnerów. Łapczywie palili papierosy, mocno się zaciągając. Czekali na wydanie potraw z kuchni.

– Ty, Heniek, załatw tego blondyna, bo narozrabia – mruknął jeden.

– Może mi nagwizdać – jego kolega wzruszył ramionami. – Zajął najlepszy stolik i zgrywa milionera, a stać go na dwie małe czarne. Prezesa nie miałem gdzie posadzić.

– Posadzić prezesa byłoby i gdzie, i za co, tylko jak mu to udowodnić? – zarechotał ktoś.

– Ty, ty, bez głupich żartów – mruknął kelner.

– Bo co?

– Może zaszkodzić.

***

Kelner stanął w końcu przed Borewiczem.

– No, nareszcie... – Sławek ledwie panował nad sobą.

– Uszanowanie państwu. Dla pani jak zwykle, a dla pana?

Borewicz zaniemówił. Spojrzał pytająco na towarzyszącą mu kobietę. Lekarka spuściła oczy, zakręciła się niespokojnie na krześle. Bezczelność kelnera nie była chyba bezpodstawna.

– Więc to tak? – warknął Sławek. –Dla mnie proszę to samo co dla pani.

– Służę uprzejmie – kelner skłonił się z perfidnym uśmieszkiem i odszedł.

Borewicz wyjął z kieszeni papierosy.

– Zapalisz? – wyciągnął paczkę w stronę kobiety.

– Zaczyna się przesłuchanie? –wydęła wargi nadąsana.

– Spodziewasz się sceny zazdrości? – mruknął. – Chyba przedwcześnie.

– Byłam tu ze dwa razy, z kolegami z roku...

– A choćby i z jednym kolegą – to nie zbrodnia.

– Na kodeksie karnym ty znasz się lepiej – uśmiechnęła się, próbując rozładować napięcie.

– Słuchaj, Hanka! – w głosie Sławka zabrzmiał ostry ton. – Masz zamiar drwić ze mnie?

Zamilkli. Sytuacja zrobiła się nieprzyjemna. Hanka zawahała się. Chciała wstać od stolika, w tym momencie jednak orkiestra zagrała tusz. Złota trąbka Stanleya Smitha zawibrowała we wstępie do numeru wieczoru, „Między nocą a mgłą”. Przez salę przebiegł szmer.

– Maria Anna, Maria Anna... – zaszeptano przy stolikach.

Światła przygasły. Zapadła cisza. Po chwili skoncentrowane reflektory utworzyły jasną plamę pośrodku podium. Z mikrofonem w ręku stała w tym miejscu piękna, młoda jeszcze kobieta o rudych włosach, upiętych z tyłu w ciężki węzeł. Mieniąca się w świetle srebrna suknia podkreślała zgrabną figurę piosenkarki.

– Przed nocą i mgłą osłoń mnie, z serca zabierz samotność, cień, co tam legł...

Głębokim altem wypełniła przestrzeń sali. Borewicz nachylił się do Hanki.

– Kto to jest?

– Gdzieś ty się chował? – zdziwiła się.

– W Szczytnie.

– Od razu widać – odparła szeptem. – Maria Anna, profanie. Siedź cicho i nie przeszkadzaj. Wspaniała, z takim głosem mogłaby śpiewać w operze.

– Po co? Tu więcej zarobi – mruknął sceptycznie Sławek. – Co się dzieje z tym kelnerem? – zniecierpliwił się.

Hanka ze złością wzruszyła ramionami.

– Daj posłuchać. I zrelaksuj się trochę – nie jesteś na służbie.

Maria Anna skończyła. Usunęła się w cień, a w krąg światła wystąpił muzyk, zręcznie improwizując na trąbce. Wszystkie oczy skupiły się na nim. Na parkiecie jak we śnie poruszało się kilka par. W pewnym momencie trąbka skiksowała, biorąc zbyt wysoką nutę. Niemal równocześnie rozległ się głuchy, donośny trzask niczym  fałszywy dźwięk perkusji. Perkusista jednak stał bez ruchu, z uniesionymi do góry pałeczkami. Instrumenty kolejno milkły, na końcu oderwał trąbkę od ust sam solista. Hanka poruszyła się niespokojnie. Miała wrażenie, jakby ktoś zatrzymał palcem wirującą w adapterze płytę.

Jeden z mężczyzn tańczących na parkiecie, odsunął od siebie partnerkę i chwiejnym krokiem przeszedł parę metrów. Tańczący rozstąpili się. Mężczyzna wyglądał jak lunatyk. Na jego twarzy malowało się zdumienie, niepewność, strach... Zatrzymał się przed schodami, prowadzącymi na podium i ciężko zwalił się na podłogę, na wznak. Brązowa marynarka rozchyliła się, ukazując na szybko rosnącą rudą plamę na białej koszuli. Sala zamarła.

Borewicz zareagował błyskawicznie. Poderwał się z miejsca i wybiegł na środek parkietu.

– Jestem oficerem milicji! – zawołał.

W tym momencie na sali zawrzało. Rozległ się gwar i rumor odsuwanych krzeseł. Ludzie w panice próbowali opuścić lokal.

– Stać! — wrzasnął porucznik.

Uciszyło się.

– A raczej proszę siadać – dodał znacznie spokojniejszym głosem Sławek. – Proszę wszystkich o pozostanie na miejscach. Zapalić wszystkie światła! – rozkazał.

Operator świateł włączył reflektory, oświetlające podium i zapalił górne oświetlenie.

Z korytarza kuchennego nieświadomy grozy sytuacji wyłonił się kelner z tacą. Stanął przed Borewiczem

– Kawy i tort – oznajmił obrażonym tonem.

– Wrócić na miejsce! – krzyknął Sławek.

Kelner powędrował z powrotem, zabierając tacę.

– Kierownik lokalu! – dysponował dalej Borewicz. – Gdzie jest?

– Jestem – dobiegł go głos z tyłu.

Sławek odwrócił się. Dostrzegł niskiego starszawego mężczyznę w okularach. Kierownik lokalu poprawił nerwowym ruchem zmierzwioną grzywkę, przykrywając z powrotem błyszczącą łysinę.

– Proszę zamknąć wszystkie wyjścia i wezwać milicję – rozkazał Sławek.

Kierownik wycofał się, by wykonać polecenie. Borewicz rozejrzał się badawczo po sali.

– Wszystkich proszę o zachowanie spokoju – powiedział stanowczo. – Czy ktoś z obecnych ma przy sobie broń palną?

– Ja – od jednego ze stolików wstał major lotnictwa w mundurze.

Zdecydowanym krokiem przemierzył salę i stanął przed Borewiczem. Sięgnął do kieszeni i wyjął mały pistolet, podał go porucznikowi. Ten sprawdził pobieżnie.

– Zabezpieczony, nie załadowany... – powąchał lufę. – Z tego pistoletu dziś nie strzelano. Dziękuję – zwrócił broń majorowi.

– Czy mogę w czymś pomóc? – spytał lotnik.

– Proszę tu zostać i rzucić okiem na ludzi. Ja zaraz wrócę. Rozejrzę się w terenie.

– Sławek... – Hanka sygnalizowała od stolika swoją obecność.

Gestem wyraził niemożność zajęcia się nią i rozglądając się wokół, wolno szedł tą samą drogą, jaką przemierzył zabity, tylko w przeciwnym kierunku. W końcu stanął bezradnie i rozejrzał się, próbując zrozumieć, skąd padł strzał. Wszedł na podium dla artystów. Minął Stanleya , który zamarł z instrumentem w ręce, potem Marię Annę w srebrnej sukni, na którą zarzuciła biały szal, resztę członków orkiestry. Po paru krokach znalazł się w przejściu za niebieską kotarą. Uchylił drzwi prowadzące w głąb, za przepierzenie. Był tam korytarz, a w nim troje drzwi. Spojrzał za siebie, na salę, czy wszystko w porządku, i ruszył dalej.

Uchylił pierwsze drzwi. Duże lustro, pod nim półka zastawiona kosmetykami, rozrzucone szale i rękawiczki wskazywały, że to garderoba Marii Anny. Sławek szybko zamknął drzwi z powrotem. Za drugimi ujrzał garderobę muzyków z orkiestry – w pomieszczeniu stały pudła na instrumenty. Przeszedł na koniec korytarza i bez pukania nacisnął klamkę ostatnich drzwi. Kierownik właśnie odkładał słuchawkę telefonu. Spojrzał na Borewicza i odruchowo poprawił grzywkę, która wciąż opadała, odsłaniając łysinę. Był przejęty.

– Radiowóz zaraz będzie – powiedział.

– Tego gościa znał pan? – spytał Borewicz.

– Nie miał gdzie palnąć sobie w łeb! – wybuchł kierownik. – Całą zabawę zepsuł...

Sławek popatrzył na niego zdziwiony.

– Oczywiście, że go znałem – zreflektował się kierownik. – Tylko z widzenia, oczywiście – dodał pospiesznie.

– Gdzie pan był, jak to się stało?

– Tu, u