Porucznik Borewicz. Skok śmierci. TOM 15 - Krzysztof Szmagier - ebook

Porucznik Borewicz. Skok śmierci. TOM 15 ebook

Krzysztof Szmagier

0,0
3,15 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 73

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Strona redakcyjna

KRZYSZTOF SZMAGIER

Porucznik Borewicz

Skok śmierci

Opowiadanie na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”

Tom 15

Warszawa 2012

ISBN 978-83-62964-58-1

Copyright © Krzysztof Szmagier

Copyright © for this edition by AGOY.PL

AGOY.PL Piotr Cholewiński

www.agoy.pl

Wszelkie

Skok śmierci

Borewicz pospiesznie wszedł do sekretariatu majora Wołczyka. Przy biurku siedziała ładna brunetka.

– Cześć, Magda – zagadnął konfidencjonalnie Sławek. – Są już?

– Tak. Pułkownik Sobkowiak przyprowadził tego nowego.

– Powiedz kogo.

– Szybko się pozabijacie. Wzór cnót, wiedzy i zapału do pracy – powiedziała ironicznie.

Borewicz uchylił lekko drzwi i zajrzał do gabinetu. Po chwili cofnął się skrzywiony.

– Ten z tym nosem? – zapytał.

Sekretarka sięgnęła po kartę.

– Porucznik Waldemar Jaszczuk – przeczytała bardzo wyraźnie.

– Ludzie, jak można przyjmować faceta z takim nosem do mojego nosa? – zakpił Sławek. – No przecież my się razem nigdzie nie będziemy mogli pokazać!

– Ale za to w szkole był prymusem – powiedziała z naciskiem, lekko się przy tym uśmiechając.

– Czyli jak żeśmy się pozbyli jednego starego sieczkobrzęka, to teraz będziemy mieli młodego prymusa. A powiedz mi – pochylił się nad biurkiem, zniżając głos – czy on jest przypadkiem czyimś protegowanym?

Dziewczyna przechyliła się w stronę Sławka.

– Siostrzeniec porucznika Zubka – powiedziała półgłosem i spojrzała na niego porozumiewawczo.

– Teraz wszystko rozumiem – pokiwał głową. – To fantastycznie – powiedział już głośno.

Nacisnął klamkę i wszedł do gabinetu Wołczyka.

***

Przy stole siedziało kilka osób. Wszyscy w cywilnych ubraniach, tylko Jaszczuk w mundurze. W milczeniu przysłuchiwali się majorowi.

– Dzień dobry! – powiedział głośno Sławek i usiadł.

Major podniósł wzrok i z niezadowoleniem popatrzył na obecnych.

– Zrobiłem wszystko, co w naszej mocy – zacytował sarkastycznie. – O dupę potłuc te wasze moce! – powiedział z pasją. – Trzy urzędy wojewódzkie. Twój nadzór – spojrzał na Sławka. – I co? – wstał zza biurka i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. – Popatrz na cyfry! Jedenaście napadów w dziesięć miesięcy, jedno ciężkie uszkodzenie ciała, jeden zgon w wyniku ran zadanych nożem. Wartość zrabowanych przedmiotów przekracza siedemnaście milionów. Muszą… Muszą – podkreślił – mieć jakieś rozeznanie. Nie pudłują. Ktoś im nadaje te roboty.

– Tak – odezwał się Sławek – ale nie puszczają w obieg zrabowanych przedmiotów. To jest zresztą ich kolejny sukces – rozłożył bezradnie ręce. – Ja przypuszczam, że jednak nie mają wspólników. Panie majorze, żeby dowiedzieć się, komu się w miasteczku dobrze powodzi, wystarczy wypić w miejscowej knajpie dwie pięćdziesiątki. Nasi rodacy, oprócz bezinteresownego podkładania sobie świni, uwielbiają również obrabiać sąsiadów. Przy tym faceci działają z głową: skok i giną jak kamfora. Brutalni, sprawni, inteligentni.

– To, że są zdolni, widać z efektów dotychczasowego śledztwa – przerwał major. – Teraz od was chciałbym coś usłyszeć – popatrzył na pozostałych.

Jaszczuk już od jakiegoś czasu przyglądał się Sławkowi z niechęcią.

– Porucznik Borewicz nie jest, zdaje się, najlepszego zdania o naszym społeczeństwie – zaczął. – Ton entuzjazmu wyczułem tylko w odniesieniu do elementu przestępczego – zacisnął usta. – Przyznam się, że jestem zaskoczony.

– Ciekawa uwaga – mruknął Sławek z niechęcią. – Od ostatniego skoku minęły trzy tygodnie. Częstotliwość – mniej więcej raz na miesiąc. W trzech województwach, w których były napady, zarządzone jest przez najbliższe dziesięć dni pogotowie. Dodatkowe patrole, penetracja miasta… Wszystko od godziny dwudziestej drugiej do czwartej rano…

– Czyli metoda czekaj tatka latka, a kobyłę wilcy zjedzą – przerwał Jaszczuk. – Dosyć kosztowna metoda, a ludzie przecież tracą wszystko – spojrzał na majora, pewny jego poparcia.

– Ale ja ciągle nie mam żadnego punktu zaczepienia – uniósł się Borewicz. – Nawet portrety pamięciowe – nic… Proszę, niech pan major popatrzy – podsunął Wołczykowi kilka kartek. – Każdy inny. Kompletnie nic!

Major z zainteresowaniem zaczął je oglądać.

– A ten pistolet? – zapytała milcząca do tej pory Ewa.

– Są podejrzenia, że skradziony naszemu funkcjonariuszowi. I to bez amunicji. Ale napadani o tym niestety nie wiedzą.

– To może opublikować to w środkach masowego przekazu – zaproponował Jaszczuk. – Nasze społeczeństwo jest odważne – dodał z przekonaniem.

– Wie pan – nie wytrzymał Sławek – do tej pory to staramy się, żeby to społeczeństwo na nas mogło liczyć, a nie odwrotnie. Po to między innymi ludzie płacą podatki.

– Słowo „podatki” obce jest socjalistycznej formacji społecznej – wypalił Jaszczuk.

– Niech pan nie mówi tylko o tym ministrowi Nieckarzowi – odparł sarkastycznie Sławek.

– Skończcie już tę dyskusję – odezwał się major. – Pojutrze spotykamy się tu znowu. Tylko punktualnie.

– Tak jest, obywatelu majorze – Jaszczuk poderwał się z krzesła i przyjął postawę zasadniczą.

Obecni spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

***

Czerwony neon „Grand Hotel” palił się ostrym światłem. Szum fal głuszył dobiegającą z sali dancingowej muzykę. Ulice Sopotu były o tej porze puste. Sezon dopiero miał się zacząć.

Ulica Abrahama zabudowana była pojedynczymi willami. Nigdzie w oknach nie paliło się światło. Nieliczne latarnie oświetlały fragmenty żywopłotów i niewielkie odcinki chodnika.

Pies leżał przy klombie. Rzucony z ulicy kamień upadł tuż obok. Pies nie zareagował. Drugi kamień uderzył go w brzuch. To też nie wywołało żadnej reakcji. Był martwy. Po chwili zaskrzypiała siatka ogrodzenia i na ziemię zeskoczyły dwie osoby. Mężczyźni ubrani jednakowo w płaszcze i berety przeszli przez trawnik.

Mijając psa, jeden z nich kopnął go nogą. Podeszli pod drzwi wejściowe. Nasłuchiwali. W mroku nie widać było ich twarzy. Obeszli dom od tyłu. Parterowe okna były silnie okratowane. Jeden z nich wyjął z kieszeni kombinerki i przeciął przymocowany do muru przewód telefoniczny.

Teraz obaj z niebywałą zręcznością zaczęli wspinać się po murze. Na piętrze w jednym z okien uchylony był lufcik. To ułatwiło otwarcie okna. Po chwili obaj byli w środku.

***

W przestronnej sypialni z szerokim łóżkiem pośrodku było ciemno. Jedynie światło ulicznej latarni wyławiało zarysy sprzętów. Mężczyzna śpiący po prawej stronie, przekręcił się przez sen, szczelnie okrywając się kołdrą. Obok spała kobieta.

Nagle na twarzy mężczyzny pojawiło się ostre światło latarki i rozległ się bełkotliwy szept.

– Leż spokojnie, jeśli chcesz żyć.

Obudzony, otworzył oczy, nie rozumiejąc w pierwszej chwili, co się dzieje. Ponownie usłyszał ostrzeżenie.

– Spokojnie. Jeśli chcesz żyć.

Mężczyzna wolno odwrócił głowę. Po przeciwnej stronie łóżka na śpiącą kobietą stał drugi napastnik. W ręku trzymał długi naostrzony z dwu stron nóż. Obaj bandyci mieli naciągnięte na twarz pończochy całkowicie zniekształcające rysy. Materiał był ciemny i gęsty. W ustach gumowe wkładki deformowały dodatkowo twarze, zmieniały głos mówiących.

Mężczyzna usiadł na łóżku.

– W domu nic nie mam. Forsę trzymam w PKO. Cała biżuteria jest w sklepie...

– Gdzie jest sejf? – zapytał napastnik, wolno zbliżając światło latarki do twarzy leżącego. Mężczyzna zmrużył oczy. W tym momencie zobaczył tuż przy twarzy lufę pistoletu.

– Nie mamy w domu żadnego sejfu – odezwała się kobieta. – Możecie przeszukać całe mieszkanie.

Napastnik skierował na nią światło. Patrzył przez chwilę bez słowa.

– Za spokojnie to mówisz. Czyli jesteś bardzo opanowana. Czyli wymyśliłaś to kłamstwo.

– Mylicie się – zaczął jubiler. Nie zdążył dokończyć zdania. Bandyta uderzył go kolbą pistoletu w szczękę. Mężczyzna zakrztusił się krwią. Z rozbitych warg pociekła mu krew. Ból aż przygiął go do pościeli.

– Bij – wyszeptał – i tak tu nic nie mam.

Napastnik uderzył drugi raz i powiedział znowu spokojnie:

– Mamy mało czasu. Daję ci dziesięć sekund. Albo otworzysz sejf, albo z nią koniec – wskazał głową na kobietę. Mówiąc to znowu skierował światło latarki na leżącą.

Drugi z napastników przyłożył jej ostrze noża do twarzy. Mężczyzna patrzył przerażony. Z ust ciekła mu krew. Oddychał szybko. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale kobieta krzyknęła zduszonym szeptem.

– Nie mamy nic w domu...

Stojący nad nią napastnik złapał ją lewą ręką za włosy

.

– Zrób jej tak jak na tym filmie – zarechotał bandyta stojący nad jubilerem.

Mężczyzna i przeciął nożem koszulę. W dziurze ukazała się naga pierś. Przeciągnął ostrzem. Trysnęła krew. Kobieta krzyknęła przeraźliwie.

– Ładnie sterczy. Mam teraz sutek – zarechotał. – Albo całą odetnę na pamiątkę.

– Puść ją – jęknął jubiler. – Dostaniecie wszystko co mam. Ale ją puść natychmiast, bo nic nie dam.

– Dasz, dasz. I ona by dała – zarechotał rubasznie – żeby nam nic nie dać. Ale ty dasz... Bo ci żal tej pulardy.

Jubiler odrzucił kołdrę i wstał z łóżka. Napastnik trzymał lufę pistoletu przy jego plecach. Mężczyzna podszedł do ściany. Zdjął obraz. W ścianie znajdowały się drzwiczki do niewielkiej metalowej skrzynki. Ustawił na tarczy hasło i otworzył.

Napastnik odepchnął go od ściany. Wygarnął całą zawartość sejfu do niewielkiej torby. Zamknął sejf.

– Kładź się – wskazał pistoletem łóżko. – Na brzuchu!

Drugi kończył już wiązać w tym czasie kobietę. Odchodząc, klepnął ją po pośladkach.

Pierwszy szybko związał jubilera.

– Jeżeli przez najbliższe pół godziny piśniesz słowo, jutro spalimy ci dom – sięgnął po słuchawkę stojącego obok telefonu. Jednym uderzeniem zniszczył ją, uderzając o kant stołu.

Zgasili latarki i szybko wyszli z pokoju. W ciemności rozległ się cichy płacz kobiety.

– Zabrali i ten mamusi... z fałszywym brylantem – powiedziała z żalem.

***

Kawalkada wozów cyrkowych jechała wzdłuż ulicy przy molo i sopockiego „Grand Hotelu”. Z jednego z nich podczas jazdy wyskoczyła drobna, szczupła blondynka i tuż za nią postawny mężczyzna. Zatrzasnęli drzwi i skierowali się w stronę plaży. Po chwili biegli ku morzu. Ucieszeni widokiem wody. Roześmiani, trzymali się za ręce. Wyglądali jak para zakochanych na plakacie.

Usiedli w pustym koszu. Nikogo jeszcze nie było na plaży. Kasia wysoko podciągnęła spódnicę. Miała zgrabne smukłe uda. Nagle zerwała się, przewróciła kosz i wskoczyła na górę.

– Nie wygłupiaj się – krzyknął przygnieciony koszem Adam. Kasia zaczęła tupać w wiklinową obudowę.

– Puszczę cię, jak mi się zaraz oświadczysz.

Kucnęła i zaczęła pięściami walić w kosz.

– Dobra, ożenię się, ale najpierw muszę stąd wyjść, i to cały.

Kasia zeskoczyła na piasek. Spod kosza, przecierając oczy z piasku podniósł się Adam. Kasia rzuciła mu się na szyję i zaczęła go całować. Oboje wystawili twarze do słońca. Nie odwracając się do Adama, Kasia zapytała niby mimochodem.

– Byłeś znowu ostatnio u Kostka?

– Uhm – mruknął i spojrzał na nią uważnie, zaniepokojony pytaniem.

– Nie musisz mieć żadnych wyrzutów. To w końcu ja wybrałam...

– Wiem – mruknął niechętnie. – Ale z jego sercem jest coraz gorzej.

Kasia