Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Artur Franciszek Michał Oppman, pseudonim „Or-Ot” (1867-1931) – polski poeta okresu Młodej Polski, publicysta, varsavianista, w latach 1901–1905 redaktor tygodnika „Wędrowiec”, w latach 1918–1920 redaktor „Tygodnika Ilustrowanego”. Napisał bądź opracował wiele baśni i legend. Zbiór zawiera następujące baśnie i legendy: Baśń o panu Twardowskim. Jak pan cześnik Twardowski diabłu synka zaprzedał. Jak mały Twardowski do piekła po cyrograf wędrował. Jak Twardowski pakt z diabłem o mądrość zawierał. Jako Twardowskiego diabeł w Rzymie przyłapał i jako na księżycu siedzi czarodziej do dnia dzisiejszego. Baśń o Śpiącej Królewnie. Baśń o diable Borucie. Jako się diabeł Boruta nudził w lochach łęczyckiego zamku i na szlacheckim weselu chciał się zabawić. Jak To się diabłu Borucie pohulanka u szlachcica Leliwy nie udała i jak go Piskorz Łęczycki szablą naznaczył. Jako szlachta łęczycka zajazd na Borutę uczyniła i jako się diabeł z opresji nie wymigał. Jak kleryk w chacie zbója Madeja nocował i jak go Madej zabić nie mógł. Jak Kleryk do piekła zaszedł i jak w nim Madejowe Łoże oglądał. Jak kleryk biskupem został i jak Madeja spowiadał. Baśń o Kopciuszku. Baśń o dobrym synu i o Szklanej Górze. Baśń o Śnieżce i o krasnoludkach. Baśń o Kocie w Butach z cholewami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 60
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Artur Oppman
Polski zaklęty świat
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Na okładce: Autor nieznany, Leśna królewna (1929), licencjapublic domain,
źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Artur_Oppman_-_Leśna_królewna_page37.jpg
Tekst wg edycji:
Artur Oppman
Polski zaklęty świat
Księgarnia św. Wojciecha
Poznań 1926
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7950-961-4
Jechał szlachcic z kiermasza
I wołał: „Dobra nasza!”
Wypił sobie na zdrowie:
Zaszmerało mu w głowie.
Mierzynek pod nim siwy,
Ognisty, długogrzywy,
To kłusa, to truchcika
Niesie pana cześnika.
Bo trzeba mieć wiadomość: cześnikiem był jegomość, a zwał się pan Twardowski, posesjonat z cnej wioski: z Twardowa z pod Krakowa, gdzie substancja gotowa: ryby, grzyby, pszenica: istny raj dla szlachcica. Jedzie pan cześnik lasem i podśpiewuje czasem. Na duszy mu wesoło, choć głucha noc wokoło. Puszcza w strasznej omroczy, jak mówią: wykol oczy; nic nie słychać, nie widać — i niema się co wstydać! — każdyby stchórzył w drodze w boru tak ciemnym srodze, lecz cześnik, wojak stary, choć w kiesie ma talary, nie lęka się nikogo, śmiało kłusuje drogą. Nagle: wrzask, błysk wystrzału z tęgiego samopału! uderzenie maczugi — i cześnik legł, jak długi! Na łeb zleciał z mierzyna, — aż tu mu trzos odpina zbój srogi, Madej niczem, z okudlonem obliczem; a drugi, ani pyta, kord i konia mu chwyta, a trzeci kontusz zdziera i sam się weń ubiera. W opresji tak straszliwej struchlał cześnik poczciwy: Za szablę! — Niema szabli! — „Ratujcież, choćby diabli!”
Ledwo pomyślał, — ażci,
Cóż z tej całej napaści?
Zbóje znikli, jak cienie.
Obok jego odzienie.
Koń łbem go trąca w ucho.
A trzos — znów za pazuchą!
Zdumiał szlachcic niemało: co się takiego stało? A wtem ktoś basem rzeknie: „Kłaniam się waści pięknie!” Szurgnie nogą z szelestem: „Wzywałeś mnie, więc jestem!” Spojrzy cześnik na stronę: jakieś monstrum skurczone; księżyc z chmur się wykradnie, więc je widzi dokładnie: fraczek kusy, opięty, ogonek bije w pięty, a z pod kapelusika róg się chyłkiem wymyka.
Drgął cześnik pod tym głosem i zwąchał pismo nosem: bies we własnej osobie! Tom piwa zwarzył sobie! Co tu robić w tej biedzie? Nic nie odrzec? Nie idzie! Niegrzeczność licha warta!
Więc tak powie do czarta: za pomoc składam dzięki, żeś mnie z zbójów paszczęki wydobył, ale przecie nic darmo na tym świecie! więc proszę uniżenie: pogadajmy o cenie za czarcie wspomożenie.
Djabeł podwinął chwosta
I rąbnie prosto z mosta:
„Dasz mi, czego nie miałeś,
Ani się spodziewałeś,
O czemś nie mówił komu
I nie zostawił w domu...”
Twardowski duma krzynę, aż puknął w łepetynę: Coś o czem nie wiem wcale? Niech bierze! doskonale! Znam swoje interesa; okpimy pana biesa! z niewiadki mała szkoda!
Walnął go w łapę: zgoda!
Cyrograf podpisali,
Twardowski jedzie dalej,
A tam z pod boru brzega
Śmiech czarta się rozlega.
Poranek złotem świta, Twardowski rżnie z kopyta, już mierzyn rży przy dworze... Wtem — co to? Wielki Boże! Przed dworem, pod ganeczkiem, piastunka z dzieciąteczkiem!
Izba naścież otwarta,
Kołyska się kolebie:
Cześniku! nic ty czarta,
Lecz czart oszukał ciebie!
O dziecku nie wiedziałeś!
Synaczka zaprzedałeś!
Mały Twardowski rośnie,
Już jest w dwunastej wiośnie,
Dobre i mądre chłopię,
Wiecznie się w księgach kopie.
W foliały włazi z głową,
A drukowane słowo
Milsze mu stokroć więcej
Od cukrów i tłuczeńcy.
Lecz stary pan Twardowski, choć suty profit z wioski, choć proboszcz chwali syna, coś skiepściał starowina. Trapi się w tajemnicy, ponurość ma w źrenicy, w żałobnej chadza szacie i płacze w swej komnacie.
Więc raz pacholę powie: „Co, tato, masz na głowie? Zaufaj mej odwadze, a może co poradzę! Przykro mi patrzeć na to, jak się zamartwiasz, tato; otwarcie przemów do mnie!”
Poczciwie rzekł i skromnie. Cześnik na takie słowo rozpocznie rzecz ab ovo: ze łzami rozpowrada, jak zbójca go napada; jak — chwilo nieszczęśliwa! — na odsiecz djabła wzywa i jak — bez świadomości — zatracił kość z swej kości.
Malec, gdy tu usłyszał, jął skakać, aż się zdyszał: „Bądź dobrej myśli, tato, ja na to, jak na lato! znam egzorcyzmów wiele, w łeb diabla niemi zdzielę! w mig rogi mu się utrą!
Do piekła ruszam jutro!”
Jakoż nazajutrz rano, gdy w dworze jeszcze spano, na dolę i niedolę wychodzi żaczek w pole. Odmawia w głos pacierze i cóż on z sobą bierze? Muszkiety? Proch? Pałasze?
Święconej wody flaszę!
Biegnie, aż na rozdrożu
Coś zaszeleści w zbożu,
Zabłyszczy ślepek para,
Wyskoczy myszka szara.
I szepnie mordką małą:
„Żaczku, idź za mną śmiało,
Przez lądy i przez wodę
Do piekła cię zawiodę!”
Idą. Przez bory; puszcze, gdzie sina Wisła pluszcze, przez góry, śnieżne Tatry, gdzie wyją mroźne wiatry, przez drogi przeraźliwe, gdzie włazisz wciąż w pokrzywę i przez pustynię piachu, gdzie niema nic, prócz strachu.
Wreszcie po dniach już wielu zbliżają się do celu: prosta jak strzelił droga, a na niej ciżba mnoga; poszóstne pędzą cugi, na koniach strojne sługi, śmiechami brzmi kolaska, a foryś z bicza trzaska.
I co zadziwia żaka, że droga jakaś taka, iż rzadko tam się zdarza napotkać gdzie nędzarza. Ci ścieżką wąską, trudną, ciernistą i mniej ludną, brną o kawałku chleba, by wkońcu zajść — do nieba.
Myszka wciąż mknie na przedzie: do piekła malca wiedzie; krwawieje zachód słońca, omdlewa żak z gorąca: piekielne te upały buchają z czarnej skały i słychać wrzawę wściekłą:
To było właśnie piekło!
Kropidło żak dobywa, flaszkę odkorkowywa i kropi w lewo, w prawo diabłów, lecących lawą; straszliwy ryk się zrobił, jakbyś sto wieprzów pobił, aż któryś z biesów krzyczy:
„Czego waść sobie życzy?”
„Odebrać od was muszę
Cyrograf na swą duszę!”
— „Cyrograf? Pierwsze słyszę!
Niech na Berdyczów pisze!
— Cyrograf? Skądże znowu?
A to mi skarb do łowu!
— Takie to jeszcze mate,
A takie już zuchwałe!
— Hej! kija dać kawalca!”
Tak drwią rogacze z malca...
Jak żak kropidłem machnie! Jak ich różańcem ciachnie! Jak skoczy w piekła środek, z djabłami na wyprzodek! Toż wzburzy się harmider! Ćma wierci się jak świder! Pod ściany gna, pod bramy, — aż wrzasną:
„Już oddamy!
I wiodą Twardowskiego do kufra żelaznego. Kufer tak jak dom wysoki, jak studnia jest głęboki. W nim się zwijają w skręty piekielne dokumenty, odnaleźć coś tam — sztuka!
„Niech waćpan sobie szuka!”
Niemała czasu strata! Żak szukał cztery lata. Ubabrał się po uszy, aż znalazł zapis duszy. Krwią ojca podpisany, przez djabła sygnowany: na pergaminu karcie znak: dwa pazury czarcie.
Zabrał. Do domu rusza,
Raduje mu się dusza,
A z głębi krwawej groty
Diabelskie mkną chichoty.
Śmieją się czarty z niego:
„Bywaj nam zdrów, kolego!
Czas leci chyżym lotem!
Będziesz ty nasz zpowrotem!”
Pan Twardowski w Krakowie
Ulepsza rozum w głowie,
Przez cały wiek młodzieńczy
Wciąż nad księgami ślęczy.
Ukończył akademię,
Zna planety i ziemię,
Czyta przyszłość z gwiazd nieba,
Ale mu więcej trzeba!
Chciałby robić odkrycia, znaleźć eliksir życia i w mądrem pogotowiu złoto czynić z ołowiu.
W alchemickiej pracowni pali głownię po głowni, coś przypieka, przysmaża, — ale nic się nie stwarza! Aż szepnął którejś nocy: „Nie w ludzkiej to jest mocy; szatan zna te arkana: czarem wezwę szatana!”
Księżyc zagląda w okno: ropuchy w słoju mokną, schnie szkielet nietoperza, czaszka zęby wyszczerza. Krokodyl na pułapie, choć wypchany, lecz chrapie, a w kącie, w trumnie swojej, egipska mumja stoi.
Straż wartuje... śpi miasto...
Zegar bije dwunastą...
Twardowski zmarszczył czoło, kredą zakreśla koło, magiczną laską macha i wywołuje stracha: błysnął siny płomyczek, coś chrobota u drzwiczek, westchnęła mumia w rogu — i czart stanął na progu:
„Otom jest na wezwanie.
Czego żądasz, mospanie?”
Twardowski wziął się w boki: „Podejdź, diable, dwa kroki, słuchaj mego rozkazu i spełnij go odrazu”!
Błysnęło!
„— Czego chcecie?”
„— Chcę być najmędrszym w świecie,
Posiąść wszystkie bogactwa,
Rozumieć mowę ptactwa,