Polska Kazimierza Nowaka. Przewodnik rowerzysty - Jacek Y. Łuczak - ebook

Polska Kazimierza Nowaka. Przewodnik rowerzysty ebook

Jacek Y. Łuczak

0,0

Opis

Pierwsza biografia podróżnika!

Polska Kazimierza Nowaka. Przewodnik rowerzysty –pierwsza biografia podróżnika, skupiona na tej części jego życia, jaką spędził w Polsce w jej międzywojennych granicach.

Źródłem prezentowanych w książce informacji są przede wszystkim bardzo liczne pamiątki skrupulatnie przechowane przez 70 lat przez jego rodzinę, udostępnione Wydawnictwu, a nawet relacje osób, które go pamiętały.

Książka pokazuje międzywojenną Polskę oczami Nowaka, ale też zaprasza do obejrzenia miejsc z nim związanych. Przewodnik prowadzi po rodzinnych stronach, mieszkaniach, miejscach pracy i czasowego pobytu; a także niemal przez wszystkie miasta, miasteczka i wsie, jakie odwiedził w czasie kilku podróży po Polsce, które zazwyczaj były jednocześnie początkiem jego tras po Europie.

Książka jest nie tylko biografią, ale równie dobrze może spełnić rolę przewodnika rowerzysty – rowerzysty takiego, jakim był Kazimierz Nowak jak i takiego, którym może być dzisiaj każdy.

Na wewnętrznej stronie okładki książki zamieszczona jest mapa Poznania z uwzględnieniem wszystkich „nowakowych” miejsc w tym mieście.

Praktycznym dodatkiem jest mapa przedwojennej Polski z zaznaczonymi trasami rowerowymi podróży Kazimierza Nowaka.

Opisane szlaki mogą posłużyć więc jako motyw i podstawa do ułożenia własnej wycieczki szlakiem Kazimierza Nowaka. A wiele osób ujrzy w książce Polskę swojej młodości lub młodości swoich rodziców czy dziadków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 376

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Z okazji rozpoczęcia polskiego etapu sztafety AfrykaNowaka.pl

Etap 21

Polska Nowaka, czyli śladami Kazimierza Nowaka po Rzeczpospolitej

31.07.2011 – 11.09.2011

Wydawnictwo Sorus wydrukowało 100 egzemplarzy specjalnego, pilotażowego nakładu niniejszej książki.

Boruszyn, 31 lipca 2011

Wydawnictwo i autor dziękują wszystkim osobom i instytucjom, dzięki których pomocy książka mogła powstać w obecnym kształcie.

Szczególnie cenne były materiały źródłowe otrzymane od rodziny Kazimierza Nowaka (zob. Podziękowania).

Strona redakcyjna

Redakcja merytoryczna: Piotr Szmajda

Redakcja techniczna: Jerzy Witkowski

Korekta: Wojciech Nowakowski

Łamanie: Dominik Szmajda, Jarosław Szumski

Projekt okładki: Dominik Szmajda

Zdjęcie na okładce: Kazimierz Nowak przed fontanną z rzeźbą Perseusza na placu Nowomiejskim w Poznaniu (1929 r., fot. Kazimierz Nowak)

Mapy: Mariusz Mamet / MAC MAP

Copyright © by Sorus, 2011

Wydanie pierwsze

Druk 2011

Printed in Poland

ISBN 978-83-65419-41-5

REDAKCJA, DTP, DRUK I DYSTRYBUCJA

SORUS SC Wydawnictwo i Drukarnia Cyfrowa

Siedziba: Daszewice, ul. Piotrowska 31, 61-160 Poznań

Biuro i redakcja: ul. Starołęcka 18, 61-361 Poznań

tel. (61) 65 30 143, 87 87 385, fax 87 72 481

e-mail: [email protected]

www.sorus.pl

www.kazimierznowak.pl

OD AUTORA

Gdyby bardzo dawno temu z Pangei nie wydzieliła się Afryka, prawdopodobnie nikt nie usłyszałby o Kazimierzu Nowaku. Na jego (i nasze) szczęście na stygnącej Ziemi z wolna zaczęły powstawać twarde skorupy kontynentalne, z których po wielu milionach lat pod wpływem dryfu powstało coś, co dziś nazywamy Czarnym Lądem.

Nowak nie odkrył Afryki. On ją nam tylko pokazał. Nie miał jednak odwagi chwalić się swoimi wyczynami, tak jak to robią współcześni podróżnicy. Wolał, żeby nie interesowano się nim, ale by zainteresowano się Afryką – tym, co o niej wiedział i co w niej zobaczył. Nam jednak dzisiaj chodzi o to, by wyrwać go z łańcuchów skromności, którymi sam się spętał.

O jego afrykańskich przygodach można przeczytać w książce Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd, opracowanej na podstawie przedwojennych publikacji prasowych przez Łukasza Wierzbickiego, a opublikowanej przez wydawnictwo Sorus. Składa się ona z reportaży, jakie Nowak pisał do polskich czasopism, i licznych fotografii, które zrobił w Afryce.

Przewodnik, który trzymają Państwo w rękach, jest pierwszą próbą rekonstrukcji wcześniejszych i późniejszych losów wielkiego odkrywcy oraz przybliżenia miejsc z nim związanych, leżących na terenie międzywojennej Polski. Stąd jego tytuł: Polska Kazimierza Nowaka.

Wbrew powszechnym wyobrażeniom II Rzeczpospolita nie była krajem idealnym. Była to Polska biedna, dopiero rozwijająca się, pełna uprzedzeń narodowościowych, rasowych, kulturowych i religijnych. Kraj wielkich kontrastów, olbrzymiego bezrobocia, ciągle zagrożony kolejnymi wojnami. Ale była to też Polska wielkich nadziei i ogromnych ambicji.

Po takiej właśnie Polsce – kraju Kazimierza Nowaka – prowadzi ten przewodnik.

Miejsca prezentowane w książce to punkty na mapie przedwojennej Polski, co do których mamy pewność, że Nowak w nich był. W niektórych miejscach mieszkał i pracował, w niektórych bywał, a jeszcze inne tylko odwiedził przejazdem. Prezentacja rozpoczyna się od Poznania, po czym rozszerza się na Wielkopolskę i przechodzi do opisu „nowakowych” miejsc z całego terenu ówczesnej Rzeczypospolitej, wkraczając także na obszar dzisiejszej Litwy i Ukrainy.

Praca nad przewodnikiem była fascynująca, miała bowiem odkrywczy charakter. O tym, gdzie Kazimierz Nowak mieszkał, pracował, dokąd jeździł i gdzie bywał, dowiadywaliśmy się przede wszystkim z dokumentów, które po sobie pozostawił (w tym z listów do żony pisanych z Afryki i z pamiętnika z wypraw rowerowych), czasem z międzywojennych artykułów lub króciutkich notatek w gazetach, a niekiedy nawet z zachowanych plakatów, biletów lub zaproszeń na odczyty podróżnika po powrocie z wielkiej afrykańskiej eskapady.

W czasie swych wojaży Nowak wykonał mnóstwo zdjęć krajobrazów, budynków i ludzi. Część z nich zachowała się w postaci odbitek, inne na szklanych płytkach, z których udało się wykonać odbitki. Niestety, większość tego materiału zdjęciowego nie była opisana. W identyfikacji miejsc uwiecznionych na fotografiach pomogła rodzina obieżyświata i osoby napotkane w czasie zbierania materiału do książki, niekiedy pamiętające wizyty podróżnika. Jednak najwięcej łamigłówek rozwiązała – dzięki dociekliwości i sokolemu oku – Teresa Szmajda.

Mimo to rola niektórych miejsc w życiu Kazimierza Nowaka pozostaje tajemnicą. Dlatego drobne fragmenty rozdziałów opierają się jedynie na przypuszczeniach. A stało się tak, gdyż w okresie powojennym wielki podróżnik został zapomniany, mimo wysiłków jego córki i syna. Odkrywanie na nowo losów Nowaka po kilkudziesięciu latach niepamięci okazało się żmudne i trudne.

Lecz to naprawdę wielkie szczęście i zaszczyt uczestniczyć w wyrywaniu z zapomnienia wyczynu wielkiego Polaka i utrwalaniu wiedzy o nim w pamięci społeczeństwa polskiego, budzeniu w nim dumy z osiągnięć wielkiego Rodaka oraz zwróceniu na niego uwagi Świata. Niech zajmie należne mu miejsce na najwyższym podium pomnika historii wśród odkrywców Afryki i świata, jako ten, który dokonał w pojedynkę i bez odpowiednich środków finansowych wyczynu równego osiągnięciom zespołowych, dobrze zorganizowanych i zaopatrzonych wypraw Livingstone'a i Stanleya. Podkreślił to dobitnie Ryszard Kapuściński w listopadzie 2006 roku, odsłaniając na dworcu głównym PKP w Poznaniu, miejscu odjazdu na afrykańską wyprawę i powrotu z niej, tablicę poświęconą jego pamięci.

KIM BYŁ KAZIMIERZ NOWAK?

Urodził się w 1897 roku w Stryju niedaleko Lwowa, w przedwojennej Małopolsce Wschodniej, czyli na dzisiejszym Zakarpaciu (Ukraina). Po kilkunastu latach przeniósł się wraz z rodziną do Lwowa, gdzie kontynuował naukę w gimnazjum.

Kiedy wybuchła I wojna światowa, jako 17-latek wstąpił do polskich legionów w wojsku austriackim. Przerzucany z frontu na front, odbył długą, przymusową włóczęgę wojenną. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości służył w Wojsku Polskim. Stacjonował m.in. w Krakowie, Modlinie i Poznaniu. Tutaj 22 marca 1921 roku został zdemobilizowany dzięki otrzymanemu zatrudnieniu w Poznańskim Banku Ubezpieczeń i rozpoczął życie mieszczanina. W 1922 roku ożenił się z poznaną w tym mieście Marią Gorcik. W tym samym roku w listopadzie przyszła na świat ich córka Elżbieta. Niestety, zwolnienie Kazimierza z pracy w 1924 r. przerwało spokojny byt jego rodziny. Nowakowie musieli się przeprowadzić poza Poznań, do Wagowa, gdzie urodził się syn Romuald. Stamtąd w roku 1925 Kazimierz wyruszył na swoją pierwszą wyprawę. Zamierzał pojechać do Brazylii, ale skończyło się na objechaniu Europy.

Potem Nowakowie osiedli w Boruszynie koło Połajewa. Maria wychowywała dzieci, a Kazimierz jeździł rowerem na kolejne wyprawy, by pracą wędrownego fotografa zarabiać na utrzymanie. Podczas jednej z nich dotarł aż na kontynent afrykański, ale po zwiedzeniu północnego jego krańca wrócił do kraju – nie był jeszcze przygotowany na wieloletnią ekspedycję.

W 1931 roku postanowił zrealizować marzenie życia. Do Afryki dotarł 26 listopada. Po pięciu latach, na Gwiazdkę roku 1936 wrócił do rodziny, do Polski. Był już wtedy znanym i lubianym podróżnikiem. Jego popularność rosła dzięki licznym pokazom przeźroczy i wykładom, które wygłaszał na terenie całego kraju, i to mimo częstych nawrotów malarii.

Zaczął planować wyprawę do Azji Południowo-Wschodniej, jednak jesienią 1937 roku dostał zapalenia okostnej lewej nogi i przeszedł operację. Była wprawdzie udana, ale w szpitalu nabawił się zapalenia płuc i zmarł niespełna rok po powrocie do kraju z Afryki, 13 października 1937 roku.

Został pochowany na cmentarzu parafii Matki Boskiej Bolesnej na poznańskim Górczynie, w swym stroju podróżnym z kaskiem kolonialnym złożonym na piersi.

Kolejne części przewodnika ułożone są w taki sposób, by w granicach międzywojennej Polski tworzyły możliwe do przebycia rowerem trasy łączące miejsca związane z Kazimierzem Nowakiem lub jego rodziną. Dlatego kolejne przystanki na tych trasach nie zachowują kolejności chronologicznej. I właśnie z tego powodu na początku należy się Czytelnikowi krótki opis kolejnych zdarzeń z życia podróżnika.

Kazimierz Nowak chronologicznie

Data

Fakty z życia K. Nowaka i jego rodziny

11 stycznia 1897

Kazimierz przychodzi na świat w Stryju koło Lwowa na Zakarpaciu

ok. 1911

przeprowadzka z rodzicami do Lwowa, na ul. Gródecką; w 15. roku życia, pod wpływem lektury

Quo vadis

Henryka Sienkiewicza, wyrusza pieszo bez wiedzy rodziców do Rzymu

1914

wstępuje do wojska austriackiego, uczestniczy w I wojnie światowej

22 marca 1921

kończy służbę w Wojsku Polskim

1921

osiada w Poznaniu (ul. Wierzbięcice 43); podejmuje pracę w Poznańskim Banku Ubezpieczeń

19 marca 1922

bierze ślub z Marią Gorcik

1922

przeprowadzka na ul. Krzyżową 5

6 września 1922

narodziny pierwszego dziecka Nowaków, córki Elżbiety

1923

zameldowanie na ul. Kantaka 2

1923

zameldowanie na ul. Kilińskiego 1

1924

Kazimierz traci pracę w banku, 1924 przeprowadzka do Wagowa koło Pobiedzisk

29 stycznia 1925

w Wagowie przychodzi na świat syn Romuald

marzec 1925 – wrzesień 1926

pierwsza wyprawa rowerowa Nowaka po Europie

1925

Maria przeprowadza się do Boruszyna, gdzie Nowak wraca z pierwszej wyprawy w 1926 roku

1927-1928

druga wyprawa rowerowa po Europie, w czasie której Kazimierz dociera do północnej Afryki; w prasie ukazują się pierwsze relacje z tej podróży

1928–1929

rajd Nowaka dookoła Polski

1930

kolejna podróż po Europie

1931–1936

wyprawa Kazimierza Nowaka do Afryki; liczne reportaże publikowane w polskiej i zagranicznej prasie; Maria skutecznie wypełnia rolę „agenta wydawniczego”

jesień 1933

Maria z dziećmi przeprowadza się z powrotem do Poznania, do mieszkania przy ul. Czartoria 8/7

1934

przeprowadzka na ul. Knapowskiego 13/5

jesień 1936

przeprowadzka na ul. Lodową 32/8

grudzień 1936

Kazimierz wraca z Afryki, mieszka z rodziną na ul. Lodowej

1937

Nowak wygłasza serię wykładów o Afryce nie tylko w Wielkopolsce, ale także w Krakowie i Warszawie

13 października 1937

śmierć Kazimierza Nowaka w Szpitalu Miejskim w Poznaniu

16 października 1937

podróżnik zostaje pochowany na cmentarzu Górczyńskim w Poznaniu.

Śledząc tekst przewodnika, Czytelnik zauważy, że prezentujemy miejsca związane nie tylko z samym Kazimierzem Nowakiem, ale także z jego rodziną. Miejsca te, zarówno w tekście, jak i na mapach, zostały ponumerowane od [1] do [64]. W Poznaniu jest 30 takich lokalizacji.

W książce, pod numerem [31], znalazła się też informacja o szkole, która jako pierwsza w kraju 15 maja 2009 roku przyjęła imię Kazimierza Nowaka. Jest to Gimnazjum nr 5 w Zespole Szkół z Oddziałami Sportowymi Nr 1 w Poznaniu na osiedlu Pod Lipami.

W Wielkopolsce poza Poznaniem opisane zostały 4 takie miejsca – od numeru [32] do [35], na obszarze współczesnej Polski 12 – numery od [36] do [47] oraz na dawnych Kresach: z Litwy tylko jeden punkt [48] oraz z zachodniej Ukrainy – rodzinnych stron Kazimierza Nowaka – 16 miejsc (od numeru [49] do [64]).

W rozdziale IV prezentujemy przebieg jego czterech wypraw w granicach przedwojennej Polski, wymieniając szczegółowo w tabelach i zaznaczając na mapie odwiedzane miejscowości, co pozwoli zainteresowanym zaplanować trasy własnych wędrówek śladami Kazimierza Nowaka.

Rozdział I

POLSKA PODRÓŻNIKÓW

Polska po traktacie wersalskim. Narodziny turystyki indywidualnej

W 1918 roku zakończyła się dla większości państw I wojna światowa. W następnym roku, po wspaniałym sukcesie Powstania Wielkopolskiego, traktat wersalski przypieczętował powrót Polski – już w całości – na mapę Europy. Kształt państwa i ustalone przez społeczność międzynarodową granice wprawdzie nieco odbiegały od wymyślonego przez rodaków ideału, ale po ponad 120 latach zaborów można było z dumą powiedzieć: „Jestem Polakiem i mieszkam we własnym kraju!”

Nie był to łatwy czas. Nowa Polska, odtworzona z części ziem trzech zaborów, była zróżnicowana i podzielona na znacznie lepiej rozwinięte gospodarczo prowincje zachodnie i południowe, będące od lat pod zaborami pruskim i austriackim, oraz na zacofany, typowo rolniczy wschód, nad którym pieczę przez ponad wiek sprawowało Imperium Rosyjskie. Ileż trzeba było wysiłku i samozaparcia, by dostosować się do nowej sytuacji! Ludziom żyło się ciężko, ale nareszcie mogli przestać skupiać się wyłącznie na walce o polskość. Mogli wyjść z ukrycia, wrócić z wygnania, zacząć pracować dla siebie i własnego kraju, a nie tylko dla zaborcy.

Mogli się też zająć mniejszymi lub większymi przyjemnościami. Lata międzywojenne można śmiało nazwać złotym okresem turystyki. Polacy chodzili na piesze wędrówki, jeździli na rowerach, pływali łodziami wiosłowymi, a także korzystali z rozwoju motoryzacji: jeździli w automobilach i na motocyklach. Nie będzie, jak sądzę, przesadne stwierdzenie, że wtedy właśnie narodziła się polska turystyka indywidualna, mniej więcej taka jak obecnie. Wydaje się nawet, że Polacy bardziej niż inne nacje interesowali się swoim krajem i światem.

Jak grzyby po deszczu powstawały kluby wioślarskie, automobilowe czy fotograficzne. Ich ambicją było nie tylko zdobywanie trofeów o czysto sportowym charakterze, ale przede wszystkim podtrzymywanie dobrej kondycji i odkrywanie piękna polskich ziem.

Wyczyny Polaków

W 1925 roku wydawany w Poznaniu „Orędownik Wielkopolski” pisał o wyprawie dwójki mężczyzn łodzią z Poznania do Warszawy. A trzeba pamiętać, że transport wodny, a zwłaszcza rzeczny, był wówczas o wiele lepiej rozwinięty niż obecnie. Praktycznie cała Europa była pokryta systemem rzek i łączących je kanałów. Wypłynąwszy z Poznania, można było na przykład dopłynąć do Paryża.

Z roku na rok turystów przybywało. Jednym z najprężniej działających wówczas w Poznaniu klubów był KW 04 – klub wioślarski założony w 1904 roku przez hrabiego Macieja Mielżyńskiego. Jego członkowie najwcześniej zaczęli uprawiać turystykę wioślarską. Już w 1908 roku śmiałym przedsięwzięciem był spływ Wartą do Szczecina na czwórce „Niemen”. Słynne były wycieczki wioślarskie do Pyzdr czy do Grudziądza (467 km), a spływy do Ciechocinka organizowano co roku.

Okresem największych poznańskich sukcesów w turystyce wioślarskiej był początek lat trzydziestych. W 1930 roku student medycyny Romuald Tadeusz Kajkowski, urzędnik bankowy Ignacy Wachowiak i kupiec Roman Gromadziński popłynęli na niesamowitą wyprawę rzeczną z Poznania do Hawru we Francji. Mimo że nie dopisała pogoda, bo przeważnie wiało i padało, po trzech miesiącach pokonali dystans 3 tysięcy 114 kilometrów. Polski Związek Towarzystw Wioślarskich uznał tę wyprawę za najwybitniejszą w tamtych czasach.

Indywidualny rekord Polski ustanowił w 1934 roku Marian Rogalski, zawodnik powstałego w 1912 roku i istniejącego do dziś Towarzystwa Wioślarskiego Tryton Poznań, który w tamtym sezonie przewiosłował 3046 km! Tryton organizował wówczas dłuższe spływy Wartą w górę rzeki – do Kruszwicy przez Konin i Ślesin. Inni zawodnicy Towarzystwa, Feliks Kraszewski i Julian Gregorowicz, uczestniczyli w międzynarodowych spływach „Dookoła Berlina”. Dodajmy, że musieli tam dopłynąć łodzią, bo nie było wówczas specjalistycznych ciężarówek do przewozu sprzętu wioślarskiego.

Tego typu relacje z dalekich podróży były dla Polaków niezmiernie atrakcyjne; niewykluczone, że inspirowały również samego Kazimierza Nowaka. A trzeba pamiętać, że w owym czasie nie było jeszcze telewizji, radio dopiero raczkowało jako środek masowego przekazu, więc tak naprawdę jedynym ogólnie dostępnym i najpewniejszym źródłem informacji były dla społeczeństwa gazety. Nic dziwnego, że czytając coraz częściej takie opowieści, poznaniacy chcieli zobaczyć na własne oczy to, o czym pisali inni.

Ale jak tu wyjechać z kraju, nie mając pieniędzy? Polak potrafi! W latach międzywojennych zapanowała specyficzna moda na tanie podróżowanie. Otóż Polacy po prostu wyjeżdżali, czy to pociągiem, czy rowerem, i liczyli, że po drodze ktoś ich wspomoże. Byle iść dalej, do przodu, i zobaczyć jak najwięcej.

„Łazikomania”

Błyskotliwi dziennikarze gazet codziennych szybko zauważyli, że taki styl podróżowania, zwłaszcza latem, stał się nagminny. Spora część „tanich podróżników” wpraszała się do lokalnych redakcji i próbowała wyciągać pieniądze na dalszą wyprawę, na przykład wciskając redaktorom zrobione przez siebie zdjęcia i namawiając do ich opublikowania. Wielu podawało się za uczestników ekspedycji dookoła świata, ale przeważnie byli dopiero na początku podróży…

Niektórzy dziennikarze chętnie publikowali artykuły i zdjęcia, uznając takie wyczyny za sensacyjne i godne uwagi. Byli jednak też tacy, którzy jawnie przeciwstawiali się powstałej wówczas nietypowej turystycznej modzie. Jednym z takich dziennikarzy był niejaki „j.k.ś.”, który w rubryce „Na marginesie” w „Kurierze Poznańskim” z czwartku 20 sierpnia 1923 roku opublikował krytyczny felieton. Złośliwy komentarz opatrzył nie mniej ironicznym tytułem Mania łazikowania:

Od pewnego czasu zapanowała u nas nowa choroba: „łazikomania”. Rozmaite figury, czy to nie mając nic lepszego do roboty, czy też chcąc sobie użyć na cudzy koszt, rozpoczynają podróże naokoło Polski, to wreszcie naokoło krajów sąsiednich. Robią to przeważnie pieszo, na rowerze, czasem pociągiem nawet, a zasadniczym warunkiem tych podróży jest hasło „bez pieniędzy”. Bez pieniędzy to nie znaczy bynajmniej za darmo, bo minęły czasy, kiedy manna z nieba padała. Bez pieniędzy, to znaczy dzisiaj na cudzy koszt, za użebrany czy wycyganiony od kogoś grosz. Taki łazik sprzedaje zwykle swoje fotografie i różnie mu kramik idzie: jednemu lepiej, drugiemu gorzej. Zależnie od stopnia bezczelności.

W redakcji pisma ma się ciągle z podobnymi osobnikami do czynienia. Nie ma dnia, aby się taki bohater nie zjawił z księgą, w której zbiera poświadczenia z przebytej drogi, ułatwiające mu potem naciąganie innych, fotografiami na sprzedaż i czasami nawet takim biletem wizytowym, jak ten, który oto leży u nas na stole redakcyjnym: „X.X. Harcerz (?)… podróżujący naokoło Polski”. Albo inny: „X.X. z Łodzi, inwalida wojenny 70 proc. odbywa podróż dookoła Polski”. Jeżeli ów 70-procentowy inwalida jest tak silny, że może odbyć taką podróż, to pierwszą rzeczą powinno być odebranie mu renty inwalidzkiej. Skarb nasz nie jest tak bogaty, abyśmy mogli wyrzucać na wiatr pieniądze.

Tolerancja społeczeństwa wobec tego rodzaju naciągaczy jest naprawdę niezrozumiała. (…) Jest to tylko inna forma żebraniny, ale bynajmniej nie lepsza od uprawianej już od setek lat przez żebraków zawodowych. (…) Czas by najwyższy skończyć z tą manią łazikowania, gdyż zaczyna ona przybierać formy epidemiczne i rzuca się już nawet na dzieci.

Rysunek satyryczny ilustrujący zjawisko „łazikomanii”, który ukazał się w trakcie pobytu K. Nowaka w Łodzi („Kurier Łódzki” z 27 III 1925)

O zjawisku tym w II Rzeczypospolitej napisał też, choć w nieco odmienny sposób, „Kurier Warszawski” w numerze z 1 lipca 1932 roku, w artykule pod tytułem Nowoczesny typ włóczęgi:

Włóczęgostwo stało się zjawiskiem społecznym o dużej doniosłości. (…) Należą do tej kasty ludzie z rozmaitych sfer o różnych poziomach wykształcenia, niekiedy wielu z nich zdradza wysoką kulturę i wyrafinowanie umysłowe. A życie pędzą osobliwe. Jednych gna niczym nie ukojona tęsknota, jak Kolumba, Cooka czy Arciszewskiego, którzy, dzięki tej tęsknocie, zostali eksploratorami, odkrywając ludzkości nowe, nieznane lądy. Inni znów zostali wagabundami, jakże często z musu, a potem – przyzwyczajenie staje się drugą naturą. Są to ludzie bez dachu nad głową, co nie usiedzą paru dni na jednym miejscu. Schronienie znajdują zazwyczaj pod mostami, w przygodnych norach lub spelunkach. Stanowią bractwo związane wspólnotą uczuć i niechęci, a może nawet nienawiści dla współczesnego ustroju. (…) Bo to są wolne ptaki, włóczęgi. Ludzie bez miejsca na ziemi. Otóż to: ludzie bez miejsca na ziemi.

Czyli włóczęgostwo zaczynało być normalne. Także w nowej, wolnej Polsce, zwłaszcza tej ogarniętej kryzysem.

Warto też pamiętać, że podróżowanie po Polsce czy dookoła kraju było dużo większym wyzwaniem niż obecnie. Granice przebiegały w latach międzywojennych zupełnie inaczej. I chociaż Rzeczpospolita za naszymi zachodnimi plecami kończyła się już w Zbąszyniu, to granicę na wschodzie mieliśmy dużo dłuższą, więc i podróże naokoło Polski były trudniejsze niż teraz.

Dlaczego Nowak był włóczęgą, czyli rzecz o bezrobociu

Kazimierz Nowak nie mógł sobie znaleźć miejsca ani we Lwowie, ani w Poznaniu, ani w ogóle w Polsce. Kiedy stracił posadę w banku, nie było dla niego takiej pracy, jaką chciałby wykonywać. Miał nadzieję, że utrzyma się z fotografowania, które było jego pasją. Było to jednak trudne. Nie mógł się nigdzie zatrudnić, bo bezrobocie rosło w zastraszającym tempie. Przybywało ludzi bez pracy, ubywało stanowisk.

27 marca 1928 roku „Prawda” – organ Narodowej Partii Robotniczej na Wielkopolskę – donosiła:

Bezrobocie w poznańskiem wzrasta. Powiększyło się o 2152 osoby, a stan bezrobocia w całym województwie wynosił 14 tys. 017 osób.

W 1929 roku było w Poznaniu 2892 bezrobotnych, ale już w lutym 1931 roku w Państwowym Urzędzie Pośrednictwa Pracy zarejestrowanych było 9613 osób szukających pracy. Skalę biedy na przedmieściach Poznania ilustruje relacja Jana Brygiera z jego książki Tak było w moim życiu, która opowiada o sytuacji robotników w latach międzywojennych:

Idąc ul. Krauthofera w kierunku Wildy, dochodzimy do toru staroberlińskiego, który przecina ul. Krauthofera. Zaraz za nim jest drugi tor kolejowy, wychodzący z warsztatów ZNTK, który w okresie międzywojennym prowadził na śmietnisko, na które wypychano wagony z różnymi śmieciami oraz wagony wypełnione karbidem po spawaniu. Tu wywożono też śmiecie furmankami i ciężarówkami, odpadki, gruz, potłuczone cegły. Było to olbrzymie śmietnisko, a teren, na którym było położone, nosił nazwę „łąki bamberskie”. Śmietnisko to było ostatnią deską ratunku dla tych wszystkich, których kryzys zepchnął na ostatnie dno nędzy. Przychodzili tutaj bezrobotni z Górczyna, Dębca, Łazarza, Junikowa i różnych mieszkalnych altanek, które kleciło się z czego popadnie, gdy wyrzucano z mieszkań czynszowych na bruk. Najbardziej pożądane były wagony ze śmieciami. Do tego stopnia, że zanim jeszcze dotarły do śmietniska w celu wyładowania, jeszcze w biegu wskakiwano na nie. Wszyscy byli uzbrojeni w motyki i worki. To wszystko odbywało się przy głośnych krzykach i gorączkowej szarpaninie. Była to twarda walka o byt. Okrzyki: – To moje!, Nie bierz! Czy: – Bo dostaniesz w ryj! – były najłagodniejszymi z nich. Każdy wywijał dziabką, by jak najprędzej wyłowić jakieś żelastwo, śrubkę, nakrętkę, szmaty, kawał drewna, czasem jakąś część z mosiądzu lub miedzi. Wszystko pakowało się do miechów. Trzeba było jak najwięcej przedmiotów w jak najkrótszym czasie znaleźć i wsadzić do worka. Przy takim wyścigu było pełno kurzu, ręce i twarze czarne i poplamione od naoliwionych szmat, ubrania brudne. Tylko białka oczu błyszczały jak u Murzyna. Sprawne nakrętki czy śrubki próbowano sprzedać za 30–50 groszy, czyli za tyle, ile kosztowało kilo chleba. Kupowano kości do nagotowania cienkiej zupy, ale nader często jednak – wódkę. W roku 1935 nastąpiła bowiem znaczna obniżka cen wódki i spirytusu.

„Kronika Miasta Poznania” informuje, że bezrobocie w latach międzywojennych stanowiło dla miasta duży problem społeczny i polityczny. Choć, jak wskazuje, do 1928 roku był to jeszcze niewielki problem w porównaniu z czasami wielkiego światowego kryzysu w latach trzydziestych. Przed kryzysem najwięcej było tzw. bezrobotnych sezonowych. Nieźle było w Poznaniu do połowy 1929 roku, kiedy ożywienie gospodarcze miało związek z Powszechną Wystawą Krajową, potocznie zwaną Pewuką, zwłaszcza w budownictwie. Znacznie wzrosło wtedy zapotrzebowanie na siłę roboczą. Zatrudnienie przy pracach związanych z Pewuką zmniejszyło bezrobocie o 5300 osób! Zbawcze oddziaływanie wystawy było jednak krótkotrwałe, gdyż już przed końcem maja zwolniono około 90 procent robotników.

W Zakładach Hipolita Cegielskiego, z powodu cofnięcia zamówień na węglarki, redukcją zatrudnienia zagrożonych było półtora tysiąca pracowników. Sytuację pogarszali jeszcze ciągle napływający do Poznania bezrobotni spoza miasta, zwabieni nadzieją zatrudnienia w związku z Pewuką. Największa klęska bezrobocia przyszła w 1930 roku i pogłębiała się do końca dwudziestolecia międzywojennego. W 1932 roku było w Poznaniu już ponad 14 tysięcy bezrobotnych!

Co ciekawe, w mniejszym stopniu byli zwalniani robotnicy nie mający żadnych kwalifikacji. Pracodawcy mogli im płacić mniej niż robotnikom wykwalifikowanym.

Formą pomocy był wówczas ustawowy zasiłek. Bezrobotny korzystał z niego przez 13 tygodni, ale tylko pod warunkiem, że wykazywał się uprzednią nieprzerwaną pracą w ciągu ostatnich 20 tygodni. Wysokość zasiłku wynosiła od 30 do 50 procent zarobku, zależnie od liczby osób, które bezrobotny miał na utrzymaniu. Było to jednak działanie krótkotrwałe, bo znalezienie pracy w kryzysie przed upływem 13 tygodni należało do wyjątków. Robotnik, który stracił pracę, stawał się przeważnie „zawodowym” bezrobotnym na całe lata. Dlatego ludzie bardzo szybko zostawali pozbawieni środków do życia. Takim udzielana była pomoc żywnościowa w tzw. tanich kuchniach ludowych lub poprzez przydział wiktuałów. W 1929 roku istniały w Poznaniu cztery tanie kuchnie. Obiad składał się z jednego dania z kotła. Z tej formy pomocy korzystało dziennie prawie 900 osób. Była jednak bardzo poniżająca. Jednego z poznańskich bezrobotnych z 1930 roku cytuje Jan Brygier:

Prawie co dzień jadam obiady u Św. Józefa. Ile to razy wchodzę do tej ciemnej, ponurej piwnicy, mam tu uczucie, że się duszę. W tej chwili gubię wszystko to, co posiadam jeszcze z godności człowieka i staję się łachmanem, żebrzącym o michę strawy.

Bezrobotni wyprzedawali więc systematycznie wszystko, co mieli. Imali się wszelkich zajęć, które mogłyby przynieść jakikolwiek zarobek, zwłaszcza handlu starzyzną i odpadkami, choć szybko okazało się, że nawet do tego zajęcia było zbyt wielu chętnych. Brygier cytuje tego samego bezrobotnego:

Chodziłem jak wariat z miechem na grzbiecie: od podwórza do podwórza. Skupowałem wszystko możliwe: i szmaty, i kości, skóry i butelki. Co za konkurencja! Pełno takich jak ja łatusów na mieście. Interes tylko groszowy, tylko grosze za dzień cały żmudnej pracy. Ale to już nie handel. To już graniczy z żebractwem.

Na dodatek na początku lat trzydziestych wprowadzona została zasada tzw. odpracowywania zasiłku na robotach publicznych. Ustalono, że bezrobotny powinien odpracować połowę otrzymywanej kwoty zasiłku.

Sposoby walki z bezrobociem były w tamtych czasach bardzo ograniczone i mało skuteczne. Dlatego nie dziwi, że nie było tygodnia w latach międzywojennych, żeby bezrobotni nie wychodzili na ulicę w demonstracjach czy na wiece. Wiele z nich było brutalnie rozpędzanych przez policję, co spowodowało, że bezrobotni zaczęli jeszcze częściej wychodzić na ulicę, domagając się nie tylko chleba i reformy systemu walki z bezrobociem, ale także wolności zgromadzeń. Tym samym coraz częściej stawali podczas manifestacji ramię w ramię z komunistami, również tępionymi przez władze sanacyjne. Policja używała przeciwko demonstrantom nawet gazów łzawiących.

Gorliwość policji w rozpędzaniu manifestacji bezrobotnych była tak duża, że gdy 3 kwietnia 1930 roku zebrało się na Starym Rynku 50 robotników z przedsiębiorstwa wykonującego jakieś prace dla miasta, policja – sądząc, że to bezrobotni – zaatakowała ich i rozpędziła, zanim zdołali wyjaśnić, w jakim celu przybyli!

Dlatego Kazimierz Nowak imał się różnych sposobów zarabiania. Zwłaszcza po tym, jak został zwolniony z banku i nie dostał nowej pracy, mimo usilnych starań i wielu wysyłanych próśb. Ale Nowak wiedział, co chce robić w życiu. Pragnął podróżować, poznawać świat i zarabiać fotografowaniem. Ufał, że te zainteresowania można połączyć.

I próbował to robić w latach 1925–1931, przemierzając na rowerze Polskę i Europę.

W Poznaniu przed wojną Nowaków było dwóch!

Brzmi to sensacyjnie, ale to prawda! W czasie poszukiwania materiałów o podróżniku natknąłem się na innego Kazimierza Nowaka, który jednak podróżnikiem nie był, ale narobił sporo zamieszania w Poznaniu. I to dokładnie w tym samym czasie!

„Nasz” Kazimierz Nowak, kiedy osiadł w Poznaniu na początku lat dwudziestych, wiedział doskonale, że po rewolucji październikowej wszędzie na świecie, a zwłaszcza w Europie, rozwijały się organizacje, związki i partie komunistyczne. Organizowały wiece, strajki, podburzały społeczeństwo, a jednocześnie starały się opiekować bezrobotnymi, wystosowywały petycje do władz dotyczące różnych przywilejów socjalnych, domagały się działań na rzecz zmniejszenia bezrobocia, podwyższenia zasiłków dla bezrobotnych itp.

Jedną z najprężniejszych takich organizacji w Poznaniu był Komitet Okręgowy Komunistycznej Partii Pracy (zdelegalizowanej w Polsce w 1919 roku). W Komitecie tym działał Kazimierz Nowak!

Ale nie „ten”. Inny.

Mieszkał z żoną Magdaleną (podobno bardzo ładną brunetką) w Poznaniu na tzw. Wesołym Miasteczku, za terenami targowymi. Wesołe Miasteczko nazywało się tak dlatego, że podczas słynnej Powszechnej Wystawy Krajowej w 1929 roku zbudowano tam park rozrywki dla gości targowych.

Jako że komuniści w owym czasie byli mocno prześladowani przez sanacyjny rząd (organizowano policyjne naloty na ich mieszkania, rozpędzano wiece), musieli pozostawać w konspiracji. Zdarzało się, że ktoś sypał i wtedy komuniści lądowali w więzieniu.

Kazimierz Nowak, ten drugi, też bardzo często podróżował, ale właśnie pomiędzy aresztami i więzieniami. Do jego szczególnych osiągnięć należy zaliczyć podróże między Poznaniem a Wronkami (gdzie mieściło się – funkcjonujące również obecnie – znane więzienie). I to właśnie w latach trzydziestych, kiedy „nasz” Kazimierz Nowak eksplorował Afrykę z rowerem, Kazimierz Nowak-bis przeważnie przebywał w Poznaniu za kratkami. Był bardzo dobrze znanym policji i służbom miejskim organizatorem nielegalnych wtedy marszów, protestów i wieców.

Bodaj najsłynniejszy taki wiec odbył się 23 stycznia 1936 roku, kiedy to tłum bezrobotnych zebrał się na placu Kolegiackim. Bezrobotni oczekiwali wtedy powrotu poznańskiej delegacji komunistów z obrad Sejmu w Warszawie, na którym ci przedstawiali swoje postulaty. Kazimierz Nowak, ten komunista, próbował w pewnym momencie przemówić do oczekujących. Funkcjonariusze byli dobrze przygotowani i tylko czekali na ten moment. Nastąpiła szarża policji konnej i pieszej na zgromadzony tłum. Bezrobotni zostali błyskawicznie rozproszeni.

W latach trzydziestych Kazimierz Nowak-bis niezbyt długo cieszył się wolnością. Skazywano go bardzo często, najdłużej na trzy lata. Na początku kwietnia 1936 roku, krótko po spektakularnym strajku branży budowlanej, został ponownie aresztowany. Były to „tradycyjne”, praktykowane od kilku lat, aresztowania znanych działaczy komunistycznych przed ważniejszymi świętami robotniczymi, zwłaszcza przed świętem 1 Maja. „Dziennik Poznański” widział to nieco inaczej:

Jak słychać, wśród agitatorów uwijających się w tłumie, znajdują się osobnicy, specjalnie w celu agitowania przybyli z innych dzielnic, m.in. z Małopolski.

Tak pisały tzw. gazety sanacyjne, a takim pismem, według komunistów, był wtedy „Dziennik Poznański”. „Dziennik” nie popierał wtedy stanowiska bezrobotnych, ale władz miejskich, a zwłaszcza Miejskiego Komitetu Pomocy Bezrobotnym, który nie mógł przeboleć, że pozbawieni pracy mieszkańcy 21 kwietnia 1936 roku rozbili postawiony na placu Wolności „termometr ofiarności publicznej” – wielką urnę na datki w kształcie termometru. Komitet uznał, że wybryku tego dokonały „męty napływowe”.

Na koniec dochodzimy do najbardziej chyba niesamowitego zbiegu okoliczności. Otóż 22 grudnia 1936 roku Kazimierz Nowak – działacz komunistyczny – został zesłany z Poznania do Berezy Kartuskiej wraz z czterema innymi kolegami. Pożegnała go gromadka najbliższych.

W nocy z 22 na 23 grudnia 1936 roku Kazimierz Nowak – podróżnik – wrócił do Poznania po pięcioletniej wyprawie do Afryki. Powitała go gromadka najbliższych.

Rozdział II

KAZIMIERZ NOWAK I JEGO RODZINA W POZNANIU

Kazimierz Nowak czuł się poznaniakiem. „Jestem Polakiem z Poznania” – napisał w liście do żony z 29 października 1936 roku z Algierii.

Pierwszą swoją łódź, jedno z dwóch czółen, którymi się poruszał po afrykańskich rzekach i jeziorach, ochrzcił „Poznań I”. Zdenerwował się, gdy napotkany rozmówca umieścił Poznań na terytorium Niemiec! Dowód? Proszę bardzo – list z Białego Nilu, 6 grudnia 1932:

Kochana Maryśko!

(…) Minionej nocy staliśmy w jakiejś zapadłej dziurze – która nazywa się Szambe. Kupiłem trochę papierosów – niby to w upominku od Mikołaja – ale za 2 szylingi! Rozrzutny jestem, prawda? Ale trudno mi żyć bez palenia. W tym miasteczku zetknąłem się z „księciem” i posprzeczali [śmy się] nawet. On pytał: skąd jestem? Odpowiadam: z Poznania. On na to „Dżen dopry panu!”, i po niemiecku dalej „a to Pan z mojej ojczyzny”. Wiedząc z kim mówię, pytam czy on Polak. Nie! – odpowiada. – Niemiec! A ja mu na to: – Polska przecież nie jest Ojczyzną niemiecką! – odszedł.

Ale dziś przechodząc obok mnie powiedział uprzejmie „u' Morgen”.

A jak przyszły słynny podróżnik trafił do Poznania i związał się z tym miastem?

Kazimierz Nowak przybył do Poznania w ramach służby wojskowej. Tu zakończył wojenną tułaczkę po Europie w dość przypadkowy sposób: zatrudniono go w Poznańskim Banku Ubezpieczeń. Tylko dlatego, że uzyskał stałe zatrudnienie, pozwolono mu odejść ze służby.

W 1921 roku wynajął mieszkanie przy ul. Wierzbięcice. Poznał Marię Gorcikową, z którą ożenił się rok później. W Poznaniu także przyszło na świat ich pierwsze dziecko – córka Elżbieta. Nowakowie kilkakrotnie zmieniali mieszkanie, z pewnością na skutek złej sytuacji finansowej. A w 1924 roku, po utracie przez Kazimierza pracy w banku – wyjechali; najpierw do Wagowa koło Pobiedzisk, gdzie spędzili już Święta Bożego Narodzenia 1923 roku i gdzie urodził się syn Romuald, a następnie do Boruszyna, leżącego na skraju Puszczy Noteckiej.

Mimo że państwo Nowakowie mieszkali daleko od stolicy Wielkopolski, Kazimierz wiele razy przyjeżdżał do Poznania. Tu, na dworcu kolejowym, rozpoczął swoją najsłynniejszą afrykańską wędrówkę i tu ją zakończył. Kiedy przebywał na Czarnym Lądzie, jego żona wraz dziećmi powróciła do Poznania, żeby pomagać mężowi w kontaktach z prasą i wydawnictwami, w zaopatrzeniu w materiały fotograficzne i sprzęt rowerowy. W Poznaniu Maria szukała odpowiedniego mieszkania, dlatego kilka razy przeprowadzała się, by ostatecznie osiąść na Łazarzu, na ulicy Lodowej. Do tego właśnie mieszkania zawitał Kazimierz po powrocie z Afryki.

W Poznaniu podróżnik wygłosił wiele odczytów z podróży, prezentował slajdy i pamiątki z wyprawy, odwiedzał redakcje lokalnych gazet. Wycieńczony częstymi nawrotami malarii, nabawił się zapalenia okostnej i trafił do Szpitala Miejskiego, gdzie zmarł na zapalenie płuc. Został pochowany na cmentarzu na Górczynie.

W Poznaniu jest około 30 miejsc, które w szczególny sposób łączą się z osobą Kazimierza Nowaka lub jego rodziną. Co ciekawe, do chwili rozpoczęcia pracy nad tym przewodnikiem wiedzieliśmy o zaledwie czterech…

Proponujemy trasę zwiedzania w kształcie pętli. Rozpocznie się ona i zakończy – podobnie jak podróż Kazimierza Nowaka do Afryki – na kolejowym Dworcu Głównym. Nie będzie to jednak podróż „chronologiczna”.

Zaczniemy od dworca kolejowego, po czym przeniesiemy się przed szkołę na ulicy Berwińskiego, w której Kazimierz Nowak spotkał się z uczniami pewnej klasy. Następnie zajrzymy do kościoła M.B. Bolesnej na Łazarzu, którego był parafianinem. Potem udamy się przed dom na ulicy Lodowej, gdzie mieszkał z rodziną po powrocie z Afryki aż do swojej śmierci, odwiedzimy kamienicę przy ul. Knapowskiego, w której mieszkała Maria z dziećmi, gdy jej mąż przemierzał afrykańskie bezdroża, oraz cmentarz Górczyński – miejsce wiecznego spoczynku wędrowca [1–6 – według numeracji punktów zwiedzania w tekście].

Z cmentarza proponujemy udać się na Starołękę do firmy Stomil, która wspierała Kazimierza podczas wyprawy. Zobaczymy też kamienice w dzielnicy Wilda (na Krzyżowej, Kilińskiego i Wierzbięcicach), spojrzymy na budynek kina Apollo, gdzie Kazimierz dał głośny pokaz slajdów, i zajrzymy do kościoła Bożego Ciała, w którym Nowakowie brali ślub i ochrzcili pierwsze dziecko [7–12].

Potem poznamy kilka związanych z globtroterem miejsc w okolicach Starego Rynku: szpital, do którego trafił i gdzie zmarł, sklepik, w którym kupował tytoń, uliczkę Czartoria, gdzie zamieszkała Maria z dziećmi po przeprowadzce z Boruszyna, plac Wielkopolski, o którym Nowak wspomina z sentymentem w kontekście spotkania z żoną, gdy wracał z jednej z tras, a także ulicę Św. Wojciech, gdzie mieszkała Marysia Gorcikówna zanim została panią Marią Nowakową [13–17].

Później zajrzymy do Księgarni Św. Wojciecha i do dawnego studia Poznańskiego Radia oraz udamy się na plac Cyryla Ratajskiego, którego ozdobą była niegdyś piękna fontanna [18–20].

Następnie udamy się na ul. 27 Grudnia, gdzie w nieistniejących już budynkach mieściły się: bank zatrudniający Nowaka oraz jego ulubiony zakład fotograficzny [21–22].

Wycieczkę kontynuujemy ulicą Kantaka, na której Nowak był krótko zameldowany, i ulicą Św. Marcin, przy której mieściła się redakcja gazety drukującej jego artykuły. Odwiedzimy również budynki przy al. Niepodległości 10, w którym podróżnik miał odczyt po powrocie z Afryki, oraz przy Taylora 2, gdzie po jego śmierci odbył się poświęcony mu wieczór literacko-społeczny [23–26].

Zajrzymy jeszcze do Masztalarni przy ulicy Fredry, gdzie mieściła się siedziba organizacji wspierającej podróżnika, przejdziemy obok Teatru Wielkiego, odwiedzimy zajezdnię tramwajową na ul. Gajowej, zatrzymamy się przed wejściem na Międzynarodowe Targi Poznańskie i wrócimy na dworzec kolejowy [27–30].

Na deser proponujemy wizytę w pewnym gimnazjum na winogradzkim osiedlu Pod Lipami, które w 2009 roku wybrało podróżnika na swego patrona [31].

Trasę śladami Kazimierza Nowaka można z łatwością przejechać w jeden dzień, ale jeśli ktoś chciałby ją podzielić na kilka odcinków i nocować w Poznaniu, nie będzie miał problemu ze znalezieniem noclegu – zarówno w hotelu czterogwiazdkowym, jak i w hostelu czy w prywatnej kwaterze. Można je rezerwować wcześniej za pośrednictwem Internetu. W pobliżu dworca kolejowego tanie noclegi można znaleźć m.in. na ul. Kolejowej, Śniadeckich i Taylora.

A więc w drogę!

1. Dworzec Główny PKP

Tu, gdzie początek i koniec afrykańskiej podróży

Jak trafić?