Polowanie na potwory. Poradnik dla babysitterek. Tom 1 - Ballarini Joe - ebook

Polowanie na potwory. Poradnik dla babysitterek. Tom 1 ebook

Ballarini Joe

4,3

Opis

Cukierek albo całkowita zagłada ludzkości!

Trzynastoletnia Kelly Ferguson marzy o tym, aby wakacje spędzić na letnim obozie. Jednak ten sporo kosztuje. Dlatego kiedy w Halloween szefowa jej mamy potrzebuje opiekunki do kilkuletniego Jacoba, dziewczyna zgłasza się na ochotniczkę. Co prawda niechętnie, bo w tym czasie mogłaby być na imprezie z chłopakiem, który bardzo jej się podoba, ale szczęściu trzeba pomagać.

Kelly nie wie nic o opiece nad dziećmi. Jednak co może być w tym trudnego? Wystarczy pilnować, aby Jacob był względnie żywy i położył się spać po bajce, prawda? Najlepiej też ignorować jego opowieści o potworach z szafy, bo to tylko bajki. Przynajmniej tak wydawało się dziewczynie do czasu, kiedy potwory nie tylko okazały się prawdziwe, ale na dodatek porwały małego Jacoba!

Teraz Kelly ma tylko kilka godzin na ocalenie chłopca i swojej posady.

Na szczęście pomogą jej w tym inne babysitterki i ich tajemniczy poradnik. Na nieszczęście ich przeciwnikiem okaże się ktoś, kto nawiedzał sny Kelly, kiedy sama była małą dziewczynką.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 244

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (28 ocen)
18
3
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kinol88

Z braku laku…

za infantylna dla starszych za straszna dla młodych
00

Popularność




Mojej żonie i każdemu dziecku, które boi się tego, co czai się pod łóżkiem.

A przy okazji: chowanie się pod kołdrą nie uratuje Cię przed pożarciem. Przeciwnie – wtedy wyglądasz jak pyszne, smakowite burrito. O tym nikt Ci nie powiedział, co?

Widzisz? To książka w sam raz dla Ciebie.

Słowa uznania za

„Początek serii, która jest jak Gęsia skórka i Klub Baby-Sitters sklejone ironią”.

„Kirkus Reviews”

„Polowanie na potwory. Poradnik dla babysitterek straszy i bawi. To książka napisana z głową i z sercem. A co najlepsze, główna postać, bystra i urocza Kelly Ferguson, okazuje się najprawdziwszą bohaterką. Będziecie trzymać za nią kciuki, a potem niecierpliwie czekać na ciąg dalszy”.

Gabrielle Zevin, bestsellerowa autorka „New York Timesa”

„Hymn na cześć dziewczęcej przyjaźni i czerpanej z niej mocy”.

Ali Bell, producentka wykonawcza filmu Ghostbusters. Pogromcy duchów

„Historia z dreszczykiem o tym, jak pokonać swoje potwory!”

John Lee, reżyser Wielkich wakacji Pee-Wee Hermana

„Bogaty, cudowny i ekscytujący świat niezwykłych postaci i wydarzeń. Superzabawna lektura!”

Ian Bryce, producent filmu Transformers

„Pełen akcji debiut Ballariniego jest niesamowity! To prawdziwa jazda bez trzymanki: szalone pościgi, zuchwałe ucieczki, eksplodujące pluszowe misie, czarodziejska broń i armia straszydeł”.

Callum Greene, producent wykonawczy filmu Hobbit: Pustkowie Smauga

Początek

Cicho, cichutko, moje dzieciątko”.

Czteroletnia dziewczynka, wyrwana ze snu, otworzyła szeroko oczy pod swoją pikowaną kołderką. Zamarła, nasłuchując. Zza listewkowych drzwi szafy wypływał dziwny niski śpiew.

– „Tatuś ci kupi małe wróblątko”.

Nigdy wcześniej nie słyszała tego chrapliwego głosu, ale już wiedziała, że nie chce usłyszeć go ponownie.

Skrzypnęły drzwi szafy, a dziewczynka tak mocno zacisnęła piąstki na pluszowym misiu, prawie go dusząc, że aż zbielały jej kostki.

– Nie jestem beksą, nie jestem beksą – wyszeptała pod kołdrą.

Zamknęła oczy, błagając w duchu, żeby strachy zniknęły. W pokoju zaległa cisza. Szepty umilkły.

Wysunęła głowę. Drzwi szafy były leciutko uchylone.

A nie powinny być, nawet leciutko. Trzeba je zamknąć. I to już.

Odetchnęła głęboko, ześliznęła się z łóżeczka na dywan i boso podeszła do otwartej ciemnej szafy.

Wtedy poczuła ten zapach. Mieszankę wilgotnej ziemi, zgniłych jaj i tysiąca beknięć. Czasami brzydko pachniały jej skarpetki, ale nigdy aż tak.

Wiszące ubrania cicho zaszeleściły. Sweterki się rozsunęły. Z mroku wynurzyła się blada dłoń, która przytrzymała drzwi, nie pozwalając im się zamknąć. Z głębi szafy wyłoniła się jakaś postać, jak aktor wychodzący zza kulis na scenę.

– Witaj, dziewczynko. – Nieznajomy się uśmiechnął.

Strach przykuł ją do podłogi. Podniosła wzrok na pomarszczoną czaszkę intruza. Jego elegancką marynarkę pokrywały prochy umarłych i sadza.

– Obudź się – wyszeptała dziewczynka do siebie. – Obudź się.

Potwór wyłuskał karalucha spomiędzy pasm włosów opadających mu na ramiona i wetknął go sobie do ust, jakby to był karmelowy popcorn.

– Myślisz, że się boisz? – zapytał. – Całą noc siedzę wśród twoich żałosnych ubranek i czekam, aż zaśniesz. Cóż za okropne, cuchnące z ciebie stworzenie.

Gdy zrobił krok w jej stronę, ujrzała jego porośnięte brązową sierścią nogi, kopyta zamiast stóp i kiwający się ogon.

– Wiesz, kim jestem? – spytał stwór, opierając dłonie na biodrach. – Co ja mówię? Oczywiście, że wiesz. Zna mnie każde dziecko. – Błysnął chełpliwym uśmiechem. Między jego musztardowymi kłami mignęły kawałki nadgryzionego robaka.

– Ma-ma-ma… – jąkała się dziewczynka.

– Ma-ma-ma-mama cię nie słyszy, maleńka. Wyszła sobie z tatusiem. „Więc śpij, dziecinko, nie płacz już…” – zanuciło monstrum. W jego ślepiach połyskiwały złociste plamki. Jakby Droga Mleczna odbijała się w falach oceanu.

Dziewczynka przymknęła oczy. Nagle pogrążona w głębokim śnie, zachwiała się na nogach i wpadła prosto do wielkiego jutowego worka, który stwór wyciągnął zza pleców. Zawiązał jego koniec długą czerwoną wstążką.

– I gotowe – rzekł z szyderczym uśmieszkiem.

W pokoju na drugim końcu korytarza Veronica Preston, szesnastoletnia babysitterka, wylegiwała się na kanapie, rozmawiając przez komórkę ze swoim chłopakiem Toddem.

– Nie mogę teraz przyjść, Todd. Opiekuję się dzieckiem. – Chichotała, z roztargnieniem skubiąc wystrzępioną nogawkę dżinsów. – I nie, ty też nie możesz tu przyjść, więc nawet nie próbuj, koleś.

Todd właśnie myślał nad dowcipną i przekonującą odpowiedzią, kiedy Veronica usłyszała jakiś głuchy łomot na drugim końcu korytarza.

– Mała? – zawołała. – Obudziłaś się?

Słaby odgłos czegoś ciągniętego po podłodze nagle ucichł. Dziewczyna rozłączyła rozmowę, przerywając w pół zdania Toddowi pytającemu, o której właściwie wracają rodzice tego dzieciaka.

Babysitterka zamknęła leżący na jej kolanach niebieski spiralny notes i położyła go obok swojego sfatygowanego pomarańczowego plecaka na książki. Przekradła się przez ciemny korytarz pod sypialnię podopiecznej i cichutko otworzyła drzwi.

– Mała? – szepnęła.

W mroku ujrzała jakąś wielką bryłę wijącą się na łóżku. Sięgnęła ręką i pociągnęła za kołdrę.

– Poczytasz mi bajeczkę? – zagruchała do niej uśmiechnięta postać o wężowych oczach.

Opiekunka wrzasnęła. Potwór wyskoczył z łóżka, teatralnym gestem odrzucając kołderkę na bok.

– Ach, oczywiście. Wrzask to najlepszy komplement! – wykrzyknął triumfalnie.

Ciął szponami powietrze, próbując dosięgnąć długiego warkocza nastolatki, lecz ona już pędziła korytarzem w stronę kuchni, by zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Potwór otworzył je kopniakiem, ale w środku nie było nikogo.

– Szybka z ciebie myszka, co? Gdzie się podziałaś, myszko? – zawołał żartobliwie.

Zaczął węszyć w kuchni, a Veronica wstrzymała oddech i wczołgała się za kanapę. Siedziała w tej kryjówce, gdy monstrum weszło powoli do salonu i tupiąc ciężkimi czarnymi kopytami po dywanie, wściekle machało ogonem.

Plecak.

Potrzebowała swojego plecaka. Kiedy stwór odwrócił się od kanapy, sięgnęła ręką i po omacku zaczęła oklepywać brązowe poduszki. Jego dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku z niewiarygodną siłą.

– Chyba nie zostaliśmy sobie należycie przedstawieni. – Posłał jej uśmiech. – Nazywam się Grand Guignol. Większości znany jako Bobolud.

Mówił z hardością potwora, który przeżył tysiąc lat i nieraz widział biedne, bezradne dusze drżące przed nim ze strachu.

Babysitterka zareagowała jednak zupełnie inaczej.

– Miło cię poznać – odparła. – Jestem babysitterką. A ty nie porwiesz tego dziecka.

Bobolud zamrugał powiekami, wyraźnie zdezorientowany. W tej chwili dziewczyna powinna krzyczeć z przerażenia. Zamiast tego Veronica stała przed nim, trzymając w dłoniach dwa starożytne egipskie sztylety o wysadzanych szmaragdami rękojeściach. I nagle rzuciła się na niego.

Na zmianę robiła uniki i zadawała ciosy, a on uchylał się przed nimi, próbując dosięgnąć jej długimi brudnymi pazurami. Walczyli w całym salonie: szpon, kopyto i młócący ogon kontra dwa ostrza i warkocz.

Na widok uśmiechu monstrum włosy zjeżyły się Veronice na karku. Ogon stwora wystrzelił ku niej i owinął się wokół jej szyi. Zaczęła się dusić. Bobolud przyciągnął ją ku sobie, a jego wilgotny, smrodliwy oddech owionął jej policzek.

– Pożeram takie jak ty od tysięcy lat – syknął. – Jestem dreszczem, który czujesz na plecach. Koszmarem, po którym budzisz się z krzykiem. A także dżentelmenem, choć to akurat nikogo nie obchodzi.

Babysitterka z trudem łapała powietrze. Szorstki ogon jak boa dusiciel zaciskał się wokół jej szyi, miażdżąc tchawicę, aż Veronice spurpurowiała twarz. Z każdym świszczącym oddechem próbowała wyrwać się z uścisku.

– Ahaaa. Słodka woń strachu – wyszeptał potwór.

Dziewczyna zacisnęła szczęki i walnęła go pięścią w brzuch, aż z czarnej marynarki wzbiły się w powietrze tumany kurzu. Stwór się zachłysnął i zgiął wpół. Veronica wywikłała się ze splotów jego ogona i umknęła w bok, wirując jak profesjonalna tancerka tanga na parkiecie.

Z jej dłoni wystrzeliły dwa błyski metalu.

Grand Guignol uchylił się przed latającymi nożami i na znak rozczarowania postukał zębami, kiedy ostrza uderzyły z głuchym łoskotem w ścianę za jego głową.

– Srebrne sztylety? Serio? – westchnął. – Czy ja wyglądam jak wilkołak? Amatorka.

Ruszył ciężkim krokiem w jej stronę. Dziewczyna rzuciła się do ucieczki, porwała swój plecak, odbiła się od kanapy i wyskoczyła przez okno do ogródka za domem.

Bobolud błyskawicznie skoczył za nią.

Veronica gruchnęła na trawę, lądując niezgrabnie na prawym boku. Ostry ból przeszywał jej ramię, kiedy grzebała w plecaku w poszukiwaniu czegoś. Wyjęła lśniącą fiolkę i czym prędzej ją odkorkowała.

Ciemne kopyta uderzyły o ziemię tuż przed jej twarzą i Grand Guignol przygwoździł ją do trawnika.

– Nie słyszałaś, jak mówiłem, że jestem wspaniałą, imponującą i magiczną istotą?

Przyciśnięta do ziemi Veronica próbowała podnieść na niego wzrok.

– Ależ słyszałam. Dlatego jestem przygotowana.

Potwór znieruchomiał, zaskoczony jej odpowiedzią, a wtedy dziewczyna wyturlała się spod jego kopyta i zatoczyła ramieniem koło. Nagle ujrzał, że stoi w samym środku kręgu usypanego z mieniącego się niebieskiego proszku.

– Czy to jest…?

– Krąg Anielskiego Ognia? Twoja jedyna słabość? Zdaje się, że tak – odparła z uśmiechem.

Zapaliła zapałkę i odturlała się na bok, gdy proszek zajął się ogniem, z którego buchnęły oślepiające iskry. Tornado eterycznych szafirowych płomieni otoczyło monstrum, więżąc je w pułapce upiornego wiru. Grand Guignol zaczął walić pięściami w ten jaśniejący nadnaturalny mur.

– Nie można zabić Boboluda, babysitterko! – wołał.

Szeroki uśmiech Veroniki jarzył się w blasku falujących jakby gazowych płomieni, które ich rozdzielały. Czarodziejskie tornado coraz szybciej kręciło się wokół Grand Gui­gnola, aż oderwało go od ziemi i uniosło wysoko.

– Wrócę tu! – zawył. – A wtedy jej nie ochronisz!

Veronica patrzyła, jak Krąg Anielskiego Ognia ulatuje ku niebu, rozciągając się w wirujący lej światła. Z cichym świstem wir zniknął w ciemnych chmurach. Zimny powiew wiatru poruszył trawą. Babysitterka spojrzała po okolicy, upewniając się, że w pobliżu nie ma żadnych świadków. Wyjaśnianie takich rzeczy sąsiadom strasznie ją nudziło.

Wybiło wpół do dwunastej, a dzisiejsza noc w Rhode Island była chłodna. W tej spokojnej części miasteczka wszyscy zapewne leżeli już w łóżkach.

Babysitterka sięgnęła do plecaka po batonik Luna i skrzywiła się. Z całą pewnością coś sobie nadwerężyła, jeśli nie złamała, w prawym ramieniu.

Wyczerpana wróciła do domu, aby położyć dziewczynkę do łóżeczka.

– Ciii, to tylko zły sen – szepnęła, kojąc łagodnym głosem swoją małą podopieczną.

Kiedy dziecko wtuliło się w poduszkę, Veronica zajrzała do jutowego worka Boboluda. Na szczęście był pusty. Tego wieczoru nie dałaby rady zaopiekować się kolejnymi dziećmi. Zgrzebny worek wepchnęła do plecaka, a wyjąwszy z niego swój niebieski notes, rzuciła się na kanapę.

W notatniku znajdował się rysunek paskudnego Boboluda otoczony różnymi zapiskami. Ten zakreślony na czerwono brzmiał:

Możliwe słabości: srebrne sztylety; Anielski Ogień.

W jednym z nielicznych pustych miejsc dopisała:

Srebrne sztylety NO BUENO. Anielski Ogień BINGO.

Szczęknął zamek w drzwiach frontowych i do domu weszli rodzice dziewczynki – dwoje dorosłych bardzo zadowolonych, że udało im się zjeść umiarkowanie smaczną kolację bez plączącego się pod nogami malucha.

– Przepraszamy za spóźnienie. Była grzeczna? – spytała kobieta.

– Jak aniołek – zapewniła Veronica z miłym uśmiechem. Gdy rodzice zdejmowali grube płaszcze, babysitterka dostrzegła kątem oka dwa srebrne sztylety wystające ze ściany. – Poczytałyśmy sobie – dodała, podkradając się ku nożom. – Zaraz zasnęła, więc uczyłam się algebry. Ale ziąb.

Tata dziewczynki zamknął drzwi szafy w holu i uśmiechnął się.

– Odwiozę cię do domu.

Sięgnąwszy za plecy, Veronica dyskretnie wyjęła sztylety ze ściany i wsunęła je do plecaka, po czym ruszyła za mężczyzną do samochodu.

Gdyby rodzice dziewczynki zajrzeli do wielkiego wysłużonego pomarańczowego plecaka JanSport Veroniki, zamiast szkolnych podręczników i liścików do koleżanek znaleźliby w nim egzotyczne rodzaje broni, kawałek zaczarowanego kryształu, fiolki z mistycznymi eliksirami ułożone w porządku alfabetycznym oraz niebieski spiralny notes, na którego okładce widniał napis:

1

Zimny jesienny wiatr targał moje kędzierzawe rude włosy i wpychał mi je do oczu, kiedy biegłam, mijając dynie z wyciętymi uśmiechami.

– Oczywiście zapomniałaś opaski, Kelly – mruknęłam do siebie.

Wetknęłam włosy pod biały szalik i tak mocno związałam oba końce pod szyją, że wyglądałam jak postać z kreskówki, którą rozbolał ząb. Było mi wszystko jedno. Przynajmniej ujarzmiłam te niesforne kudły.

Niestety, żółty szkolny autobus właśnie odjeżdżał z rogu ulicy.

– Stój! – krzyknęłam, pędząc za nim i wymachując rękami. – Larry! Proszę!

Pojazd zahamował i drzwi otworzyły się gwałtownie. Kiedy wbiegałam po schodkach, z trudem łapiąc oddech, powitał mnie rzężący rechot palacza.

– Chyba przydałoby ci się trochę gimnastyki – powiedział Larry Bezzębny Kierowca.

Boki zrywać.

Autobus pędził z hukiem zimną podmiejską ulicą, mijając podupadłe kino, w którym puszczano horrory z lat osiemdziesiątych przez całą halloweenową noc. Opadłam na obite zielonym skajem siedzenie obok mojej przyjaciółki Tammy Alvaro.

– Mogło być gorzej – powiedziała Tammy.

Przechyliła się w jedną stronę, żeby mi pokazać przyklejony do tyłka kawałek jaskrawej gumy do żucia.

– Usiadłam na tym – przyznała się.

– O nie, Tam. – Zasłoniłam usta i wybuchnęłam śmiechem – Przesiądźmy się.

– Po co? – westchnęła. – Jeśli ktoś zapyta, powiem, że zjadłam kosmitę i ubrudziłam się kupą.

Wszyscy myślą, że Tammy szepcze, bo jest nieśmiała, ale tak naprawdę ona mówi czasem różne komiczne rzeczy i nie chce tym nikogo urazić. W rezultacie ludzie uważają ją za dyskretną i wstydliwą istotkę, a w rzeczywistości jest szaloną komiczką w ciele trzynastoletniej myszki.

– Gdzie twój kostium, K-Ferg? – spytała.

– Mam go na sobie. Nazywa się „rozpacz”.

Sięgnęłam do plecaka i wyjęłam notatnik z napisem „KASA NA OBÓZ”. Prowadziłam w nim rejestr oszczędności i trzymałam kolorową broszurkę Obozu Miskatonic. Zdjęcia domków i koni natychmiast przeniosły mnie w to cudowne miejsce.

Obóz Miskatonic.

Magiczny Obóz Miskatonic.

Po raz pierwszy usłyszałam o „Wielkim Obozie Misky” od Deanny. Okej, może nie bezpośrednio. Podsłuchałam, jak podczas lunchu opowiadała Gangowi Księżniczek o tym niesamowitym miejscu, w którym spędziła lato. Jeździła konno, całowała się z pewnym chłopakiem i wygrała obozowy konkurs talentów. W grafiku znalazł się czas nawet na plażowanie. Czy to nie brzmi cudownie?

Deanna powiedziała, że na Obozie Miskatonic „odnalazła swoją prawdę”. Mówiąc o tym, głęboko wciągnęła powietrze przez nos, jakby wspominała woń tamtejszych sosen. A może potrzebowała więcej tlenu, aby dać odpocząć mózgowi przeciążonemu nadmiarem tych wszystkich dojrzałych i głębokich emocji, które tam przeżyła.

Strona internetowa Obozu Miskatonic hipnotyzowała mnie fotografiami bajecznych jezior, łąk, stajni i fantastycznych nastolatków oddających się sztuce. Wyobrażałam sobie, jak śmigam kolejką tyrolską wśród zimozielonych drzew, jeżdżę na kucyku imieniem Wolność i szepczemy sobie najskrytsze sekrety z koleżankami z piętrowych łóżek, wyplatając przy tym bransoletki przyjaźni.

A potem, gdy lato się skończy, a ja „odnajdę swoją prawdę” (gdziekolwiek by się ukrywała), postanowiłam triumfalnie zadebiutować w rozległych salach liceum w Willow Brook w roli nowo przybyłej pierwszoklasistki. To właśnie tam – z wysoko podniesionym opalonym czołem i duchem przepełnionym życiową mądrością – przestanę być Małym Niewidzialnym Rudzielcem. Od tej chwili będę znana jako Kelly Nastolatka, która wyłoniła się z mroków gimnazjum, aby rozkwitnąć jako megafajna licealistka w Rhode Island. A wszystko dzięki Obozowi Miskatonic.

I żeby wszystko było jasne: nie chcę być Deanną. Chcę być sobą – ale w najlepszej wersji. Uznałam, że to wyjątkowe doświadczenie, jakim okaże się obóz, pomoże mi osiągnąć te cele.

Tylko że letni wyjazd na Wielki Obóz Misky kosztuje cztery tysiące dolców.

Cztery tysiące dolarów to sporo kapuchy jak na trzynastolatkę. Zwłaszcza na taką, która nie może poprosić rodziców, bo oni też nie zarabiają kokosów. A jednak ja, Kelly Page Ferguson, zarobiłam i zaoszczędziłam łącznie trzy tysiaki i trzydzieści dwa centy, które obecnie leżą pod kluczem w Banku Jedynej Nadziei w mojej szafie.

Brakowało mi dziewięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu dolarów i sześćdziesięciu ośmiu centów, a podejmowałam już każdą pracę, jaką może wykonywać nastolatka bez interwencji opieki społecznej. Nie ściemniam. Zeszłego lata zostałam kierowniczką własnego stoiska z lemoniadą. Jesienią starszą rynnową i wiceprezeską działu pakowania zakupów w Foodtime. Zimą byłam dyrektorką do spraw zeskrobywania śniegu. Wiosną główną zarządczynią kosiarki do trawników. A zeszłego lata główną bramkarką (czyli bileterką) w Mulligan Pizza and Golf.

Chcąc wyjechać na obóz następnego lata, musiałabym zapłacić do końca listopada, aby zaklepać sobie miejsce w Kwaterze C.

Potrzebowałam nowej dorywczej pracy. I to od zaraz.

Tammy klepnęła ręką w mój notatnik.

– Mam dla ciebie idealną pracę! – wykrzyknęła. – Będziesz babysitterką.

Pogładziłam się po swojej niewidzialnej brodzie, jakbym była mądrym czarodziejem dumającym nad różnymi możliwościami.

– Jest jeden problem – rzekłam. – Nie przepadam za dziećmi. A one nie przepadają za mną.

– Och. Dzieci są takie milusie.

Skrzywiłam się, jakbym właśnie pożarła torebkę kwaśnych żelek.

– Zajmowałaś się kiedyś dzieckiem? – spytałam. – Mają łapki jak szop pracz i wiecznie lepią się od masła orzechowego. Wszystkie dostają wścieklizny.

Tammy wzruszyła ramionami.

– Szczegóły.

Odłożyłam notatnik i pokręciłam głową.

– Nic, tylko oglądają kreskówki, jedzą płatki i całymi dniami grają na iPadach – odparłam. – Nie muszą się uczyć ani starać o dobre oceny.

Tammy potarła nos.

– Kell, czyżby cię skręcało?

Że niby zazdroszczę pięciolatkom?

Pewnie, że tak!

– Żebyś wiedziała. Ja nie mogę leniuchować przed telewizorem ani zajadać się słodyczami – odpaliłam.

– Mogłabyś, jako babysitterka. I jeszcze by ci za to zapłacili. Tadam! – Tammy pstryknęła palcami, po czym kategorycznym gestem ucięła wszelkie protesty. – No i – przysunęła się bliżej – moja dalsza kuzynka Shelly napisała na Face­booku, że właśnie kupiła samochód za to, co zarobiła jako babysitterka. To duża kasa.

Próbowałam powiedzieć Tammy, że zwariowała, ale im dłużej o tym myślałam, tym bardziej mi się zdawało, że w porównaniu z innymi moimi zajęciami siedzenie przy dziec­ku to pestka. W końcu „siedzenie” nie jest żadną pracą. Wystarczy pobawić się z dzieciakiem przez godzinkę, może coś mu poczytać, posadzić go przed telewizorem, nakarmić pizzą, przypomnieć, żeby umył ząbki, i wpakować do łóżka. A jak już zaśnie, można odpalić Netflixa na fonie i zaliczyć maraton ulubionego koreańskiego serialu (Łzy kwiatów i ryb? Rewelka).

Właściwie dostajesz kasę za obijanie się w cudzym domu, jakby to były miniwakacje, i tylko czekasz, aż wrócą rodzice młodego, żeby sypnąć ci groszem.

Co w tym trudnego?

2

Kiedy weszłyśmy do szkoły, przewiązałam swój szalik wokół bioder Tammy, żeby ukryć plamę po gumie do żucia na jej dżinsach. Wyglądało nieźle. Nie żeby ktoś zauważył. W zamian Tammy zakradła się do redakcji kroniki szkolnej jeszcze przez lekcjami, aby ogłosić w internecie, że rozpoczynam nową karierę: „Odpowiedzialna babysitterka chętnie popilnuje twojego dziecka”.

Dołożyła fotkę, na której się uśmiechałam i wyglądałam bardzo odpowiedzialnie.

Udostępniłam ten post na tablicy mamy i taty (tak, Tammy ma ich wśród swoich znajomych), a oni udostępnili go wszystkim swoim obserwującym, których łącznie mają czternastu.

Do piątej lekcji żadnej reakcji. Zero lajków. Zero udostępnień. Zero szału.

Trudno. I tak nie byłam przekonana do opiekowania się jakimiś potworkami. Czułam, że jestem powołana do czegoś więcej. Odetchnąwszy z ulgą, szłam wzdłuż rzędu czerwonych szafek, prawie podskakując i uśmiechając się do goblinów, superbohaterów i jakiegoś kolesia przebranego za banana.

I nagle morze dzieciaków rozstąpiło się przed Deanną i Gangiem Księżniczek.

Wyglądały jak żywcem wyjęte z „Teen Vogue’a”, jakby występowały we własnym teledysku. Spojrzałam na swoją brudną zieloną pikowaną kurtkę, połatane dżinsy, znoszone różowe conversy i zrobiony na drutach supełkowy sweter, który ochrzciłam „Swędziakiem”, po czym spróbowałam wtopić się w szafki, ale ku mojemu przerażeniu dziewczyny otoczyły mnie z uśmieszkami zadowolenia.

– Niańczenie dzieci idealne do ciebie pasuje, Kelly – powiedziała Deanna.

Żołądek mi się ścisnął jak torebka zimnego linguini, ale udałam, że jej słowa mi pochlebiają.

– O, widziałaś mojego posta?

– Nic w internecie nie ujdzie mojej uwagi – oznajmiła Deanna, puszczając do mnie oko.

Trzy dziewczyny z Gangu Księżniczek patrzyły na mnie wyniośle. Jedna z nich stała z założonymi na piersi rękami i postukiwała błyszczącym różowym butem marki Ugg. Wszystkie pachniały szamponem kokosowym i forsą. Miałam wrażenie, że znalazłam się w jednym z odcinków programu Shark Week. Tydzień z rekinami.

– Poznałaś już resztę babysitterskiej zgrai, prawda? – spytała Deanna znaczącym tonem.

Żołądek podszedł mi do gardła.

Babysitterska zgraja?

Spojrzałam na koniec rzędu szafek, gdzie szła zbita w grupkę najbardziej niewidzialna w naszej szkole trójka, dźwigając wielgachne, pękate plecaki.

Jak mogłam być taka głupia?

Wśród nich ujrzałam Cassie McCoy, która pluła przez swój aparat na zęby, a jej równo przycięta grzywka przywodziła na myśl ostrze siekiery. Szybkim krokiem zmierzała do klasy, nawołując: „Ruchy!”.

Druga była Berna Vincent, Afroamerykanka o niesfornych potarganych włosach i z wielkimi okularami o grubych szkłach, która wiecznie żuła gumę i nosiła koszulki z jednorożcami z anime. Krążyły plotki, że może żuć jeden kawałek gumy przez cały miesiąc.

I wreszcie Curtis Critter. Boże, zmiłuj się, ale jego nazwisko znaczy po angielsku „stworek”. Jedno oko miał zezowate, drugie błyskało szaleństwem, fryzura na oficera, wyszczerbiony przedni ząb i bojówki moro wetknięte w wysokie czarne, sznurowane wojskowe buty. Bywalcem galerii to on nie był. Chodziły słuchy, że ojciec Curtisa poluje na wiewiórki.

Ta trójka zawsze trzymała się razem, a dla wszystkich było jasne, że nie zadaje się z nimi ktoś, kto nie chce zostać jednym z odmieńców. Zresztą odmieńcy odmieńcami, ale tych troje to już jacyś mutanci.

I wyglądało na to, że chcę do nich przystać.

Nieeeeeeeeeeeeeee!

Co ja narobiłam?

– Istna trójca świrów – orzekła Deanna.

– Właaaaaśnie. – Dobrze było odwrócić od siebie uwagę.

– Na Instagramie mają zero followersów – powiedziała Księżniczka w Błyszczących Różowych Uggach.

– Parada freaków – dodała Deanna.

– Właśnie – powtórzyłam.

Te złośliwe komentarze na chwilę połączyły mnie z Gangiem Księżniczek. Nie byłam z tego dumna. Zrobiłam to, żeby przetrwać.

– Jeszcze trochę i będą jak jakieś kujony – dołożyła Deanna.

– Co za dziwacy! – przytaknęłam.

– No właśnie. – Deana się uśmiechnęła. – To idealna praca dla ciebie. Ciao. – I wszystkie odpłynęły tanecznym krokiem, jakby wybierały się na bal. Nabijały się ze mnie. Byłam dla nich rudym nadwornym błaznem. Odwróciłam się i poszłam na algebrę, czując na sobie wzrok obu babysitterek i zezowate oko Curtisa.

Po lekcji Tammy wzięła mnie pod ramię i pociągnęła za sobą w głąb korytarza.

– Mam niusa! Rodzice Jespera Tanaki wyjeżdżają dziś wieczorem z miasta, więc Jesper robi wielką halloweenową imprezę. – Podekscytowana Tammy aż zapiszczała.

Rzuciłam jej zmęczone spojrzenie.

– Ale dzisiaj miała być masa ciasteczkowa i Netflix u ciebie.

– Łzy kwiatów i ryb będą musiały poczekać – odparła, potrząsając mną z entuzjazmem.

– Nie chcesz się dowiedzieć, czy Kim Shan będzie z Lee Min? – To nie do końca był żart. Jeśli nie pracuję, to się uczę. Kiedy się nie uczę, śpię. Masa ciasteczkowa i Łzy kwiatów i ryb to moja ucieczka od życia w tym chomiczym kołowrotku.

– Kell. – Z głosu Tammy wnioskowałam, że zanosi się na kazanie. – Kończymy gimnazjum, a jeszcze nie zaliczyłyśmy imprezy, gdzie byłyby więcej niż dwie osoby.

– Chodzimy na imprezy – zaprotestowałam.

Kwaśne spojrzenie Tammy przeszyło mnie niczym sztylet. Zacisnęła mocniej węzeł na moim białym szaliku, który wciąż zasłaniał jej tyłek, a potem zatoczyła ręką łuk, wskazując rój uczniów.

– Kelly, jest Halloween. Jedyna noc, kiedy możesz być, kim zechcesz. Kimkolwiek na świecie.

Rozejrzałam się po tych nieskończonych możliwościach. Kostuchy, piraci, wiedźmy, superbohaterowie…

Kim chciałam być? Migotliwym leśnym duszkiem? Mrocznym posępnym wampirem? Jednorożcem? Wszystkim po trochu?

– „Być albo nie być – oto jest pytanie…”

Byłyśmy na zajęciach dodatkowych z angielskiego, a Victor czytał na głos przed całą klasą. Wszyscy w milczeniu słuchaliśmy, jak z wdziękiem i pewnością siebie deklamuje Hamleta.

Ech.

– „Czy szlachetniejszym jest znosić świadomie / Losu wściekłego pociski i strzały, / Czy za broń porwać przeciw morzu zgryzot, / Aby odparte znikły?”* – czytał powoli i z namysłem.

Victor ma czarne włosy, ogromne brązowe oczy szczeniaczka i ten tajemniczy półuśmiech w kąciku ust, przez który wygląda, jakby coś ukrywał.

Bardzo dawno temu, na początku tego roku szkolnego, Victor i ja siedzieliśmy na hiszpańskim po przeciwnych stronach klasy. Serce biło mi mocniej, ilekroć odzywał się w swoim ojczystym języku. Jego rodzina przeprowadziła się tutaj z Gwatemali, kiedy miał dwa lata. Wiem o tym, bo przygotował referat o tym kraju na zajęcia z WOS-u (a nie dlatego, że śledziłam go w internecie czy coś) i wymawiał jego nazwę „Waateemaaala”.

Na hiszpańskim rzuciłam kiedyś żart, żeby „vámanosować na playę” i Victor się roześmiał. Miał śmiech łagodny i ciepły jak jego oczy. Spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć: „Kim jest ta dziwna trzynastolatka o szorstkich rudych włosach, która tam siedzi?”. Krew przyspieszyła mi w żyłach, a oczy nieomal wyszły z orbit, gdy przez chwilę na siebie patrzyliśmy. To zabrzmi dziwnie, ale przysięgam, że za każdym razem, kiedy go widzę, gdzieś z oddali dobiega mnie echo hiszpańskiej gitary.

Niedługo potem Victora przeniesiono do grupy zaawansowanej, bo znał język lepiej niż nauczycielka. Uznałam to za niesprawiedliwe i powiedziałam pani Bowen, że wyrzucenie Victora z naszej grupy było przejawem dyskryminacji wobec Waateemaalczyków. Pani Bowen kazała mi zostać po szkole za przeszkadzanie na lekcji i szerzenie dezinformacji.

Zazwyczaj uczeń, który musiał czytać na głos przed całą klasą, wiercił się i mamrotał pod nosem, podczas gdy reszta przysypiała albo nabijała się z pechowca. Ale nie mój Victor. On czytał tak pewnym, mocnym głosem, że wszyscy patrzyli na niego z podziwem. Nie żartuję. Kiedy skończył, cała klasa zaczęła bić brawo. Łącznie ze mną.

– Dziękuję ci, Victorze – rzekł pan Gibbs. Był głęboko poruszony. – Tyle pasji. Tyle… ognia.

Victor nieśmiało wzruszył ramionami, powiedział gracias i wrócił na miejsce.

Ujrzałam, jak Deanna się odwróciła i cicho wyszeptała do niego:

– Szkoda, że nie przerabiamy Romea i Julii.

Chyba się porzygam.

Tylne nogi mojego krzesła uniosły się lekko, kiedy pochyliłam się do przodu, żeby podsłuchać Deannę i Victora.

– Podwieźć cię na imprezę u Jespera wieczorem? Mama może nas podrzucić.

NIE! POWIEDZ NIE, VICTOR!

Zacisnęłam dłonie na ołówku HB, jakby to była szyja Deanny.

– Bien – odparł Victor.

Nie bien!ŻADNE BIEN!

– A więc bien. – Deanna się uśmiechnęła i mrugnęła do niego. Boże, zmiłuj się, ona do niego mrugnęła. – Poczekaj, aż zobaczysz mój kostium – dodała szeptem.

Victor uniósł brwi. Ołówek pękł mi w dłoniach.

Po lekcji złapałam Tammy za rękę.

– Pójdziemy na tę imprezę.

Tammy zetknęła opuszki palców obu dłoni niczym perfidny naukowiec obserwujący, jak jego niecny eksperyment zaczyna przynosić skutki.

– Ależ oczywiście!

* Przekład Macieja Słomczyńskiego (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

3

Mamo! Poważny kryzys kostiumowy! – zawołałam, przekrzykując muzykę.

Wszystkie ubrania walały się po całym pokoju, który wyglądał, jakby moja szafa dostała odruchu wymiotnego. Mama Tammy miała po mnie przyjechać za dwie godziny, a ja nie ogarniałam, jaki kostium mogłabym sklecić, mając tak ograniczoną garderobę, budżet i czas.

Mój szósty zmysł podpowiadał mi, że dziś wieczorem coś może się stać. Zobaczę Victora. On zobaczy mnie. Zatopimy w sobie spojrzenia. A kiedy wreszcie, po dwóch godzinach namawiania mnie przez Tammy, przecisnę się ku niemu przez tłum, powiem coś dowcipnego, w stylu: Hola, amigo!

Okej, nie to, ale coś superdowcipnego, co razem z Tammy wymyślimy po obgadaniu tego przez cały wieczór. Wtedy opowiem Victorowi o tej strasznej niesprawiedliwości, która spotkała go na zajęciach z hiszpańskiego, i o tym, że bez niego nic już nie jest takie samo.

No dobra, tego też nie powiem, ale coś fajnego.

Tego wieczoru zamierzałam się dobrze bawić, a przynajmniej spróbować. To była prawdziwa impreza – nie impreza pocieszenia.

Wpadłam do salonu, gdzie mama przesypywała torebkę słodyczy do wielkiej salaterki. Miała na sobie koszulę dżinsową z podwiniętymi rękawami. Na prawe przedramię przykleiła fałszywy tatuaż z amerykańską flagą. Włosy schowała pod czerwoną bandaną, a na szyi zawiesiła gogle spawalnicze.

– Mamo, muszę mieć kostium, w którym będę wyglądać zabawnie i odlotowo, ale nie jak desperatka, i potrzebuję go na już. – Zaciągnęłam ją do swojego pokoju.

– Mogłabyś przebrać się za Fridę Kahlo albo Amelię Earhart – powiedziała mama, przeglądając moje ciuchy.

– Potrzebny mi kostium, a nie wykład z historii.

– Och! Edith Cavell. Podczas pierwszej wojny światowej…

– …pomogła uciec ponad dwustu żołnierzom alianckim z okupowanej przez Niemców Belgii i została za to rozstrzelana przez niemiecki pluton egzekucyjny – dokończyłam za nią. Moja mama jest fanatyczką historii, więc ja też. – Już chyba lepiej przebiorę się za uczennicę ze szkoły katolickiej.

– Młoda damo. Masz trzynaście lat. Nie jesteś jakąś tancerką z teledysku. Nie musisz się uprzedmiotawiać, żeby zadowolić innych.

– Wiem – westchnęłam. – Ale jeden raz nie zaszkodzi.

Mama stanęła za mną i spojrzała na nasze odbicia w lustrze. Czułam na ramionach jej ciepły dotyk. Jesteśmy do siebie podobne, ale ona jest znacznie ładniejsza. Lubię, kiedy ludzie mówią, że wyglądam jak mama.

– Kelly… jaka chcesz być? – spytała cicho.

Wzruszyłam ramionami.

– Cool?

– Przecież jesteś cool, kochanie!

– Nie liczy się, kiedy ty to mówisz, mamo.

Wyprostowała się i dumnie wypięła pierś.

– Masz rację. Liczy się tylko wtedy, kiedy mówisz to sobie sama.

Przewróciłam oczami.

– Nie wszystkie złote myśli, które czytujesz na Pintereście, to prawda, mamo.

Jej komórka rozdzwoniła się tym okropnym dzwonkiem, który przypisała tylko do jednej osoby: swojej szefowej.

– Alarm, Królowa Lodu – powiedziała nerwowo. – Dlaczego dzwoni do mnie o tej porze? Skup się na oddechu…

– Nie daj się zastraszyć – powiedziałam, żeby dodać jej odwagi. – Jesteś Rózią Nitowaczką!

Mama napięła mięśnie przedramienia z amerykańską flagą i odebrała telefon, siląc się na sztucznie radosny ton.

– Wiiiitam, pani Zellman. Właśnie szykujemy się z Peterem na firmowe przyjęcie! W czym mogę pani pomóc?

Wolnym krokiem wyszła z mojego pokoju i idąc korytarzem, pocierała zmarszczone czoło. Poszłam za nią do salonu, gdzie zaczęła zerkać na mnie raz po raz, kiwając przy tym głową.

– Cóż, tak, jest bardzo odpowiedzialna – powiedziała. – Oczywiście, uwielbia dzieci.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Podziękowania

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Koszmar nigdy się nie kończy

Serena, Królowa Pająków, przybywa do miasta, aby schwytać babysitterki w swoją sieć. Czy Kelly zdoła ochronić przyjaciół, rodzinę i pewnego bardzo wyjątkowego noworodka, jednocześnie wyruszając na śmiałą misję ratunkową, aby wyrwać braciszka Liz ze szponów Boboludów? Nie przegap następnej zdumiewającej misji babysitterek:

O Autorze

Joe Ballarini jest scenarzystą filmów familijnych i przygodowych, horrorów i zwariowanych komedii. Napisał między innymi My Little Pony: Film i kultową komedię o zombie Taniec truposzy. Mieszka z żoną, synem i dwoma przygarniętymi psami w Los Angeles w Kalifornii. Jest leworęczny. To jego pierwsza książka.

TYTUŁ ORYGINAŁU:

A Babysitter’s Guide to Monster Hunting

Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska

Wydawca: Agata Garbowska

Redakcja: Adrian Kyć

Korekta: Bożena Sęk

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Projekt okładki: Joel Tippie

Zdjęcie na okładce: © Vivienne To

Ilustracje w książce: © Vivienne To

DTP: Maciej Grycz

Copyright © Joe Ballarini

Originally published by Katherine Tegen Books

An Imprint of HarperCollins Publishers

Illustrations copyright © 2017 by Vivienne To

Copyright © 2020 for the Polish edition by Young

an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Ryszard Oślizło, 2020

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66654-70-9

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

www.wydawnictwokobiece.pl

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk