Pollyanna - Eleanor H. Porter - ebook + audiobook + książka

Pollyanna ebook i audiobook

Eleanor H. Porter

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pollyanna po śmierci swojego ukochanego ojca wyjeżdża do małego miasteczka, gdzie opiekę nad nią ma przejąć oschła i zasadnicza ciocia Polly. Mimo wielu przykrych doświadczeń dziewczynka pozostaje pogodna i zawsze chętna do pomocy. Dzięki niezwykłej osobowości Pollyanna zmienia wiele w życiu mieszkańców całego miasteczka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 26 min

Lektor: Magdalena Waligórska

Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MiriHa

Całkiem niezła

Opowieść jest wiadomo, warta uwagi, ale niestety to nie jest audiobook ale słuchowisko z muzyką i efektami dźwiękowymi i to bardzo przeszkadza w słuchaniu.
00

Popularność




tłumaczenie: Agnieszka Tylkowska

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

ROZDZIAŁ I

PANNA POLLY

Tego czerwcowego poranka panna Polly Harrington szybkim krokiem weszła do kuchni. Zwykle nie wykonywała żadnych gwałtownych ruchów, szczycąc się swoim opanowaniem, jednak dzisiaj spieszyła się, naprawdę się spieszyła.

Nancy, która myła naczynia, ze zdziwieniem uniosła wzrok znad zlewu. Pomimo że pracowała u panny Polly dopiero od dwóch miesięcy, zdążyła zauważyć, że jej pani zwykle się nie spieszy.

– Nancy!

– Tak, proszę pani — wesoło odparła Nancy, nie przestając szorować dzbana.

– Nancy! — tym razem głos panny Polly brzmiał surowo — kiedy mówię do ciebie, przerwij pracę i wysłuchaj, co mam do powiedzenia.

Speszona Nancy oblała się rumieńcem.

– Tak, proszę pani… — wyjąkała, odkładając dzbani pospiesznie odwracając się od zlewu. — Nie przerywałam pracy, bo dziś rano kazała mi pani szybko uwinąć się ze zmywaniem…

Panna Polly skrzywiła się.

– To wystarczy, Nancy. Nie prosiłam o wyjaśnienia. Chcę tylko, abyś słuchała moich poleceń.

– Oczywiście, proszę pani — Nancy stłumiła westchnienie. Zastanawiała się, czy panna Polly będzie kiedykolwiek z niej zadowolona. Nancy nigdy dotąd nie pracowała poza domem. Pewnego dnia jednak jej chora matka nagle owdowiała, a mając na utrzymaniu jeszcze troje młodszych dzieci, musiała poprosić o pomoc najstarszą córkę. Była bardzo szczęśliwa, gdy znalazła dla niej dobrą pracę w kuchni wielkiego domu na wzgórzu, oddalonego zaledwie sześć mil od ich rodzinnej farmy zwanej Uroczyskiem. Nancy znała pannę Harrington wyłącznie jako właścicielkę starej posiadłości oraz jedną z najbogatszych mieszkanek miasta. Tak było dwa miesiące wcześniej, a teraz poznała ją jako kobietę surową o srogim wyrazie twarzy, która krzywiła się z niezadowoleniem przy brzdęku upadającego noża lub trzasku zamykanych drzwi, i która nigdy się nie uśmiechała, nawet jeśli noże i drzwi nie wydawały żadnych dźwięków.

– Kiedy skończysz swoje poranne obowiązki, Nancy — mówiła panna Polly — posprzątaj mały pokój na poddaszu. Wynieś stamtąd wszystkie kufry i pudła, a potem dobrze zamieć pokój, pościeraj kurze i pościel składane łóżko.

– Tak, proszę pani. A gdzie mam przenieść niepotrzebne rzeczy?

– Na strych, od frontu domu — panna Polly zawahała się, po czym ciągnęła dalej: — Mogę ci już teraz powiedzieć, Nancy, że moja siostrzenica, panna Pollyanna Whittier, zamieszka tu ze mną. Ma jedenaście lat i będzie spała w tym pokoju.

– Dziewczynka? Zamieszka tutaj?! Och, panno Harrington, to wspaniale! — wykrzyknęła Nancy. Pamiętała dobrze, jak jej małe siostrzyczki opromieniały szczęściem dni płynące w rodzinnym Uroczysku.

– Wspaniale? To nie jest akurat właściwe słowo — odpowiedziała panna Polly. — Robię jednak to, co do mnie należy. Jestem uczciwą kobietą i mam poczucie obowiązku.

Nancy poczerwieniała.

– Oczywiście, proszę pani. Pomyślałam tylko, że mała dziewczynka może… może tu wnieść trochę radości — wykrztusiła wreszcie.

– Dziękuję za troskę — rzuciła oschle panna Polly. — Sądzę jednak, że wcale nie jest mi to potrzebne.

– Ale, oczywiście, pani… pani chciałaby mieć przy sobie swoją siostrzeniczkę — ośmieliła się zauważyć Nancy, czując podświadomie, że musi ująć się zamałą, samotną dziewczynką.

Panna Polly dumnie uniosła głowę.

– Doprawdy, Nancy, czy dlatego że moja siostra była tak nierozsądna, żeby wyjść za mąż i wydać na ten przeludniony świat kolejne niepotrzebne dziecko, czy tylko dlatego powinnam chcieć się nim zajmować?Jednak, jak już mówiłam, znam swoje obowiązki. Pamiętaj, Nancy, dobrze wysprzątaj każdy kąt — zakończyła oschle i opuściła kuchnię.

– Tak, proszę pani — z westchnieniem odparła Nancy, sięgając po odłożony dzbanek.

Panna Polly, wróciwszy do swego pokoju, znów wyjęła list, który dotarł przed dwoma dniami z odległego miasteczka na zachodzie kraju i który skrywał tak przykrą niespodziankę. List był zaadresowany do panny Polly Harrington z Beldingsvillew stanie Vermont i brzmiał następująco:

Szanowna Pani,

zprzykrością donoszę, że wielebny pastor John Whittier zmarł dwa tygodnie temu, osierocając jedenastoletnią córeczkę. Nie zostawił po sobie żadnego majątku, poza paroma książkami, bo – jak pewnie Pani wiadomo – był pastorem małej parafii misyjnejijego skromna pensja ledwo starczała na życie.

Wiem, że był mężem Pani zmarłej siostry, lecz wiadomo mi również, iż wasze rodziny nie miały ze sobą najlepszych relacji. Pastor ufał jednak, że przez pamięć dla siostry zechce Pani zaopiekować się dziewczynkąi wychować ją wśród bliskich na wschodzie. Dlatego postanowiłem napisać do Pani.

Dziewczynkawkażdej chwili może wyruszyćwdrogę. Jeśli zgodzi się Pani przyjąć ją do siebie, prosimyojak najszybszą wiadomość. Pewne małżeństwoztych stron wybiera się niebawem na wschódi mogłoby zabrać dziecko do Bostonu,astamtąd wyprawić je bezpośrednim pociągiem do Beldingsville. Oczywiście powiadomimy Panią dokładnieo terminie przyjazdu Pollyanny.Woczekiwaniu przychylnej odpowiedzi łączę wyrazy szacunku.

Jeremiah O. White

Panna Polly zmarszczyła brwi, złożyła list i wcisnęła go do koperty. Wczoraj już odpisała, że oczywiście wyraża zgodę na przyjęcie dziecka. Miała nadzieję, że dobrze sprosta związanym z tym obowiązkom, nawet jeśli okażą się nieprzyjemne.

Chwilę wcześniej, kiedy siedziała z listemw dłoniach, pomyślała o matce tego dziecka – swojej siostrze, Jennie. Wróciła pamięcią do czasów, kiedy Jennie, jako dwudziestolatka, wbrew woli rodziny uparła się zostać żoną młodego pastora. Pomimo starań innego kandydata do jej ręki, statecznego, bogatszego i cieszącego się poparciem całej rodziny, ona wybrała miłość pastora i jego młodzieńcze ideały. Poślubiła go i razem przenieśli się gdzieś na południe.

Wtedy nastąpiło zerwanie kontaktów. Panna Polly doskonale pamięta ten moment, chociaż była wówczas najmłodszą z sióstr, miała piętnaście lat. Od tamtej pory rodzina przestała interesować się żoną misjonarza. Początkowo Jennie co jakiś czas pisywała do nich i nawet swoje ostatnie dziecko – inne umarły – nazwała Pollyanna od imion swoich sióstr, Polly i Anny. To była ostatnia wiadomość od niej. Dopiero kilka lat później pastor w krótkim, bardzo smutnym liście nadanym z małego miasteczka na zachodzie, zawiadomił o jej śmierci.

Czas nie oszczędzał również mieszkańców wielkiego domu na wzgórzu. Panna Polly, spoglądając przez okno na rozległą dolinę, rozpamiętywała wszystkie zmiany, jakie zaszły w jej życiu w ciągu dwudziestu pięciu lat.

Skończyła już czterdziestkę i była całkiem sama. Ojciec, matka, siostry – wszyscy zmarli. Od wielu lat była jedyną właścicielką tego wielkiego domu i majątku odziedziczonego po ojcu. Niektórzy otwarcie użalali się nad jej osamotnieniem i namawiali do znalezienia sobie jakiegoś towarzysza, lecz ona niechętnie przyjmowała zarówno ich współczucie, jak i rady. Twierdziła, że nie czuje się samotna, że starcza jej własne towarzystwo i że chce mieć święty spokój. Ale teraz…

Panna Polly wstała z grymasem na twarzy i zaciśniętymi ustami. Oczywiście, była zadowolona, że postępuje uczciwiei nie tylko zna swoje obowiązki, lecz również ma dość siły, by dobrze się z nich wywiązać. Ale POLLYANNA!? Cóż to za śmieszne imię!

ROZDZIAŁ II

STARY TOM I NANCY

Nancy energicznie zamiatała i szorowała mały pokoik na poddaszu, zwracając szczególną uwagę na kąty. Jej zapał do pracy nie wynikał jednak z gorliwości w walce z brudem, lecz z chęci wyładowania negatywnych emocji. Niestety Nancy, pomimo lękliwej uległości wobec swojej pani, nie była święta.

– Chciałabym… móc… wyszorować… zakamarki… jej duszy! — mamrotała nerwowo, podkreślając każde słowo morderczymi dźgnięciami ryżowej szczotki.

– Tak, tak, dobrze by je było porządnie wypucować!Co za pomysł, żeby umieścić to biedne dziecko tu, na górze, w tej ciasnej, dusznej klitce, w dodatku nieogrzewanej zimą. Przecież w tym wielkim domu jest z czego wybierać! Jak to ona mówiła?! Niepotrzebne dziecko! Też coś, hm, hm! — biadoliła Nancy, wykręcając szmatę tak mocno, że poczuła ból palców — Zdaje się, że akurat teraz to nie dzieci są tu niepotrzebne!

Przez jakiś czas pracowała w milczeniu. Następnie, ukończywszy porządki, spojrzała z odrazą na ciasny, pusty pokój.

– No, skończone… przynajmniej z mojej strony — westchnęła. — Tu już nie ma brudu, a jeśli coś zostało, to niewiele. Biedactwo! Ładne mi miejsce dla stęsknionej za domem sierotki! — zakończyła i wyszła, zamykając z trzaskiem drzwi.

– Och! — wykrzyknęła i zagryzła wargi. Po czym dodała przekornie: — Co mi tam! Mam nadzieję, że usłyszała ten trzask, taką właśnie mam nadzieję!

Po południu Nancy postanowiła poświęcić kilka minut na pogawędkę ze Starym Tomem, który to od niepamiętnych lat pielił chwasty i grabił ścieżki w ogrodzie wokół posiadłości.

– Dzień dobry, Tom, czy słyszałeś? — rozpoczęła i rzuciła okiem za siebie, by upewnić się, że nikt jej nie obserwuje — Przyjedzie tu mała dziewczynka, by zamieszkać z panną Polly.

– Kto? — zapytał staruszek, z trudem prostując zgarbione plecy.

– Mała dziewczynka… będzie tu mieszkała.

– Nie rób sobie ze mnie żartów — nie dowierzał Tom, po czym dodał: — Równie dobrze mogłabyś powiedzieć, że słońce dziś zajdzie na wschodzie.

– Ale to święta prawda. Panna Harrington sama mi powiedziała — upierała się Nancy — to jej siostrzenica; ma jedenaście lat.

Staruszek otworzył usta ze zdumienia.

– No taaak… teraz sobie przypominam — wymamrotał i nagle iskierka nadziei zabłysła w jego wyblakłych oczach. — Nie, chyba nie… Ale kto, jak nie ona? Tak, to pewnie córeczka panny Jennie! Tylko ona wyszła za mąż. Nancy, przecież to dziewuszka panny Jennie! Chwała Bogu! I pomyśleć, że moje stare oczy ją ujrzą!

– A kto to, ta panna Jennie?

– Anioł zesłany prosto z niebios — wyszeptał Tom z przejęciem — ale dla moich państwa była tylko najstarszą córką. Miała dwadzieścia lat, jak wyszła za mąż i wyjechała daleko stąd. Słyszałem, że straciła wszystkie dzieci, oprócz najmłodszego. I to właśnie musi być ta mała.

– Ona ma jedenaście lat.

– Tak, to by się zgadzało — staruszek pokiwał twierdząco głową.

– A ciotka każe jej spać na poddaszu. Jak jej nie wstyd!— narzekała Nancy, znów obejrzawszy się za siebie.

Tom zasępił się,ale już za chwilę dziwny uśmiech pojawił się na jego twarzy.

– Zastanawiam się — powiedział — co panna Polly zrobi z dzieckiem…

– Hm! A ja się zastanawiam, co dziecko zrobi z panną Polly — odparła Nancy.

Staruszek zaśmiał się.

– Wydaje mi się, że nie przepadasz za panną Polly.

– A kto mógłby za nią przepadać! — zadrwiła Nancy.

Stary Tom uśmiechnął się tajemniczo. Pochylił się i wrócił do pielenia.

– Pewnie nic nie wiesz o romansie panny Polly — rzekł po chwili ze spokojem.

– O jej romansie! Nic a nic! Chyba nikt nic nie wie.

– Wiedzą, wiedzą — potaknął staruszek. — A ten człowiek mieszka do dziś… w tym mieście.

– Kto to taki?

– Tego nie powiem. Nie przystoi opowiadać takich rzeczy — staruszek nagle się wyprostował. W spojrzeniu jego wyblakłych, niebieskich oczu można było dostrzec dumę ze swej wieloletniej, lojalnej służby w rodzinie, którą szczerze pokochał.

– Ale jakim cudem? Ona? Z ukochanym? — wciąż dziwiła się Nancy.

Stary Tom westchnął z żalem.

– Nie znałaś takiej panny Polly, jaką ja znałem — przekonywał — Kiedyś była ładna i nawet teraz byłaby, gdyby chciała.

– Ładna! Panna Polly!

– Pewnie. Jakby tylko rozpuściła włosy luźno i naturalnie, wpięła w nie jakiś kwiatek i wdziała taką piękną suknię z koronki, zobaczyłabyś, że jest ładna! Panna Polly nie jest jeszcze stara.

– Nie jest? No, to świetnie to skrywa, świetnie, naprawdę świetnie! — pogardliwie zauważyła Nancy.

– Tak, to się zaczęło właśnie wtedy… od kłopotów z tym ukochanym — rzekł smutno Tom. Odtąd jest zgorzkniała i złośliwa, jakby jadła sam piołun i popijała octem.

– No właśnie! — zauważyła Nancy. Choćby się człowiek nie wiem jak starał, to i tak jej nie zadowolisz! Gdyby nie ta pensja i rodzina w potrzebie, nie zostałabym ani sekundy dłużej. Ale któregoś dnia… któregoś dnia już na dobre wyrwę się z tego nieprzyjaznego domu. Tak zrobię, tak właśnie zrobię.

Stary Tom pokręcił głową.

– Rozumiem. Ja też tak czułem. To naturalne…. ale to nic dobrego, moje dziecko. Uwierz mi… nic dobrego — mówiąc to, znów pochylił się nad grządkami.

– Nancy! — dobiegł surowy głos.

– Idę, proszę pani — z trudem wyjąkała Nancy i natychmiast ruszyła ku domowi.

ROZDZIAŁ III

PRZYJAZD POLLYANNY

Telegram zapowiadający przybycie Pollyanny do Beldingsville nazajutrz, dwudziestego piątego czerwca, o czwartej po południu, dotarł na czas. Panna Polly przeczytała telegram z niezadowoloną miną, następnie wspięła się po schodach do pokoju na poddaszu. Kiedy rozglądała się dookoła, miała wciąż to samo pochmurne oblicze.

Pokój wyposażony był w starannie pościelone małe łóżko, dwa krzesła o sztywnych oparciach, umywalkę, toaletkę bez lustra oraz mały stolik. W oknach poddasza nie było żadnych zasłon, a na ścianach ani jednego obrazka. Latem słońce przez cały dzień nagrzewało dach, a że okien nie otwierano z braku siatek na owady, było tu gorąco jak w piecu. Wielka mucha z głośnym bzyczeniem wściekle tłukła o szybę, próbując wydostać się na zewnątrz. Panna Polly zabiła ją i wyrzuciła za okno, uchyliwszy je dosłownie o centymetr. Następnie poprawiła krzesło, zmarszczyła brwi i wyszła z pokoju.

– Nancy! — zawołała kilka minut później, stając w drzwiach do kuchni. — Znalazłam muchę w pokoju panny Pollyanny. Pewnie ktoś otworzył okno. Zamówiłam siatki, ale zanim je dostarczą, musisz dopilnować, żeby okna pozostawały zamknięte. Moja siostrzenica przyjedzie jutro o czwartej. Odbierzesz ją ze stacji. Tymoteusz zawiezie cię tam bryczką. W telegramie podają taki oto opis: „jasne włosy, czerwona, bawełniana sukienka w kratę i słomkowy kapelusz”. Więcej nie wiem, ale to powinno ci wystarczyć.

– Tak, proszę pani, ale czy pani…

Panna Polly bez trudu odgadła znaczenie tej pauzy, bo odparła sucho:

– Nie, ja nie pojadę. Nie ma takiej potrzeby.

Odwróciła się i odeszła. To było wszystko, co mogła zrobić, by dobrze przyjąć swoją siostrzenicę.

W kuchni Nancy nerwowymi ruchami żelazka smagała prasowaną ściereczkę.

– Jasne włosy, czerwona, bawełniana sukienka w kratę, słomkowy kapelusz — i to wszystko, co wie! Wstyd by mi było przyznać się do tego…Tak, tak, powinna się wstydzić… Toż jej jedyna siostrzenica jedzie do niej przez calutki kontynent!

Nazajutrz, równo o trzeciej czterdzieści, Tymoteusz i Nancy wyruszyli bryczką na powitanie oczekiwanego gościa. Tymoteusz był synem Starego Toma. W miasteczku mówiono czasem, że jeśli Stary Tom jest prawą ręką panny Polly, to lewą ręką jest Tymoteusz.

Młodzieniec ten wyróżniał się nie tylko przyjemnym usposobieniem, lecz także przystojnym wyglądem. Pomimo to, że Nancy nie pracowała długo u panny Polly, młodzi już zdążyli się zaprzyjaźnić. Dzisiaj jednak Nancy, zbyt przejęta misją, jaką jej powierzono, przejechała całą drogę w milczeniu, a na stacji natychmiast wysiadła z bryczki i wyszła na peron.

Jej myśli krążyły wokół Pollyanny. „Jasne włosy, czerwona, bawełniana sukienka w kratę i słomkowy kapelusz” — powtarzała sobie w duchu, zastanawiając się ciągle, jaka ona jest.

– Lepiej dla jej własnego dobra, by była spokojna i rozsądna, by nie brząkała nożami ani nie trzaskała drzwiami — rzekła do Tymoteusza, który podszedł do niej wolnym krokiem.

– Jak będzie inaczej, to niech Bóg ma nas w swojej opiece — uśmiechnął się szeroko Tymoteusz. — Wyobraź sobie tylko: panna Polly i hałaśliwe dziecko! O rany! Słychać już gwizd pociągu!

– Och, Tymoteuszu! To było doprawdy podłe wysłać mnie tutaj — trajkotała Nancy przepełniona nagłą obawą, biegnąc do miejsca, skąd najlepiej było widać wysiadających pasażerów.

Po chwili ją dostrzegła… szczupłą, małą dziewczynkę w bawełnianej sukience w czerwoną kratę i z dwoma grubymi, jasnymi jak len warkoczami. Spod słomkowego kapelusza wyglądała z zaciekawieniem piegowata twarzyczka, patrząc to na lewo, to na prawo, jakby szukała kogoś wzrokiem.

Nancy od razu rozpoznała dziewczynkę, ale nie mogąc opanować drżenia nóg, przez dobrą chwilę stała jak wryta. Dziewczynka była już sama na peronie, kiedy Nancy w końcu do niej podeszła.

– Panienka Pollyanna? — wykrztusiła, a chwilę później znalazła się w mocnym uścisku szczupłych ramion, odzianych w tanią, kraciastą bawełnę. W uszach Nancy rozbrzmiewał ożywiony, dziewczęcy głosik:

– Och, tak się cieszę, cieszę, cieszę, że cię widzę. Ja oczywiście jestem Pollyanna i tak się cieszę, że przyjechałaś po mnie! Wiedziałam, że przyjedziesz.

– Wie… wiedziałaś? — wyjąkała Nancy, zastanawiając się, jak to możliwe, że Pollyanna zna ją, a nawet za nią tęskni. — Wiedziałaś? — powtórzyła, próbując poprawić swój przekrzywiony kapelusz.

– Oczywiście, że tak. I przez całą drogę zastanawiałam się, jak wyglądasz — odpowiedziała radośnie, tańcząc na paluszkach i mierząc Nancy wzrokiem od stóp do głów. — Teraz już wiem i cieszę się, że wyglądasz właśnie tak, jak powinnaś.

Kiedy Tymoteusz podszedł do nich, Nancy odetchnęła z ulgą. To, co mówiła Pollyanna, wprowadziło ją w nie lada zakłopotanie.

– To jest Tymoteusz. Masz jakiś kufer ze sobą?

– Tak, mam — Pollyanna pokiwała głową. — Jest nowiuteńki. Panie z Koła Dobroczynności kupiły mi go, chociaż bardzo chciały mieć nowy dywan, czyż to nie wspaniałe z ich strony? Oczywiście nie mam pojęcia, ile dywanów można kupić za jeden kufer, chyba dość dużo, nie sądzisz?Mam tu w torebce taką karteczkę; pan Gray powiedział, że to kwit, który mam ci oddać, byś odebrała kuferek. Pan Gray jest mężem pani Gray. Są spokrewnieni z żoną pastora Carra.Zabrali mnie ze sobą, bo jechali na wschód. To naprawdę wspaniali ludzie! O, tu jest — zakończyła, wyciągnając wreszcie, po wyjątkowo długich poszukiwaniach, niezbędny kwit.

Nancy wzięła głęboki oddech. Instynktownie czuła, że należy to zrobić po tak długiej przemowie. Następnie rzuciła spojrzenie Tymoteuszowi, on jednak unikał jej wzroku.

Wreszcie mogli wyruszyć z kufrem Pollyanny, załadowanym z tyłu, i z nią samą, wygodnie usadowioną pomiędzy nimi. Od początku podróży buzia dziewczynki nie zamykała się ani na chwilę. Miała tyle rzeczy do powiedzenia, tyle pytań do postawienia, że w pewnym momencie Nancy poczuła bezsilność, nie mogąc nadążyć za tokiem jej myśli.

– Popatrz, czyż to nie urocze? Czy to daleko? Mam nadzieję, że tak, bo uwielbiam podróżować — westchnęła Pollyanna, kiedy bryczka potoczyła się naprzód. — Nawet jeśli to niedaleko, to też żaden problem, bo chciałabym jak najszybciej dotrzeć do celu. O, jaka ładna ulica! Wiedziałam, że okolica będzie ładna, tatuś mi opowiadał…

Przerwała nagle, jakby tłumiąc wzruszenie. Nancy, spoglądając na nią z niepokojem, dostrzegła delikatne drżenie podbródka i łzy napływające do oczu. Po chwili jednak Pollyanna, unosząc dzielnie głowę, ciągnęła dalej:

– Tatuś mi opowiadał. Dobrze wszystko pamiętał. Ale… jest coś, co powinnam była wcześniej wyjaśnić. Pani Gray stwierdziła, że lepiej od razu wszystko powiedzieć… O tej bawełnianej sukience w czerwoną kratę, no wiesz. I o tym, dlaczego nie jestem ubrana na czarno. Mówiła, że może wydać się to dziwne. Ale ostatnio w darach z kościoła nie było żadnych czarnych ubrań, oprócz jednej aksamitnej sukni, którą żona pastora Carra uznała za zupełnie dla mnie nieodpowiednią. Poza tym była przetarta — no wiesz, od noszenia — na łokciach i w kilku innych miejscach. Część pań z Koła Dobroczynności chciała kupić mi czarną sukienkę i czarny kapelusz, ale pozostała część uważała, że pieniądze należy przeznaczyć na czerwony dywan, wiecie, taki do kościoła. Pani Whitepowiedziała, że jak kupi się dywan, to też będzie dobrze, bo ona nie lubi dzieci w czerni… To znaczy, chciałam powiedzieć, że oczywiście lubi dzieci, ale nie ubrane na czarno.

Pollyanna zamilkła, żeby zaczerpnąć tchu, a wtedy Nancy udało się wyjąkać:

– No tak… z pewnością będzie dobrze… będzie dobrze.

– Cieszę się, że tak myślisz. Ja też tak sądzę — potaknęła Pollyanna, znów tłumiąc dławiący żal. — Pewnie w czarnej sukience o wiele trudniej się cieszyć…

– Cieszyć!? – przerwała jej zaskoczona Nancy.

– Tak, bo wiesz, zanim jeszcze tatuś dołączył w niebie do mamusi i rodzeństwa, powiedział mi, że powinnam się cieszyć. Ale było strasznie trudno się cieszyć, nawet w tej czerwonej sukience, bo… bo tak bardzo mi go brakuje i ciągle myślę, że on powinien być tu ze mną. Przecież mamusia i rodzeństwo mają Pana Boga i aniołów, a ja nie miałam nikogo oprócz pań z Koła Dobroczynności.Ale teraz będzie lepiej, bo jeszcze mam ciebie, ciociu Polly. I tak bardzo się z tego cieszę!

Przejmujące współczucie Nancy dla tej biednej, porzuconej osóbki przerodziło się w nagły przestrach.

– Och, kochanie… to… to jakaś straszna pomyłka — wykrztusiła z siebie Nancy. — Ja… ja nie jestem twoją ciotką!

– Nie… nie jesteś moją ciotką? — wyjąkała dziewczynka, wyraźnie zaniepokojona.

– Nie. Jestem po prostu Nancy. Nie pomyślałabym nigdy, że weźmiesz mnie za swoją ciotkę. My wcale nie jesteśmy podobne… wcale!

Tymoteusz zachichotał cicho, lecz Nancy była zbyt przejęta, by dostrzec wesołe iskierki w jego oczach.

– No to kim ty jesteś? — zapytała Pollyanna. — Nie wyglądasz na panią z Koła Dobroczynności.

Tym razem Tymoteusz roześmiał się na głos.

– Nazywam się Nancy i jestem służącą. Robię w domu wszystko poza dużym praniem i prasowaniem większych sztuk.Od tego jest pani Durgin.

– Ale ciocia Polly istnieje? — zapytała dziewczynka z obawą w głosie.

– Tak, tak, istnieje. Przekonasz się sama — wtrącił się Tymoteusz.

Pollyanna odetchnęła z wyraźną ulgą.

– Jeśli tak, to w porządku. — Na chwilę zapadła cisza, a potem znów rozległ się radosny głosik dziewczynki: — W zasadzie to jestem zadowolona, że ciocia nie wyjechała po mnie, bo teraz znów mogę się cieszyć na spotkanie z nią, a poza tym poznałam ciebie.

Nancy oblała się rumieńcem. Tymoteusz odwrócił się ku niej z rozbawioną miną.

– No, no, całkiem zręczny komplement — powiedział. — Nie podziękujesz panience?

– Ja… ja rozmyślałam o… pannie Polly — wydusiła wreszcie Nancy.

Pollyanna westchnęła z zadowoleniem.

– Ja też o niej myślałam. Nie mogę się doczekać, kiedy ją wreszcie poznam. Wiesz, to moja jedyna ciocia, lecz długo nic o niej nie wiedziałam. Dopiero tatuś mi powiedział, że mieszka w pięknym, dużym domu na wzgórzu.

– To prawda. Nawet go już widać — powiedziała Nancy. — To ten biały z zielonymi okiennicami,tam przed nami.

– Ojej, jaki śliczny! A ile drzew i trawy dookoła! Ja jeszcze nigdy nie widziałam tyle zieleni naraz. Nancy, czy ciocia Polly jest bogata?

– Tak, panienko.

– Jakże się cieszę! To musi być wspaniałe mieć dużo pieniędzy. Nie znałam nikogo, kto miał ich dużo, opróczpaństwa White`ów; oni są dość bogaci. Mają dywany w każdym pokoju, a w niedzielę jedzą lody. Czy u cioci Polly też są lody w każdą niedzielę?

Nancy pokręciła przecząco głową. Usta zaczęły jej drgać. Rzuciła wesołe spojrzenie Tymoteuszowi.

– Nie, ciocia panienki chyba nie lubi lodów. Nigdy nie widziałam, żeby je jadła.

Pollyanna wyraźnie posmutniała.

– Naprawdę? O, jaka szkoda! Nie mam pojęcia, jak można powstrzymać się przed jedzeniem lodów. Ale z drugiej strony właściwie mnie to cieszy, bo jeśli nie jesz lodów, nie może rozboleć cię brzuch. Tak jak bolał kiedyś panią White, a wtedy ja zjadłam te jej lody, całą masę lodów. Może jednak ciocia Polly ma chociaż dywany.

– Tak, ma dywany.

– W każdym pokoju?

– Prawie w każdym — odpowiedziała Nancy, krzywiąc się na myśl o ciasnym, pustym pokoju na poddaszu.

– Och, tak się cieszę! — Pollyanna nie posiadała się z radości. — Uwielbiam dywany. My nie mieliśmy żadnego, nie licząc takich dwóch malutkich z darów, z czego jeden był poplamiony atramentem. U pani White były też obrazy, takie śliczne — z różami, klęczącymi dziewczynkami, z kotkiem, owieczkami i lwem. Ale nie na tym samym obrazku, no wiesz, te owieczki i lew. Co prawda, Biblia mówi, że kiedyś będą żyły razem, ale jeszcze nie teraz… to znaczy te od pani White nie są razem. Lubisz obrazy?

– Ja… ja nie wiem — odparła Nancy zdławionym głosem.

– Ja je uwielbiam. U nas nie było obrazów, bo w darach z kościoła nie zdarzają się często. Kiedyś jednak przyszły dwa. Jeden był tak dobry, że tatuś go sprzedał, by sprawić mi nowe buty. Drugi był zniszczony, sam się rozleciał, jak tylko powiesiliśmy go na ścianie. A ja płakałam. Teraz cieszę się, że nie mieliśmy tych ładnych rzeczy, bo te u cioci Polly będą mi się jeszcze bardziej podobać. W końcu nie jestem do nich przyzwyczajona. To tak jakbyś dostała w darach śliczną, nową wstążkę do włosów po całej serii brzydkich i spłowiałych ze starości. Ojej! Jaki to piękny dom! — wykrzyknęła z zachwytem, po tym, jak bryczka wtoczyła się na podjazd.

Kiedy Tymoteusz wyładowywał bagaże, Nancy znalazła okazję, by szepnąć mu do ucha:

– Nigdy więcej nie namawiaj mnie do odejścia, Tymoteuszu Durgin. Nie mam takiego zamiaru.

– A kto tu mówi o odejściu! — na twarzy młodzieńca pojawił się uśmiech. — Teraz to nie ruszę się stąd na krok! To dziecko dostarczy nam co dzień więcej rozrywki niż seans w kinie!

– Rozrywki! Rozrywki! — z oburzeniem powtarzała Nancy. — Zdaje mi się, że to biedactwo spodziewa się dostać w tym domu coś więcej niż tylko rozrywkę. Jej potrzebne jest ciepło rodzinne, jakieś oparcie — i znajdzie to we mnie, Tymoteuszu, tak właśnie, we mnie! — oświadczyła uroczyście i odwróciła się, by poprowadzić Pollyannę po szerokich schodach na górę.

ROZDZIAŁ IV

POKOIK NA PODDASZU

Panna Polly Harrington nie wstała na powitanie siostrzenicy. Gdy Nancy z Pollyanną stanęły w drzwiach salonu, oderwała wzrok od książki i wyciągnęła ku dziewczynce dłoń tak obojętnie, jakby na każdym z jej oziębłych palców było wypisane słowo „obowiązek”.

– Jak się masz, Pollyanno? Ja… — Nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Pollyanna niemalże przeleciała przez pokój i przypadła do kolan ciotki, oburzonej tym śmiałym postępkiem.

– Och, ciociu Polly, ciociu Polly, nie wiem, jak mam ci dziękować za to, że przyjęłaś mnie do siebie — mówiła, szlochając. — Cudownie jest mieć ciebie i Nancy, i to wszystko po tym, jak miałam tylko panie z Koła Dobroczynności!

– Być może, choć nie miałam przyjemności poznać żadnej z tych pań — odparła oschle panna Polly, próbując uwolnić się z uścisku małych rączek, i obrzuciła niezadowolonym spojrzeniem stojącą na progu Nancy. — To wszystko, Nancy, możesz odejść. Pollyanno, proszę, wyprostuj się jak należy. Nie przyjrzałam ci się jeszcze.

Pollyanna, śmiejąc się trochę nerwowo, szybko odsunęła się od ciotki.

– Tak, to prawda, ale sądzę, ciociu, że nie ma się czemu przyglądać, a wszystko przez te piegi. Och, muszę powiedzieć ci o czerwonej sukience i jeszcze o tej czarnej aksamitnej, przetartej na łokciach. Opowiedziałam już Nancy, jak tatuś mówił…

– Doprawdy, nie ma znaczenia, co powiedział twój ojciec — szorstko przerwała panna Polly. Czy masz jakiś bagaż?

– Tak, ciociu Polly. Panie z Koła Dobroczynności sprezentowały mi piękny kuferek. Mało w nim rzeczy, bo ostatnio w kościelnych darach nie trafiają się często dziewczęce ubrania. Mam jednak wszystkie książki tatusia. Pani White zasugerowała, że powinnam je zabrać. Bo widzisz, ciociu, tatuś…

– Pollyanno — ciotka znowu przerwała jej stanowczo — jest coś, co powinnyśmy ustalić raz na zawsze: nie życzę sobie, byś mówiła mi o swoim ojcu.

Dziewczynka wykrztusiła przez ściśnięte gardło:

– Jak to, ciociu Polly, chcesz powiedzieć, że… — zawahała się, a wtedy ciotka weszła jej w zdanie.

– Chodźmy teraz na górę do twojego pokoju. Znajdziesz tam swój kufer. Poleciłam Tymoteuszowi, by zaniósł twój bagaż… o ile w ogóle będziesz go miała.

Pollyanna bez słowa odwróciła się i wyszła za ciotką z pokoju. Jej oczy zaszły łzami, lecz główkę trzymała dumnie uniesioną.

„Właściwie to cieszę się, że ciocia nie chce, bym mówiła o tatusiu” — myślała Pollyanna. „Może będzie mi lżej, jeśli nie będę o nim wspominać. Pewnie tylko dlatego tak powiedziała”. Pollyanna, na nowo przekonana o „życzliwości” ciotki, otarła łzy i z ciekawością rozejrzała się dookoła.

Stała teraz na klatce schodowej. Tuż przed nią wytwornie szeleściła czarna, jedwabna suknia ciotki, a przez uchylone drzwi, które mijała, dostrzegła jasne dywany i fotele obite atłasem. Wspaniały kobierzec pod jej stopami uginał się przy każdym kroku niczym zielony mech. Oczy Pollyanny błyszczały olśnione widokiem obrazów w złotych ramach oraz zwiewnych, koronkowych firan, przez które przenikały promienie słoneczne.

– Och, ciociu Polly, ciociu Polly — wyszeptała oniemiała z zachwytu dziewczynka. — Ależ to piękny dom, po prostu śliczny! Musisz być strasznie szczęśliwa, że jesteś taka bogata!

– Pollyanno! — wykrzyknęła gwałtownie panna Polly, spojrzawszy na nią z góry. — Jestem zdumiona, że ośmielasz się mi to mówić!

– Dlaczego, ciociu Polly, a nie jesteś szczęśliwa? — dopytywała się Pollyanna, szczerze zdziwiona.

– Oczywiście, że nie jestem. Mam nadzieję, że jak dotąd nie wzbudzało u mnie grzesznej pychy żadne z dobrodziejstw zesłanych przez Boga — oświadczyła panna Polly. — A na pewno nigdy bogactwo!

Odwróciła się i ruszyła korytarzem ku drzwiom prowadzącym na poddasze. Była zadowolona, że właśnie tu zdecydowała się umieścić siostrzenicę. Od początku chciała ją ulokować jak najdalej od siebie, tam, gdzie jej dziecięca lekkomyślność nie mogła zaszkodzić cennym meblom. „Po tym, jak okazała oczywistą skłonność do próżności — pomyślała — dobrze się złożyło, że jej pokój urządzony jest prosto i praktycznie”.

Pollyanna raźnie dreptała za ciocią. Spojrzeniem wielkich, niebieskich oczu próbowała ogarnąć wszystko wkoło, tak by żadna piękna i ciekawa rzecz w