Pokój do wynajęcia - J. Mal - ebook

Pokój do wynajęcia ebook

J. Mal

3,8

Opis

Mariusz Felczykowski, 34-letni architekt, po tragicznej śmierci narzeczonej przechodzi załamanie nerwowe. Zrozpaczony, zamyka się w czterech ścianach, izolując od otoczenia. Trudna sytuacja finansowa zmusza go do podjęcia decyzji o wynajęciu pokoju we własnym mieszaniu. W odpowiedzi na ogłoszenie zjawia się tajemnicza Marta Tereszczuk, studentka farmacji. Wkrótce lokatorzy zaprzyjaźniają się, a nawet zaczyna rodzić się pomiędzy nimi głębsze uczucie. Mariusz nie jest jednak świadom, że Marta prowadzi z nim podwójną grę, ukrywając swoje prawdziwe intencje. Tymczasem w niewyjaśnionych okolicznościach umiera sąsiad, mieszkający na tym samym piętrze. A to dopiero początek serii dziwnych zaskakujących zdarzeń...


J. Mal
Urodziłam się pewnego zimowego poranka, 24 lata temu. Odkąd pamiętam, zawsze lubiłam pisać. Przez lata pisanie stało się moją pacją – często zaniedbywaną i porzucaną na rzecz innych zajęć. Na co dzień nie stronię od dobrej książki i muzyki. Jestem studentką psychologii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 134

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
2
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Nie oderwiesz się od lektury

Całkiem ciekawe to opowiadanie,chociaż trochę przewidywalne.
00

Popularność




Pokój do wynajęcia

J. Mal

© Copyright by J. Mal

Projekt okładki: J. Mal

ISBN 978-83-7859-174-0

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2013

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

– Kochanie, pośpiesz się! Mieliśmy wyjechać przed południem, a dochodzi pierwsza. Na Boga, ile czasu potrzeba kobiecie na ubranie i zrobienie makijażu! – westchnął Mariusz z udawanym żalem nad tą niezwykle dziwną mentalnością osób płci żeńskiej, która nawet w tak kryzysowej sytuacji każe im przesiadywać przez długie godziny w łazience.

– Na twoim miejscu zaczęłabym się powoli przyzwyczajać – mrugnęła znacząco do syna znad gazety pani Felczykowska- dopiero zobaczysz, co będzie po ślubie. – Domyślam się, niestety – powiedział z tajemniczym uśmiechem, załamując ręce w dramatycznym geście.

– Czyżby ktoś tutaj rozmawiał o mnie? – W drzwiach łazienki stanęła młoda kobieta o gęstych, brązowych, nieco rudawych włosach, ciepłych brązowych oczach i figlarnym, dziewczęcym uśmiechu.

Mariusz przypomniał sobie dokładnie owy lipcowy wieczór, kiedy to prawie trzy lata temu ujrzał ją po raz pierwszy. Wpatrywał się zauroczony w swą wybrankę, najukochańszą i najbardziej wyjątkową osobę na świecie, której w całości powierzył swe żywo bijące serce, uczucia i myśli. Przeszył go dreszcz niejasnego i cudownego szczęścia, gdy uświadomił sobie, że oto za miesiąc ogłosi wszystkim wszem i wobec, że właśnie z tą kobieta pragnie odtąd dzielić całe życie aż po kres swoich dni, na dobre i na złe. Magda zaś odpłaciła mu tym samym czułym spojrzeniem, uśmiechając się do niego promiennie. Jeszcze nie wiedział o tym, że ta krótka scena miała na zawsze zapaść mu w pamięci i że będzie do niej powracał w momentach największej rozpaczy, a niewyraźna i jakby odrealniona twarz narzeczonej stanie się jedynym dowodem na to, że kiedyś był szczęśliwy…

– Jestem gotowa – oznajmiła Magda, przepraszająco całując narzeczonego w policzek – wszystko spakowane?

– Tak – odparł – samochód stoi zaparkowany przed klatką. Czekaliśmy tylko na ciebie.

– A jak twoja głowa, Ptysiu? Tabletki pomogły?

– Jest lepiej. Nadal czuję, jakbym porządnie oberwał, ale z migrenami tak już bywa.

– A może w tej sytuacji nie powinieneś prowadzić samochodu? – spytała z troską o syna pani Felczykowska.

– Właśnie to samo chciałam zaproponować– pochwyciła szybko Magda – ja poprowadzę. I nie mów mi, że sobie poradzisz – powiedziała, nim zdążył zaprotestować – nie po to przecież za drugim podejściem zdałam z wyróżnieniem egzamin na prawo jazdy, żeby teraz moja wiedza i umiejętności się marnowały, prawda?

– Co to, to nie – rzekł Mariusz z dumną miną – nie jestem w końcu obłożnie chory i nie pozwolę, byś za mnie męczyła się w tym upale i w korkach. W tak długą podróż powinien prowadzić doświadczony kierowca. Wiem, że zdałaś prawko z wyróżnieniem – dodał szybko, widząc jej pełną wyrzutu minę – poćwiczysz sobie tam na miejscu, dobrze? Kolega wspominał, że w Gdyni niedaleko naszego domku jest całkiem duży plac manewrowy.

– Przyznaj, masz stracha, że uszkodzę twój samochód.

– Po prostu nie chcę, żeby moja narzeczona prowadziła w takich warunkach, gdy ja będę sobie siedział spokojnie na miejscu pasażera – zaprotestował.

– Dzieci, dzieci – jęknęła pani Felczykowska – jeszcze pokłóćcie się do tego wszystkiego. Może zamienicie się podczas jazdy? Tak byłoby chyba najprościej.

– Świetny pomysł – pochwyciła szybko Magda.

– Zgoda, ale pierwszy wsiadam za kierownicę – odparł triumfalnie Mariusz i pomachał kluczykami.

– No dobrze, tylko poinformuj łaskawie, jeśli poczujesz się gorzej – powiedziała Magda, mrugając ukradkiem do przyszłej teściowej.

– Drogie panie, dosyć tego gadania. I tak mamy spore opóźnienie. Wakacje nad morzem czekają. Wychodzimy– powiedział nonszalancko, puszczając je przodem i starannie zamykając drzwi za sobą.

Słońce grzało niemiłosiernie. Kiedy w końcu wyjechali z zatłoczonego o tej porze miasta, znaleźli się na wąskiej szosie łączącej Toruń z pobliską autostradą. Nagrzany do granic możliwości asfalt sprawiał wrażenie, że wręcz ugina się pod ciężarem samochodu. Mariusz otarł pot z pulsującej jeszcze od bólu skroni i zerknął na siedzenie obok. Magda drzemała, opierając rękę o szybę auta, z tyłu zaś na miejscu pasażera pani Felczykowska w najlepsze podziwiała widoki z okna. Przyśpieszył. Droga była całkowicie pusta. Po jakiś dziesięciu minutach spokojnej jazdy natrafili na niemożliwie wlokący się traktor. Z naprzeciwka zaś nadciągał sznur samochodów. Tym oto sposobem wczasowicze, mimowolnie skazani na towarzystwo zawalidrogi, jechali potulnie za nim ruchem jednostajnie spowolnionym. Siedzący za kierownicą Mariusz poczuł jak od zapachu spalin, połączonego z żarem płynącym wprost z bezchmurnego nieba, zbiera mu się na wymioty. Wreszcie pas ruchu obok był chwilowo pusty. Jedynie z oddali nadciągał jakiś samochód. Mariusz, korzystając z okazji, przyśpieszył trochę, zrównując się z niemożliwie klekoczącym pojazdem. Jeszcze zdąży go wyminąć. Włączył światła mijania. Wtedy wszystko wokół zawirowało, a Mariusza dopadł kolejny obezwładniający zawrót głowy. Ręce na kierownicy i nogi na hamulcach z niewiadomego powodu odmówiły posłuszeństwa, niezdolne do wykonania żadnego ruchu czy manewru. To, co się wówczas wydarzyło, przypominało czarno-biały film puszczony w zwolnionym tempie. Auto jadące z naprzeciwka, było coraz bliżej. Kierowca traktora z niedowierzaniem spoglądał na jezdnię, po tym jak zgasił swojego ostatniego w życiu papierosa. Parę sekund później rozległ się już tylko niewyobrażalny huk, trzask łamanej stali i tłuczonej szyby. Późniejsze przebudzenie w szpitalu z powoli powracającą świadomością i strasznej wiadomości, która zadała cios stokroć boleśniejszy od piekących ran na ciele i połamanych żeber, miało być początkiem niekończącego się, sennego koszmaru…

* * *

– Nie!!! – krzyczał przerażony, budząc się zlany potem w środku nocy. Gwałtownie usiadł na łóżku z szybko bijącym sercem i nieznośnym bólem pulsującym w skroni. Słońce powoli wschodziło nad horyzontem, gdy Mariusz, wyczerpany i dręczony wyrzutami sumienia, zasnął ponownie pod wpływem środków przeciwbólowych i nasennych.

* * *

Telefon dzwonił i dzwonił już od dłuższego czasu, gdy Mariusz w końcu go odebrał. Nie pomylił się, w słuchawce usłyszał bowiem głos dobrego kolegi, Huberta, którego znał jeszcze z czasów licealnych. Nie miał zbytniej ochoty z nim teraz rozmawiać.

– Cześć stary, właśnie urządzam małą imprezkę w kameralnym gronie, wpadniesz może? Jak wiesz zapewne, wprowadziłem się niedawno do nowego lokum i trzeba to jakoś oblać, co ty na to? – nadawał mu do ucha podekscytowany Hubert z szybkością jakiś dwustu słów na minutę.

– Sorry, ale dzięki – odpowiedział mu – naprawdę nie gniewaj się, ale jestem trochę zmęczony. Nie mam za bardzo ochoty na towarzyskie spotkania…

– Tylko bez żadnych wymówek! – przyjaciel nie dawał za wygraną – słuchaj, kiedy ty ostatnio widziałeś się ze znajomymi, co? Dnie całe spędzasz samotnie jak ten kołek, nigdzie nie wychodzisz, tak nie można.

– I co z tego? To chyba moja rzecz.

– Twoja nie twoja, ja po prostu nie mogę patrzeć na to, jak mi się kumpel marnuje. Rozumiem, że ci ciężko, ale trzeba żyć dalej. Nie możesz na zawsze pogrążać się w żałobie. Ile to już lat?

– Cztery – odparł Mariusz – właśnie dziś mijają dokładnie cztery lata, od kiedy straciłem matkę i narzeczoną. Także wybacz, że nie przyjdę na twoją parapetówkę. Tylko popsułbym wam zabawę.

Po skończonej rozmowie ponownie zasiadł przed komputerem. W dni takie jak ten wspomnienie owego tragicznego wypadku powracało z całą mocą, zupełnie jakby miał miejsce wczoraj. Choć upłynęło tyle czasu, nadal nie mógł uwierzyć w to, co się stało. W jednej chwili odebrano mu wszystko, co miał najcenniejsze. Dwie kobiety, które kochał najbardziej na świecie, zginęły w owym pamiętnym wypadku samochodowym w drodze na wakacje, a on, Mariusz, jedyny który ocalał, czuł się winny. Uważał, że sam powinien umrzeć. Żałował, że prowadził owego feralnego popołudnia, bo może gdyby nie obstawał tak przy swoim i Magda siedziałaby za kierownicą, nie doszłoby do tragedii. Ale czasu nie da się cofnąć. Mariusz został sam ze swoim koszmarem, odległymi i niejasnymi wspomnieniami i brakiem chęci do życia. Jego świetnie zapowiadająca się kariera architekta także legła w gruzach, bowiem po całym zdarzeniu nie był w stanie dalej pracować w zawodzie.

Aby uwolnić umysł od ponurych myśli, które nim targały, postanowił dokończyć swój projekt oficjalnej strony internetowej firmy, w której aktualnie pracował. Jeszcze tego wieczora musiał wysłać mail do producenta jogurtów gotowy pomysł nowej szaty graficznej. Tylko praca pomagała Mariuszowi zapomnieć o strasznym cierpieniu, które od kilku lat dusił w sobie. Skończył dopiero o drugiej w nocy. Zgasił ledwie tlącego się papierosa i dopił ostatni łyk zimnej już kawy. Postanowił, że przed pójściem spać ściągnie swoją pocztę. Czekał bowiem na wiadomość od pewnej osoby. Niespodziewanie serce zabiło mu szybciej. Z osobliwie wyczekującym napięciem niewiadomego pochodzenia zaczął przeglądać skrzynkę odbiorczą. Szczerze mówiąc, nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak pozytywnie ożywiony. Oprócz zwykłego spamu i korespondencji związanej z pracą dojrzał coś jeszcze. Wiadomość od tajemniczej nieznajomej o niewiele mówiącym nicku słodko-gorzka była następującej treści:

Drogi Ikarze257, przepraszam za moje długie milczenie. W ostatnim czasie miałam parę spraw do załatwienia z kategorii ‘życie codzienne’, o których nie warto nawet wspominać. Długo myślałam o naszej ostatniej rozmowie i doszłam do wniosku, że los bywa czasem przewrotny i zarazem dziwny. Bo czyż to nie zabawne, że dwoje ludzi takich jak my, szukających ukojenia w wirtualnym świecie, poznaje się i zwierza ze swych najgłębszych tajemnic, jak gdyby nigdy nic? Mówi sobie o wszystkim i zarazem o niczym? Zupełnie tak, jakby obudzić się po długim letargu z jasnym umysłem i poczuciem realności. Ostatnio natomiast…

Mariusz doczytał uważnie dalszą część maila od nieznajomej, po czym sam niezwłocznie przystąpił do redagowania odpowiedzi. O czwartej nad ranem ze zmęczenia zasnął w ubraniu na kanapie. Dwa miesiące później systematycznie pogarszająca się sytuacja finansowa byłego architekta zmusiła go do podjęcia trudnej decyzji o wynajęciu jakiemuś studentowi nieużywanego pokoju na poddaszu. Zastanawiał się nad tym już od dłuższego czasu, rozważając przy tym wszystkie plusy i minusy dzielenia mieszkania z obcą osobą. Mariusz z natury był raczej samotnikiem, a wąskie grono jego przyjaciół reprezentował wyłącznie Hubert. Od tragicznej śmierci Magdy i mamy prawie nigdzie nie wychodził, większość zakupów robił przez Internet, a ludzie go zwyczajnie denerwowali. Prawie w ogóle nie korzystał ze wspomnianego wcześniej pokoju na poddaszu, z którym wiązały się bolesne wspomnienia wspólnych chwil spędzonych z narzeczoną i senne koszmary. Z dorywczych prac na umowę-zlecenie, głównie wykonywanych za pośrednictwem Internetu, coraz trudniej było mu wyżyć i na czas opłacać wszystkie rachunki. Dlatego też zamieścił swoje ogłoszenie, licząc na młodego, mało kłopotliwego współlokatora, którego na dodatek często nie będzie w domu.

„Wynajmę za przystępną cenę jednoosobowy pokój w mieszkaniu na dziesiątym piętrze spokojnemu studentowi, bez nałogów. Ładna okolica, blisko centrum. Możliwość korzystania z kuchni i z osobnej łazienki. Adres: Aleja Mickiewicza 17/55, telefon kontaktowy”:.. – Hubert czytał na głos treść ogłoszenia.

– No stary, myślę, że nie będziesz narzekać na brak chętnych – odchylił głowę, zapalając kolejnego papierosa– przy obecnym popycie na mieszkania na pewno kogoś znajdziesz.

– Taką mam nadzieję – mruknął Mariusz – dwa miesiące zalegam z czynszem.

– Mogę ci pożyczyć, jak chcesz.

– Nie dzięki, i tak ci jeszcze nie zwróciłem poprzednich pieniędzy. Liczę na to, że niedługo ktoś się zgłosi.

– Piękna długonoga blondynka o zniewalającym spojrzeniu? – zagadnął kolega z szelmowskim uśmiechem – szybko by cię wyleczyła z chandry, uwierz mi.

– Tak się składa mój drogi, że wolałbym faceta – odpowiedział mu- jakoś denerwuje mnie usposobienie dzisiejszych dziewcząt. Poza tym facet to facet, będzie mieszkał tu bez żadnych niedomówień czy podtekstów, jakie niektórzy lubią pochopnie wysnuwać- puścił oko do przyjaciela.

– Zależy od orientacji… Nie zapominajmy, że gejostwo jest obecnie w modzie – odciął się Hubert.

– Nigdy jakoś nie nadążałem za modą- zaśmiał się Mariusz- dobrze wiesz, że jestem staroświecki.

– A kto cię tam wie – westchnął Hubert, zerkając na zegarek – słuchaj, ja muszę już lecieć. Mam parę spraw do załatwienia na mieście. Zadzwoń do mnie, jeśli ktoś sensowny odpowie na ogłoszenie, bo będę musiał osobiście go poznać, zanim podejmiesz ostateczną decyzję. Wiesz, w dzisiejszych czasach lepiej być ostrożnym – dodał dziwnie poważnym tonem – możesz trafić na psychopatę.

– Co ty gadasz – ta rzadko spotykana powaga u przyjaciela szczerze rozbawiła Mariusza – stary, coś mi się zdaje, że oglądasz zbyt dużo filmów sensacyjnych.

– Ja bym w każdym razie uważał na twoim miejscu – powiedział Hubert już ze swoim zwykłym, szelmowskim uśmiechem.

* * *

Mijały tygodnie, a telefon milczał. Mariusz stwierdził w duchu, że być może Hubert trochę przedwcześnie zawyrokował, że przy obecnym popycie chętni będą walić drzwiami i oknami. Zwłaszcza że rok akademicki na uczelniach dawno się rozpoczął. Poza tym dziesiąte piętro w starym wieżowcu ze stale psującą się windą nie jest zbyt zachęcające.

W końcu jednak były architekt doczekał się pierwszego kandydata na współlokatora. A raczej współlokatorkę. W piątek późnym wieczorem Mariusz usłyszał pukanie do drzwi. Przyciszył telewizor i zwlókł się z kanapy, zastanawiając się kogo licho niesie o tak późnej porze.

„Ci domokrążcy nie mają jednak umiaru” – pomyślał rozdrażniony.

Jakież było jego zaskoczenie, gdy w progu mieszkania ujrzał młodą, może dwudziestoparoletnią kobietę, która w niczym nie przypominała aktywizatora.

– Bardzo przepraszam, że nękam pana o takiej porze, ale akurat byłam przejazdem w okolicy i pomyślałam, że przyjdę. Ja w sprawie pokoju do wynajęcia – wyjaśniła pospiesznie – nazywam się Marta Tereszczuk.

– Mariusz Felczykowski, miło mi – wyjąkał onieśmielony, nienawykły do damskiego towarzystwa, w duchu ciesząc się jednak z potencjalnego klienta- proszę, niech pani wejdzie, porozmawiamy. – Gestem zaprosił ją do wąskiego przedpokoju, z którego oboje przeszli do kuchni.

– Proszę mi wybaczyć ten bałagan – dodał, zrzucając rzeczy rozmaitego pochodzenia ze stołu i szukając wolnych krzeseł.

Kandydatka na przyszłą sublokatorkę wydukała jedynie na tę okoliczność parę ledwo dosłyszalnych słów, którymi zapewne chciała wyrazić swą wyrozumiałość. Rozejrzała się krótko po kuchni, jakby od niechcenia, po czym usiadła na taborecie, który podsunął jej Mariusz.

– Ponieważ nie chcę panu robić zbytniego kłopotu i zabierać cennego czasu, to może od razu przejdźmy do konkretów- powiedziała chłodno tonem doświadczonej w przeprowadzaniu wszelkich transakcji bizneswoman.

Mariusz po swojemu założył ręce na piersiach i przyjrzał się swemu gościowi. Była to w gruncie rzeczy ładna, zgrabna kobieta z włosami o odcieniu brązowym upiętymi w ciasny kok. Bardzo szczupła. Miała w sobie coś takiego, zarówno w tajemniczym spojrzeniu piwnych oczu, jak i w chodzie i sposobie mówienia, co sprawiało, że czuł się przy niej trochę niepewnie.

– Racja, tak chyba będzie najlepiej – przyznał.

– A więc, w ogłoszeniu była mowa o pokoju na poddaszu z dostępem do osobnej łazienki, czy tak?

– Tak, jest to dosyć ładne i przestronne pomieszczenie, pierwotnie przeznaczone na pralnię, jednak po przebudowie zostało połączone z mieszkaniem – Mariusz zaczął swój od dawna wyuczony i wyćwiczony na tę okoliczność wywód – na półpiętrze znajduje się też druga łazienka, która zresztą wraz z pokojem była niedawno odnawiana. Specjalnie doprowadziłem do niej kanalizację z bieżącą wodą. Przebudowie uległy również drewniane schody. Z wykształcenia jestem architektem i dla własnej wygody, w porozumieniu ze spółdzielnią, postanowiłem dokonać małych przeróbek w projekcie mieszkania.

Mięsień na jak dotąd opanowanej i spokojnej twarzy Marty Tereszczuk zadrgał nieznacznie.

– Interesujące – powiedziała – czy mogę od razu obejrzeć ten pokój?

– Ależ oczywiście. Najlepiej