Pogranicze. O odradzaniu się kultury - Łukasz Galusek, Krzysztof Rutkowski, Dorota Galusek - ebook

Pogranicze. O odradzaniu się kultury ebook

Łukasz Galusek, Krzysztof Rutkowski, Dorota Galusek

5,0

Opis

Książka znakomicie napisana i skomponowana, nazywa fenomen Ośrodka „Pogranicze” w sposób pozwalający przybliżyć czytelnikowi osobną osobliwość tego, co spełnia się w Sejnach i Krasnogrudzie, oraz tego, co promieniuje z tamtego miejsca w miejsca rozmaite, ciepłymi falami. Z Krasnogrudy na Litwę, Białoruś, Ukrainę i Rosję, i jeszcze na Warszawę, Paryż, Nowy Jork. Warto zdać sobie sprawę z wyjątkowej wagi działań prowadzonych z trudem, konsekwencją i uporem przez Ośrodek „Pogranicze” od lat dwudziestu dwóch, wagi dla współczesnej kultury, która wydawała się skazana na komercjalizację i grę wolnorynkowości. Oto grupka zapaleńców potrafiła zamienić prowincję na centrum, uboczność na środek, pokazać, w praktyce, że odpominanie pamięci małych ojczyzn stanowi jednoczesne myślenie o odpominaniu każdego z nas, osobno, jako ludzi prawdziwie żyjących, byciem rzeczywistym, a nie byle‑jakim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Kolegium Europy Wschodniej

im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Wrocław 2012

© Copyright by Dorota Sieroń-Galusek,

Łukasz Galusek, 2012

© Copyright by Krzysztof Rutkowski, 2012

Recenzenci – prof. dr hab. Krzysztof Rutkowski, dr hab. Grzegorz Godlewski

Projekt graficzny i DTP – Kuba Sowiński,

Wojciech Kubiena (Biuro Szeryfy)

Redakcja i korekta – Stanisława Trela

Na pierwszej wyklejce – Podróż na Wschód – 1989

Na drugiej wyklejce – dwór w Krasnogrudzie – 2011

Fotografie zamieszczone w książce pochodzą z archiwum „Pogranicza”

Autorzy fotografii – Witold Bobryk, Jan Czerniecki, Krzysztof Czyżewski, Grzegorz Dąbrowski,

Krzysztof Furmanek, Radosław Krupiński,

Michał Moniuszko, Michał Mutor, Marek Skorupski, Małgorzata Sporek-Czyżewska, Cezary Teodorowski, Stanisław Woś, Maciej Wójcik

Wydawca– Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego pl. Biskupa Nankiera 17, 50-140 Wrocław

www.kew.org.pl

ISBN 978-83-61617-27-3 – dla wersji elektronicznej

Publikacje Kolegium Europy Wschodniej do nabycia w księgarni internetowej

www.east24.eu

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o. o.

RadixKrzysztof Rutkowski

1.

Słowo radix znaczy: korzeń. Słowo „radykalny” znaczy: zakorzeniony. Działanie radykalne oznacza zatem zakorzenienie, szukanie miejsca, wnikanie w miejsce, w którym pulsuje zarzewie ognia, czyli w grece homeryckiej: sperma pyros. Miejsca zarzewia ognia tworzą wielką zagadkę: mega sema. Zagadka jest zadaniem: rozpoznania przez odpamiętywanie. Chytry Borges wmontował (jako motto) do opowiadania Nieśmiertelny takie słowa Francisa Bacona: „Salomon powiada: Nie ma na świecie nowej rzeczy. Platon wyobrażał sobie, że wszelkie poznanie jest tylko przypomnieniem, a Salomon powiadał, niby przeciwnie, że wszelka nowość jest tylko zapomnieniem”.

Chytry Borges wiedział o istnieniu zarzewia ognia. Wiedział, że zarzewie ognia jest zagadką i wyzwaniem do: tupania, by poczuć gorąco stopą, do tańca, do śpiewu, do lepienia z gliny, z piasku i ze zmarszczonej, jak niegdyś, fali. To znaczy: ruszyć w drogę. Jak Tespis, z wozem, o którym Horacy w Ars poetica pisał:

Rodzaj muzy tragicznej Tespis odkrył pono

Wtedy pieśni i ludzi na wozach wożono

By umazawszy twarze, grali role swoje.

Kto szuka sperma pyros, nie stoi nieruchomo. Szuka korzenia (radix), w drodze. W tym sensie działania Ośrodka Pogranicze prowadzone od 44 lat (podzielonych przez 2) są radykalne.

2.

Miłosz czuwa. AutorzyPogranicza. O odradzaniu się kultury wiedzą o jego obecności. Więcej: wyczuwają tę obecność stopą. Cytują Miłosza celnie: „Wykorzeniona, a więc pozbawiona zbiorowej pamięci jednostka za jedyny dowód tożsamości ma swoje ciało przeciwstawione światu, z którego jak gąbką starto historię ludzkiego gatunku. […] Tam gdzie nie ma pamięci, nie tylko czas jest pustkowiem, także przestrzeń, drzewa i skały mówią do nas, ale my ich nie rozumiemy. Tylko przez pamięć możemy nauczyć się i rozumieć ich mowę”.

3.

Czuwa też ktoś jeszcze. Starszy Brat Miłosza. Jak on, „człowiek kresowy”: Adam Mickiewicz. W College de France Mickiewicz szukał zarzewia ognia, sam ognisty, i mówił, czym jest naród: naród to wszystkie pokolenia: żyjących teraz i żyjących przed nami żyjącymi, całe łańcuchy pokoleń naszych zmarłych, którzy nie całkiem umarli, tak jak my, bez nich, nie całkiem żywi jesteśmy. Naród to kolumna i korzeń, żywych ze zmarłymi obcowanie, po to dziady, po to poezja, która do obcowania koniecznie jest potrzebna. Co to jest poezja? Poezja to wypracowana w trudzie zdolność obcowania całego narodu, bo śmierci nie ma, tli się ogień, sperma pyros, potrafimy pamiętać. Oto naród: tamci i my, pionowo, ku górze, w dół, w górę, po drabinie. Naród, to żywych z martwymi obcowanie i jeszcze obcowanie z młodszymi naszymi braćmi: z psem, z kotem, z gąsienicą, co przemienia się w motyla, z myszami, z bobrami, z kosem, z lipami, bukami i czombrem, by nie świadczył przeciwko mnie. I jeszcze liście, listek, na którym dusza przysiada, listek z krasnogrodzkiego parku, listek z Tulerii, listek z Central Parku i kamień, który puka do drzwi, do nas. To jest naród.

A czym jest mesjanizm? Szukaniem korzenia. Kim jest Mesjasz narodów? To ten człowiek, który wstaje o świcie, a nawet kilka chwil przed świtem, i szuka ognia pod stopami. Mesjaszem narodów jest ten, kogo wy(roz)czula obecność wielkiej tajemnicy i dużego ognia. Kto tęskni pamięcią. Sztuka pamiętania. Pełen guślarstwa obrzęd świętokradzki. Tak roztańczył myślenie o Pograniczu Mickiewicz, nasz Starszy Brat, Starszy Brat Miłosza, człowiek Pogranicza, w College de France, w Paryżu.

Ale zanim w Paryżu się znalazł, nasz Starszy Brat, prosty chłopak z prowincji, wręczył wiersz Lelewelowi, w wypełnionej po brzegi sali (to nie jest pewne, że wręczył właśnie tego dnia i w tej sali, ale to nie jest bardzo ważne), niedaleko Krasnogrudy, w Wilnie. W tym wierszu Chłopak Pogranicza napisał słowa, chętnie powtarzane, ale rzadko rozumiane:

Nieraz myślisz, że zdanie urodziłeś z siebie,

A ono jest wyssane w macierzystym chlebie,

Albo nim nauczyciel poił ucho twoje,

Zawżdy część własnej duszy mieszając w napoje;

A tak gdzie się obrócisz, z każdej wydasz stopy,

Żeś znad Niemna, żeś Polak, mieszkaniec Europy.

Kim jest Polak dla Mickiewicza? Już wiadomo: to człowiek pograniczny, mesjanista, ten, kto potrafi ognia szukać stopami. Etniczna przynależność liczy się mało albo wcale. Znad Niemna? To jasne. Tak jak znad Marychy, Wisły lub Sekwany.

Mieszkaniec Europy? Też jasne: sperma pyros dobija się do istnienia w naszym małym śródziemnomorzu.

Co niejasne? Ssanie chleba. Z czego ten chleb upieczony? Z ziarna wielkiej tajemnicy. Tak, trzeba go ssać jak pierś Mnemozyne. A wydawanie z każdej stopy? Tak, to taniec o świcie.

4.

W roku 1943 Hannah Arendt opublikowała w małym piśmie żydowskim wychodzącym w Londynie po angielsku „The Memorah Journal” krótki, ale wielce znaczący artykuł We refugges, „My, emigranci”, w którym sporządziła ironiczny portret pana Cohena, zasymilowanego Żyda, który najpierw był Niemcem na sto pięćdziesiąt procent, później wiedeńczykiem na sto pięćdziesiąt procent jeszcze później Francuzem na sto pięćdziesiąt procent, a w końcu doszedł do gorzkiego przekonania, że „nie można się tak ciągle rozdwajać”. Arendt ustawiła figury emigranta i apatrydy w centrum nowej wizji historii. Emigrant, który utracił wszystkie swoje prawa, i który zrezygnował z asymilacji za wszelką cenę z inną narodowością, by spokojnie przemyśleć swe położenie, staje się osobnikiem jeszcze bardziej niż był dziwacznym i podejrzanym, ale jednocześnie zyskuje ogromną nad innymi przewagę: „Historia przestaje być dla niego zamkniętą księgą, a polityka – przywilejem Wybranych. Wie już, że wyrokowi śmierci na naród żydowski w Europie towarzyszyły kolejne wyroki na inne narodowości. Emigranci przeganiani z kraju do kraju stanowią awangardę ich narodów”.

Myśl Arendt jest radykalna. Nie tylko dlatego, że problem emigrantów w Europie i poza nią narasta i stan zapalny wywołany przez ruch milionowych grup ludności stał się „stałym stanem wyjątkowym” – zgodnie z przepowiednią Waltera Benjamina. Przede wszystkim dlatego, że emigrant staje się realnym „obywatelem” współczesności, jedyną figurą, przez którą udaje się dostrzec kształt politycznej wspólnoty przyszłości. Unia Europejska staje się wielkim obozowiskiem dla emigrantów i apatrydów, w której emigranci i apatrydzi znajdujący się w jej granicach (granicach z Schengen) bronią się przed emigrantami i apatrydami spoza tych granic, choć emigranci i apatrydzi „wewnętrzni” (mieszkańcy rozkładających się państw narodowych urodzeni w tych państwach, a więc z powodu urodzenia, uznani za obywateli tych państw) nie różnią się od imigrantów i apatrydów

„zewnętrznych” pod względem ich zapatrywań na państwo narodowe. I jedni, i drudzy, podobnie zresztą jak ekipy rządzące owymi organizmami państwowymi w stanie dekompozycji (szczególnie wyraziście widać to we Francji), myślą o owych organizmach w kategoriach „Big Mother” – Wielkiej Matki, która powinna nakarmić, utulić i ukołysać rzesze swych dzieci. Dzieci Wielkiej Matki nienawidzą (więc jej doskwierają, podkładając od czasu do czasu bomby lub – jak we Francji – podpalając samochody lub całe przedmieścia), ale jednocześnie nie potrafią się bez niej obyć, ponieważ przybrana Wielka Matka karmi, ubiera i troszczy się o zdrowie niewdzięcznego, wyrodnego lub przybranego potomstwa.

„Ssanie macierzystego chleba” – to coś zupełnie innego, nie jest przyssaniem do piersi, ale zadaniem, sposobem bycia na Pograniczu.

Wymaga radykalnych działań.

5.

Giorgio Agamben, wielki włoski filozof, odkrywca nieznanych wariantów Paryskich pasaży Waltera Benjamina i wydawca pism wszystkich niemieckiego mędrca w Italii, autor między innymi dzieł: Co zostaje po Auschwitzu, Środki bez celu. Notatki o polityce, Język i śmierć. Seminarium o siedlisku negatywności, Otwarcie. Od człowieka do zwierzęcia, Nieuchronna wspólnota. Teoria osobności bylejakiej, Czas, który został. Komentarze do Listu świętego Pawła do Rzymian, przypomniawszy uwagi Hannah Arendt, zauważył: „Jeżeli pragniemy stanąć na wysokości czekających nas zadań, musimy bez wahania i bez trwogi odrzucić dotychczasowe myślenie o podmiotach polityki (człowiek i obywatel, jego prawa, suwerenny naród, etc.) i na nowo zbudować filozofię polityczną Europy wokół symbolu uchodźcy i apatrydy”.

To znaczy: radix, praktykowanie radykalnej filozofii szukania korzeni.

6.

W roku 1874 Friedrich Nietzsche, młody i obiecujący filolog klasyczny, pracujący dotąd wyłącznie nad tekstami greckimi, który dwa lata wcześniej zdobył piorunującą sławę książką Narodziny tragedii, opublikował Unzeitgemässe Betrachtungen, „Niewczesne rozważania”, w których dokonywał obrachunku ze swą epoką i pisał o teraźniejszości.

Nietzsche mówił w rozważaniach o konieczności „nie bycia w fazie”, by zrozumieć teraźniejszość. Ten, kto naprawdę zanurzony jest w „teraz”, ten kto jest naprawdę „współczesny”, pozostaje od „teraz” nieco „odklejony” i w tym sensie jest „niewczesny”, ale właśnie dzięki swej (pewnej) anachroniczności, dzięki odsunięciu od…, jest bardziej od innych zdolny pochwycić swój czas. Nie znaczy to wcale, że taki osobnik żyje w innym świecie, umiera z nostalgii i odcina od wydarzeń. To znaczy tylko tyle, że współczesność przeżywa mocno i dogłębnie ten, kto zanurza się w teraźniejszość z przesunięciem chociaż o niewidzialną odrobinę. Osoby, które utożsamiają się najzupełniej ze swą epoką, pogrążają się do cna we „współczesności” i żyją tylko w „teraz”, nie dostrzegają współczesności, bo nie mogą jej dostrzec, a przez to nie wiedzą wiele ani o przeszłości, ani o przyszłości. Nie mają o co zaczepić spojrzenia. Korzeń się wprasza.

7.

Współczesnym jest tylko ten, kto nie daje się oślepić blaskami wieku i potrafi pochwycić w nich strefę cienia, ich mroczną intymność. Ale takie wyjaśnienie nie wystarcza, bo właściwie po co to robić? Po co uwidaczniać ciemności w rozświetlonym „teraz”? Czyżby ciemność była czymś innym, niż doświadczeniem bez imienia, doświadczeniem wrogim i z definicji nieprzenikalnym, czymś co nas nie gnębi nadmiernie, a więc i nie obchodzi? Wręcz przeciwnie – powiada Agamben – obchodzi i to zasadniczo: współczesnym jest ten, kto postrzega ciemność swej epoki jako sprawę w najwyższym stopniu go obchodzącą, nieustannie czyhającą, jako coś, co znacznie mocniej niż wszystkie światła razem wzięte, zwraca się ku niemu. Współczesnym jest ten, kogo uderza prosto w twarz wiązka ciemności bijąca z „teraz”. Radykalnie.

8.

Kiedy unosimy głowy ku nocnemu niebu, by patrzeć w błyszczące gwiazdy, zapominamy, że świecą one wśród ciemności. Tym bardziej świecą, im niebo czarniejsze. Gwiazdy świecą na tle ciemnego nieba. Ciemność gwarantuje świecenie. Tak twierdzą astrofizycy, uczeni, którym w zasadzie można ufać, bo prawdziwi astrofizycy nie mogą nie być poetami z rodu Orfeusza, Mickiewicza i Miłosza.

Astrofizycy powiadają, że ciemność nieba jest w istocie jasnością, która do nas nie dotarła. Wszechświat znajduje się w bezustannym ruchu, w ciągłym powstawaniu i ginięciu. Ogromnie odległe galaktyki oddalają się od nas z prędkością tak wielką, że ich światło do nas nie dobiega.

To, co postrzegamy jako ciemność na niebie, jest w istocie światłem, które pędzi w naszą stronę, ale nie może do nas dotrzeć, ponieważ galaktyki, które owym światłem świecą, oddalają się od nas z prędkością znacznie większą niż prędkość światła.

Zobaczyć w ciemnościach „teraz” światło, które stara się do nas przebić, ale nie może, oto zadanie ludzi radykalnych. Zobaczyć to światło w ciemnościach, czyli poczuć jego obecność w mroku – znaczy: być odważnym. Znaczy: być czujnym. Znaczy: pojąć swój czas. Pojąć swój czas i swoje miejsce w świecie mrocznym, lecz przepełnionym światłem dobijającym się do istnienia. Jasność pod ciemnością nie jest ciemnym świe-cidłem złych mocy, lecz obecnością Niegdyś w „teraz”. Ten kto pragnie zrozumieć współczesność jest jak kochanek, który umawia się na randkę, na którą nie może się nie stawić nawet jeśli ukochana nie przyjdzie.

„Teraz”, nasze „teraz”, jest nie tylko bardzo od nas odlegle, ale i nieuchwytne. Chociaż jesteśmy w nim zanurzeni, w żadnym wypadku nie możemy go złapać. „Teraz” jest zawsze „jeszcze nie”, „już po”, „za wcześnie”, „za późno”. W „teraz” pracuje ciemność i je przekształca nie tylko w sensie chronologicznym. W ciemnościach „teraz” tkwi światło, które nigdy do nas nie trafi, choć nieuchronnie ku nam zmierza.

Współczesność wpisuje się w „teraz”, wskazując na to, co w nim archaiczne. Współczesnym jest tylko ten, kto dostrzega w rzeczach najnowocześniejszych i najnowszych wskaźniki Niegdyś, archaiczną sygnaturę. Archaiczny znaczy: bliski arche, to znaczy początku. Początek nie sytuuje się wyłącznie w porządku chronologicznym. Początek jest współczesny, dzieje się i wydarza, nie przestaje oddziaływać na zdarzenia, tak jak embrion żyje w tkankach dorosłego organizmu, tak jak dziecko żyje w psychice dorosłego. „Teraz”, umykająca teraźniejszość, pozostaje bardzo blisko początku, który nigdzie mocniej niż w „teraz” nie dobija się do istnienia.

Historycy sztuki i historycy literatury wiedzą, że pomiędzy tym, co archaiczne, i tym, co współczesne, zachodzi tajemny zawiązek. Nie tylko dlatego, że najbardziej archaiczne formy szczególnie teraz fascynują, lecz przede wszystkim dlatego, że klucz do współczesności jest ukryty w pamięci i w prehistorii. Z tego powodu można rzec, że do teraźniejszości trzeba zmierzać przez archeologię. Teraźniejszość nie jest niczym innym, niż nie przeżytą cząstką dotychczas przeżytego, cząstką, do której dotychczas nie udało się dotrzeć ze względu na masywność przeżytego lub jego ogromny ciężar traumatyczny. Człowiek współczesny z uwagą szuka nieprzeżytego. Być współczesnym, znaczy: powrócić do teraźniejszości, w której jeszcze nas nigdy nie było. Być radykalnie.

9.

Współczesnym jest nie tylko ten, kto w ciemnościach „teraz” wyczuwa niedostępne światło, lecz również ten, kto w nakładaniu się i w nieciągłościach czasu dostrzega możliwość jego przemiany i odkrywa związki z innym czasem, kto potrafi czytać historię w sposób nowy, „cytować” ją nie dowolnie, ale z powodu wyzwania, na które nie może nie odpowiadać. Tak jakby owo niewidoczne światło tkwiące w ciemnościach „teraz” rzucało cień na przeszłość, a przeszłość uderzana wiązką cienia uzyskiwała zdolność udzielania odpowiedzi teraźniejszym ciemnościom. Walter Benjamin pisał, że wskazówki historyczne zawarte w obrazach przeszłości dają się odczytać tylko w ściśle określonych momentach ich własnej historii. Tak też powiadał, roztańczony, Mickiewicz. To słyszał Miłosz w zmarszczonej fali jeziora Gaładuś. Ten głos, przez zduszone gardło, chwytamy my, kresowi ludzie Pogranicza.

10.

Przed kilkoma miesiącami, radosny z odnalezienia (po raz kolejny) sperma pyros na Pograniczu w Sejnach i w Krasnogrudzie napisałem: Kolumny ganku dworku w Krasnogrudzie – dworku Miłosza, jak mówią miejscowi, chociaż majątek należał do Kunatów – jaśnieją, jaką barwą? Czerwoną? Nie. Kolor pracuje. Czas pracuje kolorem w drewnianych kolumnach. Szukałem nazwy: koralowy, róż pompejański, rubinowy, fiołkowy, fuksja, jagodowy, mażenta, szkarłat, poziomkowy, truskawkowy, biskupi, kardynalski, karmazynowy, eozyna. Tak? Nie. Tak i nie. Więc?

Amarantowy. A-maranthos. To, co nie umiera. Ten, którego śmierć się nie ima. A-thanatos. Nieśmiertelnik. Roślina życiodajna. Rośnie w Afryce Północnej, w Azji Wschodniej, w Skandynawii, na Litwie, w Bretanii i po wyspach Nowego Świata. Amaranthus hypochondricus (pośród sześćdziesięciu odmian) leczył z lęków, gorączki, żywił, łączył.

Powiadają, że Aztekowie przez wieki piekli z mąki amarantowej figurynki i jedli, przystępując przez komunię ze zmarłymi do wiecznego życia. Hiszpanie zwalczali ten zwyczaj gorączkowo.

Kwiaty amarantu kwitną w kotkach. Albo niewiele się mylę. Niektóre kwitną amarantowo, ale powidoków nie brakuje: od bieli przez fuksję, mażentę do różu i tak dalej. Kwiaty amarantu pracują kolorami jak kolumny dworku w Krasnogrudzie, w którym Fundacja Pogranicze osiedliła Międzynarodowe Centrum Dialogu, przywróciwszy do zdrowia cudem miejsce, w którym zamierzała zamieszkać śmierć. W tym miejscu dzieje się od nowa pełen guślarstwa obrzęd świętokradzki.

Tympanon ganku wspierają kolumny z drzewa Populus tremula (a może z sosny siostrzycy), podłużnie pękające, śladami przetchlinek. Kolumny żyją amarantem, podobnie tympanon, a na nim słowa Oskara Miłosza: „Bieda temu, kto wyrusza i nie powraca”.

11.

Radix. Pogranicze działa radykalnie. Pulsuje. Pogranicze jest w nas, a więc nie ma granic. Trwa taniec ku sperma pyros. Więcej się dzieje, niż się mówi: tak, mega sema. W Sejnach, w Krasnogrudzie, w „Artes Liberales” w Warszawie, w Instytucie Grotowskiego we Wrocławiu. Gdzie się nie obrócisz, z każdej wydasz stopy…

Ścieżka biegnie, przeciera zarastanie.

Potrzebuje żywych stóp, oczu w każdym calu ciała,

wahania przed krokiem w nieznane.

Układają się na niej do snu wędrowni – zwierzę, człowiek, anioł.

Dlatego tyle w niej nadziei na przebudzenie i pójście dalej.

Dlatego marzenie staje się praktykowaniem.

Krzysztof Czyżewski, Ścieżka pogranicza

Byliśmy jakoś dorośli i przygotowani na sytuację roku 1989, kiedy zmieniła się rzeczywistość i kiedy trzeba było podjąć nowe wyzwania.

Krzysztof Czyżewski w rozmowie z Dariuszem Jaworskim

Wędrówka

Powojenna Polska żyła w rozszczepieniu świadomości. Ubezwłasnowolniona niepodległość podnoszącego się z ruin państwa tylko częściowo na tym zaważyła. Poważne konsekwencje zrodził przede wszystkim fakt, iż po wojnie Polacy odnaleźli się nie do końca u siebie. Przesunięcie kraju na zachód wrzuciło Polskę w nową przestrzeń. Dzieła dopełniły wewnętrzne migracje, odmieniając nawet te miejsca, których owo przesunięcie nie dotyczyło. Wyjąwszy Kraków, choć i tu przecież w sercu miasta pojawiła się pustka pożydowskiego Kazimierza, i po części także Poznań, na dobrą sprawę żadne z głównych miast kraju nie zachowało swojej tożsamości. Wykorzenienie z własnych małych ojczyzn i płytkie osadzenie w nowych, „cudzych” miejscach naznaczyły ludzi poczuciem tymczasowości egzystencji i niepewności losu. Rzeczywistość znalazła się niejako w polu oddziaływania dwóch energii o znoszących się wartościach – heroicznego wysiłku odbudowy ojczyzny i powierzchownych związków z miejscami, które tę „nową” ojczyznę tworzyły. Świat Polski powojennej istotnie bowiem różnił się od świata Polski wcześniejszej. Zdaniem Leszka Szarugi, który przyglądał się literackiemu rozrachunkowi z przeszłością dokonywanemu już po przełomie roku 1989, problem tkwił przede wszystkim w niemożności jawnego rozpoznania i opisania tej różnicy. Szaruga gotów był nawet zaryzykować twierdzenie, że takie bytowanie w świecie niezgłębionym na tyle doskwierało Polakom, że „opresja będąca efektem życia w systemie komunistycznym stanowiła czynnik, choć ważny, jednak drugorzędny”1.

W niedoistnieniu

Napięcie dawało się we znaki. W sytuacji niemogącej znaleźć ujścia przybierający na sile nurt podmywał fundament nowej rzeczywistości. Leszek Szaruga pisał o stanie rozpadu, rozsypki, zapaści, którą to ocenę ilustrował tytułami powstającej w tamtej Polsce prozy: Miazgi Andrzejewskiego, Nierzeczywistości Brandysa, Małej apokalipsy Konwickiego czy Wirówki nonsensu Głowackiego2.

Świat nieprzedstawiony – oto metafora trafiająca w sedno problemu, a zarazem tytuł zbioru esejów Adama Zagajewskiego i Juliana Kornhausera opublikowanego w 1974 roku3. Stał się on manifestem programowym pokolenia ’68 – formacji generacyjnej, którą obok autorów wystąpienia reprezentuje także wspomniany Szaruga i która po roku 1968 najsilniej zaznaczyła swoją obecność w pejzażu kulturalnym kraju. Co znamienne, to oni podjęli dyskusję na temat zastanej rzeczywistości społecznej, politycznej i kulturalnej. Był wśród nich również Ryszard Krynicki, ten sam, w którego rękach – „pewnego wieczoru roku 1977, a może początku 1978” – Krzysztof Czyżewski ujrzał po raz pierwszy tom poezji Czesława Miłosza4. Dla młodszej o dekadę generacji Czyżewskiego byli oni w pewnej mierze pokoleniem starszych braci – przewodnikami na drodze wtajemniczenia, których spojrzenie na rzeczywistość stanowiło punkt wyjścia do poszukiwań podejmowanych już na własną rękę.

Młodzi protagoniści pokolenia ’68 domagali się ukazania nowego świata i przyswojenia go kulturze poprzez zejście do „poziomu zerowego literatury”, tam gdzie możliwe będzie wniknięcie w sferę codziennych ludzkich przeżyć5 – co raz jeszcze potwierdza, jak dojmujący był ów brak kontaktu z rzeczywistością. Przy czym nawet jeśli manifest diagnozował przede wszystkim stan literatury niezdolnej do zgłębienia najbliższego otoczenia i konkretnych ludzi z ich życiem rozgrywającym się tu i teraz, to przecież nie sposób wypreparować pisarstwa z szerszego kontekstu kultury i egzystencji tak samo ogarniętych bezwładem. Rozbieżność pomiędzy tym, czym żywiła się literatura, a prawdziwym czasem i określonym miejscem, objawiała się tendencją do stylizacji bądź kreowania rzeczywistości zastępczych. Ale krytykowane przez młodych: ucieczka w czasy przedwojenne, np… u Stryjkowskiego, czy powoływane przez Lema stany alegoryczne były poniekąd alternatywą dla sztucznego egzystowania, któremu usiłowano nadać pozory prawdziwości6.

Ludzie urodzeni po wojnie, tak jak przyszli twórcy „Pogranicza”, dojrzewali więc w swoistym zawieszeniu. I choć nie czuli się tu „jak w obcym kraju” – komentował Szaruga – nie można jednak powiedzieć, żeby czuli się do końca „u siebie”, „na własnym”7. Zamiast „poziomu zero” istniało coś, co Krzysztof Czyżewski nazywał „trwaniem metr nad ziemią”, „życiem obok rzeczywistych miejsc”, sytuacją nowego barbarzyńcy zmuszonego koczować pod murami miasta, gdyż niedostępna jest mu tajemnica – klucz umożliwiający otwarcie zatrzaśniętych bram. Jednocześnie, jeśli istniała jakakolwiek przestrzeń dla siebie, to było nią właśnie swoiste nie-miejsce. „W warunkach tamtej rzeczywistości – przyznawał Czyżewski – można było tworzyć azyle, podziemia, rodzaj «życia na wyspach»”8. Refugium nigdy jednak nie stanie się domem, bo pozwala jedynie na życie zredukowane do minimum koniecznych zachowań. Być może najdobitniej dał temu wyraz Stefan Chwin, pisząc w 1981 roku: „człowiek wytrącony z istnienia, trwający w niedoistnieniu, połączony z bytem zaledwie rwącą się nitką doświadczenia nie potrafi wrosnąć w ludzkie światy wartości”9.

Ruchliwość

Okres studiów, a także pierwsze lata po ich zakończeniu to dla Małgorzaty Sporek i Krzysztofa Czyżewskiego czas wędrowania. Był rok 1978, kiedy Krzysztof zetknął się z zespołem Teatru „Gardzienice”, do którego przystał na kolejne niemal sześć lat10. Wraz z Małgorzatą, przyszłą żoną, żyli i pracowali z „Gardzienicami”, do Poznania i Warszawy, gdzie studiowali, dojeżdżali tylko na sesje i egzaminy11. Mimo tak długiego czasu spędzonego w podlubelskim ośrodku w ich przypadku można mówić o zakotwiczeniu nie tyle w miejscu, ile we wspólnocie „tubylców wyprawy”12 – jak określał gardzieniczan sam Czyżewski – wspólnocie będącej „dziwnym taborem wędrowców poszukujących nowego środowiska teatru”13, docierających do starych ludzi, do pieśni, muzyki, opowieści, odnajdujących jeszcze pamiętane wierzenia, gesty. Nawet przedstawienie, jak w przypadku Spektaklu Wieczornego, pierwszego, jaki w „Gardzienicach” współtworzyli Małgorzata i Krzysztof, było de facto integralną częścią wyprawy14. Żywioł wędrowania był zresztą od początku pasją Czyżewskiego. To w końcu też zaważyło na decyzji odejścia, kiedy sama praca teatralna i jej prezentacja na rozmaitych festiwalach w jego odczuciu zaczęły w „Gardzienicach” coraz bardziej dominować15.

(Rzecz jasna, doświadczenia Małgorzaty Sporek i Krzysztofa Czyżewskiego – a jak czas pokazał na podobnej ścieżce znaleźli się także Bożena i Wojciech Szroederowie, którzy wraz z Czyżewskimi utworzą „Pogranicze” – mieściły się w nurcie kultury alternatywnej, przeżywającej w Polsce rozkwit na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Kultura ta za swą domenę obrała teatr, ale w gruncie rzeczy tworzono „więcej niż teatr”, o czym piszemy obszerniej w rozdziale Kultura czynna).

Poza wszystkim innym okres gardzienicki pozwolił Małgorzacie i Krzysztofowi wyartykułować odczuwaną dotąd podskórnie sztuczność tego, co ich otaczało. „Sztuczne dla mnie było wtedy mieszkanie w bloku, oglądanie telewizji i chodzenie do teatru”16 – wspominał Krzysztof Czyżewski. Wędrowanie było azylem. Umożliwiało doświadczanie pełni, organicznej łączności natury z kulturą: „To się wiązało ze starym tonem, ze starym dźwiękiem, ze starymi twarzami, ze światłem, z drogą, z cerkwiami w górach.”17.

Po odejściu z Gardzienic w końcu 1983 roku Krzysztof Czyżewski obronił pracę magisterską pod znamiennym tytułem: Księga Drogi Czesława Miiosza18. Nie zarzucił też wędrówek – w okolicach Przemyśla, w Bieszczady, na Łemkowszczyznę, Sejneńszczyznę, Białostocczyznę – w jakich towarzyszyli mu żona Małgorzata i grono przyjaciół, między innymi Piotr Borowski i Jan Bernad, którzy podobnież opuścili „Gardzienice”19. W Poznaniu Czyżewscy podjęli pierwsze próby animacji kultury w założonym przez siebie Teatrze „Arka”, działającym przy osiedlowym domu kultury „Dąbrówka”, ponadto Krzysztof współtworzył i redagował podziemne pismo „Czas Kultury”, prowadził zajęcia w poznańskiej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, dużo pisał20. Jak sam przyznawał, potrzebował tych wypraw, ale nie po to, by dostarczały mu one materiałów do kolejnych przedsięwzięć: artykułów czy spektakli. „Raczej to była potrzeba takiego sposobu życia – tłumaczył – który realizuje się poprzez wędrowanie, poprzez śpiewanie, poprzez spotkania z ludźmi, do których się dociera”21 Była to ścieżka poszukiwania prawdy o sobie i o świecie, przestrzeni dla refleksji, ekspresji i kreacji. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się oczywiste, że była to też droga prowadząca do „Pogranicza”. Ale jeśli wziąć pod uwagę okoliczności – tę Polskę powojenną, a zwłaszcza trudne lata 80… – być może ujawni się coś jeszcze. Czy trwanie w nieustannym ruchu nie było swego rodzaju reakcją obronną? Jakimś odruchem mającym chronić wrażliwość przed oblepiającą codziennością, pozwalającym uniknąć zastygnięcia w rozpoznanym przez Chwina niedoistnieniu? Również taki mógł być przecież sens ruchliwości. To jasne, że nie sposób mówić tu o umyślnym działaniu – raczej o czymś instynktownym, jakimś wewnętrznym głosie. „Poza mgnieniem przeczucia w chwilach istotnych wyborów – przyzna Czyżewski po latach – nie byłem świadom, dokąd mnie prowadzą [pozostawione nam na drodze znaki], choć wypełniałem ich przesłanie, kierując się raczej odwagą marzeń niż trzeźwą oceną sytuacji”22.

Podróż jest przede wszystkim powrotem

Wczytany w Miłosza Krzysztof Czyżewski wymownie zarysowuje przeciwieństwa, a przy tym sugeruje istnienie także ich przestrzennego aspektu. Pragnieniu prawdy – wartości, która orientuje nas w świecie i którą utożsamia ze starogrecką aletheią – przeciwstawia lethe: zapomnienie23. Napomyka też, jak jeszcze w Poznaniu, kiedy był studentem i zetknął się po raz pierwszy z twórczością poety, Krasnogruda – słowo kuszące pięknem i czystą poezją – wydała mu się miejscem „nie z Polski Ludowej, a z «drugiej przestrzeni»”24. Jego niezgoda na Polskę naznaczoną zapomnieniem czerpała siłę z wyobrażonej przez Krasnogrudę tęsknoty do innej przestrzeni – miejsca prawdy, ale i prawdziwego miejsca.

Paryż, Wilno, Krasnogruda… taka sekwencja nazw natenczas magicznych utkwiła Czyżewskiemu w pamięci po szybkim przekartkowaniu tomu wierszy Miłosza, poety, o którym pamiętnego wieczoru usłyszał z ust Krynickiego. Jak w wyobraźni młodego człowieka rezonowały te miejsca? Paryż przywoływał daleki, wolny świat, który jednak z czasem okazał się stosunkowo dostępny, choćby dzięki uczestnictwu w alternatywnym ruchu teatralnym. Przez granicę przenikały idee, a i gardzieniczanie, jak wspomnieliśmy, coraz częściej prezentowali swoją pracę na zagranicznych festiwalach25. Z kolei Wilno i Krasnogruda pulsowały splotem wielu literackich i historycznych odniesień, lecz – paradoksalnie – to one pozostawały niedostępne, „oderwane od realności”26. Możliwy był natomiast wewnętrzny dialog z utworami Miłosza zapisany w Księdze Drogi ręką kogoś, kto „sam wtedy nieustannie był w drodze i do snu układał się na ścieżce”27. Bywa jednak, że na takiej ścieżce – notował Czyżewski w zakończeniu swej pracy – rozświetla się chwila przywrócenia i śniącemu człowiekowi darowane zostaje to, co jest możliwe tylko we śnie…28.

Jak doszło do tego, że stary poeta, wygnaniec, który sam także śnił sen powrotu, co wyznał w Osobnym zeszycie, w części zatytułowanej Gwiazda Piołun29, i młody intelektualista, chłonący świat twórca teatru awangardowego spotkają się na linii powrotu?

W połowie lat 80., po odejściu z „Gardzienic”, Krzysztof Czyżewski ponownie zaangażował się w ruch recytatorski, z którym do końca lat 70. minionego wieku był bardzo silnie związany. Przygotował też między innymi monodram Garść wierzbowych gruszek oparty na motywach poezji Czesława Miłosza, Tarasa Szewczenki, Papuszy, Jerzego Ficowskiego, Eduardasa Miezelaitisa i Nuchima Bomsego. W Słupsku, przy okazji jednej z wielu prezentacji tego spektaklu, poznał Wojciecha Szroedera – podobnie jak on związanego z amatorskim ruchem aktora grupy teatralnej „Stop” – który zwierzył się Czyżewskiemu ze swoich planów wyjazdu z miasta i rozpoczęcia pracy w jakimś domu kultury na Kaszubach30. Pragnienie to wkrótce się ziściło i Szroederowie znaleźli się w kaszubskiej wiosce Czarna Dąbrówka, gdzie Bożena, żona Wojciecha, została dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury, a Wojciech Szroeder powołał własny teatr – „Berg”. Wspólnie z Czyżewskimi wymyślili formułę spotkań letnich będących połączeniem pracy, wypraw i warsztatów.

Zatrzymajmy się na moment przy tym pierwszym spotkaniu, bo zachowało się wspomnienie o nim zanotowane przez Krzysztofa Czyżewskiego: „Pamiętam dzień, gdy przyjechałem tu po raz pierwszy, ze swoim monodramem Garść wierzbowych gruszek, pamiętam otwartość Wojtka i Bożeny Szroederów, gotowość na każdy szaleńczy pomysł, na każde ryzyko. Zderzyliśmy się wspaniale marzeniami i idea wspólnej pracy obu naszych zespołów teatralnych – «Arka» i «Berg» – zrodziła się w sposób naturalny. Uzgodniliśmy termin wspólnej pracy letniej i zaczęliśmy przygotowania. I tak to się zaczęło. Niewiele jeszcze wtedy umieliśmy, różne były nasze doświadczenia, nie było jasno określonych celów, do których zmierzamy. Jednak strumyk już płynął, zupełnie niepostrzeżenie, wybierając swój bieg zanim dosięgła go refleksja lub nazywał język”31

Istota więzi Czyżewskich i Szroederów, mająca swe źródło w tamtym spotkaniu, w entuzjazmie, jaki się wówczas ujawnił, pozostaje ich tajemnicą. Nie chodzi bowiem jedynie o spotkanie czworga ludzi podzielających wizję pracy twórczej, którą wspólnie, krok po kroku, wcielą w życie. Idzie o spotkanie w sensie głęboko międzyludzkim – i to ono stanie się zasadą wszystkiego, co, początkowo niewysłowione, ziści się później w „Pograniczu”.

Tymczasem wspólnie organizują Wioski Spotkania. Międzynarodowe Warsztaty Kultury Alternatywnej budowane nad rzeką Łupawą32. Te swoiste festiwale odbywały się od 1987 do 1989 roku i były „błogosławionym czasem owocobrania” dla ruchu kontrkulturowego w Polsce, jak to wspominał Krzysztof Czyżewski33. Ale z czasem ujawniało się coraz silniejsze poczucie, że nurt ten staje się coraz bardziej jałowy, a zachodzące w naszej części kontynentu zmiany domagają się nowej postawy i zgodnej z nią formuły działania. Latem 1989 roku podczas trzeciej i ostatniej, jak się okazało, Wioski Spotkania Czyżewski zaimprowizował słynne wystąpienie zatytułowane Etos amatora34, w którym rozliczał się niejako z okresem działania w ruchu alternatywnym i przeczuwał moment, kiedy wyruszyć przyjdzie ku nowym horyzontom. Amator w jego rozumieniu to człowiek pielęgnujący wolność i swobodę tworzenia – „czyniący sercem”. Kiedy obawia się, że zostanie mu to odebrane, a w miejsce autentyzmu może pojawić się rutyna i maniera, wówczas decyduje się odejść. Wyrusza w dalszą drogę, by ocalić swój entuzjazm; odchodzi, bo czuje, że żywy strumień popłynął już gdzie indziej35.

Wraz z rokiem 1989 zmienił się kontekst uprawiania działalności artystycznej. Toteż w Etosie amatora Czyżewski zastanawiał się, ile i jakie z dotychczasowych doświadczeń można ocalić i przenieść w nową rzeczywistość. Nie należy sądzić wszelako, że owo przeczucie „nowego” dotyczyło wyłącznie przemian, które następowały w kraju i całej Europie Środkowo-Wschodniej. Także w życiu Małgorzaty i Krzysztofa zaczęły wydarzać się rzeczy niezwykłe, których wcześniej nie mogli przewidzieć i których znaczenia nie sposób przecenić.

We wrześniu 1989 roku wybrali się kolejny raz na Sejneńszczyznę. Odwiedzili Andrzeja Strumiłłę w Maćkowej Rudzie. Wśród wielu książek, jakie wypełniały plecak Krzysztofa Czyżewskiego zawsze był maszynopis Księgi Drogi. Zostawił go do przejrzenia Strumille, lecz nawet nie przypuszczał, że pierwszymi rękoma, jakie przerzucą karty tej pracy będą ręce samego Czesława Miłosza, który właśnie wtedy, po wielu latach wygnania, po raz pierwszy odwiedzał krainę swego dzieciństwa. Los sprawił nawet, że spotkali się niespodziewanie podczas spaceru nieopodal brzegów Czarnej Hańczy36. Młodzi ludzie przywitali się tylko z poetą i onieśmieleni odeszli. Miłosz, zorientowawszy się, kim są, jeszcze tego samego dnia odnalazł ich w Sejnach: „Dlaczego tak uciekacie – powiedział z uśmiechem. – Może byśmy porozmawiali…”37. „I tak oto spędziliśmy pierwszy długi wieczór na rozmowie, która dla nas – w tym roku 1989 jeszcze nie w pełni świadomych, co chcemy robić – okazała się bardzo ważna”38 – opowiadał Czyżewski. Dziś nie ma wątpliwości, że rozpoczęta wówczas rozmowa była momentem zwrotnym w życiu młodych animatorów – impulsem i zarazem fundamentem, który dał oparcie całej późniejszej działalności „Pogranicza”. „Spotkały się dwie drogi – podsumowywał Czyżewski. – Z jednej strony Miłosz powracał do miejsc swojego dzieciństwa, do świata, który był tak silny, że nasycił całą jego niemal twórczość, a z drugiej strony pojawiliśmy się my, młodzi ludzie, nasiąknięci co prawda jego książkami, ale żyjąc już w innym świecie, uderzająco odmiennym, który trzeba na nowo zagospodarować. […] Spotkaliśmy się i tak jedno z drugim się sprzęgło”39. Ruchliwi Amatorzy, którzy raz jeszcze wyruszyli na poszukiwanie żywego strumienia tym razem odnaleźli się na trakcie wiodącym do samego źródła.

Wraz z końcem roku 1989 rozpoczęli w Poznaniu procedurę rejestracji Fundacji Pogranicze, a latem 1990, zamiast kolejnej Wioski Spotkania, wyruszyli w Podróż na Wschód. „[…] z jednej strony była [ona] jeszcze kontynuacją tego, co dotychczas robiliśmy, z drugiej – przygotowywała nas już ku nowej przygodzie”40. Trwająca od czerwca do września podróż pomyślana była jako rodzaj czteromiesięcznej ciągłej wyprawy, wędrówki z końmi i wozami, z własnym ekwipunkiem zabezpieczającym bytowanie i warunki do pracy41 Trzon wyprawy stanowiła grupa 15-20 osób związanych z teatrami „Berg” i „Arka”42 przygotowująca spektakl Tętent. Jednocześnie wliczając tych, którzy nieustannie, choć na krócej do nich przystawali, tabor liczył 30-40 osób. Co najistotniejsze, podczas Podróży na Wschód Czyżewscy i Szroederowie sformułowali program Fundacji Pogranicze, na kształt którego znacząco wpłynęli także podróżujący z nimi Leszek Kolankiewicz i Grzegorz Godlewski43.

To nie była oczywiście ich pierwsza podróż, ale nie była ona też do żadnej z poprzednich podobna. Nie chodziło bowiem o zaszycie się w kolejnym azylu ani o ruch pozwalający wymknąć się rzeczywistości. Referując założenia podróży i pracy nad Tętentem Krzysztof Czyżewski i Wojciech Szroeder pisali: „Byłaby to Podróż do duchowej ojczyzny wspólnej nam wszystkim [uczestnikom Podróży na Wschód], ale ze świadomością, że każdy dociera do niej ścieżką prowadzącą ku źródłom – korzeniom własnej małej ojczyzny, jej tradycji, historii, jej języka i pieśni”44. Towarzyszyło im silne poczucie wydarzania się czegoś nowego: „Mieliśmy w sobie wielką siłę i determinację pionierów, którzy wyruszają w poszukiwaniu nowej prowincji do życia, gotowi budować od podstaw i ten kraj, który stał się wtedy w pełni nasz własny, a nie reżimowy, i ten wymarzony ośrodek praktyk kulturowych zanurzonych w przestrzeni pogranicza”45. To prawda, że miejsca otwierającego dostęp do wielokulturowego dziedzictwa poszukiwali już wcześniej na wspomnianych wyprawach na Łemkowszczyznę, Białostocczyznę, w Przemyskie. Teraz przemierzali Kaszuby, zajeżdżali do Słupska46. W wolnych chwilach tej podróży – jak wspominał Czyżewski – „aby załatwić swoją sprawę, odwiedzali różne urzędy, przynosząc ze sobą zapach ogniska i wilgotnej trawy”47 Jednak najbardziej realne stawały się Sejny, w których Czyżewscy gościli już przecież wielokrotnie. Krzysztof Czyżewski wspomina zwłaszcza rok 1988, kiedy na zaproszenie mieszkającego w pobliskim Krasnopolu Wiesława Szumińskiego, swojego dawnego studenta z poznańskiej WSSP, wystawił w świeżo odremontowanej sejneńskiej synagodze monodram Garść wierzbowych gruszek: „słowo i pieśń odczyniłem, a wieczorem zasiadłem z miejscowymi ludźmi do rozmowy, w której usłyszałem: «Przyjeżdżajcie…»”48. Podróżujących na Wschód przyciągały w te strony „Miłoszówka” w Krasnogrudzie i sejneńska Biała Synagoga, sąsiedztwo Wilna, poznani podczas wcześniejszych wypraw Litwini i staroobrzędowcy.

Z tego czasu pochodzi wspomnienie o Wiktorze Winikajtisie, kustoszu pokamedulskiego klasztoru na Wigrach, utrwalone przez Krzysztofa Czyżewskiego w eseju Głos Innego, które jest co prawda w swej podstawowej wymowie jedną z pierwszych charakterystyk człowieka pogranicza i cechującego go etosu, ale zważywszy na osobę piszącego oraz moment, jaki ten esej przywołuje, ujawnia także głębokie poczucie niepełności dotychczasowego życia i tęsknotę młodych ludzi za prawdziwym zamieszkiwaniem, za zbliżeniem się do prawdy bycia, jak określał to Heidegger49. Ścieżka życiowa twórców „Pogranicza” – powtórzmy to raz jeszcze – odczytywana może być jako swoisty sprzeciw wobec „rzucenia w przestrzeń”, sytuacji, w jakiej znaleźli się po wojnie Polacy, a w perspektywie osobistej – poszukiwanie alternatywy dla przypadkowości miejsca, danego, lecz nie wybranego, bo pozostawało to poza zakresem jednostkowego wyboru. Teraz jednak nadarzała się możliwość tak diametralnie różna. „Od czasu tamtej wieczornej rozmowy z Wiktorem Winikajtisem nie dawała mi spokoju świadomość, że zamieszkuje on obszar, do którego nie mam dostępu – wspominał Krzysztof Czyżewski. – Zazdrościłem mu tego. Kiedy chciał, mógł się znaleźć również w moim świecie, którego bramy przekraczał bez trudu. […] Obserwowałem Winikajtisa, jak oprowadzał gości po klasztorze, […]. Każdy miał go za swojego, a raczej chciał mieć za swojego, choć wszyscy czuli, że są tylko przechodniami w miejscu, które jest jego domem. […] Mimo że otwierał przed nimi różne drzwi, prowadził ich do katakumb i na wieżę, ostatecznie pozostawiał ich zawsze przed bramą, którą sam tylko przekraczał, wchodząc do samego środka. Tam mieszkał – obywatel środka”50. Bo wprawdzie obaj znajdowali się w tym samym miejscu, lecz tylko jeden je zamieszkiwał, drugi – zaledwie w nim przebywał. Świat, którego mieszkańcem był Winikajtis to pogranicze – dla twórców Ośrodka miejsce zrazu mityczne, „kraina na Wschodzie”, dokąd nie wystarczy się przeprawić; to miejsce – w ówczesnej sytuacji tak jeszcze nieoczywiste – które należało wpierw odnaleźć, odczytać, scalić. Obserwacja Czyżewskiego nie dotyczyła jednak przestrzeni do życia jako takiej, ale samego życia, jego sensu i wymiaru, kierunku, w jakim wszystko zmierza.