Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa o piekle” to poemat autorstwa Juliusza Słowackiego, obok Adama Mickiewicza uznawanego powszechnie za największego przedstawiciela polskiego romantyzmu.
Jest to jeden z mniej znanych poematów Juliusza Słowackiego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 56
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydawnictwo Avia Artis
2020
U nóg twych kładę: O! załośna wdowo
Polskiego ludu! O! Matko w żałobie
Tych co śpią w krwawym pochowani grobie,
I tych — co wierzą że wstaniesz na nowo;
O! ty gotowa twą krew Chrystusową,
Rzucić na twarze wątpiące i blade,
Warszawo! tę pieśń ci pod nogi kładę,
I nóg skrwawionych twoich sięgam głową.
Bo ja nie wierzę żebyś ty się zlękła
Carskiego czoła i carskich rycerzy:
A gdy mówiono żeś przed nim uklękła,
Tom był jak człowiek gdy grom weń uderzy;
Potém schyliwszy czoło zamyślone
Rzekłem: żeś klękła ty po tę koronę,
Co spadła z głowy, i u nóg ci leży.
Florencya d. 15. listopada 1838. r.
Usiadł na grobie, gdzie jasne motyle
Około róż się kręciły grobowych;
Poprawił wąsa, i wylotów płowych,
I rzekł: pięcioro mam dzieci w mogile,
A zaś ostatni, wężowego płodu,
Syn mój ostatni jest zdrajcą narodu.
To mi włos siwy cały się wypręża.
I drży i wstaje z głowy dębem węża;
Kiedy pomyślę jak mi się zdradziecko
Ostatnie moje pohańbiło dziecko.
Lecz niech tak będzie! Pana Boga wola!
Kontusz wytarty, szabla, i niedola,
I czapka krzywo zatknięta na głowie,
I moi gdzieś tam w mogiłach synowie;
Z tym ja mój panie jak królowie dumny,
Krzyż zrobię święty i pójdę do trumny.
A biada temu pod kim się usunie
Mogiła moja i ziemia na trunie!
A biada, jeśli mój syn zdrajca stąpi
Na ten grobowiec, bo się rozestąpi,
Bo zeń czerwone płomienie wybuchną;
Bo nań wyskoczy, mój trup, moje pruchno,
I kąsać będzie, robactwem oblizie
Aż go zje, aż go zdusi, aż zagryzie.
Patrzaj ty na mnie: ot taki jak jestem
Widziałem Boskich na oczy aniołów;
Ot taki nędzarz, brudny od popiołów,
Obmyty krwawym narodowym chrzestem,
Nie mogąc przeżyć bez pociech do zgonu
Poszedłem sobie na górę Syonu,
Cokolwiek duszy ulżyć płaczem zdrowym,
Na zakrwawionym grobie Chrystusowym;
Za moje martwe syny się pomodlić,
A tego przekląć co się ważył spodlić;
Za tych co zabił tyran i zabija
Zmówić na grobie trzy Ave Maria;
Na te mogiły gdzie leżą krwawemi
Jerozolimskiéj przynieść trochę ziemi,
I grobowiec ich cichy, nieszczęśliwy,
Posypać liściem srebrzystéj oliwy,
Która Chrystusa uroszona łzami
Wyrosła drzewem litości nad nami.
I cóż! przebiegłem błękitne żywioły,
Ot w tym żupanie, i z tą szablą rdzawą,
A jak turecki jaki święty, goły;
A śpiąc pod żaglem, albo gdzie pod ławą.
I patrz jak podróż staruszkowi służy!
Wróciłem sobie jak żóraw z podróży,
Wichry mi trochę podszarzały skrzydeł,
Mój kontusz teraz nie do malowideł;
Przez pas wychodzą moje chude kłęby,
Szabla na skałach wyszczerbiona w zęby,
Lecz chociaż sobie wygląda jak chrobra,
Byleby wojna, patrz! co? jeszcze dobra!
Jeszcze jak niebo ma łono błękitne —
A jak nią świsnę! jak po czaszkach zgrzytnę!
Dalibóg! nie dam grać po nosie sobie!
Bom to zaprzysiągł na Chrystusa grobie.
Ale do rzeczy Mości Dobrodzieju!
Tu mówią w karczmie i po domach plotą,
Żem się ja zapił aż na śmierć zgryzotą;
Że tracę nawet te trochę oleju
Którą ma z łaski Bożéj twór człowieczy,
I roję sobie niestworzone rzeczy.
Mówią że sztuką jakąś, może djablą,
Zaszedłem w piekle dzwonić moją szablą;
Że mi się trochę opaliła dusza,
Żem sobie nawet podsmalił kontusza;
Że mi skra padła na gołą łysinę
I wypaliła tajemniczą dziurę,
Zkąd, kiedy piję, to wypuszczam chmurę,
A nawet, mówią, iskry wielkie, sine, —
Bogdajby djabeł oniemił fałszerze!
Ja w Pana Boga i w Chrystusa wierzę,
I co dnia mówię z kogutem pacierze.
A kto obelży mojéj duszy sławę,
Z tym ja mieć będę żelazną rozprawę.
A postaw tu dzban, jak gwiazdy zaświecą,
Ujrzysz czy z mojéj łysiny skry lecą?
A jeśli lecą, to dobrze, nie pusta,
Więc pożar łatwo mi zalać przez usta;
A jeśli zatkam tę łysinę ręką
Skry sobie będą wychodziły szczęką.
A ludzie niech się sami siebie strzegą!
A że ja palę się — Co im do tego?
Otoż tak dobrze! — dzban przyniosłeś wina.
Postaw tu panie — tu — na téj mogile;
Niech trup zazdrości że ludziom godzina
Uleci sobie jak złote motyle.
Bo cóż? — my także grobów kandydaty!
A kto jak ja żył, lelijowe kwiaty
Mieć będzie kiedyś i polane rosą,
I drzewa gdzie się słowikowie niosą;
I tak śpiewają i z taka rospaczą,
Że aż tam brzozy na kurhanach płaczą.
Brr!... Cóś mi panie teraz w oczach widno.
Słuchaj! — Raz, jednéj nocy, bez xiężyca,
Widziałem Panie rzecz strasznie ohydną —
Lecz nie mów o tém, bo to tajemnica,
Bo jakby na mnie to poczuli xięża,
Gotowi wygnać z kościoła jak węża;
A nie wie o tém ani gwiazdek para,
Ani syn zdrajca, ani matka stara,
Co jeszcze żyje gdzieś nad wodą Niemna,
I kołowrótek swój obraca, ciemna.
Biedaczka, nie wie dotychczas o niczem —
Nawet że tamci pomarli synowie;
Bo kiedy ręką mię maca po głowie
To ja się różnym przerabiam obliczem,
Udaję różny głos, i różne twarze;
A potém ślepéj odgadywać każę
Który z jéj synów stoi przy niéj blisko,
I zawsze inne powiada nazwisko;
Myśląc biedaczka że przy niéj sa bliscy
Synowie zdrowi i żywi i wszyscy —
A Bóg im dawno na niebiosach świeci
A stara zamrze, to tam znajdzie dzieci!