Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa o piekle - Juliusz Słowacki - ebook

Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa o piekle ebook

Juliusz Słowacki

0,0

Opis

Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa o piekle” to poemat autorstwa Juliusza Słowackiego, obok Adama Mickiewicza uznawanego powszechnie za największego przedstawiciela polskiego romantyzmu.

Jest to jeden z mniej znanych poematów Juliusza Słowackiego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 56

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Juliusz Słowacki

Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-66362-79-6
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

OFIAROWANIE

U nóg twych kładę: O! załośna wdowo

Polskiego ludu! O! Matko w żałobie

Tych co śpią w krwawym pochowani grobie,

I tych — co wierzą że wstaniesz na nowo;

O! ty gotowa twą krew Chrystusową,

Rzucić na twarze wątpiące i blade,

Warszawo! tę pieśń ci pod nogi kładę,

I nóg skrwawionych twoich sięgam głową.

Bo ja nie wierzę żebyś ty się zlękła

Carskiego czoła i carskich rycerzy:

A gdy mówiono żeś przed nim uklękła,

Tom był jak człowiek gdy grom weń uderzy;

Potém schyliwszy czoło zamyślone

Rzekłem: żeś klękła ty po tę koronę,

Co spadła z głowy, i u nóg ci leży.

Florencya d. 15. listopada 1838. r.

POEMA PIASTA DANTYSZKA HERBU LELIWA O PIEKLE

Usiadł na grobie, gdzie jasne motyle

Około róż się kręciły grobowych;

Poprawił wąsa, i wylotów płowych,

I rzekł: pięcioro mam dzieci w mogile,

A zaś ostatni, wężowego płodu,

Syn mój ostatni jest zdrajcą narodu.

To mi włos siwy cały się wypręża.

I drży i wstaje z głowy dębem węża;

Kiedy pomyślę jak mi się zdradziecko

Ostatnie moje pohańbiło dziecko.

Lecz niech tak będzie! Pana Boga wola!

Kontusz wytarty, szabla, i niedola,

I czapka krzywo zatknięta na głowie,

I moi gdzieś tam w mogiłach synowie;

Z tym ja mój panie jak królowie dumny,

Krzyż zrobię święty i pójdę do trumny.

A biada temu pod kim się usunie

Mogiła moja i ziemia na trunie!

A biada, jeśli mój syn zdrajca stąpi

Na ten grobowiec, bo się rozestąpi,

Bo zeń czerwone płomienie wybuchną;

Bo nań wyskoczy, mój trup, moje pruchno,

I kąsać będzie, robactwem oblizie

Aż go zje, aż go zdusi, aż zagryzie.

Patrzaj ty na mnie: ot taki jak jestem

Widziałem Boskich na oczy aniołów;

Ot taki nędzarz, brudny od popiołów,

Obmyty krwawym narodowym chrzestem,

Nie mogąc przeżyć bez pociech do zgonu

Poszedłem sobie na górę Syonu,

Cokolwiek duszy ulżyć płaczem zdrowym,

Na zakrwawionym grobie Chrystusowym;

Za moje martwe syny się pomodlić,

A tego przekląć co się ważył spodlić;

Za tych co zabił tyran i zabija

Zmówić na grobie trzy Ave Maria;

Na te mogiły gdzie leżą krwawemi

Jerozolimskiéj przynieść trochę ziemi,

I grobowiec ich cichy, nieszczęśliwy,

Posypać liściem srebrzystéj oliwy,

Która Chrystusa uroszona łzami

Wyrosła drzewem litości nad nami.

I cóż! przebiegłem błękitne żywioły,

Ot w tym żupanie, i z tą szablą rdzawą,

A jak turecki jaki święty, goły;

A śpiąc pod żaglem, albo gdzie pod ławą.

I patrz jak podróż staruszkowi służy!

Wróciłem sobie jak żóraw z podróży,

Wichry mi trochę podszarzały skrzydeł,

Mój kontusz teraz nie do malowideł;

Przez pas wychodzą moje chude kłęby,

Szabla na skałach wyszczerbiona w zęby,

Lecz chociaż sobie wygląda jak chrobra,

Byleby wojna, patrz! co? jeszcze dobra!

Jeszcze jak niebo ma łono błękitne —

A jak nią świsnę! jak po czaszkach zgrzytnę!

Dalibóg! nie dam grać po nosie sobie!

Bom to zaprzysiągł na Chrystusa grobie.

Ale do rzeczy Mości Dobrodzieju!

Tu mówią w karczmie i po domach plotą,

Żem się ja zapił aż na śmierć zgryzotą;

Że tracę nawet te trochę oleju

Którą ma z łaski Bożéj twór człowieczy,

I roję sobie niestworzone rzeczy.

Mówią że sztuką jakąś, może djablą,

Zaszedłem w piekle dzwonić moją szablą;

Że mi się trochę opaliła dusza,

Żem sobie nawet podsmalił kontusza;

Że mi skra padła na gołą łysinę

I wypaliła tajemniczą dziurę,

Zkąd, kiedy piję, to wypuszczam chmurę,

A nawet, mówią, iskry wielkie, sine, —

Bogdajby djabeł oniemił fałszerze!

Ja w Pana Boga i w Chrystusa wierzę,

I co dnia mówię z kogutem pacierze.

A kto obelży mojéj duszy sławę,

Z tym ja mieć będę żelazną rozprawę.

A postaw tu dzban, jak gwiazdy zaświecą,

Ujrzysz czy z mojéj łysiny skry lecą?

A jeśli lecą, to dobrze, nie pusta,

Więc pożar łatwo mi zalać przez usta;

A jeśli zatkam tę łysinę ręką

Skry sobie będą wychodziły szczęką.

A ludzie niech się sami siebie strzegą!

A że ja palę się — Co im do tego?

Otoż tak dobrze! — dzban przyniosłeś wina.

Postaw tu panie — tu — na téj mogile;

Niech trup zazdrości że ludziom godzina

Uleci sobie jak złote motyle.

Bo cóż? — my także grobów kandydaty!

A kto jak ja żył, lelijowe kwiaty

Mieć będzie kiedyś i polane rosą,

I drzewa gdzie się słowikowie niosą;

I tak śpiewają i z taka rospaczą,

Że aż tam brzozy na kurhanach płaczą.

Brr!... Cóś mi panie teraz w oczach widno.

Słuchaj! — Raz, jednéj nocy, bez xiężyca,

Widziałem Panie rzecz strasznie ohydną —

Lecz nie mów o tém, bo to tajemnica,

Bo jakby na mnie to poczuli xięża,

Gotowi wygnać z kościoła jak węża;

A nie wie o tém ani gwiazdek para,

Ani syn zdrajca, ani matka stara,

Co jeszcze żyje gdzieś nad wodą Niemna,

I kołowrótek swój obraca, ciemna.

Biedaczka, nie wie dotychczas o niczem —

Nawet że tamci pomarli synowie;

Bo kiedy ręką mię maca po głowie

To ja się różnym przerabiam obliczem,

Udaję różny głos, i różne twarze;

A potém ślepéj odgadywać każę

Który z jéj synów stoi przy niéj blisko,

I zawsze inne powiada nazwisko;

Myśląc biedaczka że przy niéj sa bliscy

Synowie zdrowi i żywi i wszyscy —

A Bóg im dawno na niebiosach świeci

A stara zamrze, to tam znajdzie dzieci!

Lecz to nie o tém mowa mości panie!
Raz kiedy była tu cisza ponura,
A ja siedziałem spokojny przy dzbanie,
A nad sosnami temi była chmura
Rozrzucająca okropną ciemnotę,
A tam wisiało pod nią słońce złote,
A ja tak z czapką na bakier na głowie —
Mój mości panie — dwaj mię Aniołowie
Przyszli powitać, mówiąc: panie Piaście!
Zadziwiłem się i rzekłem: zkąd waście,
Których ja nigdy znać nie miałem w zysku,
Wiedzą o moim rodzie i nazwisku?
Tak mówiąc, byłem w djabelnym kłopocie,
A do mnie piękne te figury w złocie:
Nie bój się! Boga jesteśmy posłami;
A jeśli zechcesz przelecić się z nami
Przez te ogromne, szafirowe pola,
To z twoją wolą jest i Boga wola,
Tak mi mówili: a ja panie rzeźwy
Wstałem: dalibóg! dziś przysięgam trzeźwy,
I w dłonie klaszcząc jak dziecina klaska;
Rzekłem: panowie jaśni! jeśli łaska
Dajcie mi widzieć tych co w piekle gorą,
A potém moich dziateczek pięcioro,
A potém jeszcze gdzieś na tamtym świecie —
O kim ja mówić chce zapewne wiecie? —
Więc jeśli wola jest Jehowy na to,
Niech będę z temi, co już poszli dawno,
I włożeni są w ziemię lodowatą. —
A gdy mówiłem tak, było mi jawno
Że prośbę moję na próżno zanoszę,
I że nie zrobią święci o co proszę.
Aż tu mój panie nad podziw, ci złoci
Biorą mię nakształt zerwanéj stokroci,
Biorą, i prosto w tęczę złotowłosą.
Na ciemną chmurę, nad sosnami niosą;
I bez żadnego szelestu i dźwięku
Niosą szlachcica w niebo, z dzbanem w ręku.
A ja z nad chmury upuściłem dzbana,
I potém się aż dowiedziałem w siole
Że upadł z nieba, na xiędza plebana,
I wybił mu jak talar guz na czole,
I zostawił mu siniec w upominku;
Pożałowałem dzbana i uczynku.
A to więc panie mój były nie żarty!
Na złotych skrzydłach jak król rospostarty
Lecę, a tęcza co wisi na chmurach,
Świéci jak brylant na kontusza dziurach;
A gwiazdy żółte różowe i sine,
Sypią się deszczem na moją łysinę;
A xiężyc blisko przybiega i staje,
I widzę srebrne rzeki, srebrne gaje,
Góry, o góry zaczepiłem pałasz —
A dotąd nie chce wierzyć pan bakałarz,
Choć mu po stokroć na honor mówiłem,
Gdy xiężyc świeci w mgle — że ja tam byłem.
I tak mię nieśli Boscy aniołowie;
A ja siedziałem jednemu na głowie
Pusząc się dumą jak paw na folwarku;
Nogi