Podwójna gra - Sylwester Latkowski - ebook + audiobook + książka

Podwójna gra ebook i audiobook

Sylwester Latkowski

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Agenci działający pod przykryciem są bardziej tajni od tajnych agentów. Ich zdjęć nie znajdziemy w internecie, życiorysu nie przeczytamy w prasie i na pewno nie pomyślimy, że któryś z nich mógłby jechać z nami w tym samym autobusie.

Książka Sylwestra Latkowskiego pt: „Podwójna gra” przedstawia sylwetki kilku z nich i odsłania kulisy akcji, w których brali udział. Jest zapisem opowieści agentów działających pod przykryciem, którzy swoją pracą, odwagą, spektakularnymi działaniami przyczynili się do wykrycia wielu przestępców oraz ujawnienia afer korupcyjnych, o których miesiącami pisała cała polska prasa. Skąd się wzięli agenci pod przykryciem? Kim są ludzie mający jeden własny i czasem kilkanaście fałszywych życiorysów? Jak działają, czy żałują decyzji, które musieli podejmować wbrew własnemu sumieniu, ale dla dobra nas wszystkich? O tym mówią Sylwestrowi Latkowskiemu. Mówią też o sobie, ale po przeczytaniu tej książki nadal nie będziesz widzieć, kim są. Bo są to prawdziwi tajni agenci działający pod przykryciem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 13 min

Lektor: Rafał Piech

Oceny
4,6 (21 ocen)
15
5
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
fryzuryn

Dobrze spędzony czas

może być
00
AnaM77

Nie oderwiesz się od lektury

interesująca lektura
00
KlimAg

Nie oderwiesz się od lektury

polecam, elita polskich przykrywkowców
00
annakostro

Nie oderwiesz się od lektury

świetna lektura,
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

To jest opo­wieść o ludziach, któ­rzy prze­kra­czają gra­nice i robią to w maje­sta­cie prawa. Czy jed­nak na pewno w gra­ni­cach prawa? To histo­rie ludzi, któ­rzy myślą jak prze­stępcy, czę­sto muszą dalej niż zwy­kli ludzie usta­wiać gra­nice moral­no­ści i wyzby­wać się skru­pu­łów. Potocz­nie nazy­wają ich przy­kryw­kow­cami.

Kim wła­ści­wie są? To poli­cjanci do zadań spe­cjal­nych pro­wa­dzący podwójną grę. Korzy­sta­nie z agen­tów taj­nych służb to metoda sto­so­wana na całym świe­cie od wie­ków. Już w sta­ro­żyt­no­ści szpie­dzy pod­szy­wali się pod inne osoby, aby zdo­być naj­skryt­sze infor­ma­cje o zamia­rach wro­gów. Nie bez powodu szpie­go­stwo jest okre­ślane mia­nem naj­star­szej, obok pro­sty­tu­cji, pro­fe­sji świata.

Prawo do pro­wa­dze­nia kom­bi­na­cji ope­ra­cyj­nych i ope­ra­cji spe­cjal­nych, w tym do uży­wa­nia funk­cjo­na­riu­szy pod przy­kry­ciem, ma przede wszyst­kim poli­cja i jej eli­tarna jed­nostka Cen­tralne Biuro Śled­cze. Powstało w 2000 roku i służy do zwal­cza­nia naj­groź­niej­szych gan­gów. Od 2007 roku podobne metody (pracę pod przy­kry­ciem) do walki z prze­stęp­czo­ścią kry­mi­nalną sto­suje też Agen­cja Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­nego. Używa kamu­flażu wyłącz­nie do celów kontr­wy­wia­dow­czych, a jej przy­kryw­kowcy (szpie­dzy) dzia­łają poza gra­ni­cami Pol­ski. Podob­nie postę­puje Służba Wywiadu Woj­sko­wego. Jako ostat­nie do tego grona dołą­czyło Cen­tralne Biuro Anty­ko­rup­cyjne.

Pierw­sza pol­ska ope­ra­cja spe­cjalna z udzia­łem przy­kryw­kowca miała miej­sce 6 lipca 1990 roku w motelu „Geo­rge” pod War­szawą i była nie­le­galna. Pró­bo­wano wyprze­dzić epokę – wów­czas nie ist­niały jesz­cze pod­stawy prawne pozwa­la­jące na sto­so­wa­nie poli­cyj­nej pro­wo­ka­cji, ale pro­wa­dzący akcję prze­ciwko bos­som gangu prusz­kow­skiego byli tak zde­ter­mi­no­wani, że spró­bo­wali metody mniej for­mal­nej. To była pierw­sza nie­udolna próba. Padły strzały. Jeden gang­ster zgi­nął, drugi został ranny. Sąd nie pozo­sta­wił na poli­cjan­tach suchej nitki. Ban­dyci zostali oczysz­czeni z zarzu­tów.

W poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych poli­cja inten­syw­nie szu­kała spo­so­bów walki ze struk­tu­rami gang­ster­skimi. W Pol­sce rzą­dziły gangi, na uli­cach odby­wały się strze­la­niny, pło­nęły samo­chody i lała się krew, a pań­stwo bez­rad­nie roz­kła­dało ręce. Kilku poli­cjantów posta­no­wiło nie przy­glą­dać się temu bez­czyn­nie. Byli to: Adam Rapacki (były wice­mi­ni­ster spraw wewnętrz­nych), Sła­wo­mir Śnieżko, Jerzy Nęcki, Miro­sław Nowacki i Tomasz Wary­kie­wicz. Adam Rapacki nawią­zał kon­takty ze Sco­tland Yar­dem. Zapro­sił poli­cjantów z Anglii, by opo­wie­dzieli o agen­tach dzia­ła­ją­cych pod przy­kry­ciem oraz akcjach, które dzięki nim prze­pro­wa­dzono i po któ­rych prze­stępcy tra­fili za kratki. Agen­tów spe­cjal­nych dzia­ła­ją­cych pod przy­kry­ciem, czyli funk­cjo­na­riu­szy uda­ją­cych gang­ste­rów, wyko­rzy­sty­wały już od dawna inne poli­cje.

Od początku zało­żono, że zosta­nie zbu­do­wany wła­sny sys­tem. Dla­czego? Wyja­śnił to Tomasz Wary­kie­wicz, zwany Wrza­sku­nem: – W Ame­ryce przy­kryw­ko­wiec to agent jed­no­ra­zo­wego uży­cia. Czę­sto koń­czy w czar­nym folio­wym worku. Przy­znał, że oparto się jed­nak na wzorcu angiel­skim. Wary­kie­wicz, który naj­le­piej z całej czwórki znał angiel­ski, tygo­dniami ślę­czał nad prze­pi­sami angiel­skiego prawa regu­lu­ją­cymi pracę przy­kryw­kow­ców. Pierw­szymi agen­tami pod przy­kry­ciem zostali oni sami. Rapacki dostał numer 100.

W 1996 roku zor­ga­ni­zo­wano spe­cjalną grupę w Wydziale V w Biu­rze Prze­stęp­czo­ści Zor­ga­ni­zo­wa­nej przy Komen­dzie Głów­nej Poli­cji, która miała zaj­mo­wać się ope­ra­cjami spe­cjal­nymi pod przy­kry­ciem. Spe­cjalna grupa – to brzmi dum­nie. Agen­tów było zale­d­wie kilku, i jeden pokój, a w nim spar­tań­skie warunki. Sto­lik, kilka krze­seł i biurko jako jedyne wypo­sa­że­nie.

– Wal­czy­li­śmy o papier. Mie­li­śmy jedną sekre­tarkę – wspo­mina Tomasz Wary­kie­wicz1. – Adam Rapacki zapro­po­no­wał, by dołą­czył do nas Jurek Nęcki. To my go na szko­le­nie, wycie­ramy nim pod­łogę i oka­zuje się, że on ma równo wszystko poukła­dane w gło­wie. Decy­du­jemy, że zosta­nie naszym prze­ło­żo­nym, bo my tego nie chcemy, za dużo jesz­cze mamy do zro­bie­nia. Nie chcie­li­śmy mieć admi­ni­stra­cji na gło­wie. Jurek dostaje ważne zada­nie, ma napi­sać pierw­szą instruk­cję, która potem będzie wydana w for­mie zarzą­dze­nia komen­danta głów­nego poli­cji. Dys­ku­sje nad nią trwają nocami, dniami, bez końca. Powstaje cała nowa nomen­kla­tura. Poja­wia się poję­cie „ope­ra­tor” (poli­cjant dzia­ła­jący pod przy­kry­ciem), nazew­nic­two zwią­zane z lega­li­zo­wa­niem, spo­sób roz­li­cza­nia fun­du­szy na oświad­cze­nie. Do tej pory takiej moż­li­wo­ści nie było. Każdy musiał przy­nieść para­gon, rachu­nek, fak­turę. A tu gość pisał oświad­cze­nie: wyda­łem tyle i tyle.

W tym cza­sie rodzi się w mojej gło­wie pomysł zetbe­ze­tów, czyli jedy­nej na świe­cie for­ma­cji, która pozwala na zabez­pie­cza­nie poli­cjan­tów pod przy­kry­ciem i inte­gro­wa­nie tych ludzi bez dekon­spi­ra­cji. W USA jest tak, że przy­kryw­ko­wiec chowa legi­ty­ma­cję poli­cyjną pod wycie­raczkę, pisto­let zaś do bagaż­nika. A sys­tem zabez­pie­cze­nia polega na tym, że za nim jadą samo­chody z ante­nami i ze SWAT. Mają naj­więk­szą na świe­cie śmier­tel­ność wśród przy­kryw­kow­ców. Po tym, jak Stań­czyk (Jerzy Stań­czyk, były komen­dant główny poli­cji) poroz­rzu­cał pezety2 po Pol­sce, two­rząc oddziały, myśmy teo­re­tycz­nie w nich pra­co­wali, ale fizycz­nie byli­śmy w War­sza­wie. Kata­strofa, jeśli cho­dzi o prze­pisy.

Naj­pierw, w 1995 roku, wyty­po­wano 12 ludzi. Pod­czas kursu każdy z nich miał kon­takt z dwu­dzie­stoma wykła­dow­cami i instruk­to­rami. Przez dwa tygo­dnie 24 godziny na dobę przy­glą­dano się sta­ran­nie wybrań­com. Potem kla­sy­fi­ko­wano: nadaje się lub nie. W przy­padku oceny pozy­tyw­nej wnio­sko­wano do dyrek­tora Biura Prze­stęp­czo­ści Zor­ga­ni­zo­wa­nej o nada­nie funk­cjo­na­riu­szowi numeru. Kurs prze­szło kilku poli­cjan­tów.

Adam Rapacki tak wspo­mi­nał tam­ten czas:

– W roku 1995 napi­sa­łem pierw­szą kon­cep­cję dla ope­ra­cji spe­cjal­nych. Jesz­cze nie było zakupu kon­tro­lo­wa­nego, część rze­czy była robiona w ramach kom­bi­na­cji ope­ra­cyj­nych. Trzeba było bar­dzo uwa­żać, żeby nie prze­kro­czyć cien­kiej linii. Zatrzy­my­wa­li­śmy klien­tów z kara­bi­nami, z mate­ria­łem wybu­cho­wym, a nie poka­zy­wa­li­śmy naszych ludzi. Nie mogli­śmy poka­zać, że w jakimś stop­niu to my kupo­wa­li­śmy coś od nich czy robi­li­śmy coś z nimi. Tę ryzy­kowną kon­cep­cję zaak­cep­to­wał Jurek Stań­czyk. Powoli zaczę­li­śmy sta­wiać zręby pod cały sys­tem ope­ra­cji przy­kryw­ko­wej. Robi­li­śmy akcję, w któ­rej nie poka­zy­wa­li­śmy kulis. Nie wszystko mogli­śmy poka­zać w spo­sób pro­ce­sowy, bo do poka­za­nia nie było pod­staw praw­nych.

W 1995 roku nastą­piły zmiany w usta­wach poli­cyj­nych i wresz­cie dosta­li­śmy moż­li­wość pro­wa­dze­nia ope­ra­cji spe­cjal­nych, zakupu kon­tro­lo­wa­nego, dosta­li­śmy nowe narzę­dzia do walki z prze­stęp­czo­ścią. Pierw­szą ope­ra­cję spe­cjalną zgod­nie ze sztuką zro­bi­łem w 1997 roku w spra­wie o nar­ko­tyki.

W Pol­sce rze­czy­wi­ście stwo­rzono uni­kalny sys­tem ope­ra­cji spe­cjal­nych pod przy­kry­ciem. Powstały fachowe okre­śle­nia, takie jak na przy­kład PPP, czyli poli­cjant pod przy­kry­ciem (w żar­go­nie poli­cyj­nym nazy­wany też ope­ra­to­rem), ZBZ – Zespół Bli­skiego Zabez­pie­cze­nia (zetbe­zet). W każ­dej ope­ra­cji spe­cjal­nej z udzia­łem przy­kryw­kowca dzia­łała grupa zada­niowa. Na jej czele stał dowódca zwany cover­ma­nem, który pro­wa­dził akcję i podej­mo­wał decy­zje. To wyłącz­nie z nim kon­tak­to­wał się przy­kryw­ko­wiec (ope­ra­tor). Zwy­kle w pobliżu dzia­łał też inny poli­cjant pod przy­kry­ciem. Ten z kolei miał jedno zada­nie – dys­kret­nie chro­nić ope­ra­tora. Ochro­nia­rze też są sta­ran­nie wyse­lek­cjo­no­wani, rów­nież koń­czą skom­pli­ko­wane szko­le­nia i podob­nie jak przy­kryw­kowcy toczą nie­bez­pieczne gry. Wcho­dzą w skład Zespołu Bli­skiego Zabez­pie­cze­nia.

Zetbe­zety nad­zo­rują przy­kryw­kow­ców, służą im radą, a kiedy trzeba, idą z pomocą. Zawsze znaj­dują się w pobliżu. Wynaj­mują pokój w hotelu albo korzy­stają z miesz­ka­nia kon­spi­ra­cyj­nego. Dla świata zewnętrz­nego są nie­wi­dzialni. Agent spe­cjalny kon­tak­tuje się z nimi za pomocą usta­lo­nych szy­frów.

Kiedy przy­kryw­kowcy wyko­nują ope­ra­cję spe­cjalną, dostają nową toż­sa­mość, czyli, jak to nazy­wają poli­cjanci, zostają zale­gen­do­wani. Wypo­saża się ich w spre­pa­ro­wane doku­menty i od tej pory noszą nowe imię i nazwi­sko, posłu­gują się fik­cyj­nymi nume­rami PESEL i NIP. Uczą się na pamięć nowych życio­ry­sów. Tak przy­go­to­wani pró­bują wejść w struk­turę gangu. Aby wejść w prze­stęp­czy świa­tek, potrze­bują kogoś, kto ich wpro­wa­dzi na mafijne salony. Cza­sem jest to przy­ła­pany na prze­stęp­stwie gang­ster, który zga­dza się na współ­pracę w zamian za zła­go­dze­nie kary, cza­sem sami muszą szu­kać doj­ścia do inte­re­su­ją­cych ich ludzi.

Przy­kryw­kowcy na żad­nym eta­pie ope­ra­cji spe­cjal­nej nie ujaw­niają swo­jej toż­sa­mo­ści. Po jej zakoń­cze­niu także zostają ano­ni­mowi, nawet przed sądem.

Przy­kryw­kowcy two­rzyli eli­tarną grupę poli­cjan­tów, czyli zamkniętą grupę gli­nia­rzy, któ­rzy także dziś nie­chęt­nie wpusz­czają do swego świata ludzi z zewnątrz. Nie lubią też mówić o swo­jej pracy. Pra­cu­jąc nad fil­mami, książ­kami i arty­ku­łami, sty­ka­łem się z ich pracą i pozna­wa­łem ich oso­bi­ście. Wresz­cie udało mi się nie­któ­rych nakło­nić, by opo­wie­dzieli o sobie i o naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nej pro­fe­sji w poli­cji w serialu doku­men­tal­nym „Przy­kryw­kowcy. Podwójna gra” zre­ali­zo­wa­nym dla Canal+ (2019).

Ta książka nie jest pisem­nym odbi­ciem serialu. W cza­sie jed­nej z roz­mów z ofi­ce­rem poli­cji pra­cu­ją­cym pod przy­kry­ciem (pseu­do­nim Romeo) stwier­dzi­li­śmy, że serial powi­nien być punk­tem wyj­ścia do szer­szej, pogłę­bio­nej opo­wie­ści o ludziach, któ­rzy posta­no­wili zacząć wal­czyć z prze­stęp­czo­ścią metodą nową i sku­tecz­niej­szą, bo ban­dyci byli zawsze kilka kro­ków przed poli­cją. Nie będzie to jed­nak lukro­wana opo­wieść.

Przede wszyst­kim jest to książka o ludziach, gli­nia­rzach, któ­rzy przez wiele lat pro­wa­dzili podwójne życie. Opro­wa­dzą nas po świe­cie, z któ­rego na pewno nie wycho­dzi się już takim, jakim się do niego weszło.

To gorz­kie opo­wie­ści.

Wyko­rzy­sta­łem frag­ment roz­mowy z Toma­szem Wary­kie­wi­czem, którą prze­pro­wa­dzi­li­śmy z Pio­trem Pytla­kow­skim. [wróć]

Pezety – Depar­ta­menty do Spraw Prze­stęp­czo­ści Zor­ga­ni­zo­wa­nej i Korup­cji (dawne wydziały w Poli­cji). [wróć]

Część I. Nie­bez­pieczne związki agenta Tomka

Część I

Nie­bez­pieczne związki agenta Tomka

Kryp­to­nim „Święta”, czyli wyże­lo­wany goguś i posłanka

– Nie jestem jakiś tam książę Julian z „Mada­ga­skaru” – rzu­cił dzien­ni­ka­rzom Tomasz Kacz­ma­rek, naj­słyn­niej­szy w Pol­sce agent spe­cjalny pod przy­kry­ciem, zapew­nia­jąc, że ma dystans do sie­bie. Dzien­ni­ka­rze przy­po­mnieli wtedy słowa fil­mo­wego lemura Juliana: „Do kobiety trzeba się pofa­ty­go­wać, tak? Potem patrzysz jej w oczy… przy­su­wasz się, tak? Tylko tro­szeczkę, a naj­le­piej pra­wie do końca… potem cze­kasz, aż ona się też tro­szeczkę przy­su­nie, prawda? Teraz… wasze wargi prak­tycz­nie się już sty­kają… A potem po pro­stu jej mówisz, jak bar­dzo jej nie­na­wi­dzisz”1. Tra­fili w punkt? Co na to by powie­działa Beata Sawicka, która suge­ro­wała2, że została uwie­dziona i zma­ni­pu­lo­wana, mię­dzy innymi przy pomocy „miłych i czu­łych sms, kwia­tów” oraz „upo­min­ków”, po to, by uwi­kłać ją w sytu­ację korup­cyjną? Agent Tomek, pod przy­bra­nym nazwi­skiem Pio­trow­ski, jak dia­beł miał sku­sić ją do grze­chu. Osa­czył, spro­wa­dził na złą drogę i… zapa­ko­wał do poli­cyj­nej izby zatrzy­mań.

O ope­ra­cjach spe­cjal­nych pod przy­kry­ciem w Pol­sce było cicho, aż do wybu­chu afer Beaty Sawic­kiej, Wero­niki Mar­czuk i willi Kwa­śniew­skich. Ele­men­tem łączą­cym wszyst­kie sprawy był wła­śnie agent spe­cjalny Tomasz Kacz­ma­rek. Czło­wiek o wielu twa­rzach, kilku nazwi­skach i tyluż życio­ry­sach.

Agent Tomek miał sła­bość do luk­su­so­wych samo­cho­dów. Jeź­dził porsche car­rerą i cay­enne, mer­ce­de­sem. Nie­stety nie był mistrzem kie­row­nicy, co zasta­na­wia, bo każdy przy­kryw­ko­wiec powi­nien przejść szko­le­nie z szyb­kiej jazdy. On cią­gle zali­czał stłuczki. W latach dzie­więć­dzie­sią­tych jako poli­cjant wydziału kry­mi­nal­nego Komendy Woje­wódz­kiej Poli­cji we Wro­cła­wiu został ska­zany za udział w wypadku ze skut­kiem śmier­tel­nym. Jechał za szybko. Zgi­nęła młoda kobieta, on miał poła­mane nogi. Roz­bił nie­ozna­ko­wany radio­wóz nale­żący do sek­cji spraw walki ze zło­dzie­jami samo­cho­dów. Kolejną jego sła­bo­ścią były dobre ubra­nia i trunki. Po pro­stu król życia. Dzia­łal­ność „Agenta Tomka” – tak go nazwano – wywo­łała publiczną debatę na temat taj­nych ope­ra­cji pro­wa­dzo­nych przez służby. Jakie są dozwo­lone gra­nice pro­wo­ka­cji? Czy agent spe­cjalny dzia­ła­jący pod przy­kry­ciem jest bez­karny?

Afera posłanki Plat­formy Oby­wa­tel­skiej Beaty Sawic­kiej wybu­chła 1 paź­dzier­nika 2007 roku, tuż przed wybo­rami do par­la­mentu. Tego dnia zatrzy­mali ją agenci CBA, jak potem oświad­czono, w chwili kiedy przy­jęła drugą ratę łapówki. W sumie miała przy­jąć 100 tysięcy zło­tych za pomoc w usta­wie­niu prze­targu na działkę w Helu.

Sawicka miała star­to­wać pod hasłem walki z gło­dem wśród dzieci. Po słyn­nej kon­fe­ren­cji pra­so­wej, w cza­sie któ­rej roz­pła­kała się przed kame­rami, zre­zy­gno­wała ze startu w wybo­rach i z poli­tyki. Zapa­dła się pod zie­mię. Wraz z Pio­trem Pytla­kow­skim dotar­li­śmy do jej zeznań zło­żo­nych przed sądem i po raz pierw­szy opu­bli­ko­wa­li­śmy je w książce „Agent Tomek i inni. Przy­kryw­kowcy”.

Przed sądem opi­sała swoją wer­sję zna­jo­mo­ści z agen­tem Toma­szem, a my dzięki temu od kuchni pozna­li­śmy metody dzia­ła­nia przy­kryw­kowca3 widziane oczami roz­pra­co­wy­wa­nej osoby. Wcze­śniej Cen­tralne Biuro Anty­ko­rup­cyjne za zgodą pro­ku­ra­tora gene­ral­nego opu­bli­ko­wało nagra­nia wideo i audio z udzia­łem Sawic­kiej i agen­tów.

Toma­sza Pio­trow­skiego poznała pod­czas kursu orga­ni­zo­wa­nego w War­sza­wie dla kan­dy­da­tów na człon­ków rad nad­zor­czych spółek skarbu pań­stwa.

„Pod­czas prze­rwy z jedną z moich kole­ża­nek bar­dzo dys­kret­nie uda­ły­śmy się na pod­da­sze klatki scho­do­wej, aby zapa­lić papie­rosa. Paląc te papie­rosy, nagle usły­sza­łam, że ktoś skrada się, tak to potocz­nie można powie­dzieć. Że ktoś wcho­dzi na górę, w zacie­nione miej­sce i wtedy zoba­czy­łam mło­dego czło­wieka, wyspor­to­wa­nego, bo poko­ny­wał te schody po trzy stop­nie, bar­dzo szybko, który popro­sił nas o poczę­sto­wa­nie go papie­ro­sem. Przed­sta­wił się i powie­dział, że jest z naszej grupy, nie koja­rzy­łam go wtedy. I czy może zostać z nami, nam towa­rzy­szyć. Wyra­zi­ły­śmy na to zgodę. Poczę­sto­wa­ły­śmy pana Toma­sza i wtedy zapy­tał – to on pierw­szy – nas, dla­czego na tym kur­sie jeste­śmy, co o nim sądzimy, skąd jeste­śmy i kim z zawodu każda z nas jest. Powie­dzia­ły­śmy, że jeste­śmy z oko­lic, nie uszcze­gó­ła­wia­jąc tego, a ja powie­działam, że jeste­śmy nauczy­ciel­kami, co było zgodne z prawdą, ponie­waż moja kole­żanka rów­nież jest peda­go­giem z wykształ­ce­nia. On powie­dział, że jest przed­się­biorcą i że po tru­dach zimo­wej podróży przy­je­chał z Kato­wic. (…)

Pod­czas tego kursu, po wie­lo­go­dzin­nych wykła­dach, bar­dzo trud­nego w swo­jej czę­ści teo­re­tycz­nej dla słu­cha­czy, wycho­dzi­li­śmy cza­sami do pobli­skiej restau­ra­cji na ulicy Pięk­nej pod nazwą Jazz Club, gdzie jedli­śmy obiad, kola­cję. (…) Tak się skła­dało, że Tomasz Pio­trow­ski zawsze był w moim pobliżu. Sia­dał obok mnie, zama­wiał sto­lik, do któ­rego mnie zapra­szał. Czę­sto jada­li­śmy razem, ale zda­rzały się też wie­czory, gdzie część kur­san­tów opusz­czała lokal, a ja wraz z moją kole­żanką Ewą (posłanką PO – aut.), zosta­wa­ły­śmy jesz­cze jakiś czas. Pamię­tam, kiedy Tomasz Pio­trow­ski przy drinku wypy­ty­wał nas o to, jak to jest być par­la­men­ta­rzy­stą, czym się zaj­mu­jemy, jakie mamy hobby, jakie pro­blemy w pracy, co spra­wi­łoby nam przy­jem­ność, z osobna – co spra­wia­łoby przy­jem­ność mnie oso­bi­ście, ale były też spo­tka­nia, jesz­cze w tym okre­sie kursu, kiedy cza­sami tylko ja z nim zosta­wa­łam. Wtedy odpro­wa­dzał mnie pod miej­sce, w któ­rym miesz­ka­łam, pod hotel posel­ski. Mimo że miał samo­chód zapar­ko­wany nie­da­leko, nie wsia­dał siłą rze­czy, ponie­waż był pod wpły­wem alko­holu. Na początku naszej zna­jo­mo­ści trak­to­wa­łam Toma­sza Pio­trow­skiego jako młod­szego kolegę, podob­nie zagu­bio­nego w mate­rii tego kursu, jak i ja, ale kiedy zaczął coraz czę­ściej do mnie dzwo­nić, mnie odpro­wa­dzać, zapra­szać na kola­cję, obiady, spa­cery, zauwa­ża­łam w nim wię­cej zalet niż do tej pory.

Był to młod­szy ode mnie męż­czy­zna (on miał wów­czas 31 lat, ona 43 lata – aut.). Bar­dzo ele­gancko się ubie­rał. Kiedy był spor­towo ubrany, miał gustow­nie dobraną odzież, mar­kową, dobre buty, spor­towy mer­ce­des, z bia­łym wypo­sa­że­niem w środku, miał przy sobie zawsze dużą ilość pie­nię­dzy. Zawsze bar­dzo przy­jem­nie pach­niał, był czy­sty. Dało się zauwa­żyć, pod­czas jego bar­dzo sze­ro­kiego uśmie­chu, że miał zadbane zęby, wybie­lane. Nosił na sobie złotą biżu­te­rię. Miał ładne, dłu­gie, krę­cone włosy (…).

Ponie­waż wie­dział, że lubię tań­czyć, lubię muzykę, twier­dząc, że jest świeżo po kur­sie salsy, zapro­sił mnie i jesz­cze jed­nego kolegę z grupy na takie spo­tka­nie do klubu war­szaw­skiego, o ile pamię­tam Kwar­tet się nazy­wał. W ostat­niej chwili kolega zre­zy­gno­wał z tego spo­tka­nia, ze względu na sytu­ację rodzinną, ale odwiózł nas pod ten lokal i tam z Toma­szem poszłam. Zro­bił na mnie wtedy bar­dzo pozy­tywne wra­że­nie, ponie­waż przy ogrom­nym tłoku, dużej ilo­ści osób, gwa­rze, nie miał żad­nego pro­blemu z tym, aby w patio posta­wić kolejny sto­lik, tylko dla nas. To był ten pierw­szy raz, kiedy tań­czy­li­śmy, kiedy wesoło spę­dza­li­śmy czas, kiedy pra­wił mi ogromną ilość kom­ple­men­tów i kiedy nie­stety pił ogromną ilość alko­holu, który rów­nież zama­wiał dla mnie. Cza­sami zama­wiał, szcze­gól­nie na początku naszego spo­tka­nia, alko­hol czy­sty, ale póź­niej, w czę­ści dal­szej kon­sump­cji, był to alko­hol typu whi­sky, brandy. (…) Na co zwra­cam uwagę: na to, że ten alko­hol miał inny kolor i dzi­siaj, z per­spek­tywy czasu, wiem, jak ważne jest to w kwe­stiach ope­ra­cyj­nych”.

Beata Sawicka zasu­ge­ro­wała, że agent Tomek mar­ko­wał picie, by ją upi­jać. Wielu moich roz­mów­ców uważa, że Kacz­ma­rek dużo pił. I miał z tym pro­blem. Co działo się dalej?

„Jeste­śmy po zakoń­cze­niu kursu. Tomasz mówi, że jest w Wied­niu, bo bar­dzo ciężko pra­cuje w swoim głów­nym biu­rze w Austrii. Opo­wiada mi, jak dużo czasu zaj­muje mu podróż, że zawsze jeź­dzi samo­cho­dem. Znam tę trasę, ponie­waż sama miesz­kam w rejo­nie przy­gra­nicz­nym i zda­rzyło mi się jechać przez Cze­chy do Austrii. On potwier­dza, że wła­śnie podob­nie tą trasą prze­jeż­dża, więc mamy taki wspólny temat. Wtedy zapy­tał, czy po przyjeź­dzie z Wied­nia może mnie odwie­dzić w War­sza­wie, kiedy będę w Sej­mie. Byłam zdzi­wiona tym pyta­niem, uwa­ża­jąc, że nasze drogi się rozejdą po zakoń­czo­nym kur­sie, ale wyra­zi­łam zgodę na to, aby spo­tkać się z nim, kiedy przy­je­dzie, i przy­jąć zapro­sze­nie na kola­cję. I tak też się stało (…).

Wcze­śniej mówił, że jest przed­się­biorcą budow­la­nym, że rezy­duje tutaj, w Pol­sce, w Kato­wi­cach, tam ma miesz­ka­nie przej­ściowe, tam rów­nież miał otwo­rzyć firmę, którą chciał prze­nieść z Litwy i Chor­wa­cji. Tam miały być jego agendy. (…) Mówił, że wspól­nie ze swoim przy­ja­cie­lem Mar­kiem (drugi agent pod przy­kry­ciem, dzia­ła­jący z agen­tem Tom­kiem – aut.), który obec­nie jest w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, i kolej­nym udzia­łow­cem, któ­rego nazy­wał Lu, Ame­ry­ka­ni­nem (do współ­pracy zapro­szono przy­kryw­kowca z FBI – aut.). Te postaci od początku były w jego opo­wia­da­niach i ist­niały mię­dzy nami, w naszych roz­mo­wach. Że wspól­nie budują obiekty spor­towe, kom­pleksy spor­towe, a w Chor­wa­cji budują nie­wiel­kie domy sze­re­gowe, typowe obiekty wypo­czyn­kowe, rekre­acyjne (…).

W nie­dłu­gim okre­sie czasu Tomasz do mnie zadzwo­nił, zapy­tał, czy znajdę dla niego czas. Przy­je­chał i poje­cha­li­śmy na… już nie pamię­tam, czy był to obiad, czy kola­cja. Pod­czas tego pobytu zapy­tał mnie, czy zechcia­ła­bym utrzy­my­wać z nim zna­jo­mość. Mie­li­śmy już miłe wspo­mnie­nia z naszego pobytu w lokalu. Ja zre­wan­żo­wa­łam mu się zapro­sze­niem, aby przy mojej pomocy w jedną z wol­nych nie­dziel zwie­dził gmach Sejmu.

Przy­je­chał do mnie, zwie­dza­li­śmy Sejm. Po zwie­dza­niu poszli­śmy do restau­ra­cji sej­mo­wej na posi­łek, a ponie­waż – jak twier­dził – ma bar­dzo dużo czasu, zapy­tał mnie, czy może zoba­czyć, gdzie miesz­kam. Obe­szli­śmy kilka kory­ta­rzy hotelu posel­skiego i w pokoju, przy winie, roz­ma­wia­li­śmy o tym, co będziemy robić dalej po kur­sie. Wtedy po raz pierw­szy Tomasz otrzy­mał ode mnie upo­minki i były to książki. Jedną z nich była książka pod tytu­łem: „Warto być przy­zwo­itym” pana pro­fe­sora Bar­to­szew­skiego. (…)

Spo­ty­kał się ze mną już cyklicz­nie. Tak jak dziś pamię­tam, co dwa tygo­dnie. Przy­jeż­dżał w tam­tym okre­sie z Wied­nia. Jada­li­śmy w róż­nych restau­ra­cjach war­szaw­skich. Czę­sto poru­sza­li­śmy się tak­sów­kami, ponie­waż Tomasz do każ­dego posiłku lubił zama­wiać alko­hol. Samo­chód swój zosta­wiał przed gma­chem Sejmu, w jed­nym miej­scu. Zawsze było to samo miej­sce i zawsze to miej­sce było wolne dla niego. Otrzy­my­wa­łam od niego kwiaty. Był czło­wie­kiem, który roz­ta­czał wokół sie­bie wspa­niałą aurę pew­no­ści sie­bie, ogrom­nej zarad­no­ści życio­wej. Bar­dzo mnie wzru­szył wtedy, kiedy opo­wia­dał o swoim trud­nym dzie­ciń­stwie i o tym, że nie ma rodzi­ców, bo wyje­chali do Sta­nów Zjed­no­czo­nych i zosta­wili go, gdy miał trzy latka, że wycho­wali go dziad­ko­wie. Tu dzie­ciń­stwo mie­li­śmy podobne, ponie­waż ja tatę stra­ci­łam też wcze­śnie, mając lat 11, zmarł, był mło­dym czło­wie­kiem, wycho­wali mnie dziad­ko­wie, więc bar­dzo dużo wspól­nego tematu w tym zakre­sie mie­li­śmy.

Bar­dzo czę­sto pod­kre­ślał, że jestem kobietą suk­cesu, że do wszyst­kiego doszłam sama, swoją ciężką pracą – podob­nie jak on. Kie­dyś mu opo­wia­da­łam, że w mło­do­ści bar­dzo ciężko cho­ro­wa­łam – to on mi się zre­wan­żo­wał opo­wie­ścią o tym, że miał w swoim życiu bar­dzo przy­kry epi­zod, uległ wypad­kowi, miał zła­mane nogi, sie­dem mie­sięcy był reha­bi­li­to­wany. (…)

Myślę, że to był koniec marca, było jesz­cze chłodno, ale już byli­śmy lżej ubrani, i wtedy kiedy ze mną tań­czył, prze­kro­czył pewną barierę, któ­rej do tej pory jed­nak nie prze­kra­czał, to była ta bariera intym­no­ści. Był już pod wpły­wem alko­holu, mówił, jak bar­dzo mu się podo­bam, jak uwiel­bia moje krę­cone włosy. Wtedy obsy­py­wał mnie poda­run­kami. Nie był zado­wo­lony, że jest z nami moja kole­żanka. Kiedy pro­si­łam, żeby tego nie robił, to powie­dział, że prze­sa­dzam ze swoją ostroż­no­ścią, z tym, że ktoś może nam zdję­cie zro­bić, prze­cież wcale nie jestem znaną publicz­nie osobą, ale jego cza­ru­jące uśmie­chy i kom­ple­menty i to, że i mnie w gło­wie zaszu­miało, cza­sami od drin­ków, powo­do­wały, że byłam dość nie­kon­se­kwentna. (…)

Zaczął od tego, że nie jest w sta­nie być spo­koj­nym, zwy­kłym męż­czy­zną przy zgrab­nej, pięk­nej kobie­cie, która ma swoją pozy­cję zarówno w życiu, jak i pozy­cję zawo­dową, że nie inte­re­sują go młode dziew­czyny, bo cóż one mogą mu zaofe­ro­wać, ale impo­nuje mu taka kobieta, jak ja. Kiedy go pyta­łam, co takiego mogła­bym wnieść w jego życie, opo­wia­dał, że naj­waż­niej­sze jest dla niego doświad­cze­nie i doj­ście do suk­cesu. Wtedy powie­dział, że potrwa to kilka mie­sięcy, więc myślę, że to był począ­tek kwiet­nia, kiedy on zrobi wszystko, żeby firmę prze­nieść do Kato­wic, kiedy ja będę hono­ro­wym gościem przy inau­gu­ra­cji, otwar­ciu tej sie­dziby. Że jego kole­dzy chcą mnie szybko poznać. Pytał, czy pomogę mu w urzą­dza­niu lokalu, biura, jakie mam pomy­sły, jak to wszystko stwo­rzyć pod wzglę­dem ety­kiety. Mówił, że oprócz niego, Marka, gdzieś tam daleko kolegi Lu, któ­rzy chcą inwe­sto­wać tutaj w Pol­sce, poja­wiają się nowe moż­li­wo­ści. On chce przede wszyst­kim utrzy­my­wać ze mną kon­takt, ponie­waż jego zda­niem «razem możemy wię­cej», «stać go na wszystko», powta­rza­jąc: luk­sus mi gene­ral­nie nie prze­szka­dza, a jeśli cho­dzi o moje życze­nia, zawsze to kwi­to­wał: «mówisz i masz, dla cie­bie wszystko». (…)

Chcia­ła­bym powie­dzieć o dosyć trud­nym dla mnie emo­cjo­nal­nie momen­cie mojej zna­jo­mo­ści z Toma­szem, ale też bar­dzo trud­nym momen­cie mojego życia, jeśli cho­dzi o sprawy rodzinne. Jestem już rok w Sej­mie, ponad rok. Jestem posłem pierw­szej kaden­cji. Nie mam doświad­cze­nia, jeśli cho­dzi o orga­ni­za­cję mojego życia rodzin­nego. Zarówno moja naj­bliż­sza, jak i dal­sza rodzina spo­tyka się z nową sytu­acją. Trudno sobie radzimy z tym, że ja bar­dzo wiele czasu spę­dzam w War­sza­wie, że podró­żuję po regio­nie, cza­sami zda­rza się, że jestem w innych mia­stach Pol­ski z przy­czyn służ­bo­wych. Zaczy­nam mieć trud­no­ści w domu. Po dwu­dzie­stu paru latach mał­żeń­stwa przecho­dzimy z moim mężem kry­zys. Moje dziecko, które zawsze miało mamę przy sobie, też trudno sobie radzi z emo­cjami. Ogromną część czasu poświę­cam z mężem i z synem na roz­mowy tele­fo­niczne, ale róż­nie to z tym bywa. I oczy­wi­ście zwie­rzam się z tych moich wszyst­kich pro­ble­mów Toma­szowi Pio­trow­skiemu. Bar­dzo mu dzię­kuję, że zja­wia się co jakiś czas w War­sza­wie, że potrafi mnie wyrwać z mojego śro­do­wi­ska. Znaj­duję u niego bar­dzo dużo zro­zu­mie­nia. Pyta mnie o moje rela­cje z mężem, o mojego syna, o moją naj­bliż­szą rodzinę, mamę, braci.

I znowu jest taki czas, że ja mam trud­no­ści, któ­rymi żyję, bar­dzo się tym emo­cjo­nuję, nie satys­fak­cjo­nują mnie moje suk­cesy zawo­dowe. Jestem zaab­sor­bo­wana tym, co się dzieje w domu, a on ma trud­no­ści biz­ne­sowe, o któ­rych mi opo­wiada, z któ­rymi się boryka, które mają wpływ na jego psy­chikę, zde­ner­wo­wa­nie. Ta emo­cjo­nal­ność, jego sto­su­nek do współ­pra­cow­ni­ków. Opo­wiada mi o tym. Też mnie zapew­nia, że jestem jedyną osobą, przy któ­rej może się roz­luź­nić, przy któ­rej wypo­czywa dobrze, że nasze spo­tka­nia ładują mu, jak to on twier­dził, aku­mu­la­tory, że zupeł­nie ina­czej teraz wraca do kraju, kiedy wie, że się spo­ty­kamy. To zaczyna mieć w jakiś spo­sób wpływ na moją psy­chikę. Jestem tera­peutą z zawodu i doj­rzałą kobietą, więc nie jest mi obce pewne unie­sie­nie emo­cjo­nalne. (…)

Myślę, że był to maj, kiedy już kry­sta­li­zo­wała się kwe­stia wyjazdu na Hel, zapy­tał mnie w samo­cho­dzie, czy rze­czy­wi­ście byłoby dobrze i czy ja bym się zgo­dziła z nim poje­chać. Oczy­wi­ście moty­wo­wał to tym, że moja obec­ność bar­dzo dobrze na niego wpływa i na pewno będzie ina­czej przez pana bur­mi­strza odbie­rany, jeżeli będzie w moim towa­rzy­stwie. Nie pod­kre­ślał wtedy tego, że jestem posłem. Nie wymie­niał tego okre­śle­nia, ale cały czas raczej kie­ro­wał się w stronę tego, że jestem kobietą suk­cesu, że jestem osobą prze­bo­jową i że bar­dzo dobrze wpły­wam na utwier­dze­nie go w prze­ko­na­niu, że on jest tym boga­tym biz­nes­me­nem. To wtedy po raz pierw­szy powie­dział mi, że zara­bia około 50 tysięcy mie­sięcz­nie.

Wtedy po raz pierw­szy powie­dział mi, jakie pie­nią­dze chcą inwe­sto­wać. Zapew­niał mnie, że jest w kon­tak­cie z Mar­kiem i ze swoim zna­jo­mym Lu, że bar­dzo mu zależy na tym wyjeź­dzie, ponie­waż kiedy spo­tka się z nimi (ze swo­imi wspól­ni­kami), to chce być wia­ry­god­nym czło­wie­kiem i chce mieć istotne już infor­ma­cje i prze­tarte szlaki. Wtedy rów­nież poja­wił się taki mały ele­ment, że rywa­li­zuje z Mar­kiem. Że rywa­li­zuje z Mar­kiem o to, że ten suk­ces to on chce, wła­ści­wie to on chce być ojcem tego suk­cesu. Wtedy ja wła­ści­wie ode­bra­łam to, że muszę też go w jakiś spo­sób przed Mar­kiem chro­nić, że nie mogę mówić kie­dyś w przy­szło­ści, że w jakiś spo­sób wspie­ram Toma­sza, tylko że to wszystko, co się dzieje – co w przy­szło­ści ma być jego suk­cesem – oczy­wi­ście sam sobie zawdzię­cza.

Póź­niej, kiedy jecha­li­śmy już drugi raz na ten Hel, nawet pro­wa­dził roz­mowę w samo­cho­dzie, kiedy co godzinę Marek dzwo­nił – gdzie jeste­śmy na tra­sie, czy się zbli­żamy, jak mija podróż. Prze­ka­zy­wał mi w tym cza­sie pozdro­wie­nia od Marka, ale był moment, kiedy rzu­cił tele­fon i powie­dział, żeby się w końcu od niego odcze­pił, że nie rozu­mie, dla­czego go tak Marek kon­tro­luje, i że tak naprawdę to jest jego sprawa, jego przed­się­wzię­cie. W końcu 50 pro­cent to jego udziały i to będzie jego biz­nes. To mnie też w jakiś spo­sób zmo­bi­li­zo­wało do tego, aby ukry­wać przed Mar­kiem nasze rela­cje, naszą zaży­łość i żeby rze­czy­wi­ście z suk­ce­sem wszystko się skoń­czyło, bo widzę, że bar­dzo prze­żywa Tomasz to wszystko, a chce wypaść (przy tych poważ­nych swo­ich wspól­ni­kach) na czło­wieka, który doj­rzał do pro­wa­dze­nia biz­nesu i bar­dzo dobrze sobie z tym radzi. (…)

Nie znam nikogo z Wybrzeża, ale mam kole­gów posłów z tego regionu. Na jed­nym z posie­dzeń Sejmu, w kory­ta­rzu, szli­śmy wtedy na salę ple­narną z jed­nym z nie­wielu posłów (Jaro­sła­wem Wałęsą – aut.), z któ­rymi mia­łam dobre rela­cje, przy­jaź­ni­li­śmy się, a wcze­śniej byłam już gościem u niego wspól­nie z kole­żanką, panią poseł Ewą. Zapy­ta­łam Jaro­sława Wałęsę. Powie­dzia­łam naj­pierw, że mam przy­ja­ciela, który wraca z zagra­nicy, jest bar­dzo boga­tym czło­wie­kiem, inwe­stuje i chce w tej chwili roz­wi­nąć swoje przed­się­bior­stwo w kraju. Że bar­dzo go inte­re­sują miej­sco­wo­ści nad morzem i czy może Jarek orien­tuje się, w któ­rych miej­sco­wo­ściach wła­dze są nasta­wione na dyna­miczny roz­wój, pozy­ski­wa­nie inwe­sto­rów. Nie posłu­gi­wa­łam się wów­czas ter­mi­nami plan zago­spo­da­ro­wa­nia, oferta w zakre­sie zamó­wień publicz­nych, bo naprawdę nie mia­łam naj­mniej­szego poję­cia, jak to wszystko się zała­twia i o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Zapy­ta­łam, czy być może są gminy, które są nasta­wione na dyna­miczny roz­wój i chcą pozy­ski­wać takich ludzi. Wtedy usły­sza­łam od pana Wałęsy, że trudno mu powie­dzieć, bo raczej sie­dzi w Gdań­sku – to jest jego okręg wybor­czy, mało zna samo­rzą­dow­ców takich, z któ­rymi mógłby roz­ma­wiać na ten temat, ale zasu­ge­ro­wał, abym zapy­tała pana Marka Bier­nac­kiego, ponie­waż jego rejon wybor­czy jest od Gdyni po Hel i wie, że Marek jest bar­dzo lubia­nym i cenio­nym posłem, na pewno zna wielu samo­rzą­dow­ców, w tym w małych mia­stecz­kach.

Po jakimś cza­sie, myślę, że to nawet nie było na tym samym posie­dze­niu, ale za pół­tora tygo­dnia, za dwa tygo­dnie, zapy­ta­łam pana posła Bier­nac­kiego w ten sam spo­sób, w podobny spo­sób, co pana Wałęsę. Pan Bier­nacki odpo­wie­dział, że wszyst­kie gminy, wszyst­kie mia­steczka cze­kają na ludzi, któ­rzy będą inwe­sto­wać.

W dosyć żar­to­bliwy spo­sób nawet żeśmy roz­ma­wiali, śmie­jąc się, że jest to bar­dzo ważne i z otwar­tymi rękoma wój­to­wie, bur­mi­strzo­wie na takich ludzi cze­kają. Powie­dział wtedy, że zna pana bur­mi­strza Miro­sława Wądo­łow­skiego. Wiele kom­ple­men­tów pod adre­sem pana bur­mi­strza padło z ust pana posła. Powie­dział, że jest to czło­wiek bar­dzo przed­się­bior­czy, otwarty na to, co jest zwią­zane z roz­wo­jem gminy, mia­sta. Że jest naj­lep­szy do tego, aby skie­ro­wać tam kogo­kol­wiek, zachę­cić, ponie­waż Hel leży na sercu panu bur­mi­strzowi; jest zna­nym, prze­pra­szam za uży­cie słowa, sta­rym, dobrym samo­rzą­dow­cem. Zapy­ta­łam, czy mógłby w jakiś spo­sób nas skon­tak­to­wać. Powie­dział, że nie widzi żad­nego abso­lut­nie pro­blemu, że na następ­nym naszym zjeź­dzie postara mi się coś w tym zakre­sie odpo­wie­dzieć. (…)

Po jakimś cza­sie, rze­czy­wi­ście, pan poseł Bier­nacki zauwa­żył mnie gdzieś na kory­ta­rzu, pod­szedł i powie­dział, że nie wie, czy pamię­tam – było mi miło, że pamię­tał o tym, bo nawet nie dopy­ty­wa­łam go, będąc zajęta swo­imi spra­wami. Wró­ci­li­śmy do tej roz­mowy, prze­ka­zał mi na kory­ta­rzu ze swo­jej komórki numer tele­fonu pana bur­mi­strza. Wpi­sa­łam go być może do notesu i zapy­ta­łam, kiedy mogła­bym się skon­tak­to­wać z panem bur­mi­strzem, czy wie. Pan poseł powie­dział, że powin­nam zadzwo­nić, że jestem zare­ko­men­do­wana i że będzie pan bur­mistrz już na tyle zorien­to­wany, kim jestem. I też tak się stało. (…)

Po jakimś cza­sie powie­dzia­łam Toma­szowi, że skon­tak­to­wa­łam się, że dzwo­ni­łam, że jest taka moż­li­wość, żeby się spo­tkać. Póź­niej spo­tka­łam się z Toma­szem. Bar­dzo się ucie­szył, był bar­dzo zado­wo­lony, myślę, że roz­ma­wia­li­śmy przy jakimś posiłku. W każ­dym razie wtedy też mówił o tym, jak bar­dzo mu poma­gam, jak bar­dzo jest mi wdzięczny i że nie chce mu się wie­rzyć, że ja pojadę z nim, że bar­dzo to doce­nia i bar­dzo się cie­szy. Wła­śnie wtedy pod­kre­ślał, że jestem bar­dzo prze­mę­czona, że przede wszyst­kim wypocznę, że week­end – trzy dni – to są takie, kiedy można zaczerp­nąć jodu, że mogę po pro­stu tro­szeczkę odsap­nąć. To mnie ujęło, jak wiele innych kwe­stii. Poje­chać w krót­kim cza­sie nad morze, dwa, trzy dni pobyć nad wodą, było to dla mnie dosyć atrak­cyjne (…).

Mia­łam mu towa­rzy­szyć, żeby było miło, wesoło, żebym mogła wypo­cząć, a on przy oka­zji był czło­wie­kiem zare­ko­men­do­wa­nym. Tak też to przy­ję­łam. (…)”.

Doszło do spo­tka­nia z bur­mi­strzem Helu.

„Oczy­wi­ście powie­dzia­łam, że jest to mój przy­ja­ciel. Podzię­ko­wa­łam mu za poświę­cony nam czas, za moż­li­wość spo­tka­nia się. Pan bur­mistrz powie­dział, że gdyby nie reko­men­da­cja pana posła Bier­nac­kiego – może nie, że «gdyby» – tylko że spo­tyka się przede wszyst­kim, ponie­waż ceni sobie pana posła Bier­nac­kiego. Dał mi do zro­zu­mie­nia, że znają się, że wza­jem­nie się sza­nują (…).

W tej roz­mo­wie byłam bar­dzo zasko­czona tym, bo pan bur­mistrz mówił o dział­kach pod małe domki rodzinne, o takich małych obsza­rach. W pew­nym momen­cie Tomasz powie­dział (taki zde­ner­wo­wany) coś w tym stylu, że nie inte­re­sują go takie rze­czy, o któ­rych mówi pan bur­mistrz, że on jest poważ­nym inwe­sto­rem, że potrze­buje dużą działkę. I ze zdu­mie­niem słu­cha­łam, jak pan bur­mistrz mówi: «a jaki areał», coś w tym rodzaju, on wtedy wymie­nił, to nie było 300, 400 metrów kwa­dra­to­wych, tylko powie­dział kilka tysięcy, tak ja to pamię­tam. No i że ma dużą sumę pie­nię­dzy wspól­nie ze wspól­ni­kami do zain­we­sto­wa­nia tutaj.

Nie było to tak ze strony pana bur­mi­strza, że od razu pan bur­mistrz powie­dział, że taka działka jest. Prze­szli­śmy do kon­sump­cji i po jakimś cza­sie pan bur­mistrz mówi, że ow­szem, jest taki teren, ale są pewne trud­no­ści, jeśli cho­dzi o loka­to­rów, któ­rzy na tym tere­nie miesz­kają, że to jest dopiero daleka przy­szłość, bo jesz­cze te rze­czy nie są przy­go­to­wane admi­ni­stra­cyj­nie. Tak ja to zro­zu­mia­łam, że tak naprawdę jest to w zaso­bach gminy, ale jest to odle­gła przy­szłość, jeśli cho­dzi o kwe­stię admi­ni­stra­cyjną. Tomasz pytał dosyć tak mery­to­rycz­nie o te kwe­stie. Spra­wiał wra­że­nie czło­wieka zorien­to­wa­nego w tych spra­wach. Myślę, że oboje, wspól­nie z Toma­szem, żeśmy zapy­tali, czy jest taka moż­li­wość, żeby zoba­czyć ten teren. Po dłuż­szym zasta­no­wie­niu pan bur­mistrz powie­dział, że jest taka moż­li­wość, ale taki raczej był scep­tyczny do tego, nie­mniej jed­nak ja powie­działam, że my dys­po­nu­jemy samo­cho­dem, czy jest to daleko, może się przej­dziemy w ramach spa­ceru. No i pan bur­mistrz wyra­ził zgodę, że pokaże nam ten teren. Zresztą pod­kre­ślał, że się śpie­szył. W tym cza­sie Tomasz powie­dział: «to ja pójdę po samo­chód». Wyszedł z tego pomiesz­cze­nia na górze. Poszedł po ten samo­chód (…).

Poje­cha­li­śmy. Rze­czy­wi­ście było to nie­da­leko. Sie­dzie­li­śmy w samo­cho­dzie. Prze­je­cha­li­śmy krótki odci­nek tej trasy. Pan bur­mistrz powie­dział, że to mniej wię­cej jest tutaj, że to jest teren dosyć taki zaro­śnięty krza­kami, więc trudno było (mnie oso­bi­ście) jakoś ogar­nąć to wzro­kiem, jak duża jest ta działka. Pan bur­mistrz nas poże­gnał, wysiadł, a Tomasz zawró­cił samo­cho­dem. Roz­ma­wia­li­śmy wtedy, więc ja powie­działam, że nie bar­dzo orien­tuję się, jak to wygląda, bo raczej byłam sku­piona na tym, co mówił pan bur­mistrz o tych pro­ble­mach z tą działką jesz­cze pod wzglę­dem admi­ni­stra­cyj­nym. O coś mnie pytał Tomasz, nie pamię­tam, ale powie­działam, że chęt­nie bym się prze­spa­ce­ro­wała, a więc może zawróci samo­chód i jesz­cze raz wró­cimy w to miej­sce i zoba­czymy. I tak też się stało. Zapar­ko­wał przy wydmach. Wysie­dli­śmy, prze­szli­śmy chod­ni­kiem, pospa­ce­ro­wa­li­śmy nieco i z oddali, z tego chod­nika patrzy­li­śmy na ten obszar, który go inte­re­so­wał. Bar­dzo się cie­szył, myślę, że nawet chyba mnie poca­ło­wał wów­czas w poli­czek, że wspa­niale, że dzię­kuje. (…)

Pytał, o czym roz­ma­wia­łam z panem bur­mi­strzem i czy w jakiś spo­sób, tak jak on suge­ro­wał, mia­łam wpływ na to, że tak wspa­niale koń­czy się ten wyjazd, że pan bur­mistrz nam poświę­cił tyle czasu. Wtedy – ja nie pamię­tam tego szcze­gółu, momentu – Tomasz w tej roz­mo­wie napro­wa­dził mnie, że warto byłoby, aby pan bur­mistrz był w jakiś spo­sób z nami, z nim zwią­zany. (…)

W tej roz­mo­wie padły suge­stie, ale bar­dzo (wydaje mi się) lako­nicz­nie (w tej chwili sta­ram się to wszystko w jakiś spo­sób chro­no­lo­giczny upo­rząd­ko­wać), że pan bur­mistrz żądał, że ja to prze­ka­za­łam, że jest to już kwe­stia skry­sta­li­zo­wana, że on będzie zarzą­dzał tym obiek­tem lub coś w tym rodzaju. To była taka luźna roz­mowa. Bar­dziej ja się cie­szy­łam, że jeste­śmy na tym spa­ce­rze i że on się cie­szy tym, że to spo­tka­nie się zakoń­czyło, niż o jakichś kwe­stiach żąda­nia pana Wądo­łow­skiego i zarzą­dza­nia jakimś obiek­tem, ale tak to zin­ter­pre­to­wał. Być może ja kiw­nę­łam głową albo powie­dzia­łam «tak» i na tym był w tym momen­cie koniec tego wszyst­kiego. Wró­ci­li­śmy na kola­cję i stam­tąd poje­cha­li­śmy do hotelu «Bryza» (…).

Tak zakoń­czył się ten nasz pierw­szy pobyt w mie­ście Helu. Póź­niej, na kolej­nych spo­tka­niach, oczy­wi­ście wra­cał do tego. (…)

Są waka­cje sej­mowe. Ale z Toma­szem spo­ty­kam się co jakiś czas. Wiem, że wyjeż­dża na waka­cje, mówi o Chor­wa­cji. W mię­dzy­cza­sie chyba ja do niego zadzwo­ni­łam, pyta­łam, jak się miewa, jak wypo­czywa. Pamię­tam tę roz­mowę, że był bar­dzo zado­wo­lony, że urlop raczej już mu się koń­czy i jest udany. Wtedy reko­men­duje fakt, że przy­jeż­dża do Pol­ski Marek i że chce się ze mną spo­tkać, i że nie będzie go (bo Tomasz jest na urlo­pie), będzie Marek. W dniu 5 wrze­śnia docho­dzi mię­dzy nami do spo­tka­nia (…).

Pamię­tam, że nie mogłam tra­fić tam, gdzie on miał samo­chód zapar­ko­wany, ale w pew­nym momen­cie wyszedł, w jakiś spo­sób pozna­li­śmy się. Zapro­po­no­wał mi, że może (pój­dziemy – aut.) gdzieś, gdzie ja bym chciała, aby to spo­tka­nie doszło do celu. Nie mia­łam zbyt wiele czasu. Zapro­po­no­wałam, żeby to on takie miej­sce gdzieś zna­lazł. I rze­czy­wi­ście wtedy popro­si­łam, że nie chcę roz­ma­wiać w samo­cho­dzie, że wolę żeby­śmy roz­ma­wiali (nie wie­dzia­łam, o czym chce roz­ma­wiać) gdzieś na spa­ce­rze, że chęt­nie bym się prze­szła. Wyszli­śmy z samo­chodu. Ja, bio­rąc pod uwagę to, co wcze­śniej Wyso­kiemu Sądowi przed­sta­wia­łam, tę moją ostroż­ność z tele­fo­nami, która póź­niej została nie­stety wypa­czona, jeśli cho­dzi o moje inten­cje, ale było to podyk­to­wane tym, czym żyłam, zosta­wi­łam tę torebkę, on zosta­wił swoje akce­so­ria w samo­cho­dzie i poszli­śmy na spa­cer (…).

Zaczął padać deszcz. On mi podał swoje ramię szar­mancko. Szli­śmy pod para­so­lem. Wtedy zaczął roz­ma­wiać o tym, że są jakieś trud­no­ści. Tak naprawdę to Marek był tym, który mi opo­wia­dał o tym, że ma za sobą spo­tka­nie z panem bur­mi­strzem i że oni wszy­scy, wspól­nie z tym Ame­ry­ka­ni­nem i Tom­kiem, byli u pana bur­mi­strza. Tak ja to wtedy zro­zu­mia­łam, że wszy­scy we trzech. Opo­wia­dał mi, jakie są trud­no­ści. Dosyć to cha­otycz­nie brzmiało dla mnie, ale na tym spo­tka­niu nie było mię­dzy nami mowy, nie było z mojej strony żad­nych suge­stii, w sło­wach, w gestach, żeby można było roz­ma­wiać o korzy­ściach z tego, że ja coś mam z tego mieć czy pan bur­mistrz. Nato­miast raczej moja uwaga była sku­piona i oparta na takim podej­ściu emo­cjo­nal­nym, że oni mają jakieś trud­no­ści; co się stało, że są jakieś pro­blemy, że są tak nie­za­do­wo­leni, bo prze­cież zawsze Tomek mi powta­rzał, szcze­gól­nie jak wra­ca­li­śmy i w roz­mo­wie mię­dzy nami w samo­cho­dzie, że chce bar­dzo dobrze wypaść, chce być poważny, bo liczy się ze zda­niem Lu i Marka, inwe­sty­cja, na którą Lu zezwoli, jest dla niego «być albo nie być» (…). Odnio­słam takie wra­że­nie, że coś złego się dzieje i że jestem koniecz­nie potrzebna mu w czymś (…).

Marek nie powie­dział tak, jak jest to dzi­siaj opi­sy­wane: «Zała­twisz to – dosta­niesz tyle, jak zała­twisz ponow­nie, będzie druga tran­sza». Dla mnie to jest po pro­stu bzdura. Roz­ma­wia­li­śmy o tym, że mam pomóc, że bar­dzo mu zależy, żeby jakaś pomoc z mojej strony była. Ja roz­ma­wia­łam o tym, że warto byłoby, żeby Tomek przy tym był. Moją inten­cją było poma­ga­nie i rato­wa­nie z opre­sji Toma­sza Pio­trow­skiego, a nie uma­wia­nie się i oma­wia­nie szcze­gó­łów z Mar­kiem, któ­rego po raz pierw­szy widzę (…).

Na koniec naszej roz­mowy powie­dział, że przy­po­mina sobie, że coś mu Tomek mówił o pie­nią­dzach. Wtedy zaczę­li­śmy roz­ma­wiać o tym, co ja nazy­wam pożyczką, a co oni nazy­wają łapówką. Nie ukry­wa­łam, że tak, roz­ma­wia­łam o tym z Toma­szem Pio­trow­skim, że zapew­niał mnie, że w razie, gdy­bym miała taką potrzebę, to zawsze są do dys­po­zy­cji. Nie mówił tylko o sobie, ale o nich, jako grupa, jako dru­żyna wspie­ra­jąca. Ja pocho­dzę ze śro­do­wi­ska, które nie jest majętne aż tak, jak ci pano­wie, któ­rzy wów­czas mnie ota­czali – Marek i Tomasz. Więc skoro zaini­cjo­wał ten temat, myślę, że sama w życiu bym z nim nie roz­ma­wiała i była­bym na tyle skrę­po­wana, aby go pro­sić, tym bar­dziej, a co dopiero zacząć roz­mowę, ale pod­ję­łam ten temat. I to, co dzi­siaj Marek i pro­ku­ra­to­rzy zarzu­cają mi, że ja powie­działam, ile za to chcę, jest wie­rutną bzdurą.

Kiedy Marek mówił o tych pie­nią­dzach, to mówi­łam, ile mi potrzeba na kam­pa­nię, jak sza­cuję wydatki na kam­pa­nię. Ja dzi­siaj dosko­nale wiem, bio­rąc pod uwagę jesz­cze kwe­stie ope­ra­cyjne, jak byłam tam zła­pana pod rękę. Trzy­ma­łam się jego ramie­nia. Był deszcz, on trzy­mał para­solkę. Jakoś tak dziw­nie, kiedy mówił do mnie, to nie miał klapy otwar­tej – kiedy on się wypo­wia­dał, to ja sądzi­łam, że jest zimno i zawsze tak robił. Zwró­ci­łam na to uwagę, bo go zapy­ta­łam, czy jest mu zimno, i póź­niej po tej roz­mo­wie – z racji tej, że on cały czas tak trzy­mał koł­nierz – musie­li­śmy zmie­rzać do naj­bliż­szej małej restau­ra­cji, bo zmarzł, bo źle się poczuł, było mu zimno i tam poszli­śmy. Oczy­wi­ście zupeł­nie inny cel był tego koł­nierza (…).

Wtedy też, jesz­cze wra­ca­jąc do tych pie­nię­dzy, powie­dzia­łam, wymie­nia­jąc sumę 100 tysięcy, powie­dział, kiedy chcia­ła­bym te pie­nią­dze, więc odpowie­dzia­łam mu, że zaczyna się kam­pa­nia i jeżeli byłoby to moż­liwe, to w miarę szybko. On mi wtedy powie­dział, a tego nie widzia­łam w ste­no­gra­mach, że on ma pew­nie trud­no­ści z ban­kiem i że nie może od razu takiej sumy mi dać, że zrobi to praw­do­po­dob­nie w dwóch tran­szach. Tylko nie pamię­tam, czy on mi to powie­dział już wtedy, czy powie­dział mi póź­niej tele­fo­nicz­nie, a być może było tak, że powie­dział to i na tym spo­tka­niu i jesz­cze raz to potwier­dził w roz­mo­wie tele­fo­nicz­nej. I ja tak to ode­bra­łam, że te trud­no­ści z ban­kiem powo­dują, że on musi tę sumę w jakiś spo­sób roz­ło­żyć na dwie tran­sze. Ale też, jak już pod­kre­śla­łam, jakoś nie zauwa­ży­łam tego w tych ste­no­gra­mach.

Nie rozu­mia­łam, to było tak szybko powie­dziane, to było tak cha­otycz­nie, dosyć szyb­kim kro­kiem ucie­ka­li­śmy przed tym desz­czem, że przy­ję­łam to za pew­nik, że skoro tak mówi, no to tak musi być. Wię­cej żeśmy do tej roz­mowy tego dnia, przed tym obia­dem już nie wra­cali. (…)

Nie pamię­tam, czy to był 7 wrze­śnia, w każ­dym bądź razie musiał się ze mną skon­tak­to­wać (agent Tomek – aut.) tylko i wyłącz­nie tele­fo­nicz­nie i zostało usta­lone miej­sce, gdzie. Wtedy zapro­po­no­wa­łam, że będzie to nie­da­leko teatru Buffo i tam też żeśmy się spo­tkali. Ja nieco się spóź­ni­łam. Był cie­pły dzień. Zoba­czy­łam Marka przy samo­cho­dzie. Zapy­tał chyba mnie, gdzie usią­dziemy. Prze­szli­śmy na ławkę. Zosta­łam powi­tana ogrom­nym bukie­tem kwia­tów – jak widać było w mate­ria­łach udo­stęp­nio­nych mediom. Pod­kre­ślił, że jest to upo­mi­nek z oka­zji moich imie­nin, nie­dawno minio­nych, acz­kol­wiek nie obcho­dzę 6 wrze­śnia, ale rze­czy­wi­ście 6 wrze­śnia wypa­dają imie­niny Beaty. Nie chcia­łam mu spra­wiać przy­kro­ści, więc go tam nie wypro­wa­dza­łam z błędu, podzię­ko­wa­łam. Usie­dli­śmy na tej ławce. Natu­ralne dla mnie to było, że udało mu się uzy­skać pie­nią­dze z banku. Zaczął mówić o spra­wach tego regu­la­minu. Ja raczej nie podej­mo­wa­łam tematu, szcze­gó­łów doty­czą­cych tych kwe­stii, które w tym tema­cie zaini­cjo­wane były. Tak jak jest w ste­no­gra­mach, mówi­łam, że jestem zmę­czona, ponie­waż obrady trwały długo, było dużo emo­cji z tym zwią­za­nych, ale on oczy­wi­ście cały czas ten swój temat pie­lę­gno­wał. Ta roz­mowa nie trwała długo. To spo­tka­nie było dosyć krót­kie. Nie pamię­tam w tej chwili, czy myśmy się uma­wiali na tej ławce już na kolejne. Roz­sta­li­śmy dosyć szybko, oczy­wi­ście o prze­ka­za­niu, że jest to ta pożyczka, o któ­rej wcze­śniej, jesz­cze 5 wrze­śnia, ja mówi­łam (bo ja tego też nie zauwa­ży­łam w ste­no­gra­mach), reagu­jąc na wie­lo­krotne powta­rza­nie, że ja w czymś poma­gam – to nie było, że coś za coś, że ja poma­gam, że jestem taka wspa­niała i oni są tak bar­dzo z tego zado­wo­leni – to reago­wa­łam, mówiąc o tych pie­nią­dzach, że te pie­nią­dze oddam, że poży­czam, a nawet powie­dzia­łam, pyta­łam, czy może to być depo­zyt na 7 mie­sięcy. To było jesz­cze 5 wrze­śnia, kiedy żeśmy spa­ce­ro­wali (…).

„Mada­ga­skar 2”, za: Wiki­pe­dia. [wróć]

W oświad­cze­niu z 17 paź­dzier­nika 2007 roku. [wróć]

Zezna­nia zło­żone przed sądem 5 i 7 paź­dzier­nika 2009 roku. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki