Podstępna żmija, czyli endometrioza - Marzena Grzybowska - ebook + książka

Podstępna żmija, czyli endometrioza ebook

Marzena Grzybowska

2,9

Opis

Podstępna żmija, czyli endometrioza” Marzeny Grzybowskiej to opowieść Róży, 30-latki dotkniętej podstępną chorobą. Endometrioza to choroba narządów płciowych kobiety, a zarazem schorzenie przewlekłe, sprawiające ból i cierpienie. Główna bohaterka ma cudowną rodzinę, dom, pracę i nagle... diagnoza, która brzmi jak wyrok. Strach i dezorganizacja poukładanego życia sprawiają, że Róża nie może normalnie funkcjonować, pracować, spać, bo w myślach krążył tylko jeden temat – choroba. Kiedy leczenie farmakologiczne nie przynosi zamierzonych rezultatów, poddana zostaje dwóm operacjom, przyjmując równocześnie leki i zastrzyki, mające zapobiec nawrotom choroby. Kobieta chce jak najprędzej powrócić do formy sprzed tych dramatycznych chwil, ale choroba często jej w tym przeszkadza.

Najważniejszą rzeczą jaką doświadczyła w tej walce była determinacja i siła woli zawarta w kilku zdaniach: „Tyle dni zabrałaś z mojego życia. Przepłakałam wiele godzin, bo wprowadziłaś zamęt, cierpienie i strach. Myślałam, że jestem kimś gorszym, bezradnym, uciemiężonym. Wiele razy zastanawiałam się, jak potoczy się mój los. Ale, zapomniałaś o jednym! Zapomniałaś, że paraliżując moje ciało, zmuszasz mózg do bardziej intensywnej pracy. W moim umyśle powstały więc coraz to ciekawsze pomysły. Pomysły na siebie! Znalazłam w sobie ukryte talenty i pokłady wspaniałych możliwości, które dają mi wiarę w istnienie i sens życia”.

Dzięki chorobie Róża zrozumiała, że pogoń za pieniędzmi to nic dobrego, że praca w korporacji wcale nie sprawia jej tyle satysfakcji ile myślała, a tak naprawdę trzeba doceniać i cieszyć się z prostych i małych przyjemności. Pozytywne nastawienie sprawiło, że kobieta zaczęła spełniać swoje marzenia, przestając skupiać się wyłącznie na chorobie.

To historia adresowana do osób, którym endometrioza również poplątała życie, ale która daje też zastrzyk pozytywnej energii oraz napełnia w siłę i wiarę, by walczyć z tą chorobą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 96

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,9 (19 ocen)
3
3
5
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszka3201

Nie oderwiesz się od lektury

Jeśli również jesteś kobietą, którą zmaga się w walce z endometriozą, ten pozytywny poradnik jest dla ciebie! Nie jest oczywiście pozbawiony opisów ciężkich momentów z życia Róży, ale daje nadzieję na zdrowie i lepsze życie! Zaraź się pozytywną energią bohaterki! To lektura obowiązkowa!
10
AnnaJG

Z braku laku…

Jeśli ktoś chce się czegoś dowiedzieć o endometriozie, to poczuje się zawiedziony. Jeśli szuka poczytajki z endometriozą w tle, to niech czyta. Przy oswajaniu się z chorobą to też może być pożyteczne. 😁
00
marek119

Nie polecam

Lanie wody level Expert
00

Popularność




Marzena Grzybowska "Podstępna żmija, czyli endometrioza"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2014 Copyright © by Marzena Grzybowska, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o. Zdjęcie okładki: © Alex Bramwell – Fotolia.com, © Smileus – Fotolia.com, © Syda Productions – Fotolia.com Korekta: Paulina Jóźwiak

ISBN: 978‒83‒7900‒218‒4

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242

Marzena Grzybowska
Podstępna żmija
czyli endometrioza
Wydawnictwo

Wstęp

Nazywam się Róża i chcę opowiedzieć wam moją historię. Długo zastanawiałam się, w jaki sposób opisać to, co się stało w moim organizmie, w mojej głowie, w moim życiu.

Dlaczego?

To sprawka podstępnej, przebiegłej i wciąż powracającej żmii, która nazywa się endometriozą. Przychodzi znienacka, w najmniej oczekiwanym momencie, w chwili, w której się nie spodziewam. Za każdym razem chce zawładnąć moim ciałem: głową, kręgosłupem, nogą, nerkami, pęcherzem, jelitami i co najważniejsze umysłem. Stara się podporządkować sobie moje życie. Chce, abym straciła bliskie osoby i wszystkich znajomych. Jest bezwzględna, sieje strach, wywołuje ból i unieruchamia ciało.

Dobrze wie, że jest gorącym tematem i źródłem badań naukowców, lecz nie ustalono jeszcze dokładnie jej przyczyny. Dlatego atakuje coraz szerzej i coraz to młodsze kobiety. Jest bezkarna i bezlitosna, bo jest nieuleczalna.

Nie! Mnie nigdy nie zdobędziesz!

Rozdział I – Rozpoznanie wroga

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym podczas badania lekarz stwierdził:

- W jelitach nie zauważyłem zmian, ale z drugiej strony jelit wyczuwam dużego guza.

Świat zaczął wtedy wirować, nie mogłam się skoncentrować na dalszej rozmowie, po głowie zaczęły skakać rozmaite obrazy z życia.

- Guza? Ale jakiego? Skąd się tam wziął? – myślałam.

Proktolog zakończył badanie, zdjął gumowe rękawiczki, usiadł przy swoim biurku i zaczął skrzętnie coś notować. Następnie wrócił do rozmowy.

- Kiedy zaczęły się krwawienia? – zapytał.

- Krwawienia trwają od kilku miesięcy, ale pojawiały się i znikały. Od początku tygodnia bardzo się nasiliły i są przy każdym wypróżnianiu.

- Od jak dawna panią boli?

- Na początku tylko pobolewało i przestawało. Natomiast od pięciu dni ból jest nie do zniesienia, jakby coś wyrywało ze mnie jelita. Zwykłe tabletki przeciwbólowe nie pomagają, dostałam od mamy mocne leki, które zażywała po operacji i dopiero one przynoszą ulgę. W nocy myślałam nawet, czy zgłosić się do szpitala na ostry dyżur. Doktorze, co teraz? - mój głos się załamał, nie potrafiłam dalej wyksztusić słowa. Czekałam z utęsknieniem, żeby odpowiedział, że wszystko będzie w porządku, że to nic groźnego, że miał już takie przypadki. Ale niestety.

- Proszę rano zdobyć skierowanie od lekarza rodzinnego na badanie rektoskopii. Będę jutro przyjmował w Klinice, dla sprawdzenia przeprowadzę badanie i powiem, co dalej. Dziś przepiszę pani ketonal, to lek przeciwbólowy, myślę, że pomoże.

Lekarz udzielił również wskazówek i opisał, w jaki sposób przygotować się do jutrzejszego badania.

Wychodząc z gabinetu byłam tak bardzo zamyślona, że nie zauważyłam stojącego w kącie pojemnika na śmieci. Mało co, wysypałabym je wszystkie na sam środek, dobrze, że tylko się zatrząsł, ale nie przewrócił. Z każdym dalszym moim krokiem do głowy napływały coraz gorsze myśli.

- Guz? To na pewno rak. Ale dlaczego ja? W moim wieku? Przecież mam dziecko, jak sobie poradzi bez matki? No tak, przecież nawet dzieci umierają na raka. Na pewno to będzie już mój koniec – myślałam i z trudem opanowałam nadchodzącą do oczu lawinę łez. Wydawało mi się, że wszyscy dookoła skupiają swój wzrok na mnie i widzą, co się dzieje w  środku mnie.

I wtedy odezwała się druga połowa mojej duszy i przywołała mnie do porządku. - Czy ja zwariowałam? Po co tak panikuję? Przecież nie mam jeszcze wyników badań. Będę się martwić, jak stwierdzą nowotwór. Na razie trzeba poskromić ból, bo z nim nie da się żyć .

     Nazajutrz byłam pierwszym pacjentem w poradni rodzinnej. Dobrze, że miałam przy sobie męża, który mi pomagał. Nafaszerowana lekami przeciwbólowymi, niewyspana, zmęczona, nie potrafiłabym nawet prowadzić samochodu, a lekarze przyjmowali w dwóch różnych końcach miasta.

Trzymając w dłoni tak ważne przecież skierowanie na przeprowadzenie badania, stanęłam w Klinice w kolejce do rejestracji. Nagle ból zaczął się nasilać. Spojrzałam na zegarek, żeby sprawdzić, ile czasu minęło od zażycia ostatniej tabletki. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że jeszcze jest czas na następną. Spacerowałam po korytarzu w oczekiwaniu na swoją kolej. I właśnie nadszedł mój czas.

- Proszę, teraz pani – zawołała pielęgniarka.

Weszłam do środka. Byłam przerażona, przecież badanie nie należało do najprzyjemniejszych. Jednak ból, który paraliżował ciało, szybko pozbawił mnie wstydu i mogli ze mną robić, co tylko chcieli.

- Zaraz sprawdzimy, co się dzieje – powiedział lekarz i zaczął smarować wziernik jakąś maścią, chyba znieczulającą. Później długo oglądał ściany jelita, po czym zwrócił się do pielęgniarki czy może koleżanki na stażu:

- Proszę zerknąć pani Aniu, w badaniu manualnym wyczuwam guzy, ale ściany jelita są czyste.

Następnie, po chwili popatrzył na mnie i zapytał:

- Kiedy ostatnio była pani u ginekologa?

I wtedy myślałam, że umrę ze wstydu. No tak… nie pomyślałam o wizycie u ginekologa. Ale przecież bolały mnie jelita!

W jednej chwili przypomniało mi się, jak chodziłam na wizyty do gabinetu prywatnego ordynatora, który pracował w szpitalu na oddziale ginekologicznym. Stałam się jego częstą pacjentką, ze względu na leki hormonalne, które mi przepisywał. Codzienne zażywanie tabletek pozwalało na normalne funkcjonowanie i przynosiło ulgę podczas bolesnych menstruacji. Niestety, lekarz się postarzał, przeszedł na zasłużoną emeryturę, zapominał o wizytach. Postanowiłam wówczas zmienić lekarza. Postanowiłam, ale już tego nie zrobiłam.

- Dwa lata temu – odpowiedziałam nieśmiało.

- No proszę, przez dwa lata nie była u ginekologa i teraz się dziwi! – oburzyła się pani Ania.

- Pani Aniu! – lekarz chciał załagodzić sytuację. Następnie spokojnym, czułym głosem zwrócił się do mnie:

- Zadzwonię do mojej koleżanki na oddział, może znajdzie chwilę i panią zbada. Chce pani tam pójść?

- Tak. Oczywiście doktorze. Bardzo dziękuję.

Za parawanem ubierałam się pośpiesznie, ale słyszałam, jak lekarz w trakcie rozmowy telefonicznej tłumaczy, że ma u siebie pacjentkę, która wymaga konsultacji. Bardzo prosił o pomoc, bo on stwierdził dużego guza na godzinie drugiej, ale nic nie wynika z badań i jelita od środka są czyste. Gdy wyszłam zza białego płótna, podał mi nazwisko pani ginekolog i wytłumaczył, jak dojść do oddziału, bo Klinika nie jest przecież taka mała. Podziękowałam i ruszyłam we wskazanym kierunku.

Nie pamiętam nawet, jak to się stało, że znalazłam się na fotelu ginekologicznym. Pani doktor w średnim wieku, miła, sympatyczna i ładna, badała rozpoznanego wcześniej guza. Powiedziała coś po łacinie i kontynuowała:

- O! Bardzo nieciekawie to wygląda – zastanowiła się przez chwilę, a następnie dodała - Trzeba to wyciąć. Dam pani skierowanie do przyjęcia na oddział.

Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, o czym właściwie mówi. I nie wiedziałam, że najgorsze dopiero przede mną. Ale byłam w tamtej chwili tak zmęczona, że było mi wszystko obojętne.

- Wytną i będzie po bólu – myślałam.

- Proszę zejść na sam dół – instruowała mnie lekarka. – Wejdzie pani do izby przyjęć i ustali termin przyjęcia na oddział.

I znowu maszerowałam długimi, wąskimi korytarzami Kliniki, na których w oświetlonych miejscach stały wielkie donice z kwiatami. To one przykuwały mój wzrok i dodawały otuchy, bo były takie znane, takie domowe.

Nagle usłyszałam w torebce dźwięk mojego telefonu. Sama byłam zdziwiona, że zapomniałam go wyłączyć przed badaniem.

- Dobrze, że dzwoni dopiero teraz – pomyślałam. Otworzyłam torbę i niezgrabnie zaczęłam wygrzebywać dzwoniące urządzenie. Wreszcie miałam go w ręce.

- Tak. Słucham.

- No cześć. Już myślałam, że nie odbierzesz – odezwał się głos w słuchawce.

To był głos najlepszej koleżanki, przyjaciółki, z którą znałyśmy się już od czasów szkolnych.

- Chciałam zapytać, co robicie w sobotę? Wiesz, udało mi się załatwić karnet na kręgle. Tor mamy zarezerwowany od trzynastej. Pomyślałam, że jeśli będzie nas piątka, to warto wynająć go na dwie godziny – zakomunikowała Joanna.

Bardzo chętnie skorzystałabym z zaproszenia, szczególnie, że mój syn Borys uwielbiał ciocię Asię i jest dla niego najlepszą chrzestną na świecie. Lubimy również grać w kręgle, nie jesteśmy co prawda utalentowanymi graczami, lecz wspólne spędzanie czasu i trochę ruchu przynosi wiele satysfakcji. Ale w tej sytuacji?

- Nie wiem, co będzie w sobotę. Właśnie jestem w szpitalu i idę się zapisać na wycięcie guza. Oczywiście będziemy w kontakcie – odpowiedziałam.

- Guza? Jakiego guza? Co się stało? – zapytała zmartwionym głosem.

- Nic wielkiego. Wytną i będzie po sprawie – skłamałam, bo tak naprawdę sama byłam w wielkim strachu i nie mogłam opanować drżącego głosu.

- Zadzwonię do ciebie wieczorem, to wszystko mi opowiesz.

- Do wieczora. Pa.

      Po dłuższej chwili dotarłam do izby przyjęć, ze względu na późną porę korytarz był pusty, nie było już pacjentów przyjmowanych na poszczególne oddziały Kliniki.

- Tu chyba nikogo nie ma – pomyślałam. Jednak podeszłam do drzwi z informacją „Przyjęcia na oddział ginekologiczny”, zapukałam i weszłam do środka. Przy biurku siedziała kobieta w białym fartuchu, która spojrzała na mnie, jak na intruza. Poprosiła jednak o skierowanie i zaczęła oglądać swój duży zeszyt. Po kliku minutach podała mi datę przyjęcia. Bardzo mnie zdziwił tak odległy termin.

- Ale to dopiero za półtora miesiąca. Nie mogę tyle czekać, mam ogromne bóle, muszę jak najszybciej pozbyć się tego guza – powiedziałam z przerażeniem w oczach.

- Tu każdy ma coś pilnego. Ja mam pacjentki z nowotworami i też muszą czekać. Nic na to nie poradzę – odpowiedziała i podała kartkę, na której wypisane były wszystkie niezbędne przybory, które należy zabrać ze sobą do szpitala, lista obejmowała akcesoria od piżamy do noża i widelca.

Byłam zdegustowana tym, jak mogą tak postępować, jak mogą zostawić człowieka w potrzebie, samotnego z ostrym bólem. Półtora miesiąca to ogrom czasu dla chorego, dla cierpiącego, dla przerażonego.

Wlekąc za sobą nogi, które połączone z bólem brzucha, krzyża, jelit mdlały coraz bardziej, doszłam do samochodu, w którym czekał na mnie mąż.

- I co stwierdzili? – pytał zniecierpliwiony.

Opowiedziałam Adamowi o moich wizytach u specjalistów, o nieprzyjemnym badaniu, o guzie, który jest powodem mojej niedyspozycji i tym, że należy go wyciąć. Patrzył na mnie swoimi ciemnopiwnymi oczami i słuchał z wielkim zainteresowaniem. Oburzył się dopiero, jak usłyszał o terminie.

- Za półtora miesiąca! Czy oni poszaleli? Tyle masz się męczyć? Takie wysokie składki chorobowe i społeczne nam pobierają, a jak potrzebna jest pomoc, to nikt się z chorym nie liczy.

   I właśnie po tych słowach wrócił obraz z przeszłości, obraz zapomniany, wyparty z mózgu. Nieprzyjemny, bo związany z zabiegiem wycięciem torbieli.

Pamiętam, jak podenerwowanie związane z zabiegiem trzymało mnie wówczas w wysokim napięciu. Myślałam o tym, czy na pewno wszystko już mam spakowane. Czasami można zapomnieć o jakimś drobiazgu, który może okazać się niezbędny. Czy w domu dadzą sobie radę?

Dzięki pomocy ojca, dotarłam wtedy do szpitala. O godzinie ósmej byłam już na izbie przyjęć, gdzie wypełniono niezbędne dokumenty i wskazano drogę na oddział. W sali, w której otrzymałam łóżko, znajdowało się chyba z osiem kobiet, kilka również zostało przyjętych tego samego dnia. Nie pamiętam nawet, w którym momencie wszedł lekarz i wywołał mnie po nazwisku. Poprosił, żebym przeszła do gabinetu. Okazało się, że był to anestezjolog, który prowadził wywiad o stanie zdrowia i gotowości do zabiegu.

Jednym z pytań lekarza było:

- Zęby ma pani swoje?

To niezmiernie mnie rozśmieszyło, a jednocześnie dodało otuchy przed nieznanym.

- Tak swoje. Jeszcze nie mam sztucznej szczęki - odpowiedziałam.

- Proszę ściągnąć kolczyki, łańcuszek i pozostawić na sali wraz z innymi przedmiotami – kontynuował.

Skorzystałam z okazji i szybko zapytałam:

- Czy ja będę mogła wrócić dzisiaj do domu? Nie chcę tu zostać na dłużej.

Widząc zagubienie i zmartwioną minę, lekarz chciał mnie uspokoić.

- Widzę w karcie, że ma pani do wycięcia torbiele. Myślę, że jeśli wszystko będzie przebiegało bez zakłóceń, to wieczorem będzie mógł panią odebrać ktoś z rodziny. Ale o tym porozmawiamy z ordynatorem po zabiegu.

- Dobrze. Na pewno rodzina po mnie przyjedzie.

Odetchnęłam wówczas z ulgą.

Nie wiem, ile wtedy upłynęło czasu, jak usłyszałam jakieś dźwięki, zaczęłam intensywnie szukać w pamięci, co oznaczają słyszane słowa. Ogromna pustka w głowie, wyrazy nie były zrozumiałe, nie można było dopasować głosów. Leżałam na wznak, nie mogłam otworzyć oczu. Nagle poczułam, że jest mi zimno. Przenikał mnie ogromny, przeraźliwy chłód nóg.

- Boże, jak tu zimno – pomyślałam.

Po czasie z trudem podniosłam powieki, ale ciało nadal pozostawało sparaliżowane. Zobaczyłam siedzące na łóżkach trzy kobiety, które rozmawiały ze sobą. Następnie na salę pielęgniarki przywiozły wózek, na którym leżała starsza kobieta po zabiegu. Na hasło „trzy”, przeniosły ciało pacjentki z wózka na łóżko. Poprawiły zakrwawioną koszulę i przykryły kobietę. Po niedługim czasie na salę wjechał kolejny wózek i kolejny. Uśpione, zwiotczałe i pokrwawione ciała przetaczano bądź przekładano do łóżek.

Nigdy nie zapomnę tego obrazu. Z przerażeniem pomyślałam:

- Istna rzeź. Nie zostanę tu dłużej.

Miałam naprawdę szczęście, ordynator