Podbój normański - Marc Morris - ebook + książka

Podbój normański ebook

Marc Morris

0,0

Opis

Podbój normański prezentuje sytuację polityczną anglosaskich wysp pod panowaniem Edwarda Wyznawcy i Harolda. Autor opisuje bitwę pod Hastings, lecz przede wszystkim skupia się na postaci Wilhelma (Williama, Guillaume’a), założyciela dynastii, na jego rozterkach, charyzmie, śmierci oraz jej znaczeniu dla potomnych. W błyskotliwy sposób charakteryzuje najeźdźców, opisując początki nowego prawa i powolny proces integracji. Swoją opowieść prowadzi aż do Domesday Book, czyli wielkiego spisu majątku królestwa zorganizowanego przez Normanów w 1086 roku. Dane statystyczne, społeczne i ekonomiczne zgromadzone w tej opasłej księdze stanowiły ewenement w całej ówczesnej Europie.

„Dlaczego rok 1066 był najważniejszą datą w historii Anglii? W swej intrygującej książce Marc Morris omawia nie tylko burzliwe wydarzenia, które doprowadziły do bitwy pod Hastings, ale także chaos, jaki po niej nastał. W barwny sposób opowiada nam o rozwianych nadziejach Wilhelma Zdobywcy, który pragnął rządzić zjednoczonym królestwem – o nadziejach, które ulotniły się w obliczu angielskich rebelii, inwazji wikingów oraz nienasyconych ambicji jego własnych towarzyszy – Normanów”.

„Pełna dramatyzmu historia rozgrywająca się na tle radykalnej zmiany społecznej: nagłego rozkwitu zamków, przebudowy wszystkich większych kościołów i całkowitej destrukcji dawnej elity rządzącej. Język, prawo, architektura, nawet postawy życiowe na zawsze uległy zmianie wskutek podboju normańskiego”.

„Fascynująca… Morris oddziela fikcję od faktów i przedstawia bardzo potrzebną, współczesną relację dotyczącą przybycia Normanów do Anglii, która w większym stopniu opiera się na wydarzeniach z przeszłości niż na współczesnych teoriach”.

The Times

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 657

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: The Norman Conquest

Copyright © Marc Morris 2012

First published in Great Britain in 2012 by Hutchinson

Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2016

Przekład: Natalia Rataj Mateusz Józefowicz

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Aleksandra Marczuk Jacek Małkowski

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Fotografia na okładce: © Bridgeman Art Library / PhotoPower

Wydanie I Kraków 2016

ISBN 978-83-66625-51-8

Wydawnictwo Astra 30-717 Krakówul. Księdza Wincentego Turka 14/25 tel. 12 292 07 30

www.wydawnictwo-astra.plwww.facebook.com/[email protected]

Prowadzimy sprzedaż wysyłkowąwww.wydawnictwo-astra.pl

Dla Petera, mojego księcia

Podziękowania

Dziękuję wszystkim badaczom i ekspertom, którzy cierpliwie odpowiadali na moje e-maile, oraz tym, którzy w inny sposób udzielali mi rad i wsparcia, a są to: Martin Allen, Jeremy Ashbee, Laura Ashe, David Bates, John Blair, David Carpenter, David Crouch, Richard Eales, Robin Fleming, Mark Hagger, Richard Huscroft, Charles Insley, Robert Liddiard, John Maddicott, Melanie Marshall, Richard Mortimer, Mark Philpott, Andrew Spencer, Matthew Strickland, Henry Summerson oraz Elizabeth Tyler. Chciałbym szczególnie podziękować Stephenowi Baxterowi za to, że poświęcił mi swój czas i odpowiedział na moje pytania związane z Domesday, a także Johnowi Gillinghamowi, który cierpliwie przeczytał całą moją książkę w wersji roboczej i uchronił mnie tym samym przed popełnieniem wielu błędów. Dziękuję również wydawnictwu Hutchinson: Philowi Brownowi, Caroline Gascoigne, Paulette Hearn, Tony’emu Whittome, a także Cecilii Mackay za jej trud pracy nad ilustracjami oraz Davidowi Milnerowi za sumienne wykonanie adjustacji tekstu. Dziękuję także Lynn Curtis za staranną korektę. Jak zawsze dziękuję Julianowi Alexandrowi – mojemu agentowi z Lucas Alexander Whitley; moim przyjaciołom i rodzinie za wsparcie; a przede wszystkim dziękuję z całego serca Catherine, Peterowi i Williamowi.

Uwagi dotyczące imion

Imiona wielu postaci przedstawionych w angielskim oryginale tej książki mogły występować w różnych wariantach. Na przykład Swen Estrydsen występował jako Svein, Sven, Swegn lub Swegen, natomiast Estrithson – jako Estrithsson. Oczywiście w XI wieku nie istniało coś takiego jak standard pisowni, stąd też współcześni historycy mogą do pewnego stopnia wybierać różne formy. Sam jednak starałem się być konsekwentny i nie próbowałem dostosowywać imion do nacji: nie było raczej większego sensu, aby stosować imię Gunhilda w Anglii, zaś Gunnhildr w Danii. Dlatego też w odniesieniu do sławnego norweskiego króla używałem imienia Harold* (Hardrada), zamiast częściej używanej formy Harald, przez co imię króla brzmi tak samo jak imię jego angielskiego rywala, Harolda Godwinsona. Współcześni sądzili wszakże, że obaj nazywali się tak samo: autor Żywota króla Edwarda,pisząc tuż po 1066 roku, nazywa ich „królami-imiennikami”.

W kwestii nazwisk toponimicznych byłem raczej mniej konsekwentny. Zwykle używałem przyimka „z”, na przykład: Robert z Montgomery i Wilhelm z Jumièges, ale czasem wykorzystywałem również zwyczajowe francuskie „de”. W żaden sposób nie mogłem swobodnie pisać w tej książce o Wilhelmie z Warenne, podobnie jak w poprzedniej nie mogłem odwoływać się do Szymona z Montfort.

* Redakcja zdecydowała o zastosowaniu formy Harald w przypadku władców norweskich (przyp. red.).

Wstęp

Na przestrzeni ostatniego tysiąclecia wielokrotnie próbowano opowiedzieć historię podboju normańskiego, ale żadna z tych prób nie była tak udana jak pochodząca z tamtego okresu, ilustrowana wersja tej historii.

Mowa oczywiście o kobiercu z Bayeux, być może najsłynniejszym i najlepiej poznanym – przynajmniej w Anglii – źródle z epoki średniowiecza, o którym pierwszy raz mogliśmy usłyszeć jeszcze w szkole i z którym wciąż stykamy się w książkach, na zakładkach, pocztówkach, kalendarzach, poduszkach, ściereczkach do naczyń, breloczkach, matach pod myszki komputerowe i na kubkach. Jest on również obiektem pastiszu filmowego i telewizyjnego, a także parodii w gazetach i czasopismach. Żaden inny dokument w angielskiej historii nie jest tak eksponowany i wykorzystywany pod względem komercyjnym. Żaden inny nie budzi też tak wiele sympatii1.

Kobierzec z Bayeux stanowi rodzaj fryzu z serią ilustracji o szerokości zaledwie pięćdziesięciu centymetrów i długości około siedemdziesięciu metrów. Przedstawia kluczowe wydarzenia związane z najazdem Normanów na Anglię w 1066 roku. Ściśle rzecz biorąc, w zasadzie nie jest to kobierzec, ponieważ nie został on utkany. Z technicznego punktu widzenia fryz ten jest haftem, gdyż poszczególne sceny wyszyto na materiale z czystego lnu. Kobierzec został wyhaftowany tuż po podboju normańskim i od końca XV wieku, a być może nawet wcześniej, przechowywano go w normańskim mieście Bayeux, gdzie można go oglądać również dzisiaj.

I oto oni: Normanowie! Bez strachu rzucają się w wir walki, plądrują domy, wznoszą i palą zamki, ucztują, walczą, spierają się, zabijają i podbijają. Odziani w kolczugi, z tarczami w kształcie latawców, wymachują mieczami, a jeszcze częściej włóczniami, i noszą charakterystyczne spiczaste hełmy z płaskimi nosalami. Gdziekolwiek nie spojrzymy, widać konie – łącznie ponad dwieście – w kłusie, galopie, w natarciu. Widzimy także łodzie (w sumie czterdzieści jeden) – podczas budowy, załadunku i płynące wzdłuż kanału La Manche. Jest tam również książę Wilhelm z Normandii, znany później jako Wilhelm Zdobywca – z twarzą gładko ogoloną i włosami krótko przyciętymi na karku, zgodnie z modą panującą wśród normańskich rycerzy. Widzimy też, jak jego sławny przyrodni brat, Odo z Bayeux, nie bacząc na swoją godność biskupią, rusza do boju.

Na kobiercu przedstawieni są także angielscy przeciwnicy Normanów – równie odważni i waleczni jak oni, a zarazem tak bardzo od nich odmienni. Mają długie włosy i jeszcze dłuższe wąsy, jeżdżą konno, chociaż preferują walkę pieszą, dzierżąc groźne topory o długich styliskach. Możemy zobaczyć także Harolda Godwinsona, przyszłego króla Harolda – jak jedzie konno ze swym jastrzębiem i psami gończymi, siedzącego na tronie z koroną na głowie, dowodzącego angielską armią pod Hastings i wreszcie – o czym każdy pamięta – ugodzonego strzałą prosto w oko.

Gdy oglądamy kobierzec w pełnej okazałości, możemy docenić jego znaczenie. Jest on nie tylko świadectwem normańskiej inwazji z 1066 roku, ale także oknem na jedenastowieczny świat. Żadne inne źródło nie przenosi nas tak szybko do tej odległej epoki, umożliwiając poznanie jej kolorytu. Sława tych scen bitewnych jest w pełni uzasadniona – mogą nam one wiele opowiedzieć o broni, wyposażeniu i taktykach wojskowych. Ponadto odkryjemy uderzające bogactwo szczegółów dotyczących innych aspektów życia w XI wieku: łodzi oraz ich konstrukcji, kobiecego i męskiego ubioru, architektury i rolnictwa. Co więcej, na kobiercu zachowały się najwcześniejsze wizerunki kościołów romańskich oraz zamków wznoszonych z ziemi i drewna. Zupełnie przypadkowo, na jednej z pobocznych scen, przetrwał pierwszy w sztuce europejskiej obraz pługu ciągniętego przez konia2.

Nie mamy dokładnych informacji dotyczących powstania kobierca, ale możemy mieć pewność, że został on stworzony w ciągu dekady od wydarzeń, które są na nim przedstawione, i że wykonano go w Canterbury (wiele scen i motywów opartych jest na ilustracjach pochodzących z tamtejszych manuskryptów). Pomimo wieloletniego typowania całego szeregu daleko mniej prawdopodobnych kandydatów możemy być niemal pewni, że patronem kobierca był wyżej wspomniany biskup Odo. Sportretowano go w sposób podkreślający jego rolę jako siły napędowej dla zaplanowania i przeprowadzenia inwazji. Patronat biskupa tłumaczyłby oczywiście, dlaczego kobierzec znalazł się na stałe w Bayeux, w episkopalnym mieście Odona. Ponadto mecenat ten doskonale pasuje do faktu, że kobierzec stworzono w Canterbury, ponieważ natychmiast po podboju normańskim Odo został wybrany earlem Kentu3.

Rachunek prawdopodobieństwa wskazuje na to, że kobierzec nie powinien właściwie w ogóle istnieć. Wiemy, że takie złożone kilimy, stanowiące w XI wieku rzadkie zjawisko, były popularne wśród elity, która mogła sobie pozwolić na ich produkcję, ponieważ zachowały się opisy z ówczesnych dokumentów. Jednak wiele innych przykładów utraciliśmy: wszystko, co się z nich zachowało, to zaledwie kilka żałosnych skrawków. Fakt, że kobierzec jest częścią naszego dziedzictwa już prawie tysiąc lat, od momentu, gdy został „uszyty”, wydaje się zadziwiający, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę jego późniejszą historię. Po raz pierwszy pojawia się on w źródle pisanym z 1476 roku, czyli po upływie czterech wieków od momentu jego powstania, kiedy to został uwzględniony w inwentarzu skarbca katedry w Bayeux. Z tego źródła dowiadujemy się, że duchowni mieli w zwyczaju zawieszać kobierzec wokół nawy, zawsze w pierwszym tygodniu lipca, w ramach corocznego wietrzenia, które miało służyć jego konserwacji. Zaskakujący jest fakt, że kobierzec przetrwał cztery wieki średniowiecza, wychodząc cało z największych zagrożeń związanych z wojną, pożarami i powodziami, oraz tych bardziej przyziemnych, takich jak gryzonie, insekty i wilgoć. Z kolei to, że uniknął zniszczenia w czasach nowożytnych, zakrawa niemal na cud. Kiedy skarbiec katedry został splądrowany podczas rewolucji francuskiej, kobierzec o mały włos nie został pocięty na pokrycie dla wozów wojskowych. Przewieziony przez Napoleona na wystawę do Paryża, w końcu powrócił do Bayeux, gdzie przez kilka lat, na początku XIX wieku, był niedbale przechowywany w ratuszu miejskim na gigantycznym wrzecionie, tak że ciekawscy obserwatorzy mogli rozwinąć go, a czasem nawet odciąć dla siebie jego skrawek. Podczas II wojny światowej kobierzec narażony był na jeszcze niebezpieczniejsze przeżycia. Zabrany przez nazistów z powrotem do Paryża, cudem nie został odesłany do Berlina i w jakiś sposób bez szwanku przetrwał pożary oraz bombardowania. Historia kobierca od zakończenia średniowiecza jest sama w sobie materiałem na książkę, która szczęśliwie została już napisana4.

A jednak, chociaż kobierzec jest dziełem niezwykłym, nie może być traktowany jako źródło historyczne bez ograniczeń. Po pierwsze, pomimo zadziwiająco dobrego stanu jest niestety niekompletny, gdyż urywa się nagle na scenie śmierci króla Harolda. Po drugie, co zostało już powiedziane, niektóre sceny nie opierają się na obserwacjach, lecz zostały skopiowane z ilustracji pochodzących ze starszych manuskryptów. Rzecz jasna w dużym stopniu obniża to wartość kobierca, jeśli zależałoby nam na odtworzeniu historycznej rzeczywistości. Po trzecie, pomimo że kobierzec prawdopodobnie został wykonany dla normańskiego patrona, przedstawia on – co ciekawe – wydarzenia w sposób wymijający (był to prawdopodobnie zabieg celowy). Mimo że większość scen jest opatrzona nagłówkami, w przeważającej mierze są one – celowo – niejasne i dwuznaczne. Rozważmy na przykład kwestię tego, od którego roku na kobiercu została przedstawiona historia: większość historyków sugeruje, że jest to rok 1064, ale fakt, że nie mają co do tego pewności, wskazuje na szerszy problem. W końcu opowieść, jaką przedstawia kobierzec, jest zaprezentowana wybiórczo, a miejscami bardzo niedokładnie. Niektóre wydarzenia zostały pominięte, inne z kolei celowo zniekształcone. Dla przykładu, żadne inne źródło nie sugeruje, że Harold złożył słynną przysięgę Wilhelmowi w Bayeux albo że to Odo bohatersko odmienił losy Normanów w bitwie pod Hastings. Kobierzec – co warto powtórzyć – pod tym względem rzeczywiście wydaje się być historią szytą, i to dość grubymi nićmi5.

Jesteśmy w stanie obnażyć tego typu zniekształcenia w opowieści przedstawionej na kobiercu, ponieważ – na szczęście – dysponujemy innymi źródłami, które pomagają nam ustalić, co tak naprawdę się wydarzyło. Są to źródła dokumentalne, takie jak kroniki, statuty i listy, oraz źródła nieposiadające formy dokumentu, takie jak wytwory sztuki, architektury i archeologii. Badacze wczesnego średniowiecza (np. okresu o pięćset lat wcześniejszego) powiedzą nam, że wspólnie źródła te stanowią niezwykle bogaty zbiór. I jest to prawdą, przynajmniej w porównaniu z innymi regionami jedenastowiecznej Europy oraz w zestawieniu z wcześniejszymi wiekami w Anglii. Jednak badacze, którzy zajmują się tymi dziedzinami, zwykle mogą zebrać cały swój materiał źródłowy na jednej półce i nadal pozostanie jeszcze miejsce na drobiazgi. Niestety, tym badaczom, którzy „zjadają zęby” na późnym średniowieczu (a przynajmniej autorowi tej książki), źródła związane z normańskim podbojem mogą wydawać się czasem żałośnie ubogie.

Jako przykład – do którego podczas pisania tej książki odwołałem się w tonie narastającej rozpaczy – rozważmy, jakie podparcie mają źródła dotyczące królów angielskich z XI wieku w porównaniu z ich następcami z XIII stulecia. W mojej poprzedniej książce pisałem o Edwardzie I, który rządził w Anglii przez 35 lat, od 1272 do 1307 roku. Dzięki sporej ilości zachowanych dokumentów państwowych z tego okresu, na które składały się dosłownie tysiące zapisanych gęsto rolek pergaminu, mamy informacje na temat tego, gdzie przebywał Edward niemal każdego dnia swych rządów: opis jego podróży, sporządzony i opublikowany w latach 70. XX wieku, zamyka się w trzech obszernych drukowanych tomach. A teraz porównajmy i skonfrontujmy z nim opis podróży Wilhelma Zdobywcy, króla Anglii w latach 1066–1087: choć zawiera on dokładne daty i informacje o miejscach, liczy sobie trzy strony druku. Nie mamy właściwie pojęcia, gdzie Wilhelm przebywał przez większość czasu, a niekiedy nie mamy nawet pewności, czy w jakimkolwiek konkretnym momencie był akurat w Anglii czy w Normandii. Przyczyna tego stanu rzeczy wiąże się z faktem, że nie licząc Domesday Book (która stanowi kolejny, cudem ocalały dokument tej historii), archiwum państwowe, dotyczące rządów Wilhelma Zdobywcy, nie istnieje. To, że w ogóle dysponujemy jakimikolwiek urzędowymi dokumentami w tym zakresie, zawdzięczamy tylko temu, że były one przechowywane albo zostały skopiowane przez inne instytucje – głównie przez klasztory, które otrzymywały statuty upamiętniające i potwierdzające przyznanie ziemi lub innych przywilejów. Trudno oczywiście oczekiwać, aby mimo upływu 900 lat wiele tych dokumentów przetrwało. I nawet jeśli takie materiały się zachowały, przeważnie widnieje na nich tylko rok wydania, a często w ogóle nie są one opatrzone datą. Zatem w odniesieniu do Wilhelma Zdobywcy – który jest jedną z najsłynniejszych postaci w angielskiej historii i rzecz jasna głównym bohaterem niniejszej książki – rzadko jesteśmy w stanie określić, gdzie przebywał on w kolejnych latach6.

Na szczęście, pomimo niedostatecznej liczby dokumentów administracyjnych, mamy jeszcze kroniki – i znów zawdzięczamy to pracowitości mnichów. Ówczesne historie, mówiąc nieco potocznie, pozwalają nam nałożyć pokaźną ilość ciała na to, co w przeciwnym razie byłoby tylko gołymi kośćmi. Dostarczają nam faktów, dat, anegdot i komentarzy. Kronika anglosaska, najważniejsze źródło dotyczące historii Anglii z tego czasu, przekazuje nam wiele informacji o wydarzeniach związanych z okresem przed podbojem normańskim i późniejszym. Bez niego nasze zrozumienie byłoby zdecydowanie uboższe. Z drugiej strony, kronika potrafi czasami irytująco „milczeć”. Na przykład w odtworzonym w całości wpisie z roku 1084 można przeczytać: „W tym roku odszedł Wulfwold, opat Chertsey, 19 kwietnia”. Przy pozostałych latach – ważnych, co należy podkreślić – nie ma w ogóle żadnych wpisów7.

Kolejnym zasadniczym problemem dotyczącym ówczesnych świadectw jest ich stronniczość. Wszyscy ludzie pióra w tym okresie byli duchownymi, przez co wykazywali tendencję do interpretowania biegu wydarzeń jako stopniowego ujawniania się woli boskiej. Mówiąc dobitniej, niektóre z tych źródeł są szczególnie stronnicze. Historia podboju normańskiego obfituje w dramatyczne zwroty akcji i często też pełna jest szczególnie nikczemnych czynów. W kilku przypadkach wiodące postaci tej tragedii starały się usprawiedliwiać swoje postępowanie, zlecając wykonanie dzieł, stanowiących w istocie utwory propagandowe. Niektóre z naszych najważniejszych źródeł, włącznie z kobiercem z Bayeux, wpisują się w tę kategorię i muszą być traktowane ze szczególną ostrożnością.

Z racji mankamentów materiału źródłowego trudno dokładnie ustalić – a czasem nawet jest to wręcz niemożliwe – co się wydarzyło. Taka sytuacja utrudnia rzecz jasna tworzenie narracji historycznej. Z tej przyczyny wielu autorów opracowań dotyczących podboju normańskiego skupia się na dyskusji wokół samych źródeł, badając je pod każdym kątem oraz wyjaśniając, jak poszczególni historycy doszli do różnych interpretacji. Niektóre z tych opracowań są doskonałe, podczas gdy inne stanowią tylko zadziwiający zlepek analiz i komentarzy. Niektóre są współczesne wydarzeniom, o których opowiadają, inne nieco późniejsze. Jedne zostały skompilowane z wcześniejszych prac, a kolejne mają charakter autorski. W rezultacie czytelnik jest zdezorientowany i zmęczony, nie wiedząc, komu lub czemu ma wierzyć. Alternatywną metodą jest przekazanie historii w sposób całkowicie przystępny i pozostawienie całej dyskusji i kontrowersji na koniec książki. Taką metodę przyjął Edward Augustus Freeman, autor obszernej historii normańskiego podboju z końca XIX wieku. W liście do przyjaciela wyjaśniał on, że poważna dyskusja naukowa przeniesiona została w całości do aneksów: „Muszę uczynić mój tekst narracją, która, jak mam nadzieję, będzie zrozumiała i dla dziewcząt, i dla wikariuszy”8.

Nie chcąc wprawiać w zakłopotanie niewtajemniczonych ani obrażać czytelniczek lub członków niższego kleru, postanowiłem obrać kurs pośredni pomiędzy tymi dwoma skrajnościami i stworzyć coś, co można nazywać narracją z wyjaśnieniami. Zamiast omawiać cały materiał źródłowy osobno na końcu książki, wprowadzałem poszczególne źródła w miarę rozwoju opowieści, bez nadmiernego – mam nadzieję – hamowania jej impetu.

Czytelnicy mogą mieć pewność, że nie opuściłem żadnych soczystych kąsków. Pragnę to podkreślić, ponieważ niektórzy twierdzą, że historycy starają się zachować takie kąski dla siebie, niczym najlepsze klejnoty, po to, aby prezentować je tylko podczas seminariów naukowych. Gdybym dostawał funta za każdym razem, kiedy słyszałem komentarz w stylu: „Chcę dowiedzieć się więcej o jego żonie, dzieciach, życiu prywatnym, stanie emocjonalnym”, może nie stałbym się bogaczem, ale prawdopodobnie mógłbym zjeść za te pieniądze smaczny posiłek. Wszyscy chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o tego typu sprawach, ale w dużej mierze pozostają one dla nas tajemnicą. Jedną z przyczyn frustracji wiążących się z podróżowaniem w przeszłość odległą o niemal tysiąc lat, jest właśnie to, że wiele napotykanych postaci poznajemy tylko powierzchownie. Często są one niczym więcej, jak tylko imionami na papierze – cieniami rzucanymi przez jeden migotliwy płomień. W opowieści tej pojawiają się królowie, ale nie mamy ich wiarygodnego opisu ze współczesnej im epoki – nawet jednego przymiotnika. Jakakolwiek próba omówienia ich charakterów byłaby jałową spekulacją. Jak wyjaśnia w pewnym momencie Wilhelm z Poitiers, autor najważniejszego normańskiego źródła, poeci mogą w dowolny sposób poszerzać swoją wiedzę dzięki wędrówce do świata fikcji. Dotyczy to również dzisiejszych powieściopisarzy historycznych i, na Boga, jest ich wystarczająco dużo, jeśli tylko pojawia się popyt na taki zmyślony szczegół. I tylko pod tym jednym względem zgadzam się z profesorem Freemanem, skądinąd postacią bardzo antypatyczną. Ukończywszy obszerną sześciotomową historię podboju normańskiego, profesor otrzymał zapytanie od pewnego malarza, który chciał się dowiedzieć, jaka pogoda była podczas bitwy pod Hastings. „O jakże dziwne rzeczy pytają ludzie!” – oburzał się w liście do przyjaciela. „Gdybym tylko to wiedział, zamieściłbym przecież tę informacje w mojej opowieści”9.

Podobnie postępowałem i ja, podając interesujące informacje wszędzie tam, gdzie były one znane. Starałem się być także jak najbardziej uczciwy i wyważony. Nadal istnieje rozpowszechniony pogląd związany z podbojem normańskim, według którego Normanowie to „oni”, a Anglicy – to „my”. Normanowie, co oczywiste, są czarnymi charakterami opowieści, którzy ponoszą odpowiedzialność za wprowadzenie w Anglii złych obyczajów, takich jak feudalizm i system klasowy. Opinia ta zakłada, że Anglia sprzed okresu podboju była znacznie lepszym miejscem, oferującym większą swobodę, bardziej liberalnym, w którym istniały instytucje reprezentujące ludność i w którym kobiety miały większe prawa. Stąd też podbój wciąż jest uważany w wielu środowiskach za narodową tragedię10.

Niemal wszystko to jest jednak mitem. Powstaje on nie na bazie ówczesnych dowodów, ale poglądów na temat podboju normańskiego przekazywanych w wiekach późniejszych. W przypadku statusu kobiet mit ten powstał dopiero w XIX i XX wieku, kiedy argumentowano, że przed nadejściem Normanów kobiety cieszyły się większymi prawami, mogły kontrolować swoją własność i miały coś do powiedzenia w kwestii wyboru swojego małżonka. Okres przed 1066 rokiem wyobrażano sobie jako złoty wiek, w którym kobiety i mężczyźni żyli ze sobą niemal na równych prawach, a kres tej sytuacji położyło nadejście podłych najeźdźców. Jednak ostatnimi czasy argumenty te zostały całkowicie obalone. W rzeczywistości kobiety nie były traktowane gorzej za Normanów niż za Anglosasów. Czasy nie były dla nich łaskawe ani przed, ani po 1066 roku11.

Z pewnością Anglicy boleśnie przeżywali w tym czasie podbój kraju przez Normanów. W roku 1067 Kronika anglosaska lamentuje, opisując poczynania Normanów: „Po całym kraju budują swoje zamki, uciskając nieszczęsny lud, a obrót spraw ze złego zmienia się na jeszcze gorszy. Żeby chociaż, z pomocą Bożą, koniec był dobry!”. Jednak, jak przekonamy się później, Anglicy w znacznym stopniu przezwyciężyli te odczucia pod koniec XII wieku. Pogląd, że podbój normański sprowadził na Anglików nowe i trwałe formy opresji, powstał za sprawą pisarzy i propagandystów z późniejszych okresów. Zaczął rozwijać się już w XIII wieku, gdy Normandia i Anglia znowu znajdowały się pod rządami różnych dynastii. Wtedy to zaczynała się rozwijać angielska nienawiść wobec Francji, która trwała już do końca średniowiecza, a nawet dłużej. Dalszy ciąg nastąpił w XVII wieku, podczas walk między Parlamentem a Koroną, kiedy parlamentarzyści, pragnąc przywrócić złoty wiek angielskich swobód z epoki anglosaskiej, ogłosili, że absolutyzm Korony jest tworem normańskim. Mimo że pogląd ten został z czasem zakwestionowany, triumf Parlamentu sprawił, że opinia ta dominowała przez następne dwa stulecia. Obalił ją Freeman, który jak wielu ludzi jego czasów, pogardzał wszystkim, co francuskie i normańskie, a wszystko co niemieckie i anglosaskie uważał za czyste i cnotliwe. Historia podboju normańskiego Freemana była tak stronnicza – na korzyść Anglików – że wywołała natychmiastową reakcję innych badaczy, szczególnie Johna Horacego Rounda, który przemówił w obronie Normanów12. Od tej pory uczeni zwykle opowiadali się po konkretnej stronie – Sasów lub Normanów – i to do tego stopnia, że wskazywali nawet, dla kogo walczyliby w bitwie pod Hastings13.

Niektórzy czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że gdybym stanął w obliczu tak nieprawdopodobnego wyboru, opowiedziałbym się po stronie Normanów. Jeśli miałbym taki wybór, to rzeczywiście wsparłbym ich oddziały, ponieważ wiem, że to oni mieli zwyciężyć. Nie darzę żadną szczególną sympatią Wilhelma i jego pobratymców. Jak wszyscy zdobywcy, wydają się aroganccy, wojowniczy, nadmiernie zadowoleni z siebie, a także (w tym konkretnym przypadku) „bardziej święci od papieża”. Z drugiej jednak strony, nie odczuwam wyjątkowej sympatii także wobec jedenastowiecznych Anglików, z ich niepohamowanym pijaństwem, niewolnictwem i politycznymi morderstwami. Kimkolwiek byli ci ludzie, nie są „nami”. Są naszymi przodkami sprzed tysiąca lat – tak samo jak Normanowie. Ze względu na ryzyko, że wydamy się bardziej pobożni od najbardziej zreformowanych normańskich duchownych, najwyższy czas, abyśmy przestali opowiadać się za którąkolwiek ze stron.

Oczywiście nadal uważam podbój normański za niezwykle ważne wydarzenie i zgodziłbym się z tymi historykami, którzy niezmiennie są zdania, że był on najbardziej doniosłym wydarzeniem w historii Anglii14. To prawda, że wiele oskarżeń, tradycyjnie wysuwanych wobec Normanów, zostało obalonych w ostatnich dekadach. Okazało się, że część zmian, które niegdyś przypisywaliśmy ich przybyciu, nastąpiło w innym okresie, miało inne przyczyny lub nie miały one miejsca w ogóle. Dziś nikt już nie uważa, że podbój normański wprowadził osadnictwo skupione lub że znacznie wpłynął na rozwój systemu parafialnego. Ogólnie uważa się, że miał on niezbyt długotrwałe oddziaływanie na istniejące struktury polityczne, ekonomię i sztukę.

Ale chociaż w niektórych kwestiach wykazano ciągłość, inne obszary zostały przedstawione tak, jakby spotkała je dramatyczna zmiana. Normanowie nie tylko wnieśli nowe formy architektury i fortyfikacji, nowe techniki wojskowe, nową elitę rządzącą i nowy język urzędowy, ale również nowe postawy i obyczaje, które wpłynęły na wszystko, począwszy od działań wojennych, po politykę, religię, prawo, a nawet sytuację chłopów. Wiele z tych zmian można zebrać pod nagłówkiem „tożsamości narodowej”. Krótko mówiąc, podbój normański ma znaczenie, ponieważ zmienił to, co dotychczas definiowało Anglików15.

I na koniec chciałbym uściślić jeszcze jedną kwestię: otóż książka ta opisuje wpływ Normanów na Anglię, a nie ich wpływ w ogóle. W ciągu XI wieku Normanowie przeżyli szereg innych fascynujących doświadczeń, najeżdżając zarówno Italię, jak i Sycylię, a w końcu, jako uczestnicy pierwszej krucjaty, Ziemię Świętą. Doświadczenia te nie są tematem niniejszej opowieści, gdyż skupia się ona na podboju normańskim z 1066 roku. Oznacza to, że przyjrzymy się wydarzeniom w Normandii i we Francji tylko do tego momentu, bez szerszego spojrzenia na późniejsze dzieje tych ziem. Z racji tego, że książka koncentruje się na Anglii, nie będziemy mieli wiele do powiedzenia o innych krajach i ludach Wysp Brytyjskich. W ostatnich dekadach powstało wiele fascynujących książek i artykułów, które uświadamiają nam, że Wyspy Brytyjskie należy zawsze traktować kompleksowo, a nie tylko jako Anglię i jej „celtyckie peryferie”, czyli Kornwalię, Walię, Irlandię oraz Szkocję. Ostatecznie Normanowie wywarli ogromny wpływ na ludy Walii i Szkocji, jednak w pierwszym pokoleniu po 1066 roku wpływ ten był minimalny. Niektórzy celtyccy kronikarze z tamtego okresu nie zdołali nawet zarejestrować podboju albo wspomnieli o nim tylko mimochodem, jako o czymś, co wydarzyło się gdzie indziej i co nie dotyczyło ich samych. Wkrótce wypadki miały pokazać, że byli w błędzie, ale są to już wydarzenia, które wykraczają poza zakres tej historii16.

Opowieści muszą mieć gdzieś swój koniec. Kobierzec z Bayeux urywa się na śmierci Harolda, ale tylko dlatego, że oryginalne zakończenie zaginęło. Większość uczonych twierdzi, że pierwotnie kobierzec był nieco dłuższy i zawierał prawdopodobnie scenę koronacji Wilhelma Zdobywcy, jaka miała miejsce w Boże Narodzenie 1066 roku. Niniejsza opowieść również kończy się na Wilhelmie, ale nieco później – w momencie śmierci króla w 1087 roku.

Historie muszą mieć także swój początek. Opowieść przedstawiona na kobiercu zaczyna się niedługo przed inwazją Normanów – od wydarzeń, które najpewniej miały miejsce w roku 1064. Aby właściwie opowiedzieć naszą historię, musimy koniecznie udać się jeszcze dalej w przeszłość, ale i tak rozpoczynamy od tej samej osoby.

1 Nie tak, jak wiele opracowań i artykułów, których są tysiące. Starsze publikacje zob. S. A. Brown, The Bayeux Tapestry: History and Bibliography (Woodbridge, 1988). Nowsze publikacje zob. The Bayeux Tapestry: Embroidering the Facts of History, ed. P. Bouet, B. Levy and F. Neveux (Caen, 2004); King Harold II and the Bayeux Tapestry, ed. G. R. Owen-Crocker (Woodbridge, 2005); The Bayeux Tapestry: New Interpretations, ed. M. K. Foys, K. E. Overbey and D. Terkla (Woodbridge, 2009); The Bayeux Tapestry: New Approaches, ed. M. J. Lewis, G. R. Owen-Crocker and D. Terkla (Oxford, 2011).

2 D. J. Bernstein, The Mystery of the Bayeux Tapestry (London, 1986), 71–72.

3 Uczestnicy konferencji, jaka miała miejsce w 1999 roku w Caen, byli zgodni co do biskupa Odona: Bayeux Tapestry, ed. Bouet et al., 406. Opracowania dotyczące Canterbury zob. C. Hart, ‘The Bayeux Tapestry and Schools of Illumination at Canterbury’, ANS, 22 (2000), 117–167 oraz tenże, ‘The Cicero-Aratea and the Bayeux Tapestry’, King Harold II, ed. Owen-Crocker, 161–178. Jeśli Odo zlecił pracę nad kobiercem, musiało to prawdopodobnie nastąpić, zanim biskup został uwięziony w 1082 roku, chociaż brane są również pod uwagę późniejsze daty.

4 C. Hicks, The Bayeux Tapestry: The Life Story of a Masterpiece (London, 2006).

5 M. J. Lewis, The Real World of the Bayeux Tapestry (Stroud, 2008); L. Ashe, Fiction and History in England (Cambridge, 2007), 35–45.

6 M. Morris, A Great and Terrible King: Edward I and the Forging of Britain (2008);Itinerary of Edward I, ed. E. W. Safford (3 vols., List and Index Society, 103, 132, 135, 1974–1977); RRAN, 76–78.

7 Istnieje kilka różnych przekładów Kroniki anglosaskiej. Wersja, na której się opierałem, to The Anglo-Saxon Chronicle, ed. G. N. Garmonsway (new edn, London, 1972), a także przekład Whitelocka w EHD, ii, 107–203. W cytatach obydwie są określane przeważnie rocznikiem, a nie numerem strony.

8 M. Chibnall, The Debate on the Norman Conquest (Manchester, 1999), 59.

9 WP, 26–27; The Life and Letters of Edward A. Freeman, ed. W. R. W. Stephens (2 vols., London, 1895), ii, 216. O Freemanie zob. hasło w DNB.

10 D. Bates, ‘1066: Does the Date Still Matter?’, Historical Research, 78 (2005), 446–447.

11 P. Stafford, ‘Women and the Norman Conquest’, TRHS, 6th ser., 4 (1994), 221–249.

12 Bates, ‘1066: Does the Date Still Matter?’, 447–451; R. Barber, ‘The Norman Conquest and the Media’, ANS, 26 (2004), 1–20; J. Gillingham, ‘“Slaves of the Normans?”: Gerald de Barri and Regnal Solidarity in Early Thirteenth-Century England’, Law, Laity and Solidarities: Essays in Honour of Susan Reynolds, ed. P. Stafford, J. L. Nelson and J. Martindale (Manchester, 2001), 160–170. Bardziej ogólnie zob. Chibnall, Debate, passim.

13 E. G. R. A. Brown, The Normans and the Norman Conquest (2nd edn, Woodbridge, 1985), 5.

14 ‘Change of a magnitude and at a speed unparalleled in English history’: Garnett, Short Introduction, 5. Bates, ‘1066: Does the Date Still Matter?’, passim.

15 Szczególnie zob. opracowanie Johna Gillinghama. Przedruk wielu jego fragmentów znajduje się w The English in the Twelfth Century (Woodbridge, 2000).

16 Szczególnie zob. R. R. Davies, The First English Empire: Power and Identities in the British Isles, 1093–1343 (Oxford, 2000).

1

Człowiek, który miał zostać królem

Kobierzec z Bayeux rozpoczyna się od następującej sceny: trzej mężczyźni, z których dwaj stoją, a jeden siedzi, prowadzą między sobą rozmowę. Nie wiadomo, kim są postacie stojące, ale ta, która siedzi, trzyma berło i nosi koronę, a nad jej głową widnieje napis: Edward Rex (Król Edward). Dziś znany jest on powszechnie jako Edward Wyznawca. Ten znamienny przydomek powstał w 1161 roku, niemal sto lat po jego śmierci, kiedy papież uznał go za świętego – wystarczyło, że Edward dokonywał cudów za życia i że miały one miejsce również po jego śmierci1.

W świadectwach dotyczących wydarzeń z jego czasów Edward nie pojawia się jako człowiek szczególnie święty. Istnieją pewne przesłanki, że faktycznie był pobożny, choć trudno mówić tu o wyjątkowej żarliwości religijnej i zasadniczo wydaje się on przeciętną postacią. Biorąc pod uwagę średniowieczne normy, żył dość długo – zmarł, mając nieco ponad sześćdziesiąt lat. Na kobiercu został przedstawiony jako stary mężczyzna z długą białą brodą, a scena jego śmierci jest tu jedną z najważniejszych. Data śmierci Edwarda, 5 stycznia 1066 roku, dobitnie pokazuje, że jest on postacią kluczową dla naszej opowieści. Jednak aby rzeczoną opowieść dobrze zrozumieć, musimy cofnąć się do czasów jego młodości i najpierw prześledzić, w jaki sposób udało mu się zostać królem Anglii. Historia ta jest niezwykła – i jest to jedyny rzeczywiście wyjątkowy aspekt jego kariery.

Na początku XI wieku Anglia była krajem zarówno starym, jak i nowym. Starym, ponieważ jego korzenie sięgały daleko w przeszłość, do czasów, gdy w V wieku plemiona germańskie, znane dziś jako Anglosasi, zaczęły migrować do Brytanii. Ci wojowniczy, dzicy przybysze ostatecznie zapanowali nad południową i wschodnią częścią wyspy, pokonując tamtejsze ludy celtyckie, podporządkowując je i spychając na obszary wyżynne leżące na północy i zachodzie. Na terenach, na których osiedlili się Anglosasi, powstały nowe królestwa, których nazwami wciąż określa się dzisiejsze hrabstwa i regiony: Kent, Sussex i Essex, Wschodnia Anglia, Mercja i Nortumbria. Od końca VI wieku władcy tych królestw, początkowo będący poganami, stopniowo przechodzili na chrześcijaństwo, a z czasem zaczęli się nawracać również ich poddani2.

Jednak w IX wieku ta galaktyka konkurujących ze sobą królestw została zniszczona przez nowych najeźdźców – wikingów. Wikingowie – pomimo że w ostatnich latach podejmowano wiele prób ich rehabilitacji – ze swoją żądzą krwi i chwały oraz z makabrycznym zwyczajem składania w ofierze ludzi, napawali przerażeniem anglosaskich osadników, którzy widzieli, jak podpalano ich klasztory, rabowano ich złoto i srebro, niszczono bogato zdobione manuskrypty, brano do niewoli ich młodych pobratymców i zabijano bezlitośnie każdego, kto przeciwstawił się najazdom. Kilka królestw anglosaskich upadło jedno za drugim: jako pierwsza Nortumbria, potem Wschodnia Anglia i wreszcie Mercja, najpotężniejsza ze wszystkich królestw. Wszystkie zawaliły się pod naporem wikingów3.

Królestwo Wesseksu jednak przetrwało, rządzone najpierw przez słynnego króla Alfreda Wielkiego, a później przez jego synów i prawnuków – ludy z najbardziej wysuniętego na południe królestwa anglosaskiego uparcie się broniły, by wreszcie z powodzeniem odeprzeć atak. Co więcej, przekroczyły także granice Wesseksu. W pierwszej połowie X wieku zachodniosascy królowie stali się zdobywcami, przesuwając swoje granice dalej na północ, zmuszając wikingów do odwrotu oraz przejmując kontrolę nad sąsiednim terenem Mercji i Wschodniej Anglii. W 954 roku stolica wikingów, York, w końcu upadła, a przez dziedziców Alfreda zostały zaanektowane także ziemie na północ od Humber.

Wypędzając wikingów, królowie Wesseksu utworzyli nowe silne państwo. W miarę jak armia posuwała się przed siebie, podbój był ugruntowywany przez zakładanie ufortyfikowanych miast znanych jako burhs (boroughs – gminy), wokół których powstawały nowe jednostki administracyjne, czyli shire (odpowiednik hrabstwa). W miejsce kilku rywalizujących ze sobą królestw pojawił się teraz pojedynczy ośrodek władzy. Odtąd różne ludy anglosaskie mogły składać przysięgę jednemu królowi i żyć zgodnie z jednym prawem, używać tej samej srebrnej monety i czcić tego samego chrześcijańskiego Boga.

Dokonawszy podboju, królowie Wesseksu dbali jednak o to, by nie postrzegano ich jako zdobywców. Aby nie zrazić do siebie nowych angielskich poddanych, Alfred nakłaniał ich do zapomnienia o dawnych różnicach i podkreślał wspólną chrześcijańską kulturę, która zjednoczyła ich w walce przeciwko pogańskim hordom. Ze względów dyplomatycznych Alfred nie pojawia się w statutach jako rex saxonum, lecz jako rex angul-saxonum, zaś wszystkich jego poddanych określano mianem angelcynn. W celu dalszego propagowania jedności, podkreślił również wspólną historię i zlecił sporządzenie kroniki, która miała być rozpowszechniana w głównych klasztorach królestwa. Niezwykły jest fakt, że kronika ta, znana później jako Kronika anglosaska, nie została napisana po łacinie, jak było to w zwyczaju praktycznie w każdym innym zakątku piśmiennej Europy, lecz w języku, którym posługiwał się lud. Pod koniec X wieku język ten dał nazwę dla nowego państwa: „ziemia Anglów” – Engla lond4.

Stare i nowoczesne zarazem – takie było królestwo, które ostatecznie miał odziedziczyć Edward Wyznawca. Od strony dynastycznej jego roszczenia do dziedziczenia były bez zarzutu, ponieważ urodził się w królewskiej rodzinie, między 1002 a 1005 rokiem, jako potomek w linii prostej króla Alfreda (który był jego praprapradziadkiem). Jednak od strony statystycznej szanse Edwarda musiały wydawać się znikome, z racji tego, że był on dzieckiem z drugiego małżeństwa: sześcioro jego przyrodnich braci czekało już przed nim w kolejce do tronu. I jeszcze w okresie przyjścia na świat Edwarda postawienie zakładu na konkretnego kandydata byłoby zbyt pochopne, ponieważ porządek ówczesnego świata raz po raz przewracał się do góry nogami. Blisko dekadę później powrócili wikingowie.

Najpierw przybyli w małych grupach, tak jak czynili to wcześniej, przemierzając wody, najeżdżając i wycofując się ze swymi zdobyczami. Jednak w 991 roku spora grupa wikingów zatrzymała się pod Maldon w Essex i pokonała zbyt pewną siebie angielską armię, która wyszła im na spotkanie. Od tego momentu wikingowie powracali mniej więcej raz do roku, aby palić, plądrować i pustoszyć. Do czasu narodzin Edwarda przemoc stała się niemal rutyną. W zapisie z roku 1006 Kronika anglosaska odnotowuje, że wikingowie „czynili to, co mieli w zwyczaju: nękali, palili i brali do niewoli, w miarę jak posuwali się naprzód”. Mieszkańcy Winchesteru, dawnej stolicy Wesseksu, „mieli okazję oglądać butny i pewny siebie zastęp wikingów przekraczający ich bramy w drodze na wybrzeże i niosący ze sobą prowiant oraz kosztowności zagrabione [na obszarze leżącym] ponad 50 mil w głębi lądu”5.

Dlaczego silne królestwo Anglii, które tak dobrze radziło sobie z odpieraniem wikingów w X wieku, nie zdołało tego zrobić w wieku XI? Po części było to spowodowane faktem, że wikingowie, którzy napłynęli w drugiej fali, stanowili część większej, lepiej zaopatrzonej i lepiej zorganizowanej armii. Wielkie, koliste twierdze, które wznosili w tym czasie w swojej ojczyźnie, w Trelleborgu oraz w innych miejscach, świadczyły w pewien sposób o ich sile. Ale powodzenie wikingów wynikało również z faktu, że przywódcy Anglików, począwszy od samej góry, czyli od ojca Edwarda, Ethelreda, wykazali się całkowitą nieudolnością.

Tak jak Edward zyskał swój słynny przydomek „Wyznawca”, tak też jego ojciec zostanie na zawsze zapamiętany jako Ethelred Bezradny. Przydomek ten słusznie określa poziom przygotowania Ethelreda do odparcia ataków wikingów, a także wskazuje na ogólny stan królestwa. W rzeczywistości jednak „bezradny” to źle odczytane przez współczesnych określenie pochodzące od staroangielskiego unraed, co oznacza „nierozsądny” lub „nierozważny”. (Była to gra słowna nawiązująca do chrześcijańskiego imienia króla, które oznaczało „szlachetną radę”)6.

To, że Ethelred miał złych doradców, nie ulega wątpliwości: w statucie z 993 roku sam król stwierdzał, że winę za błędy młodości zrzuca na chciwość ludzi, którzy sprowadzili go na manowce. Od tego momentu zaczął bardziej ufać pokojowo nastawionym duchownym, ale ci uważali najazdy wikingów za karę Bożą. Sposobu na rozwiązanie tej sytuacji upatrywali w duchowej przemianie, wskazując na konieczność częstszych modlitw, przekazania darów na rzecz Kościoła, a w międzyczasie wypłacania sowitego trybutu, aby przekonać najeźdźców do odwrotu. Oczywiście ta ostatnia praktyka tylko zachęcała wikingów, by wrócić po więcej. W końcu Ethelred – gdy jego syn Edward był jeszcze chłopcem – przyjął bardziej konfrontacyjną politykę. W 1008 roku, jak czytamy w Kronice..., „król wydał rozkazy, aby prędko zbudować statki na terenie całego królestwa”. Jednak decyzja ta zbiegła się z chwilą, w której Ethelred zaufał swemu najbardziej wiarołomnemu doradcy, pagardzanemu Eadrykowi Zachłannemu (Streona). Eadryk Streona stał się wpływowy na dworze, pozbywając się swych rywali, na różne sposoby kalecząc ich lub mordując. W rezultacie angielska arystokracja została podzielona przez waśnie i rywalizację, czego skutki okazały się katastrofalne. I tak, kiedy nowo zbudowana flota wypłynęła w końcu w morze, pomiędzy dwiema frakcjami doszło do konfliktu. W wyniku tego dwadzieścia statków najpierw odłączyło się, a następnie powróciło i zniszczyło pozostałą część floty.

Najazdy wikingów trwały nadal. Duże obszary kraju zostały spustoszone zarówno w 1009, jak i 1010 roku. Z kolei w roku 1011 najeźdźcy oblegli Canterbury i pojmali tamtejszego biskupa. Kiedy w następnym roku duchowny odmówił zapłaty okupu w zamian za odzyskanie wolności, został zabity i przez pijanych oprawców obrzucony wolimi głowami i kośćmi. „Wszystkie te nieszczęścia spadły na nas”, jak głosi Kronika..., „w wyniku złej rady (i znowu pojawia się tu słowo unraedas), przez którą nigdy nie otrzymywali trybutu na czas ani nigdy nie sprzeciwiano się im, a kiedy najbardziej nas skrzywdzili, zawarto z nimi pokój i sojusz; i przez to ich uzbrojone gromady swobodnie wędrowały po całym kraju, nękając naszych biednych ludzi, okradając ich i zabijając”.

Koniec nadszedł w 1013 roku, wraz z przybyciem wikingów pod wodzą samego króla Danii. Swen Widłobrody, jak wówczas go nazywano, w przeszłości urządził już kilka najazdów, ale tym razem jego celem był całkowity podbój. Lądując w Lincolnshire, szybko opanował północne rejony Anglii, następnie Midlands i w końcu Wessex. Po upadku królestwa Ethelred ukrył się w Londynie, ale zachował na tyle rozumu, by wywieźć poza granice kraju dwóch najmłodszych synów, Edwarda i jego brata Alfreda. Kilka tygodni później, zapewne w biedzie spędziwszy święta Bożego Narodzenia na wyspie Wight, król wyruszył za nimi w morze. Anglia została podbita przez wikingów, a jej pradawna królewska rodzina przebywała na wygnaniu – w Normandii.

Na pierwszy rzut oka Normandia mogła wydawać się dziwnym miejscem na ucieczkę przed wikingami, ponieważ swoje dzieje zaczynała jako kolonia wikingów. Na początku X wieku grupa Skandynawów, zniechęcona przez królów Wesseksu do ataku na Anglię, wylądowała we Francji, niszcząc okolice Rouen. Tak jak wikingowie, których poprzednie pokolenie odwiedzało Anglię, również i ci najeźdźcy przybyli z zamiarem osiedlenia się, a jedyna różnica polegała na tym, że nie powiodło się im na Wyspie. Królowie, książęta i hrabiowie Francji nie mogli w żaden sposób pozbyć się nowych skandynawskich sąsiadów. Pod koniec X wieku wikińscy władcy Rouen sprawowali kontrolę nad obszarem odpowiadającym dawnej francuskiej prowincji, Neustrii. Ale teraz otrzymał on nową nazwę – Normannia, „ziemia Skandynawów”7.

Jednak dla Ethelreda i jego synów nie była to sytuacja, którą można by określić słowami „z deszczu pod rynnę”, ponieważ na przestrzeni wieku od przybycia do Normandii Skandynawowie przeszli gwałtowną ewolucję. Było to widoczne w ich imionach. Pierwszy przywódca nosił typowe dla wikinga imię Rollo lub Hrolfr. Z kolei jego syn i wnuk mieli już francuskie imiona Wilhelm i Ryszard, które świadczą również o tym, że nawrócili się na chrześcijaństwo. Ich następcy stopniowo czynili to samo, porzucając wikińskie zwyczaje na rzecz tradycji kontynentalnych. Nauczyli się mówić po francusku i używali tego języka częściej niż swej ojczystej nordyjskiej mowy, a ich przywódcy zaczęli określać siebie na modłę francuską: najpierw używali tytułu „hrabia”, a później, gdy jeszcze mocniej poczuli swoją wielkość, stosowali tytuł „książę”. W końcu zaprzestali walk mających na celu rozszerzenie granic Normandii i weszli w bardziej wyważone relacje ze swymi sąsiadami. (Na przykład hrabiowie Wilhelm i Ryszard ożenili się z francuskimi księżniczkami).

Pytanie, do jakiego stopnia Normandia zerwała więzy z wikińską północą, nie tylko stanowi problem nurtujący współczesnych historyków, ale było także kwestią zasadniczą dla króla Ethelreda8. Gdy na początku jego rządów wikingowie powrócili do Anglii po długiej nieobecności, Rouen postrzegali jako przyjazny port przystankowy. Było to miejsce dogodne dla zimowych napraw, zaś łupy z Anglii – złoto, srebro i niewolników – można tu było bez przeszkód wyładować w celach handlowych, unikając potrzeby wyruszenia w drogę powrotną do Skandynawii. Ethelred, co zrozumiałe, starał się odwieść Normanów od brania udziału w tym handlu. Próbował zarówno siłą (nieudany atak na Normandię), jak i za pomocą dyplomacji (sojusz w 991 roku). Jednak żaden z tych sposobów nie odniósł trwałego skutku i nie zdołał zatrzymać wikińskich statków, które wpływały do Rouen z angielskim łupem. Jednak dyplomatyczna inicjatywa króla miała jeden długoterminowy rezultat. Wiosną 1002 roku Ethelred zgodził się poślubić siostrę normańskiego księcia, Ryszarda II – Emmę.

Oczywiście trudno oceniać charakter poszczególnych osób z perspektywy tysiąca lat, nie biorąc pod uwagę ich osobistych relacji, ale raczej uczciwie należałoby przyznać, że pomimo zaślubin z udziałem papieskich legatów, małżeństwo Ethelreda i Emmy nie było sielanką. Małżonkowie wprawdzie doczekali się trójki dzieci: syna Edwarda, przyszłego Wyznawcy, Alfreda oraz córki Godgifu, ale ponieważ Ethelred miał sześciu synów z poprzedniego małżeństwa, płodzenie męskich potomków nie było w tej sytuacji priorytetem. Małżeństwo z Emmą miało powstrzymać wikingów przed poszukiwaniem schronienia w Normandii, ale również i to nie przyniosło efektów. Dopiero gdy wikingowie postanowili podbić Anglię w 1013 roku, Ethelred z opóźnieniem odczuł pewne korzyści z faktu, że wziął sobie za żonę kobietę z kontynentu. Chodzi tu oczywiście o wygodną kryjówkę za kanałem. To, czy Emma miała jakikolwiek udział w przygotowaniu i zaaranżowaniu jego powitania, pozostaje niejasne. Kronika... dość przekonująco donosi, że Emma udała się w podróż do Normandii osobno, bez dzieci i męża.

W rzeczywistości wygnanie Ethelreda trwało nadzwyczaj krótko. Już po kilku tygodniach po jego przybyciu do Normandii uzurpator Swen, który przejął po nim władzę, zmarł nagle, pozostawiając nierozwiązny problem sukcesji. Armia wikingów stacjonująca w Lincolnshire natychmiast zadeklarowała swoje poparcie dla nastoletniego syna Swena, jednak angielscy magnaci zdecydowali się dać Ethelredowi drugą szansę i wysłali posłańców z zaproszeniem do powrotu do domu – ale na określonych warunkach. Według Kroniki anglosaskiej magnaci ogłosili, że „żaden pan nie był dla nich droższy niż ich prawowity władca, gdyby tylko mógł jednak rządzić swym królestwem bardziej sprawiedliwie, niż czynił to w przeszłości” – ten fragment zapisu pokazuje jeden z najbardziej obciążających zarzutów związanych z jego rządami.

Ethelred, któremu sytuacja nie pozwalała na negocjacje, oczywiście przyjął tę propozycję. Obiecał, że jeśli jego poddani przyjmą go z powrotem, „będzie dla nich łaskawszym panem i że naprawi wszystko, co budziło w nich odrazę, i że wszystkie te krzywdy powinny pójść w niepamięć”. Na znak jego szczerości, posłańcom, którzy nieśli królewskie potwierdzenie powrotu do Anglii, towarzyszył jego syn, młody Edward Wyznawca. „Uzyskano pełne i przyjacielskie porozumienie, potwierdzone słowem i przyrzeczeniem przez każdą ze stron”, głosi Kronika... Wkrótce potem Ethelred przekroczył kanał i został z radością powitany przez swych poddanych. Dzięki nowo odnalezionemu poczuciu narodowej jedności król osiągnął jedno ważne zwycięstwo wojskowe w swej karierze, prowadząc armię do Lincolnshire i wypędzając Duńczyków9.

Jednak gdy Duńczyków już wygnano, poczucie wspólnego celu szybko się ulotniło i Ethelred wkrótce powrócił do swych starych zwyczajów. Rok po jego ponownym wstąpieniu na tron miała miejsce kolejna seria dworskich zabójstw, zaaranżowanych jak zwykle przez jego poplecznika, Eadryka Zachłannego. Starania króla na rzecz zneutralizowania wrogów pogłębiały tylko wewnętrzne podziały: najstarszy królewski syn z pierwszego małżeństwa, Edmund, wyłonił się teraz jako przywódca opozycji. Do września 1015 roku Anglia ponownie znalazła się w całkowitym nieładzie. Ethelred zachorował, a jego spadkobierca jawnie popierał buntowników. I właśnie wtedy powrócili wikingowie pod wodzą nowego króla, Kanuta.

Kanut jest dziś powszechnie wspominany przy okazji opowieści, którą najpierw przekazywano sobie w XII wieku, a która mówiła o tym, jak Kanut, usiadłszy na brzegu, rozkazał falom, aby go nie zamoczyły. Niestety, tym samym został ukazany w komicznym świetle, co było całkowicie niezgodne z rzeczywistością. „W przypływie wściekłości, Kanucie, zwołałeś na morze czerwone tarcze”, śpiewał ówczesny skandynawski poeta, opisując inwazję z 1015 roku. „Idąc, paliłeś mieszkania i domy, Książę, mimo że byłeś tak młody”. Po tym, jak poprzedniego roku Kanut został zmuszony do opuszczenia Anglii i powrotu do Skandynawii, teraz zasygnalizował swe rozczarowanie angielską nielojalnością, zatrzymując się na drodze pod Sandwich i wypuszczając zakładników wziętych do niewoli przez jego ojca, ale najpierw pozbawiając ich rąk, uszu i nosów10.

Wraz z jego powrotem w 1015 roku rozgorzała długotrwała i krwawa walka o tron Anglii. Anglicy byli trzymani w szachu przez swych rywali aż do kwietnia następnego roku, kiedy to Ethelred ogromnie zasłużył się w wojennych wysiłkach poprzez swą śmierć i utorowanie drogi dla sukcesji Edmunda. Przez sześć miesięcy nowy król stawiał zacięty opór – nie bez przyczyny został później nazwany Edmundem Żelaznobokim. Bitwa toczyła się za bitwą, a Duńczycy ponosili niemal same klęski. W końcu jednak sytuacja Anglików pogorszyła się z powodu zdrady. Eadryk Zachłanny, który przy pierwszej okazji przeszedł na stronę Kanuta, dołączył znowu do Edmunda w 1016 roku, gdy sytuacja zaczęła się zmieniać. Ale kiedy dwie armie starły się w Essex w październiku tego samego roku, Eadryk znowu zbiegł, zapewniając wikingom decydujące zwycięstwo. Śmierć Edmunda, która nastąpiła w kolejnym miesiącu – być może wskutek ran zadanych w bitwie – pogrzebała również wszelkie nadzieje na pokój i polepszenie sytuacji Anglików. Korona trafiła w ręce Kanuta i na angielskim tronie jeszcze raz zasiadł duński król.

W tych dramatycznych i szybko następujących po sobie wydarzeniach nie było miejsca dla młodego Edwarda Wyznawcy. Na podstawie informacji o jego udziale w negocjacjach dotyczących powrotu ojca możemy stwierdzić, że Edward w ciągu tych lat przebywał w Anglii, chociaż z całą pewnością można odrzucić późniejszą skandynawską legendę, według której walczył u boku swego przyrodniego brata Edmunda i w pewnym momencie miał niemal rozpłatać Kanuta na pół (w tym czasie Edward miał nie więcej niż trzynaście lat)11. Zwycięstwo Kanuta oznaczało, że Edward wraz ze swoją rodziną musiał znowu opuścić kraj. Historia z okaleczonymi zakładnikami z 1014 roku bez wątpienia potwierdzała, że nowy król nie będzie litościwy. Edward miał szczęście: przed Bożym Narodzeniem 1016 roku udało mu się przekroczyć kanał La Manche i powrócić do Normandii, prawdopodobnie w towarzystwie młodszego brata Alfreda i siostry Godgifu. Ten szybki wyjazd okazał się rozsądnym posunięciem, ponieważ Kanut rozpoczął swe rządy od bezwzględnego wyeliminowania potencjalnych rywali. Śmierć w bitwach lub z naturalnych przyczyn i tak usunęła już starszych przyrodnich braci Edwarda, tak że z sześciu pozostał przy życiu tylko jeden. Z kolei duński król zredukował tę liczbę do zera, zabijając ostatniego ocalałego – Eadwiga. Jednocześnie pozbył się wszystkich członków angielskiej szlachty, których lojalność została zakwestionowana. Kronika anglosaska odnotowała z ponurą satysfakcją, że wśród zabitych znalazł się również Eadryk Zachłanny12.

Z całej tej rzezi ocalała jedna ważna postać, a mianowicie matka Edwarda, Emma, która w zupełnie inny sposób przyczyniła się do ugruntowania nowej władzy w Anglii. Jak wyjaśnia Kronika anglosaska, Kanut „zażyczył sobie, aby wdowa po ostatnim królu, Ethelredzie, została jego żoną”. Biorąc pod uwagę tę informację, można by sądzić, że Emma miała niewielki wybór w tej kwestii, co najpewniej jest zgodne z prawdą. Normański kronikarz, który dokonywał zapisów niedługo po tych wydarzeniach, wzmiankuje mimochodem, że została ona schwytana w Londynie przez Kanuta podczas jego kampanii. Jednak sama Emma miała opowiedzieć później inną historię: mianowicie po śmierci Ethelreda odpłynęła do Normandii, a Kanut zachęcił ją do powrotu obietnicami i podarunkami. Jak się w swoim czasie przekonamy, relacja Emmy pełna jest niedomówień i zwykłych kłamstw, istnieje zatem słuszny powód, aby nie brać pod uwagę jej wersji. Jakkolwiek do tego doszło – czy stało się to dobrowolnie, czy też nie – Emma została królową Anglii po raz drugi, zapewniając dworowi Kanuta wrażenie ciągłości. Jednocześnie opuściła swe dzieci, które odtąd żyły na wygnaniu po drugiej stronie kanału13.

W tym momencie z przyczyn oczywistych trudno prześledzić dalszą historię naszego bohatera. Tylko kilka osób w tamtym czasie interesowało się sprawami chłopca, który był zaledwie nastolatkiem i którego perspektywy na przyszłość wydawały się wyjątkowo marne. Później, kiedy Edward niespodziewanie został królem Anglii, niektórzy normańscy pisarze zainteresowali się jego młodzieńczymi latami. Na przykład w klasztorze Saint Wandrille zapamiętano, że około 1050 roku Edward i jego brat Alfred zostali serdecznie przywitani przez Ryszarda II, będącego wówczas księciem Normandii, który „potraktował ich wspaniałomyślnie, jakby byli jego własnymi synami, i tak długo jak żył, w Normandii odnoszono się do nich z wielkimi honorami”14.

Historia ta może być prawdziwa, ale należy zwrócić uwagę także na fakt, że nie istnieją żadne dowody, jakoby Ryszard uczynił coś szczególnego na rzecz swych angielskich siostrzeńców (jak się przypuszcza, nie otrzymali od niego np. żadnych ziem). Niektórzy historycy mogą twierdzić, że było to celowe działanie i że książę musiał przyczynić się do ponownego wydania swojej siostry Emmy za Kanuta, co w rzeczywistości stanowiło nowy sojusz pomiędzy Anglią a Normandią. Oczywiście jednym z warunków tego sojuszu był zakaz oferowania wygnańcom materialnej pomocy oraz podsycania ich nadziei na odzyskanie angielskiej korony15.

Nawet jeśli tak było, warunek ten przestał obowiązywać po śmierci Ryszarda. W 1026 roku stary książę, po długich, trzydziestoletnich rządach, został zastąpiony przez swego najstarszego syna, imiennika, ale tylko na krótki czas. Zaledwie rok później książę Ryszard III również zmarł – niektórzy szeptali, że został otruty przez swego zbuntowanego młodszego brata, Roberta. Z perspektywy czasu nie można stwierdzić, czy pogląd ten jest uzasadniony, ale Robert z pewnością żywił urazę z powodu wysokiej pozycji brata i szybko zajął jego miejsce jako nowy władca Normandii16.

Wkrótce stało się jasne, że Robert nie będzie postępował zgodnie z ojcowską polityką cichej neutralności wobec angielskich wygnańców. Według najważniejszego normańskiego kronikarza z tamtych czasów, Wilhelma z Jumièges, Edward i Alfred „byli traktowani z honorami przez księcia, który, darząc ich wielkim uczuciem, przyjął ich jak braci”. W ostatnim czasie jeden z historyków zasugerował, że trzech młodych mężczyzn złożyło wspólną przysięgę, przez co połączyli się braterstwem krwi. Wydaje się, że jest to niepotrzebna nadinterpretacja dowodów: Robert, Edward i Alfred byli przecież kuzynami już z urodzenia. Przychodzili na świat w odstępie kilku lat i wychowywali się razem w książęcym domu. Wydawało się zatem zupełnie zrozumiałe, że Robert czułby się w obowiązku stanąć w interesie swych kuzynów17.

Według Wilhelma z Jumièges właśnie tak było. Książę, jak się dowiadujemy, wysłał posłańców do Kanuta, domagając się przywrócenia praw Edwarda i Alfreda. Nic dziwnego, że Kanut odesłał ich z kwitkiem, a w odpowiedzi na ten krok Robert postanowił w imieniu swych kuzynów zorganizować najazd. Rozkazał zbudować i zgromadzić na wybrzeżu wielką flotę – „ze wszystkich nadmorskich regionów Normandii”.

Przez długi czas historię tę uważano za bajkę stworzoną przez historyków, ale niezależnie od wszystkiego, zdarzenia te wydają się dziwnie podobne do tych z 1066 roku. Najbardziej frustrującą kwestią związaną z Wilhelmem z Jumièges jest fakt, że po napisaniu kroniki w latach pięćdziesiątych XI wieku zrewidował ją później, po normańskim podboju, i nie wiemy, które fragmenty są oryginalne, a które zostały zmienione. Jednak w tym przypadku opowieść kronikarza w dużej mierze znajduje potwierdzenie w dokumencie administracyjnym. Jumièges mówi nam, że normańska flota zebrała się w nadmorskim mieście Fécamp, a statut wydany przez księcia Roberta w 1033 roku świadczy o tym, że faktycznie tego roku przebywał on we wspomnianej miejscowości wraz z Edwardem i Alfredem, którzy figurują na liście świadków owego statutu. Jeśli jest to prawdopodobna data rozpoczęcia ekspedycji, to w takiej sytuacji dwa inne statuty wydane mniej więcej w tym samym czasie uzasadniają pogląd, że Edward żywił wielką nadzieję na odzyskanie swych praw wynikających z pierworództwa, ponieważ w każdym z tych statutów jest określany jako „król”. Jeden z nich wzbudza szczególne zainteresowanie z racji tego, że jest to statut wydany przez samego Edwarda na rzecz mnichów z Mont Saint-Michel – kolejnego miejsca, o którym wspomina Wilhelm z Jumièges w swojej kronice18.

Jumièges twierdzi dalej, że statki pod Fécamp były „znakomicie zaopatrzone w kotwice, broń i odpowiednich ludzi”, ale wyjaśnia, że przygotowania te wkrótce poszły na marne. „Wyruszywszy w drogę na dany sygnał, napotkali wichurę, która pognała ich ze sobą, a gdy w końcu to wielkie niebezpieczeństwo ustało, znaleźli się u wybrzeży wyspy zwanej Jersey”. Tam, jak powiada kronikarz, „flota długo czekała na pomyślne wiatry, a sam książę był zrozpaczony i przytłoczony goryczą porażki. W końcu, widząc, że w żaden sposób nie zdoła się przeprawić, pokierował swe statki w inną stronę, i tak szybko jak to możliwe, dotarł pod Mont Saint-Michel”19.

Ponieważ Wilhelm dokonywał swoich zapisów już po sukcesji Edwarda, mógł interpretować to nieszczęście jako boską opatrzność: Bóg – co zdawało się oczywiste – miał plany dotyczące przyszłego króla i chciał, aby jego rządy zostały wprowadzone bez przelewu krwi. Jednak w bezpośrednim następstwie tej katastrofy sam Edward nie wykazywał tak filozoficznego podejścia. Przyznanie przez niego ziemi na rzecz Mont Saint-Michel mogło być odczytywane jako pobożny akt w ramach podziękowania za wybawienie od burzy, jednak owa burza nadeszła po to, by na zawsze odebrać mu szanse na przejęcie angielskiej korony. Z kolei Robert uznał, że flota utworzona w celu ataku na Anglię może być z powodzeniem wykorzystana bliżej ojczyzny, i przystąpił do organizowania inwazji na sąsiednią Bretanię20.

Co więcej, nadzieja na kolejną wyprawę do Anglii wkrótce okazała się płonna. Na Boże Narodzenie 1034 roku Robert wezwał wszystkich możnowładców Normandii i ku ich zdziwieniu oświadczył, że zamierza udać się na pielgrzymkę do Jerozolimy (niektórzy powiadali, że z powodu poczucia winy za śmierć swego brata). Krótko mówiąc, całe bogactwo i zasoby księcia miały być przeznaczone na sfinansowanie tego niezwykle kosztownego przedsięwzięcia. Z kolei w szerszej perspektywie oznaczało to, że Normandia straci kolejnego władcę, ponieważ podróż na Bliski Wschód i z powrotem stanowiła w średniowieczu ryzykowne przedsięwzięcie i wiązała się z wieloma niebezpieczeństwami. Niestety, obawy te miały się potwierdzić. Robert wyruszył na początku następnego roku i dotarł do Jerozolimy, gdzie podobno przez tydzień płakał przy grobie Chrystusa i obsypał go kosztownymi darami. Jednak w drodze powrotnej rozchorował się i 2 lipca 1035 roku zmarł w Nicei, gdzie został pochowany przez swych towarzyszy21.

Gdy wieści te na jesieni dotarły do Normandii, Edward Wyznawca musiał stracić całą nadzieję. Robert zmarł, pozostawiając tylko jednego syna, siedmioletniego bękarta o imieniu Wilhelm.

Jednak kilka tygodni później nadeszły kolejne nowiny, tym razem z Anglii. Kanut nie żył, a sukcesja angielskiego tronu stała pod znakiem zapytania. Być może Bóg, mimo wszystko, miał jakieś plany co do Edwarda.

1 E. Bozoky, ‘The Sanctity and Canonisation of Edward the Confessor’, Edward the Confessor: The Man and the Legend, ed. R. Mortimer (Woodbridge, 2009), 173–186.

2 The Anglo-Saxons, ed. J. Campbell (1982) stanowi doskonałe wprowadzenie.

3 Ogólnie zob. M. Arnold, The Vikings: Culture and Conquest (2006).

4 S. Foot, ‘The Making of Angelcynn: English Identity before the Norman Conquest’, TRHS, 6th ser., 6 (1996), 25–49; P. Wormald, ‘Engla lond: The Making of an Allegiance’, Journal of Historical Sociology, 7 (1994), 1–24.

5 Zob. The Battle of Maldon AD 991, ed. D. Scragg (Oxford, 1991).

6 Wszystkie zawarte w tym rozdziale informacje o Ethelredzie znajdują się w haśle Æthered w DNB. Bardziej obszerne opracowania zob. R. Lavelle, Aethelred II: King of the English, 978–1016 (Stroud, 2008) i A. Williams, Æthelred the Unready: The Ill-Counselled King (2003).

7 Wczesna historia Normandii zob. D. Bates, Normandy before 1066 (Harlow, 1982). 

8 O stopniu, w jakim Normanowie pozostawali Nordyjczykami, por. Bates, Normandy, and E. Searle, Predatory Kinship and the Creation of Norman Power, 840–1066 (Berkeley, 1988).

9 ASC E, 1014.

10 EHD, i, 247, 335–336; poniżej, 23.

11 Barlow, Confessor, 35n.

12 S. Keynes, ‘The Æthelings in Normandy’, ANS, 13 (1991), 176–181; ASC E, 1016, 1017.

13ASC E, 1017; GND, ii, 20–1; EER, [xxii–xxiv], 32–35. Zob. także E. van Houts, ‘A Note on Jezebel and Semiramis, Two Latin Poems from the Early Eleventh Century’, idem, History and Family Traditions in England and the Continent, 1000–1200 (Aldershot, 1999), III, 18–24.

14 E. van Houts, ‘Edward and Normandy’, Edward the Confessor, ed. Mortimer, 64.

15 M. K. Lawson, Cnut: The Danes in England in the Early Eleventh Century (1993), 86–88; cf. Keynes, ‘Æthelings’, 181–184.

16 Ryszard II zmarł 23 sierpnia 1026 roku, zaś Ryszard III 5 lub 6 sierpnia 1027. Zob. D. Douglas, ‘Some Problems of Early Norman Chronology’, EHR, 65 (1950), 296–303; D. Crouch, The Normans (2002), 46–48.

17GND, ii, 76–78; E. van Houts, ‘The Political Relations between Normandy and England before 1066 according to the Gesta Normannorum Ducum’, idem, History and Family Traditions, V, 85–97.

18Sources and Documents, 8; GND, i, xxxii–xxxv; ii, 76–9; Keynes, ‘Æthelings’, 186–194.

19 Sources and Documents, 8; GND, ii, 78–79.

20 Ibid.; R. Mortimer, ‘Edward the Confessor: The Man and the Legend’, Edward the Confessor, ed. Mortimer, 4–5.

21GND, ii, 79–85. Twierdzenie, że Robert odwiedził bizantyńskiego cesarza w Konstantynopolu, zawarte w późniejszej redakcji GND, zostało podważone. Zob. E. van Houts, ‘Normandy and Byzantium in the Eleventh Century’, idem, History and Family Traditions, I, 544–559.

2

Fala Duńczyków

Cokolwiek uśmierciło Kanuta, z pewnością nie była to starość. Współcześni mu twierdzą, że w czasie inwazji na Anglię w 1016 roku był jeszcze bardzo młody i na tej podstawie dzisiejsi historycy uznali, że urodził się mniej więcej w ostatniej dekadzie pierwszego tysiąclecia. Kiedy zatem zmarł jesienią 1035 roku, miał prawdopodobnie około czterdziestu lat (według trzynastowiecznych źródeł skandynawskich liczył sobie trzydzieści siedem lat). Według Wilhelma z Jumièges Kanut poważnie chorował przez jakiś czas, a informacja ta ma pewne oparcie w statucie, który król nadał mnichom z opactwa Sherborne w Dorset, w 1035 roku, prosząc ich, aby poprzez codzienne modlitwy pomogli mu dostać się do królestwa niebieskiego. Umarł 12 listopada w Shaftesbury, zaledwie 15 mil (ok. 24 km) od Sherborne1.

Biorąc pod uwagę wikińskie pochodzenie Kanuta, a także rozlew krwi, jakiego dopuścił się podczas podboju, jego niepokój o to, by dostać się do nieba, a nie do Walhalli, może być zaskakujący. Jednak w rzeczywistości duński dwór królewski nawrócił się już dwa pokolenia wcześniej, a sam Kanut został ochrzczony jako dziecko (przyjął wówczas imię Lambert). W istocie słynna opowieść o królu i morskich falach w swojej pierwotnej wersji miała ukazywać Kanuta nie jako głupca, ale raczej jako dobrego chrześcijanina. „Niechaj cały świat się dowie”, powiada mokry od wody Kanut, gdy na oczach ludzi nie udało mu się powstrzymać fali, „że siła królów jest daremna i bezwartościowa i że żaden król nie zasługuje na to miano prócz Niego, przez którego niebiosa, ziemia i morze są posłuszne wiecznym prawom”2.

Kanut słynął z tego typu ostentacyjnych aktów pobożności. Dokonując podboju Anglii i rozprawiając się ze swymi przeciwnikami w tradycyjny wikiński sposób, król starał się przekonać pozostałych poddanych, że jego władza jest prawowita, a to oznaczało przede wszystkim wykazanie, że została ona zatwierdzona przez Boga. Na przykład w 1027 roku Kanut odbył pielgrzymkę do Rzymu. Próbował także zabliźnić rany zadane podczas przejęcia władzy przez Duńczyków – przenosząc kości Elfega, zamordowanego arcybiskupa Canterbury, z katedry Świętego Pawła w Londynie do nowej świątyni w Canterbury, inicjując budowę kościoła w miejscu bitwy i pokonania jego przeciwnika, Edmunda Żelaznobokiego, a także odwiedzając grób Edmunda w Glastonbury, gdzie oddał mu cześć, ofiarując płaszcz obszyty wizerunkami pawi. Wręczanie tak drogocennych podarków także było typowe dla Kanuta i pomagało mu utrzymać dobrą reputację zarówno w ojczyźnie, jak i za granicą. „Gdy ujrzeliśmy prezent, jaki nam przysłałeś”, pisał biskup Chartres, odpowiadając na królewski podarunek w postaci pięknie zdobionych książek, „byliśmy pełni podziwu dla twej wiedzy i wiary […] ty, o którym słyszeliśmy, że jesteś pogańskim księciem, a o którym teraz wiemy, że jesteś nie tylko chrześcijaninem, ale najbardziej hojnym darczyńcą sług bożych”3.

Nie było zatem nic niestosownego w tym, że ciało Kanuta ostatecznie spoczęło w Winchesterze, w katedrze znanej jako Old Minster, obok doczesnych szczątków świętego Swituna i kilku wcześniejszych królów Anglii oraz Wesseksu. Jego rządy trwające niespełna dwadzieścia lat, jak wspomina Kronika anglosaska, przyniosły pomyślność, w dużej mierze dzięki temu, że Kanut starał się przestrzegać i podtrzymywać angielskie tradycje. Nawet niektóre rzekomo wprowadzone przez niego innowacje zostały dzisiaj zweryfikowane jako nienowatorskie. Kiedyś uważano na przykład, że Kanut upowszechnił nowy typ wojowników, pochodzących ze Skandynawii: „huskarlów”, którzy mieli służyć jako osobna, stała armia. Jednak dokładniejsza analiza wykazuje, że huskarlowie nie różnili się niczym od królewskich domowników utrzymywanych przez jego angielskich poprzedników. Kanut dysponował pewnego rodzaju stałą armią, gdyż utrzymywał flotę złożoną ze statków obsadzonych przez opłacanych Duńczyków. Ale Kanut szedł tylko za przykładem Ethelreda Bezradnego, który taką samą flotę posiadał od 1012 roku i dla której utrzymania wprowadził w całym kraju nowy podatek. Jedyną różnicą było to, że flota Ethelreda była większa4.

Niemniej jednak, pomimo całej determinacji Kanuta, aby przedstawiać siebie jako typowego staroangielskiego króla, jego rządy dramatycznie zmieniły angielskie społeczeństwo. A może raczej to samo społeczeństwo zmieniło się w burzliwym okresie na krótko przed i podczas jego podboju.

Społeczeństwo angielskie w XI wieku było bardzo rozwarstwione. Wiadomo, że pod koniec stulecia w Anglii populacja liczyła około dwóch milionów ludzi i wciąż rosła, stąd też na początku wieku liczba ta musiała być mniejsza5. Na poziomie zasadniczym ludzie dzielili się na dwie kategorie: na wolnych i niewolnych.

Mimo że liczne opracowania na temat Anglosasów nie mówią wiele na ten temat, to ponad 10 procent ludności angielskiej stanowili niewolnicy6. We wczesnośredniowiecznej Europie niewolnictwo było instytucją powszechną, zaś sprzedaż i eksport niewolników stał się jednym z głównych motorów ekonomii. Od IX wieku głównymi reprezentantami tego rynku byli wikingowie, których działania wojenne opierały się w dużej mierze na wykorzystywaniu młodych mężczyzn i kobiet jako towaru sprzedawanego zarówno w ojczystej Skandynawii, jak i – co zdarzało się bardzo często – arabskim kupcom ze Środkowego Wschodu. Anglia stanowiła dla nich główny teren łowiecki, zatem ludzie uprowadzeni z wybrzeży Devon, Walii czy Nortumbrii mogli skończyć jako robotnicy pracujący pod pustynnym słońcem przy budowie pałacu dla kalifa lub stać się częścią sułtańskiego haremu7.

W Anglii również wykorzystywano niewolników do ciężkich robót albo, sądząc z ówczesnych relacji, do celów seksualnych. Niewolników płci męskiej używano najczęściej do prac na roli, a warunki, w jakich przyszło im żyć, zostały po części przedstawione w słynnym fragmencie autorstwa Elfryka, opata Eynsham, z końca X wieku. Fragment ten przedstawia fikcyjną mowę niewolnika-oracza:

Wstaję o świcie, zaganiam woły na pole i zaprzęgam je do pługa; nie ma tak ostrej zimy, żebym odważył się pozostać w domu, tak boję się swego pana. A gdy już zaprzęgnę woły i przymocuję lemiesz oraz radło do pługa, przez cały dzień muszę orać cały akr lub więcej […]. Muszę wypełnić sianem zagrodę dla wołów, napoić je wodą oraz wynieść ich łajno. Och! Och! Praca jest ciężka. Tak, praca jest ciężka, gdyż nie jestem wolny8.

Oracz miał powód, by bać się swego pana. Niewolnicy byli traktowani nie jak ludzie, lecz jak ruchomy dobytek, i karano ich jak zwierzęta – poprzez piętnowanie lub kastrację. Można ich było nawet zabić – niewolnicy płci męskiej byli kamienowani przez innych niewolników, a kobiety palono żywcem9. Nie ma całkowitej pewności co do tego, w jakim charakterze trzymano niewolnice. Wiele z nich bez wątpienia służyło jako pomoc domowa lub przy dojeniu krów, jednak według niektórych źródeł były one wykorzystywane w celach seksualnych. Na początku XI wieku, tuż przed podbojem Kanuta, biskup Wulfstan z Worcesteru wygłosił słynną przemowę do ludu angielskiego, wypominając mu rozmaite grzechy. Jak mówił, niektórzy Anglicy:

składają się wspólnie na zakup kobiety i dopuszczają się z nią grzesznych praktyk, jeden po drugim, zupełnie jak psy, których nie obchodzi brud; a potem sprzedają to stworzenie Boże za granicę jakimś obcym ludziom10.

Ponad niewolnikami stało około 90 procent pozostałej części społeczeństwa, które tworzyli ludzie wolni. Większość z nich była klasyfikowana jako ceorlowie (lub churlowie), co możemy przetłumaczyć jako wolni chłopi. Oni również, w większości przypadków, uprawiali ziemię, która zwykle była ich własnością. Na niektórych obszarach Anglii chłopi cieszyli się mniejszą wolnością od pozostałych, ponieważ lordowie zaczęli wykorzystywać ich jako najemców do pracy. Jednak ceorlowie, w przeciwieństwie do niewolników, nie byli niczyją własnością. Poza ceorlami istniała szlachta licząca sobie mniej więcej od 4000 do 5000 osób, co stanowiło 0,25 procent całej populacji. Szlachta odróżniała się od ludzi z niższych stanów głównie tym, że posiadała znacznie więcej ziemi. Według anonimowej rozprawy o stanach społecznych, napisanej w pierwszym dwudziestopięcioleciu XI wieku, ceorl miał szansę na dobrobyt i mógł stać się thegnem (lub thanem). Aby jednak tak się stało, musiał posiadać odpowiednio zamożne gospodarstwo z umocnioną bramą i dzwonnicą oraz przynajmniej pięć łanów (hide) ziemi – jeden łan liczył około 120 akrów (ok. 48,5 ha). Warunki te były konieczne do spełnienia, nie wystarczyło bowiem po prostu dumnie kroczyć w kosztownej zbroi. Jak możemy przeczytać w traktacie, „nawet jeśli wiedzie mu się tak, że ma hełm, pancerz i pozłacany miecz, a nie posiada ziemi, to nadal jest ceorlem”.

Aby zostać szlachcicem, należało także cieszyć się pewnymi koneksjami z królem. W przypadku większości thegnów mogła to być niewielka funkcja w królewskim rządzie – pomoc w lokalnym sądzie lub przy ściąganiu krajowych podatków. Tylko kilku wybrańców mogło służyć królowi osobiście – jako konni, jak czytamy w traktacie, lub jako specjalni wysłannicy. Według dwunastowiecznego źródła, minimalny majątek, jaki był konieczny do awansu do wyższej sfery „królewskich thegnów”, wynosił czterdzieści łanów ziemi (1942 ha). Na tej podstawie obliczono, że w Anglii żyło tylko około dziewięćdziesięciu takich osób11.

I wreszcie na samym szczycie arystokracji znajdowali się ealdormeni. W imieniu króla sprawowali oni pieczę nad całymi regionami – na przykład nad Wschodnią Anglią lub Nortumbrią. Jako bezpośredni przedstawiciele monarchy w tych regionach, dwa razy w roku stawali na czele sądów w hrabstwach, wydając wyroki życia lub śmierci, a podczas wojny dowodzili królewską armią. Ze względu na to, że ich funkcje dowódcze zostały stworzone przez królów Wesseksu, którzy na przestrzeni X wieku rozszerzali swoją władzę w całej Anglii, większość ealdormenów stanowili potomkowie starego królewskiego rodu i byli również ze sobą powiązani albo poprzez pokrewieństwo, albo poprzez małżeństwa.